Ad maiorem gloriam Dei

1
Praca napisana na konkurs literacki "Bolesławska Zima Prozy 2007". Zdobyła drugie miejsce, ale chciałabym poznaćjeszcze Waszą opinię. :)







AD MAIOREM GLORIAM DEI



Stosy płonęły.

Wilczan stał w tłumie kmieci i ze znużeniem obserwował katusze, jakie przeżywali heretycy żywcem piekący się w - rzekomo świętym - ogniu. Ad maiorem gloriam Dei, na większą chwałę Bożą, powiedziano przed podpaleniem drewna. Wilgotnego drewna. żeby wolniej się paliło, żeby nieszczęśni zdrajcy prawdziwej wiary poznali przedsmak tego, co czeka ich w piekle.

Ale Wilczan nie wierzył w piekło. Podobnie jak nie wierzył w Boga. Skrzętnie to jednak ukrywał, wiedząc, co czekałoby go, gdyby się przyznał do swoich przekonań. W czasach, gdy można było umrzeć lub trafić do izby tortur dosłownie za wszystko, nie było łatwo zachować indywidualizm. Mężczyzna skrzywił się lekko, widząc tuż przed sobą kaleką kobietę. Nie miała prawej ręki. Odruchowo cofnął się, splunął. Odwróciła głowę, uśmiechnęła się ironicznie. Mógłby przysiąc, że przez chwilę dostrzegł czerwony błysk w jej oczach. Wiedźma, pomyślał. Kobieta ruszyła w jego stronę. Przeciskając się między nim a jakimś innym mężczyzną, kikutem dotknęła ramienia Wilczana. Wzdrygnął się z obrzydzeniem.

- Ad maiorem gloriam Dei, donosicielu. Nie Wilkiem, lecz Lisem winni cię zwać – szepnęła mu prosto do ucha. I zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu.

Wilczanowi zrobiło się mdło. Nie tyle od duszącego, śmierdzącego spalonym ciałem dymu, co od nagłego uczucia paniki. Rozejrzał się. Wyglądało na to, że nikt oprócz niego nie zauważył jednorękiej wiedźmy.

Tłum wył i wrzeszczał dziko z uciechy. Wilczan uciekał. Goniły go nieludzkie krzyki ludzi, którzy właśnie płonęli na stosach. żaden z nich nie miał wystarczającej ilości pieniędzy, by kupić sobie litość kata. żaden nie okazał skruchy na torturach. żaden nie wydał swoich współbraci.

To Wilczan był donosicielem. Wilczan zdradził.



~*~



Zdawało się, że nowy konfesjonał pachnie żywicą. Stary rozpadł się zaledwie dwa dni temu. Wilczan klęczał i beznamiętnie wymieniał wszelkie grzechy, jakie udało mu się popełnić od ostatniego razu.

Czarne włosy mężczyzny błyszczały w bladym świetle świec. Przymknął oczy i stłumił ziewnięcie. Monotonny, usypiający szept księdza w niczym mu nie pomagał. Wilczan wiedział, że klecha zacznie go wypytywać. Jeszcze chwila, może dwie…

- Synu… wiedz, że herezję należy niszczyć już w zarodku. – Oho, zaczyna się. Kilka minut nudnej, bezwartościowej mowy na temat tego, jak bardzo uszczęśliwimy Boga, paląc na stosach zdrajców wiary. Zdrajców. To on był zdrajcą, szpiegiem, heretykiem. Powinien był już dawno gnić w lochach, czekając na kolejne tortury. Kupił sobie pewną ilość wolności za donosicielstwo. Pogrążony w posępnych myślach, niemal nie usłyszał pytania księdza. – … nazwiska?

Wziął głęboki wdech. Ad maiorem gloriam dei, powiedziała wiedźma, winni zwać cię Lisem. Chciał wstać, wybiec z kościoła. Schować się gdzieś, gdzie żaden Inkwizytor nie dobierze mu się do… Ale powiedział. Ten handlował z husytami, tamten zadawał się z wiedźmą. Wiedźma? Starucha uciekła do lasu, pewnikiem pożarły ją wilki. Wilki. A może ugryzł ją lis? Zdradziecki, wściekły Lis. Konfesjonał przestał pachnieć żywicą. Teraz zalatywało od niego palonym ludzkim ciałem.

Ksiądz wydawał się być zadowolony z zeznań. „Bóg ci to wynagrodzi, synu” – powiedział.

Wilczan nie wierzył w Boga.



~*~



Mieszkał w niewielkiej krytej strzechą chatce, którą odziedziczył po ojcu. Nienawidził tego miejsca, nienawidził świata. Ludzi, ich przede wszystkim. Co oznaczało, że nienawidził również siebie.

Był zły na siebie, że nie dręczą go wyrzuty sumienia. że nie miewa koszmarów po tych wszystkich publicznych egzekucjach, które miał okazję widzieć. że nie żal mu tych, którzy umierają przez niego w mękach. Złość to jednak ludzkie uczucie, podobnie jak nienawiść. Wilczan zawsze bał się ludzi. Teraz również. Wiedział, że prędzej czy później któryś z jego „braci” wbije mu w plecy nóż. Nie w przenośni. Dosłownie.

Siedział przy stole i jadł wodnistą zupę. Robiło mu się od niej niedobrze, ale nie chciał umrzeć z głodu. Widocznie Bóg nie nagradza jedzeniem, pomyślał z wyrzutem. Będzie musiał znaleźć kolejny sposób na zarobienie pieniędzy. Może donieść na tamtą starowinkę mieszkającą pod lasem? W ubiegłym tygodniu zbierała jakieś zielska, można by ją posądzić o alchemię. Albo o…

Ad maiorem gloriam Dei – głosił napis wydrapany na blacie stołu. Wilczan pożałował, że nauczono go czytać. Wstał gwałtownie, przewracając przy tym stołek. I zwymiotował.

Znów prześladował go odór śmierci. Męczeńskiej śmierci, której on był przyczyną.



~*~



- Na większą chwałę Bożą – powtórzył półgłosem kat, rechocząc pod nosem. Wilczan słyszał go doskonale. Trafiło mu się miejsce bardzo blisko stosów. Za blisko. Mógł dokładnie przyjrzeć się przywiązanym do słupów ludziom. Dwaj mężczyźni, jedna kobieta. Kobieta z zakrwawionym łachmanem owiniętym wokół czegoś, co niedawno było jej stopą. Malezyjski trzewik. Czego jeszcze posmakowała przed wyrokiem? Czy okazała skruchę? Nie, zdecydowanie nie. Kat nie skręcił jej karku przed podpaleniem stosu. Wrzeszczała, bardzo wrzeszczała, gdy płomienie sięgały jej do kostek. Gdy zajęły się długie blond włosy kobiety, Wilczanowi puściły nerwy. Po raz pierwszy przy egzekucji płakał. łzy spływały po jego twarzy i ściekając po policzkach kapały na ziemię.

- Cóż to, panoczku? – dobiegł go gdzieś z boku znajomy głos. Zielarka, ta mieszkająca pod lasem, również przyszła obejrzeć egzekucję. Niebezpiecznie było nie przyjść. – żal wam kacerzy?

- Skąd. – Wilczan zacisnął pięści, by powstrzymać drżenie rąk. – Dym gryzie w oczy.

Starucha wymownie spojrzała na brudnoszare kłęby, które wiatr zwiewał dokładnie w przeciwnym kierunku. Kiwnęła głową i cofnęła się. Wilczan patrzył, jak zielona, poszarpana chusta kobiety niknie w tłumie. Nie odważył się spojrzeć ponownie na stosy. Wrzaski palonych cichły.

Donosiciel zaczął przeciskać się przez tłum, byle dalej od fetoru męczeńskiej śmierci. Przypadkowo potrącił obszarpanego włóczęgę cuchnącego winem.

