Jest to mój pierwszy taki tekst. Miło będzie wiedzieć, co myślą o nim inni.
Wierzysz w przeznaczenie, Jane?
Przypomniała sobie po raz kolejny pytanie, które zadał jej podczas tej pamiętnej nocy. Pierwsza z jej słonych, gęstych łez spłynęła po jej bladym policzku.
Stała na plaży i wpatrywała się w otaczający ją ze wszystkich niemal stron Pacyfik. Woda tego dnia była spokojna. Tylko gdzieniegdzie, niewielkie fale pojawiały się na kilka sekund, by po chwili znów zlać się w jedno z błękitem oceanu. Opuszczona plaża, na której stała rozciągała się daleko na północ. Na południu natomiast, królowały ciemne klify i urwiska skalne. Kilkanaście metrów za nią znajdował się niewielki lasek. Widać było ślad stóp, ciągnący się od niego, do miejsca, w którym stała. Ślad jej bosych stóp.
Ale Jane nie przyszła tutaj, aby oglądać ładne widoki. Nie przyszła po to, by obserwować ocean, czy głupie skały. Jane była tutaj, ponieważ od dwóch dni wędrowała. I dopiero woda sprawiła, że musiała się zatrzymać. Dwa dni temu straciła wiarę w to, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy swojego ukochanego. Choć serce mówiło, że on żyje, jej umysł przestał walczyć. I dlatego po prostu poszła przed siebie, nie zatrzymując się prawie w ogóle. Była w rodzaju swoistego szoku, który dopadł ją po kilku długich godzinach przeszukiwania wraku. I zdołała dotrzeć aż tutaj, a gdyby nie Pacyfik, prawdopodobnie wędrowała by dalej.
Stała na jego brzegu, a rozgrzana woda przyjemnie obmywała jej stopy i kostki.
I po raz pierwszy od tych dwóch dni zapłakała. Płakała z bólu, żalu i cierpienia, które dopiero teraz zaczynały wdzierać się do jej udręczonego serca. Dopiero teraz, kiedy ten dziwny stan oszołomienia zaczynał powoli mijać.
Powinnaś była go wtedy wysłuchać – odezwał się głos w jej głowie. – Powinnaś była pozwolić mu dokończyć!
Jane krzyknęła. Gdzieś w pobliżu mewa gwałtownie poderwała się do lotu, wydając z siebie głośne: krek. Dziewczyna nawet na nią nie spojrzała. Lekki podmuch wiatru rozwiał jej długie, mokre od potu włosy. Ciągle wpatrywała się w ocean, tępym, niewidzącym wręcz wzrokiem. Nagle zachwiała się lekko, omal nie tracąc równowagi. A więc zmęczenie w końcu postanowiło nadejść, po kilkudziesięciu godzinach, podczas których jej ciało pracowało na maksymalnych obrotach. I mimo, że jej umysł już dawno postanowił się wyłączyć i dopiero teraz wracał na właściwe tory, on także był wyczerpany. To wszystko ją przerastało. Poczuła jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Ostatkiem sił cofnęła się kilka kroków w głąb lądu i po krótkiej chwili upadła. Piasek był przyjemnie ciepły. Chciała jeszcze walczyć z ogarniającym ją zmęczeniem, ale ono było tego dnia silniejsze. Jane zamknęła oczy i zapadła w twardy niczym kamień sen.
* * * * *
We śnie powróciły wydarzenia minionych pięćdziesięciu pięciu godzin. Na początek przyśniło jej się pożegnanie z Tomem, kiedy to krzyczała i błagała go, żeby nie wchodził na pokład samolotu. Nie po tym wszystkim co wcześniej przeszli. Następnie projekcja, wyświetlana w jej umyśle, zmieniła się. Zobaczyła siebie, odbierającą telefon, potem pakującą ubrania do podróżnej torby. Przerażenie, które malowało się wtedy na jej twarzy, było niezwykle autentyczne. Szybko opuściła mieszkanie i udała się na lotnisko. Chciała jak najszybciej złapać samolot. Dowolny. Byle by tylko dostać się na wschodnie wybrzeże. Po drodze spotkała Nicka, który zaoferował swoją pomoc.
Obraz ponownie się zmienił. Teraz zobaczyła wrak samolotu, siedem godzin po katastrofie. Teren wokół miejsca tragedii był już zabezpieczony. Strażacy i wojsko przeszukiwali wrak, mając nadzieję na znalezienie kogoś żywego. Wcześniej, udało im się odnaleźć dwadzieścia trzy takie osoby. Jedenaście z nich było w stanie krytycznym. Pozostali, albo doznali głębokiego szoku, albo nie chcieli opowiadać o tym, co im się przydarzyło. Tylko jeden starszy człowiek mówił coś o jasnym błysku. Jane przysłuchiwała się jego rozmowie z jednym z policyjnych detektywów. Chciała podejść bliżej, lecz policjant kazał jej zawrócić i trzymać się z dala.
- Tam jest mój chłopak, Tom! – krzyknęła. – On na pewno żyje.
Młody detektyw spojrzał na nią i bezradnie wzruszył ramionami.
