Krwawy Step cz.3 [opowiadanie historyczne]

1
- Nie mam wyboru Dominiku, ich słać muszę.

- Czy miłościwej pani rozum coś przesłoniło? Tych kpów?

- Lepszy kiep… Kpy mianowicie, niźli sama miałabym tam jechać.

- Księżna chyba nie słyszała o uczynkach tychże kawalerów. Już tydzień w Korcu przesiadują i ani myślą o ekspedycyi. Temu niskiemu diabelsko z oczu patrzy, do młokosa dziewki nam wzdychają, zaś ów knur tłusty wszystkie już burde… - Tu ojciec Dominik nagle przerwał, po czym patrząc w sufit przeżegnał się szybko i dokończył. - Zaś tłusty rozpasty szerzy i o swawolach jeno myśli. Importun nadęty!

- Nic ci to… Po to są zamtuzy, by w nich używać.

Ojciec wziął głęboki wdech i przeżegnał się po raz drugi.

- Sam Dominiku sprzyjałeś by słać po ochotników.

- Ale nie po kpów! Kiedy ruszają? Admonicyją żadną się ich nie wyprawi. Ostawić w Zamku ich radzę. Znajdzie się innych śmiałków, a ich ugości i za czas jakiś wypuści.

- Nie trzeba. Pojadą. Mówią że języka zasięgnąć muszą.

- Pod sukniami go nie znajdą!

Księżna uraczyła duchownego swoim szerokim uśmiechem.

- A skądże to ojczulek wie, cóże to pod sukniami może ojczulka spotkać?

Dominik miał się przeżegnać po raz trzeci, kiedy to do izby wpadł koniuszy. Młodzian był to niespotykanej urody. Wysoki, o złotych jak pszenica włosach i oczach tak niebieskich, że niejedna dziewka się w nich pewnikiem utopiła. Ukłonił się przed Katarzyną tak nisko, że aż sajan mu zaskrzypiał. Podnosząc się, ukradkiem mrugnął do kniahini. Ta jednak udając, że nic nie zauważyła, dała tylko znak aby koniuszy przemówił.

- Jaśnie pan Wąpierski chce ruszać w drogę.

- Czegóż więc jeszcze czeka? Niech rusza.

- Koni im braknie.

- Jakże to może być? – Spytała Katarzyna, ze zwyczajną sobie flegmą.

- Powiadają, że grubas je w kości przetrwonił.

- Na małpy pewnie! – Dodał Dominik nie mogąc się powstrzymać.

Księżna wpierw zdziwiona, teraz już tylko machnęła ręką.

- Każ im dać jakieś chabety…





…Nie wiem jak to uczynić, ona konfuduje mnie.

Trwoga ma tak wielkie ślepia, zewsząd czarno jest…









- Na rany Chrystusa! Maksym, przestańże śpiewać!

Chłopak pokręcił głową, coś cicho odburknął i śpiewał dalej. Jan miał już wstać i zdzielić go w twarz, ale zatrzymało go mikołajowe spojrzenie.

- Ostaw go w spokoju.

- Kiedy mi nerwy szarpie ten skowyt.

Wąpierski wstał wtedy, pochylił się powoli nad łysą, janową kopułą i wyszeptał mu do ucha.

- Ty bądź rad, żeś mej inflantki nie przedał, bo wtedy co innego by cię szarpało…

- No wiesz Mikołaju! Ten jego śpiew to może nie najprzedniejszy, ale to pewnie brak instrumenta jest mu winą... – Powiedział jak umiał najszybciej staruszek, zmieniając jednocześnie i temat i swe gusta muzyczne.

Usiedli więc wszyscy na swoich zydlach w zimnej komnacie i skazani na słuchanie Maksyma z niewiadomych powodów zaczęli wpatrywać się w strop. Zimny listopadowy wiatr wdzierał się przez rozbitą okiennicę. Staruszek nie widząc ciekawszego zajęcia, obrócił się w kierunku ławy, z której to kusiła go flasza trójniaka. Nie zastanawiając się nadto wziął i przechylił sobie trochę. Mniej więcej pół zawartości naczynia wylądowało w jego trzewiach. Przyjemne ciepło rozeszło się po tłustym cielsku staruszka…

- Janie.

- Czego?

- Lęk mam w sercu…

Gruby szlachcic aż podniósł brew ze zdziwienia.

- Mikołaju, cóże ci się stało?

- Lęk mam w sercu, ale nie boję się. Nie boję się ni śmierci, ni Turka… Dziwna to rzecz.

- Brak ci dziewki przyjacielu! Miodu sobie nalej, i hajda na miłośnice!

- Stary, a głupi! Nie o dziewkę tu idzie. – Podniósł głos Mikołaj. – Mnie ogarnia ciemność. Noc mnie pożera. Jako wielki czarny brytan. Wszak zawsze we mnie była, ale teraz to ja jestem w niej. Jakby…

Jan wstał ze swego zydla i tym razem bez protestu ze strony Wąpierskiego, jednym celnym kopniakiem wyrzucił z izby nadal śpiewającego Maksyma. Ten stojąc blisko przy framudze, o próg się potknął i upadł na korytarz, lądując pyskiem…

- Za co?!

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Słychać było dźwięk ciężkiej zasuwy zachodzącej za skobel. Szlachcic odwrócił się na powrót do Mikołaja.

- Może krwi tobie łakno tylko…

- Piłem już wczoraj…

- Jakże? Przeto nikt ci nie nosił.

- Małpą jakąś się wieczorem uraczyłem. Szła niczym wąż pełznie. Nawet nie zważyła na to jakem ją dziabnął. W zamtuzie mają teraz wolny wakat.- Wąpierski wyszczerzył wszystkie swoje ząbki w maniakalnym uśmiechu.

- Temu chcesz umykać na step dzisiaj jeszcze?

- Nie chce by mnie ksiądz na pal sadzał za dziwke… Wącha nas jak pies ten czort. źle mu z oczu patrzy. – Mikołaj poskubał się po bródce, po czym dodał. – Jeszcze nie jadałem duchownych…



Maksym słusznie czując się niepotrzebnym, wyszedł na dziedziniec. Zimno było. Zęby dzwoniły mu jak ksiądz na msze. Szybko znalazł sobie ławę w rogu i posadziwszy tam swój zadek, zaczął obserwować ruch po drugiej stronie placu. Kręciło się tam pospólstwo, a nawet i sam kasztelan. Coś nieprzyjemnego musiało się zdarzyć wczorajszej nocy. Uszu Maksyma dochodziły słowa o jakiejś zbrodni, potworze, zbójcy. Nie chciał jednak ruszać się z miejsca skoro co dopiero usiadł. Po chwili podszedł do niego uśmiechnięty Dominik.

- A waść to nie ciekaw tumultu?

Chłopak nawet nie popatrzył się na księdza.

- Ojcze dobrodzieju, nie zaprzątam sobie głowy byle rwetesem. Zwłaszcza jak się mnie nie tyczy.

-Tu możesz się zdziwić jak się ciebie tyczy… - Dominik usiadł obok Maksyma niby obojętny, jednak wyczekujący na ruch młodzieńca.

- Jakże to?

- Nikt cię tu nie zna. Waszmość jesteś nikim, a tłum będzie chciał winnego…

Krzywonos zerwał się na nogi niczym rażony piorunem.

- Dobrodziej chyba żartuje?

- Waszmość Wąpierski uprzedził o tylko jednym towarzyszu przy sobie. Nawet jemu zbędnym jesteś.

- Ja ich na Sicz prowadzę. Potrzebują mnie.

- Na Sicz powiadasz? A to dziwne, bo miej waść to na względzie, że kniaź Samuel w Stambule, a nie na Chortycy. – Ksiądz podrapał się po swoim okazałym brzuchu i mówił dalej – Albo łżesz, albo waszmości kompani mają dość śliskie intencyje co do kniazia. I w jednym i w drugim przypadku nie chciałbym być w twojej skórze. No i jeszcze ta grzeszna dziewka którąś utrupił. Wystarczy tylko, że zawołam teraz kasztelana, a on już wydusi z ciebie to co będzie chciał usłyszeć.

- Do czego dobrodziej zmierza? Jam nie ubił dziewki! – Maksym nadal się trząsł, ale już chyba nie tylko z zimna. Wizja lochów i łańcuchów sprzyjała drgawkom.

- Masz być moimi oczami i uszami Maksymie.

- He? – Wtrącił błyskotliwie Krzywonos.

- Będę was śledził. Masz mnie mówić o wszystkim.

Krzywonos przestraszony tylko kiwnął głową.

- Dobrze więc. Z Bogiem młody człowieku.

Dominik wstał z ławy i powoli udał się po schodach do zamkowych korytarzy. Miał smyka w garści, teraz wystarczyło tylko czekać aż wyruszą w drogę. Nie mógł ich w Korcu zatrzymać, więc musi za nimi pojechać. Ad majorem Dei gloriam – wyszeptał jeszcze pod nosem i znikł za zatrzaskującymi się, ciężkimi drzwiami.



- Myślę że nie sprawią zawodu. Przednie to konie. Silniejsze i zwinniejsze od kozackich czy tatarskich. – Koniuszy poklepał kare monstrum po siodle i odebrał zaliczkę czerwieńców od Mikołaja.

- Nam w drogę, bywajcie.

- Uważajcie na stepy. Powiadają że dusze nieczyste tam schronienie mają.

- Jakobym pierwszy raz tam się wybierał…

Wąpierski spiął swoją inflantkę i pognał w stronę bramy, a za nim ruszyli pozostali dwaj kawalerowie.



Step szybko ogarnął mrok nocy, jednak Wąpierski bardzo dobrze widział po zmierzchu i prowadził pozostałych dwóch, którzy widzieli co najwyżej uszy swoich wierzchowców. Niesamowita ciszę przerywały tylko od czasu do czasu tajemnicze szmery, budzące strach w młodym Krzywonosie. Nawet sam Jan, który niejedną już szramę na stepie uzbierał, czuł się nieswojo.

- Mikołaju, przyjacielu, nie każ nam w kulbace nocy spędzić.

Mikołaj powoli odwrócił się do towarzyszy i spytał wpół śpiącego Maksyma.

- Co waść myślisz? Zatrzymać się?

- Zatrzymajmy się.- Rzekł przecierając oczy.

Wąpierski uśmiechnął się od ucha do ucha, pierwszy raz wyjawiając młodemu swoje nienaturalne kiełki.

- Czuję smród waćpanie Krzywonos, czuję smród, ale jeszcze nie wiem co to…

Maksyma obleciał zimny dreszcz.

- Pójdziesz więc z rana obejrzeć się czy ogona za sobą nie mamy. My za to z Janem ruszymy dalej. Dojdziesz nas przed zachodem.

- Tak też zrobię. – Młodzieniec odetchnął z ulgą.
The Dude abides.

2
- No wiesz Mikołaju! Ten jego śpiew to może nie najprzedniejszy, ale to pewnie brak instrumenta jest mu winą... – Powiedział jak umiał najszybciej staruszek, zmieniając jednocześnie i temat i swe gusta muzyczne.
"powiedział" małą i między "wiesz" i "Mikołaju" przecinek :)

wołacze ogólnie oddzielamy przecineczkami :P

Co to ja... no intów trochę tu jest. Nie ma sensu chyba wszystkiego wypisywać.


Miodu sobie nalej, i hajda na miłośnice!
nie jestem przekonana do tego przecinka O_o


Ksiądz podrapał się po swoim okazałym brzuchu i mówił dalej
Zgubiłeś kropkę, mój drogi :)


Powiadają że dusze nieczyste tam schronienie mają.
tu przecinek zgubić? O_o :P


Niesamowita ciszę
literówka


- Zatrzymajmy się.- Rzekł przecierając oczy.
-Zatrzymajmy się - rzekł, przecierając oczy. <tylko przecinka nie jestem pewna, bo ja je stawiam na chybił trafił ;P>



Nad interpunkcją musisz popracować i zapisem dialogów.

Nieźle ale już to chyba kiedyś pisałam, nie?

Podoba mi się i stylizacja i fabuła. Wąpierski wymiata! Jestem ciekawa, co będzie dalej :)

A tak - jestem na TAK! :)



Pozdrawiam serdecznie :)
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

3
Popieram jej weryfikatorskie mości - Ariannę,

a jedną rzec, ogólnie, co do stylizacji (w zaprezentowanym fragmencie bez zarzutu):

Uważaj na nią, bo to kochanka niewdzięczna i przewrotna.



Jestem na tak.
Huginn ok Muninn flięga hverian dag



i??rmungrund yfir;

óomk ek of Huginn, at hann aptr ne komit,

þó si??mk meirr um Muninn.



-------------------------------------------------------



Witajcie w Kraju Umarłych!

Tutaj śmiech zniewoli Wasze lęki!

A marzenia i sny...

Spełni Wielki Papier!!!

4
- Jakże to może być? – Spytała Katarzyna, ze zwyczajną sobie flegmą.
Spytała - z małej litery.


- Na małpy pewnie! – Dodał Dominik nie mogąc się powstrzymać.
Dodał - z małej.

W powyższych wypadkach znak zapytania i wykrzyknik nie pełnią funkcji kropki.


jest mu winą... – Powiedział jak umiał najszybciej staruszek
Powiadział - z małej.


- Zatrzymajmy się.- Rzekł przecierając oczy.
- Zatrzymajmy się - rzekł, przecierając oczy.



Widzę, że Arri już wytknęła podobne potknięcia, ale lepiej zapadnie Ci w pamięć. To literackie przedszkole.



ładnie prowadzisz narrację, przejrzyście i, o ile potrafię się zorientować, językiem dopasowanym do czasu i miejsca akcji.

Jeśli brakuje mi czegoś, to pewnych charakterystycznych dla epoki smaczków i szczegółów, które współczesny czytelnik mógłby docenić. Będą to zapachy (niekoniecznie perfum), opisy wnętrz i strojów, dolegliwości - powszechnych wtedy, a dziś często nieznanych itp.



Ogólne wrażenie bardzo pozytywne.



Trzymaj się!

@Nazz

5
Skoro sam próbuję pisać w tej tematyce nie mogłem ominąć tego opowiadania. Błędów nie mam ochoty wyliczać, są drobne nie rzucają się i inni już to zrobili, a ja nie mam natury belfra.



Cóż, jeżeli idzie o stylizację - o tym była dyskusja przy części pierwszej opowiadania - to jestem absolutnie za. Udanie oddałeś język epoki. Sama fabuła nie jest może porywająca, ale znowu nie usypia.



Jacek Skowroński napisał o smaczkach epoki i to jest podstawowy problem z opowiadaniami historycznymi. Otóż jak to zrobić na tak małej przestrzeni? Niemal niewykolane. Jedynie w czymś w formie quazi-pamiętnika, albo listów można to częściowo rekompensować. Ale tak? Nie znam opowiadania historycznego, które oddałoby z całą siłą ducha epoki, a jednocześnie miało ciekawą i spójną fabułę.



Generalnie jestem więc na tak, chociaż jak napisałem już - gdyby fabuła była jeszcze bardziej wciągająca możnaby bić brawa.



pozdrawiam
Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy (Cyceron)

6
Mnie ogarnia ciemność. Noc mnie pożera. Jako wielki czarny brytan. Wszak zawsze we mnie była, ale teraz to ja jestem w niej. Jakby…
Bardzo dobrze napisane. Noc pożera, ciemność, czarny - czyli pełno tego, co u młodych pisarzy razi po oczach ale tu pięknie leży w kontekście, napisane tak, że nie ma w sobie nic egzaltowanego.

A egzaltacji nie lubię - jako Czytelnik - bardziej niż błędów ortograficznych :)
celnym kopniakiem wyrzucił z izby nadal śpiewającego Maksyma. Ten stojąc blisko przy framudze, o próg się potknął i upadł na korytarz, lądując pyskiem…

- Za co?!
A! Miodzio! Niby zwykła scenka, niby coś sie dzieje mimochodem, jakieś irytujące miauczenie, sprawcę którego bohater usuwa, bo go drażni, no bo przecież mu tam przed chwilą czarny brytan i noc go pożera - ustawienie tych dwóch klimatów, ten kopniak i to pytanie-skarga zawieszone: za co... Wzajemnie się kontrapunktują i ogrywają. Przez to czarny brytan nie razi wyżej wspomnianą egzaltacją a kopniak nie razi prostactwem.

Pisząc, Autor musi lawirować cały czas między scenkami pisanymi wysoko, refleksyjnie, abstrakcyjnie ale i tymi zwykłymi, nadającymi kolorytu, komicznymi, które są po to, żeby dać Czytelnikowi odetchnąć, zluzować napięcie i trochę uspokoić przed kolejnym zwrotem.

Czy to powieść, czy opowiadanie, czy czterowersowy wiersz - nie może być utrzymane wciąż w jednej tonacji, grane na jednej nucie - bo znuży.

Bohaterów też nie można pokazywać wciąż wyłącznie jednowymiarowo, cały czas deklamujących pięknie i wzniośle, lub przeciwnie - cały czas rzucających mięsem. Ta cała scenka jest napisana tak, że nic nie trzeba w niej zmieniać, jest idealnie wyważona, logiczna, świetnie charakteryzuje postacie - UWAGA - nie przez długaśne opisy że X był, był i był oraz był, który, że był, który, że i ale był..., ale przez to, czego Czytelnik dowiaduje się, obserwując zachowanie i słuchając dialogów. Poniżej przykład. Policzmy: czternaście wyrazów, a właściwie wszystko już wiemy. O to mi chodzi, kiedy piszę: skracać. Nie obcinać treści, tylko obcinać to, co zbędne i pisać tak precyzyjnie, że Czytelnik chwyta w lot jedno słowo i już zna cały kontekst sytuacji.
Może krwi tobie łakno tylko…

Piłem już wczoraj…

Jakże? Przeto nikt ci nie nosił.
Facet jest nerwowy, bo pije... krew. Musi, odczuwa głód. Jak alkoholik. Niedoświadczony autor napisałby pewnie coś takiego:

- Wiesz, że jesteś wampirem. Może musisz się napić krwi, żebyś nie był taki rozdrażniony, gdyż jako wampir potrzebujesz pić krew, żeby żyć. Stąd odczucie, że ciemność cię ogarnia, mój przyjacielu, który pomogłeś mi onegdaj i od tamtej pory się przyjaźnimy, pamiętasz?

A potem wyjaśnienie: nie. Pił już. To nie to, przyczyna jest inna. Jaka? Ciekawość zostaje lekko wzbudzona w Czytelniku, leciutko ale o to też chodzi, nie przestawać Czytelnika dręczyć, raz walić po łbie, lubo po pysku, raz ledwie słomką go łaskotać, sączyć niepewność, bzyczeć niby komar utrapiony nad uchem, że sam już nie wie, jak i co, ale musi koniecznie czytać dalej.

I ostatni wers: jakże? - dziwi się kompan. To bardzo znaczące, że on jest zdziwiony. Nikt ci nie nosił. A, ha! Więc to tak się odbywa! Taki ci z niego wampir. I znów, ta odpowiedź zamiast wszystko wyjaśniać - wszystko stawia na głowie i rodzi mnóstwo pytań: kto nosi, czyją krew, skąd bierze, czemu on sam nie stara się o nią itd itd.

O to się Autorzy biją - tak pisać, tak budować scenki, tak pobudzać ciekawość Czytelnika. Tak powstaje fabuła - bo na kolejne pytania trzeba odpowiadać, pisać kolejne akapity, kartki, zdarzenia i sceny aż do finału :)
Małpą jakąś się wieczorem uraczyłem. Szła niczym wąż pełznie. Nawet nie zważyła na to jakem ją dziabnął. W zamtuzie mają teraz wolny wakat.
Zdania padają jak wymiana pchnięć w pojedynku. Raz, dwa, trzy i puenta. Nic nie powiedziane wprost, nic nie dookreślone i nieprzegadane! Wolny wakat - tu Autor wybrzmiewa efekt komiczny. Po tym fragmencie można powiedzieć: hej, on zabił dziewczynę! Nienawidźmy go! Ale, nie ma tak dobrze - oto jak Autor nami bezczelnie manipuluje - lubimy tego drania. :)

I jak? Załatwia to w kilku zdaniach, w jednym akapicie.



Nie sztuka napisać, jak czynią to młodzi i niedoświadczeni Autorzy: X był wampirem, ale przy tym był fajny, miał wyrzuty sumienia i poczucie humoru jednocześnie, więc był sympatycznym gościem w sumie i wszyscy go lubili. Sztuką jest tak nie napisać i uzyskać o niebo lepszy efekt - jak zrobił to Nazz.
Wącha nas jak pies ten czort. źle mu z oczu patrzy. Mikołaj poskubał się po bródce, po czym dodał. Jeszcze nie jadałem duchownych
Nie piszę już więcej.

Mniam - jak mawia jeden nie całkiem żywy weryfikator :)



Zuzanna
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”