Pierwszy wojownik
Kobieta wyszła z jaskini i z niepokojem spoglądała na siwy dym widniejący nad lasem. Przykucnęła, poprawiając niedźwiedzią skórę zasłaniającą tułów i biodra. Odruchowo ułożyła dłoń na delikatnie zaokrąglonym brzuchu, gładząc po nim płynnymi ruchami. Pełnymi, czarnymi oczami obserwowała przedpole, wyglądając za mężczyzną. Powinien był wrócić już dawno, bo po raz trzeci dokładała do ognia a zarumienione mięsiwo stygło ułożone na płaskim kamieniu. Tkwiła w bezruchu, przepełniona smutną myślą, że tym razem on nie wróci z polowania: niedźwiedź będzie silniejszy, zwierz szybszy. A może spotkał wojownika, zaszedł mu drogę? Zabił to, co tamten chciał przynieść do swojej jaskini? Jej myśli krążyły bezustannie wokół lęku, jaki odczuwała.
Wróciła do jamy i przyklękła przy ognisku. Ogień dogasał. Wybrała najchudsze kawałki drzewa i dorzuciła do paleniska. Gdyby nie wrócił, większe części pozwoliłyby na utrzymanie płomienia przez kilka dni, zanim umarłaby z głodu. Dookoła jaskini wszystko wyzbierała, a ziemia urodzajna w tym miejscu nie była. Owoców nie wiele, liście niesmaczne, kwiaty kwaśne w smaku. Wierzyła w siłę swojego mężczyzny, gdy ten zabierał ją z wioski. Silny, stanowczy, ze skórą kota natkniętą na głowę wyglądał hardziej niż wódz plemienia. Tylko dźwięków żadnych nie wydawał, poza zwierzęcymi odgłosami, przy pomocy których chciał do niej przemawiać. Pragnęła pokazać, że i on posiada mowę, ale nie osiągnęła żadnego rezultatu. Dlatego zamilkła, czyniąc wszystko to, co kobieta powinna: pilnowała jaskini, nosiła w sobie dziecko, gotowała i czekała.
Dym nad drzewami rósł, pokrywając horyzont coraz to bardziej. Z lasu zaczęły wybiegać wypłoszone zwierzęta. Mknęły bezładnie przez polanę nie zważając na stojącą przy jaskini kobietę. Czas mijał, a mężczyzny nadal nie było Niepokój rósł, ale wiedziała, że nie może opuścić jamy, jego domu i schronienia. Będzie tu tkwić nawet wtedy, gdy języki ognia wkradną się na skalne podejście. On przyjdzie i coś zaradzi. Jest silny.
We wnętrzu chłodnego schronienia czuć było swąd spalenizny, niesionej delikatnym wiatrem. Kobieta siedziała, skulona w kucki i patrzyła w ogień. Czekała już czwarty płomień, a jego wciąż nie było. Obejrzała otoczenie i zawiesiła wzrok na futrzanym legowisku umieszczonym pod najdalszą ścianą jaskini. Chciała, aby on tam leżał, nie mówił nic jak zawsze, tylko żuł mięso i patrzył w jej oczy. Podpierając ciało na rękach, podeszła w to miejsce i uniosła mały, kruchy kamień. Dotknęła nim ściany, pozostawiając niewielką kropkę i widząc to, pociągnęła ponownie, malując długą kreskę. Na jej twarzy zagościł dziecięcy uśmiech. Zaczęła rysować kolejne linie, wyobrażając sobie mężczyznę na polowaniu. Stworzyła malunek złożony z kilku kresek, będących ciałem i głową tego, na którego czekała oraz mamuta, wielkiego zwierza dającego najwięcej futra. Wróciła z powrotem na miejsce przy palenisku i siadła w kucki, spoglądając na ścianę. Była zadowolona i wiedziała, że on doceni ten podarunek. Posmutniała na myśl, że nie opowie dlaczego to zrobiła. Może zrozumie? Ucieszy się? Wciąż czekała.
