Boję się, ale tak mnie zżera ciekawość co do Waszych opinii, że nie mogłam już dłużej wytrzymać :wink:
No to jedziem.
(...)
Mleka szklanka.
Pewnie i tak by nie spał.
W ogóle, Isaac sypiał bardzo nieregularnie. Nie było jednak na to żadnej rady: taką miał pracę.
Siedział na łóżku i wyglądał przez okno. Za szybą rozciągał się gęsty, nieprzebyty las, który był dla nich o tyle przyjacielem, jak i wrogiem. Myślał o tym, co mówiła Ethel. Nie było tego wiele i nie wiedział, dlaczego dziewczyna skąpi im informacji na swój temat, jednakże zdawał sobie sprawę, że dla niej to też musi być ciężka próba.
To wszystko bezsensu.
Wcale nie…
Och, nie chrzań.
Wstał i podreptał do drzwi. Na krótki moment oślepiło go światło z kuchni, chodź była to tylko nędzna jarzeniówka. Ruszył w stronę lodówki i nalał sobie zimnego mleka.
Ach, nie ma lepszej towarzyszki nieprzespanych nocy niż szklanka chłodnego mleka na pokrzepienie ducha.
- Nie możesz spać, hę?
Ethel siedziała w fotelu i czytała książkę. Znowu. Kiedy tylko Isaac ją widywał, zawsze pochylała się nad lekturą. I bynajmniej nie wyglądała na zmęczoną, wręcz przeciwnie. Isaac nigdy nie rozumiał kobiet, a już na pewno nie d z i w n y c h kobiet, które są wampirami.
Usiadł naprzeciwko niej.
- Ładne pantalony. – zauważyła Ethel znad książki. Isaac zerknął na swoje bokserki i uśmiechnął się.
- Sypiałam w bokserkach, od kiedy zaczęły pojawiać się na męskich dupach.
Po tej uwadze, dziewczyna wróciła do lektury.
- Okazuje się, że ludzki mózg wcale nie jest taki pojętny, jakbyśmy sobie tego życzyli. – mruknął w zamyśleniu Isaac.
- Co masz na myśli?
- Jednego dnia jesteś pewny, że coś wiesz, a następnego dowiadujesz się, że była to zwykła ułuda, żywcem wyrwana z kiepskiej książki.
- Mówisz jak rozczarowany optymista w kryzysie swej epoki.
- Ale taka jest rzeczywistość. To najsmutniejsza prawda na świecie.
Ethel pokręciła głową.
- Najsmutniejszą prawdą jest fakt, że choćbyś nie wiem jak się starał, zawsze człowiek będzie najsamotniejszą istotą we wszechświecie. Zobacz: uciekamy przed samotnością, boimy się jej i uważamy ją za przejaw skrajnej ludzkiej antypatii. Wychowujemy się, pracujemy i żyjemy w grupie – Ethel kładła coraz większy nacisk na wymawiane słowa, nie unosząc przy tym głosu. – Wreszcie, szukamy tej jednej jedynej osoby, która zechce towarzyszyć nam aż do nędznej śmierci, tylko po to, by mieć pewność, że żyło się dla k o g o ś. Wystarczy jednak potknąć się o odrzucone ziarenko piasku, by zrozumieć… - zawahała się na moment - … że jest się bardziej samotnym i bezsilnym niż ten maleńki kawałek Ziemi, który stanął nam na drodze. Nie bez powodu wiatr podrzuca nam te mikroskopijne, nic nieznaczące kamyki pod nogi. A kiedy odnajdujemy w sobie resztki indywidualizmu, aby zrozumieć samych siebie BANG! i umieramy.
- Masz rację, to dość przykry obraz. Nie sądzisz jednak, że poszukiwanie samego siebie jest ekscytujące?
- Och, oczywiście. Ale, powiedz mi, ilu mieszkańców Monroeville podjęło się tego wyzwania? Dwóch?
Isaac przypomniał sobie kobietę, którą widział dziś rano na Rynku i zasępił się. Dlaczego trzeba było urodzić się dziwakiem, dzieckiem filozofa lub naukowca albo pustelnikiem, żeby móc zadać sobie trochę trudu w głębszym pojmowaniu świata, pomijając palącą sprawę brokułów droższych o dwadzieścia centów?
- Czuję się jak dziwadło – dodała Ethel. – Nie dlatego k i m jestem, ale dlatego j a k a jestem. Czasem jestem z tego dumna, ale zdarza się, że chciałabym się powiesić z tego powodu.
Ethel umilkła, przygryzając dolną wargę. Powiedziała za dużo. Zdecydowanie za dużo. Poza tym, była wampirem.
N i e m o g ł a się powiesić.
Isaac spojrzał na nią. Przygryziona warga, zmarszczone brwi. Oczy, które błądziły bezwiednie po wydrukowanych literach i szukały tam wsparcia, a odnajdywały bezużyteczny bełkot.
- Chciałbym, żebyś z nami zamieszkała.
Powiedział to… skrupulatnie. Skrupulatnie to dobre słowo. Badał każdą literę niczym wytworny znawca diamentów. Kiedy zdecydował się już uwolnić to pięciowyrazowe zdanie, starał się niczym zegarmistrz, aby brzmiało czysto, bez zająknięcia, ale nie sztywno i martwo. I, po raz kolejny, Ethel n i e zrobiła tego, co przewidywał.
- Myślisz, że jesteście na to gotowi?
Nic nadzwyczajnego; po prostu, zwykłe pytanie. Równie dobrze mogłaby wstać i rzucić mu się na szyję albo wymierzyć mu ostry policzek. Isaac był jednak wstrząśnięty. Ona przeszła zbyt wiele, pomyślał.
Oczywiście, wyraz jego twarzy pozostał niezmieniony.
- Myślę, że to pomoże nam lepiej zrozumieć siebie nawzajem.
- Czy zoolog zdziera z siebie ubranie i każe pozostawić się na pastwę losu w dziczy, żeby zrozumieć, w jaki sposób polują lwy?
- Zaryzykuję.
- Nie boisz się?
Oboje dobrze wiedzieli, że nie chodzi tu wcale o ewentualne pogryzienie. Mimo to, Isaac westchnął smutno.
- Spójrz na mnie. Chciałem zrobić w życiu tyle n i e z w y k ł y c h rzeczy, chciałem przekonać się o słuszności swych racji, o tym, co właściwe, a co nie. Jak na razie, nie otrzymałem choćby j e d n e j odpowiedzi. Co gorsza, to wszystko sprawiło, że zamknąłem się we własnym świecie i… Ludzie z Monroeville nie rozumieją mnie, ale wygodniej jest mówić im, że jestem psycholem. Mimo to, zdają sobie sprawę, że beze mnie byliby tylko nędzną kupą wampirzego gówna.
Jego głos był pełen żalu. Cała jego postać, wyraz oczu, gesty, były pełne żalu. Kiedy później Ethel wspominała tę noc była pewna, że stanowili najżałośniejszy obrazek na świecie. Oboje byli nikim. Dwiema samotnymi wysepkami żałości, które, jak dotąd, dryfowały po Oceanie Wszechświata niezależnie od siebie. I znów to samo: Zabójca i Ofiara. Tylko, że tym razem nie chodziło o z a b i j a n i e, ale o wzajemne topienie się w morzu żałości.
Ethel spojrzała prosto w oczy Isaaca. A raczej, zrobiłaby to, gdyby ten nie był zajęty badaniem zawartości swojej szklanki. Uniósł ją na wysokość oczu i przyglądał się, jak resztki mleka obijają się bezwiednie o szklane ścianki.
- Jesteśmy jak mleko. Wystarczy delikatnie potrząsnąć Szklanką, abyśmy z oburzeniem na twarzach i panicznym lękiem w sercu zerknęli na rękę Boga-Potrząsacza. Ale, jesteśmy tylko mlekiem i nie możemy zahamować, ani nawet przewidzieć tych wstrząsów. Poza tym, jesteśmy bezbarwni i po trzech dniach nadajemy się do wywalenia, bo za bardzo cuchniemy stęchlizną.
- Ale, bez nas nasze kości nie rozwijałyby się prawidłowo, a jogurt, lody i cheddar nie miałyby racji bytu.
Isaac spojrzał na nią z uniesioną brwią.
- Lubisz mleko?
Ta posłała mu szeroki uśmiech. On natomiast nie mógł zrobić absolutnie nic innego, jak tylko odpowiedzieć jej tym samym.
- Masz rację, ludzie to masa – powiedziała – Wielka szklanka białego mleka. Czasem jednak, rzadko, ale zdarza się, że temu Komuś na górze zadrży ręka i do szklanki wpadnie kilka kropel soku malinowego.
Isaac znów się uśmiechnął.
- Jesteś jak sok malinowy.
- Ty też.
Przez chwilę kontemplowali doskonałą trafność tej spożywczej metafory.
- Jesteś bardzo inteligentna.
- Och, proszę, tę bajeczkę zostawmy sobie na później.
Isaac nie miał pojęcia, o co może jej chodzić. Był to jednak sygnał, że oboje i tak powiedzieli już za dużo i że powinni oszczędzić sobie wywodów na kolejne tygodnie. Zwłaszcza, jeżeli Ethel miała zostać w chacie na dłużej. Nie ulegało wątpliwości, że nigdy, w życiu żadnego z nich nie znalazła się osoba (czy też wampir), która wysłuchałaby ich zwariowanej filozofii do końca. Isaac wstał, mruknął „Dobranoc”, choć dochodziła czwarta nad ranem i wrócił do swojej sypialni.
(…)
ps. pisane było to okrągły rok temu i stanowi to część większej całości, więc nie wszystko jest jasne... nie chciałabym też zostać posądzona o jakieś poddanie się wpływom mody na wampiry, bo tak nie jest. skąd się to jednak wzięło? tego nikt nie wie
:wink:
Mleka szklanka [psychologiczna powiastka ciut-fantastyczna].
1"Tylko dwie rzeczy są nieskończone: Wszechświat i ludzka głupota. Chociaż, co do tego pierwszego mam pewne wątpliwości."
Einstein.
Einstein.