Kamienne Miasto [fantasy]

1
Rozdział 5
Obóz zbójów

Shagan wsiadł na konia i ruszył za zbójem brodzącym głęboko w śniegu ze spuszczoną głową. Więzień wiedział, że jego życie jest zagrożone, a los niepewny. Co jakiś czas mamrotał niezrozumiale pod nosem. Prowadził gościńcem, prosto na wschód, w stronę wzniesień. Była godzina przed północą, a do Wzgórz Zbójów mieli trochę mniej niż dwa dni drogi. Na niebie, pełnym czarnych chmur, nie widać było ani gwiazd ani księżyca, którego blade oblicze tylko czasami pojawiało się na ciemnym sklepieniu, obdarzając nikłym, srebrnym blaskiem bezkresne pola pokryte śniegiem. Shagan od razu zrozumiał, że brodacz mówił prawdę i bez niego niechybnie by zbłądził.
Jednak nie tylko to trapiło pogrążonego w mętliku myśli przyszłego władcę Hadoru. Był w rozterce. Nie znajdował sił, aby ruszyć na wyprawę. Zamarł w nim cały, kipiący przez te wszystkie lata nauki, zapał. Uleciał z wnętrza znikając ze świadomości. Pozostawił po sobie jedynie ogrom nurtujących pytań, na które były tylko niepewne odpowiedzi.
Śmierć bliskich załamała Shagana. Wspominał małego Daria — wesołego chłopca, którego szczery uśmiech zawsze go bawił i potrafił pozytywnie nastawiać do życia. Starszego brata Forkiela, który swym przykładem, od najmłodszych lat, uczył Shagana. Jego zapał do pracy i braterską miłość. Jego żonę, Jaradinę i ich małe dzieci, pomordowane tego wieczoru. Ich życie w Tarlon tak spokojne, nagle zostało brutalnie zakończone przez bandę górskich zbójów.
Najwięcej myśli krążyło wokół osoby Gatlara. Jego śmierć równie bolesna, stanowiła największy cios, który spadł tego wieczora. Shagan nigdy nie spodziewał się, że przyjdzie mu ruszyć na wyprawę bez nauczyciela. Samotnie, bez jakiegokolwiek wsparcia czy pomocy. Bał się tak wielkiej odpowiedzialności, która tak nagle, spoczęła na jego barkach.
Znał dobrze plan podróży, ale nie był w stanie go wykonać. W pierwszy etapie miał dotrzeć do Gohaan, jednak na drodze stawały mu ogromne Góry Południowe. Temu wyzwaniu, bez przewodnika, nijak nie mógł sprostać.
Ponadto, rozważał ponownie ostatnie słowa swego nauczyciela. Przez lata spędzone w Irton, Gatlar nauczył przyszłego władcę miłości do swej ojczyzny i ponad wszystko stawiał sprawę powrotu prawowitego następcy Erola na tron w Loch Devon. Dlatego stanowczo zabronił, podejmowania próby uwolnienia Fullina. Jednak serce Shagana dyktowało inaczej; chodziło o jego ojca. Nie mógł go pozostawić na pastwę losu — niechybną śmierć.
Nie miał żadnego planu, ani pomysłu na jego uwolnienie, ale wiedział, że dobrze postępował i decyzja była słuszna.
Wiatr się wzmógł, snując się po mroźnej równinie. Zataczał kręgi wzbijając biały pył w górę lub przesypując go z jednej strony drogi na drugą. Gdzieś w oddali rysowały się niewyraźne garby wzgórz. Przez surowość tej pustej okolicy wydawały się być nieosiągalnym celem.
Hadorczyk, co chwila, poprawiał naciągnięty kaptur kryjąc twarz przed uderzeniami zimnych podmuchów. Skostniały mu palce. Powieki stały się coraz cięższe, a na brwiach na dobre zagościł śnieżny nalot. Głowa zaczęła opadać coraz niżej, ulegając rytmowi jazdy.
— Czas na odpoczynek — pomyślał. — Nie dam rady dalej jechać.
Zatrzymali się w niewielkim skupisku brzóz. Schronienie było to żadne lecz najlepsze jakie zaobserwowali wśród ciemności. Próba rozpalenia ognia na nic się zdała wobec uciążliwej pogody.
Shagan podszedł do opartego plecami o wątły pień brzozy zbója.
— Zjedz coś — odezwał się do skulonego brodacza trzymając kawałek suszonego mięsa.
— Jak mam to niby zrobić, co? — odparł hardo zbój starając się pokazać spętane z tyłu ręce.
Shagan nie odpowiedział tylko wepchnął na siłę jedzenie do ust swego jeńca. Poczekał chwilę, aż tamten przełknie i wlał mu trochę irtońskiej brandy na rozgrzewkę.
— Może rozwiążesz mi chociaż dłonie? — spytał krzywiąc się zbój. — Całkiem skostniały mi od mrozu.
— O ile sobie przypominam, nie przeszliśmy na: ty?! — rzucił gniewnie Shagan.
Jeniec na chwilę spochmurniał, zaraz jednak odezwał się:
— Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele rycerzyku. Kiedy tylko znajdziemy się w pobliżu obozu schwytają cię moi kompani. Wand sprawi, że będziesz zdychał wiele dni w okrutnych męczarniach. Jest doskonały w zadawaniu bólu. Był kiedyś katem księcia — zakończył butnie szczerząc żółte zęby.
Słowa, które miały przestraszyć Hadorczyka nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Mężczyzna spojrzał z góry na brodacza i odrzekł groźnym tonem:
— Zdradź mnie, a wbiję ci sztylet prosto w plecy kończąc twój nędzny, rozbójniczy żywot.
Zbój przeraził się spojrzenia, przepełnionego nienawiścią i dzikim gniewem.
Shagan zbliżył się do wystraszonego brodacza, jednym ruchem chwycił palcami jego język. Wyciągnął elfi sztylet i uniósł go przed oczy jeńca.
— Teraz, wracam do tego co powiedziałem na początku — rzekł, patrząc na białe ostrze płonącymi źrenicami. — O ile sobie przypominam, nie przeszliśmy na: ty?! Jeszcze raz nazwiesz mnie inaczej niż: panie, a obetnę ci język. Nie jest ci potrzebny, abyś spełnił swoje zadanie.
Przerażony zbój zaczął się szarpać.
— Więc jak? — spytał Shagan nie zwalniając chwytu.
Brodacz starał się coś powiedzieć, ale nie mógł wyrwać języka z uścisku.
Shagan czuł jak narasta w nim gniew. Krew zaczęła kipieć w żyłach, a serce gnało w szaleńczym rytmie. Czarne chmury nadciągnęły nad jego głowę, a mroczne myśli wypełniły umysł.
Nagle oprzytomniał. Rozwarł palce.
— Więc jak? — powtórzył pytanie.
Jeniec zaczął się krztusić i charkać.
— Będę cicho, panie — wymamrotał dociskając brodę do piersi i opuszczając wzrok.
Shagan odwrócił się i odszedł kilka kroków, próbując uspokoić oddech. Nie rozumiał skąd, nagle, wzburzyła się w nim taka agresja. Jeszcze chwila i byłby odciął język brodaczowi. Nigdy wcześniej nie czuł tak ogromnego gniewu, ani nawet nie podejrzewałby się o takie zachowanie.
Śmierć bliskich spowodowała potężny wstrząs i chęć zemsty. Jednak on czuł, że to nie te uczucia nim kierowały. Było to coś z zewnątrz. Jakaś nieznana mroczna aura, która przez chwilę, opanowała go bez reszty.
Odgłos skrzypiącego spod końskich kopyt śniegu wyrwał go z zamyślenia. Shagan zwrócil się w stronę skąd dochodził dźwięk, ale zaskoczony nie był w stanie nic zrobić. Nie spodziewał się, że kogoś spotka na tym pustkowiu. Z ciemności wyjechała wprost na niego skulona z zimna postać.
— Shagan? — odezwał się cichy, męski głos.
Hadorczyk podszedł bliżej, aby zobaczyć twarz jeźdźca.
— Na wszystkich bogów! — potrząsnął głową jakby chciał obudzić się ze snu. — Cyrrik! To naprawdę ty, przyjacielu?
Nie pomylił się. Otyły Opiekun Zbiorów Biblioteki Książęcej niezgrabnie i powoli zsiadł z konia. Podszedł do niego i prawie padł mu w ramiona.
— Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cie widzę, Shaganie — powiedział wyraźnie ucieszony. Choć ponad radość przebijał się strach. — Myślałem, że się zgubię na tym pustkowiu.
— Spokojnie — rzekł Hadorczyk odsuwając go od siebie. — Widzę, żeś przestraszony nie na żarty. Opowiadaj: co ty tu robisz?
— Uciekłem przed nimi… Przyszli do mojej biblioteki… Uzbrojeni… Zamaskowani…
— Cyrrik… — tym razem Shagan złapał go za ramiona, przerywając potok słów. — Przestań na chwilę! Wiem, że jesteś pobudzony, ale w ten sposób niczego się od ciebie nie dowiem. Musisz mi to opowiedzieć po kolei, i przede wszystkim powoli.
— A, tak — bibliotekarz jakby ocknął się z transu.
Zamilkł na chwilę zbierając myśli. W końcu zaczął mówić spokojnym głosem:
— Przyszli wieczorem. W dniu twojego wyjazdu. Właśnie miałem zamykać bibliotekę i udać się do siebie. Wtedy usłyszałem pukanie. A żeby być bardziej dosłownym — głośne walenie w drzwi. Jeszcze tak nachalnie nigdy nikt do mnie się nie dobijał po nocy. Rozumiesz, to biblioteka, a nie dom uciech.
— Cyyy-rriiik — przerwał melodyjnie Hadorczyk.
Znając fascynację przyjaciela opowieściami o nadmienionym miejscu, chciał oszczędzić sobie długich wywodów i skierować narracje na właściwy tor.
Opiekun Zbiorów zmieszał się trochę. Nerwowo odchrząknął, po czym kontynuował:
— W progu stało czterech, rosłych, zamaskowanych mężczyzn. Mieli jeszcze szron na maskach. — Shagan natychmiast przypomniał sobie mijanych, u bram Irton, jeźdźców. Nie przerywał jednak opowieści. — Spytali o Gatlara; skłamałem, że nie znam. Wtedy wtargnęli do środka. Jeden z napastników powalił mnie na ziemię — głęboko osadzone oczy bibliotekarza powiększyły się. — Zaczął krzyczeć do mnie wywijając przy tym sztyletem przed oczami, że wie, że kłamię, i że zmusi mnie do gadania. Reszta jego kompanów przeszukiwała bibliotekę. Myślałem, że już po mnie… — Cyrrik przerwał na chwilę, budując napięcie, jak to miał w zwyczaju kiedy relacjonował wydarzenia. — Wtedy, nagle, do biblioteki wbiegli kolejni zamaskowani mężczyźni. Obie grupy zaczęły wyzywać się nawzajem. Nie wszystko zrozumiałem, ale jestem prawie pewny, że pierwszą grupą były elfy; rozpoznałem ich język. Co dziwniejsze, jeśli miałbym zgadywać, postawiłbym na Edonów.
— Zaraz, zaraz. Elfy powiadasz? Edonowie?!
— Wiem, że to niemożliwe, ale tak właśnie mi się wydaje.
— Obaj znamy historię tego plemienia — stwierdził spokojnym głosem Hadorczyk. — Wiesz, zarówno jak ja, że spotkanie z nimi graniczy z cudem.
— Zgadza się.
Bibliotekarz zamyślił się. Potrząsnął głową i rozłożył ręce.
— Może się mylę — dodał. — Może to nie byli oni. Może jakiś inny szczep. W tym całym zamieszaniu stresie mogłem coś pomieszać. Jednak, ze należeli do rasy elfów; to wiem na pewno!
— Dobrze, już dobrze. Nie zarzucam ci kłamstwa. Zresztą nie o to chodzi. Opowiadaj dalej.
— Po krótkiej wymianie zdań rzucili się z bronią na siebie. Korzystając z okazji uciekłem do piwnicy. Kiedy zamykałem rygiel usłyszałem coś jakby warczenie psa albo wilka. Było w nim coś przerażającego, aż włosy zjeżyły mi się na karku. Nie miałem odwagi aby wyjrzeć i sprawdzić do kogo należał ten dźwięk.
— Muszę przyznać, że twoja opowieść staje się coraz bardziej dziwna.
— A to jeszcze nie koniec „dziwnych” zdarzeń, które mnie spotkały. Słuchaj dalej. Postanowiłem cię ostrzec. Wyszedłem tajemnym przejściem na zewnątrz. Wziąłem jednego z wierzchowców stojących przed biblioteką i pojechałem do „Starego Dęba”, w nadziei, że cię jeszcze zastanę.
— Co zrobiłeś?! — choć Shagan był całkowicie zaskoczony tym co usłyszał, w tonie jego głosu dało się rozpoznać podziw. — Chcesz mi powiedzieć, że ukradłeś konia napastnikom?
Hadorczyk przyjrzał się teraz dokładnie wierzchowcowi przyjaciela. Zwierzę było rosłym, bojowym rumakiem czarnej maści.
— To był odruch — tłumaczył Cyrrik. — Wtedy nie myślałem za wiele. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do ciebie.
— Tak w ogóle; to ty umiesz jeździć konno? — Shagan zdawał się nie zwracać uwagi na słowa łysego Opiekuna Zbiorów.
— No… Nie za bardzo — padała odpowiedź sugerująca, tonem głosu, ocenę poziomu umiejętności jako „wcale” niż „nie za bardzo”.
Shagan spojrzał na przyjaciela i pokiwał głową wyrażając uznanie. Gest został odwzajemniony uśmiechem, po czym bibliotekarz wznowił relacjonowanie zdarzeń:
— Gdy, jakimś cudem, dojechałem do gospody, na podwórzu panowało zamieszanie. Wokół rozmawiających, Vaila i sierżanta ze Straży Miejskiej, zebrał się spory tłum gapiów. Nie chciałem podchodzić bliżej, a przez gwar zebranych nic nie słyszałem oprócz jednego słowa, które było na ustach wszystkich — Gatlar.
Shagan zaczynał coraz bardziej żałować, że nie wypytał swego nauczyciela o jego nocne zniknięcia.
— Jednak nie to było „dziwne”. — słowa przyjaciela wyrwały go z zamyślenia. — Moją uwagę przykuła grupa parobków, która w czasie gdy trwała rozmowa kładła na wóz ciało zabitego mężczyzny. Wcześniej rozebrali go, i zabrawszy odzienie, grubą sakiewkę i miecz, zostawili w samej pokrwawionej koszuli. Teraz uważaj: — Cyrrik wziął głęboki wdech. — zobaczyłem jego nagie przedramię wystające spomiędzy szczebli, a na nim — tu ściszył głos — znany nam tatuaż.
— Coraz mniej mi się podoba twoja historia — skomentował Hadorczyk wypuszczając powoli powietrze.
— Stało się dla mnie jasne, że cię tam nie ma — ciągnął bibliotekarz. — Spiąłem wodze i pognałem co sił. Wiedziałem, że nie jestem bezpieczny. Chciałem dogonić ciebie i Gatlara, aby opowiedzieć wam o tym wszystkim.
— Byłeś w Tarlon?
— Tak. Widziałem zgliszcza. Widziałem ciało Gatlara…
Zamilkł na chwilę lecz zaraz dodał pobudzonym głosem:
— Shaganie, co się stało w Tarlon? Kto zabił Gatlara? Kim była ta grupa elfów, która mnie napadła?
Hadorczyk opowiedział o napaści na wioskę. Jednak na pytania dotyczące wieczornych zdarzeń w Irton nie znajdował odpowiedzi, tylko gdybania.
— Nie wiem co łączyło Gatlara z tymi zabójcami z tatuażem na ramieniu. Nigdy mi o tym nie mówił.
Zamyślił się.
— Wiem, że to zabrzmi źle — dodał. — ale mam nadzieję, że wraz ze śmiercią Gatlara opuszczą nas jego problemy.
— To co — pierwszy, po chwili, odezwał się Cyrrik. — może napijemy się wina na poprawę humoru? Zdążyłem zabrać dwie butelki gdy byłem w piwnicy.
— Chcesz mi powiedzieć, że uciekając przed pogonią zdążyłeś się spakować?
— Nie nazwał bym tego pakowaniem, z nerwów stłukłem trzecią butelkę. Po prostu wziąłem co miałem pod ręką.
— Wino zawsze masz pod ręką, stary ochleju, co? — zaśmiał się Shagan. — A tak na poważnie: prowiant jakiś wziąłeś?
— Nie. Założyłem, że podzielisz się ze mną swoimi zapasami. Zresztą, jak już wspominałem, nie było czasu.
— Innymi słowy, chcesz mi powiedzieć, że dwa razy szybciej skończą mi się zapasy, tak?
Cyrrik zawstydził się patrząc na pochmurna twarz przyjaciela. Shagan zrobił krok i klepnął dłonią w obfity brzuch bibliotekarza.
— Trzy razy szybciej — dodał z uśmiechem.
Bibliotekarz zrobił poważną minę.
— Zabierzesz mnie ze sobą? — wypalił.
— Co?! — wykrzyknął zaskoczony Shagan. — Nie Cyrrik! Nie możesz ze mną podróżować. To nie jest dobry pomysł. Musisz wrócić do Irton. Wybacz przyjacielu, ale wyprawa którą podjąłem nie jest dla ciebie. Rozumiesz?
— Rozumiem, rozumiem. Zasiedziały wśród ksiąg gryzipiórek nie jest odpowiednim towarzyszem dla rycerza.
— Nawet nie w tym rzecz. Wokół mnie giną ludzie. Odkąd opuściłem Irton śmierć podąża za mną. Nie chcę, aby coś ci się stało.
— Shagan — powaga głosu Cyrrika zdumiała Hadorczyka. — Nie mogę tam wrócić. Boję się, że zabiją mnie, abym nie mógł nic opowiedzieć księciu — głęboko osadzone oczy zabłysnęły nadzieją. — Poza tym, nie chcę tam wracać. Przyłączając się do ciebie mam szansę przeżyć przygodę. Jedną, jedyną w moim życiu. Chcę spróbować. Nawet jeśli skończy się dla mnie śmiercią — ostatnie zdanie zabrzmiało jak pieśń w ustach minstrela.
— Jesteś głupcem — rzekł niewzruszony Shagan.
— No i masz — machnął ręką bibliotekarz — wydało się.
Shagan zastanawiał się nad decyzją. Nie chciał narażać przyjaciela na niebezpieczeństwo lecz jednocześnie nie chciał wyruszać na tak trudną wyprawę samotnie.
— Miałem jechać z Gatlarem — zaczął powoli — a los przygnał mi ciebie na kradzionym koniu.
— Zdaje sobie sprawę, że nie jestem biegły w rzemiośle rycerskim, ale zawsze do czegoś mogę się przydać.
Hadorczyk podniósł brwi i schylił głowę na znak niedowierzania. Bibliotekarz zmieszał się lecz zaraz dodał hardo:
— Więc mówisz, że gdzie jedziemy?
— Do obozu zbójów, odbić mojego ojca.
Cyrrik zbladł momentalnie, a usta same się otwarły.
— Aha — wydusił z siebie z trudem przełykając ślinę.

Re: Kamienne Miasto [fantasy]

2
Coldstream pisze: Shagan wsiadł na konia i ruszył za zbójem brodzącym głęboko w śniegu ze spuszczoną głową.
Hardkorowy początek. Nie ma to jak śnieg ze spuszczoną głową...
Coldstream pisze:Na niebie, pełnym czarnych chmur, nie widać było ani gwiazd ani księżyca, którego blade oblicze tylko czasami pojawiało się na ciemnym sklepieniu, obdarzając nikłym, srebrnym blaskiem bezkresne pola pokryte śniegiem.
To w końcu było widać jakieś gwiazdy i ten księżyc czy nie? Zdecyduj się.
Coldstream pisze:Nie mógł go pozostawić na pastwę losu — niechybną śmierć.
To w końcu na pastwę losu, czy niechybną śmierć?

Hmm... pomimo słabego początku, gdzie nie wiadomo o co chodzi to potem było już ciekawiej. Ten Cyrric to całkiem miły facio się wydaje, taki Zagłoba. W każdym razie widać, że lepiej czujesz się w dialogach, acz można by je jeszcze dopracować.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

3
Namrasit, dziękuję za komentarz i poświęcony czas.
Cieszę się, że postać Cyrrika budzi sympatię; taką chciałem ja przedstawić (zresztą długo zastanawiałem się czy przyłączać go do wyprawy)
Pozdrawiam

4
[1]Shagan wsiadł na konia i ruszył za zbójem brodzącym głęboko [2]w śniegu ze spuszczoną głową.
[1] - Shagan ruszył konno za...
[2] - Koń, Shagan, zbój czy śnieg - kto miał spuszczona głowę?

Więzień wiedział, że jego życie jest zagrożone, a los niepewny.
zagrożenie stanowi niepewność. Powtórka tej samej informacji.
Najwięcej myśli krążyło wokół osoby Gatlara.
Krążyć myślami dookoła - nie myśli krążą.
wsparcia czy pomocy
Tautologia - pomocne wsparcie. wsparcie = pomoc
przyszłego władcę miłości
władca miłości - oto, co robi brak przecinka.
W pierwszy etapie miał dotrzeć do Gohaan, jednak na drodze stawały mu ogromne Góry Południowe.
stały/leżały - góry stanąć nie mogły (wykonać tej czynności)
serce Shagana dyktowało inaczej
powtarzam to enty raz, i jak widać, bezskutecznie. Powtarzasz te imię w nieskończoność. A gdzie jakiś zamiennik? Chłopiec, młodzieniec, mężczyzna, powiernik korony ect. - cokolwiek, ale byleby było urozmaicenie.
Nie mógł go pozostawić na pastwę losu — niechybną śmierć.
tutaj mam dysonans. Jeżeli los, to pozostawić go samego sobie, coś niepewnego. Niechybna śmierć jednak jest czymś PEWNYM. Więc ponownie, za dużo informacji, na dodatek sprzecznych.
Nie mógł go pozostawić na niechybną śmierć.
Znał dobrze plan podróży, ale nie był w stanie ...
...Nie miał żadnego planu,
chociaż obie linijki nie są ze sobą powiązane fabularnie, jest pewien dyskomfort w czytaniu - trzeba wrócić w tekst, aby zobaczyć, czy jednak plan jest, czy go nie ma - a jak nie ma, to czego tamten plan dotyczył?
Hadorczyk, co chwila,
co chwilę
Powieki stały się coraz cięższe,
stawały
Brodacz starał się coś powiedzieć, ale nie mógł wyrwać języka z uścisku.
te wyrwać dziwnie brzmi przy tym języku...
Śmierć bliskich spowodowała potężny wstrząs i chęć zemsty.
to już takie tłumaczenie na siłę. Ja, czytelnik, zorientowałem się, że jego zachowanie to efekt złości po stracie bliskich... Takich wstawek jest nieco za dużo.
Opowiadaj: co ty tu robisz?
Opowiadaj, co ty tu robisz?
— Muszę przyznać, że twoja opowieść staje się coraz bardziej dziwna.
okroooooooooooooooooooooopne!

I w tej części jest - jak dotąd - najlepiej. Dużo lepsze dialogi, znacznie ciekawsza narracja i, mimo kilku dłużyzn w opisach uczuć Shagana, jest zdecydowanie lepiej. Zdania są już krótsze, ale wciąż (a nawet bardziej) plastyczne, i wszystko co opisujesz łatwo sobie wyobrazić. Shagan znacznie lepiej się wysławia i ogólnie, dialogi wyszły znacznie lepiej. Jeszcze tam kilka błędów pozostało, wciąż te same - ale (co mi się spodobało jest ich już znacznie mniej.

Tutaj dałbym radę: powiedziałeś raz, że napiszesz to do końca a ja odpowiedziałem, że im dalej w tekst, będziesz to robić lepiej. I miałem rację. Żeby się nie okazało, że spłodzisz świetną powieść i ją spalisz. Doradziłbym zarzucenie wstawiania dalszych części...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Marti, dziękuję za (jak zwykle) ostre baty na garb. Jak zwykle słuszne, jak zwykle trafne - jak zwykle (co najważniejsze) budujące! Najbardziej mnie cieszy, że masz wytrwałość wytykać mi wciąż te same błędy z uporem maniaka, które ja z takim samym uporem wciąż popełniam :)

6
Coldstream pisze:nie widać było ani gwiazd ani księżyca
przecinek przed drugim ani
Coldstream pisze:Była godzina przed północą
Dobrze, że mieli zegarek, bo inaczej ciężko by im było to określić... :)
Coldstream pisze:Najwięcej myśli krążyło wokół osoby Gatlara. Jego śmierć równie bolesna, stanowiła największy cios, który spadł tego wieczora. Shagan nigdy nie spodziewał się, że przyjdzie mu ruszyć na wyprawę bez nauczyciela. Samotnie, bez jakiegokolwiek wsparcia czy pomocy.
Czyli zabicie rodziny nie zrobiło na nim tak wielkiego wrażenia? Poza tym nie znam ucznia, który nie czeka, żeby się usamodzielnić. Chyba, że jest maminsynkiem, choć nic na to nie wskazuje.
Coldstream pisze:Znał dobrze plan podróży,
Coldstream pisze:Nie miał żadnego planu
Wiem, że pierwsze odnosi się do podróży, a drugie do uwolnienia ojca, jednak oba stwierdzenia znajdują się tak blisko siebie, że mnie raziły.
Coldstream pisze:Dlatego stanowczo zabronił, podejmowania próby uwolnienia Fullina. Jednak serce Shagana dyktowało inaczej; chodziło o jego ojca.
W tym fraqmencie Faulin pojawia się jak królik z kapelusza. W sumie to on jest najważniejszą osobą, bo to ze względu na niego odbywa się podróż. Być może jest o tym w poprzednich rozdziałach, ale rozwodzisz się na temat Galtara, opisałeś śmierć rodziny, aż tu nagle wyskakuje osoba ojca.
Coldstream pisze:Powieki stały się coraz cięższe
Stały się cięższe, albo stawały się coraz cięższe.
Coldstream pisze:— O ile sobie przypominam, nie przeszliśmy na: ty?!
Ten dwukropek niepotrzebny, ja bym to ty ujął w cudzysłów.
Coldstream pisze:— Teraz, wracam do tego co powiedziałem na początku
Bez przecinka po teraz.
Coldstream pisze:Shagan odwrócił się i odszedł kilka kroków, próbując uspokoić oddech. Nie rozumiał skąd, nagle, wzburzyła się w nim taka agresja. Jeszcze chwila i byłby odciął język brodaczowi. Nigdy wcześniej nie czuł tak ogromnego gniewu, ani nawet nie podejrzewałby się o takie zachowanie.
A ja się dziwię, dlaczego tego nie zrobił. Zbój z kumplami wykończył mu rodzinę i cenionego nauczyciela. Ma pełne prawo się wściekać, a nawet dostać morderczego szału.
Coldstream pisze:Obie grupy zaczęły wyzywać się nawzajem.
Wyobraziłem sobie tę scenę i parsknąłem śmiechem. Zmień to koniecznie.
Coldstream pisze:— A to jeszcze nie koniec „dziwnych” zdarzeń, które mnie spotkały.
Skróć to do A to jeszcze nie koniec!.
Coldstream pisze:„Starego Dęba”
Dębu

I jeszcze jedna sprawa, która mi się nasunęła. Jestem za pozbyciem się zbója, bo Cyrrik jest świetnym tropicielem. Poszedł za Shaganem, nie wiedząc, gdzie ten podąża i go znalazł. Kupy się to nie trzyma.

Ogólnie troszkę naiwny ten tekst. Nie był zły, dało się go czytać, ale musisz uważać na szczegóły. Określenie "godzina przed północą" w świecie bez godzin nie ma racji bytu. Cerrik jest opasłym Opiekunem itd, a zachowuje się jak wybitny tropiciel. Emocje Shagana też do mnie do końca nie przemawiają.

Pracy czeka Cię jeszcze dużo, ale to dotyczy każdego piszącego w mniejszym lub większym stopniu. Ty masz jeszcze długą drogę przed sobą i mam nadzieję, że się nie zniechęcisz, bo nie jest zupełnie źle.

Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński

7
djas, dziękuję opinię i wskazane błędy.

Faktycznie trochę przesadziłem z tym czasem..

Natomiast: Cyrrik jest otyłym gryzipiórkiem i nigdy wcześniej nie wychylił nosa poza swoją wieżę. Wytłumaczenie jego nagłych zdolności tropicielskich znajdzie się w dalszej części historii. Cieszę się że to zauważyłeś (był to celowy zabieg)!

Pozdrawiam

8
Coldstream pisze:Wytłumaczenie jego nagłych zdolności tropicielskich znajdzie się w dalszej części historii.
I to jest problem czytania fragmentów, czasem zarzut może być bezpodstawny :)

Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”