Przeglądam zdjęcia innych, i moje oczy, moja dusza bolą mnie od widoku roznegliżowanych, doskonałych ciał i nastoletnich twarzy. Wkurwiają mnie te Panny, z którymi po prostu nie jestem w stanie konkurować, o złoty laur, o złote kurwa grabie, które któraś z nas od Zuckerberga być może dostanie, za liczbę lajków na profilu największą, za piętrzącą się od namiętności komentarzy od napalonych samców falę. Wkurwiają jak mało kto, bo nie jestem tak piękna, nie jestem już tak młoda, a moje ciało nie wyglądało tak nigdy i pewnie nigdy nie będzie, niezależnie od tego jak bardzo bezglutenowa, bezcukrowa stanie się moja dieta, i choćbym jadła pieczywo tylko czerstwe, mięso wyłącznie chude, a warzywa zawsze świeże, mleko piła odtłuszczone, to i tak zawsze będę tą gorszą, brzydszą instagramową siostrą, z którą kolesie spotykają się nie wiadomo po co, egzemplarzem mniej udanym i z grubsza wybrakowanym.
Więc jej stosunek do tych internetowych, wprawiających w samozachwyt aplikacji był ambiwalentny, bo chociaż lubiła, gdy mniej lub bardziej znani jej fani, pod jej zdjęciem dodawali lajki i komentowali, to męczył jej widok innych, walczących z nią o internetowej przestrzeni podium, bo nawet po opcji “usuń zmarszczki” i “wypełnij usta” nie była jak one cudna i szczupła, przydałaby się w aplikacji opcja - “nie pokazuj tych lasek co ode mnie mniej mają w biodrach”. I chociaż wiedziała, że to na zdrowie jest recepta, by ilości lajków między sobą nie porównywać i w obcych dziewcząt zdjęcia zbyt długo się nie wpatrywać, to nie mogła przestać; oderwać wzroku od roznegliżowanych panien strumienia, tak zwanego wirtualnego instagramowego feeda. Lampa telefonu rozbłysła na czerwono, ktoś przesyłał do niej w internecie wiadomość.
“Cześć

co porabiasz?” - i od razu wiedziała, że to kolejny pierdolnięty amant. “A nic takiego, przed chwilą sprzątałam, uczę się teraz do egzaminu” - odpowiedziała, chociaż tak naprawdę przez ostatnią godzinę to w telefon się wpatrywała, lajki cudze z własnymi porównywała, spośród setek autoportretów selekcji najlepszego dokonywała, “usuń zmarszczki” i “wypełnij usta” łapczywie klikała. Postanowiła od razu, że ma go w dupie, i nawet gdyby miało dojść do między nimi spotkania, bo przecież do roboty to nic w sumie innego nie miała, to już do startu kreskę mu postawi przy nazwisku, czerwonym flamastrem “X” zakreśli w powietrzu, szansy żadnej mu nie da, zrówna go do zera. Na nic innego nie zasługiwali. Te psie pokraki, te świńskie gęby, których jedynym celem istnienia jest spełnianie wyłącznie najprostszych z fizjologicznych potrzeb, jak sranie, jak ruchanie, nagiego jej ciała oglądanie i z łapami się pchanie. Zero wyższych uczuć, Zero świadczących o wzniosłości ducha przemyśleń i refleksji. Kiedy ostatni raz mogła z którymś szczerze i bez obaw porozmawiać, samą siebie pytała, ale odpowiedzi na to pytanie nie znała.
“Może kawka?” - “A nie, dziękuję, już piłam” - mu odpowiedziałam, nie chcąc strzępić dalej se języka, starając się jego matrymonialne zapędy uciąć stanowczo i szybko. On jednak stękał, jęczał i nalegał, i zaczął mi słodzić, jak bardzo jestem piękna, a opisami pod zdjęciami zawsze skłaniałam go do głębszej refleksji i nad życiem zadumy. I chociaż nie chciałam, to znaczy na początku nie chciałam, ale później, kiedy tak obsypywał mnie czułymi słowami, coraz bardziej jego argumentom ulegałam. Przecież to znowu, będzie, kurwa, o charakterze globalnym katastrofa, jak globalne ocieplenie, jak lodowców się topnienie, jak na oceanie wyciek z podłych kapitalistów tankowca ropy, jak pożar lasu, jak niesegregowanie chemicznych odpadów. Zaciskam mocno paznokcie na swej drugiej ręce, chwytam ją mocno i drapieżnie, do krwi zdrapując z ręki mojej skórę, by odrobinę psychicznej ulgi przynieść w fizycznym reki bólu.
“Może za godzinkę, w Żółtym Baloniku?

” - “dobra”. Na nic się dały wyrobione w liceum asertywności kursy, warsztaty z odmawiania, własnego zdania artykułowania, to wszystko jest na nic w stosunku do ludzi zasypujących mnie słowami o dodatnim ładunku, jak na przykład “jesteś piękna i nie taka znów nieinteligentna”, “raz widziałem cię na mieście i mi momentalnie stanął”. W porządku dość losowym i przypadkowym wyciągnęła z szafy sztuk kilka odzieży, by je przymierzyć, nie za bardzo jej się to podobało i pomyślała, że czas by garderobę w końcu odświeżyć, banknotami pięćsetzłotowymi zapas bawełnianych i poliestrowych dóbr uzupełnić, bo nawet gdy światło lodówki tylko od szklanych krawędzi się odbija, nie mając na co świecić, Gdy trzeba jajecznicę sprzed tygodnia z zaschłej patelni zdrapać i na nowo ją odgrzać, w ten sposób przygotowując na dziś obiad, to bez blichtru żyć ona nie mogła, w ciuchach z sezonu jesiennego wiosną nigdy by nawet śmieci wynieść nie poszła, nawet do żabki po batona, nawet do biedronki po zestaw do podłogi czystości środków z promocji.
Zestawem akcesoriów, bransoletą złotą i na włosach wstążką kreacji dopełniła dzieła, jeszcze tylko Gucci Bloom Nettare di flore psiknięc na ciało i odzież kilka i juz prawie gotowa była do wyjścia. Niestety, patrząc w lustro, znów do samej siebie poczuła odrazę. Wzięła grzebień i zaczęła jeździć nim po skórze, aż na jej ręce nie pojawiły się zadrapania i pierwsze kropelki krwi. Nie miała ochoty nigdzie wychodzić. Prowadzić rozmów, zapoznawać się z kolejnym mężczyzną, który, jak już wiedziała, z całą pewnością chciał ją zranić, potraktować podle i nieczule. Po co jednak miałaby zostawać w domu? Samotność też zdążyła ją już zmęczyć, przemielić, strawić i wydalić, zupełnie bezbronną, niegotową na ciągłe ścieranie się i walkę z otaczającą ją rzeczywistością. Runęła na łóżko i zaczęła szlochać.
Added in 1 minute 40 seconds:
Jestem na etapie szukania własnego stylu pisania, i zastanawiam się, czy rytmika taka, jaka tu przez większość opowiadania się pojawia, to jest coś spoko, czy może ociera się to już o grafomanię.