
Balonik
Czarodziejka nieśpiesznie weszła na wzgórze. Tańczące na wietrze trawy szarpały jej spódnicą, włosy umykały z warkocza. Nie liczyło się dla niej nic, prócz tego co trzymała w zaciśniętej dłoni.
Jej zacięte oblicze doskonale odzwierciedlało burzowy nastrój natury: chmury przywodziły na myśl kłębiące się dokoła problemy, silne podmuchy wiatru – emocje, które chciały wyrwać się na wierzch. Chciała im to umożliwić, chciała puścić je wolno. No, prawie wolno. Najważniejsze, by uleciały daleko od niej.
Otworzyła dłoń i zapatrzyła się na spoczywający w niej pomarańczowy balonik. Jeszcze mały, pomarszczony, bez życia. Zamknęła oczy, skupiła wolę i zaczęła weń dmuchać. Z każdym wdechem przypominała sobie o problemie, z każdym wydechem umieszczała go w pomarańczowym wnętrzu. Już uśmiechnięta zawiązała go mocno.
Chwyciła balonik obiema rękoma i uniosła wysoko. Na tle szarych chmur jaśniał niczym wschodzące słońce. Czarodziejka zaczęła śpiewać i wraz z nowym podmuchem pozwoliła mu odlecieć. Nagły silny wydech wyrwał się z jej piersi, uśmiech rozjaśnił twarz. Problemy odlatywały, a ona była wolna. Z zupełnie nową fascynacją patrzyła na oddalający się od niej przedmiot. Kotłujące się w środku strapienia ciągnęły go ku ziemi, lecz wiatr i silna wola czarodziejki trzymały go w powietrzu.
Widok swobodnie lecącej pomarańczowej kuli wydał się kobiecie piękny i, w jakiś niezrozumiały sposób, sentymentalny. Zaczęła biec próbując dogonić to, co wypuściła. Już dawno nie czuła takiej lekkości, takiej swobody ruchów, która pozwalała jej wręcz mknąć przez zielone wzgórza. Przeskoczyła nad zwalonym pniem, jej suknię pokryły błękitne piórka, jej ręce zamieniły się w skrzydła. Nie było już czarodziejki. Teraz orzeł o soczysto niebieskiej barwie towarzyszył balonikowi.
Wzlecieli nad wzburzoną taflę jeziora. Kropelki wody zajaśniały niczym diamenty, kiedy skrzydło zanurzyło się w wodzie. Obydwoje skręcili i poderwali się do lotu.
Świat stawał się coraz mniejszy. Jezioro było broszką na tle zielonej koszuli wzgórz. Ziemia przestała mieć znaczenie, teraz liczyło się to, co ponad nią.
Błękitny ptak całkowicie skupił się na baloniku. W tej chwili był już słońcem w pełni, które postanowiło wybrać się na spacer. Gładkie, owalne, z pozoru leniwie sunące po niebie. Ta lekkość i niewinność obudziła wątpliwości. A co by było gdyby ostry dziób ptaka przebił gładką ściankę balonika? Czarodziejka wyobrażała sobie smutki ciasno upakowane w środku, które nagle poczuły świeże powietrze i wolość. Czy przeszłyby na ptaka stęsknione za żywym towarzyszem? Czy wraz z wiatrem uleciałyby hen przed siebie? Lecąc wśród chmur może nie patrzyłyby w dół na świat ludzi, gdzie kłębią się inne troski, może patrzyłyby przed siebie lub wyżej. A jeśli spodobałoby im się niebo czy chciałyby tam zamieszkać? Czy bliżej słońca czułyby ciepło czy bliżej gwiazd czułyby mróz? Może to nie ma znaczenia, może liczy się tylko wiatr. Ciekawe czy spotkałyby inne smutki. A może nie, może w tej wolności nie byłyby już smutkami? Może smutne byłyby tylko te baloniki, które nie spotkały ciekawskich ptaków? Może to zamknięcie powoduje, że jest im źle?
Rozważania te przerwał klucz lecących z naprzeciwka gęsi. Wyciągnęły swe długie szyje i mocniej zatrzepotały skrzydłami. Co śmielsza podleciała bliżej by jednym potężnym uderzeniem poderwać nieznajomego do góry. Radośnie przemknął ponad grzbietem i już leciał w stronę kolejnej. Chórem zagęgały dając upust przyjemności z niespodziewanej zabawy. Balonik zwodził ich, nie pozwalając trafić się skrzydłem. I nie wiadomo jak długo uciecha miałaby miejsce, gdyby nie nagłe pojawienie się błękitnego orła. Czym prędzej rozgromił towarzystwo. A balonik znów leciał samotnie.
Rozległe połacie łąk zostawił za sobą. Zieleń przerodziła się w szarość, błękit nieba w ciemny granat. A chmury, do tej pory lekkie i spokojne, w końcu oddały się we władanie nadciągającej burzy.
Szarpnęło balonikiem, zrodzona nagle błyskawica odbiła swe oblicze w jego gładkich ściankach. Deszcz zaszumiał dołączając się do melodii niebios. Orzeł nie był w stanie dostrzec uroku tej chwili. Potęga świata została stłamszona przez rodzący się w sercu stworzenia strach: on nie może pęknąć, musi wzlecieć do gwiazd!
Wkładając maksymalny wysiłek w walkę z wiatrem i deszczem, starał się przybliżyć do balonika. Wyrwany z jego gardła zaśpiew otoczył go ochronną mgiełką. I już żadne burze, błyskawice i sztormy nie były w stanie go przebić. Chwilowo strachy były bezpieczne, problemy nie wylęgną się na wierzch. Teraz tylko trzeba było samemu bezpiecznie wylecieć poza ciskające gromy chmury. Kosztowało to wiele niewyobrażalnego wysiłku, ptak nieprzerwanie obracał się i machał skrzydłami tocząc zdawałoby się beznadziejną walkę z wiatrem. A balonik ulatywał.
Wtem przez chmury przebił się promień słońca. W ścianie obłoków utworzyło się okno pozwalając dostrzec błękitne połacie. Łza wdzięczności zajaśniała na policzku czarodziejki. Wraz z balonikiem umknęli burzy.
Z nową werwą obydwoje polecieli do światła. Orzeł rozłożył skrzydła by czerpać siłę ze swobodnego lotu. Jego towarzysz zaś opadł, dryfując ku rozlanym na ziemi górom. Zobaczył kozice i zatoczył krąg pozdrawiając je serdecznie. Gdy jedna z nich podniosła łeb, zakrył ją cień szybującego powyżej ptaka. Kozica przeskoczyła na niższą półkę skalną, gdzie czekały kozły. Balonik pomknął w ich stronę. Lawirując między potężnymi rogami wprawiał zwierzęta w konsternację. Jeden z nich chciał uderzyć obce zjawisko, drugi nie pozostał mu dłużny. I może byłby to uczynił gdyby nie namolny cień orła. Znów zaatakował, tym razem wadząc pazurami o łby, skrzydłami o rogi. W wypełnionych do tej pory ciszą górami rozbrzmiał dźwięk szamotaniny, beczenia i uderzeń kopytami o skały. A balonik nic sobie z tego nie robiąc pomknął dalej próbując bawić się w berka z wiatrem. I bawił się w najlepsze jakby nie wiedząc, że wypełniają go smutki i problemy.
Minął góry i pomknął ku niebieskiej toni rozciągającej się aż po horyzont. Białe kołtuny raz po raz układały się w nieregularne wstęgi, na wierzch wychodziły odcienie granatu, czerni i lazuru. To morze kusiło skrząc się i ciemniejąc. A z jego toni co chwila wyskakiwały ryby. Jedna z nich, o łuskach lśniących i szarych niczym minione niedawno góry, podskoczyła, zraszając ścianki balonika słoną wodą. Narosła nagle fala niemal zakryła ich oboje, gdyby pomarańczowy wędrowiec raptownie nie cofnął się i nie wzleciał ku górze.
Nie wiedział, że rozpaczliwie machając skrzydłami w jego stronę pędził orzeł. Pióra jego były przetrącone, jedna łapa nosiła ślady zadrapania. Ale to lęk wydzierający z jego oczu mógłby równać się z zawartością wnętrza balonika.
Czy dobrze rozpoznał kształt stworzenia, które nadleciało z naprzeciwka? Zataczając łuk, biały ptak podleciał do tego co tak usilnie czarodziejka starała się chronić. Obleciał raz, drugi, rozpoczynając swoisty taniec z balonikiem. Mewa zanurkowała, jej partner podskoczył. Zatoczyli jeszcze jeden krąg i mewa rozłożyła skrzydła. A błękitny orzeł zanurkował.
Balonik obrócił się raz jeszcze nim ostry dziób kompana zabawy nie przekuł jego gładkich ścianek. Rozległ się huk, którego nie mogło zagłuszyć nawet wzburzone morze. Zaskoczona i wystraszona mewa odleciała w nieznane, a orzeł… Orzeł obniżył lot próbując złapać strzępki tego, co tak usilnie pilnował. I już prawie je chwycił, kiedy zauważył jedną rzecz: już się nie bał. Jego problemy zniknęły. Po co ma więc dłużej chronić to, co nadawało im kształt? Co i tak miało ulecieć i zniknąć?
Orzeł zawrócił szukając lądu. Gdy stanął pośród zielonych łąk, cienia nie rzucał ptak, lecz kobieta. Czarodziejka uniosła twarz i wystawiła ją łapiąc ostatnie promienie słońca. To była długa i trudna podróż. Ale nie była zniechęcona. Dotknęła dłonią przytroczonej do pasa sakiewki. W środku spoczywała reszta baloników. Tym razem jednak nie będzie już ich gonić.