Krokami Nocy

1
Tamten tekst - Zdarzenie - który weryfikowaliście (za co bardzo dziękuję, jesteście avesome) napisałem blisko rok temu. Wrzuciłem je tu tak dla porównania, aby zobaczyć co napiszecie o moim starym opowiadaniu, i czymś nowym, które zamieszczę teraz w tym temacie. Pisałem je wczoraj i dzisiaj (of corz nie od rana do wieczora heh). Jest to co prawda tylko część pierwsza, ale na razie po prostu nie mam pomysłu na cd. Zbijcie mnie zań, bardzo was proszę. ;)



Krokami Nocy



Część I



Bałem się prawdy. Choćby i nawet była osiągalna, strach przed nią potęgował każdy dzień, jaki spędzałem w swej pozornie spokojnej pseudo-rzeczywistości. Szukałem ukojenia po wszystkich znojach dnia powszedniego... Bzdura, starałem się uciec... Pewność, którą może i kiedyś jeszcze posiadałem, uleciała już dawno, pozostawiając mnie na oceanie życia, jak zrujnowaną tratwę, którą sztorm targa na prawo i lewo. Taka oto jest odpowiedź na pytanie o sens życia. Powalczyć, przegrać i umrzeć sam jeden Bóg wie gdzie.

***

Spacer wieczorny zawsze odrobinę odświeżał mi myśli. łatwiej też było potem usnąć. Choć chciałem jeszcze jakoś zgłębić wszystkie swoje przemyślenia, jakie nawarstwiły się w moim umyśle od wschodu, tak zachód kładł temu kres. Pozostawały tylko kroki, które mogły płoszyć naiwnych. Z całą pewnością jednak miasto, w którym żyłem już chyba 15 lat, było potworem, który wysysał z człowieka wszystko to, co dobre. Opór kończył się przeważnie szaleństwem, za którym szły różne dziwne fakty, obracające życie do góry nogami. I tak oto czas leciał sobie, nie wiadomo gdzie... aż chciało mu się podłożyć nogę, gdyby choć odrobinę przypominał człowieka.

Przystanąłem na chwilę przed przejściem dla pieszych. Po drugiej stronie stał kościół. Dziwne, jakim cudem potrafił on wytrzymać te swoje 750 lat i nie runąć, grzebiąc przy tym wiernych, wznoszących modły do Boga? Może to Jego moc utrzymuje strop i chroni gromadzących się tłumnie co tydzień ludzi? Nieważne... stoi i stać będzie. Coś pchnęło mnie w jego kierunku. Nie bacząc już na ulicę, czy przypadkiem ktoś nie zafunduje mi pobytu w szpitalu albo w kostnicy, ruszyłem przed siebie, zapatrzony w fasadę budowli. Wysoki na co najmniej 20 metrów kościół zdawał się być jakby kopcem usypanym z czerwonych klocków, na który jakiś złomiarz położył swój dobytek. Powoli wspinając się wzrokiem po nierównościach ścian, łukach i gzymsach dotarłem do wieży i umieszczonego na niej krzyża. Tak Panie – pomyślałem – niezaprzeczalna prawda, tkwiąca pośród ponurej rzeczywistości człowieka jak latarnia, na którą wszyscy plują. Gdyby choć część tych ludzi potrafiła w sercu rozsądzić co jest złe, a co dobre i podjąć decyzję odpowiednio wcześnie, zanim bezprawnie skaże... Jednak droga człowieka jest kręta i nigdy nie wychodzi na prostą.

Przeszedłem przez bramę w murze okalającym budowlę. Wdychając głęboko wilgotne, wiosenne powietrze, przymykałem co chwila oczy, starając się uchwycić coś niezwykłego w jego zapachu. Niestety, wciąż po marzeniach musiała nastąpić pustka. Jeszcze raz spojrzałem w górę. Krzyż wciąż tam był. Dobrze...

Ostrożnie nacisnąłem klamkę. Cichy stuk, zgrzyt, drzwi uległy i wprowadziły mnie w mroki świątyni, przepełnionej zapachem kadzidła. Odetchnąłem z ulgą – było pusto. Każdy mój krok rozbrzmiewał echem po wszystkich zakątkach kościoła, jakby to nie była jedna para stóp, lecz setki... może ktoś mi jednak towarzyszył? Ci wszyscy, którzy już dawno odeszli, a stąpali po tym zimnym kamieniu... Spojrzałem przelotnie na ołtarz. I tam stał krzyż. Był też złocony obraz. Wszystko, co niezbędne. Powiał wiatr... Wiatr? Dziwne, skąd tu wiatr? Posłyszałem trzask. Ahh...to okno... Jedyne światło, jakie dostrzegałem, dolatywało z trzech świec i jednej lampy oświetlającej wizerunek Marii. Lecz cóż to błyska w konfesjonale? Nie... to na zewnątrz, latarnia, której wątły blask przedostawał się przez czarne lichtarze. Stałem cicho pośrodku głównej nawy, obserwując ołtarz. Ciekawe, co ten stół widział, gdy co dzień pojawiali się tu grzesznicy pragnący się nawrócić, czy też odmawiający sobie uznania uczciwej drogi życia.

- Prawda jest tylko jedna. – posłyszałem

Kto to powiedział? – błysnęło mi w myślach. Niemniej nie szukałem wzrokiem mówiącego. Przecież byłem sam. Rzeczywistość zdawała się kłamać zmysłom.

- Szukałeś swojej prawdy? – znowu dziwny głos padł nie wiadomo skąd.

- Przecież mówiłeś, że prawda jest jedna. – odparłem z lękiem

Zapadła cisza. Zamknąłem oczy. Wiedziałem, że to największa głupota, jaką można zrobić. Nasłuchując słów, szukałem jednocześnie czegoś w sobie. Mijały sekundy, nic się nie działo. Wreszcie zdumiony rozglądnąłem się. Ołtarz był tam gdzie dotąd, nadal otaczały mnie te same mroki. Usiadłem w ławce. Boże, czy to Ty? Odpowiedzi nie było. Znowu zagłębiłem się w myślach, by po chwili zorientować się, że wodzę wzrokiem po ścianach świątyni. Były tam wizerunki świętych. Wyblakłe już freski przypomniały mi o upływie czasu. Spojrzałem za siebie. Czerń... nawet gdybym chciał, nie dałbym rady dostrzec teraz drzwi, przez które niedawno wszedłem. Szybko powróciłem do moich świętych. Stali tu oni, każdy na swoim miejscu. Ile lat, kto wie... może pojawili się wraz z kościołem? I dalej spoglądając, widać już było ogromną taflę jeziora... ciemnego teraz, skrywającego swoje tajemnicze wdzięki. Jedynie drobna plama światła wyławiała z niego fragment witrażu. Była tam twarz... piękna twarz, spoglądająca łagodnie na mnie spod aureoli. Czy to Ty? Odpowiedzi znowu nie było. Niemniej jednak twarz owa zdawała się wciąż spoglądać na mnie, jakby chciała mi coś pokazać, nakierować na jakąś myśl swoim przyjaznym uśmiechem. Dalej było już tylko więcej pytań. Jedynie droga krzyżowa uwidaczniała się na tle nocnych cieni ogarniających resztę kościoła. Trzask. Co jest z tym oknem? Z całą pewnością ktoś zapomniał je domknąć... cóż za brak rozwagi! A może jednak to było coś innego?... Szybko zerknąłem w kierunku obserwującej mnie istoty z witrażu. Zniknęła! Powiał zimny wiatr. Do diaska, trzeba zamknąć to okno! Wstałem, choć z trudem. Coś jakby ściskało mi gardło. Utkwiwszy spojrzenie w krzyżu ruszyłem na przód w kierunku, z którego dochodziły mnie odgłosy uderzającego o framugę okna. Gdy wreszcie dotarłem przed ołtarz i spojrzałem w to miejsce, była tam pusta ściana. I znowu trzask. Nie... co się ze mną dzieje, to nie tu przecież. Szybkim krokiem przedostałem się do nawy bocznej w poszukiwaniu źródła złośliwych hałasów. Dotarłem wreszcie pod opierający się o ścianę konfesjonał, ale okna tam nie było. Wytężyłem jeszcze raz słuch. Basta, to musi być koło ołtarza! Po chwili znów widziałem krzyż i obraz. Trzaskało za kolumną osłaniającą drugą nawę. Mam cię – pomyślałem. Skradając się powoli, dotarłem do marmurowego słupa. Jeden krok i koniec zabawy. Zawahałem się przez chwilę... ale tylko jedną. Sekundę później powitały mnie dwa lśniące blado punkty...

Czekałem... czekałem aż coś się stanie. Wszystko jakby ze mnie uleciało, choć jednocześnie nadal byłem sobą. Nie straciłem nic, ani nic nie zyskałem, tylko jakby łączność między mną a światem uległa przerwaniu. Może to myśl jakaś uwięzła mi w gardle?... Czułem coś dziwnego. Było to przeświadczenie o obecności jakiegoś zjawiska, które w całej swej okazałości mieć miejsca nie powinno... chyba... Blask świec zdawał się odbijać w dwóch punkcikach jak w lustrze. Jednocześnie coś drgało w nich, zuchwale mącąc ich powierzchnię, starając się zniweczyć czystość iluzji. Zgubiłem się... minęło chyba z dziesięć minut, gdy wreszcie oprzytomniałem.

- Przepraszam – rzekłem w końcu

Odpowiedzi nie było. Znowu. Oczy wciąż wpatrywały się w krzyż, nie dostrzegając nawet mojej obecności. Czas upływał, choć zdawało mi się że raczej utkwił w tym spojrzeniu. Ale było to tylko złudzenie.

***

Nagle znalazłem sam siebie w jakimś nieznanym mi miejscu. Wokół mnie panowała stara, dobra ciemność, ale miałem wrażenie, że coś znowu uległo zmianie. Nie było już ani tego spojrzenia, ani woni kadzidła. Ahh... no przecież – nagle rzeczywistość wtargnęła z rozmachem w puste przestrzenie wyobraźni – zaskrzypiały drzwi i wraz z podmuchem wiatru zniknęła. Potem, tkwiąc tam, gdzie mnie zostawiła, nadal wpatrywałem się w jej kształt, jaki pozostał w mej pamięci. Znowu pozostała pustka, a prawda gdzieś pognała... chyba razem z właścicielką tych oczu. Gdyby teraz ktoś mnie spytał, czego pragnę, niezawodnie odparłbym, że niczego więcej jak cofnięcia się w czasie. Chyba raczej po to aby jeszcze raz dostrzec głębię jej oczu, niż spytać się o coś, czy porozmawiać.

Była noc, gdzieś z oddali doleciały mnie dźwięki ratuszowego zegara, który wybijał drugą. Otrząsłem się. Było diabelnie późno... kto o zdrowych zmysłach pałęta się po mieście o tej porze? No, z całą pewnością nikt. Wreszcie przemogłem swój ponury stan i popędziłem w kierunku drzwi, po drodze starając się jeszcze rzucić okiem na tą dziwną twarz z witraża. Nie było jej i teraz. Znowu echo zawtórowało, tym razem jakby ze zdwojoną siłą. Gdy wreszcie wydostałem się na zewnątrz, poczułem jakąś dziwną ulgę. Jakby ściany kościoła przytłaczały mnie swoim ciężarem, a teraz, niejako na wolności, mogę nareszcie odetchnąć. świeże powietrze od razu wywiało mi z myśli wszystkie zagadki minionych godzin. Było ciemno, pusto i zimno. Jak w domu. Nie rozglądając się już, ruszyłem do siebie, mając odrobinę nadziei, że po drodze znajdę zapomnienie, za którym okropnie już się stęskniłem. Ha! Może to i nawet dobrze, że już tak późno. Mniej czasu na sen i koszmary. Kilka chwil upłynie, po czym znowu wstanie słońce, znowu ludzie wyjdą na ulice i będą krążyć i mieszać się ze sobą, znowu ktoś kogoś zabije i znowu urodzi się kolejny grzesznik. Gdzie zatem w tym wszystkim sens? Gdzie prawda? Najwyraźniej pozostaje w ukryciu...



Reynevan

2
Pomysł: 2

Czytałem setki tego typu tekstów. Człowiek próbujący dotrzec do prawdy, marudzący, że życie jest do dupy, że szuka zapomnienia i na koniec słyszy głos Boga lub innej istoty, która mu się nie objawia.



Styl: 5-

Bardzo ładnie, tylko masz jakiś "syndrom trzykropka".



Schematycznosc: 2

Patrz Pomysł.



Błędy: 3-

Masz problemy z interpunkcją, ale nie jest najgorzej.


podłożyć nogę, gdyby choć
po gdyby przecinek


tłumnie co tydzień ludzi?


po tłumnie przecinek


Wysoki na co najmniej
po wysoki przecinek


Gdyby choć część tych
po gdyby przecinek


sercu rozsądzić co
po rozsądzic przecinek


się że raczej utkwił w tym spojrzeniu.
po że przecinek


Chyba raczej po to aby
po to przecinek



I słowo "Otrząsłem się", nie bardzo jestem pewny co do jego poprawności, chyba powinno byc bardziej - Otrzęsłem.



Ogólnie: 3-

Gdyby nie ten pomysł, to byłoby pieknie, ponieważ masz dobry styl. Pracuj, wymyśl co innego i pochwal się. Póki co jestem na tak, za twój styl.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

3
Pomysł: 2+

cóż, powiem szczerze, niechciało mi się tego czytać - naprawdę. Zanudziłeś mnie okropnie



Styl: 4

nie jest źle, ale jak dla mnie trochę nudno



Schematyczność: 3=

no jakoś mało to ma innowacyjności



Błędy: 3+

z błędami u ciebie różnie, raz gorzej raz lepiej - co mnie uderzyło:


jakiś złomiarz
w żadnym słowniku nie znalazłam słowa złomiarz. może to jakiś wielki neologizm najnowszy.



A teraz do Hansu:

otrząść [wym. otsząść, pot. oczsząść, nie: ocząść] dk IX, otrzęsę, otrzęś a. otrząś, otrzęsie, otrząsłem (nie: otrzęsłem), otrząsł, otrzęsła, otrzęśliśmy to samo, co otrząsnąć. Zob. AKCENT. (WN PWN "Nowy słownik poprawnej polszczyzny)

czyli, że to ty miałeś rację.



Ogólnie: 3

mi się nie spodobało, ale nie jest źle



Jestem na...
zastanawiam się nad małym tak-
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

4
Zwracam honor, naprawde nie byłem pewny, więc nie liczyłem do błędu. Przepraszam za zamieszanie.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

5
Pomysł: 3=



Takie gadanie o niczym. Gość idzie do starego kościoła, słyszy głosy, obrazy, czuje się zagubiony i szuka prawdy. Następnie wychodzi i idzie do domu. Nie zawarłeś w tym tekście żadnego przesłania, nie zrobiłeś nic, co by mnie zainteresowało. W rezultacie mocno wiało nudą. Zakończenie też pozostawia wiele do życzenia.



Styl: 4



Jest całkiem dobrze, ale to chyba przez treść jaką sobie narzuciłeś było strasznie nudno i myślę, że tak naprawdę mogło być znacznie lepiej. A tak to ze zniecierpliwieniem wyczekiwałem końca tekstu, niestety.



Schematyczność: 2



Właściwie to jest nic konkretnego. Trudno mi zrozumieć cel tego opowiadania. Zakończenie takie nijakie, zresztą jak reszta tekstu. Mimo to ludzie poszukujący prawdy i głosy aniołów, tudzież Bogów, już były.



Błędy: 3+



Były jakieś interpunkcyjne, ale z racji braku chęci do czegokolwiek nie będę teraz szperał. Uderzyło mnie w oczy to:


- Prawda jest tylko jedna. – posłyszałem
bez kropki po 'jedna' ; kropka po 'posłyszałem'


- Przecież mówiłeś, że prawda jest jedna. – odparłem z lękiem
bez kropki po jedna ; kropka po lękiem



Poza tym rzeczywiście złomiarz niezbyt pasuje. Rozumiem o co Ci chodziło, ale chyba nie bawisz się w słowotwórstwo w tym opowiadaniu.



Ocena ogólna: 3



Strasznie nijaki pomysł, ale styl całkiem w porządku. I właśnie dlatego jestem na małe tak, mimo że się znudziłem.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
Chciałbym wytłumaczyć choć odrobinę tego "złomiarza" jeśli można tu pisać (regulamin już znam i zdaje się, że go nie łamię pisząc posta...)

Otóż, tu na południu (może to coś w stylu "wyjść na dwór" - jak to mawiają na północy i "wyjść na pole" - na południu, co generalnie odnosi się do wyjścia na zewnątrz) jest to dosyć popularne określenie dla ludzi zajmujących się złomem, czyli zbierających i sprzedających bardziej lub mniej zardzewiałe stalowe, żelazne i miedziane (etc...) przedmioty zakładom, które je utylizują, składują czy coś tego rodzaju...

PS: Zasadniczo i tak nie miałem pomysłu, jak inaczej nazwać takich ludzi, więc wrzuciłem "złomiarze". Jest jakieś bardziej literackie określenie? I jakie jest pochodzenie owego "złomiarza" w języku?
In the sands of Northen Tears lies a timeless deception...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron