Sroka zerknęła przez okno, potem zamachała kilka razy skrzydłami, a na koniec zrobiła taki rumor, że całujące się gołębie zapomniały o miłości podrywając się w popłochu z linii wysokiego napięcia. Czarnobiała awanturnica kompletnie olewała śpiącego Kwisa.
Skrzeczała tak przeraźliwie, że obudzony wyskoczył z łóżka, będąc pewnym, że stało się coś złego. Po sekundzie stojąc na chwiejnych nogach, prawie upadł, kiedy rozbudzona głowa nie zgrała się jeszcze z uśpionymi mięśniami. Usiadł ostrożnie na skraju łóżka i trzymając dłonie na skroniach, próbował uspokoić małe tsunami pod czaszką.
Bardzo chciał powyrywać ptaku skrzydła i wbić w dziób stolarski gwoźdź, ale zaraz wyobraził sobie stado wróbli-morderców chcących pożreć krzykacza i to dużo bardziej przypadło mu do gustu.
Podniósł kapeć z wykładziny, dokładnie analizując ciężar i odporność szyby na uderzenie. Trafienie w okno było dziecinnie proste. Pewny, że problem został rozwiązany, zniknął pod kołdrą, próbując znów zasnąć.
Wszystko na nic, a nawet gorzej, bo bezczelny ptak nie tylko już skrzeczał, ale zaczął stukać dziobem w szybę, kompletnie się nie przejmując człowiekiem w sypialni.
Marcin spojrzał niechętnie na budzik, a potem na wpół zaciągniętą roletę. Wstał z łóżka, marząc o ciepłym poranku. Niestety, niebo wyglądało jak ogromna płachta blachy poprzetykana czymś na kształt chmur, więc zapewnienia kobiety w telewizji o nadchodzących słonecznych dniach, jak zwykle okazały się bzdurą.
Wpływanie i stymulowanie procesów atmosferycznych było faktem od kilka lat, a rząd w zależności od potrzeb robił z pogodą, co tylko chciał. Kiedy ludzie nie protestowali i nie wybijali okien w ministerstwach, to słońce świeciło pełnym blaskiem. Gdy rzucali jajkami w premiera lub ujawniali przekręty polityków... szarość nad ich głowami wpędzała mieszkańców w jeszcze większą depresję.
Marcin puknął w szybę kilka razy, chcąc wystraszyć ptaka i zmusić do opuszczenia parapetu, ale ten nie zwracał na mężczyznę uwagi. Wiem, że istniejesz, ale zupełnie mnie to nie obchodzi . Zachowanie intruza było tak nienaturalne, że Marcin zaczął podejrzewać swojego kierownika z pracy.
Nie pracował i siedział w domu, a pensja, choć nie cała wpływała mu na konto. Szpiegowska sroka wyglądająca jak prawdziwa? Zaczął się jej dokładnie przyglądać, ale nie zauważył nic podejrzanego, choć do końca pewny tego nie był. Wielu ludziom kwarantanna Marcina na pewno się nie podobała i gdyby tak udało się przyłapać delikwenta na oszustwie... zadrżał, myśląc o konsekwencjach.
Jeszcze jedno zaintrygowało mężczyznę. Z okna swojego mieszkania na czternastym piętrze widział miasto w całej okazałości i widział też słońce świecące nad zamożną północną dzielnicą. Tu szarość i nędza wyciekająca z nieba, a kilka kilometrów dalej ładna pogoda dla bogaczy i partyjnych kacyków.
Poszedł do łazienki i myjąc zęby, spojrzał na licznik zużycia wody. Miesięczny limit zbliżał się niebezpiecznie do czerwonej kreski, a do końca września pozostawało jeszcze przecież kilka dni.
- Od jutra pijesz kawę albo myjesz zęby - odezwał się ponurym głosem i zerknął na rolkę papieru toaletowego, stojącą na półce obok Barbie z odłamaną ręką.
Używaj rozsądnie
Napisu nie dało się nie zauważyć. Tłusty druk i czcionka nawet z tej prostej fizjologicznej potrzeby zrobiła problem wagi państwowej. Rząd oszczędzał na podcieraniu tyłków, a drewniane dacze prominentów za miastem wyrastały jedna za drugą.
Wszedł do pokoju córki i usiadł na skraju łóżka, długo patrząc na jej twarz.
Pokochał Magdę od dnia, kiedy lekarze i wytyczne rządowe uznali ją za odpad społeczny.
Niemowlaka płci żeńskiej znaleziono na schodach szpitala. Zbadano dokładnie, zrobiono testy i wyszło, że marna z niej będzie patriotka. Wyglądała źle, miała słabe geny i według zarządzeń władz, nie była nikomu do niczego potrzebna. Dziewczynkę zawinięto w brudne prześcieradło i polecono panu Heńkowi z administracji pozbyć się problemu. Pozbywanie się problemu polegało na umieszczeniu dziecka w jakimś obskurnym sierocińcu, gdzie umarłoby od chorób lub z głodu albo sprzedaliby je domorosłym amatorom filmów porno.
Pan Heniek wszelką władzą się brzydził, polecenia przychodziło mu wykonywać z wielkim oporem i na pohybel władzom szpitala też posiadał córkę. Niemowlaka nie mógł zabrać do domu, bo wolno było mieć tylko jedno dziecko, ale przypomniał sobie o sąsiedzie Marcinie i jego żonie Patrycji. Ta parka bardzo pragnęła mieć potomka, lecz pomimo kilkuletnich starań z ich mieszkania nie dochodził wrzask głodnego lub zaszczanego małego szkraba.
Pan Heniek uważał się za człowieka czynu, więc długo się nie zastanawiał. Zapakował małą do wysłużonej, skórzanej torby i odważnie ruszył do wyjścia z budynku szpitala. Na pytanie strażnika, dlaczego wychodzi wcześniej, odpowiedział, że źle się czuje, a kiedy podejrzliwy ochroniarz usłyszał dziwne odgłosy z torby i chciał to sprawdzić, pan Heniek kazał mu się odpierdolić. Ten wzruszył tylko ramionami, podkręcając wąsa. Uśmiechnął się i pozwolił mu wyjść, bo przecież, co taki biały kołnierzyk i pierdoła z administracji mógł wynosić ze szpitala.
Kwis siedział na łóżku i patrzył na śpiącą córkę, mocno żałując, że ta tak szybko urosła. Nie wdrapywała mu się już na kolana i nie obejmowała szyi, całując po twarzy. Miała dwanaście lat, mózg wyprany rządowymi wytycznymi, sprzedawanymi przez nauczycieli, a ojciec stał się elementem zbędnym. Pogłaskał dziewczynkę po twarzy i lekko szarpnął za ramię.
Otworzyła oczy, przyglądając mu się przez chwilę. Usiadła, poprawiając rozmierzwione włosy i unikając jego wzroku, wstała z łóżka.
- Dzień dobry, ojcze.
Od bardzo dawna nie słyszał radości w jej głosie, kiedy rozmawiali. Zwykle Marcin o coś pytał, a ona odpowiadała bez entuzjazmu.
- Chcesz jajka na śniadanie? - spytał.
Wzruszyła nieznacznie ramionami, nie okazując jednak braku szacunku. To byłoby niegrzeczne oraz zdecydowanie niezgodne z normami wpajanymi przez nauczyciela od Wychowania Patriotycznego. Rodzina jest ważna, co prawda nie tak jak sprawy państwa i dobro ogółu, ale jednak rodzicom należało okazywać szacunek i mieć o nich dobre zdanie.
W myślach uważała ojca za słabego, bo urodził się jeszcze w starych czasach i często emocje brały u niego górę nad zdrowym rozsądkiem. Westchnęła niecierpliwie, kiedy zbyt długo się jej przyglądał do tego uśmiechając się bez wyraźnego powodu.
- Chciałabym się ubrać!
Opuścił pokój bez słowa i poszedł do kuchni gdzie w lodówce leżały dwie świeże pomarańcze cudem kupione od znajomego sklepikarza. Z zamrażalnika wyjął ciasto chlebowe i włączył mikrofalówkę na dziewięćdziesiąt sekund. Podgrzał olej na patelni i wlał jajka z kartonowego pudełka.
Smażył je na palniku o małej mocy, słuchając wiadomości z radia.
Rząd odnosił kolejne sukcesy na arenie międzynarodowej. Polska jest na siódmym miejscu pod względem ilości szczepień a niski poziom nowych zakażonych wirusem utrzymuje kraj w pierwszej dziesiątce w Europie.
Kobieta czytająca wiadomości wstrzymała głos i nie kryjąc wzruszenia, oznajmiła;
Minimalna płaca została podwyższona i wynosi teraz sześćset dwadzieścia cztery euro miesięcznie...
Wyłączył radio, nie mogąc słuchać tych bzdur. Sześćset euro na rzeczy, których i tak nie można było kupić. Pamiętał, że jak był dzieckiem, to ojciec opowiadał mu o stanie wojennym i kartkach na żywność. Dwa i pół kilo mięsa na miesiąc, butelka wódki i kilogram cukru.
Teraz mieli to samo. Sklepy świeciły pustkami, a kupienie czegoś do jedzenia przypominającego jedzenie graniczyło z cudem. Kraj zamykano przeciętnie dwa razy w roku na kilka miesięcy, ludzie umierali na wirusa i z głodu, ale budżet państwa miał się dobrze, bo przecież tak twierdził premier teatrzyku lalkowego zwanego rządem. Elita miała się bardzo dobrze, smakując każdego dnia waniliowe serniki, a on i jemu podobni składali papier toaletowy tylko na raz, czując zbyt dobitnie jak gówno przejmuje kontrolę nad ich życiem.
Magda pojawiła się w kuchni po pięciu minutach z nieodłącznym tabletem w dłoni. Elektroniczne paskudztwo całkowicie pozbawiło ją cech dorastającej dziewczynki. Rozkład dnia w urządzeniu nie pozwalał przy dźwięku alarmu spóźnić się o nawet kilka sekund. Spotkania z koleżankami, czy wieczorna toaleta o wyznaczonej porze. To wszystko wyznaczał tablet, który potrafiła obsługiwać perfekcyjnie, nie wiedząc, co to miłość, empatia czy najzwyklejszy w świecie uśmiech. Żyła pod dyktando szkolnych wytycznych, uwielbiała nauczycieli robiących jej z mózgu papkę. Marcin był tylko ojcem, a to za mało na zaszczycenie go rozmową.
- Co w szkole, córeczko?
Zerkał na nią ukradkiem. Wpatrzona w ekran, kompletnie nie zwracała uwagi, co dzieje się wokół. Rozdrabniała widelcem zbyt przysmażone jajka, nie wydając przy tym nawet słowa skargi.
Marzył o tym, by choć raz uniosła głowę i posłała mu uśmiech. Żeby narzekała na przypalone jajka i obróciła w żart kulinarne zdolności ojca. W ciemnozielonym mundurku wyglądała jak na zdjęciach dziadka sprzed lat. Młodzież socjalistyczna. Gotowi na poświęcenia, pracę do utraty tchu, a ich uwielbienie dla państwa i ustroju graniczyło z obłędem.
- Dobrze, ojcze... wszystko jest dobrze.
Spojrzała w końcu na niego, ale jej twarz nic nie wyrażała. Jak kobieta w recepcji na pogotowiu. Kość wystaje ze złamanej nogi, a on informuje, że lekarz będzie za trzy godziny.
- Masz chłopaka? – spytał.
Czuł się podle, uderzając poniżej pasa, ale ta obojętność była jeszcze gorsza. Zauważył jak wzrok biegający po ekranie tableta nagle zatrzymał się w miejscu.
Strzał prosto w tarczową dziesiątkę.
- Bo jak masz chłopaka, to może byś go kiedyś tu zaprosiła
- Tato!
Zgroza, wstyd, naruszenie prywatności. Jak stary i durny ojciec mógł pytać o takie rzeczy.
- No, co? Tylko jestem ciekaw.
Uśmiechnął się niewinnie, bardzo chcąc pocałować tę naburmuszoną buźkę. Podniósł poprzeczkę wyżej.
- To jak widzę, masz chłopaka. - Udał zawstydzonego. Splótł dłonie na głowie i zadał finałowy cios. - Lubisz się z nim całować? No, wiesz, z tym twoim chłopakiem.
Magda zerwała się z krzesła i czerwona jak burak wybiegła z kuchni. Przez chwilę słyszał, jak demolowała pokój, a potem rozległ się trzask zamykanych drzwi od mieszkania.
Marcin wrzasnął radośnie. Poszedł do pokoju córki sprawdzić, czy faktycznie wyszła, choć takie triki w wykonaniu dwunastolatki były raczej mało prawdopodobne. Usiadł na łóżku i patrzył na zdjęcie zmarłej zony.
- Jest jeszcze szansa, kochanie. - Pogłaskał twarz uśmiechającą się ze zdjęcia. - Tam w środku, w sercu naszej córeczki coś jeszcze zostało.
Nie wiedział jeszcze jak, ale postanowił, że będzie walczyć o jej uczucie.
Teraz mógł to zrobić i miał wystarczająco dużo wolnego czasu, by się tym zająć. Siedział w domu, podejrzewany o zainfekowanie wirusem, choć wirus zawsze omijał go szerokim łukiem. To siedzenie w domu tak przypadło mu do gustu, że trwało już od dwóch miesięcy. Kiedy mijał okres dwutygodniowej kwarantanny pojawił się w pracy na moment, kichał kilka razy i znów odsyłano do domu na czternaście dni. Zarządzenia odgórne były bezlitosne dla pracodawcy. Kto kicha lub kaszle, przebywać wśród innych ludzi nie może.
Marcin usiadł przy biurku, zastanawiając się, co ma napisać w miesięcznym donosie na przyjaciela. Każdy obywatel państwa musiał zgłosić posiadanego przyjaciela lub kilku, o ile ich tylu miał. Można było oczywiście niczego nie deklarować i donos nie musiał być napisany, ale wtedy stawało się jednostką aspołeczną i traciło szansę na jakiekolwiek przywileje.
Nagrodą za ważną informację mógł być jeden dzień na łonie natury. Las czy jeziora, nie mówiąc o wspinaczce na któryś z trzech szczytów górskich, dostepnych w kraju. To była nie lada okazja, by opuścić betonowe więzienia zwane miastami.
Za dobry donos dostawało się pięć punktów, a za próbę wyłgania się nic nieznaczącym poinformowaniem służb o potknięciu opisywanego można było takich punktów nie dostać wcale. Punkty dostawało się za prawie wszystko, a traciło za jeszcze więcej.
Zużyłeś mało wody, to jesteś bohaterem. Twoja niezadowolona twarz w kolejce po zakupy w spożywczaku mówi Nam wyraźnie, że nie jesteś z Nami i nie wspierasz dobra ogółu.
Kamery były wszędzie, a kadry z podejrzanymi zachowaniami obywateli trafiały każdego wieczora do Działu Analiz.
Napisanie tego donosu bardzo wyczerpywało Marcina. Nie bardzo wiedział, co ma zakapować, a że i tak musiał to zrobić, więc cierpiał. Dopiero uchylone okno podsunęło mu pomysł. W zeszłym miesiącu Andrzej doniósł władzom, że Marcin stoi nagi w oknie, przez co mocno podatny na zimno z zewnątrz łatwo łapie katar, a przez to symuluje objawy wirusa i jest wrogiem ludu, bo nie chodzi do pracy, płaci mniej podatków i budżet kraju traci wpływy.
Przysporzyło to Kwisowi sporo problemów. Odebrano mu większość punktów, a kontrole z pracy stawały się nagminne.
Andrzej nie był złym człowiekiem. Po prostu zwykły kretyn, pazerny na górskie widoki i świeże powietrze. Chciał zabłysnąć, przypodobać się władzy, nie zdając sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządza przyjacielowi. Nie można jednak było tak tego zostawić. Marcin zastanawiał się jak mu odpłacić. Chciał go ukarać, ale nie zrobić krzywdy.
Po kilku minutach gorączkowych przemyśleń już wiedział. Poskarży władzom, że Andrzej uprawia seks z żoną częściej niż raz w miesiącu. Przewinienie to nie było traktowane zbyt poważnie, ale jednocześnie kara wystarczająco poniżała wskazanego. Musiał publicznie przepraszać swoją kobietę za fizyczne towarzystwo mężczyzny.
Wirtualne Kabiny Rozkoszy dawały przyjemność dużo lepszej jakości niż nieporadne próby facetów wywołania orgazmu u kobiet, a spółkowanie z zaniedbanym, otyłym kochankiem mogło je tylko narazić na psychiczne powikłania. Państwo dbało o kobiety, wiedząc doskonale, że zadowolona babka jest dużo przydatniejsza od tej wkurwionej, a maszyna pokocha lepiej od gościa z małym fiutkiem.
Marcin skończył pisać i zadowolony, postanowił zaszaleć, parząc drugą tego ranka kawę. Usiadł przy oknie w kuchni, patrząc z zazdrością na słoneczne niebo nad Północną dzielnicą. Rozmyślał o nieżyjącej Patrycji i o tym, jak bardzo kochał.
Po powrocie z wakacji w Brazylii rozchorowała się i trafiła do szpitala. Po kilku dniach otrzymał urzędowe zawiadomienie o jej śmierci. Wirus nie pozwalał pożegnać się nawet z bliskimi.
Zamierzał właśnie usiąść przed komputerem i zarobić na swoje siedemdziesiąt procent pensji, analizując komentarze pod artykułami swoich kolegów z pracy, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Jakiś natręt bardzo chciał dostać się do mieszkania. Pukanie bardziej przypominało walenie pięściami, a Marcin nie zdziwiłby się, gdyby ten ktoś zaczął jeszcze kopać.
W przedpokoju wsunął dłoń do kieszeni. Namacał kopertę wypełnioną czarnym pieprzem i potarł lekko nos.
Na klatce schodowej stał ochroniarz z jego redakcji, uprawniony i oddelegowany przez szefostwo do sprawdzania pracowników na kwarantannie. Zwykle wysyłali takich właśnie osiłków, bo naród był nerwowy, a sytuacja w kraju ułatwiała decyzję o złamaniu nosa takim nieproszonym gościom.
Patrzył na Marcina podejrzliwie, zachowując przepisowe dwa metry odstępu.
- Kichasz i kaszlesz? - spytał, obserwując zachowanie kontrolowanego pracownika. Jeden nerwowy ruch i elektryczny paralizator poszedłby w ruch.
- Kicham i kaszlę. - odpowiedział, uśmiechając się przyjacielsko. Tak przynajmniej mu się wydawało. Kiedyś przysłano tu kobietę i to Marcinowi bardziej się podobało, ale zbyt dużo opowiadał o swojej samotności i urocza kontrolerka już więcej nie pojawiła się przed drzwiami mieszkania.
Ochroniarz cmoknął niespecjalnie przekonany, ale kiedy już chciał zarzucić mu kłamstwo, potężne kichnięcie rozległo się z mieszkania. Potem drugie i trzecie.
- Kaszlesz? - Wystraszony osiłek cofnął się o kolejny metr.
Udawanie kaszlu było prostsze i po kilku sekundach kontroler już zbiegał schodami na parter, zapominając o windzie. W raporcie napisał;
Zainfekowany przez wirus
Marcin wrócił do biurka. Włączył komputer i otworzył stronę z dumnie pulsującym logo Moja Ojczyzna. Tam właśnie pracował i tam właśnie od kilku tygodni starał się bardzo mocno nie pojawiać, udając zakażonego.
Wzrok przeskakiwał mu po różnych nagłówkach artykułów, ale na żadnym nie zatrzymał się dłużej niż ułamek sekundy.
Dominowały sprawy państwa i niekończące się sukcesy rządzących. Otwarcie nowej elektrowni napędzanej słońcem, która miała zasilić blisko dwanaście procent powierzchni kraju. Fejkowe zdjęcie było tak marnie zrobione, że tylko kompletny ignorant uwierzyłby w te egzotyczne drzewa rosnące naturalnie we wschodniej Europie. Przeczytał tekst pod zdjęciem i uznał, że nie zasłużyła nawet na jeden punkt. Literówki i o zgrozo dwa ortografy. Autorka tekstu to niedouczona idiotka pisząca na poziomie średniaka z gimnazjum. Zaraz jednak przypomniał sobie, że to siostrzenica redaktora naczelnego i zmienił zero na dwa punkty. Z szefostwem nie warto było zbyt mocno zadzierać.
Zabierał się właśnie za czytanie kolejnego artykułu, kiedy przypomniał sobie o dyżurze w świetlicy. Znajdowała się na ostatnim pietrze bloku i każdy z lokatorów miał obowiązek dbania o czystość pomieszczenia. Przeznaczona dla wszystkich z budynku, to jednak gościła głównie mężczyzn. Mieli tam automaty z darmowym alkoholem i papierosami. Kobiety spółkowały z wirtualnymi kochankami, a faceci upijali się za darmo, więc Państwo było prawie spokojne o swoją przyszłość.
2035 - Rozdział 1 - wulgaryzm
2Jak ja mam weryfikować, jak ktoś mi zaraz na początku takie coś podtyka? Mam wierzyć na słowo, żeś Waszmość dzieło swe przeczytał przed wrzuceniem?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
2035 - Rozdział 1 - wulgaryzm
3A co w tym zdaniu jest nie hallo???
Słownik języka polskiego PWN
powyrywać
1. «wyrwać wiele czegoś lub wyrwać coś w wielu miejscach»
2. «uwolnić, ocalić wiele osób»
3. «spowodować nagłe ocknięcie się, otrząśnięcie się z jakiegoś stanu wielu osób»
4. pot. «o wielu osobach: gwałtownie ruszyć z miejsca»
2035 - Rozdział 1 - wulgaryzm
4Thanie chodzi chyba o to, że powyrywać skrzydła (komu? czemu?) ptakowi. "Ptaku" to inny przypadek.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
2035 - Rozdział 1 - wulgaryzm
5Dobra, to pomijając tamto powyżej - na początek mała łapanka (choć nie zawsze negatywna).
Generalnie jest tak, że jak łączysz dwa kolory, to łączysz je dywizem, a jak mowa o odcieniu np. jasnoniebieski, to już piszesz łącznie.
Nie wypisywałam wszystkiego, co mi zazgrzytało - na pewno doszłoby sporo interpunkcji i co nieco nadużywania imiesłowów (tych wszystkich -ąc). Tekst wygląda na dość niedbały. Szkoda, bo są też błyski. Fajne zdania, fragmenty z pazurem, nieźle zarysowany świat. Trochę coś między wspomnieniami z PRLu, a przyszłościową antyutopią w stylu Orwella - ma to nawet potencjał. Spodobało mi się przełamanie schematu takiej ocalonej, ukochanej córeczki, która zwykle jest idealna, związana emocjonalnie z opiekunem itd. To, że i ją system zdołał (przynajmniej w pewnym stopniu) odczłowieczyć jest ciekawe. Nawet zainteresowało mnie, co nowego mógłbyś jeszcze w tym klimacie pokazać. Tylko najpierw język do dokładniejszego szlifu, bo momentami można się zniechęcić.
Powodzenia w dalszej pracy (jeśli to faktycznie rozdział 1 z czegoś dłuższego).
Pozdrawiam,
Ada
Otwarcie mi się podoba. Nie wiem, czy nie pocięłabym jakoś na dwa zdania, ale tak czy tak "chwyciło".tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Sroka zerknęła przez okno, potem zamachała kilka razy skrzydłami, a na koniec zrobiła taki rumor, że całujące się gołębie zapomniały o miłości podrywając się w popłochu z linii wysokiego napięcia.
"czarno-biała"
Generalnie jest tak, że jak łączysz dwa kolory, to łączysz je dywizem, a jak mowa o odcieniu np. jasnoniebieski, to już piszesz łącznie.
Zamiast "będąc pewnym" starczyłoby "pewny". Sens ten sam i niby nic nie jest błędne, ale czasem skrócenie działa na korzyść zdania. Płynności czytania itd.tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Skrzeczała tak przeraźliwie, że obudzony wyskoczył z łóżka, będąc pewnym, że stało się coś złego.
Wiem, o jaki stan Ci chodzi, ale to pierwsze zdanie jest nieudane. Niestaranne. "Stojąc prawie upadł"? Nie za bardzo.tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Po sekundzie stojąc na chwiejnych nogach, prawie upadł, kiedy rozbudzona głowa nie zgrała się jeszcze z uśpionymi mięśniami. Usiadł ostrożnie na skraju łóżka i trzymając dłonie na skroniach, próbował uspokoić małe tsunami pod czaszką.
Od kilku lat.
Pograłabym tu inaczej zaimkiem. "Gdy rzucali jajkami w premiera lub ujawniali przekręty polityków, szarość nad głowami wpędzała ich w jeszcze większą depresję."tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Gdy rzucali jajkami w premiera lub ujawniali przekręty polityków... szarość nad ich głowami wpędzała mieszkańców w jeszcze większą depresję.
A to mi się podoba.tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Tu szarość i nędza wyciekająca z nieba, a kilka kilometrów dalej ładna pogoda dla bogaczy i partyjnych kacyków.
Jeden z takich drobiazgów, na które warto uważać, bo wpływa na odbiór. Powtórzenie (pytał-spytał), którego łatwo uniknąć, bo przecież widzimy, że pyta i nie potrzebujemy tutaj atrybucji.tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Od bardzo dawna nie słyszał radości w jej głosie, kiedy rozmawiali. Zwykle Marcin o coś pytał, a ona odpowiadała bez entuzjazmu.
- Chcesz jajka na śniadanie? - spytał.
Dosadne, dobre. Zwłaszcza, że poprzedzone wcześniej już wzmianką o racjonowaniu papieru.tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Elita miała się bardzo dobrze, smakując każdego dnia waniliowe serniki, a on i jemu podobni składali papier toaletowy tylko na raz, czując zbyt dobitnie jak gówno przejmuje kontrolę nad ich życiem.
Zdanie-koszmarek.tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Rozkład dnia w urządzeniu nie pozwalał przy dźwięku alarmu spóźnić się o nawet kilka sekund
Wcześniej szło o kobietę na recepcji, więc raczej "ona".tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Kość wystaje ze złamanej nogi, a on informuje, że lekarz będzie za trzy godziny.
"Jak bardzo ją kochał"? Czy tak ogólnie kochał cokolwiek?tomek3000xxl pisze: (wt 20 paź 2020, 19:47) Rozmyślał o nieżyjącej Patrycji i o tym, jak bardzo kochał.
Nie wypisywałam wszystkiego, co mi zazgrzytało - na pewno doszłoby sporo interpunkcji i co nieco nadużywania imiesłowów (tych wszystkich -ąc). Tekst wygląda na dość niedbały. Szkoda, bo są też błyski. Fajne zdania, fragmenty z pazurem, nieźle zarysowany świat. Trochę coś między wspomnieniami z PRLu, a przyszłościową antyutopią w stylu Orwella - ma to nawet potencjał. Spodobało mi się przełamanie schematu takiej ocalonej, ukochanej córeczki, która zwykle jest idealna, związana emocjonalnie z opiekunem itd. To, że i ją system zdołał (przynajmniej w pewnym stopniu) odczłowieczyć jest ciekawe. Nawet zainteresowało mnie, co nowego mógłbyś jeszcze w tym klimacie pokazać. Tylko najpierw język do dokładniejszego szlifu, bo momentami można się zniechęcić.
Powodzenia w dalszej pracy (jeśli to faktycznie rozdział 1 z czegoś dłuższego).
Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
2035 - Rozdział 1 - wulgaryzm
6Dziękuję Ada za przeczytanie i cieszę się, że choć trochę Ci sie podobało... błedy ... no cóż... nieuków nie sieją, bo sami się rodzą 

2035 - Rozdział 1 - wulgaryzm
7tomek3000xxl, Przepraszam za odrobinę off-top, bo nie czuje się na siłach cokolwiek doradzać, ale jakbyś szukał takiego [analfa]beta-readera to się zgłaszam
. Dawno nie czytałem tak smakowitego tekstu i chętnie poczytałbym więcej. Po prostu mój temat.
Pozdrawiam
M.

Pozdrawiam
M.