Hotelowa bajka (wprawka)

1
Ten hotel faktycznie nie różnił się od pozostałych. I ona doskonale o tym wiedziała. Leżała na łóżku i patrzyła na falującą firankę; story także falowały, a kwiaty zdawały się poruszać listkami. Może to wiatr, a może ona widzi coś, czego nie ma? Fikcja splatała się z rzeczywistością, marzenia wchodziły w prawdę, a prawda miała zawsze dwa końce. Kiedyś, jej kroki do tego hotelu były prawdziwe, dziś były magią i tą magią pasła się zachłannie wpatrując się w falowanie materiału, który falować przecież nie musiał. W pokoju obok spała starsza kobieta, charczała i sapała, a ona słyszała dokładnie jej życie. Słyszała jej kaszel przedzierający się przez otwór wentylacyjny, i coś, czego nie potrafiła nazwać. Ale to coś nie pochodziło od kobiety-sąsiadki, a wydostawało się ze ścian. Zdawało się z nich spełzać i ogarniać wolno powietrze, lecz nie miało ani zapachu, ani kształtu i barwy, miało jedynie niby dźwięk, który wnikał do niej samej, lecz nie przez uszy, a przez skórę. To głupota – pomyślała potrząsając głową. Takie rzeczy się nie dzieją, a to coś, to tylko odgłos echa albo coś na jego kształt. Tak się usprawiedliwiała, ale prawda ma przecież zawsze dwa końce.

W końcu wstała z łóżka, nałożyła swoje wyjściowe pantofle, przeczesała włosy, musnęła usta szminką; i już była gotowa do wyjścia. Lecz nim wyszła z wynajętego pokoju zastanowiła się dwa razy. Czy warto wychodzić? Czy musi? I czy nic nie stoi na przeszkodzie? Uzyskawszy własną aprobatę wysunęła się cicho.

Korytarz był zadziwiająco długi. Chciała przetrzeć powieki, lecz pomyślała, że gdy to zrobi stanie się coś okropnego, korytarz się wydłuży, a ona zadziwiona owym wydłużeniem raz jeszcze przetrze powieki, i wtedy on znowu się wydłuży, a to doprowadzi do kolejnego przymknięcia powiek i jeszcze większego wydłużenia korytarza. Tak myślała. Nie miała wyjścia, musiała iść niezależnie od tego wszystkiego, nie zważając na to, że bolą ją nogi, a korytarz zdaje się nie mieć końca. Wiedziała, że to wszystko to tylko pestka, że musi pokonać jeszcze schody, bo winda jest nieczynna; potem wejdzie do holu i zadziwi się jego ogromem; wiedziała, że ujrzy tam uśmiechniętego mężczyznę siedzącego przy stoliku i że on skinie na nią dłonią, a ona się zarumieni, a potem podjedzie od niego, powie część i zamówi sok pomarańczowy, bo właśnie na niego ma ochotę. O czym nie wiedziała? Chyba tylko o tym, że jedyną rzeczą, o której nie wie to to, że o czymś nie wie i że nie potrafi tej niewiedzy sprecyzować. Bzdura - pomyślała, kiedy jej stopa dotknęła pierwszego schodka. Schodziła wolno ślizgając dłoń po gładkiej barierce; patrzyła pod nogi, musiała uważać, by się nie potknąć i nie wyjść na niedojdę, która ze zwykłych schodów spada. Kiedyś babka tak ją nazwała; powiedziała: „Jesteś niedojdą, bo wiecznie ze schodów spadasz”; od tej pory się pilnuje, baczy by jej się noga nie podwinęła i by nikt nie widział tego, że ona baczy „żeby jej się noga nie podwinęła”. Czysta udręka, bo nie ma to jak to wiecznie baczyć na wszyko i się pilnować i myśleć, że ktoś myśli, że ona wiecznie baczy i się pilnuje. To głupota, pomyślała pokonując półpiętro, jakie jak mam czasem głupie i zakręcone myśli. Sama się sobie dziwiła, ale była uważna, pokonała schody szybko i zwinne i teraz jej oczom ukazał się hol, którym miała się zachwycić. I zachwyciła się, bo zachwycenie było w planie. Potem dojrzała stolik, siedzącego przy nim bruneta, znajomy gest dłoni i uśmiech; no i według planu się zarumieniła, a potem usiadła naprzeciw owego mężczyzny i zamówiła sok pomarańczowy. - Cieszę się, że cię widzę - wycedziła, a on jak zwykle popatrzył na nią tak, jakby kłamała. Czy kłamała? – Nie wiedziała, nie zamierzała kłamać, powiedziała to, co wypadało powiedzieć, a sprawa była nader konfliktowa; sama czasem nie wiedziała co jest co. Nie tak dawno miała dylemat czy wychodzić z pokoju czy też nie, teraz, czy uspokoić swojego towarzysza i powiedzieć mu już, teraz, od razu, że tęskniła jak diabli, czy może potrzymać go jeszcze przez chwile w niepewności. – Jak diabli za tobą tęskniłam, czy tego nie widać? - rzekła w końcu, zapominając o tym, że miała się nad tym jeszcze zastanowić. Stało się. On lekko skrzywił usta i złapał ją za rękę; ona się uśmiechnęła i mrugnęła okiem na znak, że jej towarzysz ładnie dziś wygląda. Wyglądał tak sobie, był nieogolony i uważała, że tak się nie godzi. – „Nowa moda” - mówił gładząc się po brodzie, kiedyś tam i gdzieś tam, bo dokładnie nie pamięta kiedy to było. Powiedziała mu wtedy, że nie za bardzo jej się to brodowanie jego uśmiecha, bo ją kolii gdy całuje. – „Mam delikatną skórę” – mówiła. – „Ta broda, a właściwie zarost, mnie podrażnia.” – Na co on rzekł: - „Ja całuje czule.” Roześmiała się, co uznał to za aprobatę. Teraz myślała, że mężczyźni są dziwni; dziwacznie myślą, dziwacznie się zachowują i opowiadają dziwy nie z tej ziemi, to samo on myślał o kobietach. Patrzył na nią i dziwił się, czemu wiecznie się marszczy. Marszczy nos, a jak nie nos, to czoło. Kobiety już takie są, marszczą się, a potem się martwią i wklepują w siebie tony kremu przeciwzmarszczkowego nie wiedząc, że to nic nie da, bo marszczą się znowu, a marszczą się dlatego, że się dziwią, że się marszczą. Takie koło zamknięte.

W końcu stuknęli się drinkami - bo ona tak to sobie wymyśliła - jej szklanka uroniła krople soku pomarańczowego, jego piwa. Rozmawiali, a ich oczy stykały się gdzieś na granicy i nikt tej granicy nie przekraczał. Kiedy dopili to, co mieli dopić, wstali i zaoferowani rozmową dotyczącą cen hotelowych pokoi skierowali się do windy zapominając, że jest zepsuta. Zgrzytnęło. Popatrzyli po sobie i zadali sobie pytanie: Kto pierwszy skierował ich koki do windy? Oskarżali się wzajemnie, wymachiwali dłońmi, aż w końcu zaczęli tłuc nimi w metalowe drzwi. Nikt ich nie słyszał, wiec tłukli się jeszcze bardziej; i znowu nikt ich nie słyszał. Po godzenie tłuczenia, zrezygnowali. Popatrzyli po sobie i postanowili jednoznacznie: Wejdziemy w lustro i znajdziemy się po drugiej stronie. Tak też zrobili.

3
Podobało mi się. Styl pisania jest charakterystyczny, taki nieokreślono-osobisty, próbujący opisać to czego opisać się nie da. Tfu, co opisać jest trudno.



Przez tekst prześlizgnąłem się jak przez masło, było szybko, gładko, choć broda trochę drapała w delikatną skórę. Podobała mi się irytacja zmarszczkowo - kremowa.



Ale końcówka jakaś taka dziwna, to lustro jakimś symbolizmem zalatuje. Albo Alicją ;)



Pisz dalej, Tfu.



I zmień sobie nick...
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.

4
Cóż, jest polot, jest ciekawe, jednak mnie trochę nużyło. Może to przez zbitą formę tekstu o niewielu akapitach (należało to do Twoich planów? Bo mi skutecznie chciało utrudnić lekturę), może przez myśli bohaterki, które wreszcie miast ciekawić, zaczęły drażnić... Sam nie wiem.



Mimo to jednak, czuć tajemnicze, nieokiełznane, przez niektórych nienazwane jajo, czuć uczucia, czuć wyżej wspomniany polot i to jest najważniejsze. Klimat tekstu jest specyficzny i z pewnością nie łatwostrawny - i chyba o to chodziło, prawda?



Mi natomiast końcówka się podobała, idealna klamra dla narastającego klimatu, ładne, magiczne podsumowanie. Szkoda natomiast, że tak naprawdę niewiele można powiedzieć o bohaterce.



Jeśli chodzi o błędy to interpunkcja + imiesłowy. Proszę, przyda się ten link: http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629779 ; poza tym, gdy w jednym zdaniu używamy 'i' więcej niż raz, to następne oddzielamy przecinkiem.



Podsumowując, niewątpliwie ciekawe i klimatyczne opowiadanie, które jednak trochę mnie nużyło swoją specyficzną ciekawością i klimatycznością. ;)



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
Patren

No cóż - ta zbita forma jest zamierzona. Można by było porozdzielać tekst, ale mi się zdaje, że lepiej dla niego jak jest taki zbity, zlany w jedno. Chodziło mi o to, by nie łamać tekstu, by wszystko łączyło się ze sobą. A myśli bohaterki nie tylko ciebie wkurzyły - sama się zdziwiłam co napisałam i jak moja bohaterka myśli ;). No cóż. Takie teksty piszą się mi same i nie bardzo mam nad nimi kontrolę, tak wiec jest jak jest, wychodzi jak wychodzi. Dzięki za link (przydał się, nie wiedziałam o tych imiesłowach). Nie lubię interpunkcji. To znaczy jak pisze wolno, to jeszcze jakoś wychodzi, a jak szybko zjadam przecinki i potem źle mi się je wstawia.



GreyMoon

Chyba jednak zalatuje Alicją :) - bo właśnie to mi się nasunęło na myśli podczas pisania.

A nicka nie zmienię - podoba mi się, bo jest taki paskudny, tfu ohydny. No i przyzwyczaiłam się do niego. A poza tym nie wiem czy można.



Ninetongues

Angeli Carter nie czytałam.



pozdrawiam i dzięki
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”