Wiatr w Warszawie

1
Hej, chciałbym zaproponować Wam część pierwszego w moim życiu opowiadania:


Ściśle tajny detektyw wydziału kryminalnego, sesji przeciwdziałania przestępczości pozaideologicznej- Lew Jarowiecki przebywał w gruzach
Warszawy od 4 dni i do tej pory poczynił bardzo nikłe postępy dla swojej misji. Zamieszkiwał w tym czasie najwyższe z rumowisk tego byłego miasta, to znaczy jedno, ze stosunkowo łaskawiej potraktowanych w okresie ostatnich kilku lat, przez bomby, granaty, karabiny maszynowe, miotacze ognia i kilofy, pięter budynku "pasty". Lew Jarowiecki był w Warszawie po raz drugi w swoim życiu i zapamiętał swój aktualny dom jak i całe miasto zdecydowanie inaczej. Przechadzał się teraz z trudem, wyrytymi rowami tego miasta, które kiedyś były uliczkami i chodnikami i nie wiedział, czy w sumie dalej jest to Warszawa. Podczas rozmowy odbytej z Nikitą Kozymem, wysoko postawionym sztabowcem kontrwywiadu "smiersz", dowiedział się, że istnieją daleko zaawansowane plany centralnego kierownictwa w zakresie przemianowania Warszawy zgodnie z
duchem bieżącego nurtu wydarzeń. Otóż, jak powiedział mu Nikita Kozym, już za kilka tygodni te osmolone, przeżarte zapachem śmierci
i pocisków zgliszcza miały nazywać się "Nowym światłem", czy jakoś tak.
Na początku lekko go to zszokowało, potem poirytowało, a potem, kiedy tu zawitał i zobaczył to co zobaczył- rozbawiło.
Ale teraz już prawie o tym nie pamiętał...
Miało się to nijak do tego po co tu przyjechał. Jego zadanie było całkowicie pozapolityczne, zresztą tak jak każde inne, które
wypełniał w przeszłości. Miał mało czasu. Dostarczono go tu zakamuflowaną na pojazd medyczny ciężarówką modelu ZIS-5W, po to żeby zapolował. Żeby zapolował skutecznie, cicho i szybko. Tak jak wcześniej, jak zawsze. Ale Lew Jarowiecki nigdy nie widział wcześniej czegoś tak bardzo zniszczonego jak Warszawa. Nigdy nie słyszał też tylu opowiadanych, z tak mocno skondensowanym w oczach strachem historii o żadnym swoim celu. Strach ten utrzymywał się w oczach nie tylko prostych i tak przecież żyjących w wiecznym strachu, zmaltretowanych ludzi z którymi rozmawiał zbierając informację o "wietrze", ale i w oczach doświadczonych w gwałtach i wszelkiej maści morderstwach- pośrednich, czy bezpośrednich, żołnierzy i NKWdzistów. Wiedział, że "wiatr" też poluje, że tu w tym miejscu, tu gdzie jeszcze kilka miesięcy temu pod okupacją mieszkał i milion ludzi, z którego zostało pustynne cmentarzysko, będą polować na siebie nawzajem.

-Tak, to zawsze jest bardzo proste. - Pomyślał i nie miał pojęcia jak bardzo się myli.

Nikta Kozym, z którym odbył rozmowę przy butelce angielskiego koniaku, przy małym dostarczonym w pośpiechu przez mechanika stoliku
zapytał Lwa, czy nie czuje dyskomfortu, wiedząc, że polując sam również bardzo szybko staje się celem. Dopytywał czy nie przeszkadza mu, że poluje na niego jego przeciwnik a w tym samym czasie przypatrują mu się uważnie, właśnie tacy jak on-Nikita, nerwowi i niecierpliwi siepacze z NKWD? -Chociaż pytał, Nikita Kozym brzmiał bardziej jakby o czymś starał się Jarowieckiemu przypomnieć.

-Cóż Nikita, kiedyś owszem, lekko mnie to deprymowało. -Odparł mu wtedy Lew, przewracając szklankę w palcach i przyglądając się
jej bez emocji. -Ale teraz już nie, wiesz dlaczego? -Podniósł wzrok i z lekko zaznaczonym uśmiechem spojrzał mu w oczy.

-Nie wiem towarzyszu.-Odparł Nikita mechanicznie i nie czekając na odpowiedź wciągnął z zewnętrznej części dłoni grudkę czerwonej tabaki. -Ale chętnie się dowiem. -Dodał na bezdechu.

-Bo z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, że jestem w stanie upolować też ich. Tych natrętnych głupców, a potem ukryć się przed tymi, których upolować nie zdołam. Jest też jeszcze jedno... Wiesz, ja po prostu jestem po waszej stronie! Po co Wy tacy nerwowi, wojna już skończona!

Potem oboje wybuchnęli z pozoru serdecznym śmiechem, a teraz Lew z obrzydzeniem wzdrygał się na to wspomnienie. Ale prawda była taka, że NKWD bała się tego gościa, którego zaczęto nazywać "wiatrem". Ale Jarowiecki początkowo nie znał prawdy... A ona była taka, że bali się go, widząc jak systematycznie zostawia po sobie rozczłonkowane części ciał ich przełożonych,
znanych z audycji radiowych i lokalnych wiecy, istotnych dygnitarzy. Bali się też, że jego wygląd do tej pory poznało tylko kilka osób
a stało się tak ponieważ on sam chciał żeby te kilka osób przeżyło i mogło o spotkaniu z nim opowiedzieć.
Cóż...I chociaż Lew Jarowiecki miał w gruzach Warszawy oficjalną obstawę z NKWD, to trzymała się ona od niego z daleka, pozorując tylko swoje kontrolujące go działania. Cóż, tak naprawdę byli dla niego bardzo mili, mając nadzieję, że to on skontroluje i obroni ich.

-Eh... to takie proste -Stwierdził znowu pod nosem. Ale nawet gdyby krzyczał to w Warszawskiej pustyni nikt by nie usłyszał. -Cóż... to takie kurwa zabawne i głupie -pomyślał sobie -Oni pilnują mnie, żebym to ja ich dobrze przypilnował... -To takie typowe....

Początkowo, jeszcze parę dni temu jednak zastanawiał się czemu tą sprawę przydzielono jemu. Kiedy wyrżnięci, posiekani a potem rozrzuceni po polach, w oborach na pożywienie dla świń i krów albo przybici do drzew, czy dostarczeni pocztą do lokalnych siedzib partii zostają poważni komuniści, zazwyczaj "niepolityczna" nawet nie jest o tym informowana. Oczywiście nie byłaby gdyby coś takiego działo się wcześniej... Początkowo przyszło mu do głowy, że może to kwestia dużego zaangażowania w ideologiczne i polityczne oświecanie nowych terenów pochłania NKWD do tego stopnia, że nie są w stanie zająć się tym kimś... albo czymś.

-Ale czy to możliwe, żeby zabrakło im siły przerobowej? Im? Przecież oni są jak szarańcza, nie kończą się. Są jak deszcz... jak wszy, są ich miliony... -Instynktownie czuł, że coś z jego teorią musi być nie tak.

A teraz przysiadł na wyrwanym betonowym stropie, na tej jego części z której nie wystawały metalowe pręty. Rozejrzał się, ale budynek z którego bryła była wyrwana nie istniał nigdzie w okolicy w której jedynym co ostało się w jakiejś definiowalnej postaci były szczątki śródmiejskiej warszawskiej, powstańczej barykady. Patrząc na rozerwany na pół wagon tramwajowy odpalił papierosa i znów wrócił myślami do rozmowy z Kozymem. To wtedy został uświadomiony, że jego teoria o braku rąk do pracy była naiwnie głupia.

-Wiesz i bez pomyłki na pewno widzisz towarzyszu -mówił Kozym przez zatkany tabaką nos -, że to wielkie czasy. Zdobyliśmy nowe ziemie i zdobędziemy ich jeszcze więcej i uczynimy ten dziwny, fanatyczny naród szczęśliwym. Czy on tego, chce czy nie- stanie się nam bratni. Wiesz - Tu, wstawiony już Kozym przerwał na chwilę podrapał się po głowie i jakby starając się zebrać słowa we właściwej kolejności dodał, przygryzając wargi, pełnym przekonania ale bełkoczącym, wolnym tonem - ... I wiesz
uczynimy go kurwa szczęśliwym, czy tego chce czy nie. Po kolejnej przerwie dodał, -Problemem jest, że to bardzo skomplikowana operacja, bo ten naród jeszcze sam do końca nie rozumie, że bardzo chce być szczęśliwym... A my żeby mu to uświadomić potrzebujemy towarzyszu Jarowiecki trochę spokoju, bo my jesteśmy trochę zmęczeni po tej wojnie... - Kozym powiedział to jakby pojednawczo. -Chyba mamy być prawo trochę zmęczeni, nie uważacie?

Lew Jarowiecki po raz kolejny utwierdził się wówczas w przekonaniu, że Nikicie, chociaż stara się zachować swoją rolę bezwzględnego skurwysyna z NKWD, zależy na jego sympatii. Po chwili zreflektował się, że Nikicie z pewnością chodzi głównie o jego szacunek.

- Pojedziesz do Warszawy. - Rzucił wreszcie Kozym. -Pojedziesz tam za parę godzin, bo jest tam ktoś kto opóźnia szczęście narodu Polskiego a Ty przecież masz z Polakami wiele wspólnego.- Kozym spojrzał na Lwa jak na stygmatyzowanego uczniaka, z którym on łaskawie w końcu stara się porozmawiać. Tak, grał swoją rolę bardzo wytrwale... -Pojedziesz tam - Mówił już z nagłym, wyuczonym i sztucznym dla Jarowieckiego poczuciem pełnej dominacji - I załatwisz ten problem. Załatwisz go bo on nieco nas opóźnia...Rozumiesz... i nas niepotrzebnie denerwuje..., słyszałeś pewnie, towarzysze się nieco dezorganizują...

Lew słyszał i doskonale rozumiał. Słyszał audycje w radiu i widział zdjęcia na których towarzysze byli strzępami ubrań, kości i tak dalej. Było mu ich tak samo szkoda jak rozstrzeliwanych przez amerykańskich żołnierzy strażników wyzwolonych obozów koncentracyjnych, ale trzymał się konwenansu. Cóż, musiał. Ale..., to że musiał było bardzo wygodne.... ułatwiało sprawę...

W każdym razie największe wrażenie wywierało na nim ponure komentowanie tych zdarzeń w zakańczanych potem równie ponuro audycjach, których zdarzało mu się słuchać jedząc na śniadanie bułki ze śmietaną i niedosładzanym kompotem wiśniowym. Informacje o śmierci zmasakrowanych osób które znał ze zdjęć podawano bowiem urzędowym tonem, między informacjami o wzroście produkcji rolnej oraz pieśniami narodowymi.

***
Trwałość szkieletów ostałych po warszawskich zabudowaniach wydawała się tożsama trwałości budowli z kartonu, a ich kształt przypominał powtykane przypadkowo w ziemię kawałki potłuczonego szkła.

Krajobraz ten jednak w dziwny sposób uspokajał Lwa. Był już przecież w ruinach miasta, był już przecież w Stalingradzie, choć tam akurat nie polował. Stalingrad zniszczony był dla Jarowieckiego w sposób szpetny i wulgarny.... Zdawał się po prostu wysadzony i rozjechany przez czołgi... Warszawa budziła u niego odmienne uczucia. Choć potraktowana najbrutalniej jak to tylko możliwe zdawała mu się delikatna... W pewien sposób czuł, że tu odpoczywa...odpręża się, a dzięki temu myśli zaczynają krążyć w jego głowie częściej i szybciej. Warszawa ukazywała mu się coraz wyraźniej... coraz wyraźniej patrzył na nią jak na piękną, brutalnie zgwałconą i pobitą praktycznie na śmierć młodą dziewczynę...

- NKWD chce przejąć tu kontrolę... -Chociaż myśli przyśpieszyły, to utrzymywały się na powierzchni świadomości dłużej.... -Jednoosobowa armia im w tym przeszkadza. Czy w związku z tym inna jednoosobowa armia, broniąca tej milionowej ma zdecydować o tempie ideologiczno-społecznego-gospodarczego ekspanzjonizmu w tym rozjebanym rejonie świata?

Świadomość takiego stanu rzeczy miała do jego mózgu znacznie utrudniony dostęp. Widział już w swoim życiu wyraz roli jednostki w bardzo wielu sytuacjach... Widział ludzkie triumfy, upodlenia, ważność i brak znaczenia, ale nigdy ani nie obserwował ani nie brał udziału w takiej sytuacji... Odbierał życie już bardzo często, rzadziej je ratował ale nigdy nie odebrał, ani nie uratował go komuś tak istotnemu....

-Przecież on stał się tamą dla ekspansji komunizmu! -Stanął obok przewalonego i złamanego w pół słupa telegraficznego i zapalił papierosa. Sytuacja w której się znalazł nagle wydała mu się gargantuicznym kontrastem. Był w ostatnim czasie świadkiem zdewaluowania jednostki... Przywykł do tego. Brak znaczenia dla pojedynczego życia stała się czymś naturalnym -Przecież cały ten naród.... i nawet Hitler nie dał rady... Przecież nawet Stali....

Usłyszał pisk i coś zasmyrało go nad kostką prawej nogi. Wzdrygnął się i odrzucił ręce do tyłu, jakby chciał złapać równowagę i wyrzucając papierosa. Jego oczy które powędrowały za piskiem zobaczyły znikające pod stertą pokruszonych płyt chodnikowych długie różowe ogony.

-Szczury ... - Wymamrotał z nienawiścią. Poczuł się wyrwany z amoku. Poczuł się na siebie wściekły... Nie pamiętał kiedy ostatnio stracił koncentracje. Nie pamiętał kiedy ostatnio się przestraszył....

***

Zły na siebie Lew Jarowiecki wracał żwawym krokiem do budynku “pasty”. Za plecami pozostawił rozdzierającą sterty gruzu, wąską, piaszczystą drogę, zachodzące, czerwone słońce i dwóch niezdarnie starających się pozostać niezauważonymi, młodych NKWdzistów z rewolwerami Nagant wz. 1895 w trzęsących się ze strachu dłoniach. Ci dwaj podążali za Jarowieckim od dwóch dni i stanowili przynętę dla “wiatra”.

Jarowiecki usłyszał z boku głośne chrząknięcie i wymierzył swoją ośmiostrzałową tetetetką. Zobaczył, że celuje w małą, niebieskooką postać przestraszonej dziewczyny, której górny wiek ocenił natychmiast maksymalnie na 16 lat. Dziewczyna stała w odgarniętym na miarę jej wątłych ramion rumowisku, pod czymś co kiedyś było balkonem jakiegoś budynku, a teraz było resztkami betonu nabitego na pomarańczowe druty. Wszystko to wystawało z kawałka muru, który otaczał dziewczynę wraz z kamieniami po bokach. Na widok broni, oczy dziewczyny zaświeciły dobrze znanym Jarowieckiemu obłokańczym strachem, a jej ciało zaczęło bez opamiętania drgać. Nie mogącymi się opanować dłońmi, dziewczyna odsłoniła przed Jarowieckim pierś i z łzami w oczach, uśmiechnęła się w wyuczony, sztuczny i zastanawiający sposób. Opuścił broń i ruszył dalej.

Po kilku minutach obrócił się i zobaczył swoich dwóch tropicieli. Jeden z nich dawał dziewczynie niewielkie zawiniątko i z odłożoną już bronią rozpinał rozporek, a drugi odwrócony tyłem, z zadaniem stania na czatach, obracał co chwilę głowę starając się coś podejrzeć i nie wyjść ze swojej roli “pilnującego”.

Lew Jarowiecki w niemniej wyuczony sposób, aniżeli powstał uśmiech młodocianej prostytutki odepchnął od siebie uczucie samotności i smutku które próbowało go zaatakować. Wiedział, że nie może pozwolić sobie na dalsze rozkojarzenie i wiedział, że ta sytuacja może doprowadzić do pewnego przełomu w jego zadaniu.

-Kim jest “Wiatr”? - Myślał. -Na pewno nie jest kimś takim jak ja i ta mała. To znaczy nie działa dla pieniędzy ani innych korzyści. To z pewnością idealista, człowiek pozbawiający życia innych ludzi, dlatego bo są źli. Nie dla czegoś, co potem może schować w kieszeń albo zapakować na bagażnik swojej ciężarówki i odjechać z tego zapomnianego przez Boga miejsca...

Cóż, Jarowiecki doszedł do wniosku, że wbrew pozorom takich ludzi czasem łatwiej jest przejrzeć niż jego i tą małą...

Wiatr w Warszawie

3
Strasznie mi to nie gra. I to nie w kwestii władania słowem (choć tu tez różowo nie jest) a budowania świata.
Mateusz Nowak pisze: Ściśle tajny detektyw wydziału kryminalnego, sesji przeciwdziałania przestępczości pozaideologicznej
Członek z ramienia wysunięty na czoło. A na poważnie, była taka organizacja? Bo domyślam się że chodzi o wczesne powojnie. A wtedy:
- Kryminalny nie gadałby z oficerem kontrwywiadu
- Morderstwami aparatczyków zajęłoby się albo KBW albo MGB
- Nie było już NKWD a MGB. Można było potocznie powiedzieć "enkawudzista" ale Rosjanin z branży by tak nie pomyślał
- Nie było już Smiersz a MGB. Konkretnie od 4 maja 1946.
Inne:
- Czemu do miasta do którego codziennie ściągają tysiące uchodźców i przejeżdżają dziesiątki transportów wojskowych Lwa wwozi się zakamuflowaną sanitarką? (PS sanitarka na bazie ZIS-5 miała oznaczenie ZIS-16S)
Odpowiedź: Bo jesteś głównym bohaterem tej historyjki, druzja!
- Jedziesz popularnym stereotypem "cała Warszawa zniszczona". Lewobrzeżna, zgoda, a i to nie całkowicie. Prawobrzeżna (Praga, Targówek) ucierpiały mniej.
- Butelka angielskiego koniaku to jak niemieckiej sake albo ugandyjskiej wódki.
- To osobiste, ale strasznie mnie razi jak Rosjanie zwracają się do siebie bez otczestwa i na "ty" a nie "wy". I kurwa też tu nie pasuje.
- Czemu Człowiek Z Polecenia musi gnieździć się w ruinach PAST-y (tak to należy pisać!) skoro jest tyle wolnych opuszczonych mieszkań?
- Myślę że zaraz po "wyzwoleniu" Warszawy usunięto wszystkie barykady lub ich resztki, połamane słupy telegraficzne, gruz blokujący główne ulice.
- Nie tetetetka tylko tetetka. Nagant wz.1895 niby poprawnie ale jak napiszesz "nagan" tez zagra.

Ale scena z dziewczyną ma w sobie coś.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Wiatr w Warszawie

4
Dzięki za wszystkie uwagi, nie da się ukryć, że "popisałem się" sporą ignorancją historyczną. Swoją drogą podziwiam tak szczegółową wiedzę Misieq. Jeśli chodzi o inspiracje, to ciężko mi coś konkretnego powiedzieć a już na pewno podać jakiś tytuł czy Autora.

Wiatr w Warszawie

5
Dziękuję ale ta "szczegółowa wiedza" to niecała godzina buszowania po ęternetach.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron