Prolog
Kiedy patrzę na swoją twarz w lustrze nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cała się zmieniła. To dziwne, bo z pozoru wszystko wygląda jak zawsze. Tylko te oczy... Stały się głębsze. Jakby od Świąt postarzały się nie o kilka miesięcy a o wiele lat. I nic dziwnego, jeśli przyjąć, że są zwierciadłem duszy. Moja dusza tez się postarzała. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Wszystko co mnie otacza dopiero teraz zaczęło przebijać się do mojej świadomości. Stało się wyraźne. Tak bardzo inne, od tego co pamiętam...
To co przed świętami wzbudzało wielką radość, teraz stało się mało znaczące. To co budziło niepokój, teraz zostało wyciszone, zepchnięte na dalszy plan. Przeszłość i przyszłość zastąpiła teraźniejszość. Całkowite przewartościowanie życia w ciągu kilku miesięcy zobojętnienia...
Ale odzyskanie świadomości przyniosło aż nazbyt nieprzyjemne skutki uboczne. Nie ma już we mnie pustki. Jest ból. Cała masa bólu tak niezwykle trudnego do wytrzymania, że chwilami marzę by znów wyłączyć się z życia. Z pewnością było by łatwiej, gdybym nie była sama. Ale jestem. Bardziej niż kiedykolwiek, choć otaczają mnie niekiedy nawet ważni dla mnie ludzie.
Ojca nie widziałam od Wigilii, kiedy to przyszedł do domu przed północą, ledwo trzymając się na nogach i po wszczęciu awantury - której odgłosy mieszały się ze śpiewanymi przez sąsiadów kolędami - oświadczył, że się wyprowadza. Matka spakowała jego rzeczy następnego dnia i wystawiła przed domem. Nie wiem gdzie teraz jest. W końcu nie znam wszystkich melin w mieście.
Wszystkie gorące uczucia jakie żywiłam do M. stłamsił on sam – nieświadomie – jednym zdaniem. Gdzieś tam we mnie siedzą jeszcze resztki miłości (nie boję się tu użyć tego słowa), ale są schowane w zamkniętym na klucz pokoju w moim sercu.
A. się do mnie nie odzywa. Ostatnia rozmowa z nią jest chyba jedynym zdarzeniem w moim życiu w stosunku do którego moje odczucia się nie zmieniły. Nigdy z resztą nie zapomnę, jak po oficjalnym zakończeniu naszej przyjaźni, powiedziała słowa, które pragnęłam usłyszeć z jej ust kiedy byłyśmy jeszcze blisko. Ogólnie rzecz biorąc, powiedziała, że jestem fajna. Niby nic takiego. Ale wreszcie było to zaakceptowanie mnie, a nie nieustanne analizowanie mojej osoby i informowanie o tym co muszę w sobie zmienić.
Dwa pierwsze zdarzenia powinny mnie chyba uszczęśliwić. W domu nie ma ciągłych burd, a uczucie które z racji swojej beznadziei niszczyło mnie zamiast budować już nie istnieje. Ale...
Po pierwsze: Boję się o ojca. Będę czuła się winna, jeśli coś mu się stanie. W końcu nie raz sama kazałam mu się wynosić. Moje poniekąd irracjonalne współczucie wobec niego pogłębiło się. Nie wiem nawet czy tam gdzie teraz przebywa ma łóżko.
Po drugie: Nie potrafię wybaczyć sobie, że zmarnowałam na M. dziewięć miesięcy życia. Że miałam klapki na oczach, że jego wady jedynie mnie bawiły, choć czasem bywały wręcz odrażające.
Po trzecie: To wszystko (wliczając tu A.) stało się praktycznie jednocześnie. Nie miałam czasu by zrozumieć zmiany jakie zaszły w moim życiu, by się do nich przyzwyczaić, bo już pojawiały się następne. Przestałam sobie z nimi radzić. Przestałam nawet próbować to robić. Uciekłam. Schowałam się w siebie samą, budując wcześniej mur, który miał mnie chronić, a jak się okazało stał się moim więzieniem.
Teraz muszę nauczyć się żyć na wolności.
2
No cóż. Gdybym przeczytał taką stronę na początku czegokolwiek - powieści, opowiadania itd. - to zacząłbym odkładać lekturę "na później". Jak dla mnie to nie jest wstęp, tylko rzucenie masy suchych informacji, w dodatku dystansując mnie i bohaterów (czemu skróty?). To, co się dzieje, powinnaś opisywać w trakcie, a nie we wstępie. Wstęp jest od tego, żebym wczuł się w klimat historii, żebym spojrzał oczami bohatera
Nie ma dużo do gadania. Krótki fragment, technicznie nie najgorszy, parę byków by się znalazło, np.:
"Nigdy z resztą nie zapomnę"
Trzymaj się!
Nie ma dużo do gadania. Krótki fragment, technicznie nie najgorszy, parę byków by się znalazło, np.:
"Nigdy z resztą nie zapomnę"
Trzymaj się!
3
Kiedy patrzę na swoją twarz w lustrze nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cała się zmieniła. To dziwne, bo z pozoru wszystko wygląda jak zawsze. Tylko te oczy... Stały się głębsze. Jakby od Świąt postarzały się nie o kilka miesięcy a o wiele lat. I nic dziwnego, jeśli przyjąć, że są zwierciadłem duszy. Moja dusza tez się postarzała. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Wszystko co mnie otacza dopiero teraz zaczęło przebijać się do mojej świadomości. Stało się wyraźne. Tak bardzo inne, od tego co pamiętam...
[1] - siękoza...
[2] - Brak przecinków
[3] - Polskie znaki!
Ech... dziwne to takie. Ni to prolog, ni rozpoczęcie. Tekst jawi się jako surowy zapis myśli, a nie przemyślana narracja. Odczuwam, że zbyt dużo jest w nim emocji autorki, a za mało samego twórczego myślenia. Jest tu jakaś głębia, da się wyczuć wątek, ale zostało to zapisane w sposób... brzydki. Kilka wątków poruszonych na starcie nie tworzy prologu - nie wprowadza mnie płynnie w świat, tylko stawia przed oczami konkretne wydarzenia, na dodatek, mieszając je wszystkie na raz. Mamy Wigilię, ojca, przyjaciół i skończoną miłość, oraz garść przemyśleń. Nie do końca widzę kierunek, w którym tekst podąży, ale sądzę, że owa Wigilia powinna być tym prologiem - wprowadzeniem w świat bohaterki. Bo teraz, jak tak na nią spoglądam przez pryzmat literek, jest papierową postacią.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.