1
Wydarzenia tutaj przedstawione zostały odtworzone z relacji kilku naocznych świadków, którym cudem udało się przeżyć. Zakładamy jednak, że świadkowie ci zostaną wkrótce usunięci przez rząd jako niewygodni. Współczujemy im, ale nic nie możemy na to poradzić.
2
Harry Bagwell, policjant, ojciec dwójki dzieci, mąż Lindy Bagwell, lat 36: Kiedy to się stało, akurat spisywałem dwójkę chłopaków, którzy palili papierosy za kościołem. Biedne, wystraszone matoły, nie znające się na medycynie. Na pewno nie wiedzieli, że to gówno, które z takim smakiem wciągają do płuc zadomowi się tam na dłużej, komplikując im tym samym życie w przyszłości. Kiedy już zgasili przy mnie niedopałki, obiecali poprawę. Nie wiem, czy istotnie rzucili palenie. Nigdy więcej ich nie widziałem. Kiedy odeszli, usłyszałem strzały...
3
Brad Siverson, bezrobotny, na zasiłku, rodzina w innym stanie, lat 27: ...usłyszałem strzały. Akurat oglądałem swój ulubiony program w telewizji. Podszedłem do okna, by zobaczyć, co się stało. Oczywiście, z początku nie podejrzewałem, że te dwa donośne huki to dzieło strzelby Deana Mosesa. Sądziłem, że po prostu ktoś coś upuścił, albo komuś strzeliło z rury wydechowej. Tymczasem za oknem, na ulicy, dokładnie na skrzyżowaniu, rozgrywała się koszmarna scena. Jestem pewien, że mogę ją dokładnie opisać, bo do dziś śni mi się w nocy. Dean Moses...
4
Benny D. (zastrzegł, że opowie nam, co widział, jeśli nie będzie musiał odkrywać nazwiska, co też zostało uczynione, jesteście tego naocznymi świadkami, wezwiemy was do sądu, jeśli przypadkiem Benny'emu odwali i będzie chciał nas pozwać), pracownik nieistniejącego już sklepu monopolowego, lat 42: ...Dean Moses wpadł do sklepu ze strzelbą, na ustach miał pianę a w oczach, że się wyrażę, tak jak na filmach, płonęła mu wściekłość. Kazał mi opróżnić, cytuję, "pierdoloną kasę, zanim rozpierdoli mój mózg po całym sklepie", co też szybciutko uczyniłem, bo miałem zamiar jeszcze nacieszyć się swoim mózgiem (tutaj wtrącka: Benny ma śladowe ilości rozumu, ale stara się sprawiać odwrotne wrażenie, toteż nie mamy zamiaru pokazać mu tej publikacji. Chociaż i tak nie jesteśmy pewni, czy potrafi czytać, bo miał trudności z wypełnieniem formularzy osobowych), a widać było, że Dean, nacodzień spokojny, miły facet, nie żartuje i naprawdę ma zamiar spełnić swoją groźbę, w razie odmowy. Wysypałem mu cały utarg, którego zresztą było niewiele, na sklepową ladę. Kiedy spojrzał na kilkanaście dolarów w papierkach i monetach, zawył z wściekłości (a może to był dziwny sposób na okazanie radości), po czym zgarnął pieniądze do kieszeni i wyszedł. Po jego wyjściu pobiegłem do telefonu i zadzwoniłem do...
5
Michael "Slagtery" Boone, komendant nieistniejącej już jednostki policyjnej w Mieście, żona Mary, syn i córka, lat 39: ...zadzwoniłem do Mary, że spóźnię się na kolację, bo dostaliśmy zgłoszenie o napadzie w sklepie monopolowym, należącym do Harriet Smith. Dzwoniący do mnie Benny D. sprawiał wrażenie mocno podenerwowanego, ostrzegł mnie, że Dean Moses jest uzbrojony i bardzo wściekły. Wziąłem z komisariatu wszystkich obecnych, to jest: Harry'ego Bensona, jego brata, Harolda (ich matka miała poczucie humoru), Charliego Sampsona i Gary'ego Gavinsa. Wszyscy byliśmy uzbrojeni i baliśmy się. Każdy z nas, a przynajmniej mnie się tak wydawało, był zdziwiony tym kogo dotyczyło wezwanie. Dean Moses to był najspokojniejszy człowiek w Mieście...
