Link do poprzedniego rozdziału: viewtopic.php?f=93&t=24506
Sobota, 13 września 2025 17:30, droga do Gdańska
Siedzę na tylnym siedzeniu jak niechciany bagaż. Wózek wciśnięty w bagażnik, balkonik i kule zostały w domu, bo „nie będziemy Zenonowi zagracać samochodu”. Cudownie. Znów będę musiała tłuc się na cudzym sprzęcie. Tak, jasne, w ośrodku mają tego pełno, ale co z tego, skoro wszystko jest albo za wysokie, albo za niskie, albo skrzypi tak, że czuję się jak w muzeum staroci.
W słuchawkach grają mi zimnofalowe bębny i basy, głos wokalisty brzmi jak echo z piwnicy. Idealnie pasuje do tego, co widzę za szybą: burza, niebo czarne, kałuże na drodze rozmazane światłem reflektorów.
Mama z przodu coś trajkocze Zenonowi, chichocze jak nastolatka, a ja odcinam się muzyką. Lepiej słuchać narzekania o śmierci i samotności w piosence niż żywych ludzi, którzy udają, że wszystko jest cudownie.
Zenon niby zakochany, niby rycerz, będzie co noc gnał ponad sto kilometrów, żeby przespać się z mamą w ośrodkowym łóżku. Musi być zakochany. Albo głupi. Pewnie jedno i drugie.
Patrzę w swoje odbicie w szybie – rozmazane, młodsze, czternastoletnie. Może dobrze, że wyglądam na dziecko. Przynajmniej nikt nie spodziewa się, że będę zachowywać się jak dorosła.
Godzina 21:15, mieszkanie Zenona, Gdańsk
Nie pamiętam, jak znalazłam się na górze . Wyszłam z auta jak na autopilocie, ledwo kontaktując weszłam do windy i tak samo z niej wyszłam. W pokoju gościnnym rzuciłam się na łóżko i przepadłam.
– Lilka, rozpakuj piżamę i ubranie na jutro – głos mamy dobija się zza drzwi.
– Nie teraz… – mamroczę w poduszkę.
– Ale jak ty tak nastawiasz się od początku, to cały turnus będziesz miała zmarnowany! – teraz jest już ton, który znam aż za dobrze. Ton „rozczarowanej matki”, która wie lepiej.
Nie odpowiadam. Nie mam siły. Muzyka w głowie jeszcze mi dudni, a ciało jest ciężkie jak worek z piaskiem. Chciałabym, żeby mama zrozumiała, że to nie kwestia nastawienia, tylko zmęczenia. Ale ona widzi tylko „focha”.
Zasypiam.
---
Niedziela, 14 września 2025
Poranek w mieszkaniu Zenona, Gdańsk
Budzi mnie zapach smażonego boczku i jajek. Otwieram oczy powoli, wciąż czuję się jakby ktoś mnie przygniótł betonową płytą. Wczoraj byłam bezużyteczna, a dziś… też nie mam energii. Ale Zenon już krząta się w kuchni i słychać jego głos:
– English breakfast, proszę pań! – woła z dumą, jakby gotował dla królowej.
Oczywiście, że musi wtrącić, że „kiedy mieszkał w Anglii, to właśnie takie śniadania były normą”. Ile razy ja to już słyszałam? Ale jem, nawet ze smakiem. Fasolka pomidorowa jest lepsza, niż się spodziewałam. Siedzę w piżamie do jedenastej, co mnie cieszy – nikt mnie nie goni, nikt nie mówi „szykuj się szybciej”. To taki mały luksus.
[Droga do ośrodka]
Wyjechaliśmy dopiero po czternastej. W aucie jest duszno, więc uciekam w telefon. Józefina pisze, że właśnie rozpakowuje się w Warszawie. Jej turnus zaczyna się równolegle z moim. Wymieniamy się zdjęciami – jej pokój, mój widok zza szyby auta. Opowiada mi o planie zajęć, śmiejemy się z podobieństw, narzekamy na różnice.
To jest… fajne uczucie. Nie muszę tłumaczyć każdej pierdoły. Ona wie. Niepełnosprawność nie wymaga u niej komentarza, to wspólny język. Może to jednak jest przyjaźń? Choć czasem mam wątpliwości, czy naprawdę jesteśmy przyjaciółkami, dziś czuję, że tak.
Pokazuję mamie filmik od Józefiny – mieszkanie, w którym zatrzymała się na czas turnusu.
– Fajne miejsce – mówi, a potem dodaje: – Może kiedyś też tam pojedziemy.
To brzmi… obiecująco. Może w końcu poznamy się na żywo.
[Przyjazd do ośrodka]
Jak zwykle – osobne pokoje. Tyle że, żeby wejść do mojego, trzeba przejść przez pokój mamy. Czuję ulgę, że mam swoje łóżko, swoje drzwi.
Norberta nie ma na tym turnusie. Wiem to z jego bloga – pisał, że przyjedzie dopiero w październiku. Czy się cieszę? Trochę tak. Ostatnie nasze spotkania były… zbyt intensywne, chociaż tylko patrzyłam. Może lepiej, że się miniemy.
Mam też nadzieję, że nie spotkam nikogo innego z majowego turnusu. Tamten czas zostawił we mnie niesmak, poczucie wstydu i po prostu strach
[Wieczór, pokój w ośrodku]
Dzwonił Leon. Mówił, że wczoraj u nas, w lubelskim wyły syreny, alarm przeciwlotniczy, komunikaty o zagrożeniu atakiem z powietrza. W głosie ma niby spokój, ale ja go znam, był przestraszony. Na szczęście nic się nie wydarzyło, ale to przypomina, że świat nie jest stabilny.
Odkładam telefon i patrzę na swój plan zajęć. To nie mój wybór, to plan dziewczynki, która zrezygnowała z turnusu w ostatniej chwili, dlatego ja pojechałam, chociaż tylko na drugą połowę turnusu. Taki plan to trochę jak życie po kimś.
Hipoterapia – dawno nie miałam, ale się cieszę. Integracja sensoryczna też brzmi dobrze. Ale rotor? Krzesło nie będzie mogło być oparte o ścianę, a na sali tylko jedna fizjoterapeutka. Na samą myśl robi mi się gorąco.
Krystyna, która dziś jest dziwnie ludzka,mówi:
– Uspokój się, będę przy tobie, jak trzeba, to cię podtrzymam.
Może nie będzie tak źle. Rozmowa z Józefiną trochę mnie ugruntowała, jakby dodała mi odwagi.
Tylko, że zamiast ćwiczyć z Aleksem, którego znam i lubię, mam pracować z jakąś Oliwią. Kojarzę ją z korytarza, ale to nie to samo. Pewnie tak wyszło, skoro ten grafik nie był dla mnie. Aleks i tak jest na urlopie, więc nie mam wyjścia.
Leżę w łóżku i staram się powtarzać: nie nakręcaj się, nie nakręcaj się. Może jutro będzie lepiej.
---
Poniedziałek, 15 września 2025
[Poranek]
Budzik o 6:30. Wiem, że to turnus, więc wczesne wstawanie jest normą, ale i tak mam ochotę zakopać się pod kołdrą. Zza drzwi dobiegają odgłos mamy – już krząta się, już coś przesuwa, już odpala Eskę TV. Naprawdę? O tej godzinie?
Przez chwilę mam deja vu. To jak tamte poranki sprzed lat, w zupełnie innym ośrodku. Tam, gdzie pracował Daniel. I natychmiast czuję wściekłość na siebie – czemu ja ciągle o nim myślę? To przecież zamknięty rozdział. Ale wspomnienia wchodzą mi do głowy same.
Śniadanie – standard. Jajka, pieczywo, płatki. Nic wyjątkowego. Za to mama, jak zwykle, musi się witać z każdym. Teatralnie, głośno, jakby była na własnej scenie. Ja patrzę w talerz i próbuję być niewidzialna.
[Terapia czaszkowo-krzyżowa]
Nie miałam tego od dzieciństwa. Położyłam się na stole i od razu poczułam, jak ciało spina się całe. Ręce terapeutki były spokojne, ruchy znajome – dokładnie jak wtedy, gdy byłam mała. A jednak czułam się dziwnie obco.
[Logopeda]
Zaskoczenie. Zamiast nudnych powtarzanek i ćwiczeń z mówienia – praca z ciałem. Najpierw masaż żuchwy, która zawsze jest u mnie zbyt napięta. Potem elektrostymulacja – trochę szczypie, trochę łaskocze. A na koniec te plastry naklejone po obu stronach twarzy. W lustrze wyglądam, jakbym miała jakieś medyczne ozdoby. Ciekawe uczucie – inna logopedia niż ta, którą znałam.
[Hipoterapia]
To był hit dnia. Paweł, rosły facet, posadził mnie na konia tak łatwo, jakbym ważyła o połowę mniej niż w rzeczywistości. Żadnych krzywych min, żadnego „ojej, ciężko”. Po prostu hop – i siedzę.
Jechaliśmy przez las. Pachniało igliwiem, konie parskały spokojnie. Paweł opowiadał o tym, jak szkoli się konie do terapii, a potem dyskutowaliśmy o wojnie na Ukrainie. Dobrze się gadało.
Najważniejsze – przywodziciele nie bolały tak mocno, jak się bałam. To dało mi nadzieję, że dam radę z kolejnymi zajęciami.
[Rotor]
Nie było tak źle. Trudno było ogarnąć ręce i nogi na raz, ale jakoś poszło. Mama siedziała obok i patrzyła w telefon. Chyba się zirytowała – widać było, że dla niej to uciążliwe, tak siedzieć przy mnie przez dwadzieścia minut. Ale wytrzymałyśmy.
[Masaż]
Zwykły masaż nóg. Mógłby być relaksujący, gdyby nie Monika na kozetce obok.
Tak, ta Monika – Traktująca te turnusy jak centrum wszechświata.
Oczywiście zaczęła narzekać, że Aleks jest na urlopie i nie może mieć z nim zajęć z tego powodu, chociaż doskonale wiedziała o jego planach zapisując się na turnus. Słuchając jej, miałam wrażenie, że ona naprawdę się w nim podkochuje. I zamiast jakiegoś zrozumienia, empatii, poczułam tylko niechęć.
Zabolało.
Czemu Daniel nie może wyjść mi z głowy?
[Sala z Oliwią]
I znów ten sam wstyd: tłumaczenie się, dlaczego nie mam swoich kul ani balkonika. Oliwia jest okej – ćwiczenia na brzuch, oporowe, chodzenie. Ale Oliwia dała mi balkonik przedni, nie tylny. A ja nie cierpię przednich. Tutaj nie używa się tylnych. Potem jeszcze kule – dziwne, ciężkie, nie moje.
Wojtek oczywiście się pojawił. Zawsze uśmiechnięty, zawsze taki przyjacielski aż do mdłości. Nic mi nie zrobił, ale sam jego styl bycia działa mi na nerwy. I oczywiście musiał się przywitać ze mną jak z najlepszą koleżanką.
[Terapia ręki]
Tu spokojniej. Dużo rotacji, ćwiczenia obręczy barkowej. Fizjoterapeutka dopytywała o moje wcześniactwo i rozwój. Mówiłam mechanicznie, bo ile razy można opowiadać to samo?
[Wieczór]
Po kolacji przyjechał Zenon. Kupił nam naleśniki, a mama aż promieniała. Potem jeszcze razem pojechali do Biedronki i wrócili po godzinie z torbami. I co? I nagle mama była super chojna: kupiła mi mleko czekoladowe. A wcześniej mówiła, że „to niepotrzebna chemia”. Ciekawe, jak bardzo Zenon wpływa na jej portfel i decyzje.
Resztę wieczoru pisałam z Józefiną. Wymieniałyśmy się doświadczeniami – co która robiła, jak wyglądały zajęcia. Zauważyłam, że ona zaczyna się trochę otwierać. Jakby nabierała do mnie zaufania. I to było chyba najlepsze w całym dniu.
---
Wtorek, 16 września 2025
Na szczęście dziś nie musiałam iść na śniadanie, bo w lodówce na korytarzu wciąż czekały na mnie kanapki z Żabki, te same, które mama kupiła jeszcze na drogę w Gdańsku. Zjadłam je w łóżku, w ciszy. To chyba jedyny komfort, jaki mogę sobie zafundować na tym turnusie – brak porannej kawalkady ludzi i Krystynowych teatralnych powitań.
Pierwsze zajęcia miałam z logopedką. Dziś doszło coś nowego: dmuchanie przez rurkę w plastikowe pudełko z kulkami, które miałam unosić oddechem. Czasem się udawało, czasem kulki nawet nie drgnęły. Śmieszne, że tak prosta zabawa miała mi pomagać ćwiczyć oddech.
Potem była Sala Doświadczenia Świata. Kiedyś na turnusie w marcu trafiłam tam przypadkiem, teraz miałam ją w grafiku. Leżałam na wodnym łóżku, przykryta ciężkim kocem obciążeniowym. Światło było przygaszone, a we mnie powoli rozluźniało się to wieczne napięcie. Gdyby terapeutka tak dużo nie gadała, byłoby idealnie. Ale i tak to były najlepsze zajęcia dnia. Oczywiście odebrała mnie mama. Zachęcona przez fizjoterapeutkę też położyła się pod koc i stwierdziła, że też taki kupi. Do końca nie wiem, czy dla mnie, czy dla siebie.
Na hipo nic nowego – znów spacer po lesie. Ale Mandaryna, klacz, na której jeżdżę, ma swoją historię. Urodziła się tutaj, w ośrodku, a nazwę dostała, bo jakiś hipoterapeuta w kółko nucił Ev'ry Night na parę tygodni przed porodem.
Opowiedziałam to mamie wczoraj, a dziś wyszło z tego coś zupełnie innego. Mama przekręciła wszystko i powiedziała przez telefon Leonowi i reszcie rodziny, że jeżdżę na tym samym koniu, na którym kiedyś jeździła… Mandaryna, ta piosenkarka.
Ręce mi opadły.
Na korytarzu czekałam na masaż. Mama zagadała wtedy do pani Gieni, pacjentki w jej wieku. Pani Genia, tak jak ja, ma MPD, napisała kilka książek.
Typ zawsze-uśmiechniętej bohaterki, co to pokona wszystko i jeszcze innych podniesie na duchu. Ja takim ludziom nie ufam, ale mama była zachwycona, nawet kupiła jej książkę.
Na masażu znów trafiłam na kozetkę obok Moniki. Oczywiście cały czas narzekała masażystce, że inni ją źle traktują. Że ktoś powiedział, iż nie dałby rady przyjeżdżać na tyle turnusów rocznie, co ona, a Monika uznała to za atak personalny. W głębi duszy pochwaliłam samą siebie, że w maju nie dałam się namówić opiekunce, by się z Moniką zaprzyjaźnić.
Na sali ćwiczeń z Oliwią wyszło, że też słucha polskiego post-punku. Od razu jakoś łatwiej się gadało. Nawet pan Sławek, fizjoterapeuta mający pacjentkę obok, przyznał, że też słucha Siekiery. Mała rzecz, a poprawiła mi humor.
Na elektrostymulacji nóg fizjoterapeutka dołożyła mi jeszcze lampę solux na rękę – dwa w jednym. Zerkałam w stronę pustej kozetki obok. W maju często zajmował ją Norbert. Gadaliśmy tylko raz – o książkach i Eurowizji – ale brakowało mi tego, że po prostu był obok.
Miałam mieć zajęcia SI, ale terapeutka stwierdziła, że mi to niepotrzebne, mimo że widziała mnie pierwszy raz. Pomyślałam o Magdzie, która zawsze wplata elementy SI i powtarza, że mam ogromne trudności sensoryczne. Magda będzie miała pożywkę, bo kocha podkreślać, że inni fizjoterapeuci się nie znają. Zamiast SI miałam rozciąganie
Po zajęciach pisałam z Józefiną. Dziś mniej intensywnie, bo obie byłyśmy zmęczone swoimi turnusami. Ale i tak było zajebiście.
Wieczorem znów przyjechał Zenon. Przywiózł tyle słodyczy, że nawet mama zaczęła przyznawać, że to za dużo
--
Środa, 17 września 2025
Na śniadaniu na stołówce do mnie i mamy dosiadła się Sandra. Dziewczyna z MPD,na wózku, ale zupełne moje przeciwieństwo – uśmiechnięta, otwarta, towarzyska. Do tego pracuje. Mama była oczywiście zachwycona, od razu chciała wszystko o niej wiedzieć, a ja siedziałam cicho. Zastanawiałam się, czemu niektórzy potrafią być tak naturalnie towarzyscy. Nie żebym sama tego chciała – bo nie – ale wciąż mnie to zadziwia.
Na SI tym razem było więcej akcji. Terapeutka po rozmowie z Oliwią stwierdziła, że jednak powinnam mieć zajęcia na huśtawkach. No i były. Trochę dziwne uczucie, ale faktycznie coś w tym jest – system nerwowy jakby się wyciszał.
Na masażu oczywiście na kozetce obok Monika. Tym razem zaczęła temat świetlicy:
– Czemu ty się w ogóle nie integrujesz wieczorami? Przecież to turnus młodzieżowy, fajnie by było poznać ludzi – zagaiła.
– Jestem tu dla rehabilitacji, a nie dla towarzystwa – odpowiedziałam spokojnie.
– Ale to nie przeszkadza, można łączyć jedno z drugim– uparcie ciągnęła.
– Nie lubię ludzi. I nie będę się z nimi spoufalać– ucięłam.
Monika zamilkła. Obrażona. I był święty spokój.
Na hipo znów spacer po lesie. Hipoterapeuta opowiadał mi o koniach i o tym, jak wiele lat temu powstał ten ośrodek. Słuchałam pół uchem, ale las robił swoje – uspokajał.
Na głównych zajęciach na sali chodziłam w kombinezonie korygującym i z trójnogami. Podczas krótkiej przerwy usiadłam na ławce przy ścianie, a obok mnie Kacper, ten fizjoterapeuta, który w maju żartował ze mną i mam wrażenie, trochę mnie polubił. Dziś mówił swojej pacjentce, że ma prawo jasno i dobitnie zaprotestować, jeśli nie życzy sobie zalotów Szymona. No właśnie – Szymon. Ten sam, co na marcowym turnusie nie dawał mi spokoju. Wtedy w końcu nie wytrzymałam i opierdoliłam go z góry na dół.
– Lila pewnie by sobie poradziła – rzucił Kacper pół żartem, pół serio.
I wtedy opowiedziałam mu całą historię z Szymonem. Kacper słuchał uważnie i widać było, że mnie rozumie.
W trakcie chodzenia Oliwia zapytała:
– Tęsknisz za zajęciami z Aleksem?
– Aleks i jego zajęcia są super, ale żeby od razu tęsknić? Bez przesady – odparłam.
Byłam z siebie dumna. Już nie przywiązuję się tak do fizjoterapeutów jak kiedyś do Daniela.
Tylko że w pokoju prawie się popłakałam, gdy Spotify samo puściło mi piosenkę japońskiego zespołu, którą kiedyś polecił mi właśnie Daniel.
---
Czwartek, 18 września 2025
Dzień zaczęłam od terapii zajęciowej. I od razu wiedziałam, że dobrze, że to pierwsze i ostatnie zajęcia tego typu na tym turnusie. Terapeutka miała dobre chęci, ale było jej za dużo. Tak emocjonalnie. Ciągle powtarzała, że muszę „wierzyć w siebie”. A ja miałam ochotę się wtedy odgryźć. Szczególnie, gdy nie mogłam dopasować klocka w odpowiednie miejsce i zwyczajnie nie wychodziło.
– Ale z ciebie nerwus! – rzuciła w końcu terapeutka.
W głębi duszy się zaśmiałam. To niesamowite jak różnie ludzie mnie widzą – logopedka w poniedziałek nazwała mnie „bardzo spokojną osobą”, a tu nagle nerwus.
Na hipo czekała niespodzianka. Hipoterapeuta powiedział, że dziś mam zajęcia z Danielem. Oczywiście wiedziałam, że to nie ten Daniel – fan Japonii i moja długoletnia, nieodżałowana miłość. Ale na sam dźwięk imienia serce na chwilę zabiło mi szybciej. Ten Daniel od hipo miał mniej siły niż Paweł, ale poradził sobie z posadzeniem mnie na Mandarynę. Spacer po lesie był całkiem udany. Dużo opowiadał o sobie, a na koniec nie postawił mnie na ziemię, tylko od razu wsadził prosto na wózek.
Na masażu – oczywiście – Monika obok. I znów próbowała mnie przekonać do „integracji”:
– No bo wiesz, przyjeżdżamy tu ćwiczyć, jasne, ale wieczorem można się też rozerwać.
– Mój intelekt czułby się obrażony, gdybym spędzała czas z tymi ludźmi.
– Ale przesadzasz. To tylko pogaduszki…
– Gadanie z ludźmi czy patrzenie im w oczy nie przychodzi mi naturalnie – dodałam, tym razem patrząc na masażystkę.
Masażystka zmarszczyła brwi.
– O czym ty gadasz, Lilka?
– O niczym – urwałam, zamykając temat.
Po masażu, gdy byłam w innej sali i już miałam założone żelki, mama spytała:
– Chcesz zostać tu z resztą, pogadać? Monika też zostaje…
– Poczekam na korytarzu – odparłam.
Na sali Oliwia szybko zauważyła, że jestem tak zmęczona, że ledwo kontaktuję. A jednak powiedziała coś, co mnie zaskoczyło:
– Masz świetny głos. Radiowy, naprawdę.
Poczułam ukłucie w środku – Czyli brzmi męsko? Oczywiście te pytanie zostawiłam dla siebie.
Na ostatniej w tym turnusie logopedii było spokojnie. Masaż i elektrostymulacja, żadnych nowości. Ale na koniec logopedka powiedziała, że mnie polubiła. Przytuliła mnie. To było miłe – nawet bardzo.
Po obiedzie wracałyśmy z mamą do pokoju. Czekając na windę, usłyszałyśmy grupkę pacjentów siedzących na kanapie. Dziewczyna z tej grupki rzuciła do kolegi:
– No, pokaż tego pytona w spodniach!
Parsknęłam pod nosem.
– Humor dla patologii spod bloku.
– A ja myślę, że ona po prostu jest wesoła i lubi towarzystwo. – odpowiedziała mama, jak zwykle w kontrze.
I tak skończył się czwartek.
---
Piątek, 19 września 2025
Od rana czuć było tę specyficzną atmosferę ostatniego dnia turnusu. Ludzie żegnali się, robili sobie zdjęcia, niektórzy wcześniej kończyli zajęcia. Mnie nigdzie się nie spieszyło – i tak przed powrotem do domu czeka mnie weekend u Zenona w Gdańsku.
Pierwsze zajęcia – Sala Doświadczenia Świata. Niestety z terapeutką od wczorajszej terapii zajęciowej. Niby leżałam na łóżku wodnym, ale koca obciążeniowego brak, za to milion wkurzających lampek. Dało się przeżyć.
Pod koniec nawet trochę pogadałyśmy – o Zosi, dwudziestoletniej pacjentce, którą pamiętam jeszcze z poprzedniego ośrodka. Jej ciotka, która ją wychowuje, zawsze miała parcie na szkło. Kiedy Zosia była mała, pchała ją do telewizji i opowiadała dramatyczne historie o tym, że rodzice ją zostawili. Ale gdy Zosia przestała być „słodką dziewczynką”, media straciły nią zainteresowanie. Typowe. A Zosia nie umie odnaleźć się w świecie gdzie nie jest w centrum zainteresowania.
Na hipo czekałam już z większą nadzieją – i słusznie. Znów był Daniel od hipo. Rozmawiało się naprawdę fajnie, nawet o polityce. Oboje głosowaliśmy na Zandberga, oboje dziwimy się, jak można głosować na Brauna. Był tylko jeden minus: koń zbliżył się niebezpiecznie do płotu i moja noga się zahaczyła. Do końca dnia czułam lekki ból, ale dało się wytrzymać. Na koniec Daniel nie tylko posadził mnie na wózek jak wczoraj, ale i przytulił. Powiedział:
– Jesteś fajną dziewczyną.
Poczułam wtedy, że trochę przypomina „mojego” Daniela.
W przerwie między hipo a masażem kupiłam przez internet buty. Wyglądają jak zwykłe różowe wysokie adidasy na rzepy, a są ortopedyczne. Czysta satysfakcja.
Na masażu prawie nikt do mnie nic nie mówił, nawet gdy wspomniałam o butach. Masażystki paplały między sobą, Monika też się nie interesowała. Ale masaż pleców jak zwykle konkretny, chociaż żałowałam że nie wspomniałam o bólu nogi.
Potem żelki. Krystyna pchała wózek Moniki, bo ta przyjechała bez opiekuna. Ja prowadziłam swój – średnio mi to wychodziło, szczególnie pod górkę. Po drodze minęliśmy Wojtka z pacjentką.
Na sali miałam dziś więcej energii niż wczoraj. Pomiędzy żelkami a ćwiczeniami w końcu zamówiłam na Temu bluzę dla mamy, bo od dawna mnie o to męczyła. Sobie kupiłam bluzę z Kuromi, przez co mama chwilowo się na mnie obraziła.
Na zajęciach na sali Oliwia spytała:
– To jak, na następnym turnusie wracasz do ćwiczeń z Aleksem czy zostajesz ze mną?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Potem jeszcze dodała:
– Twoja mama to taka miła i pogodna osoba.
Miałam ochotę przewrócić oczami.
Oczywiście na koniec mama zrobiła mi i Oliwii wspólne zdjęcie.
Na stołówce powtórka z rozrywki. Krystyna jak zawsze spakowała swój obiad w szklany pojemnik, żeby Zenon miał co jeść następnego dnia w pracy. On zawsze narzeka na jakość tego jedzenia, ale ona i tak swoje. A ja tylko myślałam, że sama zjadłaby chętnie – jej apetyt przy pochłanianiu zupy na to wskazuje – ale zawsze jest gotowa odstąpić porcję drugiego dania „dla Zenka”.
Zenon miał przyjechać po kolacji, ale zadzwonił, że będzie wcześniej. Więc wcześniej ruszymy do Gdańska.
Jutro morze, pojutrze długa droga do domu.
A w listopadzie – kolejny turnus.
Kaleka księżniczka z końca świata: Na (nie)swoim miejscu (Obyczajowe+P)
2Fajnie, że trochę więcej o tych wszystkich zabiegach, można się czegoś nauczyć, ale chyba niewiele posunęliśmy się w historii. Lekka stagnacja na tym turnusie. Chyba trochę lepiej by było, jakby szczegóły odnoście zabiegów przeplatały się z większą ilością akcji. I nie pamiętam, kto to jest Monika ani Szymon i co robili wcześniej - jako że piszesz dużo i w Twoich opowiadaniach jest mnóstwo osób, dobrze by było wstawiać więcej informacji przypominajek. To nie będzie powtórzenie, a ułatwi czytanie. Rozśmieszył mnie kawałek z Mandaryną i Krychą przekręcającą całą historię, bardzo w stylu mojej babci 
