Przecz upadł duch żywiący
W otchłanną ciemną głąb
Z jasności nieb promiennej?
Boć już w upadku drga
Wzlot duszy ku wyżynom...*)
W pokoju panuje całkowita ciemność rozproszona jedynie słabą poświatą drgającego płomyka świecy. Szczelne okiennice nie przepuszczają światła ani powietrza, w środku unosi się ciężki zapach łoju, kurzu i dawno niemytego ciała. Matka wchodzi ostrożnie, z wahaniem, stawia na komódce talerz zupy, szybko wyjmuje spod łóżka nocnik. Oczy jej łzawią od tej duchoty, od tego smrodu, z żalu za dzieckiem, które podziało się nie wiadomo, gdzie. Ręce drżą ze strachu przed tym samym dzieckiem, które odeszło, choć wciąż leży tu, w łóżku, zaledwie krok od niej. Chce odgarnąć tłusty kosmyk ze spoconego czoła córki, która śpi lub udaje, że śpi, ale właśnie dlatego, że może udawać, matka cofa się, odwraca do drzwi, kładzie dłoń na klamce i w tej chwili słyszy szept:
- Mamuś...
Przez chwilę stoi nieruchomo, z ręką na klamce, pragnąc ulec złudzeniu, że wreszcie dziecko wróciło, i w końcu mu ulega. Odstawia nocnik i niepewnie, w każdej chwili gotowa zerwać się do ucieczki, przysiada na brzegu łóżka.
- Mamuś... - Córeczka otwiera oczy i matka oddycha z ulgą, bo wie, że rozpoznały się i odnalazły. Łudzi się myślą, że tym razem tak już pozostanie na zawsze. - Mamuś, tęsknię za tobą.
Kobieta kładzie dłoń na rozpalonym czole dziecka, a gdy ją cofa, córka prosi:
- Nie idź. - Ujmuje jej dłoń i całuje ją z czułością.
Smutny uśmiech znika z twarzy matki, kiedy usta dziecka zupełnie nie po dziecinnemu zaczynają skubać wierzch jej dłoni, a gdy zsuwają się na nadgarstek i delikatnie go pieszczą, kobieta na chwilę tężeje z rozpaczy i przerażenia i wyrywa rękę z zaskakująco mocnego uścisku. Kiedy zrywa się z łóżka, ręka dziecka zdąża jeszcze, zupełnie nieprzypadkowo, musnąć pełną pierś matki.
Kobieta wybiega z pokoju, zaryglowuje drzwi i ucieka jak najdalej, odprowadzana zrozpaczonym głosem ni to męskim, ni niewieścim:
- Ja tylko chcę kochać!
* * *
Kiedy to się stało, dziewczynka na chwilę przestała oddychać, a potem gwałtownie i głęboko nabrała powietrza, jak pływak wynurzający się z głębin, jak człowiek wybudzony z koszmarnego snu. I już było po wszystkim. Pustym wzrokiem spojrzała na wianek, który plotła jeszcze chwilę wcześniej, i przeniosła spojrzenie na matkę wylewającą z balii wodę z mydlinami. Znad poluzowanego gorsetu kusiły piersi pulchne, zaróżowione od słońca. Dziewczynka podeszła, wtuliła twarz w tę miękkość, matka roześmiała się i pogłaskała ją po głowie, ale po chwili odsunęła córkę z zaskoczeniem i wstrętem, kiedy dłoń dziecka wsunęła się pod gorset i łapczywie zaczęła pieścić sutek.
* * *
Kobieta rozsznurowała gorset, zrzuciła go razem z koszulą i weszła do balii napełnionej wodą z mydlinami.
Półprzytomny od tego widoku i od zapachu mydlin przemieszanego z ostrą wonią kobiecości, półprzytomny od tkliwości i pragnienia, by dotknąć tego ciała, zamknąć dłoń na piersi i pieścić sutki, półprzytomny od urodzenia, nie usłyszał, kiedy ktoś za nim stanął. Nawet się nie obejrzał i nie chciał oderwać się od okna, gdy silna dłoń szarpnęła go za brudną koszulinę na grzbiecie i gdy mężczyzna syknął mu prosto do ucha:
- Ścierwo... Zabiję, zatłukę jak psa. Baby cię nie chcą, nawet suka by cię nie dopuściła.
Zaciągnął go do lasu, jeszcze bardziej rozjuszony obrzydliwym skrzekiem, zrozpaczonym głosem ni to męskim, ni niewieścim:
- Ja tylko chcę kochać!
Zatłukł, zabił jak psa i jak truchło psa rzucił na pożarcie padlinożercom.
* * *
A po kilku dniach stracili córkę. Został już jedynie ciemny, wypełniony smrodem pokój i to coś w łóżku, co łudziło ich pozorami i tylko czekało, by móc znowu pożądliwie objąć pierś matki - jeśli nie dłonią, to choć spojrzeniem. I głos, który nie był jej głosem, tylko skrzekiem ni męskim, ni niewieścim. Za każdym razem, gdy córka-niecórka wykrzykiwała swoje pragnienie, ojciec bladł, ukrywał twarz w dłoniach i syczał przez zaciśnięte zęby: "Ścierwo..." Kobieta spoglądała na niego bezradnie, poruszona rozpaczą ojca, ze strachem, że i on traci rozum.
*) Cytat z dramatu "Dybuk" Szymona An-skiego.