6
Benny D: ...w Mieście mieszkało jakieś 1500 osób, bo tamtym dniu, tych, co uratowaliście, było tylko 19. Zabawne, nie? Jak szybko można wytępić ponad 1400 ludzi. Wojsko powinno się zainteresować tym, co stworzył u siebie w domu...
7
Harry Bagwell: ...w domu Mosesów rozbrzmiewał jakiś przerażający, rozdzierający krzyk. Nagle urwał się, kiedy padł kolejny strzał. Pobiegłem do ich domu, jakieś dwieście metrów, po drodze wyciągając służbową broń, której przez całą policyjną karierę użyłem dwukrotnie. Oba razy to były strzały ostrzegawcze, więc nie muszę chyba dodawać, że byłem zdenerowowany jak...
8
Sidney "Candy" Jensen, uczennica, lat 17: ...cholera, ten pojeb załatwił moją mamę, a potem wyszedł na ulicę z bronią, która jeszcze dymiła. Wybiegłam z pokoju, żeby zobaczyć, czy mama żyje. Nie żyła. Wtedy coś we mnie zawrzało, wzięłam wiszącą na kominku strzelbę ojca, naboje z pudełeczka w jego biurku, które stało w gabinecie, naładowałam broń (często chodziłam z ojcem na polowania) i wybiegłam za tym pojebem, Mosesem (tu wtrącka: Dean Moses poślubił Clarę Moses dwa lata po śmierci jej męża, którego przygniótł betonowy blok, kiedy miał przerwę na drugie śniadanie. Zapomniał włożyć kask), ale nigdzie nie mogłam go dojrzeć. Nagle po drugiej stronie usłyszałam, jak krzyczy, komuś grożąc. A na przeciwko naszego domu był sklep monopolowy. Pobiegłam tam. Kiedy już miałam wpaść do środka, ktoś od wewnątrz otworzył...
9
Harry Bawell: ...drzwi, które otworzył Moses, uderzyły córkę Clary, Candy. Dziewczyna się przewróciła. Ze zdziwieniem dostrzegłem, że trzyma w rękach wielką strzelbę. Wiedziałem, że to strzelba jej ojca, chodziłem z nim na polowania. Moses zdziwił się równie mocno, ale zaraz się opamiętał i wycelował rugera, którego miał w prawej ręce, w lewe oko Candy. Wtedy podniosłem swój służbowy pistolet, wziąłem Deana na muszkę i krzyknąłem, żeby rzucił broń. On tylko spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. Potem pociągnął za spust. Zamknął oczy i zakląłem w duchu. Kiedy je otworzyłem, Candy właśnie wiała jak wicher w kierunku domu, a Dean podnosił upuszczoną przez nią strzelbę. Odwrócił się do mnie i...
10
Brad Siverson: ...i wymierzył do Bagwella z obu broni. Nawet z okna swojego mieszkania, widziałem...
11
Harry Bagwell: ...widziałem czarne otwory, które jakby mierzyły mnie ponurym spojrzeniem. Kiedy Dean uśmiechnął się do mnie, zobaczyłem, jak mocno się zmienił. Jego oczy płonęły żywą gorączką, po calej twarzy spływał mu pot, a dokoła ust widziałem pianę. Szczerze mówiąc, w tamtej chwili byłem przygotowany na śmierć z ręki mojego znajomego. Którego nie poznawałem. Coś niedobrego stało się z jego twarzą. I ze spojrzeniem. Ogółem mówiąc, wyglądał jak...
12
Brad Siverson: ...jak Moses patrzy chwilę na Bagwella, po czym wyciąga mu z ręki broń i odchodzi. Harry wyglądał wtedy, jakby miał zamiar zsikać się w majtki, taka ogarnęła go ulga. Szczerze mówiąc, mnie też. Zacząłem tracić rezon, kiedy zobaczyłem, że Moses zbliża się do mojego domu. Odbiegłem od okna, błyskawicznie znalazłem się w piwnicy i schowałem się pod schodami. Słyszałem, jak Moses nawołuje mnie, chodząc po moim domu. Miałem wielką nadzieję, że nie zajrzy do...