Wrócił. Wbiegł do jaskini, trzymając w ręku dwa zające z roztrzaskanymi łbami. Nie patrząc na nią, odciął im uszy i położył obok mięsiwa. Chwycił za posiłek i zaczął odgryzać łapczywie duże kawałki. Kobieta wskazała na malunek i uraczyła go szerokim uśmiechem jednak on odwrócił głowę, zakrywając kamienne oblicze niedźwiedzim nakryciem głowy. Odczuwając jego zdenerwowanie wstała i podeszła do wyjścia jaskini, wskazując na dym panujący nad drzewostanem.
- Ogień. Źle? Strach? – wskazała okrytą siwym całunem linię lasu.
- Hyry! – wrzasnął.
Wiedziała, że teraz powinna zostawić go samego, dać myśleć, jednak nie potrafiła. Instynkt podpowiadał jej, że powinna pozostać blisko. Położyła delikatnie dłoń na silnym ramieniu, obserwując, co uczyni. Spojrzał ukradkiem, po czym odtrącił jej rękę. Zrozumiała i odeszła w głąb jamy, pozostawiając myślącego mężczyznę. Jeżeli po polowaniu nie patrzył w ogień, zgodnie ze zwyczajem, oznaczało to problem, z którym nie potrafi sobie poradzić, jednak wierzyła, że coś wymyśli. Wyjęła nóż i pochwyciła za martwą zwierzynę, ze smutkiem przygotowując kolejny posiłek, bo widziała, że zapas to żaden, a jutro polowanie będzie bezowocne, za sprawą popłochu jaki wywołał dym.
Mężczyzna wbiegł do środka i krzyknął, nakazując odłożenie noża. Wskazał ręką, aby zabrała skóry, naczynia i niedokończony posiłek. Wykonała polecenie i zaczęła zwijać futra z legowiska, na które ułożyła kilka narzędzi, noże, łyżki i dwie misy. Co chwilę spoglądała pytająco na mężczyznę, ale ten tkwił odwrócony tyłem i obserwował nadciągający, gęsty dym. Kiedy przewiązała plecioną liną przygotowany sprawunek, zawołała mężczyznę ukazując jednocześnie, że jest gotowa. Pokazał, aby przewiązała sięgające do pośladków włosy a kiedy to zrobiła, podszedł do przybytku, uniósł go i zarzucił na prawe ramię. Podeszła do niego i stanęła za plecami, odbiła stopami i zawisła zgięta w pół na lewym barku. Uchwycił ją w pasie i wybiegł z jaskini. Kobieta była zadowolona, bo wiedziała, że jest silny i wszystko co dla obojga ważne, wziął na zwój grzbiet. Tego od niego oczekiwała. Wierzyła i nie zawiodła się. Gdy schodzili po kamiennym zboczu opuszczając na zawsze to miejsce, widziała jak ogień wyziera z lasu, jak trawi wszystko, co napotka i chociaż posmutniała na myśl, że od nowa będzie przygotowywać jaskinię, nie wątpiła ani na chwilę w swojego mężczyznę.
Niósł ją bezustannie cztery brzaski, bez picia i jedzenia. Czuła pod swoim ciałem, jak słabnie, a jego kroki zaczynają przypominać pląs ranionej zwierzyny, jednak nie zatrzymywała go, bo wierzyła, że wie co robi. Zagrożenie musiało być ogromne, jeżeli zdecydował się na tak długi wymarsz. Gdyby teraz zasłabł, upadł ona umarłaby przy nim, nie mogąc przynieść jadła a jej instynkt nie pozwoliłby na odgadnięcie, gdzie jest rzeka, zwierzyna albo odpowiednie drewno do ognia.
Mężczyzna stanął unosząc kilkakrotnie barki na znak, że zaraz zrzuci ją na ziemię. Klepnęła go w biodro, oznajmiając swoją gotowość. Rzucił ją na miękką trawę, a obok położył cały dobytek i pokazał, że przyniesie drewno na ogień. Odszedł bez słowa, a ona znowu czekając, przygotowywała naczynia, wydeptała miejsce na palenisko i wyrywała uschnięte rośliny, aby nie zajęły się od płomieni. Wrócił bardzo szybko, przynosząc na silnych ramionach sporą ilość drewna. Ułożył w stos starannie wybrane kawałki, podłożył przygotowaną suchą trawę, gałązki i malutkie fragmenty kory. Zaczął krzesać kamieniem. Obserwowała te starania ze smutkiem i żalem, widząc pot na jego czole, przekrwione oczy i drżące mięśnie, jednak nie mogła nic powiedzieć, przeszkodzić, zaradzić. To jego rola a wszelka pomoc będzie oznaką jego słabości. Kiedy mocował się z iskrami, wstała i odeszła z miską, kierując kroki do pobliskiego strumienia, gdzie nabrała wody. Wróciła i podeszła z piciem, stanęła za nim i objęła go w pasie, przykładając naczynie do zaschniętych, sinych ust. Pragnęła, aby nie odtrącił jej, nie krzyczał, nie uderzył, ale liczyła się z tym i mimo łez spływających po policzkach przytulała nadal, chłonąc jego ciepło. Zrobił łyk, drugi, trzeci i przyłożył rozgrzany policzek do jej chłodnej dłoni. Był silny, bo okazał swoją słabość. Ten drobny gest był wszystkim, czego oczekiwała, a nawet więcej, stał się symbolem troski. Dotyk, który zapamięta do końca życia.
Ognisko zostało rozpalone. Mężczyzna pokazał, że teraz idzie na polowanie a ona wiedziała, iż nie jest w stanie zmienić tego zamiaru. Patrzyła jak odchodzi, stawiając osowiałe kroki i jak bardzo jest osłabiony. Czy zdoła cokolwiek upolować, jeżeli sam jest łatwym celem? Teraz zmartwienie, że może nie wrócić było jeszcze większe, ale nadal wierzyła. Może oszczędza siły na ostatni moment? Na tę chwilę, kiedy jego doskonały wzrok wypatrzy zwierzynę w odległej gęstwinie? Pewnie tak. Jej pozostało pilnować, aby ogień był taki sam, jakim go zostawił. Czekała. Wrócił późnym wieczorem, kiedy niebo pokryte srebrnymi punktami oznajmiało porę spania. Na barkach przyniósł wielkiego, cętkowanego kota z rozszarpanym gardłem. Walczył z nim gołymi rękami i ponownie wygrał. Ułożył zdobycz przed ogniem, ukląkł przed nią i zaczął obdzierać ze skóry, starannie omijając głowę. Kiedy całe futro spoczęło na ziemi, odciął duże kawałki mięsa i rzucił kobiecie. Teraz ona musiała pokazać, że jest warta jego siły. Przygotowane kije tylko czekały, aż zostaną natknięte porcją czerwonego mięsa. Mężczyzna obserwował, jak jego wybranka wykonuje swoje obowiązki i chłonąc ciepło paleniska odpoczywał po wyczerpującym dniu. Zadbał o rodzinę. Był silny. Tego od niego oczekiwano.
Kiedy wstał, ona kucała przy nim i patrzyła w jego błękitne oczy. Przez całą noc oprawiała skórę kota, skąd wycięła czaszkę, oczy i rozpłatała kończyny tak, że teraz mógł ją włożyć na plecy i przewiązać przy szyi oraz w pasie. Położyła przygotowaną zdobycz i odeszła do paleniska, gdzie strawa była podgrzewana. Spoglądał beznamiętnym wzrokiem, jak w glinianym garnku miesza mięso, a ona co chwilę kierowała na niego spojrzenie, sprawdzając, czy dostrzegł przygotowaną skórę. Wstał, przymierzył i pokiwał głową dając tym samym wyraz uznania dla jej starań. Jednak zrobił to tak, aby tego nie dostrzegła.
Po porannym posiłku, oboje siedzieli wpatrzeni w palenisko, dłubiąc patykami w ziemi. Wiedziała, że tutaj nie zostaną dłużej niż dwa brzaski, ale zachodziła w głowę, skąd on wie, kiedy mają wyruszyć? Ona nigdy nie byłaby wstanie powiedzieć, co decyduje o tym, że mogą iść albo muszą zostać. Po dłuższej chwili, kiedy słońce sięgnęło najwyższego punktu na niebie, zaczęła przygotowywać drugi posiłek, jednak on stanowczo tego zakazał. Nie wiedziała tym razem, dlaczego? Mieli odejść stąd? Doczekać ciemności? Jedzenie nie dobre? Tak bardzo pragnęła, aby wydał z siebie dźwięki, które mogłaby zrozumieć, albo żeby on zrozumiał chociaż te kilka prostych słów. Usiadła zrezygnowana i patrzyła w ogień, oczekując jego decyzji.
Wstał i pokazał, że idą dalej, wzdłuż rzeki. Kobieta szybko pozbierała wszystkie rzeczy, zasypała palenisko i przygotowała pakunek, który mężczyzna zarzucił na swoje potężne braki. Stanęła, jak zawsze, za nim, odbiła się i naskoczyła na ramię, zwisając głową w dół.
Szli jeden brzask, do chwili gdy nad lasem ujrzeli dym. Zlękniona kobieta pokazywała wielkie niebezpieczeństwo, ale on nie reagował, tylko z kamienną twarzą wskazał kierunek, w którym teraz będą podążać. Tym razem nie zabrał jej na ramię, lecz pokazał, aby szła za nim, trzymając szybki krok. Ponownie nie rozumiała jego decyzji. Jak on widzi, że ten dym jest bezpieczny a tamten nie? Dlaczego idzie do czegoś, jeżeli wcześniej od tego uciekał? Myślała gorączkowo, stawiając stopy na jego śladach. Mężczyzna jednak wiedział, gdzie podąża. Dym, który dostrzegł był oznaką życia innego plemienia, gdzie zamierzał pozostać, zapewniając bezpieczeństwo rodzinie.
Wioskę stanowiły niewielkie chaty, wykonane ze słomy i zaschniętej gliny, ułożone jedna obok drugiej - sprawiały wrażenie od dawna zamieszkanych. Kiedy stanęli na głównym placu o kształcie okręgu, na jego środek wyszli mieszkańcy: mężczyźni i kobiety uzbrojeni w dzidy. Ciała mieli pomalowane na różne bojowe wzory o czerwonej barwie, ułożone tak, aby przypominały uzębienie dużego drapieżnika. Kobiety nosiły futra w ten sam sposób, jak jego wybranka. Spośród kilkudziesięciu wojowników, na środek wyszedł wysoki, postawny człowiek, z czołem oznaczonym białą kreską. Na głowie miał zatknięte wielkie poroże jelenia, a kark przykrywała lisia skóra. W ręku trzymał długą rzeźbioną dzidę z grotem wykonanym z brązu. Gestem ręki zatrzymał przybyłych i uderzył bronią o ziemię. Powiedział coś, czego kobieta nie zrozumiała, po czym pokazał ręką, aby wrócili, skąd przyszli. Mężczyzna zerknął na kobietę, wskazał na jej brzuch i uniósł dłoń skierowaną wnętrzem do góry, poruszając jednocześnie palcami - to był znak wielkiego ognia. Przywódca wioski pokiwał głową, jednak po chwili namysłu ponownie nakazał, aby odeszli.
Nie mogli tego zrobić. Ich las spłonął i wiedział, że nie zapewni przetrwania swojemu potomstwu ani kobiecie, nad którą ma sprawować opiekę. Zaprzeczył kręceniem głowy i tupnął nogą, pokazując, że tu zostanie. Wódz tłumaczył, że jest ich za wiele i że nie będzie wstanie zapewnić jedzenia wszystkim, wiec wybierając ich, sprawi, że ktoś z wioski umrze. Mężczyzna zrozumiał jego gesty, ale upierał się, że jedzenia starczy także dla jego rodziny. Pokazał wszystko starannie i dokładnie. Jego wybór wydawał się logiczny - był przekonany o swojej racji. Kobieta stała i patrzyła na wszystkie tłumaczenia rozumiejąc każdy gest. Widziała jego starania, które miały zapewnić jak najlepszą przyszłość jej i nienarodzonemu dziecku.
Wódz uderzył dzidą w ziemię, po czym przyłożył pięść do torsu i stuknął trzykrotnie kciukiem w mostek. Oznaczało to, że o miejsce w wiosce będą walczyć. Jeżeli mężczyzna przegra, zabiją jego kobietę. Gdy wygra, będzie mógł zabić rodzinę przywódcy i zając jego miejsce.
Jak sądzicie, pisać dalej? Temat ciekawy?