Taki mały rozdział pierwszy nabazgrany na matmie ( ułamki są nudne ). To tylko część!
Will obudził się w blasku wschodzącego słońca. Wstał odgarniając złoto-brązową, puchową kołdrę. Rozejrzał się po komnacie. Wyjrzał przez okno i zobaczył ogród, ogród, w którym mieniło się tysiące barw.
Służąca weszła przynosząc pozłacaną misę z gorącą wodą, kolorowe mydełka, lawendowe i waniliowe olejki. Za nią wkroczył Berkley, niosący srebrno-czarną zbroję i szarą pochwę z mieczem. Położył to na krześle. Gdy misa wylądowała na kryształowym stole, Berkley szepnął coś do służki, a ona wyszła z komnaty.
Był on niskim blondynem z błękitnymi oczami. Wyróżniał się swoją ciekawością, oraz tym, że najpierw robił po tym myślał. Jako syn Lorda Breona mógł chodzić gdzie i kiedy mu się spodoba. Był bliskim przyjacielem Willa, lecz to Stella zajmowała szczególne miejsce w jego sercu. Nie, była kimś więcej niż zwykłą towarzyszką.
Umył się i ubrał. Berkley podał mu srebrny miecz - Glaena. Napis na broni głosił:
„Oby Ty, który go nosisz, zabijał z honorem, w słusznej sprawie”. Był to miecz wykuty specjalnie dla księcia. Zaklęty, by nikt nie mógł jej uszkodzić. Tak samo chroniona była zbroja, żaden miecz nie mógł zranić osoby wewnątrz.
- Dzień dobry. Wyspałeś się?
- Sam nie wiem! - Powiedział zaspany Will.
- Ubieraj się. Dziś jest ważny dzień.
No jasne! Szesnaste urodziny Stelli - upomniał się w duchu.
Ubrał się pospiesznie i umył. Po chwili służąca przyniosła śniadanie. Ach… co to była za uczta. Maślane bułeczki, grzane mleko z korzeniami, migdałowe ciasteczka, ale i tak Will jadł szybko, by razem z Berkley’em spotkać się z przyjaciółką.
- Lilo, gdzie jest Stella?
- Czeka na ciebie w ogrodzie, Wasza Wysokość.
- Paniczu Berkley, Lord Breon prosi byś dołączył do niego w polowaniu - Dodała szybko.
- Powiedz, że przybędę.
Lilo opuściła komnatę, zabierając tacę z jedzeniem. Berkley wybuchnął śmiechem, w końcu wyprawy z ojcem nie należały do najprzyjemniejszych:
- Twój dzień, Willu, zapowiada się o wiele ciekawiej!
- Nie wątpię!
Wyszli razem i rozdzielili się na korytarzu wiodącym do Wielkiej Sali. Berkley skręcił w stronę stajni, a Will w przeciwną, w stronę ogrodu. Przemierzał korytarze radośnie witając każdą napotkaną osobę. Uśmiechał się do wszystkich, a oni go odwzajemniali. Zastygłe twarze na obrazach spoglądały na niego. Wszystkie namalowano mistrzowską ręką. Szukał wysokiego maga. Harold był ubrany w zielone szaty, jak na zielarza przystało. Zajmował się nie tylko roślinami, lecz także uzdrawianiem.
- Witaj! Masz ten naszyjnik, o który prosiłem?
- Oczywiście Wasza Wysokość!
- Świetnie, mogę go zobaczyć? - Mężczyzna wyciągnął czerwone pudełko i wręczył go Willowi.
- Proszę, prawdziwe diamenty i złoto!
- Jest przepiękny! Myślisz, że się jej spodoba?
- Której dziewczynie by się on nie spodobał?
- Masz rację! Muszę już iść!
Wyszedł z pałacu północną bramą i pobiegł do Księżycowego Jeziora. Stella już tam na niego czekała. Trzymała białą różę i uśmiechnęła się do niego.
Kaskada złotych włosów, mimo podtrzymującej ich czerwonej opaski, opadły na jej brzoskwiniową skórę. Jej topazowe oczy spojrzały na niego radośnie. Rubinowa suknia powiewała na wietrze. Tkanina z której ją uszyto została przywieziona z Leany, wyspy najlepszych materiałów. Również dobrej jakości były bursztynowe koronki, którymi przyozdobiony był jej strój.
Nie wyglądała na typową mieszkankę Caleo. Jej uroda i zachowanie troszeczkę przypominało mu Avalilę, chociaż wątpił, że stamtąd pochodzi. Tamtejsi mieli kremową skórę, oraz najczęściej jasne włosy Byli to ludzie przyjaźni i żyjący w dostatku. Nadal tacy byli, oprócz rodziny królewskiej. Około pięciu lat temu zaginęła Księżniczka Emma, a dopiero trzy lata temu zamieszkała tu Stella.
Z początku budziło to podejrzenia, lecz teraz uznano to za zwykły zbieg okoliczności.
- Dzień dobry! - Powiedział Will starannie zakrywając prezent.
- Witaj!
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - Dał jej pudełko, a gdy tylko otworzyła wieczko, uśmiechnęła się w zachwycie! Will nigdy nie zapomniał tego uśmiechu. Taki szczery, taki łagodny, taki delikatny, zwłaszcza, gdy trzymała tę białą różę.
- Dziękuję! Jest piękny!
Założył jej go, uważając by nie zaczepić o gęste loki.
- Przejdziemy się? - Zaproponował. Chwyciła go za dłoń i pomaszerowali razem pomiędzy falami jeziora. Mijali rozłożyste dęby, buki. Wiatr spokojnie szarpał korony drzew. Wśród liści ukryły się rebeli. Śpiewały tylko im znaną melodię. Nikt jej nie zdołał powtórzyć. Brzmiała czysto, niczym anielski chór. Na ich widok ptaki poleciały ku słońcu, a ich pióra połyskiwały lazurem i różem. Ogród był zadbany, był ulubionym miejscem wypoczynku władcy. Szczególnie dbał o altanę ukrytą wśród róż. Nie były to zwykłe kwiaty, we wnętrzu znajdywały się brylanty.
Trylogia Zaklętego Zwierciadła: Lustro odnalezienia: Wstęp
1Come to the Dark Side - we have cookies!