Frzyjaciele/Fantasy( fragment powieści)

1
***
Eberhard siedział na krześle obitym czerwonym suknem w budynku jednego z tutejszych banków.
Obudził się bladym świtem, a widząc śpiącą Burkę, postanowił udać się do miasta. Pokonując las miał wrażenie, że ktoś nieustannie go obserwuje. Raz przystanął nasłuchując. Podejrzewał w tym podstęp Burki, ale wzruszył ramionami i ruszył dalej -nie chciał robić jej zawodu. W swoich znoszonych szatach, z broda i splatanymi włosami wyglądał jak włóczęga, nie zwracający uwagi strażników przy bramie Stukłosów.
Od dawna znał właściciela banku, Kore Złotoustego - wysokiego, chudego Goblina o haczykowatym nosie i wzroku przeszywającym człowieka na wylot. Osobnik ten, choć gburowatego usposobienia, rzetelnością i pracą zdobył sobie szacunek klientów.
Wylewne powitanie Eberharda przywitał z umiarkowaną grzecznością i, zmierzywszy go wzrokiem dostrzegającym każdy szczegół jego nędznej kondycji, poprosił do Sali Prawdy.
-Twój brak zaufania jest doprawdy krzywdzący, Złotousty. Moja prezencja pozostawia wiele do życzenia, lecz wciąż jestem twoim klientem, który zostawia ci złoto, byś mógł się na nim bogacić.
- Wybacz, panie Marssel, przezorny - ubezpieczony. Zapraszam.
Goblin otworzył mosiężne drzwi i oczy Eberharda poraziło nienaturalne światło, dochodzące nie wiadomo skąd. Była to jedyna okrągła sala w gmachu budynku. W końcu koło, jako symbol doskonałości, wspaniale nadaje się do przetrzymywania nadnaturalnych istot. Przy ścianach kolumnadą piętrzyły się sylwetki kamiennych rycerzy z rekami skrzyżowanymi na piersi. Eberhard za często tu niegdyś bywał, by nie wiedzieć, że Strażnicy gotowi są zaatakować, gdyby okazał się kimś innym, niż tym za kogo się podaje.
- Nie wiem dlaczego, ale zawsze serce tłucze mi się niczym młot, na widok twojego pupilka. – zaczął Eberhard podchodząc bliżej ogromnego lwa ze złotą grzywą i przerażająco pustymi oczami bez źrenic; Złotousty tymczasem minął zwierzę machające niespokojnie na trzy rozdzielonym ogonem i stanął, patrząc na Eberharda. -Aż wstyd się przyznać, zważając, iż mam stopień oficerski…
- To nie tchórzostwo, tylko zdrowy rozsądek.
Kora zerknął na czarnego kota przebiegającego zwinnie obok lwa, przed którym właśnie stanął Eberhard.
- Powiedz czy on nie reaguje źle an żelazo? Mam tu coś, czego nie mogę zostawić choćbym bardzo tego chciał…
- Jeśli Strażnik Prawdy nie przysiadzie na zadzie i nie potwierdzi twojej prawdomówności, zmiażdży ci kłami rękę, a Strażnicy rozsieką cię…
-Złotousty, nie pomagasz mi!
Zwyczajnie bał się tego stworzenia i nie do końca wiedział czemu. Może dlatego, że jak księgę z malowidłami, przeglądało całe jego życie. I to go przerażało - że widzi każdy czyn i słyszy każdą myśl. Mimo to, Eberhard raz jeszcze odetchnął na uspokojenie i położył dłoń na szorstkiej grzywie.
- Kim jesteś, panie?- spytał Złotousty.
- „Jestem panem i władcą Pięciu, których skradłem śmierci”.
Lew przysiadł na zadzie, a w jego oczach ukazały się źrenice, które rozpoznały Eberharda.
Bank Złotoustego słynął między innymi z tego, że dbał o swoich klientów. Dlatego Złotousty od razu polecił służbie przygotować panu Marsselowi kąpiel i przyodziewek. Tak wiec Eberhard, czysty i ogolony, siedział po drugiej stronie misternie rzeźbionego stołu, zza którego przyglądał mu się Złotousty, stykając końce długich, cienkich palców.
Sala była nieduża, lecz o wyjątkowym uposażeniu. Z mebli, poza stołem, znajdował się tylko drugi, mały stolik o fikuśnej nóżce, zaś na zeżartym przez mole dywanie niemały stos tworzyły złote, srebrne i brązowe monety. Gdzieś obok stolika z papierami leżała zbroja najlepszej klasy, kilka rodzajów broni wykutej z goblińskiej stali, amulety, pierścienie, księżycowe płótna, szkatułki.
- Wiem, że powściągliwość nie pozwala ci spytać czemu pojawiam się właśnie dziś w takim stanie po tylu latach nieobecności. Doskonale wiesz, że bym nie odpowiedział. Doceniam też twoją gościnność, a raczej – obowiązek. Jestem wdzięczny, że posłałeś po nowe szaty dla mnie – trafiłeś w mój gust Złotousty. Jak zawsze.
- Rad jestem, że mogłem służyć pomocą. Wszystko zostało już odpisane od rachunku, panie. – powiedział sztywno goblin i Eberhard nie mógł się powstrzymać przed roześmianiem w głos.
- Wybacz, Złotousty. Zanim jednak przejdziemy do sedna, zabawmy się. Przyjmijmy, że jesteśmy dawnymi przyjaciółmi – ty pozostaniesz w roli mojego bankiera, ja zaś jestem ekscentrycznym arystokratą, spragnionym przygód, nowych wrażeń i rozkoszy. Przyjmijmy, że byłem cały ten czas za granicą, mając dość wojaczki chciałem zacząć życie od nowa. Że zaś zawsze byłem nieroztropny, rozstwoniłem majątek, za co pewnie ojciec nigdy mnie nie lubił. I oto jestem! Nic nie jest jednak mi wiadome o sytuacji w Królestwie…
- Nie zajmuję się polityką. – przerwał Złotousty.
- I słusznie! Choć trudno mi w to uwierzyć. Jesteś bankierem Kora, operujesz złotem, a ono jest głównym narzędziem polityki. Porozmawiajmy o tym co się dzieje. Chyba pamiętasz jeszcze, jak bardzo cenię sobie informacje?
- Poszukaj ich gdzie indziej. – odparł sucho Złotousty.
Eberhard przyglądał się chwilę dłużej goblinowi, zaraz uśmiechnął się lekko, mówiąc:
- Nic się nie zmieniłeś. Jak zawsze powściągliwy i ostrożny… Za spotkanie!- Eberhard uniósł w górę kielich z czerwonym winem i kiwnął głową goblinowi.
- Panie Marssel, wybacz, ale jestem niewolnikiem czasu.
- Jak my wszyscy…
- …Więc radziłbym od razu przejść do interesów.
-… I zawsze trzeba dojść do ciebie okrężną drogą, ech... Gdybyś był jak każdy inny bankier sypnąłbym garścią monet i nie musiałbym prosić. Oceniasz wartość informacji i podajesz ją proporcjonalnie do zainteresowania klienta. A ja jestem cennym klientem, wiesz to i j to wiem. Obaj tez wiemy, że cenię cie na tyle, by zajść do twojego banku, nie do innego, że pozwalam ci zarobić na moim złocie i na moim głodzie informacji. Nie proszę o nic więcej jak o rozmowę o tym, co się aktualnie dzieje w królestwie. Więc?
- Nie ma o czym mówić, panie Marssel. – Odparł na to Złotousty mile połechtany komplementem. - Ceny rosną, towaru ubywa. Handel krajowy powoli podupada, przez wojnę i monopol arystokratów. Niedawno zawarty pokój jest jak płochy sen- jeden szmer może go rozwiać. Zachodnia granica jest sparaliżowana zbójeckimi działaniami. O co tam chodzi? Nie wiadomo. A jak nie wiadomo co chodzi, to chodzi o złoto. Mówi się, że to Eselyn macza w tym palce, że przekupiła partaczy, ludzi bez sumienia i ojczyzny, ale to gadanie maluczkich, którzy na siłę szukają sensacji. Dwór milczy, chcąc zapobiec zerwaniu pokoju. Na granicy kotłuję się, aż czarno. Są tam ponoć wszyscy szukani listami gończymi. Jest czarodziej Kromles, który, jak wiadomo, padł w bitwie pod Istrun 6 lat temu. Jest Marisa i je przeklęte dzieci. Są książęta z Kricz. Nawet tego przeklętego zdrajcę Ryyukiego i jego bandę wyciągnęli zza grobu! Nie wspomnę o kapłankach bogini Ive. Wskrzeszono umarłych, odnowiono legendy. Lud szuka, gdzie się da zarówno końca jak i nadziei. Co dalej dowiemy się niedługo. Jego Królewska Mość zbiera siły- nakłada dodatkowe podatki na możnych i mieszczan, opłaca najemników, spisuje akty pokojowe z innymi królestwami, cofa banicje i daje azyl przestępcom politycznym z pewnymi zastrzeżeniami. – zakończył Złotousty znacząco patrząc na Eberharda.
Rozległo się pukanie i do sali wpłynęła taca z piórem, inkaustem i pergaminem niesiona przez niewidzialne stworzenie. To skierowało myśli Eberharda na inny tor .
Dobrze Złotousty, wezmę pięćdziesiąt złotych monet i sto srebrnych.
- Jest inflacja.
- Więc przygotuj mi równowartość tej sumy sprzed czterech lat.
Gdy Złotousty wyszedł, Eberhard zabrał się do pisania listu. Tymczasem Scypio myszkował po Sali, wykorzystując nieuwagę pana. Zaciekawił go poruszający się nieustannie mieszek, którym to poinstruowany przez bankiera niewidzialny stwór nabierał monety. Kot najpierw wpatrzył się zawzięcie w te ruchy, przyczaił się, przylgnął do ziemi, zadrobił w miejscu tylnymi łapkami i skoczył sprężyście na mieszek przyciskając go do ziemi. Niewidzialny twór zabulgotał z przerażenia; złoto osunęło się na dywan.
-Spokój, Scypio! I zostaw to. – rzucił Eberhard, wstając z krzesła i podnosząc za skórę grzbietu niesfornego kota, wciąż memlącego w pyszczku pusty już mieszczek; spojrzał w stronę skąd dochodziło bulgotanie. – I jak ja go teraz…
Urwał, patrząc na to, co odsłoniły monety. Była to rękojeść sztyletu wysadzanego rubinami i szmaragdami.

Szedł za śladami krwi na marmurowej posadzce. W jednym miejscu ślad był rozmazany – tu upadł. Światło księżyca, wpadające przez wielkie łukiem zwieńczone okna, pozwalało dostrzec sylwetkę tuż przy kolumnie podtrzymującej strop. Zacisnął trzymany w dłoni skrwawiony sztylet…

Dopiero odgłos podnoszonych z ziemi i rzucanych z powrotem na kupkę monet wyrwał Eberharda z zamyślenia. Po chwili zrozumiał, że niewidzialny stwór chciał z powrotem zasypać odsłonięty sztylet. Bał się go dotknął - czuł na nim krew.
- Jak mogłem o nim zapomnieć?...
Posadził Scypio na biurku i zabrał z tacy muślinową chustkę, owijając w nią sztylet. Otworzył słowem-zaklęciem stary, mosiężny kufer, po którym znać było pracę wprawnych rąk i położył na księdze. To na jej okładkę zapatrzył się o chwile za długo, by wchodzący Złotousty nie mógł tego nie zauważyć. Na słowa przeprosin Eberhard zatrzasnął nerwowo kufer. Wręczył goblinowi list, aby dostarczył go odpowiedniej osobie.
- Zimma Złotoręki? – spytał Kora z ledwo skrywanym niedowierzeniem. - Ten zwariowany starzec ledwo konia podkuje! A wszystko inne masz tu. Panie Marssel, każe zaraz zaprowadzić cie do kowala godnego polecenia, który nie oszuka cie na…
- Doceniam troskę , ale wystarczy mi Złotoręki. Jak dotąd nie mogę na niego narzekać. Proszę, cie, żebyś oddał mu ten list, oczywiście za drobną opłatą, odebrał moje zamówienie i przesłał do banku w stolicy razem z tym kufrem… też za opłatą ma się rozumieć. Odpisz od mojego złota, ile uważasz za słuszne.
- Twoja szczodrość, panie, może przynieść mi tylko korzyści, naiwność sprowadzić na mnie twój gniew. – skłonił głowę goblin, choć spojrzał znacząco. - Tym niemniej dziwi , że Rik i Rok nie przyjęli od ciebie żadnej broni przy wejściu.
- Skrupulatny ponad przyzwoitość. – uśmiechnął się Eberhard. - Pomyślałem, że to może dobry czas, by zacząć spróbować obejść się bez broni, nie uważasz?
- Nie na tym świecie Marssel. I na żadnym innym.
Goblin skłonił się i odszedł wraz z przyjściem służącej, która towarzyszyła Eberhardowi do wyjścia.
***
Eberhard był w tym mieście jakieś pięć lat temu. Wiedział wtedy, że jego najwierniejsi ludzie nie żyją lub zostali schwytani i straceni. Inni ratowali się przed jego klęską dezercją czy służbą u króla. Sam zwyciężony i rozwścieczony złożył wszystkie cenne rzeczy w banku Złotoustego podając fałszywe imię, wiedząc, ze nikt poza nim samym nie ma do nich dostępu.
Pamiętał ten dzień, gdy po raz ostatni opuszczał to miasto.
Jechał wieczorem niemal opustoszałą ulicą w deszczu. Pamiętał jak galopujący naprzeciw niego koń rozbryzgiwał błoto na boki i jak krew jego jeźdźca spłynęła mu po twarzy razem z wodą. Nie czuł strachu, słysząc okrzyki będące zapowiedzią śmierci; czuł tylko gorzki smak porażki.
- To była ta sama ulica, Scypio. Tylko spójrz jak jest inna, niż była wtedy.
Eberhard ze Scypio na ramieniu podążał w stronę rynku. Mijali go przedstawiciele wszystkich zajęć i stanów, od chłopów, biedoty i złodziejaszków, po mieszczańskich urzędników i arystokracje.
A jednak te lata zrobiły swoje. Widział pozabijane dechami zakłady z biżuterią czy zagranicznym płótnem, poburzone wille i niezamieszkałe rozpadające się strzechy. Tylko świątyni bogini Ive rozbudowała się, górując nad miastem majestatycznym przepychem. Po rogach stali żebracy i weterani wojenni bez nóg i rąk, ślepcy, o których nikt nie dbał. Mijał dziwki, kobiety i elfki, uśmiechające się zalotnie i wabiące mężczyzn swoimi wdziękami. I te młodziutkie, niedoświadczone ze łzami w oczach odchodzące z klientem; blondwłosych elfów tak popularnych wśród bogatych, znudzonych dam.
- Gdzież do diabła Złotousty kupił te szaty...- mruknął Eberhard spuszczając głowę, gdy para dostojnie kroczących czarodziejów zaczęła przyglądać mu się podejrzliwie.
Źle zrobił nie biorąc żadnej broni. Myślał, że w ten sposób pozostanie nie zauważony, tymczasem wyróżniał się szatą, której równa rzadko migotała w tłumie. Jeszcze gorzej zrobił przeceniając Burkę – był pewien, że po wyjściu od Złotoustego ktoś lub ona sama, wściekła i nieubłagana, będzie na niego czekać.
Zdjął bogata pelerynę, zostając w mniej zdobnym kubraku, i rzucił ją jakiemuś żebrakowi.
- Co królik dał mi za ochronę, Scypio?!…
Nie umknęło jego uwadze zdawkowe spojrzenia rzucane przez czwórkę wojowników przechodzących tuż obok .
W tłumie powinno być bezpieczniej. Są tam straże, które, pilnują porządku, którym, teoretycznie, chciało się ingerować w sprawy ciżby, i którym, teoretycznie, nikt nie zapłacił na nie dotarcie na czas.
- Jakie są szanse, ze pośród tego skupiska są moi potencjalni kaci, którzy bez skrupułów, a nawet z niemałą przyjemnością, zabija mnie dla pieniędzy? Zejdź, Scypio.
Mało osób wie, że jesteś dla mnie niezwykle ważny. Dlatego nigdy cie nie brałem, zostawiając w bezpieczniejszym miejscu, pomyślał Eberhard stawiając czarnego kota na ulicy; zadrobił łapkami i przysiadł na bruku.
Jeżeli byliśmy obserwowani na bagnach, albo ktoś ma lepsze źródła informacji, schwytają nas nie przez moje szaty, ale przez ciebie… Nie rób takich oczu – zaśmiał się cicho Eberhard, głaszcząc kota po łebku, aż ten zmrużył swoje złote ślepia. – To nie twoja wina. Podążaj za mną w bezpiecznej odległości, uważaj na konie i wozy. I rozglądaj się – może mamy tu jakąś bratnią duszyczkę…
Wyszedł na rynek.
Od razu potrąciły go rozwrzeszczane baby złorzecząc i kłócąc się z handlarzem bydlątek.
- …Talizmany! Amulety! Na wompierze, upiory, kaduki!...
- Jaja! Świeżutkie jaja! Kupujta baby, bo chłop nie będzie rady!...
- Panie złoty! – dopadła Eberharda chuda kobiecina w spódnicach koloru siniaka pod okiem. – Patrz pan! Prosto ze stolicy! Zaczarowane perły! Wystarczy lubej dać, jeden błysk wpadnie do jej miodnych oczek świtaniem, toć twoją na wieczór bedzie! Panie złoty!...
Czarowała kobieta, idąc przy Eberhardzie. Dopiero, gdy dostrzegła czerń straży, porzuciła go dla mijającego ich urzędnika.
Śmierdziało gnojem, potem i psującymi się w upale towarami. Pijany goblin chuchnął Eberhardowi w twarz i potrącony przez potężnego chłopa runął jak długi na ziemię.
Całemu temu zgromadzeniu, z którego, gdy raz się weszło, wydawałoby się, że wyjść nie można, towarzyszyły krzyki, brzęczenie monet i egzotycznych instrumentów, zawodzenie zwierząt, gdakanie kur, płacz zagubionych dzieci, przekleństwa, złorzeczenia, gróźby.
Scypio zwinnie przemykał się miedzy nogami ludzi, elfów, goblinów, zwierząt ubojnych i zaprzęgowych.
Środa targowa.
Dobiegła go muzyka. Ktoś grał na skrzypcach i flecie melodie skoczną, choć gęsto przeplataną fałszywymi tonami. Eberhard nie zwrócił na to uwagi – blisko pięć lat nie słyszał czegoś tak pięknego. Bez wahania skierowała się w stronę małego zgromadzenia, gdzie tańczyła, wyginając sprężyste ciało, powabna elfka.
Dźwięk wolności, pomyślał przymykając oczy.
Gdy na ponów je otworzył spojrzał wprost na blondyna z kolczykami w uszach. To nie był przypadek, że ten patrzył akurat na niego. Eberhard tym bardziej wolał tego nie sprawdzać, widząc łuk wystający zza pleców chłopaka. Natychmiast zanurkował w tłum. Jacyś żebracy zaczepili go prosząc o pieniądze. Wyrwał się im. Lawirując w tłumie przechodniów, oglądał się co raz za siebie, ale nie dostrzegł chłopaka z kolczykami w uszach.
- Uważaj jak chodzisz!
Wojownik będący istną górą mięśni spojrzał na Eberharda z chęcią zaczepki w oczach. Towarzyszący mu brodacz i dwóch goblinów przypomnieli mu na szczęście o burdelu czekającym tuż za rogiem.
- Tffu! Powinni takich wieszać- splunął brodacz, patrząc na bogaty strój Eberharda.
Ten zaś wzniósł ręce w obronnym geście i przeprosił z uśmiechem. Minął ich. Zaraz jednak usłyszał za sobą krzyk i poruszenie. Byłby biegł, gdyby nie schwycona myśl Scypio.
Emryn sturęka.
Tłum rozluźnił się i Eberhard szybkim krokiem skierowała się w uliczkę, gdzie przy beczce z deszczówka czekał Scypio. Nie uszedł wiele, gdy jego oczom ukazała się postać Emryn.
Stała obok jednej z tutejszych karczm, opierając nogę na korycie z wodą dla koni, z łokciem na tej nodze, tłumaczyła coś zawzięcie dwóm elfom. Miał krótko i nierówno ścięte lisio-rude włosy i tatuaż na lewym policzku.
Emryn zauważył Eberharda od razu. Zamarła na chwile nie wierząc, że to on. Jednak im bardziej się zbliżał, tym lepiej widziała tą grację w ruchach, chabrowo-błękitne oczy, patrzące z jakimś zmartwieniem spod ściągniętych brwi.
Podała rękę jednemu elfowi, potem drugiemu.
- Miło robić z wami interesy – uśmiechnęła się bezczelnie Emryn i sięgnęła do pasa chowając monety. Elfy odeszły mrucząc coś w obcym języku.
Emryn podrapała się w pierś, chrząknęła, splunęła i wyszła Eberhardowi naprzeciw.
Eberhard widział jak omiotła wzrokiem ulicę.
- Wino siadło mi na oczy, czy to rzeczywiście mój pan powraca z wygnania? – rzuciła chropowatym głosem i zaśmiała się. - Ale musi ci być łyso bez żelaza w reku, ne?
- Lepiej nie sprawdzaj. – odparł Eberhard stając przed nią.
- Korci mnie…- ostentacyjnie założyła ręce za głowę, dotykając palcami rękojeści miecza; Eberhard zignorował ten ruch – mimo, że teraz by jej nie podołał, ona tego nie wiedziała. – A mówią, że pięćset sztuk złota nie chodzi piechotą, a tu masz!
- Mam przydzieloną ochronę prosto z dworu królika. Radzę więc poczekać, aż cena wzrośnie, bo oboje wiemy, że wzrośnie.
- Nie czujesz się głupio? Pięćset sztuk za Eberharda, tylko sto sztuk więcej niż za Rzeźnika z Kwietniowych Gór. Głowę Szlabierza Kiera ścięto za tyle samo, ale żeby przebili cie bracia Goślinowie … - zacmokała kręcąc z dezaprobatą głową.
- Proszę, proszę, byłem pewny, że psy królika pogoniły ich do rzeki!
- Oni najlepiej umierają na stosie albo haku. Spuść ich do rzeki, wypłynął jak gówno. Z pewnością ucieszysz się informacją, że za głowę Ryyukiego dano dziewięćset sztuk złota. Czterysta sztuk różnicy…
Emryn uśmiechnęła się, patrząc znad krzaczastych brwi na śmiejącego się Eberharda.
- To on jeszcze żyje?
- Żyje i ma się dobrze. Rzekłabym, że zaszył się w jakiejś spelunie i żłopie litrami wino jak robić powinien, ale ponoć nigdy nie miał mocnej głowy do trunków…
- Czas mnie goni, a mam dla ciebie zadanie. – rzekł, podając jej list; zerknęła na adresata zanim schowała za pazuchę.
- Mam zebrać wesołą gromadkę?
- Nie. – przerwał Eberhard już poważnym głosem. – Nie potrzebni mi zdrajcy, potrzebne mi są informacje, Emryn.
Sturęka patrzyła na niego chwilę i jakby nie słysząc tego, co powiedział zaczęła:
- Chodziły słuchy, że wykaraskałeś się z ran, potem, że zabiłeś się przewidując schwytanie. Jedni gadali, że miał cie dorwać Młotkarz, inni, że dopadł cie królik i zginałeś na torturach, na których wszystkich wydałeś. Ostatecznie uciekłeś, wyleczyłeś się z ran, ale dopadła cię Ada Krwiopijca, a twoje szczątki rozsypała na cztery strony świata. Co gorliwsi twoi wyznawcy znaleźli te części i sprzedawali je jako relikwie. Patrz nawet kupiłam jedną. –Emryn wyciągnęła zza pazuchy nieokreślony przedmiot na rzemieniu.
- Oszukali cie.
- Na to wygląda. – mruknęła niezadowolona.
- Tak wiec wróciłem z Pól Chwały i potrzebuje informacji. Chce wiedzieć, Emryn, co się dzieje na granicy, kto z kim walczy i o co, jak trwały jest pokój… I kim jest niejaka Burka wojowniczka. Sprawdź razem z nią Rysta, Ryfta i Ździebełko - z tego co wiem to jest ich informator. Może ty go znasz? – zaprzeczyła ruchem głowy, Eberhard zamilkł na chwile i spojrzał na wylot ulicy. – Nie rozpowiadaj, ze mnie widziałaś. Nie będzie drugiej wojny. Za wcześnie, by o tym myśleć…
- Zabawne, że nawet, gdy widziałam twoja klęskę, nie myślałam, że dożyje chwili, w której złożysz broń i dasz poprowadzić się na łańcuchu jak kundel do królika.
- W takim razie widzę tu swój błąd, że pozwoliłem ci dożyć tej chwili. – Eberhard nie dał się sprowokować, ciągnął dalej, gdy Emryn otwierała już usta. – Jesteś gdzieś w okolicy Księstwa Olch, dzielnicy czarodziejów?
Emryn przymknęła oczy, skupiając myśl.
- W południowych stronach Olch. Jakieś… trzy dni jazdy konnej. – znów spojrzała na niego z odcieniem niezadowolenia. – Do czego ci ta suka? Chodziły słuchy, że to właśnie jej zawdzięczasz schwytanie. Ambicja i niewola nie idą w parze…
- Przekaż czarodziejce Amber, że za miesiąc czekam jej w stolicy. I zawiadom, księcia Gadwina, że wróciłem…
- Gadwin?! Ty chyba szukasz śmierci, ne? Naprawdę wierzysz temu dorobkiewiczowi? Wiesz, co mówi stare porzekadło - pieniądze, które szybko przyszły…
- …nie są uczciwe. A czy ja kiedykolwiek byłem uczciwy w tym co robiłem? Ufam mu jak sobie. Ufam wam obojgu…
Urwał widząc nadchodzącego z daleka chłopaka z kolczykami. Momentalnie zrobiło mu się gorąco; odchylił chustę u szyi, co nie uszło bystremu oku Emryn.
- Obroża!?! A niech mnie sroka ściśnie i nie puszczo! Królik cie zaobrączkował! Co to, u licha?!
Eberhard zdążył poprawić chustę i uśmiechnął się cynicznie do wzburzonej Emryn.
- To te czterysta sztuk złota różnicy. Idź już, Emryn.
Sturęka w mgnieniu oka zniknęła choć ścigały ją strzały. Eberhard zaś odwrócił się w stronę wojownika, prostując się dumnie. Widział jak chłopak wyjął koleiną strzałę.
***
Gospoda „ Pod Jednookim Karłem” w odróżnieniu od innych prowadzona była przez elfy. Popołudniowe słońce wpadało przez otwarte okna wypełniając salę duchotą i tańczącym w promieniach pyłem. Śmierdziało starym mięsem, potem i alkoholem drażniącymi nozdrza.
Burka spojrzała za siebie w stronę kupców tym głośniej psioczących na królewskie podatki, im więcej kuflów z piwem zajmowało stół, przy którym siedzieli. Przy ścianie siedziała samotnie wojowniczka pijąca drugi dzban piwa; ręce założyła na pierś, oczy zamknęła jakby w zamyśleniu i tylko po chrapaniu można było się domyśleć, że spała. Gdzieś w końcu sali pięciu wojowników grało „ w noże”, czemu towarzyszył gromki śmiech i bolesne jęki.
Burka kończyła właśnie udziec z dzika faszerowany kaszą z cebulą, gdy do gospody wszedł Eberhard. Przystanął, obejrzał się za młodym elfem z nagim torsem, przepaską na biodrach i włochatych butach. Popchnięty z tyłu, skrzywił się boleśnie, zauważył w końcu Burkę i uśmiechnął się do niej.
-
- Rysta już poznałeś. – przywitała go Burka, rzucając kości na talerz i utkwiwszy w nim zimny wzrok.
- Miałem przyjemność poznać nie tylko Rysta, ale także jego prawy sierpowy i łokieć. – zaśmiał się Eberhard, siadając na krześle. – To tak jakbyśmy zjedli beczkę soli!
- Chciał uciekać. – wytłumaczył Ryst, sięgając po udko kurczęcia z jednej mis zajmujących stół.
- Odruch bezwarunkowy. Nie wiedziałem, ze to twój przyjaciel Burko.
- A gdybyś wiedział to byś nie uciekał, tak?
- Nie może uciec przed nami i on doskonale o tym wie. Zbyt dużo osób będzie chciało dostać za niego nagrodę. Nie ma swoich ludzi, nie umie się bronić, dlatego nie zabrał ze sobą broni. Kotka też gdzieś porzucił…- wspomniała z ironią Burka.
Domyślała się.
Dlatego nie mógł pozwolić sobie w tej chwili na powagę.
- Nie docenił cie, pani, lecz cieszy się, że się pomylił. Skoro już jest w gospodzie prosi o pozwolenie zmówienia strawy, o którą domaga się jego żołądek.
Pozwoliła. Ryst poszedł za nim biorąc coś dla siebie. Posilali się dłuższy czas. Burka i Ryst popijał piwem, Eberhard utrzymywał, że nie pije byle czego. Podczas, gdy on jadł wolno i niedużo, dwoje wojowników zdążyło zjeść drugi udziec dzika, cztery kurczaki, misę kaszy z grzybami i skwarkami, kończąc na zamówieniu podpłomyków z miodem. Pani Nivan, wysoka pięknooka elfka o wydatnym biuście, oblizywała wargi, węsząc dobry zarobek. Eberhard nie potrafił ukryć swego zdziwienia, gdy poprosili o dodatkowa porcje gulaszu z dziczyzny.
Zapatrzył się.
- Ykhmmm… - chrząknął w pieść zmieszany. – To znaczy… jak długo pozostaniemy w mieście?
- Dowiesz się w swoim czasie.
- Burko, chyba nie złościsz się, że poszedłem hmm… wbrew tobie?
- Chyba nie myślałeś, że poszedłeś bez mojej wiedzy? – uśmiechnęła się kpiąco wojowniczka.- Chciałam sprawdzić, gdzie pójdziesz i co szykujesz…
- Czyżbym cie zainteresował? – szelmowski uśmiech wpłynął na twarz Eberharda, gdy pochylił się nieco w stronę Burki, która zatopiła obojętne spojrzenie w misie z gulaszem kończąc:
- …z polecenia króla.
- Ach, czyli Ryst śledził mnie od jakiegoś czasu? Mam zgadywać, ze nie tylko on? Bogini dzięki, bo już się bałem, że królik przydzielił mi pierwszą lepsza psubandę! – odetchnął Eberhard, jawnie się zgrywając. Ryst poderwał się z krzesła, lecz Burka go powstrzymała. Co Eberhard jej musiał przyznać to, to że umiała sztyletować wzrokiem.
- Chyba nie myślałeś, że mogłabym zachować się tak nieprofesjonalnie i zignorować cię, skoro zamknęli cie na tych bagnach z obrożą na szyi? Myślisz, że spałabym spokojnie, mimo twoich uprzejmych zapewnień i sztyletu w zasięgu reki?
- Ja spałem, choć nie wiedziałem kim jesteś.
- A ja nie.- wtrącił się Ryst odrywając wzrok od krągłości elfki przechodzącej obok. – Musiałem łazić za tobą jak pies, pada nie pada, śmierdzi, nie śmierdzi. Mało mnie jakaś gadzina leśna nie ubiła!
- Muszą wam dobrze płacić. –zaśmiał się Eberhard.
- A jakże płacą, kurwa mać, płacą! – zaklął Ryst i powiedział, ze idzie się odlać.
- Ach, czyżby jednak nie płacili? To dopiero! Niech zgadnę - przez pięć lat wojownicy tak wzbogacili się na wojnie, że teraz działają z dobroci serc, wspomagając biednych, słabych królów dla samej pośmiertnej chwały… -urwał, widząc ognie w świerkowych oczach Burki.
- Słuchaj, kretynie, jeżeli nie chcesz, żebym cie związała, wrzuciła na koń i zatkała gębę sam ją przymknij, bo będzie bolało.
- Wybacz, Burko. – Eberhard uniósł obronnie ręce, szczerze przepraszając. - Jeszcze tylko dwie rzeczy…
- Co ty se, kurwa myślisz, że warunki stawiać możesz?! – wrzasnął Ryst wracając z wygódki, patrząc się na Eberharda jak pies na jeża, którego chciał by chapną, a nie może.
Gorąca głowa, pomyślał Eberhard przyglądając się w zamyśleniu młodzieńcowi młodszemu od siebie o jakieś pięć, sześć lat.
- Co to za uśmiech?!- burzył się dalej Ryst.
- Przestań, do diabła, kłapać dziobem! Oszaleć można!...- warknęła Burka. – No czego?
- Przed wejściem stoi dwóch strażników, zbierających broń...
- Jak wszędzie.
- Tacy zawsze zapamiętają przejezdnych. Nie wyda im sie podejrzane, to znaczy, nie sprzedadzą informacji, że widzieli człowieka bogato odzianego, choć bez żadnej broni, podczas gdy jego towarzysze mogliby otworzyć zbrojownie?
- Mądrala się znalazł!- prychnął Ryst. – Dawno załatwione. Wiesz ty, co zdziałać może królewska pieczęć?
- Wyobrażam sobie…
- A druga sprawa? - spytała Burka, przyglądając mu się uważnie.
- Hmmm…- Eberhard uśmiechnął się mniej radośnie niż zwykle, mimowolnie zerknął w bok. – Skoro zostawiłaś mi moje monety… Cóż cztery lata siedziałem w samotności zamknięty na bagnach. Nawet nie próbowałem się do ciebie dobrać…
- I dobrześ zrobił!- zaśmiał się dla odmiany Ryst. – Niech wydupczy, którąś z elfek, to i go ciągnąć do ucieczek nie będzie.
Burka zmierzyła Eberharda wzrokiem. Bogaty strój, nienaganne maniery, miły dla uch głos. Doprowadzone do porządku włosy, opadające na ramie, orli nos, łagodne rysy ukazywały w pełni jego urodę. I te jego błękitne oczy, rozbawione, ale niepokojące, uważne.
A niech tam, zmęczy się to i zaśnie, i będzie spokój.
- Niech będzie. Wybierz sobie któraś.
- Wybrałem jego.
Burka i Ryst obojętnie przyjęli fakt wyboru blondwłosego elfa, na torsie i ramionach którego można było dostrzec niemal każdy mięsień. Do pokoju na wyższym piętrze, wybranym przez Burkę, zaprowadziła ich nad wyraz entuzjastycznie pani Nivan. Eberhard, obejmując ramieniem swojego młodego towarzysza, podążał za nią z uśmiechem, którego nie potrafił ukryć.
Poczekaj ,Scypio, zaraz wdrożymy w życie mój niecny plan, zaśmiał się w duchu, ostatnim spojrzeniem żegnając niczego niespodziewającą się Burkę.
***
Ostatnio zmieniony ndz 13 maja 2012, 18:59 przez Szlabierz Kier, łącznie zmieniany 2 razy.
''Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajduje się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi.''

<Einstein>

2
Szlabierz Kier pisze:W swoich znoszonych szatach, z broda i splatanymi włosami wyglądał jak włóczęga, nie zwracający uwagi strażników przy bramie Stukłosów.
Swoich niepotrzebne. A imiesłów sprawia, że bohater wygląda jak konkretny włóczęga, ten akurat, który nie zwraca uwagi strażników. Plus literówki. Plus nieładnie brzmiące powtórzenie -ów na końcu, ale tym chyba bym się nie przejmowała. :)
Szlabierz Kier pisze:Od dawna znał właściciela banku, Kore Złotoustego - wysokiego, chudego Goblina
Dlaczego goblin wielką literą? A nazwisko jest wtrąceniem, musisz się zdecydowac, czy wydzielasz je przecinkami czy myślnikami - nie i jednym i drugim.
Szlabierz Kier pisze:przeszywającym człowieka na wylot.
Hehe, z jednej strony mamy utarty zwrot, ładnie brzmiący i jak najbardziej poprawny, ale z drugiej strony... w świecie zamieszkałym przez inne rasy, stosowanie wyrazu "człowieka" może być ryzykowne. ;)
Szlabierz Kier pisze: Była to jedyna okrągła sala w gmachu budynku. W końcu koło, jako symbol doskonałości, wspaniale nadaje się do przetrzymywania nadnaturalnych istot.
Hm, tu mi coś nie pasuje: koło, symbol doskonałości, jest figurą geometryczną, ma dwa wymiary i średnio nadaje się do przetrzymywania czegokolwiek.
Szlabierz Kier pisze:gdyby okazał się kimś innym, niż tym za kogo się podaje.
Gdyby okazał się kimś innym, niż się podaje.
Szlabierz Kier pisze:- Nie wiem dlaczego, ale zawsze serce tłucze mi się niczym młot, na widok twojego pupilka. – zaczął Eberhard
To bym wywaliła, bo brzmi nienaturalnie. No i zła interpunkcja w dialogach - poczytać, nauczyć się, stosować. ;) W ogóle całe zdanie bardzo długie, i to w akapicie "dialogowym". To dobry sposób na uniknięcie powtórzeń, ale źle się czyta.
Szlabierz Kier pisze:Może dlatego, że jak księgę z malowidłami, przeglądało całe jego życie.
Wychodzi na to, że porównujesz lwa przeglądającego czyjeś życie do lwa przeglądającego księgę z malowidłami.
Szlabierz Kier pisze:Jestem panem i władcą Pięciu, których skradłem śmierci
Którym?
Szlabierz Kier pisze:Tak wiec Eberhard, czysty i ogolony, siedział po drugiej stronie misternie rzeźbionego stołu, zza którego przyglądał mu się Złotousty, stykając końce długich, cienkich palców.
Hę? A przed chwilą rozmawiał z lwem!
Szlabierz Kier pisze: lecz o wyjątkowym uposażeniu
Wyposażeniu. Uposażenie to coś w stylu wynagrodzenia.
Szlabierz Kier pisze:Z mebli, poza stołem, znajdował się tylko drugi, mały stolik o fikuśnej nóżce, zaś na zeżartym przez mole dywanie niemały stos tworzyły złote, srebrne i brązowe monety. Gdzieś obok stolika z papierami leżała zbroja najlepszej klasy
Z mebli? :D To nie brzmi dobrze. No i ta zbroja to ma leżeć i się wardlać, tak? Nie do końca jest to jasne w tym fragmencie.
Szlabierz Kier pisze:Przyjmijmy, że byłem cały ten czas za granicą, mając dość wojaczki chciałem zacząć życie od nowa.
Przed mając dałabym średnik albo kropkę. No i nie rozumiem do końca, po co bohater stosuje ten zabieg z "przyjmowaniem". Bo jeśli opowiada dokladnie co się z nim działo i bankier wie, że to prawda, to po co w ogóle to "przyjmijmy"?
Szlabierz Kier pisze:Że zaś zawsze byłem nieroztropny, rozstwoniłem majątek, za co pewnie ojciec nigdy mnie nie lubił.
Za co ojciec go nie lubił? Wynika z tego, że za roztrwoniony majątek, ale "nigdy" wskazuje na to, że majątek roztrwoniony musiał być już bardzo dawno, w kołysce bodaj...
Szlabierz Kier pisze:Jesteś bankierem Kora
To jak on się do niego w końcu zwraca? Po imieniu czy nazwisku? No i przecinki przed takimi wtrąceniami!
Szlabierz Kier pisze:chwilę dłużej goblinowi
Dłuższą chwilę.
Szlabierz Kier pisze: …Więc radziłbym od razu przejść do interesów.
Znaki interpunkcyjne na początku zdania? To nie hiszpański... ;)
Szlabierz Kier pisze:Handel krajowy powoli podupada, przez wojnę i monopol arystokratów.
Wychodzi na to, że wojna toczona była tylko przez arystokratów.
płochy sen- jeden szmer może go rozwiać
Nie podoba mi się ta metafora. Ktoś może spłoszyć sen (w sensie spania) albo rozwiać czyjeś sny (w sensie marzeń) - złożone wszystko razem nie wygląda najlepiej.
Szlabierz Kier pisze:Mówi się, że to Eselyn macza w tym palce, że przekupiła partaczy, ludzi bez sumienia i ojczyzny,
Chodziło ci o zbójów, przestępców, partyzantów, separatystów? Bo partacz to ktoś, kto niczego nie potrafi zrobić, wszystko psuje i na niewiele się przydaje. Nie wiem czy jest sens kogoś takiego przekupywać...
Szlabierz Kier pisze:Lud szuka, gdzie się da zarówno końca jak i nadziei.
Końca czego? Nadziei na co? I tak wszyscy równocześnie szukają i tego i tego? Niedbałość logiczna (i interpunkcyjna) się w tym zdaniu uwidacznia.
Szlabierz Kier pisze:Jego Królewska Mość zbiera siły
Ja bym małymi literami dała.
Szlabierz Kier pisze:daje azyl przestępcom politycznym z pewnymi zastrzeżeniami
Daje azyl...? Daje się azyl obcokrajowcom, wtedy, gdy są ścigani w innym kraju jako przestępcy, ale u nas przestępcami nie są. Chodziło ci o amnestię?
Szlabierz Kier pisze: Tymczasem Scypio myszkował po Sali, wykorzystując nieuwagę pana.
Hę? Ale że kto?

Dobra, na razie starczy. Tekst jest nieziemsko niechlujny pod względem literówkowym i interpunkcyjnym, więc generalnie cholery można dostać podczas czytania. Przebrnąć przez całość chyba nie sposób. Jeśli nie jesteś pewny/a, że tekst jest w pełni przygotowany do tego, żeby pokazywać go ludziom, to nie pokazuj, bo to trochę się mija z celem. Zamiast zwracać uwagę na treść, czytelnik będzie się wściekał nad formą.
Stylistycznie dość słabo wypada, choć nie beznadziejnie. Niektóre błędy (jakieś nielogiczności) wynikają z pośpiechu i wspomnianego wyżej niechlujstwa. Inne odsłaniają nieobycie z językiem, co skutkuje brakiem precyzji w posługiwaniu się nim. Rada na to jest taka, że z jednej strony należy dużo czytać, różnych rzeczy z różnych epok, a z drugiej - jak już się coś napisze, to siedzieć nad tym i poprawiać, zastanawiać się nad każdym zdaniem, refleksji trochę uskutecznić.
Co do akcji nie będę się wypowiadać, bo za mało przeczytałam by móc oceniać. Nie podoba mi się tylko nieumiejętne przeskakiwanie z jednej sceny w drugą, no i kot pojawiający się znikąd. :P Podobało mi się to, że wiele szczegółów stworzonego świata jest dość oryginalnych, nie podobał mi się opis sytuacji politycznej, bo za dużo się w niego wkradło chaosu.
Tyle ode mnie. :)


Weryfikacja zatwierdzona przez Adriannę
Ostatnio zmieniony ndz 13 maja 2012, 12:01 przez lilifleur, łącznie zmieniany 1 raz.
A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não

3
Hmm... Cóż by tu rzec? Miażdżąca porażka, konstruktywna ocena. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Ale- wierz mi- będę brnął w słownikach do chwili, aż przynajmniej interpunkcję opanuję w należytym stopniu (aż wstyd się przyznać, co studiuję:/ ). Ze stylistyką czy błędami logicznymi (choć nie ze wszystkim mogę się zgodzić) będzie znacznie trudniej. Do pracy!;)
''Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajduje się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi.''

<Einstein>

4
http://piorem-feniksa.blog.onet.pl/2,ID ... index.html tu masz link do poradników, tak ogólnie zamieszczam, byś sobie mógł łatwiej przejrzeć
http://piorem-feniksa.blog.onet.pl/2,ID ... index.html tu masz do samej interpunkcji. Myślę, że jest napisane przystępnie i łatwo sobie zapamiętać albo po prostu zerkać w trakcie pisania, jeśli się coś zapomni :)

Pozdrawiam.
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3pcp0_user6.jpg[/img]
----------------------------------------------------------------------
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3phuz_userbar(2)b.jpg[/img]

5
Szlabierz Kier pisze:Eberhard siedział na krześle obitym czerwonym suknem w budynku jednego z tutejszych banków.
Obudził się bladym świtem, a widząc śpiącą Burkę, postanowił udać się do miasta.
Ładna zmyłka na początek... To obudził się w banku? ;]
Szlabierz Kier pisze:z broda i splatanymi włosam
Yeah, tekst bez korekty autora. Czyli ogonki tylko tam, gdzie miały szczęście odruchowo wskoczyć.
Szlabierz Kier pisze:Wylewne powitanie Eberharda przywitał z umiarkowaną grzecznością i, zmierzywszy go wzrokiem dostrzegającym każdy szczegół jego nędznej kondycji, poprosił do Sali Prawdy.
Nie powtarzaj się. Zdanie wcześniej poznaliśmy już jaki ten wzrok jest. łatwo sobie resztę wyobrazić.
Szlabierz Kier pisze:Przy ścianach kolumnadą piętrzyły się sylwetki kamiennych rycerzy z rekami skrzyżowanymi na piersi
Zupełnie tego nie widzę. One się piętrzą (te sylwetki)? Jak? Tak poukładane jedna na drugiej?
Szlabierz Kier pisze:Eberhard raz jeszcze odetchnął na uspokojenie
Eee? A potem co, przestał?
Szlabierz Kier pisze:rzeźbionego stołu, zza którego przyglądał mu się Złotousty, stykając końce długich, cienkich palców.
Sala była nieduża, lecz o wyjątkowym uposażeniu. Z mebli, poza stołem, znajdował się tylko drugi, mały stolik o fikuśnej nóżce, zaś na zeżartym przez mole dywanie niemały stos tworzyły złote, srebrne i brązowe monety. Gdzieś obok stolika z papierami leżała zbroja najlepszej klasy, kilka rodzajów broni wykutej z goblińskiej stali, amulety, pierścienie,
sam widzisz
Szlabierz Kier pisze:adł w bitwie pod Istrun 6 lat temu
cyfra słownie
Szlabierz Kier pisze:Szedł za śladami krwi na marmurowej posadzce. W jednym miejscu ślad był rozmazany – tu upadł. Światło księżyca, wpadające przez wielkie łukiem zwieńczone okna, pozwalało dostrzec sylwetkę tuż przy kolumnie podtrzymującej strop. Zacisnął trzymany w dłoni skrwawiony sztylet…
Ale że co się dzieje? Kto szedł, skąd nagle jakieś ślady krwi i w ogóle o co chodzi?
Szlabierz Kier pisze: Pamiętał jak galopujący naprzeciw niego koń rozbryzgiwał błoto na boki i jak krew jego jeźdźca spłynęła mu po twarzy razem z wodą
Troszkę tutaj zamieszania z podmiotami.
Szlabierz Kier pisze: niezamieszkałe rozpadające się strzechy.
hmmm... niezamieszkała strzecha? Fajnie :P
Szlabierz Kier pisze:nie zauważony
niezauważony
Szlabierz Kier pisze:Są tam straże, które, pilnują porządku, którym, teoretycznie, chciało się ingerować w sprawy ciżby, i którym, teoretycznie, nikt nie zapłacił na nie dotarcie na czas.
Trzy "które" w jednym zdaniu to o wiele za wiele. Nawet jeżeli efekt zamierzony, to po prostu zły. A końcówka jest niezrozumiałym, stylistycznym koszmarkiem.
Szlabierz Kier pisze:dopadła Eberharda chuda kobiecina w spódnicach koloru siniaka pod okiem.
Porównanie kiepskie. Po pierwsze to jakoś nie łapię jak mają wyglądać spódnice koloru siniaka (siniaki miewają bardzo różne kolory). Poza tym to "pod okiem"... A jakby siniak był gdzie indziej, to już nie pasowałby kolorem?
Szlabierz Kier pisze:na ponów
eeem... chyba ponownie
Szlabierz Kier pisze:co raz
coraz/ raz po raz
Szlabierz Kier pisze:, gdzie przy beczce z deszczówka czekał Scypio. Nie uszedł wiele, gdy jego oczom ukazała się postać Emryn.
znów trochę problem z podmiotami, bo w poprzedzającym zdaniu ostatnim podmiotem jest Scypio

No i dotąd gdzieś dobrnęłam. Strasznie to niedopracowane, a na tej przestrzeni nie wydarzyło się nic, co mogłoby mnie wciągnąć. Plus dla faceta, że lubi koty :P I ten goblin w banku nawet nieźle wykreowany. Ale poza tym stylistyka mnie nie wciągnęła. A język bardzo ciężki. Poza podstawowymi błędami, dobrze by było, gdybyś nieco opanował rozpychanie zdań. Strasznie dużo na raz próbujesz powiedzieć i przez to konstrukcje te trudno się czyta.

Mam nadzieję, że przez te blisko dwa lata dużo zmieniłeś :)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”