Legenda o Skrzacie (humor/fantasy)

1
Rozdział I

SZCZĘŚCIE W LESIE



W lesie można znaleźć niebezpieczeństwo i skarb… Ja nie znalazłem ani jednego ani drugiego. – Turek.







Skrzatu starannie szukał tropu surykatki. W swym rodzinnym mieście dostałby trochę kasy niezbędnej jego wujkowi. Do czego jego wujkowi kasa była potrzebna? Tego nie wiedzieli nawet najstarsi magowie. Po pewnym odstępie czasu jego wyczulone uszy namierzyły dziwne dźwięki sączące się z lasu. Ku zaskoczeniu Skrzata z cieni drzew wyłoniła się znaczna ilość sylwetek. Byli to orkowie. Rasa wojowników, jeżeli miała ochotę niszczyła wszystko na swej drodze. Ale na takiego chuderlaka, jakim był Skrzatu nie warto było sobie rąk brudzić. Od ich zbroi elitarnych wojowników odbijały się promienie porannego światła słonecznego. Na ich widok „dzielny bohater” Skrzatu nie zastanawiając się ani chwili odwrócił się i pędem pognał w przeciwnym kierunku. Lecz idealną ucieczkę pokrzyżował mu wystający z ziemi korzeń. Skrzatu wyciął orła i boleśnie wywalił się na kupę sosnowych szyszek. Po niedługiej chwili podniósł się i … jego wzrok przykuł dziwnie wyglądający kamień przypominający widokiem kostkę szarego mydła. Kamień był różowo-sraczkowaty i zdawał się ważyć dokładnie tyle, co dobrej jakości koło do BMXa. Skrzatowi nasunęło się, że może wymienić dziwne znalezisko na jedzenie na jakiś czas.

Przynajmniej przez jakiś czas będę miał luz.

Wstał, rozprostował ręce i powolnym krokiem udał się w kierunku miasta.

*****

Po pewnym odstępie czasu dotarł do tabliczki „Serwer They”

Moje miasteczko. Ble… wolałbym mieszkać w innym.

Wędrował kilka minut aż dotarł do niedużego drewnianego domostwa z szyldem:

„Sklep Turka. Po co masz dać się oszukać gdzie indziej? Wejdź tutaj”

Przeszedł przez spore obrotowe drzwi i znalazł się w pomieszczeniu pełnym półek i oświetlonym setkami, nie tysiącami lampek magicznych. Przeszedł przez dział obuwniczy, warzywny i doszedł do lady, za którym siedział zwyczajny tradycyjny sklepikarz o ciemnej karnacji. Rzucając okiem po towarach szukał magicznych kamer. Ostatnim razem, gdy próbował coś ukraść nie dobiegł nawet do drzwi.

- W czym mogę pomóc? – zapytał sklepikarz Turek.

- Chciałbym wymienić ten szlachetny kamień na pierogi z kapustą. – wyjaśnił wątpliwości Skrzatu.

- Te… komu żeś to zawinął? – zapytał Turek.

- Znalazłem w lesie „Jailwood” kiedy tropiłem surykatkę.

- Surykatkę?

- No, to takie nieduże zwierze…

- Wiem co to jest surykatka.

- Dobra, to wymienisz mi ten kamień na pierogi?

- Nie!

- Co?! Czemu?

- To łatwe słowo, ale powiem je jeszcze raz: Nie! Nie lubię lasu „Jailwood”. Dasz mi ten kamień, a w nocy do drzwi zapuka mi jakiś miejscowy gang ze słowami „Dawaj to i tamto”

Nagle do sklepu wparował tutejszy kowal – Maślak.

- Co to są za wrzaski?! Czy nie można sobie w spokoju bułki zjeść? – zapytał.

- To ten mały bałwan przynosi jakiś kamień i chce sprzedać! Tu nie ma jubilera! – denerwował się Turek.

- W takim razie Skrzatu mogę ci pożyczyć trochę kasy na jedzenie. – powiedział Maślak.

- Wykoszę ci za to trawnik, pograbię liście, podłogę umyję lub śmieci powynoszę. – obiecywał Skrzatu.

- No przecież za darmo ci nie pożyczam. – zakończył sprawę Maślak.

Maślak wyjął kilka monet z sakiewki i podał Skrzatowi następnie wyszedł dokończyć posiłek. Skrzatu kupił wymarzone pierogi i wymaszerował ze sklepu. Trzymając w obu rękach torby z pierogami pognał do domu.

*****

Przeszedł przez drzwi frontowe i znalazł się w kuchni. Przy stole siedział wujek Wuj i kuzyn Piaskownica.

- Zamknij drzwi, bo się przeciąg zrobi! – rozkazał Piaskownica.

- Czy zdobyłeś pożywienie? – zapytał zaciekawiony Wuj.

- Tak.

- A co? Mam nadzieje, że nie dwa wiadra grzybów jak ostatnim razem?

- Pierogi z kapustą. – odparł z dumą Skrzatu.

- Pierogi? Skąd wytrzasnąłeś kasę na taki rarytas? Bo w lesie chyba nie znalazłeś.

- Maślak mi pożyczył.

Wuj zrobił się czerwony ze złości, wstał, zrobił dwa okrążenia wokół stołu i powiedział:

- Wyraźnie ci tłumaczyłem! Żebyś nie brał nic z rąk tego grubego pajaca! Teraz dowali nam przerażające odsetki! Myślisz, że skąd niby ma tyle kasy?! Z odsetek!

Skrzatu rzucił się na kolana i prosił Wuja o przebaczenie. Lecz Wuj był bardzo rozdrażniony i zakazał Skrzatowi wychodzić z domu, chyba, że idzie na polowanie.

- Ale Wuju, znalazłem ten kamień w lesie. Może nim pokryjemy dług u Maślaka? – zapytał Skrzatu wyciągając z kieszeni kamień.

- Nie dawaj go pod żadnym pozorem temu grubasowi. Sprzedamy go na zjeździe kupców. – rozkazał Wuj.

Skrzatu bez słowa udał się do swego pokoju, żeby poddać kamień badaniom. Starannie uderzał gumowym młotkiem, którego wygrał kiedyś na loterii fantowej. Nic się nie stało, więc ukrył kamień pod struganą z wierzbowego drewna komodą. Po czym pomyślał, że pocieszy Wuja udając się na polowanie. Wrócił do kuchni.

-Wuju, idę na polowanie. – powiedział.

- A leź se! – krzyknął nadal zdenerwowany Wuj.

Skrzatu wyparował z domku i wyszedł na ulicę. Stanął, obejrzał się dokoła i doszedł do wniosku, że jest bardzo ciemno. A że bał się ciemności wolał nie ryzykować oddalając się po zachodzie słońca i powrócił do domu.

- Już coś upolowałeś?! –zapytał nadal zły Wuj.

Skrzatu nie odpowiedział i ze smutnym wyrazem twarzy udał się do swego pokoju. I poszedł spać.





Rozdział II

JESTEM Z WIOSKI



Pieniądze to fantastyczna sprawa. – Wuj







Nazajutrz do miasteczka Serwer They przybyła karawana kupców. Od handlarzy guzikami po jubilera. Rozstawili swoje wozy kawałeczek przed miasteczkiem od wczesnego ranka czekali na klientów.

Wuj jako głowa rodziny oczywiście uznał wypad na „ruchome targowisko” jako konieczność. Jak co roku z dwutygodniowym wyprzedzeniem przygotował listę rzeczy niezbędnych do życia.

Tak oto, więc Wuj, Skrzatu i Piaskownica wpłynęli w morze przepychających się ludzi (i nie tylko) chcących coś zakupić bądź sprzedać. Skrzatu oraz Piaskownica wyposażeni w sakiewkę miedziaków ruszyli mając nadzieję kupić coś ciekawego. Piaskownica zakupił rondel, głośniki stereo na baterie słoneczne, 2 butelki dobrego wina i jednoręczny młot bojowy. Skrzatu zaś zakupił sobie ciepłe kapcie, 5 butelek czystego spirytusu oraz kubeczek baniek mydlanych.

Po ponownym wspólnym spotkaniu na rozkaz Wuja udali się do sprzedawcy Hojnego McPrixa – nadzorcy tego całego „targu na kółkach”, który zajmował się skupem i sprzedażą ciekawych przedmiotów. Po niedługiej przepychance dotarli do jego sportowej przyczepy i wparowali do wewnątrz.

Hojny McPrix był ubrany w kolorową zbroje niewiadomo, z czego, a pleców zwieszoną miał wirującą na wietrze szmatę.

-Good Moring! Pierwsi klienci. Czym mogę wam pomóc? – zapytał.

-Dobry… chcielibyśmy, aby pan zbadał nam pewien kamień. – zaczął Wuj.

-Proszę na sam pierw go mi ukazać.- sympatycznie poprosił Hojny.

-Te, Skrzatu dawaj no ten kamień! – rozkazał Wuj.

Skrzatu posłuszny rozkazom Wuja wyjął z kieszeni pudełko, z tego pudełka wyjął następne pudełko, a z niego jeszcze jedno, aż w końcu ich oczom ukazał się kamień. Hojny zabrał kamień, położył na stole, następnie zaczął wyciągać z kufra różnorodne narzędzia: śrubokręt, młotek, imadło, przepychacz, szczypce dentystyczne, kątomierz, krzywik…

McPrix dokładnie przyglądał się kamieniowi zanim zaczął obserwację za pomocą specjalistycznych przyrządów. W międzyczasie Wuj zrobił orientacje którędy włamać się w nocy i podwędzić trochę przedmiotów.

- Odsuńcie się lekko. – powiedział Hojny, po czym wyjął z szafy ogromny młot, zamachnął się i z całej siły łupnął w kamień.

Z kamienia wydostała się potężna siła w czerwonym kolorze i zmiażdżyła młot a samego Hojnego McPrixa posłała hen za horyzont.

- Zwijamy wszystko, co miał! Ale fart! Nie będę musiał w nocy robić, włamu bo wszystko tera wyniesiemy. He, he. – krzyczał pełen radości Wuj.

Zaraz po okrzykach radości we trójkę zabrali się za wynoszenie sprzętu. Było tam jedzenie, kasa, meble, naszyjniki, pierścienie, uzbrojenie, pokrowce na fotele, narzędzia hutnicze i ogrodnicze, wykrywacze min, drewno na opał, bezprzewodowe słuchawki, ochraniacze na kolana i wiele innych podobnych rzeczy. Skrzatu zabrał sobie kotwice, odkurzacz i 2kg zaprawy murarskiej. Piaskownica zestaw nierdzewnych noży kuchennych, trampolinę i nożyce ogrodnicze. Wuj zakonfiskował całą resztę przedmiotów, ale najbardziej podobały mu się trunki całego świata wraz z kieliszkami wysokiej jakości.

-A już myślałem, że na zimę będziemy palić taboretami. – powiedział Piaskownica.

-Zbijemy na tym majątek – cieszył się Wuj – wielki majątek!

-Będziemy bogatsi niż Maślak! – dodał Skrzatu.

-Musiałeś o nim wspominać….- Wuj zaczął tracić humor.

Skrzatu kulturalnie przeprosił Wuja i wszyscy zaczęli porządkować łupy. Po niedługim czasie wszystko było już idealnie porozstawiane w domu. Cała trójka zasiadła do kolacji.

-Mam nadzieję, że nikt nic nie będzie podejrzewał. – martwił się Wuj.

-Te wieśniaki nie mają zielonego pojęcia, pewnie nawet o niczym nie wiedzą. – powiedział Piaskownica.

-Napijmy się! – zasugerował Skrzatu.

Wuj polał każdemu spirytusu. Trochę się napili aż wyszedł cały sześciopak.

-Chyba się przejdę. – powiedział Skrzatu.

-A leź. – powiedział Wuj.

-Nie musisz wracać. – dodał Piaskownica.

Skrzatu podszedł do drzwi, zaczął nerwowo szarpać klamką, lecz nie był w stanie otworzyć drzwi.

-Niech ktoś mi pomoże! – wzywał pomocy.

Wuj podszedł do drzwi, następnie je pchnął, co spowodowało ich otwarcie.

-Tak oto się otwiera drzwi. – wytłumaczył.

Zostawiając na razie otwarte drzwi Skrzatu udał się do swego pokoju po kamień. Podrzucił kamień z ręki do ręki i zauważył, że jest pęknięty. Kamień nagle wzleciał w powietrze i rozpadł się na tysiące kawalątków dziurawiąc łóżko Skrzata. Ku jego zaskoczeniu ze środka wyleciała krowa.

Skrzatu pomyślał jak jego sąsiad Pan T.P. opowiadał mu o Krowich Jeźdźcach i mówił, że krowy te wykluwały się z jaj. Muszę schować gdzieś tę krowę – pomyślał.

Schował krowę w płaszczu i wymaszerował z domu. Udał się do lasu za domem. Na średniej wielkości wierzbie zbudował z znalezionych desek małe mieszkanko, a potem zostawił jej pierogi do jedzenia i miskę wody do picia.

-Zaczekaj tu krówko, jutro cię odwiedzę. – powiedział.

Zostawiając za sobą krówkę powrócił do domu i zapadł w głęboki sen. Śniło mu się, że skacze na trampolinie w lunaparku.





Rozdział III

PAN T.P.



Są ludzie normalni i nienormalni… Ja chyba jestem po środku. – Pan T.P.







Następnego dnia Skrzatu obudził się pod łóżkiem. Wyczołgał się spod posłania i błyskawicznie się ubrał. Stoczył przerażającą walkę z pidżamą i w końcu wyszedł na śniadanie. Wuj przygotował jajecznicę z grila, kartofle z majonezem i zupę z fasoli. Posiłek odbył się jak zawsze w atmosferze kłótni, a zakończył się wypiciem kieliszka spirytusu. Po śniadaniu Skrzatu przypomniał sobie o swojej krówce i poszedł ją odwiedzić.

Miała się chyba bardzo dobrze, bo była dwa razy większa niż poprzednim razem. Jako dobry opiekun nalał jej pić i dosypał pokarmu. Pobawił się z nią w chowanego, ganianego, zagrał państwa-miasta, chińczyka, warcaby i biznes.

Po odwiedzinach postanowił udać się do Pana T.P. – miejscowego bajarza i barda. Pragnął, bowiem dowiedzieć się czegoś o Krowich Jeźdźcach i ich historii. Skoro miał krowę musiał coś na tenże temat wiedzieć, czyż nie?

Pan T.P. uchodził za miejscowego szamana i mieszkał w sporej ruderze na skraju wioski. Domek ogrodzony był aluminiową siatką. Zaś przed nim wykopana została ogromna dziura, przez którą prowadził linowy mostek – jedyna dobra droga do posesji.

Skrzatu dzielnie przekroczył mostek i zatrzymał się przed wielkimi metalowymi drzwiami z zamkiem kodowym. Ooooo,…ale chata – pomyślał – Może jak poczęstuję go czekoladkami będzie dla mnie milszy. PUK, PUK – Skrzatu zapukał do drzwi.

-Kogo znowu niesie?! – zawołał ktoś wewnątrz.

-Nazywam się Skrzatu i mieszkam tu niedaleko. Mam parę pytań.

-Nie ma nikogo w domu. – ściszył głos.

-Przecież słyszałem, że ktoś tam jest. – burzył się, Skrzatu.

-Nieprawda, przesłyszało ci się.

-Mam czekoladki i chciałbym się nimi podzielić. – powiedział Skrzatu.

-A to, co innego. Zapraszam!

Po tych słowach nikt inny jak sam Pan T.P. otworzył drzwi. Skrzatu zataczając się na starym dywanie wszedł do wewnątrz. W domu było ciemno jak w… bardzo ciemno. Ściany wytapetowano charakterystycznymi grobowymi panelami. Podłoga była bardzo miękka i wyłożona wielobarwnymi dywanami.

Pan T.P. polecił Skrzatowi zasiąść na sofie przed zawalonym kominkiem. Skrzatu błądząc w ciemnościach dotarł w końcu do wskazanej sofy i bezpiecznie na niej spoczął. Po chwili zapaliły się światła w komnacie. Skrzatu delektował się miękkością sofy aż do pokoju wparował właściciel mieszkania.

Ubrany był w typowy strój barda – wielobarwne łachmany. Wyglądał jak krzyżówka kaczki i człowieka. Miał krótkie siwe włosy uplecione w małe warkoczyki. Na krótkim nosie spoczywały markowe okulary. Wzrokiem potrafił wywiercić dziurę w styropianie.

-Więc po cóż przybyłeś? – zapytał zjadając całe pudełko darowanych czekoladek.

-Ciekawi mnie pewien temat…

-Jaki?

-Krowi Jeźdźcy.

-To ogólne pojęcie. Powiedz dokładniej, co chcesz wiedzieć.

-Skąd się wzięli Krowi Jeźdźcy?

-Dawno, dawno temu, w tym kraju normalnie na luzie żyły se krowy. To takie spore łaciate zwierzęta mające magiczną umiejętność dawania mleka. Żyły sobie spokojnie aż do czasu… - Pan T.P. zrobił przerwę żeby się napić – gdy do brzegu dobiły piękne, ogromne, trójmasztowe galeony dziobaków pod dowództwem Sir McDistrict i jego żony Merry. Dziobaki osiedliły się na dzisiejszych terenach Kniei Dziobaków. Nie upłynęło dużo czasu nim rozpoczął się konflikt. Krowy chciały przepędzić denerwujących przybyszów i napadły na samą fortecę Sira McDistrict i pokonały go w uczciwej walce równając z ziemią Fort „Zawierucha”. Zaraz po tym wydarzeniu odbywały się regularne ataki dziobaków na krowy i odwrotnie. Aż pewnego pięknego dnia dziobak Seesaw oswoił krowę i stał się pierwszym Krowim Jeźdźcem. Założył „Stowarzyszenie Przyjaciół” – tzw. Szkołę, w której szkolono wojowników na Krowich Jeźdźców i wysyłano na patrole po całym terenie. Niedługo potem dziobaki i krowy wprowadzili pokój.

-A ja słyszałem, że Żarówa kiedyś należał do Krowich Jeźdźców.

-Noo. Należał.

-Opowiesz o tym?

-Przecież nie, za free. Najpierw czekoladki.

Skrzatu wyjął kolejne pudełko czekoladek i położył na stole. Pan T.P. chwycił pudełko i zjadł wszystkie znajdujące się wewnątrz czekoladki.

-No to tak… Żarówa należał kiedyś do tej szkoły, ale zachowanie miał naganne i często wszczynał bójki powodujące stopniowe niszczenie mienia szkolnego. I pewnego razu wyruszył ratować pewną wioskę obleganą przez jakieś dzikusy. A złożyło się tak nieszczęśliwie, że stracił w bitwie swą krowę likwidując jednocześnie wrogów. Powrócił, więc do szkoły po kolejną krowę, lecz ku jego zaskoczeniu jej nie otrzymał. Więc zmówił się z szesnastoma Jeźdźcami i napadł na szkołę. Sam w pojedynkę pokonał Seesawa i puścił z dymem cały teren szkolny. Zabierając ostatnie ocalałe trzy jaja dał nogę. Niedługo potem wybudował potężną twierdzę „Żarówice”, a potem wraz z tzw. „Flagą Szesnastu” przyporządkował sobie wszystkie tereny prócz Wielkiego Królestwa Jurka. Pokonał wszystkich Jeźdźców, którzy mu się nie podobali, niestety „Flaga Szesnastu” wpadła w pułapkę i wszyscy przepadli. Niedługo po tym zdarzeniu wykluł sobie za potrzebną pomocą czarnej magii oraz magicznych artefaktów kolejną krowę. Zwie się Czerń.

-Co to jest „Flaga Szesnastu”?

-Byli to najbardziej ciemni i nienormalni Krowi Jeźdźcy wszechczasów.

-Kto wchodził w ich skład?

-Dowodził nimi najinteligentniejszy z nich, choć ogólnie i tak był głupi. Nazywał się Johny Neverwise. Znam też imiona innych. Uwaga wymieniam imiona: Fred McDaktyl, Hans Schlafmittel, Marvin Santiago, Larry Peppermint, Eustachy Kohlrabi, Raver Gietedr, Minstrel Insert, Homer Full, Khalid Onkelomaomlet, Jewer Forever, Grabendikt Rabenchumel, Charrolf Freeverputzen, Vamir Vectorpauza, Lermus Fredivanovicz, Ignacy Redfintel.

-Niedzisiejsze imiona.

-No a czegoś się spodziewał? Masz jeszcze jakieś pytania?

-Czym żywią się krowy?

-To oczywiste… sianem i trawą.

-Mówiłeś, że ten…dowódca dziobaków przegrał, czyli kto teraz rządzi?

-Teraz jego żona Merry McDistrict, a po niej rządzić pewnie będzie Dziobata.

-Dobra, wystarczy. Dzięki za informacje.

-Chyba coś mi się należy?!

-Przecież dałem dwa pudełka czekoladek…

-E tam. To nie było warte moich opowieści.

-Czyli, co chcesz?

-Na przykład daj mi jedną butelkę ze wspaniałej kolekcji trunków, którą chwalił się Wuj.

-Jak mam to zrobić?

-To już nie mój problem. Opowiadałem to wymagam. Jeśli mi nie zapłacisz to już po tobie.

-Dobrze, przyniosę.

Po wyjściu z mieszkania Pana T.P. Skrzatu bez chwili zwłoki udał się do domu zdobyć tą butelkę. W domu na szczęście nikogo nie było i Skrzatu przedarł się do spiżarni. Zabrał zieloną butelkę „Mieczysława” i schował w kurtce. Wychodząc w kuchni zobaczył Piaskownicę bawiącego się rondlem.

-Co ty tu robisz? Miałeś jechać w sprawie pracy do Coupe.

-Jadę tam dopiero wieczorem. Coś chyba ukrywasz!?

-Ja? – kiepsko udawał Skrzatu.

-Przecież nie mój rondel.

-Ja, ja nic nie ukrywam. – powiedział wystraszony Skrzatu.

Skrzatu bez namysłu wyskoczył przez otwarte okno i zaczął uciekać. Piaskownica również nie zwlekając rzucił się w pogoń. Obaj biegli mijając pnie drzew, krzaki, doły. Piaskownica zostawał w, tyle lecz zagapiony Skrzatu wywalił się o betonową ławeczkę niedaleko domu Pana T.P.. Piaskownica podniósł go za kaptur i rzucił w dal. Skrzatu przeleciał spory kawałek i rąbnął w drzwi do posesji Pana T.P.. Drzwi się otworzyły i wszedł z nich właściciel uzbrojony w miotłę. Piaskownica odbezpieczył dwa rondle i umiejętnie nimi zakręcił.

-Broń się! – krzyknął Pan T.P.

-Do walki!- odpowiedział Piaskownica.

Sekundę później biegli do siebie. Żaden nie miał zamiaru zwolnić. Miotła i rondle zderzyły się z ogłuszającym trzaskiem. Pan T.P. arcymistrzowsko wymachiwał miotłą na wszystkie strony, uderzając Piaskownicę jedenaście razy na minutę. Piaskownica szybko tracił siły pod gradobiciem ciosów Pana. T.P.. Miał zadać trafienie krytyczne, ale Pan T.P. był na to przygotowany i uniknął ataku. Zrobił salto w powietrzu i zakończył walkę jednym płynnym ruchem. Piaskownica leżał nieprzytomny na trawie. Pan T.P. nalał do wiadra trochę lodowatej wody i chlusnął na Skrzata. Skrzatu ocknął się z wrzaskiem.

-Aaaaaaaaaa!

-Cisza! – rozkazał Pan T.P.

-Co się stało? – zapytał Skrzatu.

-Piaskownica rzucił tobą o moje drzwi. Ale nie uszło mu to na sucho. Tak niszczyć cudzą własność. A teraz buteleczka.

-Masz. – Skrzatu oddał butelkę.

-Oooo, „Mieczysław”. Bardzo dobre. No to możesz odejść. – pożegnał się Pan T.P. i zniknął w ciemnościach własnego domu.

Skrzatu omijając leżącego Piaskownicę szerokim łukiem udał się do własnego domu puszczając wcześniej plotkę – Jak to Pan T.P. krytykował Żarówę. I zaraz po kolacji poszedł spać.





Rozdział IV

PRZYBYSZE



Przybyłem, zobaczyłem i rozwaliłem – Pan T.P.







Skrzatu gwałtownie się obudził i spadł z łóżka. Pierwsze, co mu się nasunęło na myśl to to, co teraz powie Wujowi, gdy ten zobaczy pobitego Piaskownicę i zniknięcie butelki z kolekcji. A wszystko to przez Pana T.P.. Będę musiał wiać z Serwer They – pomyślał Skrzatu- zresztą, jeśli plotka się rozniesie to Pan T.P. też będzie musiał uciekać. Myślenie przerwało mu mocne walenie w drzwi.

- Skrzatu otwórz! – zawołał Wuj.

- Już otwieram.

- Nie będę owijał w bawełnę. W miasteczku dzieją się paranormalne rzeczy. Na przykład wczoraj na ulicy natknąłem się na pobitego Piaskownicę. A dzisiaj po wiosce kręci się dwóch dziwnych nieklimatycznych kolesi, którzy wypytują miejscowych o ciebie i nijakiego Pana T.P.. Słyszałem, że podobno wyśmiewa się z Żarówy, ukradł mu kasę oraz chce go zlikwidować! – opowiadał Wuj.

- To Piaskownica nie wie, kto go pobił?!

- Nie, niestety nie.

Skrzatu wyraźnie szczęśliwy z zapomnienia przez Piaskownicę zdarzenia powędrował szybko zjeść śniadanie. Bez przygotowania naczyń zjadł białą kiełbasę i czekoladę a następnie poszedł jeszcze porozmawiać z Wujem

-Jeszcze coś Wuju. Co to za dziwni goście, o których wspominałeś?

-Jacyś dziwni odziani na czarno wojownicy. Krążą plotki, że to terminatorzy z przyszłości, ale ja osobiście w to nie wieżę.

-Szukają mnie?

-No. Pewnie zaraz tu wdepną.

-O nie! Muszę iść.

-Juk tu podejdą to im powiem, że poszedłeś na polowanie. A jak się uda to ich upiję i okradnę.

-Dobrze.

-Weź sobie suchy chleb i trochę jakiegoś szampana czy coś na drogę.

Skrzatu postanowił, że najpierw postanowi ostrzec Pana T.P. i razem dadzą nogę z wioski. Gdy zmierzał do posesji Pana T.P. zauważył tych dwóch dziwnych czarnych gości. Mieli na sobie wypolerowane czarne jak noc zbroje płytowe zapewne wysokiej jakości. A u pasa przywieszone również czarne wiekiery w wersji bojowej. Zaś na nosie spoczywały czarne okulary sprawiające, że byli bardziej na topie. Skrzatu powędrował pod dom Pana T.P. i zobaczył, że z wielką podróżną walizką szykuje się do wyjścia.

-Skrzatu! Musimy wiać! Jasny gwint. Co ty się dzieje?! – gadał bez sensu Pan T.P.

-Już? Czemu? – pytał Skrzatu.

-Tak! Nie widziałeś, kogo tu przysłał?!

-Dwóch gości.

-To nie są ludzie. To Agenci. Oni są zbyt potężni żeby z nimi walczyć.

Po tych słowach Pan T.P. przekazał Skrzatowi mieczyk, torbę z jedzeniem i razem ruszyli okopać się w jaskini nieopodal.

-Doszły mnie słuchy, od tych czarnych, że podobno jest gdzieś tu nowy Krowi Jeździec. Czy to czasem nie ty gościu?

-Ja???- udawał głupka Skrzatu.

-Nie mój dziadek. Przylazłeś do mnie i wypytywałeś mnie o te śmieci o Krowich Jeźdźcach i tym podobne. I wszystko jasne.

-No i co teraz?

-Nazwij swoją krowę, aby się stała krową Krowich Jeźdźców. Bez tego ani rusz.

-Może coś podpowiesz?

-To on czy ona?

-Raczej ona.

-No to słuchaj koleś: Merry, Gama, Verva, Anakonda, Mogiła, Klara, Xiva, Blumenara, Uiilumia…

-Dobrze wystarczy. Zaraz ją nazwę a potem ci przedstawię. Tylko nigdzie nie odchodź.

Skrzatu dotarł do niedużej wierzby i zaczął wymieniać wszystkie imiona. A ponieważ miał słabą pamięć większość poprzekręcał. Ale gdy padło imię Klara pojawił się wielki błysk, a fala uderzeniowa odrzuciła Skrzata na kilka metrów. Biedak wylądował na sporej topoli. Z wierzby pozostała tylko kupka wypalonego drewna. Obok na czterech kopytach stała krowa Klara.

Hellow, te jedno imię powiedziałeś poprawnie.

-Dziękuję. – ucieszył się Skrzatu.

Już dość tych komplementów. Zaprowadź mnie lepiej do Pana T.P. i lepiej jak najszybciej.

-Znasz tego gościa? – zdziwił się Skrzatu.

Wiem więcej niż ci się zdaje. My Krowy Jeździeckie wiemy sporo.

Skrzatu wsiadł na Klarę i ruszył do jaskini. Klara tak gazowała, że Skrzatu na zakrętach spadał z niej i uderzał w drzewa. Gdy dojechali do jaskini Pan T.P. strugał coś na drutach.

-Co tam strugasz? – zapytał Skrzatu.

-Już jesteście!

Pan T.P. przywitał się i pogadał z Klarą. Potem wyjął z kieszeni miarkę i zmierzył Klarę. Po zmierzeniu udał się do jaskini, a po pięciu minutach wrócił z siodłem w rękach.

-Dzięki za siodło!

-Dzięki niemu już nie spadniesz z Klary.

-A skąd wiesz, że spadłem z Klary?

-Bo masz korę i liście we włosach.

Pan T.P. i Klara wybuchnęli śmiechem, a Skrzatu wyraźnie obrażony polazł do jaskini i poszedł spać. Niedługo potem wszyscy smacznie spali.





Rozdział V

UCIECZKA W DŁUGĄ



Uciekanie to coś, co warto umieć. – Skrzatu







Następnego dnia Skrzatu obudził się z ciężkim bólem głowy. W grocie mieszkalnej nie było ani widać ani słychać jego współlokatorów. Postanowił, więc wyjść na zewnątrz. Wychodząc na świetlistą polankę zauważył jak Klara i Pan T.P. bawią się w aportowanie.

Wstałeś już bohaterze?

- Tak. Nie widać?

Ależ widać po tych suchych jak siano włosach. Wyglądasz jak widmo fal elektromagnetycznych.

-Zaraz się umyję i uczeszę.

-Siemaneczko! – przywitał się Pan T.P. który dopiero zauważył, że Skrzatu się obudził.

-Witaj! Gdzie się dziś wybieramy?

-Powinniśmy powrócić do Serwer They po niezbędne rzeczy, o których wczoraj zapomniałem.

-To ja w tym czasie pożegnam się z Wujem. – postanowił Skrzatu.

-Spoks, tylko uważaj na Agentów. Nigdy nie wiadomo gdzie czyhają. Ja skiknę do mego domku zapakuje, co potrzebne i wracam. Za dwie godziny tutaj wszyscy mamy być. Jasne?

Jak słoneczko.

- Pewnie.

I Skrzatu poszedł w kierunku swego domu, aby pożegnać się z Wujem. Odwrócił się jeszcze żeby pomachać Klarze i … wywalił się o płotek oddzielający las od wioski. Gdy Skrzatu dowędrował w końcu do swego domu usłyszał odgłosy awantury. Schował się, więc za krzakami i przez dziurę w ścianie obserwował, co się dzieję. W domu przebywało dwóch dziwnych gości i Wuj.

- Gdzie on jest! – darł się jak stare prześcieradło dziwny gościu w czarnej zbroi płytowej i czarnych szpanerskich okularach.

- Kto? – zapytał Wuj.

- Ten mały złodziej i buntownik Skrzatu.

- Nie mam pojęcia! Wczoraj nie wrócił na noc na chatę! A tak w ogóle to macie nakaz? Jak nie to wypad mi ale już!

- Nie tym tonem pajacu! Pewnie uciekł z Panem T.P..

- Z Panem T.P.? – zdziwił się Wuj.

- No. Ten dziad to zostać musi unicestwiony! Doszły nas słuchy, że wyzywa pana i władcę Żarówę. Oj dostanie mu się!

- Puśćcie mnie bałwany i won z mojej chaty! – krzyknął Wuj.

- Ci chyba też się dostanie.

Po tych słowach Agent wyciągnął z płaszcza niebezpiecznie wyglądającą czarną wiekierę i skoczył na Wuja. Drugi agent rytmiczne oklaskując kolegę klapnął sobie na stole. Wuj błyskawicznie odskoczył i postanowił bronić się krzesłem. Niestety krzesło okazało się słabą obroną i rozleciało się. Wuj szukając kierunku ucieczki rzucił się w stronę okna, ale niestety był zbyt wolny i oberwał po nogach boleśnie lądując na ławie kuchennej. Agent podszedł i dla przykładu kilka razy kopnął Wuja i razem z kolegą opuścił dom.

Skrzatu schował się w beczce na wodę i powoli zbliżył się do domu. Postanowił nie budzić oszołomionego Wuja, ale zabrać kilka swoich rzeczy. Wciąż w beczce wszedł do swojego pokoju zabrał: łuk, starą linę, kilka strzał, fajkę, ulubione tenisówki i paczkę balonowej gumy do żucia.

Nie tracąc czasu Skrzatu chowając się w beczce powrócił do jaskini. I powoli wyszedł w końcu z tej beczułki. Klara zdziwiona akcją z beczką już leżała w gęstym leśnym poszyciu.

-Gdzie Pan T.P.? – zapytał Skrzatu.

Nie mam zielonego pojęcia gdzie się szwęda jeszcze.

- To ja nas póki, co spakuje.

Skrzatu chwiejnym krokiem wszedł do pieczary po plecak i inne swoje rzeczy. Spakował wszystko, co przytargał a nawet jeszcze więcej. Gdy wyszedł z ciężkim plecakiem w rękach Pana T.P. wciąż nie było.

- Czy jeszcze kiedyś go ujrzę? – zapytał Skrzatu.

- Już jestem! – krzyknął Pan T.P. wyskakując z gąszczu krzaków.

- Gdzie byłeś?

- Przecież mówiłem, że idę do domu po potrzebne przeczy.

Skrzatu mało jajka nie zniósł.

- Taa? Ha, ha, ha! – brechtał się Pan T.P.

- Ale dlaczego tak długo? – zapytał Skrzatu.

-Napadli mnie ci psychopatyczni Agenci! Podsłuchiwałem, co do siebie mówią i mnie ogłuszyli. Na szczęście uciekłem.

- Nic ci nie jest?

- Nie. Lekko dostałem. Chcieli mnie mieć żywcem.

- Widziałem jak pobili Wuja. – powiedział Skrzatu z łzami w oczach.

- Co?! To jest jednoznaczne z tym, że musimy wiać i to gazem!

Po tych słowach Pan T.P. sprintem ruszył do jaskini. Zabrał własny plecak i ruszył główną drogą wraz ze Skrzatem. Klara wędrowała lasem, aby nie rzucać się w oczy.

- Zabrałem z mej chaty wszystko, co niezbędne! – powiedział Pan T.P.

- Czemu tak pędzimy?

- A co? Wolisz poczekać na Agentów.

- Nie. Lepiej nie.

- W Coupe zakupimy sobie konie.

- A daleko jeszcze?

- Raczej nie za bardzo. Chociaż Coupe jest w pewnym odstępie od Serwer They.

Szli pewien czas w milczeniu, aż Pan T.P. jak to zwykle bywa w takich sytuacjach zaczął nucić własnej produkcji piosenkę:

Czasem ruszać trzeba se

He he he

Idziemy przez prerię, pustynie i las

I lepiej żeby nikt z nas

W kupę nie wlas

Trzebaby, trzebaby czegoś się tu napić

Żeby się nie trapić

Wina, piwa, spirytusu

Na drogę dobrze łyka wziąć

Po zaśpiewaniu tej jakże dennej wieśniackiej pioseneczki Pan T.P. zaniósł się śmiechem. A gdy umilkł wypił całą dwu litrową butelkę spirytusu, następnie wyrzucając pustą butelkę daleko za siebie.

- Auuuuuuuuu! – zawył ktoś z tyłu.

- Co to? – zapytał przerażony Skrzatu.

- Oj. Zobaczmy.

Zawracając zobaczyli, że butelką dostał Agent. Pan T.P. dla ostrożności dobił jeszcze kilka razy nieprzytomnego Agenta, okradł go i ukrył w lesie.

- No, no, no! Mamy szczęście. Miał przy sobie sporą sumkę.

- Będziemy mieli na konie?

- Jasne i jeszcze zostanie trochę drobnych.

- Fajnie.

- No mało!

Dzień zbliżał się ku końcowi a Skrzatu i Pan T.P. byli dopiero w połowie drogi do Coupe. Pan T.P. zarządził postój, ponieważ przed sobą mieli najniebezpieczniejszy etap drogi: Długa Droga Przez Mroczny Las. Ten właśnie odcinek uważany był za najbardziej niebezpieczny punkt całej trasy i przemierzanie go nocą zostawiono dla superbohaterów. Las zamieszkiwały liczne plemiona goblinów, gremlinów, skrzatów, leśnych wróżek a może nawet ogrów, orków, gnolli, orogów, orklinów czy trolli. Często też napadali tu bandyci.

- Czemu nie idziemy dalej? – zapytał Skrzatu.

- Bo w nocy, a czasem nawet w dzień nie jest tam dalej bezpiecznie.

- Ale dlaczego?

- Bo ten odcinek to czarny punkt. Coś w tym stylu, co zakręt śmierci. Tam aż roi się od bandytów i różnych innych stworów.

- To lepiej nie idźmy nocą. – powiedział wyraźnie przerażony Skrzatu.

- Dobranoc. – powiedział Pan T.P.

- A ty nie śpisz?

- Nie. Będę pełnił wartę. Przy okazji wypije jeszcze kilka butelek spirytusu.

Skrzatu ułożył się na posłaniu z gałęzi i liści i zasnął.





Rozdział VI

MAŁA BATALIA



Chaos, panika, bajzel… Chyba zrobiłem wszystko, co miałem. – Pan T.P.





Gdy Skrzatu się obudził pierwsze, co zobaczył była sylwetka Pana T.P. leżącego w kępie trawy zaraz obok sterty pustych butelek po właściwie wszystkim. Wstał, więc, przeciągnął się i powolnym krokiem udał się obudzić swojego dowódcę.

- Halo! – zawołał Skrzatu

Pan T.P. podskoczył w powietrze jakby oblano go wiadrem lodowatej wody. Wzleciał wysoko, zrobił salto, piruet, gwiazdę w powietrzu i wściekle machając rękami z hukiem powrócił na ziemię.

-Moja głowa! – jęknął odzyskując kontakt z ziemią

-Idziemy dalej? – zapytał Skrzatu

-No! Powiedz Klarze żeby zaczekała na nas przed Coupe.

-Jak? Przecież nie wiem gdzie jest.

-Każdy Jeździec może rozmawiać w myślach pajacu!

-Dobrze. Już idę pogadać.

Skrzatu odszedł trochę dalej na niewielkie wzgórze chcąc mieć lepszą łączność i spokój. Usiadł po turecku na trawie i skupił się na myśleniu. Myślenie nigdy nie było jego mocną stroną, więc trwał w bezruchu sporo czasu zanim złapał zasięg.

Klaro! Gdzie jesteś?

Ja nie mogę. No przecież, że w lesie.

Pan T.P. kazał ci przekazać żebyś poczekała na nas przed Coupe.

Dobra. Odbiór, bez odbioru.

Skrzatu wyszedł z transu jak nożem uciął. Powoli powrócił do obozowiska, pozbierał butelki i wyrzucił do pojemnika na szkło obok drogi. Zgasił wciąż tlące się ognisko i podszedł do Pana T.P.. Pan T.P. wykonywał jakieś zawiłe gesty sypiąc wokoło tony piachu i śpiewając serenadę niezrozumiałych słów. Otoczyła go sfera niezwykłej jasności i zniknęła równie szybko jak się pojawiła.

-To bóle głowy mam z głowy. – zasuszył Pan T.P.

-Klara powiadomiona! – dumnie powiedział Skrzatu.

-To ruszamy w te strony, w których normalnie nawet na poziomie easy jest trudno.

Tak, więc dwoje wędrowców ruszyło zawiłą, polną ścieżką w stronę ciemnego lasu zwanego przez tubylców i obcokrajowców „Jailwood”. Przez te niedawne opowieści Pana T.P. Skrzatu idąc przez las trząsł się jak galareta. Przeszli spoko kawałeczek gody z naprzeciwka niewiarygodnie szybko zbliżał się jakiś wieśniak. Nie mogąc wyhamować wleciał na Pana T.P. i razem z nim wyłożyli się na piaszczystej ścieżce.

-Co do jasnej ciemnej?! – powiedział wyraźnie oburzony Pan T.P. wstając i otrzepując ubranie.

-Potwory! W lesie! Biegną tu!- darł się rolnik, następnie wyrwał się z rąk Pana T.P. pobiegł sprintem w przeciwną stronę.

Pan T.P. wydobył swój piękny, połyskujący w słońcu, mistrzowsko wykonany miecz szykując się do zbliżającego starcia. Skrzatu trzęsąc się bardziej niż poprzednio wyjął z plecaka Pana T.P. małą kuszę i wymierzył w ciemność osłaniającą las. Nagle wszystko ucichło jak nożem uciął. Nie było słychać ani śpiewu ptaków, ani dźwięków wydawanych przez inne leśne stworzenia.

-Coś tu cicho… Za cicho. – szepnął Pan T.P. z wyraźną satysfakcją.

Nagle jak grom z jasnego nieba z chaszczy naprzeciwko Pana T.P. wyleciała zgraja orków uzbrojonych po zęby w ogromne niebezpieczne bronie, których żaden normalny człowiek normalnie by nie uniósł. Nie tracąc pędu na rozgniecionych krzakach biegli prosto na naszych bohaterów. Skrzatu widząc przeważające siły nieprzyjaciela jak to zwykle w takich sytuacjach osunął się na ziemię nieprzytomny. Pan T.P. wiedząc, że nie może liczyć na pomoc ze strony Skrzata rzucił się na najbliższego. Skutek był równy do próby przesunięcia ściany, więc szybko wzbił się w powietrze, schował miecz i jednocześnie nadal w powietrzu przygotował się do użycia zaklęć. Zrobił salto, piruet i gwiazdę, a następnie wylądował za plecami szarżującej zgrai leśnych wandali. Błyskawicznie się obrócił i posłał w ich kierunku kilkadziesiąt piorunów kulistych.

-To powinno załatwić sprawę. – powiedział Pan T.P. spoglądając na ścianę piachu i dymu.

Gdy piach opadł Panu T.P. udało się przedostać do nieprzytomnego kolegi leżącego w krzakach. Wprawnym ciosem przywrócił Skrzatowi przytomność.

-Co ty w ogóle robisz? Pomóż mi! Walcz na oślep! – rozkazał Pan T.P. podając Skrzatowi malutki mieczyk.

- Przecież ich załatwiłeś.

- Zaraz zjawią się następni.

Skrzatu wstał, chwycił miecz i trzęsąc się jak galareta przyjął pozycję obronną. Nie minęła minuta a z lasu wybiegła kolejna zgraja wandali. Ta przynajmniej okazała się bardziej flegmatyczna i zmęczona. Orkowie truchtając w ich stronę przygotowali broń i ruszyli do natarcia. Pan T.P. wziął się za największego i wprawnym ciosem płazem miecza w skroń pozbawił go przytomności. Skrzatu rzucił się naprzód, wirując i kręcąc się jak karuzela zbliżał się do wrogów. Gdy w końcu doszedł na tyle blisko by zaatakować zostało dwóch orków i Pan T.P. z dwudziestki walczących, podskoczył, więc i wprowadził serię ataków, lecz niestety trafił tylko Pana T.P.

-Au! Lepiej nie walcz wcale, jak masz zamiar takie triki robić! – zdenerwował się Pan T.P. i jednym potężnym zamachem pokonał ostatnich przeciwników.

-Co to za stwory? – zapytał Skrzatu.

-Orkowie. Pewnie ktoś ich wynajął. A teraz pozbieraj ich bronie do mojego plecaka. Sprzedamy je na mieście.

-A, co kupimy?

-Konie, jedzonko, coś do picia i takie tam pierdoły.

Po tych słowach Pan T.P. i Skrzatu uzbierali sporą stertę ciężkiej broni. Pan T.P. wszyściutko ładnie zapakował i razem pomaszerowali dalej. Wędrowali w ciszy i spokoju ciemnym lasem przez spory kawał czasu. Słońce miało się już ku zachodowi, gdy ujrzeli wyłaniającą się na końcu drogi polanę. Przyspieszyli, więc kroku i za chwilkę wyszli z lasu.

Dalszą drogę blokowała banda pięciu niewiadomego pochodzenia ludzi.

-Hellow! – przedstawił się jeden.

Rzucając okiem wyglądał na dowódcę tego oddziału. Miał ciekawą zbroję i najlepszej jakości broń spośród całej tej bandy.

-Dobry! – przywitał się Pan T.P.

-Nazywam się Rybak, ten wysoki to Widlak, ten śmieszny to Owca, ten średniego wzrostu to Drewniak, a ten niski to Bramka. – wyjaśnił niejasności przywódca.

-Tak, tak, bardzo fajnie, może tego nie widać, ale nam się spieszy, więc panów opuścimy. – poinformował Pan T.P.

-Nie dokończyłem. Jesteśmy bandytami, oddajcie kasę albo i tak wam ją zabierzemy!

-A, po jaką cholerę gadałeś jak wy wszyscy macie na imię? – Pan T.P. nie krył zdziwienia.

-Standardowa procedura. To, co? Poddajecie się ciapki?

-Ocho! Znam takich jak ty! Mocni tylko w gębie!

-Odezwał się fechtmistrz. - powiedział Rybak i bandyci ryknęli śmiechem.

-Nie robicie w gacie, nie krzyczycie, nie uciekacie, bardzo nierozważnie, bo zaraz będzie na to wszystko za późno.

-Twoja kasa będzie nasza czy tego chcesz czy nie, do ciebie należy jedynie wybór czy zrobi to przed czy po twoim unicestwieniu.

-Tak cię wbiję w ziemię, że przywitasz się z mrocznymi elfami. – powiedział Pan T.P. wydobywając miecz.

-Piękne i kunsztowne ostrze, ale nie wiem jak ty nim chleb kroisz.

-Atak! – zarządził Pan T.P.

-Jak to atak? – zdążył jeszcze zapytać Rybak zanim cios pięścią nie posłał go na drugi koniec drogi.

W stronę przyglądającego się Skrzata popędził Bramka uzbrojony w mały tępy mieczyk. Skrzatu jedynie, co próbował się bronić. Trzeba przyznać szło mu nawet nieźle dopóki nie zahaczył nogą o korzeń i nie stracił przytomności uderzając w przydrożne drzewko. Cała zgraja bandytów z wyjątkiem pozbawionego przytomności Rybaka zaatakowała Pana T.P.. Widlak zamachnął się swoim buzdyganem i trafił w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał wróg. Pan T.P. poruszając się z nadnaturalną prędkością włożył energię ki w potężny cios i wyrzucił Widlaka na pobliskie drzewo, na którym już został. Dosłownie ćwierć milimetra obok twarzy Pana T.P. przeleciał miecz Drewniaka. Pan T.P. złapał atakującego za nadgarstek i obracając się wokół siebie posłał go za widnokrąg. Następnie zupełnie nieświadomie sparował atak źle wykończonym mieczem półtoraręcznym, zrobił przewrót w przód w powietrzu i jednym płynnym ruchem roztrzaskał wrogowi broń oraz całe opancerzenie. Owca zszokowany utratą istotnych przedmiotów nie marnując czasu na zbędne przemyślenia pobiegł, co sił w nogach w kierunku zachodzącego słońca. Rybak, który właśnie odzyskał przytomność próbował ogarnąć wzrokiem ten bałagan w około. Widlak wisiał do góry nogami na drzewie, po Drewniaku nie było ani śladu, Owca w samych gaciach wiał, co sił w nogach w przeciwnym kierunku, Bramka jego ostatni człowiek właśnie został obezwładniony wprawnym ciosem w potylicę.

-Ktoś ty? - zapytał Rybak.

-Twój koszmar senny. – powiedział Pan T.P.

Rybak wpadł w furię. Ruszył sprintem na Pana T.P., zamachnął się wielkim mieczem i zderzył z wrogiem. Ich miecze zderzały się ze sobą z ogromną siłą krzesząc iskry wokoło. Pan T.P. doszedł do wniosku, że walcząc uczciwie będzie długo musiał się z tym obwiesiem męczyć. Uformował, więc w umyśle zaklęcie i wprowadził je w życie jednym ruchem lewej dłoni. Dokładnie pod nogami Rybaka z nikąd utworzyła się dziura, a że Rybak ubrany był w płytówkę poleciał w dół szybciej niż Pan T.P. uznałby za możliwe. Gdy już było po wszystkim poszedł obudzić Skrzata.

-Nie mogłeś nawet tego najsłabszego pokonać?

-Nie!

-Będę musiał cię mocno poduczyć.

-Dziękuję. Ale jak ty ich wszystkich pokonałeś? Kim jesteś?

-Kwestia doświadczenia, jestem Intergalaktycznym Wojownikiem Komandosem.

-Aha.

-Dobra, tej bandyckiej broni nawet nie ma, co zbierać. Idziemy dalej.

Pan T.P. i Skrzatu pomaszerowali jeszcze kawałeczek szybszym tempem, aby dostać się do Coupe przed zmrokiem. Po pięciu minutach zobaczyli wybudowane na sporym pagórku miasto. Wtem nagle z krzaków wyskoczyła Klara.

Co tam ciekawego słychać?

-No, Pan T.P. poskromił kupę orków i bandytów.

Normalka.

-Co masz na myśli?

Nie mówił ci?

-Czego?

Tego, że bynajmniej jest Intergalaktycznym Wojownikiem Komandosem.

-Skąd wiesz?

Powiedział mi już spory szmat czasu temu.

-A mi dopiero teraz.

Pan T.P. zarządził jeszcze nocleg przed miastem. Skrzatu, więc ułożył się wygodnie na posłaniu z gałęzi i igieł sosnowych. Pomarzył sobie o lataniu i usnął.





Rozdział VII

COUPE – MIASTO, JAKICH MAŁO



Błąd dzielenia przez fortepian. Zainstaluj ponownie Wszechświat. – Klara





Skrzatu obudził się z ciężkim bólem głowy. Słońce dopiero, co wyłaniało się na widnokręgu. Pan T.P. krzątał się gdzieś przy ognisku. Klary nie było nigdzie widać.

-Dzień dobry! – przywitał się uprzejmie Pan T.P.

-Witaj.

Pan T.P. posprzątał pozostałości obozu. Pozbierał i zakopał w ziemi puste butelki, ugasił ognisko i był gotowy iść dalej. Nagle na granicy drzew przemknęły dwie czarne, mroczne postacie.

- Widziałem orka cień… - zanucił Pan T.P. i posłał w kierunku mrocznych sylwetek grad strzał. Minęło ćwierć sekundy i z lasu wyłonił się naszpikowany strzałami jak jeż Agent.

-Dobra. Który to pajac strzelał? – zapytał najeżony.

-Oj!

-Czasami lepiej nie umieć strzelać. – wymądrzał się Skrzatu.

Z lasu wymaszerował drugi Agent również nie mniej naszpikowany strzałami. Zaczęła się gonitwa. Pan T.P. i Skrzatu biegli, co sił w nogach, aby dotrzeć do miasta zanim ich dorwą Agenci. Agentom widocznie nie przeszkadzały strzały gdyż nieubłaganie zbliżali się do uciekinierów. Pan T.P. minął ostatni pagórek i zatrzymał się przed bramą wejściową do Coupe. Skrzatu dobiegł chwilę później, potknął się o wystający z ziemi kamień i poleciał na strażnika miejskiego. Obaj wyłożyli się na ścieżce przed bramą.

- Co to ma znaczyć?! – zapytał strażnik miejski wstając i otrzepując się z piachu.

- Przepraszamy panie władzo. – łagodził sytuację Pan T.P.

- Dobra właźcie, ale żadnych głupstw! – ostrzegł strażnik.

Pan T.P. rozejrzał się, lecz Agenci znikneli. Zabrał Skrzata na rynek i tam odsapnęli. Następnie udali się do pobliskiej gospody. Nad drzwiami wisiał pordzewiały metalowy szyld z napisem „Pod Wektorem”. Przeszli przez drzwi i znaleźli się w sporej sali jadalnej. Pan T.P. zajął miejsce przy stole nieopodal drzwi wyjściowych. Do uszu napływała interesująca góralska muzyka. Po chwili zjawił się kelner z menu w ręce.

- Co podać? – zapytał rzucając menu na blat stołu.

- O nie. Na razie nic, jeszcze się namyślimy. – powiedział Pan T.P. odganiając kelnera.

- Co się stało? – zapytał Skrzatu.

- Nie mamy kasy na jedzenie. Muszę iść na rynek sprzedać broń orków, a ty tu zaczekaj. – powiedział Pan T.P. i biegiem wystrzelił z gospody.

Skrzatu nie mając nic lepszego do roboty rozejrzał się po sali. Na drewnianym podium tańczyli i śpiewali góralscy muzycy. Niedaleko znajdowała się drewniana lada, za którą siedział barman polerując blat. W karczmie nie było dużo gości. Przy długim stole siedziała wyraźnie pijana banda krasnoludów. Obok przy małym stoliku chrapał zakuty od stóp do głów w zbroje rycerz. W sali znajdowało się jeszcze kilku elfów, gnomów, ludzi i półorków. Nagle Skrzata wzrok przykuł wysoki jegomość w brązowym kowbojskim kapeluszu z frędzelkami.

- I co się tak gapisz, oberwać chcesz?! – krzyknął gość.

W tej chwili do gospody wmaszerował wyraźnie zadowolony Pan T.P. i usiadł na swoim miejscu. Skrzatu był wystraszony, co nie uszło uwadze pana T.P.

- Coś się wydarzyło podczas mej nieobecności?

- No. Tamten wysoki gość w kapeluszu wydarł się na mnie.

- Bez powodu?

- Bez.

- No to zrobię mu magiel. To był ten? – zapytał Pan T.P. wskazując palcem.

- Tak.

Pan T.P. wstał, przeciągnął się i podszedł do pana w kapeluszu.

- Co ty sobie myślisz, żeby się tak wydzierać?! W zoo nie jesteś! – walnął Pan T.P.

- To ty się tutaj drzesz. W dodatku nie przeszkadzaj mi wieśniaku i won, ale już.

- Będziesz MNIE wieśniakiem nazywał?!

- Pewnie! Jestem Sir Giermek i robię, co mi się podoba. – powiedział facet i wyciągnął zza placów pokaźnych rozmiarów toporek.

- Tak na was patrzę i się zastanawiam. Który z was jest bardziej tępy, ty czy twój topór?

- Agrrr! – wrzasnął Giermek i bardzo niecelnie zamachnął się toporem trafiając w podłogę. Pan T.P. jednym susem przeleciał nad głową wroga, złapał za kapelusz i cisnął nim w stronę ognia płonącego w kominku.

- Nie! Mój kapelusz! Zapłacisz mi za to! – darł się wniebogłosy Giermek.

Pan T.P. ciosem płaskiej dłoni odepchał od siebie Giermka, który ślizgając się na mokrej podłodze przekoziołkował przez ladę tylko po to, aby wyhamować na ścianie za nią.

- Ktoś jeszcze? – zapytał Pan T.P.

W gospodzie było cicho jak makiem zasiał. Pan T.P. powoli powrócił na swoje miejsce i zamówił obiad. Po chwili znów zaczęła grać muzyka. Po obiedzie zamówili sobie po butelce dobrego słynnego eukaliptusowego spirytusu. Gdy tak sobie sączyli napój przez drzwi frontowe do karczmy wparowała jakaś nieprzyjemnie wyglądająca inspektorka w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Wyglądali bardzo interesująco. Inspektorka ubrana w szary mundur z plakietką z napisem Helga i oficerską czapkę. Ochroniarze w nieco przybrudzonych zbrojach łuskowych uzbrojeni byli w krótkie miecze bardzo popularne w miasteczku. Co dziwne niewiadomo po co przez plecy mieli przewieszone powiewające na wietrze szmaty przypominające worek na kartofle.

- Co się tak gapisz? – zapytała wyraźnie oburzona Helga.

- Czy to było do mnie?! – teraz Pan T.P. się oburzył.

- Nie, do kogo innego.

Pan T.P. aż kipiał ze złości. Wstał przewracając stół i zbliżał się do inspektorki. Ochroniarze zasłonili soją szefową i wymierzyli miecze w nadchodzącego wariata. Pan T.P. błyskawiczne złapał za taboret kuchenny i błyskawicznie roztrzaskał go na głowie jednego z ochroniarzy zanim tez zorientował się, co się dzieje. Odrzucił nieprzytomnego kopniakiem i podchodził bliżej. Drugi ochroniarz rzucił się na wroga, co okazało się jego największym błędem. Pan T.P. chwycił go za rękę i pchnął na drewniany filar podtrzymujący nieudany balkonik. Cała konstrukcja z hukiem zawaliła się na biedaka.

- Jak to zrobiłeś?

- Tajemnica zawodowa.

Helga wydobyła własne ostrze i natarła na Pana T.P., który błyskawicznie odskoczył wystawiając nogę. Ta wywinęła orła i poleciał przez drzwi na brukowaną uliczkę. Do karczmy wparowała straż miejska aresztując Helgę, jej ochroniarzy i Giermka. Następnie gratulując Panu T.P. wyszli tak samo szybko jak weszli.

- Już po wszystkim? – zapytał Skrzatu wyłażąc spod stołu.

- No. Chodź zabieramy się stąd. Nieprzyjemna tu atmosfera.

- Zaczekajcie! – zawołał ktoś z tyłu.

W ich kierunku pędziła dziwna kobieta w zdawałoby się zielonym szlafroku obszytym liśćmi.

- Witajcie. Jestem Jola Wektor. A to jest moja gospoda, czy karczma, jak kto woli.

- Czego? Proszę się streszczać, bo czas to pieniądz, a pieniędzy nigdy za mało. – powiedział filozoficznie Pan T.P.

- Jestem uzdrowicielką. Mogę wam zaoferować pomoc. Pozbyliście się Giermka. On zawsze urządzał to zamieszanie i zawsze wiał zanim straż miejska przybyła.

- To mnie się należą podziękowania! – wyszczerzył się Pan T.P.

- A i dziękuję za pozbycie się Helgi. Ta też to się wszędzie rządziła.

- To również moja zasługa! – odpowiedział Pan T.P.

- To, co dla was mogę zrobić?

-Cóż, skoro pani nalega. Przydałoby się nam zakwaterowanie na noc. I usługi uzdrowicielskie też.

- Spać możecie u mnie w pokoju na stole, a leczenie to na zapleczu mam sklep zielarski.

- Spoko. – odpowiedzieli razem Pan T.P. i Skrzatu.

Uzdrowicielka zaprowadziła bohaterów na zaplecze. Było to bardzo dziwne pomieszczenie przypominające domową dżunglę. Na środku pomieszczenia znajdował się ogrodowy stolik, wokół którego stały taborety. Po ścianach rosły winogrona i inne rośliny. Na wielkim regale znajdowała się gigantyczna kolekcja ziół i proszków oraz narzędzi ogrodniczych.

Uzdrowicielka wyrecytowała wierszyk i zatańczyła rytualny taniec, podobny do tańca deszczu. Posypała przybyszów kolorowym proszkiem i uderzyła ich szklaną butelką recytując słowa zaklęcia: Wiedziałam, że się stłucze. Pana T.P. i Skrzata otoczyła zielona poświata i gdy znikła minęły wszystkie bóle i smutki jak nożem uciął. Pan T.P. zauważył, że już krzyż mu nie dokucza i że poprawił mu się wzrok.

- Fajna magia. – przyznał.

- No, rozgośćcie się w tym pokoju obok. – powiedziała Jola wskazując drzwi.

Pan T.P. i Skrzatu wkroczyli w drzwi. Wewnątrz znajdował się duży drewniany stół przykryty obrusem, dwie poduszki i koc. Bohaterowie zmęczeni dniem od razu ułożyli się i poszli spać. Pan T.P. śnił o fajerwerkach i długiej ścieżce treningowej Skrzata, Skrzatu zaś widział w snach jak Pan T.P. przegrywa w pokera z agentem nieruchomości.





Rozdział VIII

STRZELANIE DO KACZEK



Spadochron się kołem nie toczy. – Pan T.P.







Skrzatu obudził się na podłodze. Pan T.P. siedział na taborecie z nogami opartymi na stole. Jego twarz przysłaniała gazeta. Skrzatu wstał, przeciągnął się odłożył poduszkę powrotem na stół.

- Nareszcie się obudziłeś. Musimy jak najszybciej opuścić Coupe! – oznajmił Pan T.P. składając gazetę.

- Czemu?

- Bo dostałem pocztę. Bardzo ważny list.

- Jaki list?

- Ważny. Od mojego przyjaciela Szyny. Twierdzi, że szykuje się wojna. Żarówa kłuci się z Wielkim Królestwem Jurka i takie tam pierdoły. Najlepiej jak do niego się udamy.

- Gdzie on mieszka?

- W Loh Tai Toh i tam właśnie wyruszamy.

Skrzatu o mało nie dostał zawału. Nigdy nie przypuszczał że będzie musiał jechać taki kawał drogi. Od Coupe do Loh Tai Toh były znaczne odległości. Nie wyobrażał sobie takich przestrzeni. Zrobiło mu się ciemno przed oczami i runął na podłogę. Pan T.P. niewiedząc co się dzieje wezwał Jolę Wektor na pomoc. Razem udało im się obudzić nieprzytomnego.

Gdy Skrzatu doszedł do siebie Pan T.P. kulturalnie pożegnał się z uzdrowicielką i obydwaj pomaszerowali na targowisko.

Był to prawdziwy pchli targ. Można było tu kupić prawie wszystko. Minęli stoisko z śledziami w słoikach i Pan T.P. zatrzymał się na końcu dwudziestometrowej kolejki za suszonym jedzeniem i podróżnym pięciopakiem wody gazowanej w bardzo korzystnych cenach. Skrzatu dostał trochę drobniaków i pozwolenie od opiekuna na poprzeglądanie stoisk. Ciekawe wrażenie robiła wystawa eleganckich gumowych kaloszy na deszczowe dni, lecz cena znacznie przekraczała budżet Skrzata, pooglądał jeszcze wystawy imponujących kotwic, zegarków słonecznych, papieru toaletowego, spryskiwaczy do mycia okien, odrdzewiaczy pola magnetycznego, sucharków i plasteliny, gdy jego wzrok przykuła udekorowana kolorowymi malowidłami budka z napisem: „Najtańszy 98% spirytus w Lewazji” Skrzatu od razu kupił sześciopak i dostał otwieracz do konserw gratis. Po drodze zagrał dwa razy na jednorękim bandycie na stoisku z automatami do gier, lecz nic nie wygrał. Powrócił, więc do Pana T.P., który właśnie stał na przedzie kolejki. Z bałaganu wokoło wynikało, że grzecznie nie czekał.

- Dobra! Teraz idziemy do stajni kupić jakieś fajne zwierzęta, bo przeciecz z buta drałować nie będziemy. – powiedział Pan T.P. pakując zapasy do plecaka. – A co kupiłeś?

- Spirytus. Sprzedawali w sześciopakach bardzo niedrogo. Był 98%.

- Poważnie? Poczekaj sekundę. Też sobie kupię. – powiedział Pan T.P. i zniknął w tłumie.

Zaraz był zpowrotem dźwigając pięć sześciopaków i gratisy. Jako gratisy dostał brelok do kluczy, laboratoryjną fiolkę, talię 24 kart, flamaster i dwustronną taśmę klejącą z logo jakiejś firmy budowlanej. Schował wszystko do swojego magicznego plecaka „bez dna” i zaprowadził Skrzata pod stajnię. Przed stajnią przy próchniejącym biurku siedział właściciel.

- Witam! – przywitał się Pan T.P.

- Dobry! – odpowiedział właściciel stajni.

- Chcielibyśmy zakupić dobre zwierzęta.

- Mam najlepsze rumaki w całej Lewazji.

- Chciałbym zakupić tego. – powiedział Pan T.P. wskazując największego konia.

- On nie jest na sprzedaż.

- Ile za niego chcesz? – Pan T.P. szybko nie rezygnował.

- Trzysta żarówek. – powiedział sprzedawca będąc pewien, że Pan T.P. nie ma takiej sumy przy sobie.

- Spoko!

- No niech ci będzie. Nazywa się Czarne Śmigło. Jest najlepszym koniem, jakiego miałem. A teraz dawaj no te trzy stówki.

Pan T.P. wydobył z kieszeni sakiewkę i wypłacił sprzedawcy całą sumę. Przy okazji zakupił jeszcze kuca dla Skrzata. Kuc wabił się Golf.

- Czemu dostałem kucyka, a nie konia? – zapytał rozczarowany Skrzatu.

- Bo na konia jesteś zbytnio niski.

Skrzatu wyraźnie oburzony wgramolił się na Golfa, Pan T.P. zaś jednym susem wskoczył na Czarne Śmigło i pogalopowali przez bramę wyjazdową w dal. Jechali spokojnie, bez przeszkód przez ładny kawałek drogi, aż Pan T.P. zarządził postój i przerwę na posiłek.

Konie zostały przywiązane do pobliskiego drzewa, a Skrzatu i Pan T.P. zajęli się przyrządzaniem jedzonka. Usmażyli sobie jajka na boczku, przygotowali ziemniaczane puree i kaczkę w sosie migdałowo czosnkowym. Śniadanie było przepyszne i zaraz po nim postanowili sobie trochę odpocząć na trawie. Nagle na pogodnym niebie pojawiła się czarna kropka.

- Patrz na ten czarny punkt. Zaraz go zestrzelę!

Pan T.P. chciał się po raz kolejny pochwalić swoimi umiejętnościami strzelniczymi i posłał w niebo dwie strzały. Po chwili czarny punkt robił się coraz większy błyskawicznie pędząc na spotkanie z ziemią. I nagle na drodze przed nimi rozbił się dziwny upierzony człowiek-ptak.

- Ktoś ty? – zapytał Pan T.P.

- Jestem Lotnik – niepodważalny król powietrza!

- Co? – zdziwili się obaj.

- Macie przerąbane. Moi ludzie zaraz was dostaną, już tu lecą. Złapią was, zakują w kajdany i do końca życia będziecie przymusowo harować w moim pałacu. – Lotnik był wyraźnie nie w humorze.

Gdy tylko Lotnik zakończył swą wypowiedź zza drzew, krzewów, głazów, gałęzi, pojemników na śmieci i innych elementów terenu wyłaniały się stwory identyczne jak król powietrza tylko w mniejszej skali. Skrzatu i Pan T.P. dynamicznie wskoczyli na swoje zwierzęta. Pan T.P. cięciem miecza odwiązał linę łączącą zwierzęta z drzewem i bohaterowie galopem ruszyli w stronę Loh Tai Toh. Na niebie za nimi aż roiło się od tych dziwnych stworzeń. Zdecydowanie prędkością lotu przewyższali szybkość galopu koni. Pan T.P. odwrócił się w siodle aby zorganizować strategię. Wiedział że ten nalot będzie nieciekawy. Wydobył łuk, magiczny kołczan z nieskończoną ilością strzał i przygotował się do ostrzału.

Trzy, dwa, jeden, Ognia! Pan T.P. wystrzeliwał sześćdziesiąt strzał na minutę. Lotnicy resztkami sił unikali pocisków w efekcie wpadając jeden na drugiego rozbijali się na powierzchni ziemi. W końcu dali sobie spokój i zakończyli pogoń.

- Konie są zdyszane, muszą odpocząć. Musimy się tu zatrzymać na noc. – Oznajmił Pan T.P. następnie przywiązał zwierzęta przy wodopoju. Obaj usiedli sobie na miękkim leśnym poszyciu. Po chwili zjawiła się Klara.

Hellow

- Co robiłaś? – zapytał z ciekawości Skrzatu.

I to i tamto, ale przede wszystkim jadłam trawę.

- Widziałaś coś ciekawego.

No. Dwóch magów wędrowało w kierunku Gór Gryzikumów. Agenci zmierzali do Fire-Hel.

- Co to za magowie?

Skąd mam wiedzieć? Śmiesznie ubrani, średniej wielkości, odstające uszy.

- Dobra. Powiem Panu T.P., na razie.

Skrzatu opowiedział wszystko swemu mentorowi. Pan T.P. zainteresował się magami. Po podaniu mu opisu zorientował się, kim byli.

- To bracia Szuflady. Szuflada Junior i Szuflada Senior. Nigdy ich nie lubiłem. Takie z nich ciapki. Ciekawie, co tu robili?

- Nie wiem.

- Dobra. Śpij wesoło, a ja popełnię sobie wartę.

Skrzatu od razu zasnął. Śnił o latarniach morskich, piratach i dniu wiosny.





Rozdział IX

JASKINIA CUDÓW



Bohater to praca o bardzo krótkim stażu. – Pan T.P.







Nastał kolejny piękny i słoneczny dzień. Skrzatu wstał z posłania i zobaczył efektywnie i ciężko w pocie czoła ćwiczącego Pana T.P., który energicznie to podciągał się na gałęzi drzewa, to wykonywał pompki w gęstym leśnym poszyciu. A tych pompek to zrobił chyba więcej niż wszyscy kulturyści i sportowcy Lewazji w całym swoim życiu.

- Skrzatu… jest sprawa… - mówił między oddechami Pan T.P.

- Tak??? – zapytał inteligentnie Skrzatu.

- Musisz nauczyć się walczyć… Bo tak bez walki się w życiu obywać to ogólnie lipa jest.

- Przecież ja nawet sztyletu w ręce nie umiem utrzymać! – zbuntował się Skrzatu.

- Musisz się nauczyć… Jest takie przysłowie: „Kto nie maszeruje ten ginie”… Nie! To nie to!... Kurcze zapomniałem, a zresztą nie ważne. Nauczę cię, co i jak.

Jak zarządził z góry Pan T.P. tak też się stało. Wyjął z swojego mega-magicznego plecaka całą kupę broni. Następnie kolejno prezentował sztuki walki od judo, poprzez karate do ninjitsu włącznie. Zaprezentował także bardzo niebezpieczni i wymagający znacznej siły system walk ulicznych stosowanych przez bandytów i inne gangi. Nie minęło dwadzieścia minut, a Skrzatu padł wyczerpany na ziemię.

- Teraz każdy dzień będziemy rozpoczynać porannym treningiem. – zarządził Pan T.P.

- Czemu? – zmartwił się Skrzatu.

- Bo tak musi być. – powiedział Pan T.P. i podszedł przygotować zwierzęta do dalszej drogi.

Skrzatu wspierając się na drzewku podniósł się i stanął na nogi. Pan T.P. już w pełni sprawny i gotowy do dalszej drogi czekał, aż Skrzatu wgramoli się na Golfa. Klara błyskawicznie wstała i pogalopowała do przodu. Zaraz potem obydwaj bohaterowie ruszyli w dal. Przejechali spory szmat drogi, krajobraz przeszedł z leśnego w górzysty. Nagle bohaterowie dostali po oczach jakimś błyszczącym czymś. Pan T.P. wypowiedział kilka słów i oba konie natychmiast stanęły. Skrzatu wyleciał z siodła i zatrzymał się w krzakach trzy metry dalej.

- Wdrapujemy się na tą górę. Coś jest tam nie tak. Czuję to w powietrzu. – powiedział Pan T.P.

- Tam? – jęknął Skrzatu spoglądając na najbardziej stromą górę jaką w życiu widział.

- Nie lubisz chodzić po górach?

- Nie po pionowych.

- Dla ciebie pagórki są pionowe! Wejdziesz tam w ramach treningu.

Pan T.P. zostawił konie w bezpiecznym miejscu i razem ze Skrzatem mozolnie wspinali się na szczyt. Skrzatu zdecydowanie zostawał w tyle. Gdy wreszcie obydwaj znaleźli się na szczycie odkryli, że przed nimi znajduje się jaskinia. Powoli i ostrożnie jak skrytobójcy na „robocie” wstąpili do wewnątrz. Poczuli nieciekawy zapach: coś w stylu zmieszanej woni starych jajek i zapachu octu. Im szli bardziej w głąb zapach się nasilał, a dekoracje pomieszczenia rosły. Robiło się coraz jaśniej. Dotarli w końcu do drewnianych na pół spróchniałych drzwi. Pan T.P. pchnął je zbyt mocno, gdyż rozpadły się ukazując pomieszczenie wewnątrz. Na samym środku na starym dywanie spoczywała wielka straszna bestia. To coś wyglądało jak skrzyżowanie kaczki z trollem. Skrzatu błyskawicznie stracił przytomność i padł bezwładnie na ziemię.

- Do walki mroczna kreaturo ciemności! – zawył Pan T.P. aż stalaktyty pospadały.

Pan T.P. dobył Estra i skoczył do boju… idealnie dostając w twarz jedną z wielu łap bestii. Impet uderzenia był ogromny. Pan T.P. szorując po posadzce wyleciał z jaskini jak z armaty. Na szczęście dla niego nie zleciał z góry. Gdy wreszcie stanął na nogi, nie miał wiele czasu na opracowanie taktyki, gdyż doszedł do wniosku, że dudnienie i trzęsienie ziemi oznacza, że monstrum biegnie w jego kierunku. Potwór biegł chyba ze 130 km/h. Pan T.P. uskoczył w ostatniej chwili, tuż obok niego śmignął stwór, następnie niewyhamowując zleciał z urwiska wyrządzając spore zniszczenia terenu. Gdy już się zatrzymał Pan T.P. odkrył, że stwór skamieniał pod wpływem promieni słonecznych.

- To trzeba sobie było okulary przeciwsłoneczne kupić… - rzekł Pan T.P i poszedł po Skrzata. Błyskawicznym ciosem w twarz przywrócił mu przytomność.

- Co to był za stwór? – zapytał wystraszony Skrzatu.

- A bo ja wiem?

- Straszne.

- Dobra! Uspokój się i przestań mi tu biadolić.

Po niedługiej, aczkolwiek interesującej sprzeczce Skrzatu przyjął do wiadomości, że nie musi się już bać i nie ma powodu do płaczu. Pan T.P. zaczął baczne obserwować piękną pokrytą złoto-platynowymi hieroglifami betonową ścianę. Napis na ścianie brzmiał: „Chiwenes, vierpluin master, jedi klumbia ues deus mines favorites forveltevore”, a znaczył:

„ Aby przejść dalej mów pierwszy wyraz ciągu arytmetycznego”.

- Coś jest za tą ścianą. Tylko, o co chodzi z tym ciągiem…

Nagle do jaskini wkroczył ubrany na czarno średniej wielkości przedstawiciel rasy ludzkiej. Najprawdopodobniej mag, gdyż dzierżył w ręce czerwono-czarną laskę z figurką małpy na końcu.

- Co się tu dzieje?! – oburzył się nowo przybyły.

- A tak odpoczywamy. – spokojnie oznajmił Pan T.P.

- Kim wy jesteście???

- Ja jestem Pan T.P., a ten gość to Skrzatu.

- Pokonaliście mojego zwierza.

- Nie chciałbym się chwalić, ale ten knypek nie brał w walce udziału. Sam go załatwiłem. – chwalił się Pan T.P.

- Powiem ci jedno: Spieprzaj dziadu z mojej jaskini!

- A puknij ty się w łep!

- Jestem Terminator – Mistrz Genetyki i takich tam pierdół. Rozkazuje wam wynosić się stąd!

- Nigdzie nie idziemy! – Pan T.P. dą

2
przyznam sie że, nie przeczytałem do końca. Dotrwałem do ok. połowy tekstu. Nie zaciekawił mnie szczerze mówiąc. Brakuje tu czegoś; może wartkiej akcji, a może czegoś nowatorskiego. Jeśli chodzi o plusy to trzeba powiedzieć o dialogach i poprawnej budowie zdań.
jestem, więc pisze...


Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.

3
Czyta się przyjemnie, ale w ogóle mnie nie ciekawi. Przeczytałem dość duży fragment i za każdym razem, gdy już myślałem, że wydarzy się coś ciekawego i będę MUSIAŁ przeczytać całość, rozczarowywałem się.



Ogromny minus za to.



Dobrze, że przynajmniej dobrze napisane - i za to duży plus.



Niby wychodzi na zero, ale na twoje szczęście to nie matematyka. :DD

4
Przecinki Ci szwankują, ale wybacz, nie będę ich wypunktowywać. Szwankują i już.
Skrzatu starannie szukał tropu surykatki.
Bardzo dobre zdanie na początek, od razu ustawia kontekst opowiadania jako komediową bajkę.


Byli to orkowie.
Się pierwszy raz uśmiechłam :D

Skrzatu wyciął orła i boleśnie wywalił się na kupę sosnowych szyszek.
O, drugi raz! Piszesz prosto, zdania krótkie. Literacko coś jak Nikifor dla malarstwa. Miły oku prymitywizm :D


Moje miasteczko. Ble… wolałbym mieszkać w innym.
Bym podkręciła:

Moje miasteczko, pomyślał czule. Wolałbym mieszkać w innym.


„Sklep Turka. Po co masz dać się oszukać gdzie indziej? Wejdź tutaj”
O, tak. To motto współczesnego handlu.


lesie „Jailwood”
Nice, jak się zna angielski. A po polsku? Uwaga, konkursa mamy! Jak to przetłumaczyć!

Na przykład: LZZ (leśny zakład zamknięty), LK (las karny), Las penitencjarny, Karnolas (jak Czarnolas)...



Słuchaj, no... jak to powiedzieć... Ja się nie znam na tym, ale naprawdę się śmiałam! Autentycznie byłam ubawiona.



Masz sporo kłopotów z zapisem zdań i dialogów, ale to są rzemieślnicze drobiazgi. Podoba mi się konwencja. Śmieszne. Zgadzam się z przedmówcami, że trochę brak takiego musu, żeby czytać dalej, ale nie szkodzi.

Jako małe rozdziałki - scenki - naprawdę super. Potrafię sobie to wyobrazić po redakcji i korekcie, z ilustracjami, w okładkach.



Zuzanna
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

Re: Legenda o Skrzacie (humor/fantasy)

5
Dzwienkoswit pisze:W swym rodzinnym mieście dostałby trochę kasy niezbędnej jego wujkowi. Do czego jego wujkowi kasa była potrzebna? Tego nie wiedzieli nawet najstarsi magowie. Po pewnym odstępie czasu jego wyczulone uszy namierzyły dziwne dźwięki sączące się z lasu. Ku zaskoczeniu Skrzata z cieni drzew wyłoniła się znaczna ilość sylwetek.
Bez tego o, tutaj, swym. No i głupie, niemal rymowane zestawienie "czego jego". Dalej - czyje wyczulone uszy? Z następstwa zdań wychodzi, że wujka. "Po pewnym odstępie czasu" możesz zamienić na "po pewnym czasie", krócej; nie trzeba wstawiać dwóch słów tam, gdzie potrzebne jest tylko jedno. Kolejna rzecz; nie ilość sylwetek, jak już, to liczba, a w ogóle zamieniłbym to na "z cieni drzew wyłoniło się kilkanaście* sylwetek", żeby było jakieś wyobrażenie, bo "znaczna" może oznaczać dziesięć albo tysiąc pięćset sto dziewięćset

*Zależnie od tego, ile ich faktycznie było.



"Na ich widok „dzielny bohater” Skrzatu nie zastanawiając się ani chwili odwrócił się i pędem pognał w przeciwnym kierunku."

Nie zastanawiając się = bez zastanowienia.

Nie wsadzałbym "dzielnego bohatera" w cudzysłów, bo zmniejsza to wartość zdania. Najlepiej wpisać coś a la "Na ich widok Skrzatu heroicznie zawrócił i rzucił się do ucieczki" - jeżeli coś ma rozśmieszyć, powinno być krótkie i (w tym przypadku) mocno oksymoronowate



"jego wzrok przykuł dziwnie wyglądający kamień przypominający widokiem kostkę szarego mydła."

Hę? Jakim widokiem? Widokiem jest ble, wywal widokiem.

I znowu - niepotrzebnie piszesz za dużo słów i przez to rytm jest trochę jak 7/8 reggae. W tym wypadku "kamień" jest otoczony podobnymi konstrukcyjnie wyrazami. Wystarczy zmienić "dziwnie wyglądający" na "dziwny". I wywalić widokiem!!!

I jeszcze (tak, nigdy nie skończę truć ;) ) sprawa koloru. Najpierw sugerujesz, że przypomina szare mydło, a zaraz potem jest różowo-sraczkowaty. Weźże coś z tym zrób.


oświetlonym setkami, nie tysiącami lampek magicznych.
A oto przykład niechlujstwa. W tym wypadku znaczy to tyle, że pomieszczenie nie jest oświetlone tysiącami, tylko setkami lampek magicznych. A wystarczy wstawić jeden przecineczek... nie czepiam się ich na ogół, ale w tym miejscu zmienia znaczenie zdania.



"Przeszedł przez dział obuwniczy, warzywny i doszedł do lady, za którym siedział zwyczajny tradycyjny sklepikarz o ciemnej karnacji"

Tu też się nie popisałeś. Lada = kobieta, dziewczyna, białogłowa, dziewczę, niewiasta, dzierlatka, laska, dziołcha, podfruwajka. Nie facet! Sprawdzałeś ty to w ogóle? ;>



"Maślak wyjął kilka monet z sakiewki i podał Skrzatowi następnie wyszedł dokończyć posiłek"

Tutaj dam ci wolną rękę; co jest nie tak?


Hojny McPrix był ubrany w kolorową zbroje niewiadomo, z czego, a pleców zwieszoną miał wirującą na wietrze szmatę.
Następny przykład dezynwolturki. Nie chce mi się wymieniać, co jest źle, więc po prostu powinno być:

"Hojny McPrix był ubrany w kolorową zbroję nie wiadomo z czego, a z pleców zwieszoną miał wirującą na wietrze szmatę"

A i tak nie jest to dobre zdanie. Za dużo określeń, do tego opisy poprzez "miał" i "był".



"-Proszę na sam pierw go mi ukazać.- sympatycznie poprosił Hojny. "

Spacja po myślniku. Wcześniej nie robiłeś tego błędu, więc wynika on - z czego? Zgadłeś! Z niechlujstwa!

Poza tym nasampierw to co prawda słowo nieistniejące (tj. chyba ktoś tam używa go w gwarze), ale jak już, to powinno być razem.



"aż w końcu ich oczom ukazał się kamień. Hojny zabrał kamień"

Trudno uznać to za zamierzone



"-Niech ktoś mi pomoże! – wzywał pomocy."

Argh! Mówiłem o tym już do ciebie. Czy napisałbyś też coś takiego:

"- To jest głupie. - Tymi słowy chciał uświadomić go, że to jest głupie"?



"Skrzatu udał się do swego pokoju po kamień. Podrzucił kamień z ręki do ręki i zauważył, że jest pęknięty. Kamień nagle wzleciał w powietrze i rozpadł się na tysiące kawalątków dziurawiąc łóżko Skrzata."

Kto jest pęknięty? Skrzatu?


Miała się chyba bardzo dobrze, bo była dwa razy większa niż poprzednim razem
To znaczy jaka? Dotąd napisałeś tylko, że z kamienia wyleciała krowa - ok, każdy jest w stanie wyobrazić sobie krowę. Ale po zdaniu, że "schował ją pod płaszczem", od razu widać, że nie jest to jakaś tam zwykła krowa. Analogicznie - jeżeli to nie jest zwykła krowa, to znaczy, że jest niezwykła. A jak jest niezwykła, to znaczy, że trzeba powiedzieć, w czym owa niezwykłość leży. Wystarczy krótki opis. Właściwie to najlepiej, żeby był krótki - ostatecznie nie chodzi o to, żeby być drugim Kraszewskim. Nie chcę patetycznych, wartościujących, naszpikowanych metaforami, alegoriami i peryfrazami opisów, tylko kilka składnych zdań o krowie ;)



"Znam też imiona innych. Uwaga wymieniam imiona:"



"-Ja? – kiepsko udawał Skrzatu."

Argh...



"Skrzatu bez namysłu wyskoczył przez otwarte okno i zaczął uciekać. Piaskownica również nie zwlekając rzucił się w pogoń."

Niepotrzebnie wstawiłeś tu feralne "również". Przez to wynika, że Skrzatu rzucił się w pogoń, a było wprost przeciwnie





Na razie trzy rozdziały, bo nie mam na więcej siły. Krótko; lekko się czyta, chociaż styl miejscami toporny, naszpikowany zbędnymi przymiotnikami, zaimkami itp. Musisz to koniecznie przejrzeć. Więcej powiem ci później

A teraz... idę spać





Ktoś przesunął ten temat do "Zweryfikowanych". Cofnąłem go, bo jeszcze nie dokończyłem komentarza - spoko, jak tylko to zrobię, przeniosę temat do "Zweryfikowanych"

6
Skrzatu schował się w beczce na wodę i powoli zbliżył się do domu. Postanowił nie budzić oszołomionego Wuja, ale zabrać kilka swoich rzeczy. Wciąż w beczce wszedł do swojego pokoju zabrał: łuk, starą linę, kilka strzał, fajkę, ulubione tenisówki i paczkę balonowej gumy do żucia.

Nie tracąc czasu Skrzatu chowając się w beczce powrócił do jaskini.
Czepiać się czas zacząć! Zacznijmy od tego: czy nie brakuje ci czegoś w trzecim zdaniu? Bo wydaje mi się, że coś tam walnąć trza. Następna rzecz: piszesz, że schował się w beczce na wodę - ok, domyślam się, że była pusta. Potem jest mowa o tym, że w tej beczce zbliżył się do domu - tu już zaczynam się gubić. Niby jak to zrobił? Trudno się chodzi, siedząc w beczce, nie sądzisz? Dalej: w beczce wszedł do pokoju i zabrał te rzeczy - to samo, nie potrafię sobie tego wyobrazić. A kiedy już przyfasoliłeś, że schował się w beczce (a wcześniej nie było mowy o tym, żeby beczkę opuszczał), to ja jestem zagubiony. No wybacz, ale za dużo jak dla mnie.



"Nie mam zielonego pojęcia gdzie się szwęda jeszcze"

Szwenda



"Po zaśpiewaniu tej jakże dennej wieśniackiej pioseneczki Pan T.P. zaniósł się śmiechem"

Narrator raczej nie powinien oceniać. Pozostawmy to bohaterom - wpleć słowa "denna" i "wieśniacka" w jakąś wypowiedź Skrzata, a - być może - uzyska to jakąś wiarygodność czy tam spontaniczność.



"A gdy umilkł wypił całą dwu litrową butelkę spirytusu, następnie wyrzucając pustą butelkę daleko za siebie"

Dwulitrową


i śpiewając serenadę niezrozumiałych słów.
Serenada - utwór śpiewany pod balkonem ukochanej, a potem utwór jakiś tam, kameralny. Zdecydowanie nie pasuje mi tu serenada



"-Hellow! – przedstawił się jeden"

Hello się pisze



"Tego, że bynajmniej jest Intergalaktycznym Wojownikiem Komandosem"

Nie wiem, w jakim znaczeniu użyłeś tu słowa "bynajmniej", ale nie pasi. Sprawdź w słowniku.


do karczmy wparowała jakaś nieprzyjemnie wyglądająca inspektorka w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Wyglądali bardzo interesująco


"Pan T.P. błyskawiczne złapał za taboret kuchenny i błyskawicznie roztrzaskał go na głowie jednego z ochroniarzy zanim tez zorientował się, co się dzieje."



"który błyskawicznie odskoczył wystawiając nogę. Ta wywinęła orła i poleciał przez drzwi na brukowaną uliczkę"

Noga?



"On zawsze urządzał to zamieszanie i zawsze wiał zanim straż miejska przybyła"



"Żarówa kłuci się z Wielkim Królestwem Jurka"

No naprawdę...



"Od Coupe do Loh Tai Toh były znaczne odległości. Nie wyobrażał sobie takich przestrzeni."

Ja również. Nie potrafię sobie czegoś wyobrazić, jeżeli żadnym miarodajnym słowem (ostatecznie "znaczne odległości" to za mało) nie wyraziłeś się, o jakiego rzędu odległość chodzi.







Jak wyżej - przecinki ci szwankują. Ale to nie jest problem. Problem w tym, że wątpię, żebyś po napisaniu przeczytał ten tekst. Opowiadanie jest przepełnione bezsensownymi zdaniami i głupimi błędami. Wszystko dzieje się strasznie szybko i bez ładu - w jednej chwili jestem przy jakiejś Heldze, a w kolejnej atakują mnie ludzie-ptaki.



Rozumiem, że to pastisz. Wybacz, ale dotąd fabuła jest kubek w kubek z Paolinim. Niespecjalnie widzę tu coś twojego, oprócz postaci. Zdarzyło się kilka śmiesznych momentów, a potem tekst zaczął mnie męczyć niedoróbkami.



Na pewno nie jest to legenda

Zdaje się, że ucięło ci tekst - wrzuć dalszy ciąg, ale zanim to zrobisz, przeczytaj całość dwa razy uważnie i wyłap wszelkiego rodzaju błędy.



Trzymaj się

7
Można usunąć ten tekst? Bo prawdziwa powieść leci do korekty, ale z tym dostępnym w internecie nie uda mi się tegoż nawet znacznie poprawionego wydać.

8
§ 4. Wycofanie tekstu wymagałoby zgody autorów komentarzy/opinii/weryfikacji pod danym tekstem, indywidualnie dla każdego użytkownika, który cytował tekst szkoleniowy w całości bądź jego fragmenty, jako że dokonane sugestie/poprawki/wskazówki stają się częścią procesu szkoleniowego i są bezpośrednio powiązane z tekstem, którego autor pragnął zasięgnąć opinii.
Czekam na zgody tych, co się tu udzielali. Może być przez PW, albo tu.
Adres e-mail: kontakt(M@ŁP@)weryfikatorium.pl
WeryfikatoriuM na Facebooku

Land of Fairy Tales

Eskalator.exe :batman:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron