Witam. To mój pierwszy tekst który wrzucam do zweryfikowania, więc troszkę się obawiam. Jest początkowy fragment z dłuższego opowiadania, które piszę. mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Manfest krwi
Vanillivi d’Azurro przyszła na świat 11 września 1989. roku jako córka Lucy Laudion i Paula d’Azurro i Marszałek Cukiereczek z przykrością musi stwierdzić, że było to jedynie wynikiem pewnego nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Dziewczynka w ogóle nie powinna była się narodzić i tak chyba byłoby lepiej dla wszystkich.
No, ale się urodziła, więc opowiem od początku. Historia ta rozpoczęła się maleńkim kraju gdzieś na końcu świata. Chociaż wbrew temu, co powiadali, niedźwiedzie polarne wcale nie biegały tam po ulicach, Bóg z całą pewnością już dawno zapomniał o tej mieścinie, choć z drugiej strony tak wyrazić mógłby się jedynie człowiek zupełnie nie świadomy jej dalszych losów, a przecież Marszałek doskonale wiedział, gdzie trafiła później. Jednak w przeciwieństwie do miejsc, gdzie przyszło jej spędzić następne kilkanaście lat, tu przynajmniej ludzie sami radzili sobie jako tako.
Zresztą, z czym, mieli sobie nie radzić. W miasteczku ludzie żyli bardzo skromnie, lecz zawsze im starczało pieniędzy na podstawowe potrzeby. Przy ulicy Lipowej mieszkało kilka emerytek, dzień w dzień przesiadujących w oknach i obserwujących wszystkich dookoła, kilku mechaników samochodowych, którzy już nawet nie mieli siły walczyć miedzy sobą o klientów i parę rodzin z dziećmi. Ludzie żyli tu spokojnie i uczciwie, wszystko mieli dokładnie zaplanowane z pokolenia na pokolenie. Wszyscy chłopcy kończyli miejscowe technikum samochodowe, dziewczynki uczyły się na krawcowe lub ekspedientki i nikt się nie wygłupiał, nikt nie myślał o dalekich podróżach, bogactwie i światowej karierze.
Stąd właśnie pochodził Paul d’Azurro i tak samo jak inni planował wieść spokojne życie. Skończył dwadzieścia dwa lata, miał pracę, która może i nie była dobrze płatna, ale mieszkał z rodzicami i pieniędzy jakoś starczało mu do pierwszego, więc nie było mu źle.
Podobnie jak inni mieszkańcy miasteczka, światem nie interesował się w ogóle, tak samo jak wojną domową która ogarnęła Lilalandię pod koniec lat osiemdziesiątych. On nie interesował się wojną, ale ta nie pozostawiła go w spokoju. Zmieniła jego życie raz na zawsze, zabawiła się nim a w końcu mu je zabrała…
No, ale przecież miałem opowiadać po kolei. Mimo lewych zaświadczeń, które wystawił mu lekarz, Paul d’Azurro został zaciągnięty do wojska, gdzie prowadził ciężarówkę. Nie walczył dla dobra ojczyzny, i nie był bohaterem , a jeśli narażał życie, to tylko dlatego, że nie miał wyboru. Po paru miesiącach ciężarówka, którą jechał po zaopatrzenie wpadła w poślizg, zjechała z drogi i uderzyła w drzewo. Pan d’Azurro trafił z ciężkimi obrażeniami do szpitala, gdzie poznał Lucy Laudion, która pracowała tam jako pielęgniarka.
Pani Laudion pochodziła ze stolicy, z Lily. Była dziewczyną z dobrego domu i pilnie uczyła się, żeby zostać lekarzem. Miała bardzo dobre wyniki na studiach, jednak kiedy wybuchła wojna postanowiła przerwać edukację i pomagać rannym na polu walki.
Kiedy w grudniu 1988 roku poznała Paula, miała 24 lata, od dwóch pracowała w szpitalu. Ich znajomość szybko przestała przypominać zwykłe stosunki między pielęgniarką i jej pacjentem, i wkrótce przekształciła się w gorący romans, krótki, lecz namiętny. żadne z nich nie zamierzało się wtedy wiązać się wtedy na stałe, ani nie myślało o konsekwencjach, jednak kiedy pani Laudion zaszła w ciążę, jak na porządnych ludzi przystało, wiedzieli, że musza się pobrać i wspólnie wychować dziecko.
Małżeństwem zostali w kwietniu 1989 roku i po ślubie zamieszkali razem z rodzicami Paula, we wrześniu narodziła się ich córeczka, Vanillivi. Mijały lata a dziewczynka wychowywała się w szczęśliwym domu, otoczona miłością. Była bardzo ładnym dzieckiem, ciemną blondynką o dużych, granatowych oczach. Była bardzo drobna i niewysoka. W słodkich sukieneczkach, które nosiła, wyglądała jak mała księżniczka , delikatny aniołek.
Ludzie w miasteczku bardzo ją lubili , choć uważali za istotę lekko absurdalną i najwyraźniej w ogóle nie traktowali poważnie.
Vanillivi nie przepadała za nimi, choć właściwie nigdy nie zrobili jej niczego złego. Przeciwnie, byli dla niej bardzo mili. Czasem po prostu miała wrażenie, że zupełnie jej nie rozumieją, jakby żyli na jakiejś innej planecie i nie mieli dostępu do cudownego świata fantazji, który sobie stworzyła. Nie chcieli oglądać pięknego pałacu, który powstał ze sterty kasetonów, nie dostrzegali magii w bukiecie kwiatów ani muśnięciu motylich skrzydeł, a gdy spadł deszcz tylko się denerwowali i zbierali pranie z balkonów, w ogóle nie czekając na tęczę.
Dziewczynka tłumaczyła sobie, że Ci ludzie wcale nie byli źli, po prostu trochę niemądrzy i dlatego zupełnie nie rozumieli najoczywistszych spraw. Myślała sobie, że można by im wszystko wytłumaczyć i tylko czasem się denerwowała, że oni wcale nie chcą by im cokolwiek wyjaśniać. Może po prostu byli zbyt zmęczeni prozaicznymi czynnościami które wykonywali każdego dnia, aby myśleć jeszcze o zaczarowanym świecie Vanillivi.
Poza tym dziewczynka od najmłodszych lat była bardzo ambitna, i chociaż jeszcze nie bardzo wiedziała, co będzie robiła w przyszłości, była przekonana, że zdobędzie najlepszy zawód , wyjedzie stamtąd i podbije świat. Zrobi światowa karierę, i poślubi mężczyznę, który będzie przystojny i bogaty. Wszyscy to traktowali jako śmieszne marzenia głupiutkiej dziewczynki, z których wyrasta się, niczym z za małych ubranek.
Dziewczynka nie miała przyjaciół, ale chyba najbardziej lubiła dwóch chłopców mieszkających w domu naprzeciwko. Jeden z nich był od niej młodszy o rok, drugi o dwa. Razem spędzali czas biegając po ogrodzie, strasząc koty i depcząc grządki truskawek.
Gdy Vanillivi miała niespełna cztery lata, narodziła się jej siostra, Myosotis. Vanillivi bardzo chciała mieć siostrzyczkę, taką malutką i słodką dziewuszkę, z którą mogłaby bawić się lalkami i zbierać kwiaty na pobliskiej łące. Kiedy wreszcie Myosotis się urodziła, Vanillivi była bardzo rozczarowana, że jej siostrzyczka rośnie tak wolno, i wciąż jest za mała by stać się towarzyszką jej zabaw. Gdy dorosła, z czasem stało się jasne, że dziewczynki za bardzo się różnią, by znaleźć wspólny język. Vanillivi była spokojna, i refleksyjna. Miała strasznie wybujałą wyobraźnię, czasem całe dnie snuła się po ogrodzie wśród wysokich malw wymyślając niestworzone historie o księciu z odległej krainy.
Myosotis była o wiele bardziej żywiołowa i energiczna, zawsze roześmiana, wszędzie jej było pełno. W przeciwieństwie do drobnej Vanillivi była pulchna i wysoka, przy czym mimo swych kilku lat dysponowała ogromną wręcz siłą. Znajomi często śmieli się nazywając Myosi „chłopakiem w spódnicy”. Wszędzie było jej pełno, ogród wypełniał jej głośny śmiech i radosne krzyki, w których Vanillivi nie potrafiła dostrzec najmniejszego sensu.
Dziewczynki nigdy nie miały ze sobą dobrego kontaktu. Choć o tym nie mówiło się głośno, już od najmłodszych lat instynktownie wyczuwały, że muszą walczyć między sobą wszystko, o zabawki czy względy rodziców, z czasem ta rywalizacja, jak i różnice zdań we wszystkich najbardziej fundamentalnych kwestiach wytworzyły między nimi przepaść nie do przebycia. Później różnie to bywało, czasem w złości potrafiły powiedzieć sobie najgorsze słowa, lecz zawsze ich rodzice umieli załagodzić sytuację i przeobrazić ich wzajemną niechęć w rodzaj żartu.
Tak, tak, państwo d’Azurro byli wspaniałymi rodzicami. Vanillivi zawsze sądziła, że są najbardziej kochającą się parą na świecie. Jej tata był młody i przystojny, zawsze elegancki i kulturalny, mama nieco od niego starsza, choć nie była ideałem piękności, miała całkiem niezłą figurę i to „coś” co podoba się mężczyznom i gdyby tylko ładnie ją ubrać i umalować…
Zresztą nieważne, od urody ważniejsze jest chyba wielkie uczucie, jakim państwo d’Azurro się darzyli. Oczywiście i im jak każdej szczęśliwej rodzinie zdarzały się sprzeczki. Czasem po takich kłótniach mam zabierała dziewczynki do babci, która mieszkała w stolicy, w Lily, grożąc, że to już na stałe. Oczywiście za każdym razem przyjeżdżał tata, przepraszał, przywoził mnóstwo prezentów i słodyczy, po czym razem wracali do domu. Taka sytuacja powtarzała się kilka razy, co przecież dziwić nie może, w końcu każde, nawet najbardziej kochające się małżeństwo przechodzi kryzysy. Z czasem te „kryzysy” stały się coraz poważniejsze, aż któregoś dnia stało się jasne, że wielka miłość państwa d’Azurro przestała istnieć, a może zawsze była jedynie fikcją.
Kiedy tych dwoje zupełnie niemagicznych, prawie całkiem normalnych ludzi ścierało się w sądzie najpierw na sprawie rozwodowej, potem o podział majątku i alimenty, Vanillivi miała siedem lat, Myosi cztery. Mama wtedy zabrała dziewczynki do Lily, gdzie zamieszkały w starej, zniszczonej kamienicy na obrzeżach miasta. Początkowo myślała, ze to tylko na krótko, jednak przez długi czas, nie zanosiło się na przeprowadzkę. Wojna dobiegła końca, i zapotrzebowani na pracę w służbie zdrowia gwałtownie spadło.
Pani d’Azurro znalazła wtedy pracę na pół etatu jako pielęgniarka w pobliskim szpitalu, i mimo pomocy ze strony babci, w domu się nigdy nie przelewało.
Na klatce schodowej śmierdziało niemiłosiernie i zawsze tam można było spotkać kilku żuli pijących tanie wino. Obok d’Azurrów na drugim piętrze mieszkała jeszcze jedna rodzina. Było tam bardzo dużo dzieciaków. Dwie dziewczynki, najstarsza i najmłodsza, i dwóch albo trzech chłopców. Jedna z dziewczynek nazywała się chyba Monika, reszty imion Vanillivi nie da rady sobie przypomnieć. Zresztą nie sądzę, by miało ta jakieś znaczenie, ani ona ani Myosi się z nimi nie zadawały, czasem tylko widziały ich na podwórku, jak bawiły starym kołem od roweru, które ktoś dawno wyrzucił, lub strasznie umorusane dłubały łyżką w ziemi…
Vanillivi nie znosiła tego miejsca. Nienawidziła przygnębiających ścian, ani podwórka na którym wiecznie unosił się kurz i starego trzepaka, ani dzieci, które się pod nim bawiły. Nigdy nie spędzała tam czasu z nimi, to uwłaszczałoby jej godności. Nie chciała stać się kimś takim jak one… Wiedziała, że któregoś dnia wyjedzie stamtąd i cały świat będzie należał do niej.
Gdy przeprowadziła się do Lily, początkowo było jej ciężko, ale szybko przestała tęsknić za ojcem. Przestała go kochać. Miłość szybko zmieniła się w niechęć, a ta za sprawą matki w nienawiść, która później przeistoczyła się w zobojętnienie. Dziewczynka starała się być dzielna i dumnie prezentowała postawę „Nic mnie nie obchodzi, że tata odszedł. Niech spada. Dam sobie radę bez niego.” Przynajmniej wmawiała sobie, że tak było i to było lepsze. Czasem tylko nocą gdy mama wychodziła na nocny dyżur, i dziewczynki zostawały same w domu, słyszała płacz Myosotis, który nie dawał jej spać…
Nie, nie zawsze były same, gdy mama szła do pracy. Czasem opiekowała się nimi Anette, córka znajomych, która nie brała za to wielu pieniędzy. Vanillivi jej nie cierpiała, Myosotis jako tako znosiła. Dziewczyna ta była zupełnie pozbawiona ambicji, miała problemy w szkole, trudności z przejściem z klasy do klasy, mimo iż chodziła do szkoły zawodowej i uczyła się na krawcową. Vanillivi toczyła z nią nieustającą wojnę, nie mogła bowiem zaakceptować, że ktoś taki jak na, mówi jej , o której ma pójść spać.
A z tym Vanillivi zawsze miała problemy. Już od najmłodszych lat cierpiała na bezsenność, i podejrzewam, że nigdy się z tego nie wyleczyła. Kiedy Anette zaganiała ją do łóżka i gasiła światło, dziewczynka godzinami przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Jej umysł dręczyły najróżniejsze historie, które później przelewała na papier.
Tamtej nocy było jednak inaczej. Kiedy nadeszli, musiała spać głęboko, bo nie zbudziły jej wystrzały, ani paniczne okrzyki.
Wojna już dawno się zakończyła, ale bojówki generała Verde nadal terroryzowały społeczeństwo, a biedna, ludność mieszkająca w slumsach Lily doskonale nadawała się na ofiarę. Nie dość ważna, by rząd chciał wziąć za nią odwet, nieposiadająca zdolności magicznych, które pozwoliłyby się jej obronić, stawała się częstym celem ataków.
Kamienicę, w której mieszkała Vanillivi , zaatakowało kilkunastu jego zwolenników. Podobno mieszkanie na czwartym piętrze zajmował jakiś zdrajca ukrywający się przed poplecznikami generała , choć nie wiem, nie sądzę, by Wilhelm Verde musiał mieć powód, by kogoś zabić.
W każdym razie wśród tych, którzy nadeszli, było dwóch Anglików, osobowości znane i szanowane w Londynie, pan Christopher Rickardi i Vincent Shine. Rickardi był człowiekiem eleganckim i wykształconym, znał się na sztuce i kobietach, które ujmowały jego ekstrawagancja i wyrafinowany sposób bycia. Był bardzo bogaty i wpływowy, cały majątek odziedziczył a służba u generała Verde pozwalała mu na pomnażanie go. Był na tyle sprytny, by pozostając blisko Verduna, nigdy nie popaść w konflikt z prawem.
Vincent Shine był zupełnie inny. Był człowiekiem o odpychającej powierzchowności, ale bystrym umyśle i dużej inteligencji, dzięki której zdobył posadę elitarnej szkole dla nastolatek. Był wielokrotnie posądzany o zdradę, jednak generałowi był potrzebny ktoś kto dyskretnie kierowałby umysłami młodych, dlatego utrzymywał go przy sobie. Jak nie trudno się domyślić, nie był lubiany przez uczniów, jednak miał wiele zalet. Był niesamowicie skutecznym pedagogiem. I wcale nie był tak okrutny jak inni. Irytowała go finezja, z jaką zbrodni dokonywał Rickardi, brzydziło go też zabijanie dzieci.
Naprawdę tego nienawidził. Dlatego też, kiedy znalazł się w mieszkaniu Vanillivi, gdy stał tak pochylony nad śpiącą dziewczynką i przyglądał się jej pogrążonej we śnie, chciał zrobić to jak najszybciej. żałował małej, ale wiedział, że nie może podarować jej jeszcze kilku – być może kilkunastu lat bezsensownej egzystencji. Z resztą nawet, gdyby mógł ja ocalić, wiedział, że śmierć była dla niej po prostu lepsza. Naprawdę, skoro już się narodziła, powinna opuścić ten świat jako słodki, dziewięcioletni aniołek. To było by naprawdę dobre rozwiązanie. Wszystko byłoby takie oczywiste i jednoznaczne. Vanillivi byłaby dobra, niewinna ofiarą, oni – podłymi zbrodniarzami. Niestety, świat nie jest taki prosty. Dziewczynka przeżyła.
Pytasz jak to się stało? Ocalił ją Rickardi, zwyrodnialec jeden. Mała chyba mu się spodobała, nie wiem. W każdym razie długo obserwował jej blond włosy rozsypane na poduszce, blade policzki i drobna sylwetkę w piżamce z królikiem Bugsem. Zwrócił uwagę też na ranę która miała na lewym udzie. Sączyła się z niej krew. Nie mam pojęcia skąd wzięło się to rozcięcie, jednak wiem, że niezaleczona rana będzie dawała o sobie znać, gdy Vanillivi dorośnie.
A dorośnie, w końcu Rickardi uznał, że tak będzie zabawniej.
- Ile ona ma lat? Siedem? Osiem? Może się nam jeszcze przydać. – mówił. – Myślę, że Verde lubi takie jak ona. Poza tym, ta mała ma w sobie coś niezwykłego. Wyczuwam to.
- Myślisz, że jest czarodziejką?
- Możliwe. Chyba tak. Ale nie tylko o to mi chodzi.
- A więc o co jeszcze?- spytał Shine.
- Sam nie wiem jak to określić. Ale zostawmy ją przy życiu. Przy odrobinie szczęścia za kilka lat wpadnie w szpony generała.
Biedactwo, pomyślał Shine, i poczuł do siebie odrazę, że nie odepchnie teraz Rickardiego i nie zabije tej dziewczynki. Jednak zdawał sobie sprawy, że dla Verdun zdanie Christophera liczy się troszkę bardziej niż jego, a nie zamierzał ryzykować dla jakiejś smarkuli.
Wykrzywił zęby w szyderczym uśmiechu.
- A jeżeli się jej nie poszczęść?
- Wtedy się zmarnuje w slumsach Lily. A wtedy nie będzie miało znaczenia, że jej nie zabiliśmy, prawda? To by wyszło w sumie na to samo.
Nie wiem, czy wtedy wyszli, czy ta dyskusja ciągnęła się jeszcze dalej, grunt, że ani Vanillivi, ani jej siostrze nic się nie stało. Prawdopodobnie nawet nie zauważyli Myosotis. Co prawda dziewczynki dzieliły ze sobą pokój, ale czasem, gdy mama wychodziła na noc do pracy, Vanillivi sypiała w jej łóżku, które było o wiele większe i bardziej miękkie. Ten pokój znajdował się bliżej drzwi, więc najpierw tam zajrzeli, a kiedy postanowili jednak jej nie zabijać, po prostu wyszli z mieszkania, nie zaglądając do innych pokoi.
Oczywiście, inni mieszkańcy kamienicy, nie mieli tyle szczęścia, że tak się wyrażę. Nikt inny nie przeżył, nie oszczędzono także dzieci.
Siostrzyczki zbudziły się, kiedy w kamienicy wybuchła panika. Ktoś próbował się bronić, w mieszkaniu na trzecim piętrze wybuchł pożar. Vanillivi wezwała policję i schowała się z siostrą czekając na jej przyjazd. Kiedy ta zjawiła się na miejscu, sytuacja uspokoiła się . Zwolennicy Wilhelma Verde zamordowali, kogo mieli zamordować, dzieło dokończył ogień. Dziewczynki zostały zabrane na komisariat, gdzie zadawano im setki dziwnych pytań, na przykład czy nie widziały czegoś podejrzanego, ale nie udało się stwierdzić niczego konkretnego.
Magia nie pozostawia po sobie śladów, więc nie rozpoznano zabójstwa. Ostatecznie ustalono, że ofiary uległy zaczadzeniu. Vanillivi, choć jeszcze mała, była bystra i mimo iż nigdy o tym nie mówiła, nie bardzo wierzyła w oficjalną wersję. Przecież one mieszkały na drugim piętrze i nic im się nie stało, a zaczadzić miały się również osoby parteru, więc jak to możliwe? Dziewczynka snuła na ten temat różne teorie. Czasem wyobrażała sobie, że jest księżniczką, ukrywającą się swoim zamku przed złymi mocami. Jednak grube mury nie powstrzymują okrutnego Czarnoksiężnika, ten dostaje się do środka. Trwa zacięta walka, w której giną poddani małej księżniczki. Oczywiście, do historii wkrada się Książę na czarnym koniu, tak, czarnym, ten kolor zawsze bardziej jej odpowiadał, i wcale nie wyciąga miecza, nie walczy, tylko spiskuje z jej oprawcami, i w ten sposób ją ratuje, być może nie zbawia świata, raczej niszczy go, ale…
2
Pomysł: 3+
Opowieść o miasteczku... Jak dla mnie nudę. Zbyt wolna szybkość akcji.
Styl: 3
Kilka źle ułożonych zdań np.:
„No, ale się urodziła, więc opowiem od początku” – jakoś tak nie spodobało mi się te zadanie.
Za długie i nieprzemyślane zdania np.:
"Chociaż wbrew temu, co powiadali, niedźwiedzie polarne wcale nie biegały tam po ulicach, Bóg z całą pewnością już dawno zapomniał o tej mieścinie, choć z drugiej strony tak wyrazić mógłby się jedynie człowiek zupełnie nie świadomy jej dalszych losów, a przecież Marszałek doskonale wiedział, gdzie trafiła później. Jednak w przeciwieństwie do miejsc, gdzie przyszło jej spędzić następne kilkanaście lat, tu przynajmniej ludzie sami radzili sobie jako tako." - dłuższego się nie dało?
I za dużo powtórzeń.
Błędy: 3
Wypiszę tylko kilka z nich:
”Podobnie jak inni mieszkańcy miasteczka, światem nie interesował się w ogóle, tak samo jak wojną domową która ogarnęła Lilalandię pod koniec lat osiemdziesiątych. „ – brak przecinka po domową.
„Nie walczył dla dobra ojczyzny, i nie był bohaterem , a jeśli narażał życie, to tylko dlatego, że nie miał wyboru. „ – za duży odstęp przecinka
„Miała bardzo dobre wyniki na studiach, jednak kiedy wybuchła wojna postanowiła przerwać edukację i pomagać rannym na polu walki.” Przecinek przed kiedy
„W słodkich sukieneczkach, które nosiła, wyglądała jak mała księżniczka , delikatny aniołek.” – za duży obstep od przecinka
Ogólnie 3-
Jakoś tekst do mnie nie przemówił. Nic mnie w nim, aż tak nie zaciekawiło. A może to ja robie się bardziej krytyczna... ehh...
Mimo, że tekst potrzebuje... hmm. a wręcz prosi się o kilka gruntownych poprawek. Jestem na tak.
Pozdrawiam

Opowieść o miasteczku... Jak dla mnie nudę. Zbyt wolna szybkość akcji.
Styl: 3
Kilka źle ułożonych zdań np.:
„No, ale się urodziła, więc opowiem od początku” – jakoś tak nie spodobało mi się te zadanie.
Za długie i nieprzemyślane zdania np.:
"Chociaż wbrew temu, co powiadali, niedźwiedzie polarne wcale nie biegały tam po ulicach, Bóg z całą pewnością już dawno zapomniał o tej mieścinie, choć z drugiej strony tak wyrazić mógłby się jedynie człowiek zupełnie nie świadomy jej dalszych losów, a przecież Marszałek doskonale wiedział, gdzie trafiła później. Jednak w przeciwieństwie do miejsc, gdzie przyszło jej spędzić następne kilkanaście lat, tu przynajmniej ludzie sami radzili sobie jako tako." - dłuższego się nie dało?
I za dużo powtórzeń.
Błędy: 3
Wypiszę tylko kilka z nich:
”Podobnie jak inni mieszkańcy miasteczka, światem nie interesował się w ogóle, tak samo jak wojną domową która ogarnęła Lilalandię pod koniec lat osiemdziesiątych. „ – brak przecinka po domową.
„Nie walczył dla dobra ojczyzny, i nie był bohaterem , a jeśli narażał życie, to tylko dlatego, że nie miał wyboru. „ – za duży odstęp przecinka
„Miała bardzo dobre wyniki na studiach, jednak kiedy wybuchła wojna postanowiła przerwać edukację i pomagać rannym na polu walki.” Przecinek przed kiedy
„W słodkich sukieneczkach, które nosiła, wyglądała jak mała księżniczka , delikatny aniołek.” – za duży obstep od przecinka
Ogólnie 3-
Jakoś tekst do mnie nie przemówił. Nic mnie w nim, aż tak nie zaciekawiło. A może to ja robie się bardziej krytyczna... ehh...
Mimo, że tekst potrzebuje... hmm. a wręcz prosi się o kilka gruntownych poprawek. Jestem na tak.
Pozdrawiam

Serce, które kocha, jest zawsze młode.
Przysłowie Greckie
Przysłowie Greckie
3
Cóż, opowieścia o miasteczku jest to jedynie na poczatku, później akcja przenosi się do stolicy, więc to nie jest najważniejsze w tym opowiadaniu, a dziewczyna która się stamtąd wywodzi, dalej akcja będzie szybsza, na początku jest taka celowo, aby oddać klimat miejsca. W kazdym razie dziekuje za krytykę.
Ps. Gdzie jest przycisk "zmień post" żebym mogła poprawic błędy?
Ps. Gdzie jest przycisk "zmień post" żebym mogła poprawic błędy?
9
Pomysł: 3
Jakiś taki dziwny. Mam wielce mieszne uczucia.
Styl: 3
Wiele zdań jest dziwnych. A opis całości historii całkowicie nei przypadł mi do gustu. Za często o czymś wspominasz, a potem tego nie wyjaśniasz.
Schematyczność: 3+
W zasdzie ciężko cos powiedzieć. Niby wojna, niby cośtam
Błędy: 2+
Brakuje masy przecinków, kolka jest w niewłaściwych miejscach. Literówki i niewłaściwe wyrazy. Zgroza.
Ogólnie: 3
Kompletnie mnie nie zachwycił.
Mogę być na tak.
Jakiś taki dziwny. Mam wielce mieszne uczucia.
Styl: 3
Wiele zdań jest dziwnych. A opis całości historii całkowicie nei przypadł mi do gustu. Za często o czymś wspominasz, a potem tego nie wyjaśniasz.
Schematyczność: 3+
W zasdzie ciężko cos powiedzieć. Niby wojna, niby cośtam

Błędy: 2+
Brakuje masy przecinków, kolka jest w niewłaściwych miejscach. Literówki i niewłaściwe wyrazy. Zgroza.
Ogólnie: 3
Kompletnie mnie nie zachwycił.
Mogę być na tak.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)