Tryptyk

1
Jak już się bardzo wylenie przywitałem :wink:, to pomyślałem, że może wystawie swój tekst (jest chyba sprzed półtora roku). Pewnie nie jest najlepszy...



"Tryptyk"



Droga na górę ginęła wśród chaszczy. Ona jednak szła wciąż niestrudzenie. Na szczyt pchała ją chęć poznania prawdy, przekonania samej siebie, że jej trud nie poszedł na marne, ale i ambicja oraz grzeszna myśl sprawdzenia samej siebie i stawienia czoła zagadce zostawionej ludziom przed wiekami.

Była kobietą, mimo swojego wieku i przeżyć wciąż uroczą i sprawiającą wrażenie osoby życzliwej. Jej długie jasne włosy, teraz już spięte w kok z tyłu głowy, naznaczone były kilkoma siwymi włosami, a przenikliwe jasnoniebieskie oczy wciąż skrzyły się wzrokiem osoby zadającej pytania i szukającej odpowiedzi.

Tam, na dole, uchodziła za starą pannę. W wieku, w jakim była, powinna być matką gromady dojrzalszych bachorów i żoną starego, acz bogatego mężczyzny. Ludzie żadko kiedy dożywali powyżej pięćdziesięciu sześciu lat, ona zaś mając czterdzieści zim za sobą wciąż cieszyła się nienagannym zdrowiem. Czuła, że to Esaviir cały czas jej sprzyjał w świętej misji, jaką sobie obrała.

Mimo, iż ścieżka zaginęła pod wysokimi trawami, mchem, paproćmi i bluszczem, do świątyni nietrudno byłoby trafić. Przez cały czas swojego rozrastania się kompleks zajmował coraz to większy obszar na szczycie Góry Orviisom - Axis Mundi. W pewnym momencie gamchy wchłonęły w swoje obręby źródło świętej Rzeki. Jeżeli było się zapowiedzianym i - dodając - przyjętym gościem, można było bezpiecznie wędrować w gorę nurtu strumienia na dole rozrastającego się w potężną rzekę. Można by rzec, że szła do źródła. I nie wiele mijało się to z prawdą.

święta Rzeka była czymś niezwykłym, urzekającym i tajemniczym, ale i niebezpiecznym. To wypicie jej wód - mimo zakazy Stwórcy - pozbawiło ludzi szczęścia i Edenu - jedynego skarbu jaki mieli. Skrzywdzona rzeka okazała się bezwzględna - pozbawiła Pierwszych wszystkiego, co mieli, z Edenem włącznie. Największe dzieło Esaviira - żywa istota wesoła i bezwzględna, niesutępliwie strzegąca powierzonego jej sekretu. śpiewająca piosenki we własnym rytmie, podziwiająca przyrodę i z zaciekawieniem patrząca na pielgrzymów - tego nie dało się zobaczyć, to czuło się głęboko w sercu.

Nasza podróżniczka, mimo, iż ostatni czas spędziła na rozpatrywaniu tylko jednego elementu układanki, wiedziała, co może kryć sie w Zdradliwej Wodzie Osi świata. To ona mogła być kluczem do rozwiązania zagadki - i zapewne była.



***



- Czekaliśmy na panią, panno Biesagray - u wrót świątyni przywitał ją niewiele starszy od niej mnich. Ubrany był cały w szary habit. Twarzy skrytej w cieniu katura nie mogła zobaczyć. Jedyne, co ujrzała, to krótka, siwa broda.

- Możemy już iść? - jej głos był spokojny, miarowny, ale dało usłyszeć sie w nim pewną nutę błagania.

Staruszek uśmiechnął się ironicznie.

- Czemu wam zawsze tak spieszy się do Orazu? No dobrze, chodźmy - dodał po chwili.

Kiedy znajdowali się już parę kroków za progiem, ciężkie, drewniane wrota zatrzasnęły się za nimi z hukiem. Stali teraz w czymś, co można próbować nazwać korytarzem. W każdym razie sprawiało takie wrażenie. Nie dało się stwierdzić, czy ta konstrukcja miała coś takiego, jak okna, jeżeli już, to sprytnie zamaskowane. ściany i sufit ginęły w mroku. Jedyną drogę stanowiła kolumnada. Filary ustawione były parami w odległościach parunastu kroków miedzy sobą, same zaś miały prawie z sześć kroków średnicy. Na każdym z nich zawieszony został kaganek, w którym palił się miarowy i jasny ogień.

Ruszyli przed siebie. Ramię w ramię, równym krokiem. Po chwili zorientowała się, że tuż za nimi idzie jeszcze dwóch mnichów.

- Obstawa? - zagadnęła próbując ukryć ironię.

- Potraktuj to jako oznakę zaufania - stary mnich zwrócił twarz w jej stronę. - Zwykle nasi goście maja większe... towarzystwo. Uwierz mi.

Wierzyła mu. Każdego, kto odwiedzał świątynię obowiazywała tajemica milczenia. Teraz nie dziwiła się, jaki mógł być tego powód - wielu by zwątpiło w nauki Esaviira o miłości i zaufaniu, gdyby usłyszało, że jednego zgrzybiałego teologa prowadzi pięćdziesięciu rosłych mężczyzn uzbrojonych po zęby.

Uśmiechnęła się do siebie w myslach.

Własciwie, to ona sama była teologiem z wykształcenia. Lekko zdziwaczałym, ale wciąż teologiem. Uczyła się na najlepszej uczelni, a sama była - jak wciąż powtarzali jej wykładowcy - diablicą, ale cholernie zdolną. Praktycznie po studiach mogła mogła wybrać sobie jakąkolwiek pracę. I nie omieszkała z tego skorzystać...

Została archiwistką Centralnej Biblioteki Imperialnej Wiary. I tam się wszystko zaczęło...

Podczas porządków natrafiła na magiczną kopię dosyć znanego fragmentu Tryptyku. Przedstawiał on jak starzec, anioł i chłopiec uniesionymi dłońmi pozdrawiają stojacego w chwale Esaviira. Mimo że był to jeden z najczęściej omawianych tematów na studiach, co wiązało się z tym, że miała duży kontakt z tym fragmente, dopiero wtedy zauważyła interesujący szczegół. Miała dziwne wrażenie, iz oni nie pozdrawiają Esaviira, ale wykonują coś zupełnie innego, to była jakaś scena. Dopiero po zakupie odpowiedniej lupy powiększającej (magiczne kopie miały niewyobrażalną jakość, ale ich wykonanie było horendalnie drogie). Niestety, nawet na jej wysokie zarobki odpowiednie szkło było i tak za drogie, przepisała je więc na rachunek Biblioteki. Przełożeni chcieli ją za to wyrzucić, ale jej już nie było.

Jednym ze szczegółów, który ją zainteresował, to stroje sugerujące, ze mężczyzna i dziecko pochodzili z rejonów Południowych Rubieży zamieszkiwanych przez plemiona nomadów.

Jeszcze parę pokoleń temu taka podróż nie była w ogóle możliwa. Teraz granice Imperium stały otworem. Kapłani Wiary, mimo iż wcześniej nazywali południowców bluźniercami i heretykami, przestali być tak drastyczni wobec innowierców. Mieli teraz zupełnie inny problem - groziło im odrzucenie Wiary przez Cesarza. Za nim w ślady poszliby królowie, lordowie, baronowie, hrabiowie i kniaziowe poszczególnych prowincji Imperium. Dalej stało by się to i ze zwykłymi ludźmi. Bez wyznawców stali by się nikim, najwyże niegroźnymi szaleńcami próbującymi utrzymywać coś, co nie nadążyło za duchem czasu. Najsmutniejsze w tym wszystkim byłoby to, ze podstawą Wiary jest tradycja i mała pdatność na zmiany...

A właśnie te dwie cechy Wiary, wraz ze wzrastającą stwego czasu popularnością, przyczyniły się do uznania jej przez Pierwszego Wielkiego Cesarza za podstwę młodego wtedy Imperium.



***



Najgorszym w Południowych Rubiezach to piasek. Były tam całe tony piasku i gdyby stał się on złotem, to przyrównanie Rubieży do Imperium byłoby jak przyrównanie największego bogacza do największego nędzarza.

Jednak droga wraz z nomadami przez pustynię była tego warta. Zaprowadzili Annę Biesagray na wzgórze i najstarszy z nich zaczął snuć opowieść.

A była to opowieść niezwykła - nawet dla takiej osoby jak Biesagrey. Opowieść o ich wielkim przodku - Maharabie, jego synu Kaazim i prośbie Wielkiego Pana, boga nomadów, którego niektórzy teologowie próbowli przyrównywac do Esaviira, nazywająć go "wytworem ludów prostszych powstałym w wyniku kontaktu z wielką cywilizacją, której fundamentem jest Wiara".

- Zarzekając się na krew moją, dziada dziada mego i dziada ojca mego, piękna pani... - zaczął starzec. Na ostatnie słowa anna zarumienila się, co dodało jej jeszcze wiecej uroku. Szczególnie, że w ciemnościach oświetlało ja tylko swiatło ogniska. - ...obiecuję, że to, co tu powiem, to prawda najświętsza, od pokoleń wśród ludu mego przekazywana i ani czasem, ani fantazją nieskażona. Dawnymi czasy, gdy nasz wielki przodek - Maharaba - chciał złożyć Wielkiemu ofiarę całopalną z owieczki młodziutkiej i na wzgórze to, Horiamem zwanym, w tym celu wraz ze swym synem - Kaazi mu było na imię - się wybierał Wielki zaszeptał mu do ucha: "Jeśliś cały mi sercem oddany, złoż w ofierze syna Twego". Prośba ta zasmuciła Maharabiego, lecz, gdy na wzgórze dotarli, uniósł sztylet wymierzony w Kaazima i gotów był do ciosu. Wtem posłaniec Wielkiego ukazał im się i rękę ojca od synobójstwa powstrzymał, gdyż Wielki poddał próbie Maharabiego. A widząć, ze Maharaba mu oddany, błogosławił mu tysiącem lat w zdrowiu i dostatku oraz tysiącem dzieci. Taka była prawda - na krew swoją, dziada dziada mego i dziada ojc mego się zarzekam.

Nastała mistyczna cisza.

- A to, co pani nam pokazała w obozie - kontynuował po chwili - tą scenę ukazuje. Na obrazie Maharabi ma ręce uniesione, gdyż cios chce zadać, Kaazi przed ciosem się osłania a posłaniec ten cios powstrzymuje...

Nazwę Horiam już słyszała. Wzgórze to kojarzyło się z prorokiem, który uważał siebie za syna Esaviira. Niechciany w Imperium uciekł do nomadów, ale szaleniec wciąż nie cieszył się sympatią ówczesnych przywódców Wiary. Ponoć właśnie pojmano go na wzgórzu Hariom. Krążyła wieść, że gdy jeden z żołnierzy uniósł miecz, by go zabić, dowódca powstrzymał go, gdyz proroka chciano żywym. Potem zaprowadzono go do świątyni na Górze Orviison. Więcej o nim nie słyszano.



***



- Oto jesteśmy, panno Biesagrey - kapłan przerwał jej rozmyslania o dawnych podróżach.

Stali teraz przed wielkimi kamiennymi drzwiami zamknietymi na zamek-pieczęć.

- Tylko proszę uważać, ta komnata lubi płatać figle - mówił z pełną powagą kapłan, gdy otwierał zamek.

Następnie, w milczeniu, dwaj towarzyszący im mnisi sprytnym mechanizmem lekko rozchylili kamienne płyty. Anna przeszła przez nie. Potem drzwi zostały zamknięte.



***



Powietrze w komnacie dragło w dziwny sposób. Anna si tu dosyć nieswojo - tak, jakby ktos tu jeszcze był.

światło padało przez małe zakratowane okna na Tryptyk.

Tryptyk był wielkim, świętym obrazem Wiary ukazującym wielkość chwały Esaviira - taka była oficjalna wersja.

W tym miejscu było coś magicznego - może obecność świętego Obrazu, może usytuwanie tuż nad źródłem świętej Rzeki (nawet tu można było wyczuć jej śpiew), może coś jeszcze...

Biesagrey podeszła do Tryptyku z zaciekawieniem i szybko odnalazła wzgórze Hariom. Choć cały Tryptyk był ogromnym dziełem, sama scena ze wzgórza okazała się malutka, jak wiele innych pokrywających Obraz. Tylko wizerunek Esaviira był duży, otoczony nimbem.

Anna wyciągnęła swoje powiększające szkło i przyjrzała się dokładniej scenie z trzema postaciami. Uwagę jej przykuło cos jeszcze - a raczej ktoś.

U stóp wzgórza siedziała postać - kobieta z otwartą księgą, którą czytała przy pomocy powiększającej lupy spoczywającego teraz w jednej leżącej na wolumnie dłoni. Druga ręka wskazywała cos na nimbie Esaviira.

Gdy przyjrzała się dokładniej twarzy kobiety zamarła. Ujrzała to, co zawsze widzi spoglądając w lustro - swoją twarz.

Po chwili osłupienia przyjrzała się dokładniej wskazanemu miejscu na nimbie. Ujrzała tam postać dobrze jej znaną - ukazaną na wielu rycianch podobiznę szalonego proroka. Po prawej stronie Esaviira...

Cofnęła się o parę kroków. Obawiała się, że zaczyna rozumieć.

Słyszała wokoło siebie szepty - to szeptały kamienie komnaty. Szepty wypełniały powietrze.

Przestraszona, drżąca uklęknęła i przyłożyła ucho do podłogi. Wiedziała, że pod nią jest pusta przestrzeń, że powinna usłyszeć kapanie wody tam, gdzie jest źródło. Uslyszała cos zupełnie innego - śpiew. śpiew tysięcy - może nie był czysty, ale piękny, pełen wiary, starców i młodych:



"Bo zmartwychwstał samowładnie, jak przepowiedział dokładnie."



Uniosła głowę i jeszcze raz spojrzała na Tryptyk - na postać szalonego proroka, który mówił, ze wstanie z grobu. Wypełniło ją terz uczucie szczęćia, ciepła...

Jeszcze raz przyłożyła ucho do podłogi.



"Na nic staż, pieczęć i skała na grobie Pana się zdała."

2
Hmm... Aż tak źle?
Wbrew pozorom świat nie jest skomplikowany - to tylko ludzie na siłę sami sobie go utrudniają.

3
Hmm. Czemu zle? To poczatek czegoś wiekszego? Troche sie zgubilem, tczuje niedosyt, czegos mi tu brakuje.



Rozwiniecia chyba.



Wiecej.



Pozdrawiam.

ReQim.
Dies Irae lub Lacrimose.

4
Tekst z założenia ma być częścią serii opowiadań, ale na razie jest tylko jedynakiem. Może kiedyś... :P
Wbrew pozorom świat nie jest skomplikowany - to tylko ludzie na siłę sami sobie go utrudniają.

5
Wiedz, że niektórzy (nie ja :D) nie tolerują takiego czegoś "Mój tekst nie jest najlepszy" itp. :) Więc dla spokoju pisz "Zrobiłem co mogłem, starałem się, ale sami oceńce moją pracę" czy coś takiego :)



Pozdro!
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”