- Na pohybel heretykom – wybełkotał tamten. – Na chwałę Bożą, bracie!

Wilczan przyspieszył kroku. Ona, ta wiedźma, prześladowała go. Wiedział to. Kilkakrotnie zdało mu się, że dostrzega w tłumie twarz kalekiej kobiety.

Na chwałę Bożą. Ale co to za Bóg, który chwałę zyskuje przez śmierć niewinnych? Czy to ten sam, dobry i miłosierny, opisany w Piśmie świętym? Czy Bóg, którego Syn umarł na krzyżu bierze teraz odwet i rozkazuje zabijać ad maiorem gloriam Dei?

Wilczan nie wiedział. Przecież nie wierzył w Boga.

Ale teraz zaczynał mieć wątpliwości.



~*~



Było ciemno. Bardzo ciemno. Chmury przesłoniły okrągły księżyc, nie widać było gwiazd. Wilczan przemykał chyłkiem cichymi uliczkami, mijając budynki o ziejących czernią oknach przypominających puste oczodoły. Minął gwarną karczmę i skierował się w stronę kościoła. W jednym z zaułków błysnęły żółte oczy kota. Jakieś nocne ptaszysko zatrzepotało skrzydłami tuż nad głową mężczyzny. Przeszedł go dreszcz. Mimowolnie zatkał nos. Znów prześladował go smród egzekucji. Pomyślał, że może zaczyna wpadać w obłęd.

Uliczki były dziwnie puste. Wilczan zacisnął palce na rękojeści noża. Liczył się z możliwością przykrego spotkania z miejscowymi rzezimieszkami, ale nie zamierzał poddawać się bez walki. Gdy dotarł na miejsce, odetchnął z ulgą. Oparł się plecami o bramę świątyni i czekał. Na księdza, który miał wypłacić mu skromną nagrodę za pomoc w ujęciu heretyków.

Klecha spóźniał się, a to nie było w jego zwyczaju. Wilczan zaczął się niepokoić. Czyżby znów miały mu przejść pod nosem pieniądze? Znów będzie musiał jeść lichą zupinę z warzyw ukradzionych na targu? Przeklął cicho. A potem podskoczył ze strachu. Na jego ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Bardzo zimna.

Chciał krzyknąć, ale druga dłoń zatkała mu usta.

- Ad maiorem gloriam Dei – usłyszał i zadrżał. Wiedźma! – Masz odwagę zdradzać i donosić. Czy odważysz się umrzeć?

Szarpnął się, ale nic to nie dało. Nagle stracił grunt pod nogami. Kilka sekund później zorientował się, że wcale nie stoi pod kościołem. Teraz znajdował się w samym środku lasu, zamiast zimnej dłoni usta zatykał mu kawał szmaty, ręce miał skrępowane grubym sznurem. W mroku dostrzegł bladą twarz wiedźmy. Jej oczy lśniły czerwienią.

Zapragnął obudzić się we własnym łóżku, z dala od tego przeklętego miejsca.

Nie mógł nic zrobić.



~*~



Płonął ogień. Starucha pląsała wokół niego, mrucząc coś pod nosem. Od czasu do czasu sypała jakieś sproszkowane zioła tak, że płomienie buchały na zielono. Wilczan siedział pod drzewem, nie mogąc się ruszyć.

- Spalisz mnie teraz? – odważył się w końcu zapytać. Wiedźma uśmiechnęła się. W blasku zielonego ognia wyglądało to wyjątkowo upiornie. Wilczan dopiero teraz zdał sobie sprawę, że stara kobieta nie jest kaleką, kikut ręki był tylko bardzo udaną iluzją.

- Spłoniesz z tymi, których zabiłeś.

- Ja nikogo…

Zaśmiała się piskliwie. Wilczana przeszedł dreszcz. Odruchowo chciał się przeżegnać. Był tylko jeden szkopuł: miał związane ręce.

- W imię Boga, zostaw mnie! – zawył.

- Nie wierzysz w Boga, choć istnieje. Ale Ojciec nie pragnie krwi, Lisie. A teraz zamilcz.

Z niewiarygodną siłą chwyciła go za ramiona i podniosła. Po czym wepchnęła w płomienie. Wilczan wrzasnął.



~*~



Ogień go nie poparzył. Wilczan znalazł się nagle w przytulnej izbie. W lichej kolebce w kącie cicho płakało dziecko. Mąż i żona zdawali się tego nie widzieć. Opatrywali rannego. Człowiek był nieprzytomny, na głowie miał paskudne rozcięcie.

- Boję się, że…

- Wszystko będzie w porządku. To twój brat, musisz mu pomóc.

- Heretyk…

Wilczan przypatrywał się, jak kobieta przemywa ranę, potem owija głowę chorego skrawkiem białego materiału. Poznał tą trójkę. Przed oczami stanęły mu płomienie sięgające długich blond włosów, usłyszał wrzask. Dziecko kwiliło w kołysce. Co oni z nim zrobili? Rozległo się kołatanie do drzwi. Małżeństwo zamarło.

- Kochanie…

Nie zdążyli nic zrobić. Schwytano ich.

A to Wilczan był ich oprawcą.



Kolejne twarze, które donosiciel pamiętał z egzekucji, wykrzywione bólem, otwarte w krzyku usta, wytrzeszczone oczy, to cierpienie, ta męka. Wilczan cierpiał razem z nimi. Czuł zaciskające się na jego stopach malezyjskie trzewiki, rozgrzewające się, nabijane kolcami krzesło czarownic, śruba na kciuki…

Wreszcie zaczęły do niego docierać strzępki uczuć skazanych.

„Nie powiem!”

Nie zdradził bliskich, choć wiedział, że jest na skraju wytrzymałości.

„Jestem niewinna!”

Nie powiedziała, gdzie z kuzynką chowały lecznicze zioła na magiczne napary.

„Wypuście go, mnie zabijcie!”

Brat, zostawcie mojego brata…!

Miłość. I ból. Wierność, przywiązanie, szacunek, oddanie. Przede wszystkim miłość.



Wilczan czuł się słaby. Umierał razem z tymi ludźmi, płonął z nimi na stosach raz, drugi, trzeci… Torturowano go, znieważano, bito. „Przyznaj się!”

Przyznaj się!

Przyznaj się!



- Przyznaję się! – wrzasnął. Otworzył oczy. Leżał na środku szerokiego traktu wiodącego przez las. Poznał to miejsce. Tu pierwszy raz spotkał klechę, który wymógł na nim zdradę.

Zorientował się, że trzyma coś w dłoni. Rozprostował zmięty pergamin.



Ad maiorem gloriam Dei, Lisie.



Wilczan wiedział, co powinien zrobić.



~*~



Kmiecie zbierali się na placu. Wilczan stał na drewnianym pudle odwróconym do góry dnem, stanowiącym prowizoryczny podest.

- Bóg jest tylko jeden! Jest naszym Ojcem, czyż nie? Czy Ojciec pragnie krwi swoich dzieci? – krzyczał. Ludzie wpatrywali się w niego w osłupieniu. – Myślicie, że gdy palicie na stosach kacerzy, czarownice, to Bóg się cieszy? Nie! Tylko diabeł śmieje się z waszej głupoty!

Przez tłum przeszedł pomruk. Wilczan zamilkł, by zaczerpnąć tchu. Nagle zobaczył w tłumie księdza, który dotychczas płacił mu za donosicielstwo.

- Heretyk! – ryknął klecha. – Brać go!

Kilka osób podchwyciło zawołanie.

- Na stos z nim! – krzyczano. – Na stos!

- Uciekajcie, panoczku! – zawołała stara zielarka. Wilczan uśmiechnął się. Nie zamierzał uciekać. Pierwszy raz w życiu postanowił być odważny.



~*~



Wilczan czuł zapach wilgotnego drewna. Bolały go ręce, wykręcone i przywiązane z tyłu do słupa. Tłum wył. Za chwilę zakrzyczą z uciechy, pomyślał mężczyzna, kolejna zepsuta zabawka ląduje w palenisku.

Wśród zupełnie obcych mu czerwonych od upału i emocji twarzy, dostrzegł jednoręką wiedźmę. Uśmiechała się.

Wilczan przymknął oczy.

- Ad maiorem gloriam Dei! – usłyszał.

- Na większą chwałę Bożą – powtórzył. Zaczął szeptać modlitwę, której sensu dotychczas nie pojmował. Poczuł, jak ogień sięga mu stóp. Otworzył oczy i poszukał wzrokiem wiedźmy. Była tam, wciąż się uśmiechała.

Wiedział, że Ojciec mu przebaczy.



Odwzajemnił uśmiech.

A płomienie zalśniły zielenią.
I niech wiersz, co ze strun się toczy,

Będzie, przybrawszy rytm i dźwięki,

Tak jasny jak spojrzenie w oczy

I prosty jak podanie ręki.
- L. Staff

2
Pomysł: 4+

Całkiem, całkiem, choć mało rewolucyjny, ale w dzisiejszych czasach trudno o świeżość i oryginalność.



Styl: 4/4+

Raczej bez zarzutów, ale czasem coś... ale nie mam pojęcia co.



Schematyczność: 4+

Niby temat skruchy nie jest niczym nowym, ale tu takich tekstów jest mało (chyba ten jest pierwszy).



Błędy: 5-

"Znikła" a nie "znikneła".



Ogólnie: 4+

Fajne. Podobało mi się. Z klimatem i realistyczne.



Jestem na tak.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

3
Pomysł: 5-

Pomysł jest bardzo, bardzo ciekawy - przy okazji sięgnięcie do tradycji i problemu świętej Inkwizycji



Styl: 4

Ogólnie bez zarzutów. Ani na chwilę nie musiałam przerwać czytania, by zastanawiać się, o co ci chodzi. Aczkolwiek - jak powiedział Gott-Foo - czegoś mi brakowało - szczególnie w odniesieniu do tematu jaki poruszasz (jakiejś psychologizacji; może większej empatii)



Schematyczność: 4+



Błędy: 5-

zgadzam się z Gott-Foo



Ogólnie: 4

Opowiadanie i przesłanie podoba mi się, ale odczuwam pewien niedosyt.



Jestem na... tak
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

4
Pomysł: 5



Bardzo mi się podobało. Chyba dlatego, że trafiłaś w moje gusta. Stworzyłaś fajną historię z dobrym klimatem.



Styl: 4



Styl też mi się podobał, nie zauważyłem żadnych braków. Właśnie dzięki stylowi udało Ci się stworzyć ten klimat, wszystko jest na miejscu, czytało się bez problemów. Jedynie jedno mnie ubodło. Otóż zgadzam się z Lan (nie, nie to, że się z nią zgadzam ;) ) - myślę, że zabrakło większej psychologizacji. (o to)



Schematyczność: 4+



Temat skruchy, heretyków i Inkwizycji. Hmmm, o ile pamiętam to na forum takich tekstów nie było, chociaż gdzie indziej z pewnością są takie opowiadania.



Błędy: 5-



To co powiedział Foo +


Oparł się plecami o bramę świątyni i czekał. Na księdza, który miał wypłacić mu skromną nagrodę za pomoc w ujęciu heretyków.
jakoś dziwnie mi to brzmi, to chyba powinno być jedno zdanie



Ogólnie specjalnie się nie dziwię, że jest mało błędów - w końcu to opowiadanie konkursowe.



Ocena ogólna: 4+



Masz dobry styl, wymyśliłaś fajną historię, ale rzeczywiście mogło być lepiej. Mimo to opowiadanie jak najbardziej w porządku. Jestem na tak.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron