Taniec

1
Wyrwana z kontekstu oczywiście, i, jak to krótkie scenki, raczej bez historii w środku, tym niemniej jednak ciekawa jestem opinii.

Każdy ruch wywodziła ze splątanych w misterne, zmienne konstrukcje nadgarstków i dłoni. Każdy zatoczony ramionami łuk, każdy obrót, wyrzut i skok. Tam, w centrum, wszystko było delikatne i precyzyjne.

Tylko tam.

I tylko dlatego, że nie musiała o tym myśleć.

Toteż, choć u podstaw leżała ażurowa plecionka drobnych kości i ścięgien, efekt...

Efekt był typowy dla Very. Spocona, ciemna skóra, napięte mięśnie, rozkołysane biodra i piersi, lśniące ciemne włosy, sprawiające wrażenie jakby każde ze skręconych w sprężyny pasm żyło własnym życiem, czarne, jarzące się odbitym blaskiem płomieni oczy. Huk ognia, furkot długiej, rozciętej spódnicy.

Płonące sznury wirowały wokół dziewczyny, posłuszne jej woli rysowały w powietrzu świetliste kręgi, iskry z ogniska, przy którym tańczyła strzelały w górę, bębniarze gubili rytm, Rant piskliwie fałszował na fujarce, ktoś inny zarzynał skrzypce, Ada całowała się z którymś z akrobatów, Atre wpatrywał się ponuro w ogień, matka Very śpiewała coś ochryple, ktoś szukał Sorego, po raz nie wiadomo który chcąc mu pogratulować, że wytrzymał miesiąc, a dziewczyna tańczyła, nie gubiła kroku, wybijając rytm bosymi stopami na twardym podłożu, błyskając wyszczerzonymi zębami i zahipnotyzowanym, hipnotyzującym wzrokiem wpatrując się w przymocowane do swoich dłoni ogniste liny.

I w niego.

Nie miała szans go widzieć, mogła zlokalizować po błysku noża, którym bawił się odruchowo, podrzucając i obracając go między palcami, ale siedział za daleko, by mogła dojrzeć twarz.

A jednak. Czarne, migocące odbitym światłem oczy dziewczyny zdawały się przewiercać ciemność i patrzeć prosto w niego, za każdym razem, kiedy Verze udało się oderwać je od płomieni, a działo się to coraz częściej i, w miarę jak tańczyła, trwało coraz dłużej, aż w końcu uwolniła się ostatecznie. Jej ciało obracało się i prężyło w blasku ognia, plecy wyginały się w łuk, by po chwili zwiotczeć i zgarbić się, ramiona gwałtownie wystrzeliwały w górę i opadały, dłonie splatały się, kierując sznurami ognia, stopy wyrysowywały na piasku półkola, ale oczy pozostawały niezależne od tego widowiska, oczy pozostawały wbite w niego. W opartego plecami o, pozostające tuż poza zasięgiem światła, drzewo, zmęczonego, obserwującego dziewczynę z zamyśleniem mężczyznę, między palcami którego wirowało ostrze noża.

Kiedy liny zgasły po raz trzeci, rzucił nim w bok, nawet nie patrząc – głupio, ktoś mógł tamtędy przechodzić. Szczęśliwie nie przechodził i broń wbiła się w pień pobliskiego drzewa aż po rękojeść. Sore uśmiechnął się z satysfakcją, słysząc ten sam dźwięk, który obudził go miesiąc wcześniej w wozie Very, podniósł się, i podszedł do dziewczyny. I tak nie miała już nafty, by nasączyć liny – choć to akurat odkryła dopiero wtedy, kiedy do niej podszedł, tak przynajmniej wnioskował z gniewnego przekleństwa, które wymamrotała pod nosem, nachylając się nad stojącą na ziemi butelką, tuż przed tym, jak położył rękę na nagim, spoconym ramieniu. Zamarła na chwilę, a potem wyprostowała się powoli i obróciła z szerokim uśmiechem.

– No wreszcie – wydyszała.
Ostatnio zmieniony pn 27 cze 2011, 13:20 przez Swing, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Interpunkcja! Brakuje przecinków dobre kilka razy.

Nie podoba mi się ostatni akapit. Długie, niezgrabne zdania. Ponadto powtórzenia, np. "podszedł".

Kompletnie nie rozumiem, po co tyle nowych akapitów. To w sumie wyświechtany zabieg. "A pociacham na kilka akapitów, to będzie dynamizm!". Akurat. Jest to kompletnie niepotrzebne tutaj. wystarczą krótkie, proste zdania.
Ok, ładnie to wygląda w wypadku zdania "I w niego", ale na początku tekstu nie jest to uzasadnione.

Podoba mi się określenie "ażurowa plecionka drobnych kości". Podoba mi się oddanie ruchu tancerki - to według mnie najmocniejszy punkt tego fragmentu.
Wtrącenia o tym, co się naokoło niej dzieje, są gorsze. Przez nie mam wrażenie, że ona za krótko tańczy. A to chyba ona i ów tajemniczy gość z nożem są tutaj najważniejsi. Brakuje mi opisu jej ciała. wiem jedynie ze tańczy dobrze, ma ciemną skórę i jest spocona. Ja bym chciała jeszcze widzieć, jak płomienie odbijają się w jej oczach, jak zmienia się wielkość źrenic, jak jej skóra błyszczy i zmienia barwy w zmiennym swietle.
ok. masz rację to niby jest. ale w krótkim akapicie gdzieś na początku i ginie to.
W sumie i ten akapit "z tła" nie jest jakoś bardzo zły:
"Płonące sznury wirowały wokół dziewczyny, posłuszne jej woli rysowały w powietrzu świetliste kręgi, iskry z ogniska, przy którym tańczyła strzelały w górę, bębniarze gubili rytm, Rant piskliwie fałszował na fujarce..."
Ale: to zdanie jest za długie. jest komunikowalne. ale ludzie boją się długich zdań. przynajmniej ja. A i ta część zgrzyta stylistycznie: "ktoś szukał Sorego, po raz nie wiadomo który chcąc mu pogratulować, że wytrzymał miesiąc, a dziewczyna tańczyła, nie gubiła kroku, wybijając rytm bosymi stopami na twardym podłożu".
Nie podoba mi się zabawa z zahipnotyzowanym i hipnotyzującym.
Nie jest źle, ale jam jest malkontent i gbur.

3
Na tańcu się nie znam. Kompletnie. Ale wierzę, że taniec to emocje, to poezja ruchów i mimiki, to scena tworząca za każdym razem odrębną historię, lub - co chyba bardziej intrygujące, opowiadająca pewne wydarzenie. To tyle i aż tyle. W twoim tekście taniec nie ma emocji, zaś opis jest na tyle nieczytelny, że nie potrafiłem sobie nic z tego wyobrazić. Zgaduję, że to ciężka sztuka, opisać dynamiczny, pełen emocji taniec. Ale zwrócę uwagę na pewną rzecz:
Jej ciało obracało się i prężyło w blasku ognia, plecy wyginały się w łuk, by po chwili zwiotczeć i zgarbić się, ramiona gwałtownie wystrzeliwały w górę i opadały, dłonie splatały się, kierując sznurami ognia, stopy wyrysowywały na piasku półkola, ale oczy pozostawały niezależne od tego widowiska, oczy pozostawały wbite w niego.
Tutaj... tutaj to jest! Są emocje! Jest płyny, niemalże poetycki ruch, jest siła i delikatność! Wszystko to, co chciałaś opisać, zawarłaś w tym zdaniu. Co więcej, jest ono długie, ale ma niesamowity rytm. I, podkreślę, choć nie znam się na tańcu, to wg mnie na tym cała scena powinna się skończyć i tym fragmentem rozpoczynać.

Sceny w kontekście wydarzeń nie potrafię ocenić, gdyż postaci ani ich relacje (np. odwołanie do samochodu...) są mi zupełnie obce. Średnio mnie się to podobało, choć piszesz poprawnie, to bez emocji. Natomiast zacytowany przeze mnie fragment ma to "coś".
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
A mnie się podobało.

Przede wszystkim podoba mi się słownictwo, które dobierasz, szukając metafor.
Swing pisze:Każdy ruch wywodziła ze splątanych w misterne, zmienne konstrukcje nadgarstków i dłoni.
Swing pisze:ażurowa plecionka drobnych kości i ścięgien
Na przykład te określenia są wg mnie jak najbardziej trafione.

Dalej na plus idzie opis ruchu i jego dynamika. Ładnie, zgrabnie uchwycone. Przemówiło do mojej wyobraźni - tu może pomaga fakt, że sama tańczę i lubię taniec opisywać (nie umniejszaj więc uwag Martiego - bo mi po prostu mogło być "łatwiej", a ważne jest, żeby docierać do różnych czytelników).
Emocje? Może rzeczywiście raz lepsze raz gorsze, a mam wrażenie, że jak się zobaczy ten taniec w głowie, to można się wczuć i wtedy dochodzą emocje. Tutaj więc ich potencjalny brak zrzucałabym na jakieś niejasności opisu.

Na minus niekiedy budowa zdań. Lubisz długie, bogate zdania - ok, to fajnie. Czasem jednak się zapędzasz.
Swing pisze:Płonące sznury wirowały wokół dziewczyny, posłuszne jej woli rysowały w powietrzu świetliste kręgi, iskry z ogniska, przy którym tańczyła strzelały w górę, bębniarze gubili rytm, Rant piskliwie fałszował na fujarce, ktoś inny zarzynał skrzypce, Ada całowała się z którymś z akrobatów, Atre wpatrywał się ponuro w ogień, matka Very śpiewała coś ochryple, ktoś szukał Sorego, po raz nie wiadomo który chcąc mu pogratulować, że wytrzymał miesiąc, a dziewczyna tańczyła, nie gubiła kroku, wybijając rytm bosymi stopami na twardym podłożu, błyskając wyszczerzonymi zębami i zahipnotyzowanym, hipnotyzującym wzrokiem wpatrując się w przymocowane do swoich dłoni ogniste liny.
Na przykład ta wymienianka. Koncept dobry. Tu się dzieje, dzieje, dzieje, coś się komuś myli, włażą błahe sprawy, a ona tańczy, tańczy, tańczy. Ale coś w wykonaniu jest męczącego, Gdyby to przebudować na jakąś płynniejszą scenę chyba byłoby z pożytkiem dla tekstu.

Nie bardzo podoba mi się też wprowadzenie opisu tańca:
Swing pisze: efekt...

Efekt był typowy dla Very. Spocona, ciemna skóra, napięte mięśnie, rozkołysane biodra i piersi, lśniące ciemne włosy, sprawiające wrażenie jakby każde ze skręconych w sprężyny pasm żyło własnym życiem, czarne, jarzące się odbitym blaskiem płomieni oczy. Huk ognia, furkot długiej, rozciętej spódnicy.
Ten "typowy efekt" tak trochę wysysa ze sceny tę magię, którą kreujesz kilkoma słowami wcześniej. Potem wprowadzasz zdanie o prostej konstrukcji, które po prostu jest opisem. Może tutaj powplatać by metafory, pobawić się słowem? Nie wiem. Jest poprawnie, ale troszkę brakuje tego czegoś.

W końcowym akapicie trochę za dużo informujesz, za mało opowiadasz. Długie zdania, które informują mnie o czymś, co w tym momencie średnio mnie obchodzi. Naoglądałam się ekstatycznego tańca, śledziłam więź, emocje pomiędzy parą ludzi, chcę więcej.
Swing pisze:I tak nie miała już nafty, by nasączyć liny – choć to akurat odkryła dopiero wtedy, kiedy do niej podszedł, tak przynajmniej wnioskował z gniewnego przekleństwa, które wymamrotała pod nosem, nachylając się nad stojącą na ziemi butelką, tuż przed tym, jak położył rękę na nagim, spoconym ramieniu.
A Ty mnie informujesz, w którym momencie laska odkrywa, że nie ma już nafty - żeby to jeszcze gdzieś przemykało na pograniczu mojej uwagi, to ok. Ale tutaj dostaję długie wtrącenie, które nie ma żadnego znaczenia i kiepsko brzmi. Zacinam się na nim i czas pryska.

Ogólnie radzisz sobie z językiem. Powyższe uwagi są raczej subiektywnym marudzeniem. Szukaniem, co by jeszcze można było wyciągnąć z takiej sceny.
Jak już powiedziałam - podobało mi się (chociaż, jak wiemy, wszystko jeszcze zawsze można dopracować).

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron