Dziewczyna cicho wstała z łóżka. Rzuciła przesiąknięte nienawiścią spojrzenie śpiącemu na łóżku mężczyźnie, po czym cicho zaczęła się ubierać. Nie trwało to długo- wszystkie ubrania znalazła albo na dywanie obok butów, albo jeszcze przy drzwiach przy których się rozbierała. Przez myśl przeszły jej wydarzenia poprzedniego wieczoru- spała z facetem, który przyprawiał ją o mdłości. Zresztą co z tego? Podeszła do komody i odsunęła pierwszą szufladę- to musi gdzieś tu być… to musi być gdzieś tutaj… odwróciła się w stronę mężczyzny- chrapał. Brr… przez ciało przeszedł jej zimny dreszcz. Po tej akcji zasługuje na długą, gorącą kąpiel… zasunęła cicho szufladę i otworzyła następną.
- Czego szukasz? - drgnęła lekko, po czym odwróciła się z uśmiechem.
- Czegoś, co powie mi o tobie więcej… rodzinnych portretów, ubrań… spotkaliśmy się dopiero wczoraj… - oparła się o komodę, odgarniając blond włosy. Mimo, że kłamstwo było dobrze przemyślane, głos jej drżał. Lekko, ale on to zauważył. Zielonooki wciąż przyglądał jej się łagodnie.
- Naprawdę skarbie? A ja myślałem że - sięgnął pod łóżko, po czym wyjął z buta małe zawiniątko - że tego - dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę. Potem utkwiła wzrok w oknie. Wiedziała, że drzwi są zamknięte na klucz. To tylko kilka kroków… wprawdzie to nożownik z Ness, ale to tylko kilka kroków. Oglądała już ten pokój. Na balkon, z niego na sąsiedni dach…
- Myślałem, że hrabiego stać na coś więcej, niż wysłanie kobiety. Takiej małej, wrednej suki, która zapewne umie tylko zadowalać mężczyzn, a nie zabijać. No, dam ci szansę, zabij mnie! - rozłożył ręce, w geście poddania. Na balkon, potem na dach… - nie umiałaby nikogo zabić. Zrobiła to, żeby pomóc hrabiemu. Za godną sumę pięćdziesięciu Palików. To miało być łatwe - uwieść i ukraść zawiniątko.
- Boisz się? A może czegoś ode mnie chcesz? - uciekaj Bet, uciekaj - chociaż duszą była już na dachu, nogi wrosły jej w podłogę. - Rusz się dziewczyno, zaraz wyjeżdżam - pochylił się ponownie, aby schować zawiniątko do buta. W tym momencie rzuciła się do okna - już miała za nie wyskoczyć, gdy nagły ból w plecach szarpnął ją do tyłu. Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę. Siedział na łóżku w ten sam sposób co przed chwilą. Wykręciła rękę i poczuła, że w plecy ma wbity sztylet. Upadła na podłogę.
Na ulicy, pod budynkiem w którym umierała Bet stała zakapturzona postać. Wypuszczała leniwie kółka z dymu. Gdzie ta dziewucha? Powinna już tu być! Słysząc stłumiony krzyk staruszek zdjął kaptur i co sił w nogach pobiegł do sąsiedniej gospody. O mało nie wywróciłby się na odpadkach, które ktoś wyrzucił z okna. Może Varena jest jeszcze w gospodzie… może nożownik jeszcze nie zdąży uciec, może dopadnie go jeszcze w pokoju?
Wpadł do gospody. Już przy pierwszym stoliku znalazł to, czego szukał. Na stole leżał łowca, do piersi przyciskający butelkę z winem. Twarz całkowicie zasłaniała mu kurtyna czarnych włosów.
- Varena, obudź się! – krzyczał dziadek, tupiąc nogą. Podszedł do łowcy i odsłonił mu twarz.
- Obudź się dziewczyno! Bet nie dała rady! Musisz tam iść i zabić go! - pomruki sprzeciwu nie przypadły mu do gustu, dlatego zrzucił kobietę ze stołu. Natychmiast wstała, a w ręku błysnął jej nóż- czyli nie była całkiem pijana…
- No dobrze, moja droga, a teraz sąsiednia karczma, okno z balkonem. Wejdź i zabij- od razu znikła w wyjściu. Po chwili jednak jej głowa wychyliła się zza drzwi.
- Czekaj tatuś, a kto mi…- próbowała przypomnieć sobie jakieś słowo- A! Kurna mi za to zapłaci?
- Później córuś, później! A teraz idź i zabij gnoja! - klasnął w ręce - I uważaj na siebie - dodał już do zamkniętych drzwi.
Dziewczyna objęła wzrokiem brudną, ciasną ulicę, po czym przetarła oczy. Gdyby wyjechała wczoraj musieliby radzić sobie sami.
Już miała przejść przez ulicę, gdy zza rogu wypadł blondwłosy jeździec, o mało nie tratując zaspanych przechodniów. Ktoś krzyknął kilka obraźliwych uwag, tamten nie zatrzymał się jednak. Z karczmy po drugiej stronie ulicy wyszedł właściciel, podpierający się na starym, dwuręcznym mieczu i wrzeszczący:
- Morderca! łapać! Morderca!- jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkich przechodniów zmiotło z drogi nożownikowi z Ness. Zniknął za wjazdową bramą do miasta. Varena obserwowała wszystko znudzonym wzrokiem. Nie wyspała się jeszcze dostatecznie, aby ścigać nożownika. Poza tym to nie było jej zlecenie.
- Ludzie! Zgłupieliście! Wypuściliście go!- krzyczał dalej właściciel.
- Morfi, nie domagaj się sprawiedliwości! Niech wyjedzie z Birowca i niech już nigdy nie wróci!- odezwał się ktoś z tłumu.
- Niech pan wraca do środka- krzyknęła w stronę starca z mieczem- Niech pan wraca i modli się, aby już nigdy tu nie wrócił. Aby dopisało mi szczęście- schowała sztylet do pochwy. Staruszek zmrużył oczy i wykrzywił bezzębne dziąsła w serdecznym uśmiechu
- Mei!- krzyknął na całe gardło- Ty żyjesz! Kopę lat!
- Jestem Varena. Z kimś mnie pan myli- odkrzyknęła. Ruch na ulicy wrócił do normy. Mężczyzna nadal podpierając się na zardzewiałym mieczu szedł w jej stronę. Prawie przewróciłby się na wylanych przez okno zlewkach. Zaklął szpetnie.
- Pamiętam czasy, gdy było tu czysto- mruknął. Podszedł bliżej i wlepił w nią wzrok:
- Nie jesteś Mei!
- Zgadza się- miała niesamowitą cierpliwość do starców.
- A myślałem… poznałem cię po włosach. Miałem nadzieję… przepraszam- uśmiechnęła się - Wszystkim może się pomylić - położyła rękę na jego ramieniu - U pana w karczmie zabito mi właśnie przyrodnią siostrę. Mogę tam wejść i zabrać jej ciało? - spojrzał na nią zdziwiony, po czym spróbował podnieść miecz.
- Jakoś nie rozpaczasz - rzekł podejrzliwie.
- Bo nie umiem- odpowiedziała, idąc już w stronę sąsiedniej karczmy. Staruszek używając broni jak laski podążył za nią.
- Tamta nie wyglądała na łowcę - mruczał dalej.
- Bo nim nie była - odwróciła się w jego stronę. Woźnica bogato zdobionej karety krzyknął coś, o mało jej nie przejeżdżając.
- Varena to nie jest damskie imię.
- Ojciec chciał mieć syna - skłamała.
- Meitner też była łowcą.
- Cóż za zbieg okoliczności - weszli do karczmy - Mogę iść na górę, zabrać ciało?
- Oczywiście. Piękna dziewczyna. Taka…
- Delikatna i bezradna - ruszyła w kierunku schodów.
***
Pomieszczenie pachniało cudnie krwią i strachem. Ale strach nie był świeży. Nie pochodził od osoby, która siedziała przed nim. Gdyby mógł, sam by się przeraził. Kobieta patrzyła na niego wyjałowionym z uczuć wzrokiem. Jakby domagając się odpowiedzi na pytanie, którego nie zadała.
- Dlaczego mnie nie zjesz? - głos czarnookiej przyprawiał go o dreszcze.
- Jesteś zatruta - odpowiedział nalewając jej wina - Prawda, Mei?
- Możesz łatwo się przekonać - pochyliła się nad stołem, ukazując mu swoją apetyczną szyję. Poruszył się niespokojnie. Ledwo wygrywał walkę z pokusą. Z samym sobą.
- Jestem ostatni. A ty jesteś ostatnim prawdziwym łowcą. Ta walka nie może zakończyć się w ten sposób.
- W jaki? - wstała, podchodząc bliżej niego. Rzadko bywał tak długo i tak blisko ze śmiertelną kobietą.
- Pomyśl Fifred, możesz tak łatwo pozbyć się ostatniego łowcy. Jestem przecież tak blisko - położyła mu dłonie na ramionach. Smukłe palce tańczyły wzdłuż jego szyi.
- Czemu aż tak chcesz tego kobieto? Ja umrę, i ty umrzesz! - odwrócił się, patrząc jej prosto w twarz. Była nieruchoma i twarda jak maska - Jesteś potworna. Przerażasz mnie - wstał i podszedł do okna. Panowała taka piękna, bezgwiezdna noc - Meitner, błagam!
- W imię czego?! - wydawało mu się, że podniosła głos. Ale chyba tylko mu się wydawało.
- W imię życia! Ja chcę żyć!
- Dziwne słowa w ustach umarłego.
- Jestem ostatni! Zabiłaś wszystkie moje dzieci! Nie mam już nic
- Oddałeś mi prawie wszystko - matowy głos domagał się jasnych deklaracji - Oddaj resztę. Pomogę ci stąd odejść. Oszczędzę Ci cierpień
- Idź do diabła poczwaro! - zakreślił w powietrzu znak krzyża - Urodziłaś się, ażeby mnie zniszczyć! Jesteś gorszym złem niż ja, nie chcesz mnie zrozumieć!
- Przestań smędzić, Fif! Tu nie chodzi o nas! Creims kazała mi po ciebie przyjść! Zbliża się twój czas! Wam, wampirom nie należy się nieśmiertelność. Musisz pogodzić się ze śmiercią!
- Do diabła ze śmiercią! - krople krwi pociekły mu po policzkach - Przechytrzyłem ją tysiące razy!
- Jakie to wzruszające - sięgnęła do kieliszka stojącego na stole - Płaczący wampir. Nie marzyłam nawet o takim widowisku. Pomyśl racjonalnie, Fif. Możesz zabić mnie tylko zjadając. A ja nie mogę zabić cię tutaj. Z drugiej strony kiedyś musisz stąd wyjść. Nam obojgu nie pasuje ta pozycja - ukrył twarz w dłoniach.
- To nie tak miało być! Miałem wyjść stąd, założyć kolonię, przywrócić wampirzą potęgę! - spojrzał na nią ponownie, ale unikał wzrokowego kontaktu - była taka przerażająca. Jak żywa figurka z wosku - Słyszysz mnie Mei? Mówię jak ofiara, zlituj się!
- Oj Fifred, Fifred… tak można bez końca! Ty będziesz się użalał, płakał, brudził krwią ten piękny dywan. Potraktuj to jako kolejny rozdział w twoim - usiadła ponownie na krześle - Może nie powiem życiu, ale istnieniu. W twojej... Egzystencji?
- Myślisz że już mnie masz. Nie dotarło do ciebie jednak jedno. Mam kamień, który wskrzesza wampiry z popiołu, mam…
- Nie chrzań, nudzisz mnie. Gdyby istniał taki kamień, już dawno byłoby was ponownie miliony. A tak… siedzimy sobie u ciebie w zamku, popijając wino i rozmawiając o twoich marzeniach.
- Mylisz się - w jego oczach zabłysła iskierka nadziei - Taki kamień istnieje. Przeczekam cię Mei. Mój wysłannik wróci, wskrzeszę wampiry w Wieży Nietoperzy a ciebie wyślę do piekła, tam skąd pochodzisz.
- Zobaczymy Fif. Jestem pokusą dla kogoś, kto od tygodnia nie jadł - uśmiechnęła się szeroko - Uwielbiam gdy nazywasz mnie diabłem. Nabiera to zupełnie innego znaczenia w twoich ustach.- Odszedł od okna. Było mu teraz wstyd za to, że doprowadziła go do płaczu. Rosnący głód i strach o powodzenie misji wysłannika doprowadzał go do napadów żalu i bezsilności. Usiadł ponownie, jak najdalej od niej. Chociaż siedzieli w odległości trzech metrów, spokojne bicie jej serca ogłuszało jego zmysły. Bał się. Po raz pierwszy, odkąd został stworzony.
- Ty też musisz coś zjeść. A jeśli opuścisz ten zamek chociaż na chwilę, zamknę się na wszystkie spusty i będę czekał na kamień, chociażby do końca świata.
- Tyle determinacji w dążeniu do zamierzonego celu - dopiła swoje wino.
- Meitner, czy nie jesteś już na to za stara? Już osiem lat temu przeszłaś na emeryturę. Polowanie jest dla młodych... więc dlaczego?!
- Kocham was zabijać, to moje wieczne hobby.
***
Drzwi gospody otworzyły się z hukiem. Zamyślony starzec popijający wino aż podskoczył do góry. Odetchnął z ulgą, widząc wchodzącą córkę. Na plecach niosła martwą kobietę. Rzuciła ją na stojący przed nim stół.
- A więc rzeczywiście nie żyje - mężczyzna cmoknął z niedowierzaniem.
- Jak widać - mruknęła, obracając trupa na brzuch. Kątem oka widziała stojącego przez chwilę w ciszy barmana, najwyraźniej nie mogącego wydać z siebie żadnego dźwięku. Czując się bezpiecznie za usytuowanym w kącie barem wrzasnął w jej stronę:
- Brać mi stąd tego trupa! Wynieś go! - wpiła w niego lodowaty wzrok:
- Mogę wynieść was oboje - ponownie spojrzała na zwłoki.
- Miałaś zabić nożownika, a nie przynosić tu Bet! - starzec nagle oprzytomniał.
- Miałam ją zostawić?! To przecież twoja córka!
- Przybrana.
- Ja też, więc zostawiłbyś mnie? - starała się nie podnosić głosu. Udawało jej się. Z trudem.
- Nie - odpowiedział krótko, w jednym momencie zmieniając ton. Wpił w nią pełen czułości wzrok - Ciebie nigdy. Jesteś moim darem od niebios. Nie zawodzisz mnie. Co się stało już się nie odstanie - dodał spokojnie - Dowiedziałaś się czegoś ciekawego?
- Tylko że nosi koszule w obrzydliwych kolorach - wyrwała sztylet z pleców Bet, a stróżka krwi chlapnęła jej na policzek. Niedbale go wytarła.
- Używa dobrych noży - mruknęła cicho.
- Ty też.
- Rzuca niezwykle celnie…
- Ty także - spojrzał na nią, próbując wybadać - Boisz się go? - spojrzała na niego chłodno, na twarzy nie drgnął jej nawet jeden mięsień.
- Nie. Bet była dobrą dziewczyną.
- No… cóż tu rozpaczać - staruszek wstał z trudem - Damy na pogrzeb i ruszamy w drogę.
***
Przyglądał jej się uważnie. Siedziała w fotelu, odwrócona ku palącemu się w kominku ogniowi. W czerwonym świetle wyglądała jeszcze gorzej- stare, cienkie blizny przecinały się na twarzy z nowszymi, głębokimi szarpanymi ranami. Zauważył też, że nie miała zmarszczek, za to gęsto rozmieszczone pasma siwizny w czarnych włosach. Wydawało mu się, że śpi pomimo otwartych oczu. Gdy jednak poruszył się lekko, chcąc podnieść zza stołu i pójść w kierunku drzwi odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
- Wybierasz się na odpoczynek?- nie pozwalała mu spać. Krypty z ziemią i trumną nie odwiedzał od tygodnia. Z przerażeniem stwierdził, że nie jest zmęczona.
- Dajmy sobie odrobinę snu- odpowiedział łagodnie.
- Wyśpisz się w grobie. Teraz jeszcze ze mną posiedź.
- Nie jesteś zmęczona? Ludzie sypiają.
- Walcząc żartowaliśmy, że jak nie będziesz spać przez dwa tygodnie to się odzwyczaisz. Odzwyczaiłam się. Poza tym mam cię wykończyć - poklepała ręką fotel obok - Usiądź.
- Wykończymy się nawzajem. Cieszę się, że przynajmniej pozwalasz mi zamykać na dzień okna.
- Wiem że od tego nie umrzesz, a smrodu poparzonego ciała nie uważam za najprzyjemniejszy zapach. Nie spodziewaj się ode mnie żadnych uprzejmości.
- Kiedy zobaczyłem cię w drzwiach pomyślałem, że jesteś idealnym materiałem na posiłek. Teraz wiem, jak wielki zrobiłem błąd wpuszczając cię do środka. Później myślałem że nie wytrzymasz czterech dni, że pójdziemy sobie na ustępstwa - zaśmiała się, ale bez wesołości.
- Ustępstwa? Fif! Creims przyszła do mnie i powiedziała że nie pozwoli mi odejść, dopóki ty chodzisz po świecie. To dla mnie dostateczna motywacja, żeby cię zabić.
***
Varena rozłożyła mapę. Hrabia Matt przestrzegał, że w zapiskach z zapieczętowanej koperty wyraźnie napisano, że gdy pakunek zostanie skradziony stanie się niezwykle niebezpieczny przy Nietoperzej Wieży. Można było się więc właściwie domyśleć, że ktoś kto to ukradł zamierzał tego użyć. Nietoperza Wieża praktycznie już nie stała, na jej miejscu pozostała jedynie szeroka polana, ale niebezpieczeństwo podobno pozostało.
Cała ta historia zdawała się jej być dziwna- ród Mattów był najstarszy ze wszystkich, które zamieszkiwały Herobiańsk i podobno otrzymał ten przedmiot bardzo dawno temu. Teraz, po upływie wielu pokoleń nie mieli nawet pojęcia do czego ma służyć. Wskazówka, ukryta w rozsypującej się kopercie, została zapisana jeszcze w staroherobiańskim, a więc z odczytaniem było trochę problemów.
Sam hrabia- nigdy nie przywiązujący zbyt dużej wagi do swojego majątku, nakazał poszukiwania skradzionego przedmiotu nie tyle z chęci odzyskania go, co z poczucia obowiązku, jaki nakładała na niego kilkusetletnia rodzinna przysięga. Ojciec dziewczyny był jedyną osobą bez przydzielonego zadania, a więc na niego spadł obowiązek odnalezienia złodzieja i ścięcia mu głowy. Okazało się to niezbyt proste.
- Daleko jeszcze? - starzec siedzący przy stole ze zniecierpliwieniem palił fajkę.
- Nie.
- W poprzedniej gospodzie mówiłaś to samo!
- Co z tobą nie tak? - wwierciła w niego rozzłoszczony wzrok - Zachowujesz się jak dziecko!
- Po prostu lubię konkretne sformułowania.
- Konkretne, tak? - wzięła sztylet nożownika ze stołu.- Konkretnie, to jesteśmy tu...- wskazała palcem środek mapy - A polana jest tutaj - Starzec, nie widzący już zbyt dobrze uniósł się lekko na krześle, aby zobaczyć wyznaczone przez córkę punkty. Usta ułożył w bezdźwięczne "Aaa". Osunął się z powrotem na krzesło, a dziewczyna wypuściła głośno powietrze. Wiedziała, że w następnej gospodzie ojciec znów spyta o odległość. A wtedy naprawdę się zdenerwuje, bo przez jego bóle w kolanach musieli odpoczywać co kilkanaście kilometrów. Nie śpieszyli się - wiedzieli że on też zatrzymuje się na nocne popijawy. Poza tym prosząc o pomoc sześćdziesięcioletniego starca hrabia Ildefons nie spodziewał się przecież zbytniego pośpiechu...W miejscu w którym zapisano zapewne jakie jest to czyhające zagrożenie mole wyżarły gigantyczne dziury. Ojciec patrzył na nią przez chwilę, po czym jego wzrok powędrował w stronę przyśpieszającego w jej dłoni noża.
- Zostaw to, bo się pokaleczysz - mruknął ozięble. Rzuciła broń płasko na stół, po czym położyła na nim zaciśnięte pięści. Nigdy nie była cierpliwa.
***
Fifred oparł się na parapecie i przyglądał się czarnemu niebu. Było takie piękne - uwielbiał gdy księżyc był w nowiu - nie przyćmiewał wtedy blasku gwiazd. Rozmyślając o planetach, powietrzu i skałach, o truciznach, kobietach, nieznanych ludziom krainach i mitycznych potworach próbował zapomnieć o głodzie i pułapce w której się znalazł. Na moment ukrył twarz w dłoniach by dokładnie ją wymasować, a potem przeczesał włosy palcami. Kosmyk długich, blond włosów został mu w dłoni. Wiedział, że jeśli dłużej nic nie będzie jadł to zacznie się rozpadać.
- Na co patrzysz? - przez ciało przebiegł mu dreszcz.
- Na gwiazdy - odwrócił się i wlepił w nią zielony wzrok. Mei podeszła do niego zdecydowanym krokiem.
- Nie wiedziałam że wampiry mają sentyment do takich rzeczy - zrobił krok do tyłu, gdy chciała usadowić się obok niego przy oknie.
- Nie mają. Tłumaczyłem ci już. Mam trzech synów, takich jak ja. Są trochę mniej czuli - w sensie fizycznym z tego co pamiętam... nie utrzymujemy kontaktu. Za to moje wnuki są podłe, to fakt. I są niezwykle prymitywne, nie zaprzeczam. Ale i tak je kocham - chciał wzruszyć ramionami, ale powstrzymał się od tego odruchu. Przyjrzał się jej uważnie - nie wiedział jak to się dzieje, że ta mała, drobna postać wzbudza w nim taki strach - A ty, Mei? Kochasz coś? - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Miała bardzo ładne zęby.
- Kochałam. Moich uczniów na przykład. Ale oni są już w większości martwi - szeroki uśmiech spełzł z jej twarzy - Wykończyły ich twoje dzieci - wbiła w niego chłodny wzrok - twoje dzieci zagryzały i rozszarpywały moje dzieci. Czyż nie uważasz za sprawiedliwe, że to ja cię teraz zabiję? Nie śpiesząc się?
- Wykończymy się tu oboje, mówiłem ci. A wszystko wyglądać mogłoby zupełnie inaczej, gdybyś nie była szalona - dźwięk płynącej w jej ciele krwi doprowadzał go do obłędu. Myślał, że niedługo zwariuje - mógłbym dać ci wieczną młodość, niezmierzoną siłę! Byłabyś królową wampirów, moją królową! Gdybyś chciała - nie przerywał, nie zwracając uwagi na to, że łowczyni cały czas przecząco kiwała głową - bylibyśmy niepokonani - skończył.
- Jestem zatruta i nie zamierzam tego zmienić. śmierć powiedziała " W każdej chwili możesz zrezygnować z mojego daru. Pamiętaj tylko, że jesteś ostatnim łowcą, który nie zmienił profesji. Wyobraź sobie rzeź ofiar bez obrońców. Wybierając tą drogę straciłaś najwięcej i za trudno będzie ci ją opuścić". Tak właśnie jest. Pamiętam, czego uczyli w Akademii, co ja powtarzałam chłopcom. Nie dając się przemienić, nie ufasz wampirowi, który nigdy nie dotrzymuje obietnic. Nie słuchając go ratujesz swoją duszę, a więc ludzkość.
- Cytat z Rutherforda, pierwsze słowa, które wmawiali wam w szkole. Ośmioletnim dzieciom, czy w ogóle rozumieliście coś z tego?
- Jak widzisz rozumiem - Więc pomysł skuszenia na lepsze nie-życie odpadł. Od początku wydawał się najgorszy. Teraz Fifred zastanawiał się, ile człowiek może wytrzymać bez jedzenia. Codziennie, gdy na nią patrzył wydawała mu się bardziej blada. Miał nadzieję, że niedługo umrze. Wiedział, że brak snu, chłód i głód doskwiera jej tak samo jak jemu. Zauważył małe problemy w jej koordynacji ruchów - nadal poruszała się szybko, ale czasem także zataczała. Wbiła w niego spojrzenie i zmrużyła oczy. Zapewne próbowała odgadnąć o czym myśli.
- Poddaj się Fif, jesteś zielony. To nie będzie bolało - nie zwrócił uwagi na jej słowa. Pod złowrogo wyglądającymi starymi i nowymi bliznami widział w niej coś przyciągającego - i to nie tylko w aspekcie pożywienia.
- Przyglądasz się mi. Próbujesz znaleźć słaby punkt. Nic z tego. To nie mnie wypadają włosy, szarzeją paznokcie i pękają usta - wydawało mu się, że wyczuwa ulgę w jej głosie. Przez myśl przeszło mu, że ona również się boi. Spojrzał na swoje dłonie. Zapomniała powiedzieć, że twardnieje i matowieje mu skóra.
- Szarzeją mi paznokcie? - mruknął, jakby tego nie zauważył. Podniósł na nią zmęczony wzrok - Nieprawda.
- Szarzeją, szarzeją. A znam się na tym trochę i niedługo zaczną ci schodzić.
- Dopóki sam tego nie widzę nie jest to istotne - usiadł na parapecie, przewieszając przez niego nogi.
- Chcesz odfrunąć?
- Gdyby nie twój krąg, mógłbym - tuż nad głową przeleciała mu ćma, ale nie zdążył jej złapać. Stracił równowagę, wiedział że to może być koniec - Meitner rzuciła się w jego kierunku, chcąc wypchnąć go za okno. Przypomniał sobie, jak ważne jest dla niego to życie. To istnienie, które ciągnie się wprawdzie od zawsze, ale dostarcza tak wielu emocji... Na szczęście złapał ją za gardło, przez co musiała pozwolić mu wejść do środka. Inaczej sama także by spadła.
- Myślałem że zawiesiliśmy broń! - ryknął gdy chciała odejść w stronę fotela.
- To nie tak. Jako wręcz mityczne dla wampirów miejsce ten zamek chroni cię przed kołkami, czosnkiem, krzyżami, ogniem, octem i wodą święconą. Nie mogę cię zabić, to dość kłopotliwe - rozłożyła się na fotelu, odwracając głowę w stronę kominka - ale zawsze mogę próbować cię wypchnąć za solony krąg, a wtedy się usmażysz. Co do mnie wiesz - zabijesz mnie tylko zjadając, tak twierdzi śmierć.
- Słodka Creims. Podobno miała słabość do twoich chłopców. Jednego bardzo szybko zabrała ze sobą, czyż nie? - podszedł bliżej fotela, stając nad nią. Chociaż starała się być opanowana, widział w jej oczach, że zaraz się wścieknie - Darek, Dinon... Domosław... tak, Domosław - wstała błyskawicznie z zaciętym wyrazem twarzy. Nadal patrzył na nią lekko z góry. Prawie stykali się. Uderzył w czuły punkt, wiedział o tym.
- Olivier, tak? - syknęła przez zaciśnięte zęby. Tym razem to on poczuł ukucie żalu - Taki brązowowłosy przystojniaczek o niebieskich oczach - starał się, aby oczy nie zaszły mu łzami. Jego najulubieńszy, najmłodszy syn. Najbardziej podobny do niego, nie pastwiący się nad swoimi ofiarami, zawsze wesoły...
- To ty?
- Wszystkich. Wszystkich trzech. Ten ostatni był szczególny. Przez chwilę szperałam w jego rzeczach. Miał śliczną, ludzką żonę.
- Nie wiedziałem - uspokoił się trochę.
- Nie grzeb w moich sprawach to ja nie będę przypominała ci o tamtych - osunęła się z powrotem na fotel i zastygła z kamienną twarzą. Chwilę później jej prawa dłoń jak gdyby w niezależnym tańcu szukała na podłodze butelki. Trzymał wino dla swojego wysłannika, a teraz to ona osuszała mu barek.
Zastanawiał się, czy chciałby wiedzieć kiedy umrze. Wtedy może łatwiej byłoby znieść mu brak snu i głód. Myślałby pewnie "Wytrzymaj, niedługo ktoś cię uratuje", albo " Niedługo to się skończy. Niedługo zaśniesz i już nigdy się nie obudzisz". Minęła cała doba odkąd ostatni raz się do siebie odezwali. Zwinął się pod oknem licząc że coś przez nie wleci- niestety. Ona siedziała w fotelu, ze spokojnym wyrazem twarzy. Spała- wiedział o tym. Nie dał zmylić się jej otwartym powiekom. Ale gdyby tylko poruszył ręką zbudziłaby się nagle, szybko mrugając. Potem zmierzyłaby wszystko czujnym wzrokiem i ponownie znieruchomiała. Nigdy nie miał pewności, czy rzeczywiście tym razem śpi, czy może go obserwuje.
- Jedzenie - mruknął, patrząc w jej stronę. W tej chwili nie miała dla niego już żadnego uroku. Była jedynie zlepkiem nadających się do wypicia, połknięcia lub obgryzienia części ciała - jedzenie - szepnął ponownie. Starał się zachowywać normalnie, ale wprost nie mógł wytrzymać z braku pożywienia. Jedna kropla krwi, jedna, najmniejsza kropla... oddałby za nią wszystkie ukryte w piwnicach skarby.- Jedzenie - wypowiedział prawie bezdźwięcznie. Tym razem jej usta wykrzywiły się w bladym uśmiechu. Wyciągnęła do niego rękę:
- Weź, jeśli chcesz.
- Jak ty to wytrzymujesz?! - wrzasnął, kuląc się ciasnej przy ścianie.
- Ja przynajmniej śpię. Nie potrzebuję do tego wilgotnej, wyłożonej ziemią krypty. Myślisz, że opłaca ci się przedłużać swój koniec? Mógłbyś skrócić go zaspakajając głód.
Kamień - szepnął w myślach - Czekaj na kamień. Wtedy wszyscy powrócą- będzie nas znowu czterech. Co tam, będą nas miliony! Wytrzymaj jeszcze trochę - skulił się i zamknął oczy. Umówili się piętnastego, wtedy jest pełnia. Kiedy się nie zjawi, wysłannik na pewno przybędzie tutaj, zobaczyć co się stało. A wtedy przetnie krąg i wszystko będzie po jego myśli. Z zadowoleniem stwierdził, że dzisiejsza noc jest czternasta w tym miesiącu. Musiał wytrzymać jeszcze tylko dzień, jeden dzień... Wszystko miało się zmienić...
Meitner wpatrywała się w jeden punkt. Z uporem ssała oderwany od koszuli guzik, ale tylko przez chwilę powstrzymywała tym głód. Musiała być czujna- wampir praktycznie się już rozpadał, ale mogła najść go ochota na wypróbowanie, czy rzeczywiście nie da się jej zabić. Z pewnością nie byłoby to przyjemne doświadczenie. Cały czas patrzyła za okno, chociaż kątem oka widziała Fifreda.
- Jedzenie - przemknęło jej przez myśl, ale szybko się z nią uporała. Niedługo złamie wampira i dostanie od śmierci to co jej obiecała. Jeszcze tylko przez chwilę...
Fifred zasnął. Nie miał pojęcia, że to możliwe bez ziemi. A może nie- może stracił przytomność, a nie zasnął. Przed oczami przesuwały się mu rozpalone do czerwoności obrazy. Po raz kolejny od długiego czasu był sam. Znowu jako pierwszy, jedyny. Ktoś na początku obiecał mu sześciu takich jak on. Potem pojawiło się w jego życiu trzech synów. Widząc jak rośnie wampirza potęga zapomniał o możliwości pozyskania jeszcze trzech wampirów. Był szczęśliwy przesypiając tragedię swoich bliskich. Musiał naprawić ten błąd. Tym razem postanowił wybierać przyszłe wampiry z rozsądkiem.
Kobieta ocknęła się nagle. Nie miała pojęcia co ją obudziło - może nagły podmuch wiatru. Od razu spojrzała w stronę nieprzytomnego wampira. Po raz pierwszy widziała coś takiego - dużo można nauczyć się podczas jednego starcia. Przeczekał ją. Bogowie-przeczekał. Umrze dzisiaj, najpóźniej jutro.
Fifred obudził się wieczorem i wiedział, że musi coś zjeść. Obłęd i głód zawładnęły jego ciałem - zapomniał o tym, że krew łowcy jest trująca. Nie miał siły dłużej się nad tym zastanawiać. Kobieta się nie ruszała, nie obserwowała go. Podszedł do fotela i pochylił się nad jego oparciem. Nadal tkwiła w bezruchu - po raz pierwszy tak długo się nie budziła. Odgarnął włosy z jej szyi i lekko rozchylił wargi.
- Kilka kropli. Czy może zaszkodzić mi kilka kropli?
Meitner z uporem patrzyła w jeden punkt. Z obawy, że gdy się poruszy, wampir rozmyśli się nie wykonała żadnego ruchu. Mogła to przeżyć, ale bardziej prawdopodobne było że jej się nie uda. Poczuła ukąszenie - był bardzo delikatny. Fala ciepła zawładnęła jej ciałem. Wiedziała, że to wampiryczny jad, który ma spowodować, że będzie spokojna.
Fifred po kilku kroplach poczuł delikatne pieczenie na języku, które wzmagało się z każdą chwilą. Oderwał się od Meitner z trudem, po czym nagły ból brzucha zgiął go w pół. Obrzydliwe pieczenie rozchodziło się po całym ciele. Jakby ktoś chłostał go słonecznymi promieniami od środka.
- Trucizna! - ryknął, wycofując się w stronę okna. W połowie drogi upadł i z trudem doczołgał się do ściany. Zwinął się pod nią, zagryzając wargi. Nie mógł krzyczeć - wampiry nie powinny tego robić. Chociaż tak bardzo bolało. Zamknął oczy i próbował skupić się na czymś przyjemnym. Nie obchodziło go co robi łowczyni. Niedługo odzyska bliskich. Gdyby miał Boga modliłby się, aby tego doczekać.
***
Słońce dawno już zaszło. Koń Vareny pędził galopem przez wąską ścieżkę, a ona bała się że wypadnie z siodła. Kilkadziesiąt metrów przed nią pędził nożownik z Ness i w żaden sposób nie mogła do dogonić. Znaleźli go w karczmie "Pod Starym Poganiaczem Mułów" i od tamtej pory ścigali. Ojciec został daleko w tyle. Jego koń zgubił podkowę. Mimo to była pewna, że zaraz go dopadnie. Nagle wyprzedził ją znacznie i skręcił. Zanim dotarła na miejsce klacz mężczyzny pozostała sama, a on zniknął wśród drzew. Z przekleństwem na ustach zeskoczyła z konia i ruszyła w głąb lasu. Dzięki jasno świecącemu księżycowi przynajmniej widziała oddalającą się sylwetkę.
***
Powoli zbliżała się druga w nocy. Noc już dawno wkradała się pośród drzewa, usypiając liście i kołysząc trawy. W świetle gwiazd zamek połyskiwał jak gdyby wzywając do siebie wszelkie zło. Fifred czuł się znacznie lepiej. Najgorsze fale bólu minęły dwie godziny temu. Najmniejszy dźwięk wydawał mu się być krokami zbawiciela. Nie będzie żadnej czystej gry - nie tym razem. żadnej umowy - odbierze kamień, a potem zje wysłannika. Kiedy krąg zostanie przerwany wyrzuci Meitner przez okno a sam pobiegnie do Nietoperzej Wieży. Przepowiednia się wypełni - wszystkie wampiry wstaną z martwych. Wszystko zakończy się pomyślnie.
Kobieta była niezwykle zadowolona z tego, że wampir nie miał pojęcia o tym, że krąg już nie działa. Ale miała świadomość, że ten stan rzeczy nie utrzyma się długo.
Na zewnątrz zawył jakiś wilk. Fifred podniósł się resztkami sił. Był szczęśliwy, że żyje. Trucizna Meitner nie była tak silna jak myślał. Nie zamierzał jednak ponownie jej próbować.
- To wilkołak! - był naprawdę oburzony, chociaż nie miał siły tego okazać. Nienawidził wilkołaków. Były wybrykiem natury, nie powinny istnieć! Niosły jedynie zagrożenie! Patrzył jak potwór biega niedaleko linii z soli a potem wbiega w krąg, żeby po chwili wybiec. Zwierze usiadło przy linii i z zaciekawieniem dotknęło jej łapą. Widać nigdy nie widziało czegoś podobnego. Wampir przetarł oczy rękami, po czym znowu wbił wzrok w przybysza. Może to majaki? Mało prawdopodobne.
- Krąg nie działa! - wrzasnął odwracając się w stronę fotelu łowczyni. Ale jej już tam nie było. Z wściekłością stwierdził, że drzwi na korytarz są otwarte.
- Został przecięty! - wiedział, że kobieta wybiegła na zewnątrz i sam także tam zmierzał. Musiał dotrzeć do Nietoperzej Wieży przed nią. Inaczej mogłoby stać się nieszczęście.
Meitner biegła na obolałych nogach. Dobrze wiedziała, gdzie znajdują się ruiny wieży. Jeszcze trzydzieści lat temu miała tam lekcje na temat znaczenia wampirów w starych wierzeniach. Takich miejsc się nie zapomina. Nagły skurcz w stopie ściął ją z nóg. Wiedziała, że czworonożny mięsożerca podąża za nią. Prawie słyszała jego bieg. Zyskała kilka chwil z powodu innego miejsca startu. Podniosła lekko głowę i zobaczyła że nad nią przykucnęła zakapturzona postać:
- Creims?- wyszeptała- Co ty tu robisz?
- A jak myślisz? - śmierć czasem miewała przebłyski zabójczego humoru - Chociaż nie powinnam się wtrącać... e tam! - jakby od niechcenia machnęła ręką. Meitner usłyszała zduszony skowyt, po czym odgłos padającego ciała.
- Starzejesz się - szatynka podniosła się z trudem.
- Jak wszyscy.
- Nie możesz zrobić tego z Fifredem?
- Nie. Co do niego obowiązują inne zasady - ruszyła ponownie. Jeszcze tylko kilka chwil. Parę kroków i dotrze na polanę...
Fifred przebiegł obok martwego wilkołaka nawet na niego nie spoglądając. Za to Creims przyglądała mu się z zaciekawieniem. Był młodziutki, miał najwyżej dwanaście lat.
***
Nożownik z Ness wybiegł na polanę. Rozejrzał się dookoła, po czym mocniej ścisnął w ręce kamień. Gdzie jest ten głaz- ostatni głaz Wieży. I gdzie jest ten głupi wampir? Słysząc odgłosy pogoni ruszył dalej.
Varena wybiegła z lasu. Poorane gałęziami ręce szczypały ją. Nie zwróciła jednak na to uwagi. Jej cel był już dosyć daleko - bała się że chybi - miała tylko dwa noże. Podbiegła trochę dalej i rzuciła. Sztylet wbił się głęboko w ziemie, tuż przy nodze nożownika. Zatrzymał się. śledzący go człowiek miał dobre oko. Odwrócił się przodem do przeciwnika mając już przyszykowany nóż. Przez chwilę zastanawiał się, czy to możliwe, że stojąca kilkadziesiąt metrów od niego dziewczyna była jego prześladowcą. że to ona dorzuciła tak daleko. Uśmiechnął się lekko. Już wygrał.
***
Fifred dogonił Mei- przez chwilę biegli obok siebie, przepychając się łokciami. Kobieta jedną ręką sięgnęła do paska od spodni, po czym wyjęła z przypasanej do niego sakiewki kilka ziaren soli. Rzuciła mu je w oczy z lekkim uśmiechem.
Wampir przystanął wyjąc z bólu. Na szczęście tylko kilka ziarenek dostało mu się do oczu, reszta powoli wżerała się w skórę, tworząc na niej krwawe piegi. Syknął wściekle, pochylając się i ocierając twarz o trawę. Przyniosła chwilową ulgę. Mógłby tak pozostać na dłuższy czas, gdyby nie kamień. Musiał mieć go pierwszy! Odzyskać swoich bliskich. Podniósł się z ziemi, ponownie ruszając do biegu.
***
Varena i nożownik stali w dużej odległości. Oboje trzymali w rękach sztylety. Nóż mężczyzny został rzucony pierwszy, a ułamek sekundy później powietrze przeciął sztylet kobiety. Varena syknęła wściekle, kiedy przelatująca broń drasnęła ją w ramię, wbijając się w ziemię tuż za nią. Podniosła ją i podbiegła do nożownika. Leżał na plecach z nożem wbitym w brzuch po rękojeść. Patrzyła na niego przez chwilę.
- Wezmę twoje noże, są niezwykle celne - mruknęła, pochylając się nad nim. Niedbałym ruchem przecięła mu gardło, po czym zabrała leżący na ziemi kamień.
- Przez to tyle nerwów? - mruknęła do siebie, podrzucając go do góry. Gdy podniosła wzrok ujrzała biegnącą w jej stronę kobietę. Krzyczała coś niezrozumiale, to wskazując na wielki głaz kilka kroków przed nią, to znów machając ręką w przeciwną stronę. Dziewczyna postanowiła na wszelki wypadek się odsunąć. W czasie siedemnastu lat życia nauczyła się ostrożności. Dysząca kobieta zatrzymała się kilka kroków przed nią. Chwilę później na horyzoncie pojawił się biegnący niezwykle szybko mężczyzna.
- Kamień? - wysapała nieznajoma, sięgając do sakiewki.
- Tak, ale nie może pani go ode mnie kupić - blady uśmiech na moment pojawił się na twarzy Meitner. Zostało jej mało soli. Musiała uformować bardzo ciasny krąg
- Krąg z soli - zaczęła rozsypywać ziarna wokoło Vareny.
- Jak na wampiry? - spytała dla upewnienia.
- Ty nie wiesz co to jest, co? - spytała tamta, zatrzymując na chwilę wzrok na kamieniu. Krąg wokół dziewczyny został zamknięty.
Fifred prawie chwycił Meitner za kołnierz, ale uchyliła się i wskoczyła do kręgu.
- Ten już nie jest przerwany - mruknęła, uśmiechając się do niego szeroko.
- Kamień?
- Z nami. Bezpieczny.
- Pieprzony solny krąg!
- Nam tam się podoba - Fifred przełknął wściekłość.
- Napiłem się twojej krwi i żyję. Mam więc jeszcze szansę odbudować wampirzą potęgę bez kamienia.
- Wypiłeś za mało aby umrzeć, ale nie możesz już tworzyć wampirów. Zjadać ludzi- owszem. Ale nie przemieniać. Dopóki nie zdejmę z ciebie klątwy, nigdy.
Fifred poczuł nagły, nieopisany żal. Jakby ktoś zacisnął mu na sercu lodowatą obręcz:
- Wyjdź do mnie! Stań do walki!
- Wiem, że po tym co usłyszałeś pilno ci zginąć, ale poczekaj. Mam całe życie żeby cię zabić. A teraz radzę ci uciekać, bo zaraz Słońce obedrze cię ze skóry za mnie - spojrzał na wschód. Rzeczywiście słońce miało pojawić się lada moment.
- Spotkamy się jeszcze - warknął, odwracając powoli.
- Z pewnością.
łowczyni odczekała w pełnej gotowości, aż wampir zniknie pośród drzew, po czym padła na ziemię. Całe zmęczenie ostatnich dni spłynęło na nią właśnie w tej chwili.
Varena uklęknęła przy niej, przyglądając się w osłupieniu. Jeszcze nigdy nie widziała kogoś o czarnych włosach i oczach. Chyba że w lustrze. Kobieta także przyglądała jej się zaciekawionym wzrokiem.
- Jestem Varena, a ty?
- Meitner - Mei... kiedyś już słyszała to imię - Może ci w czymś pomóc?- Varena nigdy nie była bezinteresowna. Wystarczyło jedno spojrzenie na strój i ogólną kondycje rozmówczyni, aby domyśleć się, że pochodzi z bogatej rodziny.
- Kamienia...
- Ale... hrabia Matt...
- Ildefons?- skinęła głową. łowczyni uśmiechnęła się lekko:
- Znamy się bardzo dobrze. Powiedz mu, że Meitner Icht żyje. Ma się nieźle i go pozdrawia. A on będzie już wiedział, że to ja mu go zabrałam. W razie pretensji niech zgłosi się do mnie. Ciekawe czy będzie miał odwagę.
- Mieszka pani niedaleko? Gdzieś podwieźć?
- Tak. Do gospody. Muszę przede wszystkim się umyć. Potem coś zjeść i zasnąć. Tak naprawdę, z zamkniętymi oczami.
2
"Odkopię" tekst, zanim zniknie z pierwszej strony działu, być może na dobre.
I zatrzymam się już na samym początku, zanim doczytam do końca, bo już pierwsze zdania ładnymi nie są.
No i aliteracje, pełno w tym fragmencie "przczółek". Choć technicznie, gdy usunąć powtórzenia, to odległości między wyrazami zaczynającymi się podobnie brzmiącymi głoskami będą już przyzwoite.
Nie wiem, czy w obu przypadkach użycie myślników (pomijając już fakt, że brakuje spacji przed nimi) jest zasadne. W pierwszym proponowałbym przecinek, a w drugim w ogóle zmieniłbym nieco konstrukcję zdań, poszukał innego "spójnika". "Przez myśl przebiegły (może ładniej brzmi niż "przeszły")jej wspomnienia ostatniego wieczoru ("poprzedniego" to powtarzające się głoski), który zakończyła w łóżku z facetem przyprawiającym ją o mdłości.
Za każdym razem, gdy zmienia się konstrukcję zdania lub wstawia nowe, wypada sprawdzić, czy nie pojawiają się nowe powtórzenia bądź aliteracje. To taka uwaga przy okazji.
Zdanie ostatnie z wyżej cytowanego fragmentu odpuściłbym sobie zupełnie, skoro nie idą za nim żadne wyjaśnienia w następnych akapitach.
Co do reszty, błędy naturalnie są, podobne i inne. Spory problem z tworzeniem "didaskaliów". Czasem trudno się połapać, do kogo należy wypowiedź. Kilka scen jest dość intrygujących. Zmysł narracyjny daje się zauważyć. Z reguły zdania krótkie, a to zazwyczaj dobrze. Gdyby tak oczyścić tekst, może stałby się w pełni zrozumiały.
I zatrzymam się już na samym początku, zanim doczytam do końca, bo już pierwsze zdania ładnymi nie są.
Jak widać, przede wszystkim powtórzenia. Raz należy zamienić na synonim, innym znowu zwyczajnie usunąć. Nacechowane emocjonalnie spojrzenie, aczkolwiek może dopuszczalne w tej postaci, to może wystarczy, że będzie ono "nienawistne" bądź "pełne nienawiści". Poza tym rzuca się raczej spojrzenie osobie świadomej, nie śpiącej, tak by mogła je napotkać. W tym przypadku bardziej odpowiednie byłoby: "Rzuciła pełnym nienawiści spojrzeniem na śpiącego..." bądź jeszcze lepiej: "Spojrzała nienawistnie na śpiącego...".Dziewczyna cicho wstała z łóżka. Rzuciła przesiąknięte nienawiścią spojrzenie śpiącemu na łóżku mężczyźnie, po czym cicho zaczęła się ubierać. Nie trwało to długo- wszystkie ubrania znalazła albo na dywanie obok butów, albo jeszcze przy drzwiach przy których się rozbierała. Przez myśl przeszły jej wydarzenia poprzedniego wieczoru- spała z facetem, który przyprawiał ją o mdłości. Zresztą co z tego?
No i aliteracje, pełno w tym fragmencie "przczółek". Choć technicznie, gdy usunąć powtórzenia, to odległości między wyrazami zaczynającymi się podobnie brzmiącymi głoskami będą już przyzwoite.
Nie wiem, czy w obu przypadkach użycie myślników (pomijając już fakt, że brakuje spacji przed nimi) jest zasadne. W pierwszym proponowałbym przecinek, a w drugim w ogóle zmieniłbym nieco konstrukcję zdań, poszukał innego "spójnika". "Przez myśl przebiegły (może ładniej brzmi niż "przeszły")jej wspomnienia ostatniego wieczoru ("poprzedniego" to powtarzające się głoski), który zakończyła w łóżku z facetem przyprawiającym ją o mdłości.
Za każdym razem, gdy zmienia się konstrukcję zdania lub wstawia nowe, wypada sprawdzić, czy nie pojawiają się nowe powtórzenia bądź aliteracje. To taka uwaga przy okazji.
Zdanie ostatnie z wyżej cytowanego fragmentu odpuściłbym sobie zupełnie, skoro nie idą za nim żadne wyjaśnienia w następnych akapitach.
Co do reszty, błędy naturalnie są, podobne i inne. Spory problem z tworzeniem "didaskaliów". Czasem trudno się połapać, do kogo należy wypowiedź. Kilka scen jest dość intrygujących. Zmysł narracyjny daje się zauważyć. Z reguły zdania krótkie, a to zazwyczaj dobrze. Gdyby tak oczyścić tekst, może stałby się w pełni zrozumiały.
zanim przewrócisz się na drugi bok, upewnij się, że masz miejsce
- z., wkrótce słynny leniwiec
- z., wkrótce słynny leniwiec
3
Pieprzony solny Krąg?
Ustawicznie posypywany pieprzem krąg zbudowany z soli?
Nice.
Początek już przysparza wiele trudności. Mam na myśli z trudnościami domyślenia się o co dokładnie chodziło autorce. Choćby przy fragmencie traktującym o ubieraniu się bohaterki. Ubrania były porozrzucane po pokoju, ale proces ubierania się nie trwał długo. Logika podpowiada mi, że coś tutaj zgrzyta.
Momentami prawie niemożliwym staje się dojście do tego kto jest autorem wypowiadanych słów. Z każdej chwili rozmowy wyciskasz tyle, że pozostaje po niej jedynie... wyschnięty rodzynek. A czytelnik zbyt wiele z niej nie wynosi.
Niektóre sceny są przesadzone, nieco teatralne lecz nie aż tak opisane. Musisz popracować nad opisami, nad ich realizmem. Teraz kojarzą mi się raczej ze słabymi produkcjami filmowymi.
Nie czuję zaciekawienia czytając ten tekst. Nie czułem go na końcu gdy doszedłem do ostatniej linijki. Kolejny tekst o wampirach, który idzie za modą w internecie. Co sezon pojawia się moda na wampiry i krasnoludy. Szkoda, że każdy patrzy na to z tego samego poziomu. Chciałbym zobaczyć jakiś tekst dotykający tej tematyki, na który inne będą patrzeć z poziomu błazna jak na króla. Zaskoczyłoby mnie to.
Ogólnie widać, że masz wyobraźnie, ale musisz popracować nad dialogami, powtórzeniami, opisami i napięciem. Nie czuje się go tutaj prawie wcale.
Wyobraźnia to całkiem sporo, jednak w ogólnym rozrachunku zbyt mało.
Na szybko, krótko i zwięźle. Doba kryzysu wymusza takie zachowanie.
Ustawicznie posypywany pieprzem krąg zbudowany z soli?
Nice.
Początek już przysparza wiele trudności. Mam na myśli z trudnościami domyślenia się o co dokładnie chodziło autorce. Choćby przy fragmencie traktującym o ubieraniu się bohaterki. Ubrania były porozrzucane po pokoju, ale proces ubierania się nie trwał długo. Logika podpowiada mi, że coś tutaj zgrzyta.
Momentami prawie niemożliwym staje się dojście do tego kto jest autorem wypowiadanych słów. Z każdej chwili rozmowy wyciskasz tyle, że pozostaje po niej jedynie... wyschnięty rodzynek. A czytelnik zbyt wiele z niej nie wynosi.
Niektóre sceny są przesadzone, nieco teatralne lecz nie aż tak opisane. Musisz popracować nad opisami, nad ich realizmem. Teraz kojarzą mi się raczej ze słabymi produkcjami filmowymi.
Nie czuję zaciekawienia czytając ten tekst. Nie czułem go na końcu gdy doszedłem do ostatniej linijki. Kolejny tekst o wampirach, który idzie za modą w internecie. Co sezon pojawia się moda na wampiry i krasnoludy. Szkoda, że każdy patrzy na to z tego samego poziomu. Chciałbym zobaczyć jakiś tekst dotykający tej tematyki, na który inne będą patrzeć z poziomu błazna jak na króla. Zaskoczyłoby mnie to.
Ogólnie widać, że masz wyobraźnie, ale musisz popracować nad dialogami, powtórzeniami, opisami i napięciem. Nie czuje się go tutaj prawie wcale.
Wyobraźnia to całkiem sporo, jednak w ogólnym rozrachunku zbyt mało.
Na szybko, krótko i zwięźle. Doba kryzysu wymusza takie zachowanie.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Bardzo dziękuję
4Bardzo dziękuję za konstruktywną krytykę. Mam nadzieję, że następne opowiadania będą lepsze. Co do tematu, uważam że nie był kierowany modą, ponieważ kiedy zaczęłam pisać Wampirojady wszyscy szaleli na punkcie smoków i elfów. Jeżeli chodzi o gramatykę bardzo dziękuję za uwagi. Nie mam żadnych zdolności do wyłapywania takich błędów.
Jeżeli chodzi o znudzenie doskonale je rozumiem- bycie Weryfikatorem zobowiązuje do czytania nawet tego, co odpycha nas na samym początku.
Jeżeli chodzi o znudzenie doskonale je rozumiem- bycie Weryfikatorem zobowiązuje do czytania nawet tego, co odpycha nas na samym początku.
5
Zła konstrukcja zdania sugeruje od początku, że rzuciła np. majtkami. Trzeba pozamieniać kolejność:Rzuciła przesiąknięte nienawiścią spojrzenie śpiącemu na łóżku mężczyźnie, po czym cicho zaczęła się ubierać.
Rzuciła spojrzenie przesiąknięte nienawiścią
Z tym, że teraz (podobnie jak wcześniej) widać ewidentnie, że te zdanie jest zbyt rozbudowane...
Podeszła do komody i odsunęła pierwszą szufladę- to musi gdzieś tu być… to musi być gdzieś tutaj… odwróciła się w stronę mężczyzny- chrapał
Odsunąć szuflady nie mogła. Wysunąć albo dosunąć/domknąć. Następnie jest skrót myślowy, bo kobieta odwróciła się, a mężczyzna chrapał? Do orzeczenia na końcu zdania musisz dodać pytanie. Np. co robił mężczyzna?
Brakuje informacji, kto to wypowiedział, przez co zdanie jest wadlwie. Np.: usłyszała pytanie za plecami... itd.- Czego szukasz? - drgnęła lekko, po czym odwróciła się z uśmiechem.
Ja odniosłem odmienne wrażenie. Poraziła mnie prostota tego tekstu - albo klienta jest głupia jak but, albo w tej głupocie kryje się drugie dno. Nie ważne, które jest prawdziwe, lecz w zestawieniu z tym tekstem i Twoim opisem, odczułem pewną niechęć do tekstu - jakby robiono mnie w konia.- Czegoś, co powie mi o tobie więcej… rodzinnych portretów, ubrań… spotkaliśmy się dopiero wczoraj… - oparła się o komodę, odgarniając blond włosy. Mimo, że kłamstwo było dobrze przemyślane, głos jej drżał.
Na oknie? Na widoku za oknem? Na czymś mogła utkwić, ale na oknie to za mała informacja.Potem utkwiła wzrok w oknie.
Myśl bohaterki warto zaznaczyć odpowiednio w narracji. Kwota, waluta (?) powinna być pisana z małej litery.Na balkon, potem na dach… - nie umiałaby nikogo zabić. Zrobiła to, żeby pomóc hrabiemu. Za godną sumę pięćdziesięciu Palików
Oj, tutaj przyznam, że zgubiłem się... bardzo. Nie pomieszałeś jakiś dwóch linijek tekstu podczas edycji?- Boisz się? A może czegoś ode mnie chcesz? - uciekaj Bet, uciekaj - chociaż duszą była już na dachu, nogi wrosły jej w podłogę. - Rusz się dziewczyno, zaraz wyjeżdżam - pochylił się ponownie, aby schować zawiniątko do buta. W tym momencie rzuciła się do okna - już miała za nie wyskoczyć, gdy nagły ból w plecach szarpnął ją do tyłu. Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę. Siedział na łóżku w ten sam sposób co przed chwilą. Wykręciła rękę i poczuła, że w plecy ma wbity sztylet. Upadła na podłogę.
Po raz któryś z kolei, przemyślenia postaci, bohaterów mieszasz z narracją i przemyśleniami zza planu. To bardzo gubi podczas czytania, i dezorientuje.Na ulicy, pod budynkiem w którym umierała Bet stała zakapturzona postać. Wypuszczała leniwie kółka z dymu. Gdzie ta dziewucha? Powinna już tu być! Słysząc stłumiony krzyk staruszek zdjął kaptur i co sił w nogach pobiegł do sąsiedniej gospody.
RADA: Przed każdym zapisem myśli, rodziel sobie w głowie na dwie części: czy to Ty chcesz przemówić do czytelnika, czy to bohater będzie mówić?
a) Jeżeli Ty, to Pisz myśl normalnie, rozpoczynając od kropki i kończąc kropką (albo wykrzyknikiem lub znakiem zapytania).
b) Jeżeli bohater, to po każdej jego myśli (poprzedzonej myślnikiem, jak w dialogu) dodaj: pomyślał Bartek, skomentował w myślach Bartek, itd. itp. Będzie to trochę proste rozwiązanie, ale pomoże Ci płynnie i dobrze budować narracje z wplecionymi myślami.
Źle dobrana przenośnia sugeruje, że miała zeza rozbieżnego. No to dobra z niej zabójczyni była... celowała w tego po lewej, w tego po prawej czy w pomiędzy nich?Dziewczyna objęła wzrokiem brudną, ciasną ulicę, po czym przetarła oczy. Gdyby wyjechała wczoraj musieliby radzić sobie sami.





Poważna dyslogika - wcześniej pisałeś, że ludzi wymiotło, że pochowali się.- Morfi, nie domagaj się sprawiedliwości! Niech wyjedzie z Birowca i niech już nigdy nie wróci!- odezwał się ktoś z tłumu.
KOSZMAR!!! Przeczytaj podkreślone zdania i zobacz (ZOBACZ!) jakie mają końcówki?!! Raz męskie, raz damskie. No rany Boskie! To błąd w edycji - tak, to błąd w edycji...- A myślałem… poznałem cię po włosach. Miałem nadzieję… przepraszam- uśmiechnęła się - Wszystkim może się pomylić - położyła rękę na jego ramieniu - U pana w karczmie zabito mi właśnie przyrodnią siostrę. Mogę tam wejść i zabrać jej ciało? - spojrzał na nią zdziwiony, po czym spróbował podnieść miecz.
- Oczywiście. Piękna dziewczyna. Taka…
- Delikatna i bezradna - ruszyła w kierunku schodów.
Po krótkiej lekturze, zaczyna doskwierać mi SILY brak opisów do dialogów. Bo to, co jest na końcu tego zdania jest... wyrwane z kontekstu?
Wstała podchodząc? Przez wszystkie kroki wstawała? Wstała i podeszła ...- W jaki? - wstała, podchodząc bliżej niego.
Wystarczy zamienić przyglądał na patrzył/spoglądał naFifred oparł się na parapecie i przyglądał się czarnemu niebu.
Dalszą część tekstu przeczytałem już na szybko, z dwóch powodów: zapetlanie się w dialogach/narracji (kto kiedy, co mówi i robi) jest bardzo męczące. Mija już ponad godzina, a ja przeczytałem ledwie trzy strony A4. Źle to świadczy o tekście. Po drugie, w momencie kiedy przestałem czytać po trzy, cztery razy, wprowadzasz coraz więcej bohaterów (a dokładnie nazw tych bohaterów) co sprawia, że poza tekstem, i błędami muszę nagle wracać do systemu : kto, co, komu.
Teraz kilka opinii:
O tekście: Masz wyobraźnię, co sugeruje, że pisanie sprawia ci przyjemność. Mimo, że bezbarwne postaci są twoimi bohaterami, to dzięki w umiejętnym, sugestywnym opisom i wtrąceniom z poza kadru nadajesz im charakteru, i w jakiś skromny sposób można mieć do nich stosunek. Na początku BARDZO brakuje jakiejś wzmianki, która mogłaby naprowadzić czytelnika w jakim świecie/czasie dzieje się akcja. Ja cały czas sądziłem, że to nowoczesność, a tutaj mi jakiś facet z mieczem wyskakuje. No ZONK totalny

Styl: leży. Może nie leży, ale jego części, leżą. Tak jest. W pewnych momentach (pisałem o tym wyżej) zapętlasz się, i mieszasz Twoje myśli, z narracją, z myślami i dialogami bohaterów, a żeby było ciekawiej, mieszasz samych bohaterów. Robisz to notorycznie, co parę linijek. Do tego bardzo poważnego błędu, który wykoleja z czytania, dodam jeszcze błędy w konstrukcji zdań: czasem chcesz powiedzieć za dużo i zwyczajnie wychodzi ci zaimkoza, albo inny potwór. Wystrzegaj się tego. Jak to zrobić? Czytać na głos to, co napisałeś. Mimo, że tekst zawiera całą masę błędów, podobał mi się. Jestem pewien, że po odpowiedniej edycji, mógłby nabrać dodatkowych rumieńców.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.