"Akademik Guzow" ( fragment powieści futuryst

1
Kern Deeg spojrzał przez iluminator.

Mijali pustą przestrzeń Gwiazdozbioru Koziorożca z prędkością dziewięciu parseków.

- Trzeba naładować miotacze jonowe. – Rzuciła Luna Borg i położyła mu rękę na ramieniu. – Musisz wrócić do żywych, Kern…

Odwrócił się i podniósł na nią błyszczące oczy.

- Wiem, ale to takie trudne, Luno… Nie mogę wyrzucić z pamięci widoku jego twarzy zniszczonej przez radioaktywne bronzjum! Jego cierpienie…

Po policzkach nawigatora spłynęły wielkie łzy.

- Był twoim najlepszym przyjacielem i nie chciałby pewnie, żebyś się martwił. Zwłaszcza, kiedy czeka cię arcytrudne zadanie. Musisz doprowadzić nas bezpiecznie na planetę. To twój obowiązek, Kern!

Wyprostował się i otarł łzy z twarzy.

- Tak. Chodźmy naładować miotacze jonowe.









„Akademik Guzow” mknął przez ciemną materię kosmosu. Był to największy ludzki statek, jaki kiedykolwiek zbudowano. Tysiąc trzysta metrów molibdenu, tytanu i aluminium. Chluba socjalistycznego świata! Stworzony tylko w jednym celu – nieść obcym cywilizacjom socjalistyczne słowo nadziei! Na jego lśniącej powierzchni wypisano słynne słowa: „Sierpem, kosą, kombajnem”, aby uczcić twórczość wielkiego radzieckiego poety i futurologa Sofronowa. Szczyt ziemskiej techniki! Atomowa bestia. Przyczółek ludzkości w nieznanych obszarach wrogiego nieraz wszechświata.

Na pokładzie kosmolotu znajdowało się ośmioro załogantów. Kern Deeg, nawigator. Luna Borg, lekarz pokładowy. Woor Gurd, fizyk. Peer Gont, biochemik. Dae Woo, mechanik. Prot Lerg, kucharz i robot szóstej generacji Elektron VI. Całością dowodził kapitan Ren Zajcew.

Ich celem była tajemnicza planeta Atlantyda w Gwiazdozbiorze Raka. Kilka lat wcześniej w Obserwatorium nasłuchowym pod Bukaresztem, naukowcy rumuńscy, wraz z towarzyszącą ekipą z zaprzyjaźnionego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich odebrali tajemniczy sygnał. Ludzie znali już od dawna i zbadali Drogę Mleczną. Jednak przekaz przyszedł z bardzo daleka. Z miejsca, do którego jeszcze nikt się nie zapuszczał. Zjednoczone wspólnym hasłem narody podjęły zgodną decyzję budowy kosmolotu, który zdołałby dolecieć do źródła sygnału. Tak rozpoczęto budowę „Akademika Guzowa”. Wyselekcjonowano najlepszych specjalistów i naukowców socjalistycznego świata. Przeszkolono w najnowocześniejszych symulatorach i wysłano w imieniu całej ludzkości na nieznaną planetę. Nikt nie pamiętał, kto dał jej nazwę Atlantyda. „Akademik Guzow” z ogromną, podświetlną szybkością zbliżał się do celu.









- Biedne są światy, gdzie panuje gospodarka wolnorynkowa i, gdzie prostego robotnika wyzyskuje znienawidzony pan. Wiesz, Kern… Moi rodzice…

Luna wypuściła z ręki wtyczkę od miotacza jonowego i ukryła twarz w dłoniach. Kern i Dae Woo usłyszeli jej cichy szloch.

- Luno! Nie możesz teraz się załamać!

Kern podbiegł do jej stanowiska roboczego i mocno przytulił. Już dawno chciał to zrobić…

- Twoi rodzice zginęli z głodu w fabryce cygar w kapitalistycznej jeszcze wtedy Adelajdzie. Ale świat jest już inny, Luno! Wszyscy są już nareszcie równi! „Wolność, równość, braterstwo”, pamiętasz jeszcze te hasła?! Hasła, które przyświecały nam w tych ciężkich czasach i motywowały do jeszcze wydajniejszej pracy! Masz szansę odkupić żal po śmierci najbliższych. A teraz weź tę wtyczkę i wróćmy do ładowania miotaczy jonowych.

Luna bezwiednie chwyciła urządzenie.

- Tak… ładować miotacze… Zająć się czymś… Nie myśleć…

Kern otarł jej zmoczoną łzami twarz.

- Wiesz, Kern…

Opuściła głowę, ale już nie płakała. Stanowczo wcisnęła wtyczkę od miotacza do wysokonapięciowego kontaktu. – Kocham cię…

Pocałowali się namiętnie nie zważając, że Dae Woo patrzył na nich i uśmiechał się z pobłażaniem.

„Akademik Guzow” mknął zbliżając się podświetlną prędkością do Atlantydy.









Kern śnił o ostatnim sprawdzianie przed odlotem. O tym pamiętnym wydobyciu rudy na jednym z księżyców Wenery. Widział przez senną mgłę ostatnie chwile swojego przyjaciela, Deega Forga. Pamiętał, że nikt nie przestrzegał ich przed nagłymi stąpnięciami w kopalniach księżyca Alfa. Pamięta huk i ogromne, masywne zwały bronzjum, które zasypywały błyskawicznie jedyną drogę ucieczki z kopalni. Pamiętał Deega… Jego ciało przygniecione rudą bronzjum i to, jak sam ledwo uciekł śmierci…

Setny raz przypominał sobie historię ich przyjaźni. Tyle mu zawdzięczał. Wspólne dzieciństwo w Sofii, nocne wyprawy na kosmodrom pod Leningradem… Ech! Ile to razy uciekali przed milicją śmiejąc się! Potem wspólne studia w zjednoczonej Akademii Kosmicznej w Moskwie, praktyka na Księżycu i znów… wyprawa na tę przeklętą Alfę, do kopalń… Kern czuł wyrzuty sumienia, że z ich nierozłącznej pary, tylko jemu udało się uniknąć śmierci i nieść światom socjalistyczną nowinę. I ostatnie słowa Deega: „Pozdrów ode mnie Wszechświat…”, zanim błysk w jego oczach zmatowiał. Ciężar rudy i jej radioaktywne działanie rozniosło silne, rześkie i pełne nadziei ciało na atomowe cząsteczki…

Kern obudził się z krzykiem.

- Wstawaj, Kern!!!

W drzwiach do kabiny stał przerażony Woor Gurd.

- Co się stało? Spałem…

- Mieliśmy awarię silnika atomowego! Nie jesteśmy pewni, ale chyba ktoś sabotował układ chłodzenia atomowego stosu! To ktoś z nas, Kern! Dae Woo Zdołał zatrzymać wyciek cząsteczek radioaktywnych! Poświecił się dla nas… Promieniowanie zamieniło go w galaretę. Teraz dochodzi do siebie pod okiem Luny.

- Jak to?! Jeszcze kilka godzin temu ładowaliśmy razem miotacze jonowe!

- To kosmos, Kern! Pamiętasz, co mówiono nam na szkoleniu?

- Pamiętam. Dlaczego więc nie wysłał do stosu Elektrona VI?

- Robot miał inne zadanie. Dae Woo wysłał go poza statek, aby skontrolował pracę anteny głównej. Ona też zaczęła szwankować.

Kern zaklął pod nosem. Do tej chwili wszystko było przecież w porządku.

- Kapitan wie? – zapytał.

- Właśnie dlatego cię budzę – powiedział Gurd. – Kapitan wezwał cały kolektyw. Przyjdź zaraz do sterowni. Ja biegnę powiadomić innych.

Kern przetarł zaspane oczy.

życie nauczyło go, ze zawsze trzeba być gotowym. Narzucił swój złoty, lekko przejrzysty kombinezon, obwiązał się w pasie srebrną szarfą i narzucił jedwabną pelerynę. Szybkim krokiem poszedł do sterowni.

Byli tam już prawie wszyscy. Brakowało tylko Elektrona VI. Kapitan Zajcew, wielki, umięśniony człowiek stał pochylony nad świetlnymi mapami nieba. Odwrócił się do Kerna, kiedy ten zatrzasnął elektryczne drzwi. „Niedźwiedź – tak go nazywano” – Przemknęło przez głowę Kernowi. Ale Zajcew nie przypominał teraz niedźwiedzia. Jego brodate oblicze było blade.

- Jesteś, Kern – powiedział cicho, ale jego głos rozniósł się w ciszy po całej sterowni. – Nie będziemy czekać na Elektrona VI. Ma jeszcze trochę pracy i czekam na jego meldunek. Z anteną też mamy problemy. Tego tylko brakowało, żebyśmy stracili jeszcze łączność z Ziemią…

- Co się stało? – zapytał Kern.

- Sabotaż… Wśród nas jest ktoś, kto nie chce, by nam się powiodło

Nerwy Luny nie wytrzymały.

- Jak ten ktoś mógł?! Przecież to, co robimy jest słuszne!

Wstała z fotela, ale po chwili opadła. Miała łzy w oczach. Jej świat i wyobrażenie wolności runęło jak domek z kart. Nikła w oczach.

- Ważniejszym pytaniem jest, kto jest tym kimś, kto zrobił to, co zrobił. – powiedział Prot Lerg. Biochemik Peer Gynt podniósł się ciężko z podgrzewanego mikrofalami argonu fotela. Był najstarszym z załogantów.

- Znacie moje zdanie. To przecież ja wnioskowałem o dokładniejszą selekcję i dokładniejsze badania psychofizyczne i elektroencefalograficzne kandydatów, którzy mięli wziąć udział w wyprawie. Zakrzyczano mnie jednak i uniemożliwiono odwołanie się do Zjednoczonej Komisji Weryfikacji Kandydatów. Teraz ponosimy tego efekty…

- Nie rozdrapujmy starych ran, Peer. Pytanie pozostaje. Kto jest tym kimś, kto zrobił to, co zrobił?

Zajcew popatrzył po załogantach.

- Jak się czuje Dae Woo, Luno? – zapytał.

- Powoli dochodzi do siebie, ale mikrofalowa odbudowa kości może potrwać nawet kilka miesięcy. Nie wiem jeszcze jak będzie z odnową ścięgien, to jak wiadomo najtrudniejsza część terapii, ale jestem dobrej myśli.

- Czy jest przytomny? – Kapitan opadł na argonowy fotel.

- Jego ciało przypomina w konsystencji galaretę, lub rodzaj żelu. Zabroniłam mu mówić, ale wydaje się doskonale słyszeć.

- To na razie nie mamy mechanika… - Mruknął Zajcew.

- Możemy podzielić się jego obowiązkami. – Zaproponował Kern.

- I tak zrobimy.

Po chwili dał się słyszeć szelest otwieranych elektrycznie drzwi i do sterowni wkroczył Elektron VI.

Kapitan wyprostował się i rozkazującym tonem zwrócił się do robota.

- Melduj!

- Uszkodzone przewody wysokiego napięcia. Przerwane połączenie z anteną. Brak sygnału instalacji atomowej. Urwane dwa tytanowe nity z osłony dziobowej…

Kern podbiegł do Zajcewa.

- Więc może to nie sabotaż, kapitanie Zajcew?! Może to zabłąkany meteor uszkodził poszycie, co spowodowało przeciek ciemnej, kosmicznej materii do układu chłodzenia atomowego stosu. To mogło spowodować awarię!

- Chciałbym żebyś miał rację, Kern, ale za dużo tu przypadków.

- Zaczynamy skakać sobie do gardeł, jak wilki… - powiedziała cicho Luna. – Przestańcie! Nie o to walczyliśmy dziesiątki lat o socjalizm! Moi rodzice…

Luna zaniosła się płaczem.

- Luna ma rację – Powiedział cicho kapitan. – Uspokójmy nerwy. Kern? Jak daleko jeszcze mamy do Atlantydy?

Nawigator zbliżył się do stołu ze świetlnymi mapami nieba. Za pomocą podręcznego kalkulatora dokonał odpowiednich obliczeń i zwrócił się do kapitana:

- Jeśli mapy się nie mylą, znajdujemy się w kwadracie czternastym. Do docelowej planety zostało nam prawie dwa dni drogi, przy, oczywiście stałej prędkości. Jutro o 16.12 czasu moskiewskiego możemy rozpocząć procedurę hamowania.

- O ile się więcej nic złego nie zdarzy… - zaszeptał Peer Gynt.

Kapitan Zajcew usiadł w swoim fotelu.

- Wobec tego na stanowiska! Awaria sprawiła, ze zboczyliśmy nieco z kursu. Mamy dużo roboty. Miotacze gotowe?

- Tak jest, kapitanie! – zameldowała Luna.

- Lądowniki „Towarzysz 1” i „Towarzysz 2”?

- Prawie gotowe, kapitanie! – meldował Woor Gurd.- Za chwile zacznę procedurę ładowania moździerzy laserowo - cząsteczkowych!

- Musimy poradzić sobie bez Dae Woo…

Ciemność coraz bardziej oblepiała molibdenową powłokę „Akademika Guzowa”…









Nic się więcej nieoczekiwanego nie zdarzyło. Procedurę hamowania rozpoczęto o czasie, jak to obliczył Kern. Do lądowania mieli jeszcze kilkanaście godzin i Atlantyda w oknie głównego iluminatora była tylko błyskającą zielonkawo kropką. Atmosfera w rakiecie była napięta. Nie wiedzieć czemu załoganci unikali siebie i ograniczali tylko do wykonywania służbowych poleceń, czy rozmów. Kapitan Zajcew nie ruszał się ze swojego stanowiska. Wydawał się markotny, ale w głębi umysłu, bardzo intensywnie myślał. Kto? Dlaczego? Kiedy? W jakim celu? Nie tylko on myślał o sabotażu. Wątpliwości co do wyrwanych tytanowych nitów z powłoki molibdenowej także nie dawała nikomu spokoju. Luna czuwała godzinami przy koi Dae Woo sprawdzając urządzenia odbudowujące jego kościec i ścięgna. Była romantyczką wychowaną na poezji Sofronowa i powieściach miłosnych Igora Chlewa. Jakże często czytała Kernowi najulubieńsze fragmenty z „Jak hartował się cez”, czy „Wojna, pokój i związki żelaza z aluminium”. Nieraz potrafili godzinami czytać tę wspaniałą literaturę, przytuleni i głęboko wzruszeni… Kern raz po raz dokonywał korekcji kursu, żeby dobrać najdogodniejszy kąt wejścia w atmosferę Atlantydy. Woor Gurd dokonywał obliczeń patrząc na wykresy odczytów z jonosfery docelowej planety i porównywał je z tablicą Mendelejewa. Peer Gynt w maszynowni przygotowywał mieszanki tlenowe, gdyby warunki na planecie nie pozwoliły na swobodne oddychanie.

W ciszy kosmolotu dawał się tylko czasem słyszeć śpiew Prota Lerga, który lubił, przygotowując pełne protein posiłki, nucić zapamiętane z Ziemi melodie.

Do czasu lądowania, Kern wyłączył zasilanie Elektrona VI. Jego aluminiowa powłoka i ceramiczne chwytaki trochę ucierpiały podczas pobytu w przestrzeni.

A nocą czasu moskiewskiego, kiedy wszyscy udali się na spoczynek, kapitan Zajcew otworzył pleksiglasową szafkę i wyciągnął z niej osobisty jonowy miotacz. Miał bardzo złe przeczucia.







(Jeśli ktoś z Was wychował siękiedyś na socjalistycznej powieści fantastyczno - naukowej, mam nadzieję, że się uśmiechnie. Pozdrawiam i zachęcam do pozostawiania uwag, pomysłów, sugestii. Mam bowiem nadzieję na kontynuowanie tej niesamowitej i pełnej ducha socjalizmu historii. Kiczowatość, brak logiki i niezliczona ilość błędów literackich, czy czysto merytorycznych jest jak najbardziej zamierzona. Nie wyśmiewam! To raczej rodzaj delikatnej fascynacji literaturą futurystyczną lat piećdziesiątych i sześdziesiątych rodzimej produkcji, ale i także tematycznym kinem, jego strukturą dramaturgiczną i stereotypami z tegoż okresu. Dziękuję za uwagę.)
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

2
Ponieważ jest to SF, to do niczego się nie przyczepię. Naprawdę, tekst jest gładki pod każdym względem. Kupuję wszystko, co mi sprzedajesz - nawet ciało o konsystencji galarety.



Jest jeden błąd, który po przeczytaniu raził mnie batem tak mocno, że postanowiłem go wspomnieć. Luna... jak do jasnej cholery ona znalazła się na tym statku? Jakiś błąd w selekcji? Płacze byle kiedy, mazgai się, panikuje i zdradza pierwotne emocje!? Zdecydowanie, nawet przy galarecie z ciała, takie zestawienie emocji jest (i zapewne by było w ZSRR przyszłości - nie wybaczalne... nie ,to by było niemożliwe).



To tylko to, co mi nie pasowało.



A tekst dobry - podobał mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
czyli, jak rozumiem, z czepialstwa merytorycznego nici? ;-)



wprawdzie mi były system i jego literatura fantastyczno-naukowa są zasadniczo obce, ale podobało mi się. świetnie ci wychodzi nowomowa. plus też za to, że opowiadanie nie idzie w pastisz. wprawdzie uśmiechnęłam się już na początku, ale czuć powagę.



ps. czy peer gynt ma coś wspólnego z peer gyntem henryka ibsena? ;-)



pozdrawiam
"każdy ma u mnie szansę - to naprawdę nie moja wina, że tak wielu ją marnuje"



Obrazek

4
:) Nie ma nic wspólnego. Dzięki za opinie Martinius i żulia. I jeszcze do tego pozytywne! Nie chciałem iść w pastisz, choć w niektórych momentach nie mogłem się powstrzymać. Może to niezdrowe, ale ten tekst bawi mnie do teraz... nie mam pojęcia jak go kontynuować. Mam w głowie stwory z mackami o napędzie wodorowym, wątek miłosny, Kerna ratujacego Lunę spod zwałów bronzjum, problem z nie naładowanymi miotaczami jonowymi i bunt Elektrona VI. Alem za cienki jeszcze i troche za leniwy na rozbudowanie tego do mini powieści.

i fakt, poszedłem trochę na łatwiznę... Chciałem trochę powielic tę formę. Zresztą ową literaturę wspominam bardzo dobrze.
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

5
Przeczytałam. Bardzo dokładnie i wnikliwie.

Rzadko spotykam się z tekstem, utrzymanym w takiej konwencji.



Posiadasz przystępny styl. Całkiem zgrabnie przekazałeś w tym fragmencie sposób na zabawę z językiem. Idealne podkreślenie braku zasad rządzących dzisiejszą kulturą, zwłaszcza w literaturze.

Niestety, za bardzo skoncentrowałeś się na tworzeniu tych wszystkich błędów, o czym świadczy już sam początek. Podsuwasz nam na zbyt wykreowaną rozpacz, dokładając do tego wspomnienia, by ostatecznie udekorować to słonymi łzami. Nie wiem czy w wyniku nadinterpretacji, mam faktycznie się śmiać, a może płakać?

Zabrakło tzw. "pazura". Podkreślenia agresji i manifestacji tej frywolnej przyjemności.



Teraz trochę z innej strony:

Moim zdaniem taki eksperyment jest dobry, ale większość z tego i tak trafi do szufladki.

Chcę zobaczyć jak naprawdę tworzysz, jak dbasz o unikanie błędów składniowych, frazeologicznych itp.

Zastanawiam się, czy po kilku fragmentach ten sposób, styl w którym piszesz, stanie się męczący nie tylko dla czytelnika, ale również dla Ciebie.

Może brak logiki, nie jest wcale taki łatwy?



Masz to co lubię, prostolinijność w wyrażaniu myśli, za pomocą słów.

Nie zmarnuj tego i bierz się do pracy! ;)



Pozdrawiam, Raxe.
"Nawet najdalsza podróż, zaczyna się od pierwszego kroku."

6
Dzięki za opinię, Raxe. Ten fragment to żart. Z nadzieją na kontynuację. Jak napisałem wcześniej, nie mam pojęcia jak to kontynuować. Chciałbym jednak, o ile kontynuacja będzie, trzymać się języka i formy. Chcę, by to opowiadanie było w duchu "tamtych" opowieści. Mam wybór. albo wysmiewać językowe absurdy, techniczne bzdury i socjalistyczne podejście do spraw kosmosu (sic!), albo stworzyć pewną spójną całość, z sensem (tak!), jakimś przesłaniem dla ludzi i innych form dobrej woli będącą pewnym ukłonem w stronę tego rodzaju literatury. Wybieram tę drugą wersję, może trudniejszą do opanowania, ale też i będącą większym wyzwaniem. Pójście tylko w "jajko" byłoby tylko wysmianiem, wytknięciem palcem na zasadzie "Popatrzcie, jakie g....o kiedyś powstawało!". Tego nie chcę.

Wzbudzić zainteresowanie mogę tylko formą, a czy stanie sie ona męcząca to sprawa mojego braku doświadczenia - czyli też pewnej świeżości (!). Dzięki, Raxe.
"Ostatecznie mamy do opowiedzenia tylko jedną historię." - Jonathan Carroll

7
To jest dopiero wyzwanie dla weryfikatora!

Jak skomentować tekst, skoro sam Autor napisał: "Kiczowatość, brak logiki i niezliczona ilość błędów literackich, czy czysto merytorycznych jest jak najbardziej zamierzona."?



:)

9
Tylko troszkę :)

naprawdę pod względem weryfikatorskim trudno ocenić twój tekst, bo na większość zarzutów masz odpowiedź: to było zamierzone.



Jeśli chodzi o pomysł, cóż... mnie tamte powieści denerwowały, tak więc twoja próba "podobnego pisania" również powinna mnie drażnić. Jednak, ponieważ zdaje sobie sprawę, że jest t coś w rodzaju żartu pokoleniowego to muszę przyznać, że pomysł jest fajny.

Zgadzam się z Martiniusem, że obecność Luny jest drażniąca.



Ostrzegam, że trudno będzie ci uniknąć pastiszu, ale jeśli ci się to uda i ciekawie poprowadzisz to dalej, może wyjść coś ciekawego.



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”