
Na hasło "okręt eskortowy" od razu wpadły mi do głowy dwie sytuacje - Jervis Bay albo jeden z trójcy Goya / von Steuben / Wilhelm Gustloff. I czytając o tym pierwszym trafiłem na nieznany mi wcześniej epizod.
***
NASZA KOLEJ. ŻEGNAJCIE. SS BEAVERFORD.
Stary dyktuje depeszę i wysyła chłopca do radiokabiny. Wiadomość idzie w eter. Czuję, że kolejnych nie będzie.
Patrzę w iluminator. Zapada zmierzch. Długa, martwa fala kołysze łajbą. Ostatni rąbek słońca znika za horyzontem. Jeszcze może godzina, aż zapadnie zupełna ciemność.
Godzina, w czasie której wilk spróbuje wymordować jak najwięcej owiec.
Konwój rozprasza się. Trzydzieści kilka statków zmyka co sił w maszynach, znacząc swój trop kłębami dymu.
Między nimi a niemieckim pancernikiem nie ma już nikogo. Mieliśmy tylko jeden okręt eskortowy.
Uzbroili statek pasażerski w kilka wyciągniętych z muzeum sześciocalówek. Szumnie nazwali krążownikiem pomocniczym. Najeżona armatami góra kruppowskiej stali nie dała mu żadnych szans. Niemieckie pociski strzaskały pokłady, zwaliły kominy i maszty. W końcu, płonąc od dziobu po rufę, przewalił się przez burtę i poszedł na dno.
Jervis Bay wytrzymał dwadzieścia minut.
Uciekające statki wyrzucają pławy dymne, szukając ratunku za białymi kłębami. Kilka z nich nie zdąży. San Demetrio płonie, oświetlając scenerię pomarańczowym blaskiem. Jeszcze kilka, może kilkanaście minut zanim ogień dojdzie do beczek z benzyną lotniczą. Maidana już nie ma, pozostała po nim tylko plama płonącej ropy i słup tłustego, czarnego dymu. Trewellard, rozłamany na pół, znika w odmętach pośrodku wianuszka pływającej tarcicy i skrzyń.
Drapieżnik szuka kolejnej ofiary. Fontanny wody obramowują Kenbane Head.
Nasza kolej.
– Cała naprzód - rozkazuje Pettigrew. - Lewo na burt. Obsadzić działa.
Działa, dobre sobie. Dwie pukawki dobre do wiwatów. Niemniej w słabym świetle widać, jak figurki biegną na dziób, ściągają pokrowiec z trzycalówki, kręcą korbami. To samo musi się dziać na rufowym pokładzie przy większym, bo aż czterocalowym dziale. A Beaverford zawraca. Tam, gdzie przez biały dym przebijają błyski wystrzałów pancernika.
Nasza kolej stać się okrętem eskortowym. Kupić czas pozostałym statkom. Brytjczykom, Norwegom, Szwedom, Belgom. I Polakom z najmniejszego w konwoju Fucka. Nazywanego tak odkąd w Halifaksie dokerzy zamalowali im brzuszek od P.
– Action stations - dodaje kapitan, choć ten zwrot nie należy do leksykonu marynarki handlowej.
Kenbane Head już bierze wodę, chyli się na burtę. Kolejny pocisk wyrzuca w powietrze skrzynie z pokładu i ciała ludzi. Następny dociera najwyraźniej do kotłowni, o czym świadczy słup dymu i słyszalny z kilku mil ryk uchodzącej pary.
Nasza kolej.
Turbiny wypychają łajbę ze zbawczej zasłony. Szkop jest naprzeciwko - ciemniejsza plama na tle granatowego nieba. Dziobowa armata strzela, mikre słupy wody wytryskują z morza - o dobre dwie mile za blisko. Sylweta na horyzoncie rozjarza się błyskami wystrzałów. Oświetlające pociski wyławiają nas z mroku. A chwilę potem niemieckie granaty z rykiem przelatują między masztami. Ściągnięty sterem, Beaverford kładzie się w wiraż. Lawiruje między rozbryzgami, znowu zmyka w dym, grzmiąc z rufowego działa.
Ile to już? Dwie godziny, trzy? Czy tyle wystarczy? Beaverford co chwilę wychyla się zza zasłony, oddaje kilka strzałów i znika, zanim tamci się wstrzelają. Czasem robi to za wolno i zbiera cięgi. Traci siły. Przez wytłuczone szyby mostka wdziera się słony wiatr i smród wojny. Prochu. I spalonego mięsa. Pocisk trafił w chłodnię, gdzie wieziemy czterysta ton. Kolejne podziurawiły burty, zniosły rufowe działo wraz z obsługą. Ale maszyny jeszcze pracują, łajba dalej słucha steru. Tylko coraz wolniej reaguje na ruchy kołem, coraz bardziej kładzie się na lewą burtę.
Nadchodzą kolejne meldunki. Ubywa ludzi do pracy przy kotłach i pompach. W rufowej ładowni szaleje ogień, trzask pękającej kukurydzy słychać aż na mostku. Węże pożarnicze posiekane odłamkami, zresztą nie ma komu ich trzymać. Szkop już nie potrzebuje pocisków oświetlających.
Woda w kotłowni niemal sięga palenisk.
Tylko trzycalówka z dziobu grzmi raz po raz.
Biały opar rozwiewa się, sylweta pancernika wypełnia szkła lornety.
– Wreszcie mamy sukinsyna w zasięgu. - Kapitan Pettigrew uśmiecha się spod opatrunku pokrwawionymi ustami. - Teraz zrobimy mu znaczek.
Działo pluje ogniem. Ostatni raz.
W blasku pożaru widzę, jak pienista smuga zbliża się do naszej burty. Na wysokości drugiej ładowni, gdzie Beaverford wiezie osiemset ton amunicji.
Nasza kolej.