Dla wyjaśnienia, wstęp został dodany później, ponieważ dopisałam drugie opowiadanie i on jakoś je klei ze sobą.
Dla dopowiedzenia, ten fragment to około 1/4 całego opowiadania.
Życzę miłego czytania i proszę o konstruktywną krytykę.
Tradycja nakazuje, by pierwsze słowa jakie znajdą się w mej opowieści brzmiały Na początku był chaos, sądzę jednak, że w tym przypadku los okazał się na tyle kapryśny, że chaos pojawił się później.
Na początku był porządek, ludzie wiedli spokojne życie, bydło pasło się na pastwiskach, kupcy zajmowali się handlem, a szlachta objadaniem się. Na ziemiach Cartanii żyli Wielcy, którzy sprawowali pieczę nad krainą, jako potomkowie Bogów. Magowie, czyli najpotężniejsi, władali królestwem przez wiele wieków, jednak to w końcu się zmieniło.
Po Wojnie o Wielkich, która miała miejsce za panowania ostatniego króla magicznego, kraina ledwie podniosła się z upadku, przestała być przyjazna i bezpieczna. Król Zake VIII postawił na szali przyszłość królestwa i choć je uratował, siebie nie zdołał. Arystokracja wykorzystała słabość władcy i pod sztandarem Seyvelera Vodrika doprowadziła do wielkiego przewrotu w kraju, był to początek końca Czasów Wielkich. Król wraz z rodziną zostali zabici przez zdrajców i tak historia miała się zakończyć.
Legenda głosi jednak, że potomkowie władcy przeżyli i prowadzeni przez jednego z najlojalniejszych ludzi zostali wyprowadzeni z królestwa. Dziedzice ukryli się w dalekim świecie i słuch o nich zaginął. Część zapomnianych przypowieści, które Seyveler starał się zniszczyć za wszelką cenę, mówiła, że księżniczka Sarabi wybudowała w niewiadomym miejscu świątynię, a w niej zachowała esencje Wielkich, by mogli powrócić w przyszłości.
Po wielu latach nikt nie wierzył w te opowieści, a przynajmniej królowie nie dawali po sobie poznać, że nadal ciąży nad nimi groźba powrotu Wielkich, którzy na powrót mieli odbudować poukładany świat.
Teraz nastał czas chaosu. Z dziewięciu Rodów Wielkich ostał się jeden, który też powoli skłaniał się ku upadkowi, był to Ród Magów, kiedyś najsławniejszych Wojowników świata, teraz gnębionych, żyjących w ciągłym strachu, wciąż doświadczających nowych tragedii ludzi.
Jesteśmy uważani za robactwo, które należy wytępić i to jak najszybciej, ponieważ przypominamy o przeszłości. Choć na razie żyjemy na wolności, czujemy się jak zbiegli skazańcy, którzy umykają przed swym katem – Zakonem – potężną armią, mającą za zadanie wybić nas do ostatniego. Mimo wszystko, strach przed nim daje nam ogromną siłę, ciągłe zmuszanie do walki o życie pokazuje, że drzemie w nas zapomniana potęga.
Tutaj przychodzi czas na przedstawienie się. Na imię mi Anders, jestem magiem-wyzwolicielem, bynajmniej tak określają mnie moi Bracia i Siostry czarodzieje. Przepełnia mnie duma ze swego pochodzenia i jak każdy normalny mag, pluję na Zakon, przeklinam go i nienawidzę całym sobą.
Wszyscy tworzymy ogromną rodzinę, staramy się na nowo odbudować Ród, każdy dla każdego jest Bratem lub Siostrą. Razem ubolewamy nad śmiercią Naszych, razem cieszymy się sukcesami, a to jest nasza wspólna Pieśń.
Małe szczęścia.
Urodziłem się w Dece, małej wiosce ukrytej przed światem w gęstym lesie, w której ludzie wciąż żyli wspomnieniami z Wojny o Wielkich, nadal pamiętając jak Zakon (jego zdaniem) uratował krainę przed magami. Starcy, opowiadający niesamowite historie, chłopki na polu, banda dzieciaków bawiących się między domami, jabłonie, ogromne dynie – to obrazy tworzące Dekę.
Mimo sielskiego wyglądu wioski, pamiętam ją z zupełnie innej strony.
To co tworzy moją wizytówkę Deki nie ma nic wspólnego z rajem na ziemi. Bardzo dobrze w pamięci utrwaliły mi się obrazy podejrzliwych spojrzeń pełnych nienawiści, zakańczanych rozmów w mojej obecności, ojca czekającego z batem w ręce i matki, która zawsze musiała zajmować się pozostałą czwórką dzieciaków oraz Fler'khana, starego księgarza zafascynowanego moją osobą i jedynego, prawdziwego przyjaciela.
Powód niechęci mieszkańców wioski do mnie dlań był prosty i klarowny, a wiązał się z pewnym wydarzeniem, które odwróciło do góry nogami moje dotychczasowe, dziecięce życie.
Miałem wtedy z pięć lat, niedawno odkryłem w sobie niezwykłą umiejętność, której nikt nie umiał, bądź nie chciał, nazwać. Mogłem spowodować lewitowanie przedmiotów, wywołać wiatr, czasami nawet deszcz, bawiłem się w tworzenie dziwacznych odgłosów i podrzucanie chłopkom różnych stworzeń ubarwionych fantastycznymi dodatkami, jakie tylko zdołałem wymyślić. Prze moje „dziwne właściwości” dzieciaki nie miały ochotę na zabawę ze mną i często sobie drwiły ze mnie, za co oczywiście im się odpłacałem. Czasami któremuś wyrosły ośle uszy lub obudził się opierzony.
Miałem opinię najgorszego bachora w wiosce, nawet ojciec zabronił mi się zbliżać do warsztatu w obawie przed jego zniszczeniem w ramach nudy. Matka wysyłała mnie do lasu i kazała siedzieć do wieczora, by nie musiała pilnować jeszcze jednego dziecka. Oczywiście nigdy jej nie słuchałem i urządzałem sobie harce w wiosce. Podrzucałem babom myszy i jaszczurki, wiatrem zrzucałem pranie z sznurków, albo moczyłem je deszczem.
Moje aspołeczne zachowanie powodowała nie tyle nuda, co samotność i odrzucenie, które wynagradzałem dręczeniem mieszkańców. Zwyczajnie szukałem kogoś, kto zwróci na mnie uwagę.
I znalazłem.
Niestety nie tego, czego szukałem.
Moje życie zmieniło się radykalnie, kiedy do Deki przybył dziwny mężczyzna. Był to siwy starzec z bardzo długą brodą, ubrany w najgorsze łachmany, opierający się o drewnianą laskę, obwieszony wieloma amuletami. Oczywiście, zaraz po dotarciu do wioski, stał się moim celem. Rzuciłem na niego deszcz i dałem nura w krzaki, w których mnie dorwał, mokry i wściekły. Zamiast zlać małego psotnika, zwołał wszystkich mieszkańców i zaczął dziwną przemowę. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, co mówił, lecz pamiętam moment, kiedy wskazał na mnie pomarszczonym palcem i krzyknął:
– Hodujecie demona! To początkujący mag!
Nie zdawałem sobie sprawy z powagi jego słów, stałem zdziwiony i zarazem przestraszony tonem głosu oraz przerażonymi twarzami matki i ojca.
Po tym, dziwny starzec obrócił się w stronę lasu i odszedł, nigdy nie wracając.
Dla pięcioletniego dziecka świat jest dobry, wszędzie taki sam, piękny, wesoły, pozwalający na beztroskie życie, lecz gdy nagle zmienia się na przerażający i wymagający od niego zbyt wiele, okazuje się zły i szary. Kiedy masz pięć lat i nagle, tylko dlatego że dziwny starzec wypowiedział niezrozumiałe dla ciebie słowa, matka wyrzuca cię z domu i mówi do ciebie pełnym złości głosem, rozumiesz jaki jesteś mały i bezradny, noce są straszniejsze niż ci się wydawało i jedyne co możesz zrobić to płakać.
Właśnie wtedy, kiedy kuliłem się pod jakimś domem, głody, wyczerpany i przerażony pojawił się Fler'khan. Przyjął mnie pod swój dach i tak po prostu pozwolił, bym stał się częścią jego życia.
Wychował mnie jak własnego syna i nawet nadał mi nowe imię. Z Juana stałem się Andersem. Ten rytuał symbolizował rozpoczęcie nowej drogi w życiu, poza tym Fler'khan opowiadał, że żaden Mag nie nosił mojego, nowego imienia, dzięki czemu Los nie mógł wpłynąć na mnie i zaczynałem pisać własną historię.
Fler'khan – to nie było jego prawdziwe miano, już dawno temu imiona z apostrofami wyszły z mody, przede wszystkim, dlatego że przypominały o przeszłości. Tłumaczył mi, że nazwał siebie tak, ponieważ w starym języku oznaczało to ''znawca legend” i pasowało do niego pod każdym względem. W swoim domku miał mnóstwo ksiąg, zawierających tysiące legend z Czasów Wielkich. W szczególności upodobała mi się jedna z szablo-zębnym psem na okładce, kiedy jeszcze nie umiałem czytać, przeglądałem liczne obrazki, lecz gdy Fler'khan nauczył mnie składać pojedyncze znaki w słowa, sentyment do wolumenu powiększył się.
Dorastałem wśród legend o Wielkich, ucząc się sztuki przetrwania w lesie pod okiem Fler'khana i konserwując stare księgi. Nadal bawiłem się swoim talentem, lecz nikogo nie zaczepiałem i pozostawiałem go dla siebie.
Pewnego lata szczęśliwe życie u boku opiekuna zmieniło się na zawsze. To był kolejny gorący i duszny dzień, korzystając z chwili odpoczynku, w ramach relaksu wyczarowałem deszcz. Stałem zadowolony z ulgi i puszyłem się na myśl o moich umiejętnościach, kiedy ktoś bardzo mocno rzucił we mnie kamieniem. Poczułem ból w ramieniu i obróciłem się w stronę, z której nadszedł pocisk.
Pomiędzy jabłoniami stała spora grupka chłopaków, którzy szczerzyli zęby w podejrzany sposób. Cofnąłem się o kilka kroków, obserwując ich i wtedy ruszyli na mnie całą gromadą.
Spuścili mi niezły łomot, z trudem się pozbierałem, myśląc o zemście i jak bardzo nienawidzę tej osady. Wróciłem do domu, gdzie czekał na mnie Fler'khan. Przestraszył się na mój widok, lecz nie pozwoliłem mu sobie pomóc. Usiadłem przy stole, otarłem krwawiący nos i po raz pierwszy zdobyłem się na pytanie, które od wielu lat chciałem zadać.
– Czy ten staruch miał rację? Jestem demonem? To dlatego wszyscy mnie nienawidzą?
Mój przyjaciel z charakterystycznym dlań przejęciem usiadł obok mnie.
– Nie, Anders. Nie jesteś żadnym demonem! Jesteś Magiem, a Magowie to niezwykli ludzie, którzy mogą zmienić świat.
– To dlaczego tak mnie traktują? Dlaczego matka mnie porzuciła? Dlaczego ludzie na mój widok dostają mdłości? Dlaczego traktują mnie gorzej niż psa?
– Ja ci nie odpowiem, abyś dostał odpowiedź, musisz stąd odejść, poznać świat. Może inny Mag będzie potrafił ci to wytłumaczyć.
– Mam odejść?
– Synu, znaczysz dla mnie wiele, chciałbym cię zachować przy sobie, lecz to nie jest twoim Losem i tylko z miłości do ciebie pozwolę ci odejść. Jedynie w świecie znajdziesz swoje odpowiedzi i swoje Szczęście.
– Jeżeli nie znajdę ich?
– Znajdziesz! Nauczyłem cię wszystkiego co sam potrafię, jesteś niemal mężczyzną i musisz się nim stać. Tylko odważni odnajdą swoje Szczęście.
Uraczył mnie swoją ulubioną maksymą o Szczęściu.
– Jeżeli nie odnajdziesz odpowiedzi, to spróbuj zmienić świat, byś mógł zadać w nim pytania, na które znajdziesz odzew. Odmień Los twych Braci i Sióstr. Opuść tę zapadłą dziurę, masz całe życie przed sobą.
Ostatecznie stało się, że odszedłem. Dostałem od Fler'khana ulubioną księgę, kilka Złotników, sztylet i torbę z jedzeniem. Bez większego żalu opuściłem Dekę. Zanim rozstaliśmy się z moim opiekunem wyjawił mi jeszcze jedną rzecz: Deka w starocartańskim oznaczała sztylet. Ta nazwa idealnie pasowała do zapadłej wioski, która z pewnością nie raz ugodziła mnie swym ostrzem prosto w serce.
Mówi się, że na każdego, gdzieś w szerokim świecie, czeka Szczęście, trzeba je po prostu znaleźć. Niektórzy powiadają, że „trzeba mieć wielkie szczęście, aby odnaleźć swoje Szczęście”. Wszyscy jednak w końcu je odnajdują, bynajmniej tak mi się wydaje, dlaczego mi miałoby się nie udać.
Nazywam się Anders, jestem magiem, synem znawcy legend, poszukuję odpowiedzi, moim największym darem jest talent i strzeżcie się wszyscy wrogowie, bo oto idę. Chcę żyć pełną piersią, chcę przygód, chcę odpowiedzi. Witaj, wielki świecie, mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.
Dziękuję, że wytrwałeś do końca



 Chciałaś pokazać, że nie chciał skrzywdzić dzieciaków, że stał się lepszy?
 Chciałaś pokazać, że nie chciał skrzywdzić dzieciaków, że stał się lepszy?  W sumie początek nie zachęca do kontynuowania czytania, ale może wymyśliłaś coś bardziej nowatorskiego, niż przypuszczam, więc nie mogę krytykować pomysłu. Jeszcze nie
 W sumie początek nie zachęca do kontynuowania czytania, ale może wymyśliłaś coś bardziej nowatorskiego, niż przypuszczam, więc nie mogę krytykować pomysłu. Jeszcze nie