
Uwaga: zawiera wulgaryzmy!
Fala
Ciemność.Ciemność była pierwszą rzeczą, którą sobie uświadomiłem.
Potem przyszedł ból.
Przez jedną straszliwą chwilę bolała mnie każda komórka mojego ciała.
Potem ustał. Niemal wszędzie, z wyjątkiem jednego miejsca.
Moja świadomość powoli wirowała w ciemności, dopóki nie dotarło do mnie, że to miejsce jest moją głową. Świadomość powoli wypełniła ją, oddalając nieco ból. Potem ruszyła w dół, wypełniając kolejne elementy czegoś, co było prawdopodobnie moim ciałem.
Kilka wieków później zdałem sobie sprawę, że leżę, a przynajmniej znajduję się w pozycji poziomej.
Nie byłem jednak w stanie poruszyć się w żaden sposób i to mnie przeraziło. Myśl: paraliż natychmiast przepłynęła przez moją pozbawioną wspomnień głowę.
Gdy dreszcz przerażenia przepłynął mi przez kręgosłup i dotarł do czubków palców nieco się uspokoiłem - w końcu skoro go poczułem nie mogłem być sparaliżowany. A jednak jakaś siła powstrzymywała mnie przed poruszeniem choćby najmniejszym palcem.
Kolejna fala strachu nadeszła, gdy uświadomiłem sobie, że nie oddycham. A jednak w jakiś sposób moja klatka piersiowa rytmicznie podnosiła się i opadała. To mnie uspokoiło. Wsłuchany w ten jednostajny rytm ponownie zapadłem w ciemność.
Gdy się z niej wynurzyłem po raz drugi doszedłem do wniosku, że coś słyszę. Był to mój pierwszy kontakt z otoczeniem. Dźwięk brzmiał wysoko, był metaliczny i krótki, powtarzał się w równych odstępach czasu - pik, pik, pik. Gdy wsłuchiwałem się w niego doszedłem do wniosku, że towarzyszy mi od dawna, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę z jego obecności.
Przez moją głowę zaczęły przepływać wspomnienia, odległe i niewyraźne. Nagle jedno wypłynęło na powierzchnię i stanęło mi przed oczami. "Ostry Dyżur". To chyba jakiś serial. W telewizji. O lekarzach. I szpitalu. Przypomniałem sobie, że wolałem "Zagubionych".
Wspomnienie pomogło mi uświadomić sobie czym jest ten rytmiczny dźwięk - to z tego urządzenia, które śledzi akcję serca. Nie mogłem sobie przypomnieć jego nazwy, ale nabrałem pewności, że tuż obok mnie znajduje się ekran z zieloną linią, która co chwila się wykrzywia.
A więc jestem w szpitalu. Pocieszające.
Myśl ta ucieszyła mnie tak bardzo, że niemal nieświadomie otworzyłem oczy.
Blask, który we mnie uderzył był potworny. Czający się na krawędzi świadomości ból wrócił z całą siłą. Dźwięk obok mnie przyspieszył, gdy ja zacisnąłem powieki i ponownie ogarnęła mnie ciemność.
Nie na długo. Poczułem na czole niewielki nacisk i ciepło - chyba ktoś położył mi na nim rękę. Usłyszałem kilka głosów, ale nie zrozumiałem nic z tego co mówiły. Nacisk na czoło zelżał. Po chwili głosy ucichły - znów zostałem sam.
Ponieważ pomysł otwarcia oczu nie wydawał się zbyt dobry, postanowiłem spróbować czegoś innego. Kończyny nadal nie chciały mnie słuchać, spróbowałem więc poruszyć głową. W końcu nawet gdybym był sparaliżowany powinno mi się udać.
Udało mi się przesunąć głowę nieco w lewo i uświadomić przy okazji dwie rzeczy. Pierwszą: że mój kark jest sztywny w przerażający sposób. Nie byłem ekspertem, ale po bólu który mnie ogarnął stwierdziłem, że zwykły masaż niewiele tutaj pomoże.
Drugą rzeczą była obecność rury w moich ustach. Wyjątkowo grubej i niewygodnej rury. Więc to w ten sposób oddychałem - to się chyba nazywało respirator.
Postanowiłem zebrać posiadane informacje: leżałem w szpitalu, pod respiratorem, z aparatem mierzącym moje tętno i sprawdzającym czy jeszcze żyję. Nie mogłem poruszyć żadną kończyną, ale prawdopodobnie nie byłem sparaliżowany.
Co tu robiłem? Co mi się stało? Może miałem jakiś wypadek. Ale nie wyjaśniało to dziwnej amnezji na jaką zapadłem - nie pamiętałem prawie niczego z mojego życia, oprócz faktu, ze oglądałem "Ostry Dyżur" i "Zagubionych".
Postanowiłem, że zanim zajmę się rozwiązywaniem tych zagadek powinienem wrócić do stanu, który mi to umożliwi. Najpierw musiałem odzyskać kontrolę nad moim ciałem.
Zacząłem od prawej ręki, a właściwie od palca wskazującego. Minęło sporo czasu zanim odniosłem pierwszy sukces i nakłoniłem go, by poruszył się w prawo. W międzyczasie napłynęło kolejne wspomnienie - Kill Bill - tak się chyba nazywał ten film Tarantino z Umą Thurman.
Po jakimś czasie (godzinach? latach?) mogłem już zginać palce u obu rąk. Uznając to za ogromny sukces ponownie pogrążyłem się w ciemnościach.
- Panie Grzegorzu, czy pan mnie słyszy? - te słowa sprawiły, że mój umysł ponownie wypłynął zza krawędzi snu. Minęła chwila, zanim uświadomiłem sobie, że było to skierowane do mnie pytanie. I jeszcze kolejna, zanim poskładałem słowa do kupy i uświadomiłem sobie co znaczą.
Nie byłem w stanie odpowiedzieć, ale zrobiłem to co mogłem - zacisnąłem i rozprostowałem palce. Usłyszałem szmer zdziwienia - obok mnie było więcej osób. Wszystkie z jakiegoś powodu wydawały się ogromnie zaskoczone tym, że jestem przytomny. Widocznie nie tak łatwo mnie uszkodzić, pomyślałem.
- Dobra, słuchajcie - tan sam głos, niski, z pewnością męski, zwrócił się do pozostałych. Z trudem rozpoznawałem słowa. - Skoro się obudził musimy go doprowadzić do stanu używalności. Marek, zajmij się fizjologią - musisz go zacząć rozciągać, żeby odzyskał władzę w mięśniach. Masaże, rozciągania, co tylko uznasz za stosowne. Ruda, ty sprawdzaj jego odruchy, tętno, generalnie wszystkie procesy. Ja spróbuję zbadać jego psychikę, gdy już dojdzie do siebie.
Najwyraźniej byłem bardzo ważnym pacjentem. To mnie mocno zdziwiło, ale jednocześnie napełniło dumą - może byłem synem jakiegoś bogacza? Ale chyba jednak nie - w strzępach wspomnień które nadal były bardzo niewyraźne, przewijał się obraz starego, wysłużonego telewizora i pokoju z dawno nieodnawianymi, porysowanymi ścianami.
- Panie Grzegorzu - to znów było do mnie. Nazywałem się Grzegorz. - Może pan otworzyć oczy? Wszystko w porządku, jest noc.
Zaryzykowałem. Mimo panujących dookoła ciemności poczułem ostre pieczenie i ból głowy, ale już nie tak silny jak wtedy. Próbowałem przebić się przez grubą zasłonę ciemności, ale nie udało mi się to. Po chwili zrezygnowałem i ponownie zamknąłem oczy.
Wokół mnie ponownie rozległy się westchnienia, tym razem pełne rozczarowania.
- Co chcecie - rozległ się czyjś głos. - To i tak dużo jak na pierwszy raz.
- Chodźmy stąd - mężczyzna, który zwracał się do mnie prawdopodobnie ruszył do wyjścia - usłyszałem jego kroki. - Niech odpocznie, a od jutra zaczniemy przywracać go do porządku.
Grupa osób opuściła pomieszczenie, w którym się znajdowałem, usłyszałem trzask zamykanych drzwi.
Jeszcze przez jakiś czas ćwiczyłem ręce, dopóki nie zorientowałem się, że poruszam nadgarstkami. Uznałem to za dobrą wróżbę. Zacząłem też rozmyślać nad słowami tamtego człowieka. Co miał na myśli mówiąc "Jak na pierwszy raz?".
Przez następne kilka dni stopniowo odzyskiwałem władzę nad własnym ciałem. Bardzo pomagała mi w tym osoba o imieniu Marek - był to prawdopodobnie jakiś fizjoterapeuta. Codziennie rano wykonywałem z jego pomocą serię ćwiczeń - poruszałem rękami i nogami, po jakimś tygodniu zacząłem prostować się na łóżku. Mój zesztywniały kark stopniowo, chociaż dość wolno wracał do formy, ale najgorsze były plecy. To właśnie po odkryciu pokrywających je odleżyn, niektórych wyjątkowo paskudnych i bolesnych, zacząłem się domyślać co mi się przytrafiło - musiałem ulec jakiemuś wypadkowi i zapaść w śpiączkę.
Śpiączka musiała trwać dość długo - to wyjaśniało zwiotczenie moich mięśni i wrażliwość na światło, która jednak powoli mi mijała. Oczy jednak nadal nieprzyzwyczajone do patrzenia rozpoznawały otoczenie jedynie jako rozmazane plamy. Czułem się jak Neo w "Matrixie" i w pewnym momencie zacząłem podejrzewać, że może przydarzyło mi się coś podobnego.
Jeśli chodzi o wspomnienia to wróciły niemal w całości i to nagle - po prostu pewnego dnia pojawiły się w moim umyśle uporządkowane i wyraźne. Zupełnie jakby mózg uznał, że jestem gotowy i je wypuścił.
Nazywam się Grzegorz Kowalski. Mieszkam w Legionowie z matką i starszym bratem, ojciec opuścił nas kilka lat temu, była o to okropna afera, ale rozwód jakoś szczęśliwie się zakończył. Chodzę do liceum, jestem jednym z najlepszych uczniów. Przygotowuję się do matury. Jeśli leżałem w śpiączce dłużej niż rok (a słyszałem o takich przypadkach) to prawdopodobnie ją przegapiłem. Generalnie jestem zwykłym chłopakiem, mam paru przyjaciół, mnóstwo kolegów. Jestem też zakochany. Z Alą, dziewczyną o rok ode mnie młodszą jesteśmy od zeszłego lata. To wspomnienie dało mi najwięcej siły - zwłaszcza wyobrażenie miny Ali, gdy dowie się, że doszedłem do siebie.
Każdego wieczora przychodził do mnie Tomasz. Był to ten mężczyzna, który pierwszy się do mnie odezwał, był tu chyba ordynatorem, wszyscy się go słuchali. Rozmawiał ze mną w mocno ograniczony sposób - nadal nie mogłem mówić, z powodu rury wystającej z moich ust. Sprawdzał co sobie przypomniałem, czego się nauczyłem. Pomimo że za pomocą gestów pokazywałem mu, że wszystko u mnie w porządku, zawsze odchodził rozczarowany.
Dziewiątego czy dziesiątego dnia wyjęli mi rurę. To było okropne przeżycie, a chyba jeszcze gorsze nadeszło później - musiałem nauczyć się oddychać. Myślałem, że ból gardła mnie zabije.
- Kiedy będę mógł się spotkać z rodziną? - spytałem. A przynajmniej chciałem, żeby to tak zabrzmiało. W rzeczywistości wyrzuciłem z siebie bezładną serię sylab, wspomaganą gestami. Mimo ponad dwudziestu dni jakie upłynęły od mojego przebudzenia, nadal nie potrafiłem wyrażać się prawidłowo. Tak naprawdę to nie potrafiłem nawet usiąść, nie mówiąc już o chodzeniu - to była odległa przyszłość.
Tomasz westchnął.
- Obawiałem się tego pytania - rzucił, a ja zamarłem. Odkąd sobie wszystko przypomniałem zastanawiałem się, czy przypadkiem wypadek, który tak mnie załatwił nie zabił przypadkiem mojej rodziny. Pocieszałem się jednak, że nie wpuszczają jej do mnie, żeby nie wywoływać u mnie zbytniego szoku. Od kilku dni zbierałem się w sobie, żeby zapytać o nią Tomasza, ale za każdym razem się bałem. Bałem prawdy. Aż do teraz. I prawda miała nadejść, a z miny Tomasza wnioskowałem, że mi się nie spodoba.
- Nie żyją, prawda? - spytałem. Nie odpowiedział, tylko skinął głową. Zrozpaczony opadłem na łóżko. Jakoś nie potrafiłem sobie uświadomić tego, co przed chwilą usłyszałem. Mama i Bartek nie żyją? To chyba jakiś straszny sen.
- Co się właściwie stało? - spytałem w końcu. - Chcę się w końcu dowiedzieć. Był wypadek?
- Można to tak nazwać.
- To znaczy?
- Była katastrofa.
- To znaczy jaka? W samolocie?
- Nie. To była wielka katastrofa.
- Jakaś bomba? Terroryści?
- Na o wiele większą skalę. Światową.
Zamarłem. Patrzyłem się tylko na Tomasza z niedowierzaniem.
- Meteoryt uderzył w Amerykę. Ten pierdolony meteoryt, którego do dzisiaj wspominamy. Przez którego mamy to wszystko. To był malutki meteoryt, ale wystarczył.
Odwrócił się do mnie. Ja, cały czas wpatrzony w sufit nie usłyszałem z początku, że zadał mi pytanie:
- Myślisz, że jak długo byłeś w śpiączce?
- Co? Jakieś pięć lat? - domyśliłem się, że o wiele dłużej niż wcześniej podejrzewałem.
- Dwadzieścia jeden, mój drogi. Dokładnie dwadzieścia jeden bez jednego miesiąca.
W tym momencie jakaś niewidzialna ręka odblokowała ostatnią klapkę w moim umyśle i najważniejsze wspomnienie wskoczyło na swoje miejsce.
Stoję w swoim mieszkaniu. Właśnie wróciłem ze szkoły i pytam mamy co dziś na obiad. Nie zwraca na mnie uwagi. Patrzy w okno. Podążam za jej wzrokiem i dostrzegam falę: ogromną ścianę wody ciągnącą się przez cały horyzont. Ktoś zamienia mi nogi w watę. Nie próbuję uciekać, wiem że nie ma to sensu. Woda jest coraz bliżej, pędzi z ogromną prędkością, zmiata wszystko na swojej drodze. Wyciągam przed siebie rękę, ale wiem, że nic jej nie powstrzyma. Przez palce obserwuję jak woda dociera do mojego domu z ogromnym rykiem. Potem zapada...
Ciemność.
Ciemność była pierwszą rzeczą, którą sobie uświadomiłem.