- Musicie go odnaleźć! On jest bardzo ważny! Nie pozwólcie mu umrzeć…
Kolejny kadr. Teraz zobaczyła, jak wędruje po leśnej głuszy, niechybnie zmierzając w stronę oceanu. Minęło około czterdziestu godzin, od momentu, kiedy znalazła się na miejscu katastrofy. Ona sama postarzała się o dziesięć lat. Wyglądała zupełnie, jak zombie, idący prosto przed siebie, bez określonego celu. Była przemoczona i brudna. Szok, w jakim się znalazła spowodował, że jej organizm wytrzymał tą długą wędrówkę. Telefon przestał dzwonić kilkanaście godzin temu – prawdopodobnie rozładowała się bateria. Jane nie przejmowała się tym. Kiedy po raz pierwszy usłyszała cichy szum oceanu, jej umysł, powoli zaczynał się budzić. Kilkanaście kilometrów dalej, zdjęła poniszczone już buty i pobiegła przed siebie. Dotarła do opuszczonej, dzikiej plaży, którą leniwie podmywał Pacyfik. Zatrzymała się na jej skraju i stała tam przez następną godzinę, dopóki nie upadła i zasnęła.
* * * * *
Z trudem otworzyła oczy. Początkowo nie wiedziała, gdzie się znajduje, lecz po krótkiej chwili wszystko sobie przypomniała. Leżała na wznak, na ciepłym, wilgotnym piasku, pół metra od miejsca, do którego sięgała woda. Gdyby nie to, że wcześniej zdołała się cofnąć, prawdopodobnie utopiła by się. Jednak coś było nie tak. Oszołomiona, nie mogła sobie uświadomić, co takiego. Poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Z trudem podniosła się na łokciu i obrócona w prawo, wyrzuciła z siebie niewielkie ilości pokarmu oraz dziwny, brązowy płyn. Jestem odwodniona – pomyślała. – Muszę szybko znaleźć coś do picia, inaczej zasnę już na dobre. Co za ironia, w końcu wkoło jest tyle wody, a ja nie mogę napić się z niej ani jednej kropli.
Chciała się zaśmiać ale zamiast tego, z jej ust wydobył się tylko cichy charkot. Zaczęła się krztusić i wypluła na piasek zieloną flegmę. Ponownie odwróciła się na wznak. Spoglądając w górę zrozumiała, co wcześniej ją zaniepokoiło. Dopiero teraz zorientowała się, że zapadła już noc. Niebo było bezgwiezdne, czarne niczym smoła. A więc zasnęła na kilka, a może nawet kilkanaście godzin. I chcąc, nie chcąc, ponownie zaczynała przysypiać.
Nagle, kątem oka zobaczyła dziwny błysk, gdzieś po stronie lasku. Z ogromnym wysiłkiem odwróciła się w tamtą stronę. Głośno strzeliło jej w kolanie. Spojrzała przed siebie i zamarła. Już nie chciało jej się spać. Ujrzała człowieka, trzymającego staroświecką lampę naftową, zmierzającego prosto w jej kierunku. Zupełnie jakby widział ją z daleka, mimo ogarniającej wszystko ciemności. Tu, gdzie leżała, nie widziała dokładnie jego twarzy, jednak zrozumiała bardzo szybko, że to jeden z nich. Przyszli po nią, aby dokończyć to, co zaczęli. Wiedziała, że chcą zrobić z nią to, co zrobili z jej ukochanym. Mężczyzna, który zmierzał powoli w jej kierunku, przyszedł tutaj, aby ją zabić!
Po raz kolejny zmusiła swoje ciało do maksymalnego wysiłku. Powoli wstała na nogi. Chciała uciekać, jak najdalej. Ogromne wyczerpanie i odwodnienie sprawiły, że nie była w stanie tego zrobić. Zdołała przejść jeszcze dwa maleńkie kroki, po czym ponownie upadła. Mężczyzna był coraz bliżej. Kiedy do niej podchodził, zobaczyła gęstą, krzaczastą brodę. Chciała krzyknąć, lecz i tego nie była w stanie uczynić.
Straciła przytomność.
* * * * *
Miała kolejny sen. Znów była to projekcja, podczas której mogła zobaczyć samą siebie, w niezbyt odległej przeszłości. Tym razem obraz sięgał czterech dni wstecz. Zobaczyła siebie i Toma, splecionych w miłosnym uścisku, podczas ich pierwszej a zarazem ostatniej wspólnie spędzonej nocy. Kiedy było po wszystkim, ukochany spojrzał na nią, tym swoim głębokim, przenikliwym spojrzeniem brązowych oczu. Pokochała to jego spojrzenie, już wtedy zimą, kiedy się poznali. Los jednak sprawił, że dopiero teraz zaczęli być ze sobą. - Wierzysz w przeznaczenie, Jane? – zapytał. Zignorowała wtedy to pytanie, a całą jego gadkę wzięła za niewinny żart. Powiedziała mu, że w tym momencie powinni nacieszyć się sobą, a filozoficzne dywagacje pozostawić na następny dzień. Tom przytaknął. Chciał jej powiedzieć, co myśli na temat tego, co przytrafiło im się w ciągu ostatnich dni, ale równie dobrze mógł zrobić to rankiem. Teraz Jane mogła żałować, że nie chciała go wysłuchać. Nazajutrz wszystko bowiem potoczyło się w tak szybkim tempie, że nie mieli nawet czasu spokojnie wypić herbaty. O dłuższej rozmowie nie było więc nawet mowy. I być może, gdyby w nocy zechciała go wysłuchać, wszystko rozegrało by się zupełnie inaczej.