13
Michael "Slagtery" Boone: ...do domu Brada Siversona pierwszy dobiegł Charlie Sampson, za nim Gary, a potem bracia Bensonowie. Wszyscy mieli odbezpieczoną i gotową do strzału broń. Ja zostałem na zewnątrz, żeby, w razie czego, dopaść uciekającego tędy Mosesa (wtrącka: z tego, co wiemy, wynika, że Boone nie jest zbyt odważnym człowiekiem, a swoje stanowisko zawdzięcza znajomościom i lizusostwu. Oczywiście, nie wspomnieliśmy mu o tym, kiedy składał zeznania. Mógłby jeszcze zamknąć się w sobie, a jego wspomnienia są jednymi z ciekawszych, jak się nam wydaje), postrzelić go, albo zabić. Szczerze mówiąc, byłem gotowy, żeby pozbawić kogoś życia. Szykowałem się na to od początku służby. Tymczasem w domu Brada huknęło kilka strzałów. Zaraz potem przez drzwi wypadł...
14
Sydney "Candy" Jensen: ...wypadł mi jeden ząb, kiedy się przewróciłam. Widocznie musiałam uderzyć szczęką w chodnik, bo bolała mnie strasznie, a z ust ciekła mi krew. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ten pojeb, Moses, zabrał mi strzelbę. Nieopodal mnie, na środku jezdni, stał jakiś facet, chyba gliniarz, bo miał na sobie mundur. Szczerze mówiąc, w tamtej chwili nie wyglądał zbyt inteligentnie. Miał rozdziawione usta i szeroko otwarte oczy (wtrącka: oczywiście, Harry Bagwell nie czytał zeznań Candy. Zakładamy, że próbowałby je zmodyfikować, by wypaść w lepszy świetle), a w korku powiększała mu się ciemna plama. O mało nie wybuchnęłam śmiechem na ten widok, jednak powstrzymała mnie myśl o tym, że mam nie żyje, a ten skurwiel, Moses, nadal egzystuje. Postanowiłam, oczywiście, coś jak najszybciej na to poradzić. Nie mając lepszego pomysłu, wbiegłam do monopolowego, skąd przed chwilą wyszedł Dean. Zastałam tam...
15
Benny D.: ...Sydney Jensen, w mieście mówili na nią Candy, bo rzeczywiście, była słodka jak cukiereczek. Kiedy podeszła do kasy, za którą nadal stałem, nieco oszołomiony, widziałem, że w oczach błyskają jej iskierki złości. Co ja mówię, iskierki. Jej oczy zionęły nienawiścią. Zapytała mnie, czy mam jakąś broń. Oczywiście, że tak. Nie zdążyłem jej wyciągnąć spod lady, kiedy wparował Moses, ale pokazałem rewolwer dziewczynie. Wyrwała mi go z dłoni i wybiegła ze sklepu. Nie zważała zbytni na moje krzyki, nawet się nie odwróciła. Bojąc się, co powiedziałby szef, kiedy dowiedziałaby się, że zgubiłem bróń, pobiegłem za nią. Biegła w stronę...
16
Harry Bagwell: ...w stronę Boone'a zmierzał Moses. Komendant stał jak sparaliżowany, nawet nie pomyślał chyba, by wyciągnąć służbowy pistolet. Kiedy Dean wycelował mu w głowę, bez namysłu krzyknąłem "Hej, pojebie!" w jego stronę. Moses błyskawicznie odwrócił się w moją stronę, skupiając na mnie całą uwagę. Widocznie w jego rozgorączkowanym umyśle stałem się celem nadrzędnym, który trzeba usunąć. Pokazałem mu środkowy palec i zacząłem uciekać. Oczywiście, poleciał za mną, wymachując strzelbą w lewej i rugerem w drugiej dłoni. Krzyczał jak zarzynany szop. Tylko raz obejrzałem się za siebie, by upewnić się, że Moses na pewno zmierza tam gdzie ja i skręciłem do domu Carterów. Wiedziałem, że Ray Carter ma broń, często chodził na polowania no i był byłem gliniarzem, więc umiał strzelać. Kiedy wpadłem przez drzwi, ujrzałem...
17
Michael "Slagtery" Boone: ...ujrzałem, jak Moses leci za Bagwellem, który wbiega do domu Cartera. Wtedy się otrząsnąłem i poleciałem zobaczyć, co z chłopakami, którzy mieli zdjąć Deana. Kiedy wszedłem do salonu, zobaczyłem braci Bensonów, obu pozbawionych twarzy i bardzo zakrwawionych, Charliego Sampsona, który w chwili śmierci miał na ustach grymas wielkiego zdziwienia, a w piersi wielką dziurę. Nigdzie natomiast nie mogłem dojrzeć Gary'ego. Poszedłem do kuchni i znalazłem go, leżącego koło lodówki, w kałuży własnej krwi. Moses postrzelił go w brzuch, z Garym nie było za dobrze. Kiedy mnie zobaczył, cicho poprosił o pomoc. Chciałem poszukać czegoś, co mogłoby zatamować krwawienie. Kiedy znalazłem brudną, ale dużą szmatę, Gary już nie żył. Zakryłem go nią i zacząłem nawoływać właściciela domu, Brada Siversona, którego albo nie było w domu, albo gdzieś się skrył. Po kilku minutach przeraził mnie śmiertelnie, pojawiając się nagle w kuchni. Skojarzyłem po paru chwilach, że musiał schronić się w piwnicy (wtrącka: tak naprawdę Brad Siverson sam powiedział to Boone'owi, kiedy ten zapytał go, gdzie się, do kurwy nędzy, podziewał), kiedy zobaczył zbliżającego się Mosesa. Brad zobaczył zakrytego szmatą Gary'ego, zrobił śmieszną minę i zwymiotował. Po chwili dołączyłem do niego. Prawdę mówiąc, bracia Bensonowie, Charlie i Gary to byli pierwsi nieżywi ludzie, jakich widziałem. I, szczerze, nie mam zamiaru więcej już oglądać. W tamtym dniu widziałem dosyć zwłok. Tymczasem Brad już ocierał twarz. Po chwili znowu zaczął wymiotować. Kiedy skończył, podbiegł do...
18
Harry Bagwell: ...podbiegł do mnie Carter, który pytał mnie, co się stało, bo usłyszał strzały. Nie zdążyłem mu wyjaśnić, krzyknąłem tylko, żeby wyciągnął, kurwa, strzelbę i to najlepiej załadowaną, bo zaraz wpadnie tutaj pojeb, uzbrojony po zęby i kurewsko niebezpieczny. Carter najwidoczniej nie uwierzył mi od razu, co kosztowało go życie. Kiedy nie ruszał się z miejsca, zapytałem go, gdzie trzyma broń. Odparł, że w sypialni, w komodzie, naboje obok, ale po co mi, kurwa, broń, czy to jakiś żart, bo jeśli tak, to mało śmieszny. Ja odepchnąłem go bez słowa i zacząłem szukać jego sypialni. Po minucie od mojego wejścia do domu Ray'a wpadł zasapany Moses. Usłyszałem z piętra, gdzie akurat byłem, jak Ray pyta Mosesa, o co, kurwa, chodzi. Chwilę potem usłyszałem strzał (to chyba była strzelba) i głośnę jęknięcie. Chwilę potem głuchy odgłos, jakby coś osunęło się na podłogę. Domyśliłem się, że tym czymś musiał być Ray Carter. Krzyk Deana wyrwał mnie z letargu, wpadłem przez pierwsze drzwi na piętrze do mieszczącego się za nimi pokoju. Pokojem tym, na szczęście, okazała się sypialnia Cartera. Dopadłem do komody, zdjąłem strzelbę i zacząłem ją ładować nabojami, wziętymi z pudełka. Kiedy wkładałem pierwszy pocisk, usłyszałem jak Moses wbiega po schodach. Wycelowałem w drzwi sypialni, gotów wystrzelić, kiedy tylko Dean je otworzy. Ale on się nie pojawiał.
2
Po pierwsze, doradzam się przedstawić, z liczby postów wynika, że to jeszcze przed Tobą ;P
Co do tekstu... dziwny, jakby na siłę chciałeś przybrać filmową formę (bo z taką mi się kojarzy). W filmach tego typu, między relacjami świadków, są wstawki akcji, to nie jest tylko wywiad z kilkoma osobami, ale też rekonstrukcja wydarzeń. A tu? Tylko rozmowa z ludźmi (dodam, że droga, jaką obrałeś może wypalić, tylko trzeba ją dobrze poprowadzić
).
Trochę nietrafionym wydaje mi się również zabieg kończenia jednej wypowiedzi pewnym słowem i rozpoczynanie drugiej od tego samego, jakby była ciągiem dalszym poprzedniej (tym samym motyw z wielokropkiem jest chybiony).
Za mało emocji w wypowiedziach, właściwie nie dostrzegłem wykrzykników, pytajników. Skoro jest to relacja, powinien się w nią wkradać pewien chaos, a świadkowie mówią, jakby opisywali śniadanie. Żadnych też domysłów, co, jak, dlaczego. Dajesz wprawdzie info, że to początek opowiadania, ale to są ludzie! Chcąc, by tekst był realny, reakcje ludzi muszą też takie być!
Ogólnie, to wszystko jakieś sztuczne. Choć styl masz na takim poziomie, że trochę pracy i będzie dobrze. No i fabuła - szczerze powiedziawszy, jest ciekaw, cóż tam wymyśliłeś z tym wojskiem, dlaczego ten cały Moses szalał po mieście itd. Jeśli napiszesz cd. chętnie przeczytam
Tylko więcej emocji!!! - to najważniejsze moim zdaniem.
Pozdrrr!!!
Co do tekstu... dziwny, jakby na siłę chciałeś przybrać filmową formę (bo z taką mi się kojarzy). W filmach tego typu, między relacjami świadków, są wstawki akcji, to nie jest tylko wywiad z kilkoma osobami, ale też rekonstrukcja wydarzeń. A tu? Tylko rozmowa z ludźmi (dodam, że droga, jaką obrałeś może wypalić, tylko trzeba ją dobrze poprowadzić

Trochę nietrafionym wydaje mi się również zabieg kończenia jednej wypowiedzi pewnym słowem i rozpoczynanie drugiej od tego samego, jakby była ciągiem dalszym poprzedniej (tym samym motyw z wielokropkiem jest chybiony).
Za mało emocji w wypowiedziach, właściwie nie dostrzegłem wykrzykników, pytajników. Skoro jest to relacja, powinien się w nią wkradać pewien chaos, a świadkowie mówią, jakby opisywali śniadanie. Żadnych też domysłów, co, jak, dlaczego. Dajesz wprawdzie info, że to początek opowiadania, ale to są ludzie! Chcąc, by tekst był realny, reakcje ludzi muszą też takie być!
Ogólnie, to wszystko jakieś sztuczne. Choć styl masz na takim poziomie, że trochę pracy i będzie dobrze. No i fabuła - szczerze powiedziawszy, jest ciekaw, cóż tam wymyśliłeś z tym wojskiem, dlaczego ten cały Moses szalał po mieście itd. Jeśli napiszesz cd. chętnie przeczytam

Pozdrrr!!!
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit
3
Jeszcze nie czytałem takiego "crosstale'a" na tym forum. Pewnie tu już nie witasz więc nie ma co się rozpisywać, ale jak ktoś to czyta, to...
Próba, aby wprowadzić bohaterów niczym u Ewy Drzyzgi, siedzących i opowiadających wyszła średnio - historia się całkowicie sypie z braku akcji, przytłoczona kolejnymi bohaterami i retrospekcjami, które opowiadają tę samą scenę z różnych perspektyw. Ale warsztat ciekawy (dziwi tylko "wtrącka" - nie umiem jej sobie wyobrazić - kto to wtrąca? Narratorów mamy tutaj bezliku, a ten dodatkowy jest zupełnie niewyraźny), tworzysz realne sceny poprzez zwrócenie uwagi na drobiazgi i nie robisz tego od tak sobie, tylko wszystkie ukazywane elementy - na sposób filmowy - mają mniejsze lub większe znaczenie. Średnio mnie się podobało ale widać wyraźnie, że ten styl ci leży więc jeśli czytasz to po dwóch latach, mam nadzieję że rozwinąłeś się w tym kierunku, ponieważ coś może z tego wyjść (mam na myśli krótką formę - powieść to jednak byłoby męczące czytać).
Próba, aby wprowadzić bohaterów niczym u Ewy Drzyzgi, siedzących i opowiadających wyszła średnio - historia się całkowicie sypie z braku akcji, przytłoczona kolejnymi bohaterami i retrospekcjami, które opowiadają tę samą scenę z różnych perspektyw. Ale warsztat ciekawy (dziwi tylko "wtrącka" - nie umiem jej sobie wyobrazić - kto to wtrąca? Narratorów mamy tutaj bezliku, a ten dodatkowy jest zupełnie niewyraźny), tworzysz realne sceny poprzez zwrócenie uwagi na drobiazgi i nie robisz tego od tak sobie, tylko wszystkie ukazywane elementy - na sposób filmowy - mają mniejsze lub większe znaczenie. Średnio mnie się podobało ale widać wyraźnie, że ten styl ci leży więc jeśli czytasz to po dwóch latach, mam nadzieję że rozwinąłeś się w tym kierunku, ponieważ coś może z tego wyjść (mam na myśli krótką formę - powieść to jednak byłoby męczące czytać).
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
Tekst długo się przeleżał, autor pewnie nawet już nie zagląda na forum, ale - może parę uwag komuś się jednak przyda.
To nie jest fabuła szkatułkowa. Jeśli już, to raczej mozaikowa - wielu narratorów opisuje to samo wydarzenie z różnych punktów widzenia.
Takie rozwiązanie sprawdza się przede wszystkim w reportażu, zwłaszcza wówczas, gdy dotyczy on wydarzenia powszechnie znanego. Wtedy takie indywidualne, cząstkowe relacje sumują się, mogąc w efekcie dać złożony, panoramiczny obraz całości.
W fikcji literackiej też się sprawdza, ale nie w każdym ujęciu. Czasem efekt jest niewspółmiernie nikły w stosunku do zastosowanych środków.
Tak jak tutaj.
Mamy w sumie pięcioro narratorów, plus supernarratora (mówiącego o sobie "my"), który porządkuje i udostępnia ich relacje, podając też krótkie informacje o całej piątce.
Z pierwszej relacji dowiadujemy się, że policjant usłyszał strzały. Przeczytawszy całość wiemy, że strzelał niejaki Dean Moses (najspokojniejszy człowiek w mieście), zabił kilka osób, chyba przypadkowych, policjant usiłuje mu przeszkodzić. W sumie, nie jest to wiele na poziomie czysto faktograficznym, a emocjonalnie też to niespecjalnie angażuje. Narratorzy, poza policjantem i córką jednej z ofiar, są słabo rozpoznawali i właściwie nie wiadomo, po co ich tylu oraz dlaczego te właśnie osoby zostały wybrane jako świadkowie wydarzenia.
Zaletą tekstu jest natomiast sprawne prowadzenie narracji, chociaż również językowo poszczególne fragmenty są tak do siebie podobne, że odrębność poszczególnych narratorów ulega zatarciu.
To nie jest fabuła szkatułkowa. Jeśli już, to raczej mozaikowa - wielu narratorów opisuje to samo wydarzenie z różnych punktów widzenia.
Takie rozwiązanie sprawdza się przede wszystkim w reportażu, zwłaszcza wówczas, gdy dotyczy on wydarzenia powszechnie znanego. Wtedy takie indywidualne, cząstkowe relacje sumują się, mogąc w efekcie dać złożony, panoramiczny obraz całości.
W fikcji literackiej też się sprawdza, ale nie w każdym ujęciu. Czasem efekt jest niewspółmiernie nikły w stosunku do zastosowanych środków.
Tak jak tutaj.
Mamy w sumie pięcioro narratorów, plus supernarratora (mówiącego o sobie "my"), który porządkuje i udostępnia ich relacje, podając też krótkie informacje o całej piątce.
Z pierwszej relacji dowiadujemy się, że policjant usłyszał strzały. Przeczytawszy całość wiemy, że strzelał niejaki Dean Moses (najspokojniejszy człowiek w mieście), zabił kilka osób, chyba przypadkowych, policjant usiłuje mu przeszkodzić. W sumie, nie jest to wiele na poziomie czysto faktograficznym, a emocjonalnie też to niespecjalnie angażuje. Narratorzy, poza policjantem i córką jednej z ofiar, są słabo rozpoznawali i właściwie nie wiadomo, po co ich tylu oraz dlaczego te właśnie osoby zostały wybrane jako świadkowie wydarzenia.
Zaletą tekstu jest natomiast sprawne prowadzenie narracji, chociaż również językowo poszczególne fragmenty są tak do siebie podobne, że odrębność poszczególnych narratorów ulega zatarciu.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.