"Wiedźmy" prolog

1
Obudziłam się przy pierwszym ćwierkaniu ptaków, cała rozgrzana od narzuty. Był już ranek, a promienie słońca wpadały do mojego pokoju, rozświetlając go jasnymi smugami, w których mogłam zobaczyć tańczący kurz na tle drewnianego sufitu. Drobinki wykonywały tuż nade mną ich wspaniały taniec, który mógłby mnie znów położyć do snu.

Wtem, z odmętów mojej głowy, niespodziewanie wyszło imię: Alventa. Miałam się z nią dzisiaj spotkać. Przez chwilę zastanawiałam się, czy może nie odwołać spotkania, ale stwierdziłam, że byłoby to niegrzeczne z mojej strony zwłaszcza jeśli drugą osobą jest wieloletnia przyjaciółka.

Z tą myślą wstałam, jednak niemal tak samo szybko usiadłam z powrotem, trzymając się za głowę. Odczekałam chwilę, energicznie zamrugałam, aby rozgonić czarne plamki, po czym wstałam i swoje kroki skierowałam ku szafie. Była wykonana z ciemnego drewna, po bokach miała wystrugane zdobienia, które nadawały jej uroku, wręcz pałacowego wyglądu. Przejechałam powoli palcami po powierzchni szafy, czując pod opuszkami każdą szczelinę, jaka powstała z biegiem lat.

Po chwili otworzyłam ją i pierwsze, co do mnie dotarło, to zapach ubrań i kurzu. Spojrzałam krytycznym wzrokiem na wszystkie sukienki, które tam miałam, nie wiedząc, która będzie idealna. Głowiłam się tak, dopóki mojego wzroku nie przyciągnął dobrze mi znany zielony materiał. To była lniana sukienka z lekko bulwiastymi, długimi rękawami i rozkloszowanym dekoltem. Była na tyle długa, że sięgała mi do kostek. Jednak nie zachwycała mnie najbardziej jej długość, a kolor, jaki miała.

Nie określiłabym tego koloru mianem zwykłego ciemnozielonego. Zawsze, jak patrzyłam na tę sukienkę, przypominał mi się mech, który rósł w lesie. Przypominały mi się igły sosen, które rosły do niewyobrażalnych rozmiarów. Dodatkowo strój był przywiązywany paskiem w talii o tym samym kolorze, co reszta kreacji. Z entuzjazmem wyjęłam ją z szafy, po czym zaczęłam się przebierać. Nie minęła chwila, a już stałam pośrodku pokoju całkowicie ubrana.

Niespodziewanie usłyszałam trzepotanie skrzydeł, a potem dobrze mi znane ćwierkanie.

- Witaj, Fiołku

Powiedziałam do ptaka siedzącego na parapecie za lekko uchylonym oknem.
Był to niewielki ptak o błękitnych piórach pokrywających jego skrzydła, głowę i tył -tworząc niebieską zbroję. Jego brzuch z kolei był obsypany mniejszymi, pomarańczowymi piórkami. Od smukłego, podłużnego dzioba aż za błyszczące się oko biegła podłużna czarna kreska.

Podeszłam do mojego łóżka, aby podnieść poduszkę, pod którą - tak jak zwykle - znalazłam brązowy woreczek z ziarnami specjalnie przygotowanymi dla niego. Spojrzałam za okno, aby zobaczyć, czy Fiołek nie odleciał. Jednak nadal czekał w tym samym miejscu, co wylądował. Zbliżyłam się do okna, po czym otworzyłam je na oścież, a wraz z tym otuliło mnie świeże powietrze, przesycone zapachem lasu, rosy i kwiatów.

Odwiązałam rzemykowy sznurek, po czym wysypałam trochę ziaren na parapet. Fiołek niemal od razu wziął się za jedzenie. Ile to już lat przylatywał on tutaj? Pewnego dnia znalazłam go ze złamanym skrzydłem. Leżał na trawie, nie mogąc odlecieć, więc postanowiłam, że mu pomogę. Wzięłam go do domu i pomogłam mu ze skrzydłem, dzięki czemu wyzdrowiał. Pomimo tego, że go wypuściłam tuż po tym, gdy jego skrzydło wróciło do normy, to on i tak wracał.

- I tak jest od dawna, co nie, Fiołku?

Ptak przestał dziobać i odwrócił się w moją stronę, tak jakby mnie rozumiał. Uśmiechnęłam się lekko do niego, wysypałam jeszcze trochę ziaren na parapet i zamknęłam okno, zostawiając Fiołka z jego śniadaniem. Zawiązałam woreczek - tym razem lżejszy niż wcześniej i odłożyłam go z powrotem pod poduszkę.

Wraz z moimi kolejnymi krokami ku drzwiom, podłoga trzeszczała. Komponowało się to w melodię - melodię tego domu, którą znałam od dzieciństwa. Otworzyłam na oścież skrzypiące, ciemnobrązowe drzwi, które prowadziły mnie do małego korytarza, na którego końcu znajdowało się moje ulubione pomieszczenie w domu.

Wraz z każdym krokiem docierały do mnie coraz to nowsze bodźce: zapach pieczonego ciasta z nutką truskawek, miodu i cynamonu, świeżych pomidorów oraz dźwięki rozmów. Dziwne. Mimo dnia jak każdy inny wydaje mi się, że o czymś zapomniałam...

Z grymasem zamyślenia dotarłam do kuchni. Podłoga była wykonana z jaśniejszego drewna niż ta w moim pokoju. Pierwsze, co rzucało się w oczy, był szary piec chlebowy, który był ozdobiony ręcznie malowanymi kwiatami i inną roślinnością. Co jak co, ale moja mama miała prawdziwą duszę artystki.

Trochę dalej od pieca było okno, pod którym rozciągał się długi, dębowy stół. Roiło się nad nim od różnych garnków, owoców, przetworów, przypraw i warzyw. Obok stołu zaś stała miska z wodą, a nad nią na metalowych haczykach były powieszone brudne naczynia. Na samym środku kuchni był stół przykryty białym obrusem, który moja mama sama wydziergała.

W końcu dotarło do mnie, że nie jestem sama, a w kuchni jest jeszcze moja mama wraz ze swoją przyjaciółką, panią Lindą. Pani Linda miała blond, kręcone włosy, niebieskie oczy z ukrytym błyskiem i piegi na twarzy. Dzisiaj była ubrana w różową sukienkę z wyszytymi zdobieniami. Moja mama zaś była ubrana w to, co zwykle biała sukienka z brązowym gorsetem zawiązywanym z tyłu oraz okrągłym dekoltem. Miała na sobie fartuch, który był ubrudzony od mąki i dżemu. Miała ona brązowe, lekko pofalowane włosy takie same jak ja natomiast oczy miała zielone, jasnozielone, takie jakie są liście latem.

- Cześć, mamo. Dzień dobry, pani Lindo.

Jednak nie odpowiedziały. Może mnie nie dosłyszały? Już chciałam kolejny raz się przywitać, gdy nagle mama obróciła się razem z panią Lindą.

- Wszystkiego najlepszego, kochanie!
Krzyknęła mama, a pani Linda się uśmiechnęła. Dopiero wtedy, niczym pęd najsilniejszego wiatru, dotarło do mnie, o czym zapomniałam. Jak mogłam zapomnieć o własnych urodzinach?!

Wtedy zauważyłam, że mama w rękach trzymała brązowy pakunek, który po chwili mi wręczyła.

- Proszę, to dla ciebie.

Niemal natychmiast go rozwinęłam, a to, co tam ujrzałam, wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Było to przecudne, małe lusterko. Było wykonane z bardzo ciemnego drewna. Dąb? A może orzech? Nie miałam pojęcia. Samo lustro było okrągłe, a otaczające go drewno było udekorowane rysunkami kwiatów o wszelakich kolorach. Mogłam się tam również doszukać grzybów i szyszek.

- I jak, podoba ci się?

Zapytała, jakby z niepewnością, mama, w co kompletnie nie mogłam uwierzyć.

- Żartujesz, mamo?! Jest cudowne!

Podbiegłam do niej, aby się przytulić. Jak mogła w ogóle pomyśleć, że mógłby mi się nie spodobać?! Objęłam ją rękami i przytuliłam mocno, jakbym chciała wydusić z niej całe powietrze. Odwzajemniła uścisk z równie podobną mocą.

- Wszystkiego najlepszego

Nagle powiedziała pani Linda.
Oderwałam się wtedy od mamy i spojrzałam na nią, a jej niebieskie oczy niczym dwie błyszczące sadzawki wpatrywały się we mnie.

- Aż szok, że kończysz 17 lat. Pamiętam jeszcze, jak byłaś małym brzdącem.

Chciałam ją przytulić, dopóki nie przypomniałam sobie o moim spotkaniu z Alventą.

- Muszę już iść.

Uśmiechnęłam się do pani Lindy, a następnie do mamy, na co obie odpowiedziały mi równie serdecznym uśmiechem. Podszedłam do masywnych, drewnianych drzwi z zamiarem ich otwarcia, jednak zorientowałam się, że w ręce cały czas trzymałam lusterko. Położyłam je na stole w kuchni, po czym z powrotem skierowałam się ku drzwiom.

- Pa, mamo! Do widzenia, pani Lindo!

Po czym otworzyłam drzwi. Niemal od razu poczułam, jak promienie słońca zaczęły tańczyć na mojej skórze, zostawiając ciepłe szlaki. Następnym, co poczułam, był wiatr. Nie zimny, ale też nie ciepły - taki, który dawał idealną ochłodę.

Wokół mojego domu rosło pełno drzew, jakby natura chciała otoczyć to miejsce barierą. Niebo było bezchmurne. Pokazywało światu swój cudowny błękit, na którego tle mogłam zobaczyć latające ptaki. Wzięłam wdech i ruszyłam dobrze znaną mi drogą ku domowi Alventy.






Niemal od razu po wyjściu Eloven, Linda chwyciła mnie za rękę nie brutalnie, ale łagodnie, tak jak to robi matka nad zranionym dzieckiem.

- Dzisiaj młoda kończy 17 lat. Wiesz, co to oznacza?

- Wiem… i wcale mi się to nie podoba.

Odpowiedziałam, a dreszcze przebiegły po moim ciele.

- Niestety, tak już jest.

Linda puściła moją rękę i również skierowała się ku drzwiom. Przed wyjściem spojrzała mi głęboko w oczy, jakby starała się z nich odczytać to, co czuję.

- Nie zapomnij wziąć szaty na ceremonię.

Po czym wyszła.

"Wiedźmy" prolog

2
Proszę o stosowanie regulaminu.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”