Pole [Horror?][Opowiadanie]

1
Jedna z moich wielu prób napisania horroru, a przynajmniej czegoś co trzyma w napięciu. W tekście pojawił się wyraz mogący uchodzić za słowo "niezbyt kulturalne", ale osobiście nie nazwałbym go wulgaryzmem. Uznałem, że skoro jest tylko jeden, to nie ma potrzeby zaznaczać, że w tekście są wulgaryzmy.

Miłego czytania.

_____________



Zapewne część z was słyszała słowa, nie pamiętam już kiedy i gdzie wypowiedziane, a które wciąż rozbrzmiewają mi w głowie. „Pola mają oczy…” – kto mógłby wpaść na to, że można to potraktować dosłownie...


Za dnia było tutaj pięknie. Zresztą, co ja gadam, dam się ponieść. W życiu nie widziałem miejsca równie wyjątkowego i przepełnionego jakimś niewytłumaczalnym urokiem.
Wyobraźcie sobie wielką, otwartą przestrzeń w centrum, której moglibyście stanąć. Tutaj, zapewniam was, gdziekolwiek byście nie spojrzeli, widok nie zmieniłby się. Olbrzymie połacie złocistego zboża unoszące się wysoko ponad ziemię, jak gdyby ich marzeniem było dotknięcie nieba. Kto wie czy te tutaj kiedyś się pod tym względem nie spełnią. Już teraz sięgają powyżej pasa, dzieje się tak każdego lata, a nierzadko nawet dwa razy do roku. Niesamowite, prawda? Takie pole to marzenie każdego rolnika, właściciela ziemskiego czy głodujących w Afryce. Tak, przepraszam, kiepski żart. Humor ostatnio mi się stępił. Sam już nie wiem czy posiadam w sobie jeszcze jakąś radość, wewnętrzne szczęście. Ale czas zasklepia wszystkie rany. Wiem o tym, chociaż wolałbym nigdy się nie dowiedzieć.
Pole dzieliło się na, pozwólcie, że tak to ujmę, sektory. Całość była symetrycznie poprzedzielana wydeptanymi ścieżkami. Nie szerszymi niż długość ramion dwóch osób. Nie był to raj dla maszyn, a szczerze powiedziawszy nigdy w życiu tu takowych jeszcze nie widziałem.
Osoba, która gospodarowała tym obszarem była człowiekiem dziwnego charakteru. Cichy i małomówny, za to często widziany właśnie tutaj na rozmowach samego ze sobą. Do tego zobojętniały, dokładnie jakby w jego życiu wydarzyło się coś co uodporniło go na wpływ otoczenia. Sam jeden, co dla większości ludzi w naszej wiosce wydaje się wręcz niemożliwe, opiekuje się całym tym terenem. Pieścił to pole i pielęgnował, troszczył się o nie jak gdyby widział w nim żonę, której nigdy nie miał. Zdaje mi się, że było nawet warto. Hodował tu wkońcu drugie słońce, z lotu ptaka niewiele zresztą różniące się od pierwowzoru.
Ale wracając do historii. Cały urok tego miejsca nie znikał nawet w zimie. Przykryta śniegiem równina również zachwycała swoim prostym pięknem. Wszystko całkowicie odmieniało się za to w nocy. Wszechogarniające wrażenie pustki i samotności dopadało tu każdego, nieważne czy przy jego ramieniu szedł ktoś znajomy. Męcząca cisza ciążyła na duszy bardziej niż w jakimkolwiek innym miejscu. Do tego kiepska widoczność i miejsce to przeradza się w prawdziwą wylęgarnię wyobraźni. Każdy dźwięk potrafił ją natychmiastowo pobudzić sprowadzając ciało w stan permanentnej czujności. Z tego właśnie powodu nie bardzo lubiłem tędy chadzać. Ale czasami okoliczności, okrutny zarządca losu, zmuszają nas do rzeczy, których w sytuacji normalniej raczej byśmy nie zrobili. Tak było ze mną pewnej nocy.
Jedną ze ścieżek, po bokach której niczym mur rosło zboże szły dwie młode osoby. Tak, ten brzydki i przygarbiony w swetrze to ja, Piotrek. Fakt, nie jestem szczególnej urody. Albo inaczej, jestem, ale nie w tym pozytywnym znaczeniu. Byłem po prostu szary, niewidoczny dla innych, zwłaszcza dziewczyn, które zbyt gęsto się do mnie nie lepiły. Sam wybrałem takie życie, więc i narzekać nie mogę. Ten obok to Adam. Spore bydle, nie powiem. Ale przy tym sportowiec i to z zabójczym uśmiechem. Skubaniec, potrafił wyrwać coś nawet na przystanku autobusowym. Jak zwykle w swojej czerwonej, skórzanej kurtce, nieco już zresztą wyblakłej. Nie wiem jakie zachwiania emocjonalne potrafi mieć los skoro połączył przyjaźnią dwie tak kategorycznie różne osoby. Dzisiejszej nocy wracaliśmy akurat z niezłej imprezy w pobliskim lesie. Trochę się zasiedzieliśmy. Zabawa była przednia pomimo niewielkiej ilości alkoholu. Dziwne, nie?
- Mówiłem ci już, że kocham zimę? Mówiłem. A mówiłem dlaczego?
- W tej chwili raczej sobie nie przypomnę.
- Bo nie ma tego cholernego robactwa! – krzyknął burząc cisze tego miejsca. Nie było to przyjemne. Czuło się wręcz, że otoczenie nie jest z tego zadowolone. Jednocześnie zgniótł jakiegoś karalucha, może ślimaka. Nie widziałem, ale dźwięk przy tym wydawany był jednoznaczny.
- Nie krzycz. Chyba, że jestem tu jedynym, którego po alkoholu boli to coś nad szyją.
- W ogóle nie lubię zwierząt. Dobrze, że ta hołota wypełza spod ziemi tylko na określony czas w roku. Tym bardziej nienawidzę kretów, szczurów i im podobnych. Ale jest w nich jedna fajna strona. Wiesz jaka?
- Zaraz się pewnie dowiem.
- Fajnie latają gdy się je kopnie! – zaśmiał się gardłowo, nieprzyjemnie. Nie żeby to jego śmiech był nieprzyjemny, ale miejsce, w którym ten się rozniósł.
Okolica stawała się jeszcze bardziej upiorna. Gdzieś w oddali majaczył ledwo widoczny zarys stracha na wróble. Paskudna rzecz. Nigdy takich nie lubiłem. Tego nie widziałem za dnia i szczerze nie mam na to ochoty. Było przeraźliwie zimno. Prawie jak w zimie, a pora roku przecież takim temperaturom nie sprzyjała. Do tego zboże falowało pomimo kompletnego braku wiatru. Czułem się jak gdybym stał po środku spokojnego, strasznego morza mogącego w każdej chwili wybuchnąć sztormem. W czasie błądzenia wśród tych myśli zupełnie zapomniałem o swoim towarzyszu. Powrócił dopiero gdy poczułem znów tą wszechogarniającą pustkę. Samotność jakiej nie da się opisać, a jaka potrafi doprowadzić do stanu rozpaczy. Ale gdy obróciłem się za siebie nie zobaczyłem go. Widziałem puste pole z majaczącą w oddali sylwetką tego samego stracha. Do tego przerażającą i niepowstrzymaną masę zboża poruszającą się wbrew rytmowi jaki powinien nadawać jej wiatr, a raczej jego całkowity brak. Uznałem, że próbuje mnie nastraszyć, bądź też wymaszerował przede mnie kiedy byłem jeszcze ukryty w swoim umyśle. To było do niego podobne. Ruszyłem więc w dalszą drogę, w czasie której niestety nie mogłem pozbyć się złych przeczuć. Nie dotyczących przyjaciela, tylko mnie. Byłem spięty i w każdej chwili gotowy na atak bestii jakie mogą kryć się w tym morzu, na rekiny, które mogą czaić się w jego otchłaniach. Każdy krok okupiony był silnym skupieniem. Pomimo panującego chłodu na moje czoło wstąpiły krople potu. Spoglądałem na boki, coraz bardziej przerażony widząc z każdej strony to samo. To miejsce rzeczywiście potrafiło uwolnić w człowieku paskudne emocje. Zdarza mu się sprowadzić również te dobre.
Jedną z nich była euforia, kiedy już udało mi się stamtąd wydostać. Ulga jaka wraz z tym przyszła była nagrodą prawie rekompensującą cały ten trud. Obiecałem sobie, że nigdy już tu nie wrócę, a przynajmniej nie nocą. Gdybym tak tylko miał silniejszą wolę…