Obraz dwojga kochanków zaczął się powoli rozmazywać. Po chwili jego miejsce zastąpiła przerażająca twarz Nicka, tego samego, który zaproponował pomoc w dotarciu do Północnej Karoliny, niedaleko miejsca, w którym rozbił się samolot. Nick, przyjaciel Toma (jeden z niewielu, jak sam mówił), miał w tym wszystkim swój cel. Jane na widok jego twarzy, wykrzywionej przez grymas bólu i złości zarazem, przebudziła się i wydała z siebie głośny jęk. Znowu musiała przypomnieć sobie, gdzie się znajduje i co się stało. Jej serce wykonało trzy szybkie salta, gdy pomyślała o zarośniętym mężczyźnie. Nie powinna była zemdleć. Zdołała odwrócić się na bok i zdumiona otworzyła szeroko usta. Znajdowała się bowiem w pokoju. Leżała na prawdziwym, miękkim łóżku, przykryta kocem. Zobaczyła zaniedbane ściany, z których tapeta odeszła już wieki temu. Szerokie okno, znajdujące się za jej głową było na wpół otwarte. Podniosła się i zerknęła w jego stronę. Noc pozostała tak samo czarna.
Po przeciwnej stronie okna widniały stare, spróchniałe drzwi.
Jak ja się tu znalazłam? – pomyślała. Na pewno jeszcze śnię. Drzwi zaraz się otworzą, a do środka wskoczy jakaś bestia albo nawet…
- Tom? – powiedziała głośno, zdumiona. Drzwi otworzyły się bowiem z głośnym skrzypnięciem i ujrzała w nich swojego ukochanego. Mężczyzna trzymał w ręku tą samą lampę, którą miał facet z brodą. Podszedł bliżej i Jane nabrała stuprocentowej pewności. Tych oczu nie mogła pomylić z niczym innym. To na pewno był on. Położył lampę na drewnianym stoliku stojącym obok łóżka.
- Nie udało mi się przywrócić elektryczności – powiedział spokojnie, stojąc tuż nad nią. – Witaj Jane.
Dziewczyna odruchowo przesunęła się bliżej ściany. Nie odzywała się ani słowem.
- Wiem, że masz mnóstwo pytań – kontynuował. – Nie mogę udzielić ci na nie wszystkie odpowiedzi. – Zmarszczył czoło. – No, przynajmniej nie teraz. Zresztą, wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.
Zapadła cisza, przerywana jedynie świszczącym oddechem Jane.
- Kim ty jesteś, do cholery – wychrypiała.
- To ja, Tom, nie poznajesz mnie? Minęły zaledwie trzy dni.
- Nie jesteś Tom! – krzyknęła. – Tom się tak nie zachowuje. Tom tak nie mówi!
- Dużo się zmieniło – odparł. – Nawet nie wiesz jak bardzo. – Machnął ręką wokoło.
- To wszystko mnie zmieniło!
- Sam dopiero powiedziałeś, że minęły trzy dni.
- Trzy dla ciebie.
- A więc jednak? To jednak prawda?
- Absolutnie. Sam przekonałem się o tym, na własnej skórze. Zresztą, dopiero co pozbyłem się tej brody. Strasznie drapała.
Jane wzdrygnęła się.
- To ty byłeś na plaży? – zapytała. – Ty mnie tu przyprowadziłeś?
Spojrzał na nią, tym swoim cudownym wzrokiem. Poczuła łzy, napływające jej do oczu.
- Przyprowadziłem cię tutaj, ponieważ masz coś do zrobienia. Coś bardzo ważnego.
- Gdzie my jesteśmy?
- Niedaleko plaży stoją domki. Wygląda na to, że właściciele tego – wskazał palcem w podłogę – wyprowadzili się jakiś czas temu. Zostawili jednak kilka użytecznych rzeczy.
- Jak tu się dostaliśmy?
Uśmiechnął się szeroko.
- Włamałem się.
* * * * *
- Już wiesz, co musisz zrobić? – zapytał. Siedzieli teraz w pomieszczeniu, które jeszcze kilka tygodni temu służyło za kuchnię. Ktoś, kto tutaj mieszkał, zostawił masę rzeczy i wydawać by się mogło, że wyszedł tylko na moment, zrobić zakupy, czy nawet odwiedzić fryzjera. Zalegający wszędzie kurz i odrapane ściany zdradzały jednak faktyczny stan rzeczy. Dom był opuszczony już od dłuższego czasu.
Jane siedziała na poniszczonym krześle, trzymając w drżących dłoniach kubek z parującym płynem. Tom pomógł jej wstać z łóżka i przyprowadził ją tutaj. Kuchenka gazowa, o dziwo była jeszcze sprawna, więc zdołał zaparzyć herbatę, znalezioną w jednym z kuchennych pojemników. Oboje stwierdzili, że nadaje się jeszcze do wypicia.
- Zadałem pytanie, Jane – powtórzył Tom.
Jane uśmiechnęła się lekko i przeniosła wzrok z poszarzałej ściany, wprost na niego. Jej spojrzenie było puste, nieobecne.
- I myślisz, że odpowiem na nie, tak po prostu?
- Nie masz wyboru, musisz to zrobić. Musisz uczynić to, co ci powiedziałem!
Jane zadrżała.
- Dlaczego ja? Dlaczego my? O chodzi w tym wszystkim, tak naprawdę?
- Jane, ja…
- Odpowiedz!
Tom wiedział, że nie będzie łatwo jej przekonać. Nie sądził jednak, że będzie to aż tak trudne.
- Musisz mi zaufać – powiedział najbardziej spokojnym głosem, jakim tylko mógł. – Zrób to dla mnie, jeśli mnie kochasz.
Zachichotała.
- Kocham Toma. Tego, który był ze mną tamtej nocy. Nie ciebie. A tamten Tom zginął w katastrofie lotniczej.
- Skrzydło.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- O czym ty, do cholery mówisz?
- Skrzydło – powtórzył. – sądzę, że nie znaleźli skrzydła. No i części kokpitu.
Zrozumiała, że mówi o samolocie, który się rozbił.
- Wojskowi mówili, że części wraku mogą leżeć w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, więc to chyba naturalne, że nie zdołali wszystkiego odnaleźć. No, przynajmniej tak było, kiedy ja tam byłam.
- Nie znaleźli jednego skrzydła. – powiedział ponownie Tom.
Jane odłożyła kubek z herbatą na kuchenny blat. Z trudem się podniosła.
- Co się z tobą stało, do cholery?! – krzyknęła mu prosto w twarz. Tom chwycił ją obiema rękami i gwałtownie posadził z powrotem na krześle.
- Uwierz mi. Nie chcesz tego wiedzieć!
Przez chwilę była pewna, że ją uderzy. Puścił ją jednak i odsunął się o krok do tyłu.
- Pomóż mi Jane.
Zobaczyła łzy w jego oczach.
- Zaledwie tydzień temu byłam z innym facetem. – Jej głos zaczął się łamać. – A dzisiaj prosisz mnie, abym zrobiła coś tak szalonego. Jak to możliwe?
- Nie będziesz miała wyboru. Inaczej zginiemy. – Spojrzał na nią i dodał: - Wszyscy zginiemy!
Spróbowała się uspokoić. Wzięła głęboki oddech, po chwili kolejny. Serce biło jej jak szalone.
Zrób to Jane! Nie potrafisz w to uwierzyć, ale gdzieś w głębi doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że to wszystko jest prawdziwe. Popatrz na niego. On potrzebuje pomocy. Tom! To naprawdę jest Tom!
- Jeśli masz tam zginąć – powiedziała w końcu. – Nie pozwolę ci odejść.
- Jeśli mi pomożesz, być może nie zginę.
- Być może! Co za ironia! To jakaś kpina!
Nadal miał łzy w oczach, ale zdołał się uśmiechnąć.
- Jest już za późno, Jane.
- Nigdy nie jest na nic zbyt późno.
- Muszę już iść.
- Pójdę za tobą, jeśli będę musiała.
- Nie będziesz w stanie, Jane.
- Dam radę! Już raz puściłam cię samego. Drugi raz nie popełnię tego błędu.
- W herbacie był środek nasenny – oznajmił. – Przepraszam. To dla pewności.
Poczuła jednocześnie ból, lęk i złość.
- Co takiego? – zapytała, jak gdyby nie dotarło do niej, co przed chwilą powiedział.
- Zaniosę cię w bezpieczne miejsce. Kiedy odpoczniesz i nabierzesz sił, będziesz wiedziała co należy zrobić.
- Ty sukinsynu!
- Jeśli tego nie zrobisz, wszystko pójdzie na marne.
- Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę cię, przeklęty tchórzu!
Podszedł do niej i po raz kolejny złapał, obiema rękami.
- Nigdy mnie tak nie nazywaj! – Każde słowo wypowiadał bardzo powoli. – Nigdy! Ja tylko robię to, co do mnie należy. Robię, co muszę!
Nie odpowiedziała. Cisza, która zapadła, była przerażająca. Zastanawiała się, ile potrwa, zanim środek nasenny zacznie działać. Tom puścił ją i rozejrzał się po zaniedbanej kuchni. Przez maleńkie okienko, wpadły nieśmiało pierwsze promienie wschodzącego słońca. Poczuła lekkie mrowienie na języku. Kilka sekund później jej nogi zaczęły dziwnie drętwieć. Powoli ogarniała ją senność. Człowiek, którego kochała, stał nad nią. W jego oczach można było dostrzec smutek. Krzywdził ją, lecz doskonale wiedział, że nie ma innego wyjścia. Oboje musieli zrobić to, co było im przeznaczone.
- Nick ci pomoże – powiedział. – On wie, co należy uczynić.
Źrenice w jej oczach gwałtownie się rozszerzyły.
- Nick, on… - próbowała go ostrzec, lecz nie mogła wykrztusić z siebie nic więcej.
- Tak wiem, Jane. To przyjaciel. Jeden z niewielu, jeśli nie jedyny – uśmiechnął się. – Tylko jemu mogę powierzyć moją ukochaną iskierkę.
Wydała z siebie cichy jęk. Gdyby prochy zadziałały minutę później, zdążyła by mu jeszcze powiedzieć, że Nick nie jest człowiekiem godnym zaufania. Niestety, teraz mogła tylko czekać, aż jej umysł po raz kolejny się wyłączy. Jej stan był coraz gorszy. Z trudem podniosła wzrok na swojego ukochanego. Ostatnią myślą, którą zarejestrował jej mózg była ta, że widzi go po raz ostatni. Po chwili opadła bezwładnie na krzesło i zasnęła.
Tom wziął ją na ręce. Była niezwykle lekka. Przyczyniło się do tego kilka ostatnich dni. Wyczerpanie fizyczne i psychiczne, stres, a nawet odwodnienie – to wszystko było przyczyną jej obecnego stanu.
Trzymając ją w ramionach, rozejrzał się po kuchni. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że usypiając, skazał ją na ogromne niebezpieczeństwo.
- Obyś zrozumiała, co musisz zrobić – powiedział i pocałował ją w blady policzek. – Nie zawiedź mnie, iskierko.
Ostrożnie, starając się jej nie upuścić, otworzył drzwi wejściowe. Do środka wpadło natychmiast lekkie światło budzącego się do życia dnia. Stał tak przez krótką chwilę, po czym wziął głęboki oddech i postąpił krok naprzód. Ruszył w stronę wschodzącego słońca, po to, aby oboje wypełnili swoje przeznaczenie.
* * * * *
Jane zasnęła na siedem godzin i trzynaście minut. Miała kolejny sen. Kiedy się obudziła, dzień był już w pełni, a ona doskonale wiedziała co musi zrobić.
2
Niepotrzebne zaimki. Wiadomo, że po jej policzku, a nie cudzym. No i jak to gęste łzy? O konsystencji budyniu?Pierwsza z jej słonych, gęstych łez spłynęła po jej bladym policzku.
Przydałoby się nadmienić w tym zdaniu, że stała dziewczyna, bo tak nie wiadomo, o co chodzi, plaża stała? Woda stała? Jane stała? (Ta, ja wiem, że inteligentny czytelnik się domyśli, ale z tekstu to jednoznacznie nie wynika).Opuszczona plaża, na której stała rozciągała się daleko na północ.
No i tu wyobraziłam sobie, że stoi na jakimś wysuniętym w ocean cyplu, skoro woda otaczała już niemal ze wszystkich stron. A potem okazuje się, że na prawo plaża, na lewo klify, z tyłu las… To ta woda była tylko przed nią, a nie dookoła.Stała na plaży i wpatrywała się w otaczający ją ze wszystkich niemal stron Pacyfik.
W tych dwóch zdaniach podajesz tę samą informację. Jedno z nich jest zbędne.Ale Jane nie przyszła tutaj, aby oglądać ładne widoki. Nie przyszła po to, by obserwować ocean, czy głupie skały.
Była w szoku. Po prostu.Była w rodzaju swoistego szoku
Za dużo zaimków.podczas których jej ciało pracowało na maksymalnych obrotach. I mimo, że jej umysł już dawno postanowił się wyłączyć i dopiero teraz wracał na właściwe tory, on także był wyczerpany. To wszystko ją przerastało. Poczuła jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa
Powtórzenia. I niepotrzebnie piszesz „najpierw przyśniło jej się to, potem tamto, potem wizja zmieniła się z takiej na taką”. Lepiej by brzmiało, jakbyś po prostu rzucał krótkie scenki, przebłyski. Skoro jest to oddzielone od reszty tekstu gwiazdkami, czytelnik domyśli się, że właśnie opisujesz sen.zapadła w twardy niczym kamień sen.
We śnie powróciły wydarzenia minionych pięćdziesięciu pięciu godzin. Na początek przyśniło jej się pożegnanie z Tomem
Nie rozumiem. A co, miała je udawać?Przerażenie, które malowało się wtedy na jej twarzy, było niezwykle autentyczne.
bylebyByle by tylko dostać się na wschodnie wybrzeże.
Zbędne.Po drodze spotkała Nicka, który zaoferował swoją pomoc.
Powtórzenia. „Już” niepotrzebne, będzie lepiej brzmiało bez niego, bo tak wychodzi na to, że potrzebowali aż siedmiu godzin, by w końcu zabezpieczyć teren. A to ostatnie… no nie wiem, jakoś dziwnie dla mnie brzmi. W sensie że „takie” oznacza „żywe”.Teraz zobaczyła wrak samolotu, siedem godzin po katastrofie. Teren wokół miejsca tragedii był już zabezpieczony. Strażacy i wojsko przeszukiwali wrak, mając nadzieję na znalezienie kogoś żywego. Wcześniej, udało im się odnaleźć dwadzieścia trzy takie osoby.
Powtórzenia.Tylko jeden starszy człowiek mówił coś o jasnym błysku. Jane przysłuchiwała się jego rozmowie z jednym z policyjnych detektywów. Chciała podejść bliżej, lecz policjant kazał jej zawrócić i trzymać się z dala.
Ciągle to powtarzasz, że była w szoku, że przez to szła kilkanaście godzin bez przerwy, itd. Nie musisz tego co kilka akapitów przypominać.Szok, w jakim się znalazła spowodował, że jej organizm wytrzymał tą długą wędrówkę.
A wcześniej pisałeś, że dopiero na plaży jej umysł zaczął się budzić.Kiedy po raz pierwszy usłyszała cichy szum oceanu, jej umysł, powoli zaczynał się budzić.
Szumu oceanu nie słychać aż z takiej odległości.Kiedy po raz pierwszy usłyszała cichy szum oceanu, jej umysł, powoli zaczynał się budzić. Kilkanaście kilometrów dalej, zdjęła poniszczone już buty i pobiegła przed siebie.
No bez przesady. Nie utopiłaby się w delikatnych falach sięgających stóp. Nawet gdyby jakoś przewróciła głowę na bok i zachłysnęła się wodą, od razu obudziłaby się albo i bez tego organizm sam by zadbał, żeby odkaszlnąć wodę. Jakieś taki niepotrzebny dramatyzm wprowadzasz tym zdaniem, trochę na siłę.pół metra od miejsca, do którego sięgała woda. Gdyby nie to, że wcześniej zdołała się cofnąć, prawdopodobnie utopiła by się.
Sobie, się, siebie. I powiedz mi, czy to, że wymiotowała obrócona w prawo, a nie akurat w lewo, ma jakiekolwiek znaczenie? Po co o tym wspominasz?Oszołomiona, nie mogła sobie uświadomić, co takiego. Poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Z trudem podniosła się na łokciu i obrócona w prawo, wyrzuciła z siebie niewielkie ilości pokarmu oraz dziwny, brązowy płyn.
Wywalić. Wychodzi na to, że chce pić z wody, a nie po prostu wodę. Bez sensu.Co za ironia, w końcu wkoło jest tyle wody, a ja nie mogę napić się z niej ani jednej kropli.
O_O Zdążyła już zwymiotować, skonstatować, że jest odwodniona, a nawet z ironią pomyśleć, ile wokół wody, a jeszcze nie zauważyła, że już noc?!Dopiero teraz zorientowała się, że zapadła już noc.
Powtórzenie.Zupełnie jakby widział ją z daleka, mimo ogarniającej wszystko ciemności. Tu, gdzie leżała, nie widziała dokładnie jego twarzy
Powtórzenie.Mężczyzna, który zmierzał powoli w jej kierunku, przyszedł tutaj, aby ją zabić!
Po raz kolejny zmusiła swoje ciało do maksymalnego wysiłku. Powoli wstała na nogi.
Moim zdaniem niepotrzebne, łopatologicznie tłumaczysz. Wiemy, że znów śni, więc po prostu zacznij opisywać tę scenę.Znów była to projekcja, podczas której mogła zobaczyć samą siebie, w niezbyt odległej przeszłości.
Powtórzenie.przenikliwym spojrzeniem brązowych oczu. Pokochała to jego spojrzenie
Rozegrałobywszystko rozegrało by się zupełnie inaczej.
Znów nadmiar zaimków.przebudziła się i wydała z siebie głośny jęk. Znowu musiała przypomnieć sobie, gdzie się znajduje i co się stało.
Skąd mogła to wiedzieć, skoro znajdowało się za nią, a widziała ten pokój po raz pierwszy w życiu?Szerokie okno, znajdujące się za jej głową było na wpół otwarte.
Powtórzenia. Określenie „drzwi widniały” nie brzmi najlepiej. No i znów łopatologicznie tłumaczysz. Czytelnik dawno się domyślił, że wszedł Tom, skoro wypowiedziała jego imię.Po przeciwnej stronie okna widniały stare, spróchniałe drzwi.
Jak ja się tu znalazłam? – pomyślała. Na pewno jeszcze śnię. Drzwi zaraz się otworzą, a do środka wskoczy jakaś bestia albo nawet…
- Tom? – powiedziała głośno, zdumiona. Drzwi otworzyły się bowiem z głośnym skrzypnięciem i ujrzała w nich swojego ukochanego.
Postawił lampę. Gdyby położył lampę naftową, byłoby nieciekawie. Wtedy wyjdzie wprawdzie, że postawił na stojącym stoliku. Ale i tak musisz usunąć ten „stojący”, bo jest powtórzenie (patrz następny cytat). Stolik przy łóżku by wystarczył.Położył lampę na drewnianym stoliku stojącym obok łóżka.
stoliku stojącym obok łóżka.
- Nie udało mi się przywrócić elektryczności – powiedział spokojnie, stojąc tuż nad nią.
Bez Entera. To jest nadal jego wypowiedź.- Dużo się zmieniło – odparł. – Nawet nie wiesz jak bardzo. – Machnął ręką wokoło.
- To wszystko mnie zmieniło!
Niepotrzebne. Wiadomo, że do jej oczu a nie cudzych.Poczuła łzy, napływające jej do oczu.
Dziwnie to brzmi. Mogłoby być bez tej wstawki w ogóle. Wiadomo, że mówiąc „ten domek” ma na myśli ten domek, w którym się znajdują, nie musi jeszcze palcami pokazywać, o który mu chodzi.Wygląda na to, że właściciele tego – wskazał palcem w podłogę
Wychodzi na to, że najpierw siedziała na krześle, a dopiero potem Tom pomógł jej wstać z łózka.Jane siedziała na poniszczonym krześle, trzymając w drżących dłoniach kubek z parującym płynem. Tom pomógł jej wstać z łóżka i przyprowadził ją tutaj.
Zjadłeś „co”O chodzi w tym wszystkim
Zakręcone i powtórzenie. Wystarczy „Tom wiedział, że będzie trudno ją przekonać, ale nie sądził, że aż tak” lub „przekonanie jej było trudniejsze niż wcześniej sądził” lub tysiące innych kombinacji. Wymyśl coś samemuTom wiedział, że nie będzie łatwo jej przekonać. Nie sądził jednak, że będzie to aż tak trudne.

Powtórzenie. Poza tym, znów łopatologicznie tłumaczysz, o jaki samolot chodzi, podczas gdy czytelnik domyślił się już kilka zdań wcześniej.Zrozumiała, że mówi o samolocie, który się rozbił.
- Wojskowi mówili,
Wykrzyknik na końcu zasugerował raczej krzyknięcie (jak sama nazwa wskazuje) i w ten sposób przeczytałam tą wypowiedź. A później okazuje się, że to było jednak powolne cedzenie słów. To wprowadza mętlik, czytelnik musi zmieniać wizję, która już zdążyła się w jego głowie pojawić. Cedzenie słów możesz pokazać na przykład poprzez dodanie wielokropka po każdym z nich.- Nigdy mnie tak nie nazywaj! – Każde słowo wypowiadał bardzo powoli.
Wiemy już, że była zaniedbana. Wspominałeś o tym kilka razy. Daruj sobie takie ciągłe przypominanie.Tom puścił ją i rozejrzał się po zaniedbanej kuchni.
Źrenice zazwyczaj są w oczach.Źrenice w jej oczach gwałtownie się rozszerzyły.
Powinna być kropka po „jedyny” i „uśmiechnął” z wielkiej litery. Poczytaj o poprawnym zapisie dialogów.Jeden z niewielu, jeśli nie jedyny – uśmiechnął się.
Przekombinowane zdanie. Poza tym wyszło, że widzi po raz ostatni swój mózg.Ostatnią myślą, którą zarejestrował jej mózg była ta, że widzi go po raz ostatni.
WIEMY. Nie omieszkałeś o tym wspomnieć już jakieś dwadzieścia razy. No dobra, przesadzam oczywiście, ale takie pisanie w kółko o tym samym jest denerwujące.Przyczyniło się do tego kilka ostatnich dni. Wyczerpanie fizyczne i psychiczne, stres, a nawet odwodnienie – to wszystko było przyczyną jej obecnego stanu.
Traktujesz czytelnika, jakby był idiotą-sklerotykiem. Powtarzasz ciągle te same informacje, przypominasz o czymś, co było dosłownie kilka linijek wyżej. Głównie to, że dziewczyna była w szoku, że z tego powodu szła kilkanaście godzin non stop, że była teraz wyczerpana i odwodniona, a kuchnia była zaniedbana.
Ostatni dialog Jane i Toma jest przydługi i w sumie też ciągle powtarza się tam to samo. Ona nie wie, o co chodzi, on jej nie chce powiedzieć, ona mówi, że to nie ten sam Tom, on że nie ma wyboru i musi TO zrobić, a ona na to, że nie wie, o co chodzi i tak w kółko. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie i tyle z tego dialogu pamiętam po kilkunastu minutach od przeczytania. Jego reszta była dla mnie trochę niejasna, bo Jane musi zrobić TO, rozmawiają o CZYMŚ, a nie wiadomo czym. Wiem, że to miało wprowadzić tajemnicę, ale można było rąbka tej tajemnicy uchylić, żeby dialog był bardziej zrozumiały lub po prostu go skrócić, żeby nie było tak, że czytelnik przez całą stronę nie wie, o czym mowa.
Podobał mi się początek, miał swój klimat (chociaż wyrażenie "mewa wydała z siebie głośne: krek" jakoś mi ten przyjemnie czytający się początek zaburzyło. Zgrzytało mi to zdanie, choć sam fakt podrywającej się mewy dodawał klimatu opuszczonej plaży).
I mimo potknięć, czytało się dobrze, sama historia nawet zaciekawiła. Choć sądziłam, że potoczy się to wszystko w innym kierunku, bardziej w stronę opowiadania psychologicznego. Ale cóż, nie mnie narzucać autorowi, w którą stronę ma iść fabuła

Napisałeś na wstępie, że to Twój pierwszy taki tekst. To znaczy jaki? Czy pierwszy w ogóle? Bo jeśli pierwszy, to jest nieźle, nawet dobrze. Zazwyczaj początki bywają znacznie gorsze.
Jeśli chodzi o moje rady: mniej zaimków, nie powtarzaj w kółko tego samego, nie traktuj czytelnika jak idiotę, zwracaj uwagę na błędy logiczne (np. to, że najpierw napisałeś, że Jane zaczęła odzyskiwać trzeźwość umysłu na plaży, a potem, że stało się to już kilkanaście kilometrów przed oceanem, który zresztą już z takiej odległości było słychać).
Pisz dalej. Trening czyni mistrza

4
Gęstość jest zbędnym dodatkiem - czytelnik ma widzeć łzę, a nie roztwór cieczy o konkretnej konsystencji. To zbytecznie odciąga od sedna. Poza tym, zbędne zaimki - aby się ich pozbyć, trzeba przerobić zdanie:Pierwsza z jej słonych, gęstych łez spłynęła po jej bladym policzku.
Pierwsza słona łza spłynęła po bladym policzku dziewczyny.
Zaznaczyłem to, ponieważ nadużyłeś prostego zabiegu plastycznego - pokazałeś, że ocean niemalże ja otacza. I to jest dobre. Nadużycie polega na prawdziwości tego stwierdzenia, jako że w dalszej części widać z dwóch stron plażę i klif, a za nią las. Czy faktycznie ocean ją otaczał? Nie. On rozciągał się wzdłuż nierównej plaży (wg mnie).Stała na plaży i wpatrywała się w otaczający ją ze wszystkich niemal stron Pacyfik. Woda tego dnia była spokojna. Tylko gdzieniegdzie, niewielkie fale pojawiały się na kilka sekund, by po chwili znów zlać się w jedno z błękitem oceanu. Opuszczona plaża, na której stała rozciągała się daleko na północ. Na południu natomiast, królowały ciemne klify i urwiska skalne. Kilkanaście metrów za nią znajdował się niewielki lasek. Widać było ślad stóp, ciągnący się od niego, do miejsca, w którym stała. Ślad jej bosych stóp.
Choć serce mówiło, że on żyje, to jej umysł przestał walczyć.Choć serce mówiło, że on żyje, jej umysł przestał walczyć.
aliteracja. Unikaj tego - podczas czytania powstaje nieprzyjemna czkawka (czytanie na głos).I dlatego po prostu poszła przed siebie
Była w pewnego rodzaju szoku, który...Była w rodzaju swoistego szoku, który dopadł ją po kilku długich godzinach przeszukiwania wraku.
Zaimek zbędny - wynika gładko z tekstu, że na brzegu Pacyfiku (rodzaj też jasny)Stała na jego brzegu, a rozgrzana woda przyjemnie obmywała jej stopy i kostki.
Podkreślenie także zbędne - stopy mają kostki, a woda nie jest tak precyzyjna, aby obmyć tylko stopy, nie tykając kostek nad nimi.
zawsze zastanawia mnie takie zestawienie: czy krótkie mógłby rozwiać?Lekki podmuch wiatru rozwiał jej długie, mokre od potu włosy.
to mi się jawi jak powtórzenie wcześniejszego kadry - normalnie ta sama informacja. Trochę cofa, lecz zamiast do wydarzeń, to do konkretnej sceny w tekście (nie w świecie bohaterki). Zły zabieg.Leżała na wznak, na ciepłym, wilgotnym piasku, pół metra od miejsca, do którego sięgała woda.
Prowadzisz ciężką narrację - wymaga nie tylko wyobraźni (bo dużo opisujesz) ale narrator pisze o wszystkim dookoła bohaterki. Przez to wpadasz w sidła zaimków:
Połowa do usunięcia przez drobne zmiany w konstrukcji:Już nie chciało jej się spać. Ujrzała człowieka, trzymającego staroświecką lampę naftową, zmierzającego prosto w jej kierunku. Zupełnie jakby widział ją z daleka, mimo ogarniającej wszystko ciemności. Tu, gdzie leżała, nie widziała dokładnie jego twarzy, jednak zrozumiała bardzo szybko, że to jeden z nich. Przyszli po nią, aby dokończyć to, co zaczęli. Wiedziała, że chcą zrobić z nią to, co zrobili z jej ukochanym. Mężczyzna, który zmierzał powoli w jej kierunku, przyszedł tutaj, aby ją zabić!
Już nie chciała spać. Ujrzała człowieka, trzymającego staroświecką lampę naftową, zmierzającego prosto w jej kierunku. Zupełnie jakby widział w ciemnościach, mimo panującego mroku. Tu, gdzie leżała, nie widziała dokładnie twarzy nieznajomego, jednak zrozumiała bardzo szybko, że to jeden z nich. Przyszli po nią, aby dokończyć to, co zaczęli. Wiedziała, że chcą zrobić z nią to, co zrobili z Tomem. Mężczyzna idący plażą przyszedł tutaj, aby ją zabić!
To tak na szybko.
Powoli wstałaPowoli wstała na nogi.
albo powoli stanęła na zmęczonych nogach
To jest zalążek czegoś dobrego. I mam dwie wersje: a) klimatyczny początek to wypadek przy pracy b) masz pomysł na tekst, ale się rozgadałeś i zapomniałeś o czym pisałeś.
W pierwszej wersji widzę bardzo ładne, gęste wprowadzenie na plażę i tajemniczo zagubioną dziewczynę. Nawet pewne niedociągnięcia nie kłują w oczy i wszystko wygląda ładnie. Później jest rzut na wydarzenia wcześniejsze i nadal rządzi klimat, ale zaczynasz się powtarzać. O zmęczeniu, o chodzeniu, o senności, o tajemniczości - po tym zabiegu wszystko zaczyna nużyć. Następnie jest pierwszy dialog i tu ponownie panuje pewien niezamierzony chaos, który z Tomem nabiera prawdziwego epickiego rozmachu.
W drugiej wersji widzę, że miałeś pomysł i umiejętność, aby poprowadzić tekst - tylko tak skupiłeś się na budowaniu klimatu, że z uporem maniaka robisz powtórki, aby za każdym razem zaznaczyć stan bohaterki i inne ważne dla tekstu rzeczy, które nota bene zostały ukazane w dwóch pierwszych fragmentach.
Ale w tekście jest jakaś magia i tajemniczość i to naprawdę mnie wciągnęło - natomiast końcowy dialog jest tak rozciągnięty, jak to tylko możliwe. Przypomniały mi się mydlane opery rodem z Argentyny. Całość oceniam pozytywnie od strony fabularnej, natomiast zaimki, przecinki i niektóre opisy wymagają szerszej uwagi (zaimki zwłaszcza!).
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
5
Aha - w ciemną noc rozróżnia kolory tego, co wymiotuje - brązowe, zielone...PiOtReeK18 pisze: wyrzuciła z siebie niewielkie ilości pokarmu oraz dziwny, brązowy płyn. Jestem odwodniona – pomyślała. – Muszę szybko znaleźć coś do picia, inaczej zasnę już na dobre. Co za ironia, w końcu wkoło jest tyle wody, a ja nie mogę napić się z niej ani jednej kropli.
Chciała się zaśmiać ale zamiast tego, z jej ust wydobył się tylko cichy charkot. Zaczęła się krztusić i wypluła na piasek zieloną flegmę. Ponownie odwróciła się na wznak. Spoglądając w górę zrozumiała, co wcześniej ją zaniepokoiło. Dopiero teraz zorientowała się, że zapadła już noc. Niebo było bezgwiezdne, czarne niczym smoła.
No i zapłon też ma szybki...
Raczej nie można powiedzieć, żeby stan się pogarszał - nie umierała, nie chorowała ani nic. Po prostu zasypiała, zasypianie samo w sobie nie jest czymś złym.PiOtReeK18 pisze:Niestety, teraz mogła tylko czekać, aż jej umysł po raz kolejny się wyłączy. Jej stan był coraz gorszy.
Inne błędy, które dostrzegałam, wypisali poprzednicy. Wrażenie, które odniosłam po przeczytaniu, to zdziwienie, że tak krótko. Spodziewałam się, że fragment pociągniesz dalej, a nie urwiesz w takim momencie. Szkoda.
I też mi nie pasowało to, że po takim klimatycznym wstępie ciągniesz zdarzenia i dialog. Oba fragmenty mają swoje błędy, ale i swoje smaczki. Wstęp - jakiś taki kobieco napisany, trochę za bardzo powtarzasz informacje, ale nawet ładny. Dialog - ta tajemniczość podobała mi się, ale za dużo bohaterowie o niej gadają. I trochę za dużo patosu, ta wielkość misji, ja muszę, ty musisz, zaufaj, uwierz, pomóż, oooch.
Zdecydowanie bardziej od samego opowiadania (akcji) zainteresowała mnie fabuła, głównie to, czego... nie napisałeś. Zżera mnie ciekawość, jak to się skończy i myślę, że to właśnie powinno być najważniejsze w historii, a nie te długie wstępy, opisy, rozmowy. Nawet uczucia bohaterów przestały mnie obchodzić.
O, widzę że jest druga część. Też muszę poczytać.
Pozdrawiam.