IMMORTALIS
Księżyc w pełni rzucał delikatną poświatę na zrujnowaną nekropolię w Abbarze. Skąpane w mlecznobiałym świetle groby ważnych osobistości i kamienne posągi aniołów wyglądały jeszcze bardziej przerażająco niż za dnia. Było parno, co oznaczało zbliżającą się ulewę i być może burzę z piorunami. Wokoło panowała taka cisza, że nawet najsubtelniejszy dźwięk mógł spowodować zawał serca u kogoś o słabych nerwach. Nie było słychać również kroków postaci zmierzających w stronę starego cmentarzyska.
A byli to nekromanta Sagan i jego uczeń Sekki. Obaj tak samo mroczni, obaj tak samo niebezpieczni, obaj tak samo nieśmiertelni. Ostrożnie stąpali między zniszczonymi nagrobkami, jakby się bali, że coś zaraz wyjdzie spod przeklętej ziemi. Jakby czuli, że są obserwowani i tajemniczy obserwator tylko czeka, aż wykonają niewłaściwy ruch, i zaatakuje niczym dzika bestia albo bogowie wiedzą co gorszego.
Uczeń nekromanty nerwowo zaciskał palce na grubej księdze, którą niósł. Co chwilę oglądał się do tyłu. Nigdy nie lubił takich miejsc, lecz wiedział doskonale, że chcąc być nekromantą, musi pokonać swoje lęki.
– Mistrzu, daleko jeszcze? – zapytał ściszonym głosem.
Jego serce biło coraz mocniej i szybciej, zarówno ze strachu jak i z podniecenia.
Sagan w pewnym momencie się zatrzymał i zlustrował wzrokiem otoczenie.
– To tutaj – mruknął pod nosem, po czym dodał głośniej: – Przygotuj księgę. Zaczynamy.
Sekki spojrzał na grobowiec, przy którym stali, i przeszył go silny dreszcz. Immortalis. Pradawna sekta nieśmiertelnych. Sagan od dłuższego czasu pragnął przywrócić ją do życia. Pomysł zbyt szalony i niebezpieczny, jednak młodzieniec nie zamierzał polemizować na ten temat ze swoim mistrzem i posłusznie podał mu zakurzone tomiszcze, po czym odsunął się na bok i uważnie przyglądał całemu rytuałowi.
Sagan skupił całą swoją moc na zniszczonej mogile, po czym otworzył opasły tom na samym środku i zaczął recytować zaklęcie w nieznanym Sekkiemu języku. Młodzieniec wdychał teraz powietrze nasycone potężną magią.
Kiedy nekromanta wykrzyczał ostatnie słowa, niebo przecięła jaskrawa błyskawica i przez chwilę było tak jasno, jakby nagle nastał nowy dzień. Od siły grzmotu zadrżało powietrze, a Sekki miał wrażenie, jakby jego wnętrzności się powywracały. Musiał przyznać, że choć darzył Sagana ogromnym szacunkiem, powoli zaczynał się go bać. Mężczyzna wyglądał teraz jak prawdziwy upiór.
Nagle ziemia zatrzęsła się tak, że mistrz i uczeń stracili równowagę, a niebo przecięła kolejna błyskawica, która z niewyobrażalną siłą uderzyła w nagrobek. Na jego miejscu ziała teraz ogromna, głęboka dziura, z której powoli wyłaniały się gęste opary mgielne. Po chwili zaczęły się z nich formować człekopodobne kształty. Kilka uderzeń serca później oczom Sagana i Sekkiego ukazało się pięć wysokich, smukłych postaci w srebrzystych szatach. Obaj mężczyźni uklękli, wpatrując się w kredowobiałe twarze szeroko otwartymi oczami i bezgłośnie poruszając ustami w niemym zdumieniu. Po setkach tysięcy lat pradawna sekta wampirów w końcu została odtworzona. Jej przywódca, wampir o długich, śnieżnobiałych włosach i oczach czarnych jak piekielna otchłań, wyciągnął w stronę nekromanty i jego adepta szczupłą, delikatną, wręcz porcelanową dłoń.
– Powstańcie i powiedzcie, kim jesteście i czego żądacie – przemówił głosem przypominającym zmysłowy szept, lecz jednocześnie groźnym i nie znoszącym sprzeciwu.
Wstali i otrzepali kolana z ziemi, po czym odezwał się Sagan:
– Evronie, Devrilu, Jammirze, Koradrielu, Nyphalu. – Ukłonił się niemal z nabożną czcią, podobnie jak Sekki. – Jam jest Sagan, nekromanta, a to Sekki, mój uczeń. Przybyliśmy z północnego krańca Abbaru, aby sprowadzić was na świat i poprosić o drobną przysługę.
Stojący z tyłu nieśmiertelni zaczęli szeptać między sobą. Evron zmrużył oczy i uciszył swoich towarzyszy niedbałym ruchem ręki. Powoli trawił każde słowo nekromanty, a jego twarz przypominała teraz gipsową maskę. Sagan i Sekki mieli wrażenie, jakby nasilił się wszechobecny odór śmierci i gnijących ciał.
– To musi być coś naprawdę ważnego, skoro odważyliście się wskrzesić Immortalis… Zatem mów, śmiertelniku – zwrócił się władczym tonem do nekromanty, na powrót przeszywając go groźnym spojrzeniem.
– Nie, o wielki, nie jestem śmiertelnikiem. – Sagan uśmiechnął się, a w ciemności błysnęły jego długie kły. Przywódca sekty ponownie zmrużył oczy. – Jestem taki jak wy, podobnie zresztą jak mój uczeń. Sprawa, w której was wezwaliśmy, jest bardzo poważna. Widzicie… – Nekromanta westchnął. – W Abbarze jest sporo naszych pobratymców. Niby nic wielkiego. Staramy się pokojowo koegzystować z ludźmi. Jednak niepokoi nas fakt, że coraz więcej mieszkańców spiskuje przeciwko naszej rasie. Nim się obejrzymy, będą nas ścigać z pochodniami, nożami i osinowymi kołkami. A jeśli wieść o nas rozniesie się po całym Imerethanie, przestaniemy w ogóle istnieć.
– Hmm… Jesteśmy tego absolutnie świadomi, ale… jaki ma to związek z Immortalis? – Evron oglądał swoje wypielęgnowane paznokcie, udając brak zainteresowania.
Sagan i Sekki posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
– Przywróciliśmy was do życia, abyście na nowo zaprowadzili porządek w tym świecie… w NASZYM świecie.
– Interesujące – powtórzył w zamyśleniu jasnowłosy wampir. – Propozycja niezwykle kusząca, jednak z doświadczenia wiem, że nie ma nic za darmo… Czego chcecie w zamian?
Oczy Sagana rozbłysły; lekko szturchnął swojego ucznia i obaj uklękli na ziemi.
– Prawdziwym zaszczytem byłaby dla nas przynależność do Immortalis, o wielki. Przyjmijcie nas pod swe skrzydła, a obiecujemy, że się nie zawiedziecie.
Evron mruknął coś pod nosem i zerknął z ukosa na Sekkiego, który tylko żarliwie potakiwał, po czym odwrócił się do swoich towarzyszy, żeby się z nimi naradzić. Posługiwali się wymarłym językiem, jednak Sagan doskonale wiedział, o czym rozprawiali. Kilka lat temu, kiedy jeszcze planował wskrzesić Immortalis, studiował pradawne języki. Wiedział więc, że nieśmiertelni wykłócali się teraz między sobą. Devril i Jammir popierali pomysł nekromanty, zaś Koradriel i Nyphal byli przeciwni przyłączeniu jego i jego ucznia do sekty.
Jednak ostateczna decyzja należała do przywódcy. Wysłuchawszy wszystkich argumentów za i przeciw, Evron odwrócił się z powrotem do Sagana i Sekkiego i nakazał im wstać. Potem spojrzał każdemu z nich w oczy i dokładnie spenetrował ich umysły, jednak nie doszukał się żadnego podstępu ani złych intencji. Zatem nekromanta mówił prawdę.
Wampir opuścił więc ich umysły i oznajmił już w powszechnie używanym imerethańskim:
– Dobrze. Przyjmujemy waszą ofertę. Ruszamy na łowy. – Odwrócił się do pozostałych nieśmiertelnych i znów przeszedł na ten dziwny język. – Nyphalu, jaki jest nasz najbliższy cel?
Jeden z członków sekty skierował ku niebu spojrzenie pięknych błękitnych oczu, a spod srebrzystego kaptura wydostał się kosmyk długich, złocistych włosów. Twarz tego nieśmiertelnego miała regularne rysy i była niezwykle blada w delikatnym blasku księżyca. Sagan i Sekki zrozumieli, że to musiał być Nyphal – najmłodszy członek Immortalis, ale jednocześnie obdarzony darem jasnowidzenia.
Złotowłosy nieśmiertelny zamknął oczy i skupił się. Poczuł lekkie mrowienie w każdej kończynie, a potem w jego umyśle pojawił się obraz zwykłego, drewnianego budynku znajdującego się na rynku w Abbarze. Teraz przebywało tam mnóstwo ludzi; prawdopodobnie odbywała się tam jakaś zabawa.
Nyphal otworzył oczy i zaczerpnął tchu.
– Abbar, rynek, stara karczma.
Wciąż ciężko dysząc, spojrzał na swojego towarzysza. Evron kiwnął głową i uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe kły.
– Bracia moi, oto nadeszła noc, w której odrodzą się nasze potężne moce i pradawna magia. Znów zawładniemy światem, lecz tym razem na zawsze. Podążajcie za mną ku słodkiej pieśni Matki Nocy i ku lepszej przyszłości.
Mgła otoczyła delikatne, niemal eteryczne sylwetki nieśmiertelnych i nim Sagan i Sekki się zorientowali, znów zostali sami. Otoczyła ich zimna i nieprzyjemna pustka nekropolii.
– Mistrzu, czy aby dobrze postąpiliśmy? Co teraz? – dopytywał się młodzieniec, wciąż kurczowo ściskając skórzaną księgę.
– Zaufaj mi, chłopcze. Dzięki nam świat wreszcie będzie taki, jaki ma być. – Sagan obdarzył ucznia półuśmiechem i westchnął. – No, a teraz chodźmy. Ciekawe, co słychać w mieście.