Latest post of the previous page:
Wróciłam i mogę poodpowiadać, więc po kolei
Hum: co do rozmaitych niedoróbek językowych pewnie masz rację, ja często poprawiam tekst do ostatniej chwili i zdarza mi się, że ostateczny rezultat jest gorszy od poprzedniego.
To jest sprawa wiedzy, nie wiary. Ja nie jestem wierząca, ale jeśli się skupię, to części stałe mszy wyrecytuję nawet po łacinie, bo kiedyś musiałam to opanować. A znajomość kontekstu kulturowego też ma znaczenie. Till i Armin grają wyłącznie muzykę świecką (naprawdę są takie zespoły, nic tu nie wymyślam; wprawdzie to poważne ograniczenie repertuarowe, ale jednak muzyka religijna nie wszystkim pasuje)Patrząc całościowo na świat przedstawiony, nie wyobrażam sobie, że zajmuję się muzyką dawną, gram powiedzmy "mszę", nie widząc, co to jest "msza", traktując ją jako formę wybrakowaną z treści, oderwaną od kontekstu.
Na swojej drodze spotkałam księdza profesora, który był gejem i poetą. W recenzji mojego doktoratu napisał, że "autorka porusza się z suwerenną swobodą po rozległych obszarach wiedzy teologicznej", co mnie wprawiło w szampański humor, zważywszy, że doktorat pisałam na uczelni jak najbardziej świeckiej, a sama jestem - patrz wyżej. Jakoś ta wiara, nadzieja (na zbawienie wieczne) i miłość, wspomagane wiedzą,potrafią przeplatać się w najróżniejszych konfiguracjach. O wierze czy też religijności Rudzielca nie wiem nic (muszę przemyśleć), Till obraził się na Pana Boga, kiedy miał 17 lat, po śmierci matki. Kwestia, czy wejdzie do Królestwa Niebieskiego, raczej go nie zaprząta, a już zwłaszcza w kontekście preferencji seksualnych. Bohaterowie nie muszą być jednoznaczni moralnie. Ale, generalnie, masz rację, że to jest problem, do tego niebagatelny.Albo że jestem muzykiem występującym po kościołach (bardzo częste miejsce grania muzyki dawnej) i udaję, ze nie wiem, co w takich miejscach zwykło się mówić o...Być może, takie osoby istnieją i je spotkałaś na swojej drodze. Ale dla mnie pozostają co najmniej dwuznaczne.
Gallo - bardzo mnie zaskoczyłaś swoim komentarzem. Jestem raczej marnym odbiorcą poezji, ale akurat Kawafis należy do maleńkiej grupy moich ulubionych poetów (razem z Lorką i Czechowiczem). Z tym, że ja go czytuję w przekładach, głównie Kubiaka, gdyż nie znam greki.
Nie spodziewałam się, naprawdę. Bo ja nigdy intencjonalnie nie sięgałam do jego wierszy w związku z tym, co sama piszę. Czyli z tych lektur coś przenikało podprogowo.
O losie, muszę ochłonąć.
Potraktowałabym to, co napisałaś, jak komplement, gdyby nie to, że się boję. Gdyż Kawafis suwerennie panował nad materią swoich wierszy, a ja przypominam raczej takiego kota, co to łapę zanurzoną w farbie postawił na brystolu - i obraz mu wyszedł. Niechcący.
A z tymi łydkami - to akurat wspomnienie. Byłam w Londynie na krótkim stypendium, w kwietniu i maju ;D Zapamiętałam mnóstwo pięknych kwiatów na skwerach i w skrzynkach, bardzo pogodne i bardzo zimne ranki, oraz wiele dziewczyn w mini i bez pończoch. I one naprawdę w metrze kuliły się z zimna i miały taki dziwny kolor. Byłam z kolegą, on pierwszy zwrócił uwagę na te mrożonki.