Następne miesiące minęłyby spokojnie gdyby nie fakt, że Adam zaginął. Czułem paskudny żal do samego siebie, że nie sprawdziłem na polu czy nic mu się nie stało. W moich oczach nie usprawiedliwiał mnie nawet strach, jaki wtedy czułem. Kiedy na miejscu nie znaleziono ciała moje zmartwienie znikło. Tak samo jak wzrok części znajomych, patrzących na mnie jak na mordercę. Tymczasem Adam prawdopodobnie gdzieś uciekł, możliwe nawet, że planował to od dawna. Nie układało mu się z rodziną, więc i tu można było szukać powodu.

Jaki ja byłem głupi. Pamiętacie jeszcze moją obietnicę? Mam nadzieję, bo tutaj wychodzi mój wrodzony kretynizm. Wraz z paczką nowych przyjaciół chcieliśmy oblać fakt, że jedno z nas dostało się na studia. Staraliśmy się nie mówić o tym, że oznacza to jego przyszłe odejście od nas. Zamiast wybrać jakiś bar, jak cywilizowani ludzie, postanowiliśmy urządzić sobie ognisko, na tym samym polu zboża, które do niedawna wywoływało u mnie odruch wymiotny. Jak już mówiłem czas leczy rany, z tym, że czasami nie powinien. Była nas czwórka, z czego tylko jedna dziewczyna. Nie chcę żeby wyszło to tak, jakbym się przechwalał, ale myślę, że taka informacja nie zaszkodzi. Była dla mnie tym czym woda dla kwiatów. Źródłem życia, nierozłączną częścią, bez której nie mogłem istnieć. Myślę nawet, że była tą jedyną i już nigdy nie będę w stanie tak się zakochać.

Ogień płonął rzucając światło na jej nieskazitelnie białe zęby i gładką cerę. Widziałem tylko jej twarz, nic więcej. Byłem jak zaczarowany nie mogąc oderwać wzroku.
- Gdzieś ty znalazł tak wspaniałą kobietę? Cholera, szukam od lat i zawsze trafiam na niewłaściwe.
- Miałem to szczęście, że nie musiałem daleko szukać. – Nie mogłem przestać na nią patrzeć. Nie wyobrażam sobie żeby można było być jeszcze bardziej zakochanym, a jeśli można to ja wcale nie chcę o tym wiedzieć.
Grzesiek był wspaniałym człowiekiem i jednocześnie świetnym kompanem do kielicha. Nigdy nie odmówił ale i nie stracił trzeźwości umysłu, zupełnie jak ja. Albo miał twardy łeb, albo silną wolę.
Zdążyłem już zapomnieć jak piękne jest to miejsce za dnia. Złociste kłosy mieniące się z każdym promieniem słońca i ta cisza tak pielęgnująca zmysły.
Niestety, po każdym wschodzie następuje zachód, po każdym poranku wieczór, a po każdym dniu noc. Ta znienawidzona przez wielu matka strachu. Miałem jednak przy sobie trójkę przyjaciół. Cóż mogło się zatem stać?
- Panowie – chrząknął ostatni z naszej paczki – ano i szanowne panie. Koniec imprezy. Alkohol się skończył.
- Trzeba było kupić go więcej Rysiek.
- Nie za swoje ciężkie pieniądze. Trzeba było się składać.
- No tak, zapomniałem, oszczędzasz na studia. – Roześmialiśmy się. Każdy z nas wiedział na co i tak pójdą te oszczędności. Z drugiej strony współczuliśmy, że nadchodzi dla niego okres posuchy. Znaczy się, my jeszcze poza nasze małe miasteczko nie wyjeżdżaliśmy, więc i do końca nie wiedzieliśmy jak to może wyglądać. Dlatego też wyobraziliśmy sobie, że każdy dzień będzie dla niego prawdziwą lekcją przetrwania. Tym bardziej, że miał sporo nałogów wymagających pieniędzy, papierosy i alkohol były podstawą. Tak samo było zresztą z Grześkiem.
Zboże znów falowało. Nawet nie wiecie jak ucieszyłem się wiedząc, że już się zbieramy. Wkońcu brak alkoholu jest jednoznaczny z końcem ogniska. Ciekaw jestem kto w tych czasach słysząc hasło „ognisko” wyobraża sobie jeszcze kiełbaski. Wtedy Grzesiek ze swojej torby, przewieszanej przez ramię wyciągnął parę kolejnych flaszek. Niech by go szlak trafił za tak kiepskie wyczucie.
Ja czułem, że szykuje się sztorm, w którym będziemy uczestniczyć. Znów gdzieś w oddali ujrzałem stracha na wróble. Przeklęta skorupa wypchana sianem.
Moi towarzysze rozszaleli się już dostatecznie by zacząć dewastować otaczającą ich przyrodę. Nie powiem, otoczenie zdawało się aż wyć w moich myślach. Ze zgrozy? A może z gniewu? Wtedy pierwszy raz wydarzyło się coś czego nigdy już nie zapomnę. Zboże zaszeleściło, a z jednej z jego ścian wyszedł mój dawny przyjaciel, Adam. Mocniej przytuliłem się do mojej dziewczyny. Anka zdawała się to zauważyć bo w jej oczach również zaistniał dziwny strach. W ogóle się nie zmienił, zdawał się być tym samym człowiekiem, którego widziałem po raz ostatni. Te same ciuchy, ta sama twarz. Bez żadnej zmiany. Zupełnie jakby nigdzie nie zaginął.
- No co jest? Nie przywitasz się z kumplem? – pamiętam, że przez krótką chwilę nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Stała przede mną osoba, która we mnie umarła już dawno. Ze stanu odrętwienia uwolnił mnie dopiero Rysiek.
- Znasz go?
- T-tak. Zdaje mi się, że tak. Cholera, Adam? Gdzie ty byłeś?
- Musiałem się na jakiś czas urwać. Chyba nie jest to aż takie dziwne.
Tak to się zaczęło. Dosiadł się i zaczął z nami pić. Nawet nie zdążyłem zwrócić uwagi na moment, kiedy moi przyjaciele zaakceptowali jego obecność. Tylko mi się coś nie zgadzało
W ogóle się nie zmienił. Zupełnie jakby ktoś zapisał jego obraz i przedstawiał mi go tutaj, teraz. Jak jakiś wybitny malarz dusz. Zauważyłem jednak pewien szczegół. Coś co do końca przekonało mnie, że mój przyjaciel nie jest tym za kogo się podaje.
Zboże falowało coraz mocnej. Było już całkowicie ciemno. Ktoś mógłby zobaczyć nasze ognisko nawet z drugiego krańca tej rozległej przestrzeni.
Adam, co do niego zupełnie nie podobne, stał się przyjacielem zwierząt. O dziwo nawet one lgnęły do niego. Głaskał je i bawił się z nimi. Patrzyłem na to jak na najgorszy horror. To nie mógł być on. Na mojej twarzy coraz widoczniejszy stawał się grymas przerażenia. Nie z powodu tego co widzę, ale z tego co może się wydarzyć. Jak już mówiłem to miejsce wpływało na wyobraźnię. Zdawało się samo podsyłać nam obrazy i manipulować umysłami. Znów poczułem tą samotność. Tak sprzeczną z tym co mnie otaczało. Moi przyjaciele, dziewczyna, wszystko odeszło gdzieś w dal. Byłem tylko ja i to pole. Straszne i gniewne, patrzące we mnie.
- Skocz po drewno, ogień przygasa. - Rysiek po raz kolejny zwrócił mnie światu.
- Sam? W tą ciemność?
- Nie powiesz chyba, że się boisz. – Odezwał się Adam. Było w jego głosie coś okrutnie drwiącego. Znów zacząłem się pocić. Jak wtedy, gdy przeczuwałem najgorsze.
- Pójdę z tobą. Niedługo moje nogi uschną tak, że je też będzie można wrzucić do ogniska. – Grzesiek nawet nie wiedział jaką ulgę mi tym sprawił.
Nie musieliśmy iść jakoś daleko. Las był tuż obok, wystarczyło pozrywać trochę gałęzi. Już z daleka wiedziałem, że coś jest nie tak. Światło się nie paliło. Ustąpiło ciemności, która gęstym kożuchem otuliła całą równinę. Bałem się. Wydawało mi się nawet, że mój towarzysz też. Ręce mu się trzęsły. Stwierdziłem, że i moje wykonują niekontrolowane ruchy. Ale tam była moja miłość. To co dawało mi żyć. Pobiegliśmy obydwoje. Wśród ścian zboża wyglądających teraz jak wielkie mury miejsce to jeszcze bardziej zyskało na upiorności. Tak bardzo żałowałem, że nie miałem latarki. Gdy dotarliśmy na miejsce tylko westchnąłem. Było puste. Jak gdyby nigdy nikogo tu nie było. Nie pozostał nawet ślad po ognisku. Na przemian miotały mną sprzeczne emocje, gniew, rozpacz i strach. Mój przyjaciel próbował coś mówić, nie słuchałem, nie byłem w stanie. Ruszyłem z powrotem na miejsce gdzie rwaliśmy suche gałęzie. Podążył za mną. Poprosiłem go o zapałki. Wiedziałem, że je ma, zawsze miał. Zasługa nałogu i niechęci do zapalniczek. Podał bez pytań, na które tak bardzo wtedy liczyłem. Nie doczekawszy się żadnej reakcji zapaliłem jedną z nich. Rzuciłem nią niedaleko przed siebie, w zboże. Ogień szybko się podniósł, zaczął wić się ku górze obejmując swoim ciepłym uściskiem coraz dalszą część ziemi. Usłyszałem okrutne wycie, nieludzkie i straszne. Było pełne cierpienia. Zdawało mi się wręcz, że czuję śmierć tego pola, czymkolwiek ono było. Wtedy zadął silny wiatr. Ściana płomieni uderzyła w nas z olbrzymią siłą. Czułem gorąco otaczające mnie gdy upadałem na ziemię. Kawałki skóry odchodziły od mojego ciała płatami. Płomienie. Tylko płomienie.

Następnego dnia odnalazła mnie policja. Leżałem nietknięty pośrodku spalonego pola. Wokół czuć było wszystkie zapachy, jakie tylko możnaby zaliczyć do tych nieprzyjemnych. Wpakowano mnie do białego pokoju bez klamek i okien, który od tej pory jest moim domem. Powiedziano mi, że wywołałem pożar w wyniku którego zginęło pięć osób, w tym rozpoznano rolnika. Już pierwszego dnia zauważyłem pośrodku tego pomieszczenia kłos zboża. Duży, dorodny i złocisty, dokładnie taki jak go zapamiętałem z tamtego pola. Nie wyrzuciłem go jednak i nie zrobiłem mu żadnej krzywdy. Za bardzo się tego bałem. Zacząłem go więc pielęgnować, dbać jak o jedynego przyjaciela. Zresztą tutaj faktycznie nim był. Ostatnio zacząłem mieć nawet dziwne uczucie. Wstąpiła we mnie nieodparta chęć zasiania zboża. Oczywiście dopiero wtedy gdy stąd wyjdę.

Nikt mi nie uwierzył. Nawet rodzina, w której pokładałem największe nadzieje uznała mnie za wariata. No ale kto byłby w stanie pomyśleć, że pole może do niego przemawiać.
Ale wy mi wierzycie? Wierzycie mi, prawda?

2
Wyobraźcie sobie wielką, otwartą przestrzeń w centrum, której moglibyście stanąć.
a przecinek zmienia wydźwięk zdania - bo centrum jawi się tutaj jako samodzielne miejsce (np., centrum miasta). Zobacz na zmianę:
Wyobraźcie sobie wielką otwartą przestrzeń, w centrum której moglibyście stanąć.
Teraz przeczytaj na głos obie wersje, stosując pauzę w miejscu przecinków.
Kto wie czy te tutaj kiedyś się pod tym względem nie spełnią.
eeee, no tak. Przeczytaj na głos - słyszysz, jak okropnie te zdanie brzmi?
Pole dzieliło się na, pozwólcie, że tak to ujmę, sektory.
jak już widzisz, ze tyle przecinków wychodzi, to wstawkę (komentarz) dodaj w myślnik:
Pole dzieliło się na - pozwólcie, że tak to ujmę - sektory.
Osoba, która gospodarowała tym obszarem była człowiekiem dziwnego charakteru.
fiuuuu, osoba była człowiekiem... Nie tak, nie tak. Zobacz na zmianę:
Dziwny człowiek o nietuzinkowym charakterze gospodarował tym obszarem.
(przy okazji, znika byłoza)
Cichy i małomówny, za to często widziany właśnie tutaj na rozmowach samego ze sobą.
nie tak! Jak to brzmi? Proponuję:
Cichy i małomówny, za to często widziany na prowadzeniu dialogu ze samym sobą.
Pieścił to pole i pielęgnował, troszczył się o nie jak gdyby widział w nim żonę, której nigdy nie miał
no ja cię nie mogę - w polu żonę? Ubierz to zgrabniej (bo pomysł jest tego wart).
Przykryta śniegiem równina również zachwycała swoim prostym pięknem.
takie same brzmienie wyrazów blisko ułożonych - źle się czyta (może: także).




Ani to horror, ani groza - narrator wszystko psuje. Już umieszczenie w pierwszej osobie utrudnia budowanie klimatu, jako że bohater wszystko opisuje z własnych oczu i ciężko zaskoczyć czytelnika, nie mniej zwracanie się do czytelnika jak przy grotesce (cytat poniżej) to strzał w kolano, i tyle.
Jedną ze ścieżek, po bokach której niczym mur rosło zboże szły dwie młode osoby. Tak, ten brzydki i przygarbiony w swetrze to ja, Piotrek.
Jest jeszcze jeden fatalny (w kontekście całości) zabieg:
Tymczasem Adam prawdopodobnie gdzieś uciekł, możliwe nawet, że planował to od dawna.
I tym sposobem tłumaczysz spory rozdział, idąc na łatwiznę. A gdzie horror w tym wszystkim, gra niedopowiedzeń, przypuszczeń, zmartwień i nadziei? Ot, jedna linijka załatwia wszystko. Tekst gdzieś ma ukryty potencjał, który na ułamek sekundy ukazujesz przy końcu (moment ze zbożem), ale to wszystko. Żaden z niego horror i zero grozy podałeś. Odniosłem wrażenie, że częściej o tym mówi bohater, niż jest jej w całości. Dialogi nawet ci wyszły, ale one i zakończenie nie ratują w moich oczach opowiadania. Dla ćwiczenia, możesz także przeczytać zamieszczone tutaj opowiadanie "Łąka" - temat bardzo bliski, a klimat moim zdaniem lepszy.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Uwagi dotyczące budowy zdań w pełni przyjąłem. Czeka mnie sporo nauki nad umiejętnym wykorzystywaniem przecinków, o myślnikach i im podobnych już nie mówiąc.

Gorzej, że i klimat nie wyszedł. Uwagi co do jego tworzenia i strzałów w stopę z radością przyjmuję.
I tym sposobem tłumaczysz spory rozdział, idąc na łatwiznę.
Od początku moim założeniem było nie pokazywanie w opowiadaniu innych miejsc niż samo pole. Rozwinięcie tej części tekstu wymuszałoby jednak zrobienie tego, więc postanowiłem "z lekka" uciąć". W tej chwili widzę, że to błąd.
Samo uznanie "że Adam uciekł" było tylko przypuszczeniem narratora, nie stwierdzeniem.
Dialogi nawet ci wyszły, ale one i zakończenie nie ratują w moich oczach opowiadania.
A niech to, a to właśnie dialogów w mojej koncepcji miało być jak najmniej. Cieszę się, że zakończenie również chociaż trochę podnosi tekst z dołka. Chyba wrócę do narracji trzecio-os. To było moje trzecie opko, w którym wypróbowuję pierwszo-os. stąd mogą być niedopracowania.

Co do Łąki, z chęcią przeczytam i dziękuję za wskazanie.

Pzdr. i dziękuję za komentarz.

4
UnNorm pisze:Od początku moim założeniem było nie pokazywanie w opowiadaniu innych miejsc niż samo pole. Rozwinięcie tej części tekstu wymuszałoby jednak zrobienie tego, więc postanowiłem "z lekka" uciąć". W tej chwili widzę, że to błąd.
Samo uznanie "że Adam uciekł" było tylko przypuszczeniem narratora, nie stwierdzeniem.
Ale to założenie jest genialne - tylko wyszło inaczej, niż zakładałeś. Podam ci przykład, który wg mnie dałby radę:

Adam zniknął tak nagle, że ogarnęło mnie przerażenie. Długo tłumaczyłem jego rodzinie i policji, że to właśnie tam, w na tych cholernym polu po raz ostatni go widziałem, ale nie wierzyli. Później długo trwały poszukiwania, przesłuchania i procedury, ale ja tam nie wróciłem, o nie. Tylko słyszałem, że znaleźli but. Może zgubił go, gdy biegł za stopem? Do teraz sądziłem, że wyjechał (mógł to planować wcześniej), albo po prostu odszedł w swoją stronę.

Nie piszę, że to najlepsze wyjście - ale właśnie czegoś takiego tam brakuje - pauzy w budowaniu klimatu, gdzie rzut na dawne wydarzenia połączy te nowe. Takiego swoistego przejścia pomiędzy dwoma etapami opowiadania, w którym bohater-narrator rzuca własne podejrzenia i ma okazję rozbudzić wyobraźnię czytelnika (co i tak jest spalone na panewce przez tytuł "Pole" i tag horror pod nim).
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Ah, a więc o to chodzi. Wyciągnąłeś mnie z mroku. Na początku nie zrozumiałem jak widać twojej rady do końca.
(co i tak jest spalone na panewce przez tytuł "Pole" i tag horror pod nim).
Proponujesz inny tytuł? Samo w sobie nic to nie zmieni. Dopiero zmiana zarówno tytułu jak i początku mogłaby coś zdziałać. Pomyślę nad tym. Co do tagu, regulamin wymaga nie bacząc czy może to coś zepsuć. W takiej konwencji to pisałem, więc tak też podpisałem.

6
Olbrzymie połacie złocistego zboża unoszące się wysoko ponad ziemię, jak gdyby ich marzeniem było dotknięcie nieba. Kto wie czy te tutaj kiedyś się pod tym względem nie spełnią.
Łany zboża się spełnią pod względem dotknięcia nieba? Dziwnie brzmi.
Pole dzieliło się na, pozwólcie, że tak to ujmę, sektory. Całość była symetrycznie poprzedzielana wydeptanymi ścieżkami. Nie szerszymi niż długość ramion dwóch osób.
Powtórzenie.
Zdanie kursywą wskazuje na to, że pole było przemierzane dość często i przez znaczne ilości nóg/racic/kopyt, że wydeptała się tak szeroka ścieżka. Trochę się to kłóci z całym klimatem, który próbujesz zbudować.
Osoba, która gospodarowała tym obszarem była człowiekiem dziwnego charakteru. Cichy i małomówny, za to często widziany właśnie tutaj na rozmowach samego ze sobą.
Skoro osoba, to cicha i małomówna. Człowiek nie stanowi podmiotu w pierwszym zdaniu, a drugie z niego wynika.
Do tego kiepska widoczność
Kiepska widoczność w szczerym polu, bez drzew jak okiem sięgnął? Nielogiczne
Ale czasami okoliczności[,] okrutny zarządca losu[,] zmuszają nas do rzeczy,
Tu bym zmieniła przecinki na półpauzy, żeby podkreślić, wydzielić tego zarządcę ze zdania, bo w tej formie się gryzie.
Ale czasami okoliczności - okrutny zarządca losu - zmuszają nas do rzeczy,
dwie tak kategorycznie różne osoby
Źle użyte słowo. Znaczeniowo nie pasuje do kontekstu zdania. Nie można się różnić stanowczo, zdecydowanie.
po środku
Pośrodku.
Czułem paskudny żal do samego siebie, że nie sprawdziłem na polu czy nic mu się nie stało.
Tu znowu mi słówko nie pasuje do odczuwanych przez bohatera emocji.
ta cisza tak pielęgnująca zmysły.
Podobnie jak wyżej.
Mocniej przytuliłem się do mojej dziewczyny. Anka zdawała się to zauważyć bo w jej oczach również zaistniał dziwny strach.
W dziewczynie zaistniał strach, bo on się mocniej przytulił. Tak wynika ze zdania. Przebuduj to, źle brzmi.
- No co jest? Nie przywitasz się z kumplem? – [1]pamiętam, że przez krótką chwilę nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Stała przede mną osoba, która we mnie umarła już dawno.
Wydziel, to nie należy do dialogu, jest myślami bohatera, do tego, nie zaznaczasz kto jest autorem słów, a z kontekstu nie jest tak łatwo połapać.
Światło się nie paliło
Bo światło rzadko się pali.


Próbowałeś mnie przestraszyć, wywołać gęsią skórkę, ale ci się nie udało. Z jednego, głównego powodu – tekst jest suchy. Opowiadasz zamiast pokazać. Opisujesz uczucia, zamiast dać je odczuć na własnej skórze. To jest największy mankament tekstu.
Doczepiłabym się jeszcze powtórzeń i nieznajomości znaczenia słów, ale sam pomysł żywego pola jest fajny. Tylko że go nie rozwinąłeś. Nie pokazałeś mi nic, co wcisnęłoby mnie w krzesło. No i uważam, że strach na wróble jest chybionym pomysłem. Lepiej byłoby rozegrać to bez niego, bo za dużo skojarzeń z amerykańskimi filmami grozy mi się nasuwa. Ach, no, w przeciwieństwie do Martiego, mnie dialogi nie za bardzo przypadły do gustu, momentami nienaturalne, ale to może przez brak odniesienia do reszty opowieści (trochę wyrwane z kontekstu te kwestie).
Zamysł masz dobry, ale klimatu za grosz. Popracuj nad tym.
Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

7
Czyli świetnie widać, że była to pierwsza próba napisania horroru. Chociaż z klimatem to problemy mam faktycznie wszędzie. Co do stracha na wróble - nie oglądam amerykańskich produkcji przesyconych stale tymi samymi gagami (a przynajmniej staram się pomijać), więc i nie wiedziałem, że można to tak odczuć, tym bardziej, że był tylko tłem, w sumie nic nie znaczącym (czyt. do wycięcia bez wahania). Zapamiętam.

Dziękuję za wnikliwą analizę.
Pzdr.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron