Ulica

1
mamika6 EDIT:
UWAGA! TREŚCI NIEODPOWIEDNIE DLA OSÓB PONIŻEJ OSIEMNASTEGO ROKU ŻYCIA.



Była taka miejska legenda, ukuta w głowach szaleńców, artystów i kloszardów, uwieczniona w słowach szeptanych między dziwkami obojga płci, alfonsami, zbirami z szemranych dzielnic, lub jako anegdotka opowiadana na prywatkach, imprezach, w metrze, w kinie, oraz zapisana w nielicznych tekstach znanych tylko wyjątkowo zdeterminowanym poszukiwaczom. Jak każda legenda, nigdy nie była traktowana poważnie, raczej z pewnym dystansem i kpiną, niczym niesamowita opowiastka dla starszych dzieci, które zapewne i tak mają lepsze rzeczy do roboty, niż wysłuchiwanie jakiś niestworzonych historii.
Jak każda legenda, także i ta zawierała w sobie ziarno prawdy. Tylko że w tym przypadku to ziarno miało rozmiary głazu.
Była zatem pewna ulica. Niektórzy mówią, że można było ją znaleźć w dzielnicy biedy i nieszczęścia, gdzie łatwiej o nóż pod żebro niż dobre słowo. Inni natomiast, że należy szukać jej wśród świateł wielkich sklepów, hoteli i centr handlowych, gdzie piękni ludzie przechadzają się, rozmawiając o swych ważnych sprawach. Jeszcze inni - i tych było najwięcej - twierdzili, że ulicy nie można odnaleźć w konkretnym miejscu, że jest ona wszędzie i nigdzie jednocześnie, w końcu, że to ona decyduje, czy ktoś ją odnajdzie.
Wszyscy jednak byli zgodni co do tego, iż aby ją dostrzec, trzeba patrzeć tam, gdzie zalega największy mrok.
Prawdą jest także to, że tylko nielicznym dane będzie zagłębić się w jej zaułki. Wybrańcom, którzy wiedzą, czego tak naprawdę szukają, pragną od życia, pożądają. Poszukiwacze, niebieskie ptaki, niespokojne duchy, szaleńcy, święci bez Boga, zagubieni i niezrozumiali, buntownicy, asceci, hedoniści, ludzkie zagadki - tylko tacy znajdą wejście, przekroczą próg bramy wykonanej z czarnej stali. Ulica nie toleruje bigotów, filistrów, fanatyków rozumu i logiki, biznesmenów modlących się do bożka mamony. Ulica ich nienawidzi, tak samo jak w głębi duszy każdy z nas nienawidzi praw i zasad ukutych przez nich, aby łatwiej im było rządzić światem.
Czasami jednak, rzadko bo rzadko, ale jednak, czasami więc jakiś zbłąkany przechodzień trafia na ulicę. Wtedy znika. Zostaje tam na zawsze. Co zabawniejsze, o ile może być coś w tym zabawnego, rzecz to dyskusyjna, taki ktoś sam tego pragnie.
Ulica zmienia ludzi. Zazwyczaj na gorsze. Cholera, ludzie i bez tego zmieniają się tylko na gorsze. Bez tajemnych ulic i czarnych postaci po niej się snujących, bez tego mroku, których niczym mgła zalega w jej alejkach. Człowiek przytłoczonych zgryzotami, cierpieniem i niedolą gorzknieje, a jego dusza staje się zbyt dzika, by mogła jeszcze kiedykolwiek patrzeć na światło.
Jednak w tym przypadku jest inaczej. Początkowo są to tylko lekkie muśnięcia nieopisanej siły, dotykające najgłębszej części twego jestestwa. To takie przyjemne, takie kojące, kuszące, niczym najbardziej ponętny sukkub z samego dna piekieł, ideał kobiety zamknięty w lubieżnym do cna ciele demona. Zaczynasz dostrzegać świat takim, jakim, według ciebie, powinien być - bez złudzeń, niedomówień, półprawd i przekłamań, błędnych interpretacji i fałszywych kłamstw.
Wtedy nadchodzi wezwanie.
Zaczynasz się błąkać nocami po miejscach, których wcześniej za żadne skarby byś nigdy nie odwiedził. Szukasz, ciągle szukasz, nie wiedząc nawet czego. To pragnienie, potworne pragnienie odnalezienie twego osobistego Graala wdziera się do twej piersi, twego umysłu i usadowia się tam, niczym jakiś pasożyt pragnąc tylko czerpać z ciebie siły witalne. Zmieniasz się, lecz nigdy wbrew samemu sobie. To, co cię kiedyś przerażało, teraz fascynuje, intryguje, by na końcu zachwycić.
Czujesz wolność. Dopiero wtedy ją odnajdujesz. Przekraczasz bramę wykutą z czarnej stali i już wiesz, że coś się zmieniło w tobie, na zawsze, aż po kres twych dni. To zagubienie i niepewność które wcześniej krążyły w twych żyłach teraz zamienia się w najprawdziwszy narkotyk. Zaczynasz rozumieć, naprawdę rozumieć. Niedorzeczność świata, jego fałsz i obłudę, jego... jego najczystszą głupotę.
Budzisz się. Otwórz zatem oczy! Wstań i idź!
Przejdź się po czarnym bruku ulicy. Przyjrzyj się jej mrocznym mieszkańcom, popatrz na buchające pożądaniem mroczne kurwy obojga płci, na dilerów fałszywego szczęścia i krótkiej błogości, na artystów zatopionych w swych wizjach. Spotkaj poetę tworzącego hymny pochwalne ku czci zepsucia i rozkładu, śmierci i potępienia. Zachwyć się obrazami malarza czerpiącego natchnienie ze swych koszmarów. Dostrzeżesz ludzkie potwory - gwałcicieli swych własnych córek, zabójców dzieci, złodziei życia, noszących białe kołnierzyki. Posłuchaj muzyki szeptów mroku i nocy, modlitw do gwiazd i księżyca, bluźnierczego zawodzenia na wieżowce i tych głupich, poukładanych ludzi z ich pełnymi kłamliwej hipokryzji życiami, zaplanowanymi w najmniejszym nawet detalu i logicznymi aż do bólu, tak że bardziej przypominają maszyny niż istoty posiadające umysł i wyobraźnie.
Idź dalej. Zapewne miniesz żebraka w czarnym płaszczu, o pustym spojrzeniu i sinych ustach. Wiesz kim był? Chciałbyś się dowiedzieć?
A po co ci ta wiedza?
Kiedyś był synem. Potem mężem, ojcem. Dziadkiem nie został - żona zginęła, zarąbana przez jakiegoś wariata, córka przedawkowała, syn uciekł. Mimo że żył w dzielnicy biedy, pracował ciężko, nie poddawał się. Któregoś dnia przyszli do niego do domu, skatowali niemal na śmierć, zabrali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Potem okazało się, że to był jego syn z kumplami. Chciał dochodzić sprawiedliwość, lecz dobre i sprawiedliwe państwo potraktowało go jak wroga publicznego i intruza dybiącego na rządowy portfel. Po licznych próbach dał sobie spokój.
Nie ma nadziei, nie ma miłosierdzia.
Odnalazł ulicę. Jest teraz szczęśliwy. Wiesz dlaczego? Pozwoliła mu odszukać siłę, dała możliwość gnębienia. Teraz jego pierworodny to wrak człowieka, nieudacznik bez przyszłości. Wkrótce zapewne sam odnajdzie ulicę.
Dalej, dalej, przed siebie, niech echo kroków niesie się wśród gwaru.
Tamta dziewczyna, tak, ta co tam stoi, ze wzrokiem wbitym w bruk. Ojciec gwałcił ją w każdą niedzielę, bo to było święto, dzień boży, jedyny dzień w tygodniu, w którym nie pracował. Zaczął, gdy miała dwanaście lat. Teraz ma siedemnaście. Możesz to sobie wyobrazić? Co tydzień, przez kilka lat, bez przerwy, po kilka godzin? Nie, nie potrafisz, takie rzeczy przecież dzieją się gdzie indziej, nie tutaj, nie teraz. Jej matka na wszystko przymykała oko. Gdy dziewczyna się skarżyła, wyzywano ją od kurew i zdzir, zarzucano kłamstwo. Gdy próbowała podciąć sobie żyły, odratowano ją. Matka miała do niej pretensję, że przyniosła jej taki wstyd. Ojciec uśmiechał się lubieżnie i w myślach dobierał się do jej majtek.
Nie ma nadziei, nie ma miłosierdzia. Znikąd pomocy. Prawie.
Ulica jej pomogła. Dała siłę. Dziewczyna wbiła kuchenny nóż prosto w jego gardło. Nie raz, lecz kilka. To był bardzo ostry nóż, dobra stal, więc ostrze weszło gładko. Prawie tak samo jak on wchodził w nią w każdą niedzielę.
Idziesz dalej, już prawie jesteś na miejscu. Gdzieś obok słyszysz monolog szaleńca.
„Zatem podchodzę do ciebie, patrzę ci w oczy. Wyciągam broń. Bez słowa ją odbezpieczam, przystawiam do twej skroni. Wypalam. Twój mózg rozchlapuje się po tym kurewskim dywanie za pięć patyków, którym tak się często chwaliłeś. Zamiast twarzy masz krwawą miazgę. Truchło twego ciała pada jak ścięte drzewo, wśród oparów prochowego dymu i huku wystrzału. W milczeniu wchodzę po schodach. Jednym ciosem ogłuszam twoją córkę, potem żonę. Tę pierwszą związuje - zostawię ją sobie na później, gdy będę miał ochotę na kolejną zabawę. Tę drugą zaciągam do waszej sypialni i rzucam na to samo łóżko, w którym pieprzyłeś ją każdego niedzielnego poranka. Gwałcę ją, parokrotnie, słuchając w upojeniu jej wrzasków. Spuszczam się na jej twarz. Potem podrzynam gardło. Jucha sika na pościel, jest wszędzie dookoła, skapuje na wypucowany parkiet. Czuję się szczęśliwy. Naprawdę kurewsko szczęśliwy.”
Nie ma nadziei, nie ma miłosierdzia.
Zrobił to. Nikt tego nie mówi wprost, lecz ty przeczuwasz. Wiesz, co zrobiła ulica?
Dała szaleńcowi niebieską różę.
Mrok. Przy mieszkańcach ulicy uczysz się, co to znaczy prawdziwy mrok. Z każdym kolejnym krokiem opętuje cię, zniewala, wnika w twój umysł, poznaje i przenika na wskroś. W końcu, po kilku głębszych oddechach wie o tobie wszystko.
Cóż takiego zrobiłeś, że trafiłeś do niej?
Zło? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co oznacza te słowo, jak wiele bólu, cierpienia i poniżenia można w nim zawrzeć, jak wiele nienawiści i gniewu, głupoty, żądzy, ignorancji, cynizmu i hipokryzji. To nie jest jakaś abstrakcyjna siła, to realny byt, istniejący tu i teraz. Nie potwór, gdyż takich nigdy nie było. To część nas samych.
Najważniejsze jednak pytanie, to które gnębi nas odkąd tylko możemy przekraczać bramę wykutą z czarnej stali, które nie pozwala spać po nocach, które gnębi i zniewala, brzmi: jak wielka jest to część? Jeżeli bowiem pozwolisz, aby przerosła cię, odnajdziesz drogę do ulicy. Chcesz tego, naprawdę chcesz, każdy człowiek zniewolony łańcuchami nakazów i zakazów, głupich obyczajów i tradycji, bezsensownych praw i przykazań, każdy zatem, od żebraka po biznesmena tego pragnie. Każdy może stać się zły, jeżeli dostanie tylko szansę. Nie szansę nawet, lecz tylko nieme przyzwolenie tłumu.
Wszyscy tu na coś czekają. Dziwki, dilerzy, tamta dziewczyna, ten żebrak, szaleniec bełkoczący do siebie, oraz pozostali mieszkańcy ulicy. Cóż to takiego?
Śmierć? Och nie, w żadnym wypadku - śmierć to bowiem akt łaski.
Cóż to takiego...
Cóż to...
Cóż...
...


22.02.2010 20:39:03
22.02.2010 22:49:54
Ostatnio zmieniony pt 19 mar 2010, 10:33 przez Patok, łącznie zmieniany 1 raz.
Wenn ist das Nunstuck git und Slotermeyer? Ja! …Beierhund das Oder die Flipperwaldt gersput.

2
Po raz kolejny złamałeś regulamin w tym samym punkcie. Polecam zaglądnąć do odpowiedniego działu i zapoznać się z zasadami publikowania tekstów.

Zanim wejdziesz na nowy dywan sprawdź, czy wytarłeś z błota buciory.

4
Więc tak - myślę, że odniosłeś sukces, ponieważ opisany przez Ciebie świat, to taki, którego boję się najbardziej, a Tobie udało się mnie tym światem przerazić. Ciekawa narracja, świetnie opisałeś zło, o którym tak naprawdę chyba niewiele wiemy. Zło, które - szczerze mówiąc - ciężko określić prostymi słowami. Tobie się to udało.

5
Była taka miejska legenda, ukuta w głowach szaleńców, artystów i kloszardów, uwieczniona w słowach szeptanych między dziwkami obojga płci, alfonsami, zbirami z szemranych dzielnic, lub jako anegdotka opowiadana na prywatkach, imprezach, w metrze, w kinie, oraz zapisana w nielicznych tekstach znanych tylko wyjątkowo zdeterminowanym poszukiwaczom.
Właśnie stworzyłeś zdanie 1/5 wielkości strony i z dziesięcioma przecinkami.
Zarzuciłeś mnie obrazami długości dziesięciu różnych filmów i połowy mojego życia.
Może warto to podzielić, zwolnić trochę.

Jak każda legenda, nigdy nie była traktowana poważnie, raczej z pewnym dystansem i kpiną, niczym niesamowita opowiastka dla starszych dzieci, które zapewne i tak mają lepsze rzeczy do roboty, niż wysłuchiwanie jakiś niestworzonych historii.
Jakichś.

- Wysłuchiwanie jakich historii? - zapytał się Weryfikujący.
- Jakichś - odpowiedział Autor.

Subiektywnie: Zdanie przegadane.

Czasami jednak, rzadko bo rzadko, ale jednak, czasami więc jakiś zbłąkany przechodzień trafia na ulicę.

No czasami jednak. Rzadko bo rzadko, ale jednak. Czasami...
Tylko, że z tego NIC zupełnie nie wynika.
Rozumiem takie zdanie raz, dwa. Ale ty ciosasz tym w całym tekście.

To oczywiście moje subiektywne zdanie, komuś innemu się może podobać...

Człowiek przytłoczonych zgryzotami
Przytłoczony.
To pragnienie, potworne pragnienie odnalezienie twego osobistego Graala wdziera się do twej piersi,
Odnalezienia.
Szukasz, ciągle szukasz, nie wiedząc nawet czego.
Oj, z tym się zgodzę. I w tym momencie ta niewiedza zaczyna mnie już powoli irytować... ;)

A po co ci ta wiedza?
Brr...
Gdybym czytał papierową książkę, to w tym momencie wyrzuciłbym ją przez okno.
Kiedyś był synem. Potem mężem, ojcem.
Coś podobnego?
Faktycznie. Na nic mi była ta wiedza...
Ojciec gwałcił ją w każdą niedzielę, bo to było święto, dzień boży, jedyny dzień w tygodniu, w którym nie pracował.
A przez sześć dni się do niej nie dobierał?
Gdy na przykład wracał z pracy. Był tak zmęczony, że już by mu nie stanął?
Jak to było? Opowiedz mi. Proszę... Onanizował się przez sześć dni? Czy "zbierał" energie przed tym siódmym?

Możesz to sobie wyobrazić?
Moge. I co? Miało mnie to zaskoczyć?
Gdy dziewczyna się skarżyła,
Mamo Mamo! A tata mnie gwałci, weź mu coś powiedz!
Gdy próbowała podciąć sobie żyły, odratowano ją.
Mi się dwie rybki ostatnio udało odratować.
Ale one nie próbowały, one to zrobiły.
Matka miała do niej pretensję, że przyniosła jej taki wstyd
Boże. Jakie to głębokie!
Ojciec uśmiechał się lubieżnie i w myślach dobierał się do jej majtek.
Ten mechanizm patologii nie tak działa!!! Cholera jasna!
Nie raz, lecz kilka.
Znowu to samo...
Ile razy? Dwa, trzy, a może (o zgrozo!) cztery?


Autorze. Jak bardzo podobał ci się ton mojej weryfikacji?

Dobra... trochę obiektywniej ;)

Zrobiłeś dwie strasznie złe moim zdaniem rzeczy, których działanie się spotęgowało:
Po pierwsze. Wybrałeś bardzo trudny temat. Po drugie, zwracałeś się do czytelnika per "ty".
To wybuchowa mieszanka, trzeba być albo szalonym pisarzem, albo pisarzem genialnym, żeby w coś takiego się bawić.

Pytania typu: Możesz to sobie wyobrazić etc. Sprawiały, że czułem się, jakbyś siedział koło mnie, wzmagały emocje, wymuszały reakcje. I reagowałem.


Kolejna rzecz, która bardzo mi się nie podobała, to traktowanie po macoszemu pewnych scen (i opisywanie zbyt dokładnie elementów, które znaczenia nie mają), czy też zły dobór słów, tam gdzie powinny być one idealnie dobrane.
Jak choćby ta gwałcona dziewczynka i dobór słów typu skarżyć się, odratować.
Piszesz o rzeczach trudnych, ba! - drastycznych. W dodatku kierujesz je bezpośrednio do mnie.
To potęguje zniesmaczenie które uzyskujesz u mnie takimi sformułowaniami.
(Zniesmaczenie to naprawdę delikatne słowo...)

W psychologii, podczas hipnozy, w przypadku regresu, specjalnie "ustawia się" hipnotyzowanego w pozycji widza.


Na koniec styl. Przegadanie, przepełnianie. Masa rzeczowników. Rzeczowników, które znaczą bardzo dużo. Uderzają we mnie scenami, wprowadzają chaos.

No i epitety...
Sformuowania typu "mroczne kurwy obojga płci".
Zupełnie tego nie kupuje.
Co to jest "mroczna kurwa"? Że smutna kurwa, ponura?
Ponura kurwa?

Trudne rzeczy, powinno się opisywać prostymi słowami.


Na plus. Wiem co chciałeś osiągnąć. Bardzo spodobał mi się pomysł pokazania tego w ten sposób.
.
"Gdzieś obok słyszysz monolog szaleńca."
Bardzo możliwe, że całość miała mieć taki właśnie charakter.
Jeśli o to ci chodziło, to naprawdę gratuluje.

Styl masz równy. Wszędzie jest mniej więcej tak samo. To chyba też dobrze.

Ale cholera... po prostu ten styl, to nie moja bajka. Ja tego nie kupiłem.
Chociaż oczywiście to moja subiektywna opinia. Moje preferencje jako czytelnika.
Wielu osobom będzie się pewnie podobać.
Sam pomysł podobał mi się.

Pozdrawiam.

6
Czy przegadane? Powiem tak - tekst otwarcie przemawiający i to bardzo mocno, musicie przyznać (czy nie...?). Ale nie wiem, czy przegadany... Może Autor chciał w ten sposób zbudować klimat. Nie może, a na pewno. Nie mamy do czynienia z opowiadaniem sensacyjnym czy typowym kryminałem, dlatego jakiekolwiek wtrącenia, przemyślenia i komentarze są moim zdaniem jak najbardziej na miejscu.

Do Autora - zostawiłbym te "mroczne kurwy obojga płci". Czy w literaturze wszystko musi być aż tak proste i zrozumiałe na pierwszy rzut oka? Jeśli tak - oglądajmy same seriale, choć i w nich niekiedy scenarzyści stosują przeróżne skróty.

7
Rrrrany! Dzięki za komentarze, zwłaszcza te hadricka. Aż się boje wrzucać kolejne opowiadanie :)
Wenn ist das Nunstuck git und Slotermeyer? Ja! …Beierhund das Oder die Flipperwaldt gersput.

8
Patok pisze:Rrrrany! Dzięki za komentarze, zwłaszcza te hadricka. Aż się boje wrzucać kolejne opowiadanie :)
Nie bać! Wrzucać!
Zwłaszcza, że masz pomysły i chcesz coś przekazać! :)

9
Potem okazało się, że to był jego syn z kumplami. Chciał dochodzić sprawiedliwość, lecz dobre i sprawiedliwe państwo potraktowało go jak wroga publicznego i intruza dybiącego na rządowy portfel.
Zgubiłeś podmiot - sądziłem, że to syn chciał dochodzić sprawiedliwości, a piszesz (pogrubienie) o kloszardzie...

Masz taki ciężki (ale nie zły!) styl. Przytłaczasz informacjami, tworzysz gęstą atmosferę, gonisz słowami, znów wrzucasz w jeden kocioł myśli i opisy. Znam ten styl. Lubię go i zawsze chętnie daje się porwać, gdy ktoś ma coś do opowiedzenia. Ty masz i robisz to doskonale. Tylko, żeby przetrwać taki tekst, pojąć zrozumieć, trzeba go zamknąć (to robi czytelnik). Bo Ulica jest widokówką z miejsca mrocznego i złego. Dobrego zarazem. Jest zakamarkiem duszy, metaforą, miejscem. Wszystkim i niczym. Przegadujesz i dobrze, bo masz pomysł, jak to przegadać. Przy każdym fragmencie tej pocztówki zatrzymujesz się, opisujesz kolejną postać, kolejny mroczny zaułek. Piszesz, dlaczego w tym miejscu nie ma światła. Tak, to jest właśnie styl. Ciężki, mroczny styl.

Narracja jest poukładana doskonale. Zaczynasz o czymś i każdy początek jest uzasadniony, następnie rozwinięty i spięty. Trochę brakowało mi tu akapitów (tych ładniutkich), ale i bez tego dobrze pociąłeś tekst. Podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Widzę po komentarzach, że będę robił za przeciwwagę.
I to z jednego bardzo prostego powodu. Otóż nie podobało mi się.
Głównie przez przegadaną narrację. W połowie miałem ochotę zrobić przerwę albo w ogóle przestać czytać.
Ktoś wcześniej napisał, że bombardujesz obrazami, które starczyłyby na kilka filmów. Ja powiem inaczej, bardziej prostacko. Nie ma czasu na kwieciste porównania. Ty mnie lejesz ordynarnie po pysku. Jeśli dodać do tego bezpośrednie zwroty do czytelnika, których swoją drogą nie lubię, to czułem się jak na ulicznej bójce. Właściwie nie, tutaj miałem więcej możliwości zakończenia tej sytuacji.
Jednak wróćmy do tekstu jako takiego.
Nużący jest. Wygląda jakbyś miał okazję napisania czegoś i od razu zalał papier wszystkimi przemyśleniami jakie masz w głowie. Jest punkt wspólny spajający je, ale czuć pewne oderwane od siebie elementy.
Powtarzasz się. Na samym początku wypisujesz osoby znające miejską legendę, a później gdzieś dalej w tekście wypisujesz ich znów, każdego po kolei dodając jakieś elementy do opisu ulicy. A ja, jako czytelnik, czuję się jakbym miał deja vu.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

11
O, widzę że stary Web ciągle lubi żartować. I czepiać się, że woda jest mokra.


Skoro już się zalogowałem to wypowiem się paroma słowami o tekście, bo myślę że warty. Otóż, podobało mi się.

I nie chodzi tu bynajmniej o treść, oj nie, ta jakkolwiek wymowna i niezgorzej zarysowana, brudna, tłusta i obrzydliwa, nie sprawiła na mnie takiego wrażenia jak forma, w jakiej to wszystko przekazałeś. Styl tego tekstu to jego największa zaleta. Ty nie zapraszasz czytelnika do swojego świata, Ty po prostu brutalnie wtłaczasz go weń, zamykasz drzwi i nie wypuszczasz, mimo że duszno i brzydko. Ma przeczytać. Ma poznać. Ma mu stanąć przed oczami Ulica, w swojej pełnej popieprzonej krasie. Ma poczuć jak śmierdzi.

Te osoby, które opisujesz, ich historie nie są szczególnie dobre. Nie czułem z nimi więzi, nie chciałem przypatrzeć się bliżej. Ot przeszły. Coś tam je bolało. Osobista tragedia wryła w ich życie i wyrzuciła na bruk, ale ja idę sobie obok, nie zatrzymuję się. Gwałcona dziewczyna jeszcze się wychylała, kazała o sobie pomyśleć bardziej.

W tym tekście rządzą zdania. Na pewno świetne o artystach - zmusiło do refleksji. Proszę, oto cały tabun cyganów, żyjących ze swojego nieszczęścia. Gdzieś tam niedopisane dzieci, które łąkną ponurych obrazów, choć nie są w stanie nawet ogarnąć umysłem ich potworności.

Fragment o źle - celny. Zmusza do wyjścia poza ciasne ramy słów, które opisuje. Zaglądnięcia w te kąty, które omijamy, zamurowywujemy i wolimy nie wiedzieć co jest za ścianą.

W ogóle słowa nie są literą tego tekstu- jest nią emocją. Umiejętnie grasz na niej i wiesz, które struny naciągnąć. Zwroty do czytelnika nie przeszkadzały mi, wzmacniają przekaz, choć myślę że dałoby rade bez. No może z wyjątkiem:?
Idź dalej. Zapewne miniesz żebraka w czarnym płaszczu, o pustym spojrzeniu i sinych ustach. Wiesz kim był? Chciałbyś się dowiedzieć?
A po co ci ta wiedza?
Jedno co mnie gryzło to:
państwo potraktowało go jak wroga publicznego i intruza dybiącego na rządowy portfel
Ni kija nie pasuje mi do języka narracji.

To w zasadzie tyle. Jak na tekst niefabularyzowany wyszło bardzo dobrze. Nie wierzę żeby zachował się w pamięci na dłużej, ale te chwile spędzone na czytaniu były naprawde dobre. Udało Ci się stworzyć niepowtarzalną atmosferę, gęsty czarny klimat, dlatego też to udana próba sił z klawiaturą.

Życzę lepszych. ;)
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron