Saga rodu Xsowskich/tytuł roboczy (zbiór fragmentów)

1
Trochę mam nadzieję przenieść w inne nieco czasy, choć jest to saga - obejmuje dwa może nawet trzy pokolenia, sporo akcji toczy się waśnie w tamtym świecie:




To nie jest książka nad którą pracuję, nagryzmoliłem ją kilka lat temu, ale nie dopracowałem. Jednak ta tematyka wydaje mi się mocno niepopularna, ale może kiedyś?
.....................................................................................................................................................................................................



"Lat minionych, dni minionych, żadne modły, już nie cofną..."


Siedzi opierając się o ścianę, posiwiały od kurzu. W nieznośnej ciszy przelicza już tylko paprochy zawieszone na smudze światła. W pięknym domku dla lalek czeka na swoją dziewczynkę, aż przyjdzie i go przytuli. Przeszłość zlewa się z teraźniejszością, tak podobną i nie. Słychać trzask, podłoga drga, mebelki podskakują. Powietrze wypełnia się garnuszkami, szklaneczkami, talerzykami – ot, typowymi zabawkami dla małej damy. Chowaj się kto może, wszystko co dostanie się w dłonie, na ścianie ląduje, jeśli wcześniej nie roztrzaska się w jej gniewnych oczach. Ściany jeszcze nie były tak blade, świadomość tak płynna, w lepszy sen przechodząca.
Baw się, ktoś pokazał ci jak. Wieczność kiedyś upomni się o koniec.


Fragmenty ( w miarę) chronologiczne:

*
Mama lubiła brać życie garściami z dużo młodszymi. Na mojej własnej studniówce spotkałem ją w dwuznacznej sytuacji z kolegą, w toalecie. Wybiegłem zniesmaczony. Później znalazła mnie, podeszła i powiedziała:
- No nie obrażaj się na mnie, życie jest takie krótkie, trzeba z niego korzystać. Co byś chciał dostać na dziewiętnaste urodziny?
- Nie zmieniaj tematu. Twoje życie jest puste, ojca zresztą też. Oszukujecie się, wymyślacie różne sztuczki. Jeśli ja będę miał jakąś bliską osobę, to nigdy, przenigdy nie posunę się do kłamstw, manipulacji i dwuznaczności. Będę ją szanował, u mnie będzie normalnie, a nie tak jak u was.
Ty lepiej martw się, żebyś nam wstydu nie przyniósł – warknęła.

*

Od razu dostałem wysokie stanowisko. Starsi o kilkanaście lub więcej lat „koledzy” patrzyli na mnie jak na głupiego gówniarza. W domu czułem się nierozumiany, ale w pracy jeszcze bardziej, byłem tak żałośnie osamotniony, jeśli nie liczyć Malwiny – starszej ode mnie, ale całkiem urodziwej, ze strasznie rozbuchanym libidem. To była moja sekretarka. Zerkała tęsknym wzrokiem. Bezskutecznie. Któregoś dnia przyszła do mojego gabinetu i tak po prostu zrzuciła z siebie wszystkie ubrania, pochyliła się i oparła o biurko.
- Nie robiłeś jeszcze tego z kobietą? Nauczę cię wszystkiego – szepnęła zalotnie, widząc moje zakłopotanie i bez żadnego onieśmielenia przyciągając do siebie.
Wyrwałem się.
- Wiem, że z ojcem też kręcisz i z połową zarządu. Chcę kobietę, która będzie porządna, wyjątkowa, niepowtarzalna. Cenię tylko rzeczy rzadkie i cenne. Tylko takie, a nie – tanie, pospolite i tandetne. Stać mnie na coś więcej.
Wtedy Malwina chyba przypomniała sobie, że ma jakąś godność. Uderzyła mnie w twarz i syknęła:
Jeszcze życie ci da popalić, będziesz sam jak pies, ty zarozumiały szczeniaku! Sam jak pies, zobaczysz. Ta twoja wymarzona kobieta szybko zechce uciec od ciebie, bo tobie się chyba w dupie poprzewracało, towarzyszu!

*

Któregoś dnia śpieszyłem się do pracy. Niestety, samochód się popsuł. Zawsze uważałem, że fiat to okropna marka. Wysiadłem z auta i zacząłem biec. Mieliśmy dziś ważne obrady. Czasy były mocno chybotliwe. Nie podobało mi się to, ale nie umiałem się temu przeciwstawić, coraz bardziej brnąłem w to całe bagno i chyba starałem się nie myśleć zbyt wiele. Biegłem teraz ledwo dysząc, wiedziałem, że stary będzie wściekły. Bywał nerwowy, nawet bardzo. W pewnym momencie, myślami będąc już na spotkaniu, przewróciłem się i wpadłem na kogoś. Gdy się rozejrzałem, zobaczyłem, że obok mnie leży dziewczyna i trzyma się za głowę.
- Przepraszam za moją nieuwagę, nic się pani nie stało? – spytałem, pomagając jej wstać.
- W porządku, ale wie pan gdzie tu jest fabryka włókiennicza? Podobno gdzieś w pobliżu, nie mogę się odnaleźć w tak wielkim mieście.
- Wiem, zaprowadzę panią - odpowiedziałem czując, że właśnie szykuję sobie stryczek.
- Pan się śpieszy?
- Ja?
- Tak, przecież mówię tylko do pana – uśmiechnęła się do mnie.
Nie, ja z pewnością nie. Mam sprawę w urzędzie, najchętniej bym tego uniknął.

*

A… umówiłaby się pani ze mną? – wypaliłem nagle.
- Nie znam pana.
- To może chociaż spacer w parku? O czwartej kończę pracę, a pani?
- Nie mogę, przepraszam.
- Będę, mimo wszystko.
- Naprawdę nie mogę.
- Coś mi się wydaje, że jestem za biedny dla tak pięknej kobiety, czyż nie? – stwierdziłem z lekka teatralnie, chcąc ją sprowokować, nie wyglądała na taką, której zależy na pieniądzach. Nie wiedziałem czemu, ale chciałem zobaczyć jak zareaguje.
Wie pan co?! Nigdy bym się nie umówiła z mężczyzną dla pieniędzy. Brzydzę się bogatymi bufonami na wysokich stanowiskach. Przyjechałam do miasta bo matka chciała żebym miała lepsze życie, ale ja nie zostanę tu długo, tu nie jest moje miejsce, pan mnie chyba z kimś myli.

*
- Ciebie nie trzeba ośmieszać, bo już jesteś niepoprawnym nieudacznikiem. W kogo ty się wrodziłeś?! Bocian cię podrzucił, czy co?
- Nie gap się w podłogę jak ojciec do ciebie mówi! – dodała matka.
- Tak? Co ty nie powiesz – odpowiedziałem oschle.
- Przeproś! – nalegał.
- Nie będę za nic przepraszał, może jeszcze za to, że żyję?! – krzyknąłem.
W tym momencie ojciec nagle ściągnął obrus razem z zastawą i wszystko znalazło się na podłodze.
- Teraz to wszystko będzie dla psa - westchnęła mama.
- Widzisz co zrobiłeś?! Ty durny, rozgniewałeś ojca – dodała.
- Nasz pies będzie miał bardziej obfitą kolację niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent rodzin w tym kraju.
- Wynoś się do swojego pokoju! – wrzasnął.
Wybiegłem z domu.
- Gdzie się idioto wybierasz o tej porze? Chcesz żeby cię jeszcze za ten porywczy charakterek spałowali?! Wracaj imbecylu!
Wszystko mi było jedno, pognałem przed siebie nie zważając na nic. Jednak niczym spod ziemi nagle wyrosła milicja.
- A gdzie obywatel się tak śpieszy?
- Spaceruję, ładną mamy noc – odpowiedziałem, wiedząc, że ta wypowiedź ich rozsierdzi.
- Tylko bandyci spacerują po nocach – odpowiedzieli i uraczyli mnie kilka razy pałą w brzuch. Zacisnąłem zęby.
- To za obrażanie władzy, a teraz wylegitymujcie się obywatelu.
Podałem im dokumenty.
Jeden mruknął do drugiego:
- Ty, to syn Iksińskiego.
- Tego?
- Cholera, na to wygląda.
Po krótkim namyśle, zupełnie innym tonem, jeden z nich powiedział:
- Odprowadzimy pana do domu, niebezpieczne tak chodzić samemu po nocy, ale z nami już nic się panu nie stanie.
- Co ja bym bez panów zrobił – rzekłem ironicznie.


*

- Przecież muszą się przyuczać, to przyszłość naszego narodu.
Ojciec spojrzał z niechęcią w moim kierunku i stwierdził:
- Zabierz Elżbietę na spacer.
- Dobrze, tato – odpowiedziałem.
Jednak zdążyłem jeszcze dostrzec, że wyłożyli dosłownie cały stół cudzymi dokumentami.
pytałem Elżbiety czy nie chce iść do parku. Zgodziła się. W drodze napomknęła mi, że wie dlaczego chcieli się nas pozbyć.
- Więźniowie polityczni – odparła krótko.
- To jest maniakalne dręczenie niewinnych ludzi – powiedziałem, wiedząc, że i tak nic z tym nie zrobię, że jestem za słaby na cokolwiek.
- Mówisz jak robotnik – stwierdziła.
Chciałem jej coś odpowiedzieć, ale w tym momencie bardzo się zdziwiłem, ponieważ dostrzegłem swoją piękną nieznajomą. Stała obok kwitnącego drzewa i wąchała je. To był niesamowity widok. Moje serce zaczęło bić mocniej. Jednak wiedziałem, że nawet nie mogę do niej teraz podejść i raczej wątpiłem w to, że kiedykolwiek podejdę.

*

- Czułem, że panią wreszcie odnajdę. Spacerowałem i pomyślałem sobie, że chciałbym coś ofiarować, ze szczerego serca – bez zastanowienia, będąc w stanie dziwacznej euforii, wyciągnąłem naszyjnik z kieszeni.
- Jest pan złodziejem?!
Speszyłem się. Zbierałem się na odwagę, by powiedzieć jej prawdę, ale jakoś nie mogłem przemówić. Ona wtedy stwierdziła:
- W naszym kraju jest pełno złodziei, którzy udają, że nim rządzą dla wspólnego pożytku, ale to nie zwalnia nas – obywateli, z bycia uczciwymi ludźmi.
Przyglądałem się jej pilnie i nagle uśmiechnąłem się.
- Z czego pan się śmieje?
- Pięknie wyglądasz, nawet jak jesteś oburzona – stwierdziłem, przechodząc z nią ty, bez zapytania o zgodę – była taka śliczna, że mógłbym całymi dniami wpatrywać się w tę dziewczynę.
Pójdę już – powiedziała, pakując w pośpiechu książkę do plecaka.

Świat wirował mi przed oczami, niczym w stanie upojenia alkoholowego. Nie zauważyłem nawet, jak schodzę z drogi, której zawsze hołdowałem. Właśnie ten dziwny dzień o tym przesądził. Zapewne mój umysł wiedział, że musi przestać postrzegać realnie, bo inaczej nie miałby już powodów do życia. Żadnych. I tak oto, Wszyscy Święci zostali w niebie, razem z Ideami, a tonący – tu z brzytwą.

*
Fragmenty wstawione achronologicznie:

*
Stałem w pokoju, bezczynnie gapiąc się w okno. Monotonny deszcz dudnił w szyby. Wydawało się, że pogoda przyjęła rolę płaczki. Spojrzałem na zegar ścienny. Już czas. Podszedłem do dziecięcego łóżeczka. Berbeć spał, delikatnie szturchnąłem go. Mała obudziła się i ze spokojem otworzyła swoje śliczne, zaspane oczka, które skierowała na mnie. Były takie same, dosłownie identyczne, przypominały mi... Nie wiem jak to się stało, ale dorosły mężczyzna zaczął płakać jak bóbr. Jeszcze bardziej nietypowy był fakt, że dzieciak przyglądał mi się uważnie i z zadziwieniem, a sam miał raczej ubawiony wyraz buziulki. Osunąłem się na podłogę, skuliłem i oparty o pręty łóżeczka, wyłem dalej.
- Ba, pa, ba-pa!
- Gadasz? - odwróciłem się.
Mała wyciągnęła rączki do góry.
- Co tak tymi kończynami wymachujesz? - roześmiałem się przez łzy. – Dobra, pośpieszmy się, muszę cię jeszcze przebrać, bo zaraz się spóźnimy.

Za jakieś pół godziny byliśmy na miejscu. Z parasolem w jednym ręku i dzieckiem w drugim, właśnie zbliżałem się do nielicznej gromadki ludzi. Śpieszyłem się, gdyż byliśmy nieco spóźnieni.

Traf chciał, że przystanąłem obok Haliny Białeckiej, zauważywszy mnie, splunęła mi pod nogi. Cofnąłem się o krok niczym poparzony, ale to nie był koniec. Nagle krzyknęła:
Przez ciebie, gnoju, moja córeczka odebrała sobie życie! Ty chora komunistyczna gnido! Gdybyś nie miał tego bachora na rękach, rozszarpałabym cię!

*

- Idź sobie.
- Przepraszam.
- Wynoś się! Nie jestem moją mamą, na niej się wyżywaj, nawet idź sobie i ją wykop, posadź na kanapie przed telewizorem i zatruwaj swoją gadką! Bo ty nawet martwemu byś zaszkodził.
- Tę buntowniczość, to masz po niej, ale mamę zostaw w spokoju. Przepraszam, chciałbym tylko zwrócić uwagę, na to, że twoje zachowanie nie jest normalne, przecież mam rację, prawda?
- Wiesz co? Nienormalny tutaj, to jesteś wyłącznie ty! Lubisz jak kobiety więdną przy tobie. Nawet soczyście czerwoną różę zamieniłbyś w brunatnego, zasuszonego, skurczonego umarlaka, bo ty to, kurwa, po prostu lubisz!
- A tam… Bzdury gadasz.
- A ja na złość wszystkiemu, jestem szczęśliwa, wiesz? Nie zniszczysz mnie!
- Rozpłaczesz się chyba zaraz z tego szczęścia…
- Co pragniesz osiągnąć? Udowodnić mi, że nie jestem szczęśliwa? Chcesz, żebym taka była?!

Nie potrafiłem powstrzymać się przed skomentowaniem tego jej "wielkiego szczęścia", czując przy tym dziwaczną rozkosz.

- Samookłamywanie się jest chorobą. Wyglądasz jak wariatka, pewnie jest powód tego twojego "szczęścia", a może Monika, tak jej było? Rzuciła cię, zamieniła na lepszy model, męski model…
Wyjdź!

*

Czekałem, przyczajony, niczym jakieś zwierzę. Patrząc w okno, zauważyłem, że pod dom podjechał fiat, wysiadł z niego jakiś barczysty tłuk.

Ma nowego. Który to już? Wstyd. Rzygać chce mi się na te wszystkie gżenia, które urządza sobie w naszym domu.

Wróciłem do pokoju. Wziąłem książkę do ręki, poświęciłem jej nieco czasu, by wreszcie ciepnąć ją z powrotem na półkę.
To będzie wejście smoka. Bruce Lee był moim idolem. Kiedyś wymierzę sprawiedliwość według własnego uznania – pomyślałem.
Już się rozgościł w jej sypialni. Tłuk. Zaraz im wygarnę, co myślę o kurestwie.
Czułem adrenalinę, napływający impuls ekscytacji, to zaczynało pochłaniać mnie, trawić niczym pożar.
Dumny z siebie, pobiegłem do sypialni rodziców i zrobiłem coś, czego matka najbardziej nie znosiła – bez żadnej zapowiedzi otworzyłem drzwi, zastawszy ją w jednoznacznej sytuacji. Natychmiast zeszła z tego ćwoka i w popłochu chwyciła szlafrok.
- Jesteś kurwą! – wykrzyczałem.
- Co tu się dzieje?! – Tłuk wymamrotał.
- Jajco, ona jest kurwą, a ty tępym chujem! – rzekłem, czując dumę.
- Naucz go, nie mogę dać sobie z nim rady – odpowiedziała do tamtego, wychodząc w popłochu z sypialni jakby śpieszyła się wyłączyć czajnik.
Poczułem nieprzyjemny uścisk w okolicach swojego dwunastoletniego serca – własna matka każe obcemu fagasowi mnie bić?! Nie jestem tchórzem, nie odszczekam tego co, powiedziałem!
- No chodź tu skurwysynu, potrafisz tylko leżeć, pod moją starą?!
W szkole już od dawna nie było na mnie mocnych, rówieśnicy, którzy ze mną zadarli, kończyli marnie, nawet tych ze starszych klas potrafiłem nieźle urządzić.
- Ostatnie ostrzeżenie, nie będę się z tobą cackał, jak pozostali – rzekł chłodno.
Fakt, dotychczasowi kochasie starej, na podobną prośbę odmawiali, tłumacząc, że cudzych dzieci bić nie będą. Teraz widać było, że znalazła sobie jakiegoś oprycha, pewnie z kryminału go wzięła.
- To się nie cackaj, załatwmy to po męsku – stwierdziłem, nie czekając na nic i kopnąłem go w brzuch.
Goryl nie zdążył mnie złapać. Wygrywam – czułem.
- Rozkwaszę ci ryj – rzekłem dumnie, a on wtedy się zaśmiał.
No i niestety, zamachnąłem się, ale jego wielka łapa, z nieznacznym trudem przyblokowała moją rękę. Trzasnął mnie w twarz tak mocno, ze czułem iż mój nos niekoniecznie znajduje się na miejscu, ale… ja wciąż stałem jak jakaś cholerna opoka, nie upadłem. Zdziwiony tłuk był pewien, że po takim czymś już się nie podniosę. Udawałem, że nie czuję bólu, a może nie czułem, niczym wściekły pitbull, który mając nóż w karku, nadal walczy i ma to za nic. Rzuciłem się na tę męską kurwę mojej matki, nie przewidział tego, ugryzłem śmiecia aż do krwi, zanim trzepnął mnie raz jeszcze.
Chwiałem się na nogach, mając zawroty głowy, ale nie zamierzałem przestać.
- Mama jest moja, tępy chuju, moja i taty! Wolę zginąć niż patrzeć jak się z tobą gzi!
- Dosyć! – stara weszła do pokoju i złapała się za głowę.
- Miałeś go tylko trochę nastraszyć!
- To diabeł wcielony! – wściekał się tamten.
- Zostaw nas! Spierdalaj! – powiedziała do tłuka.

Wygrałem! Byłem taki szczęśliwy. Moja filozofia nabrała jeszcze większych barw: bohater ledwo żywy to wciąż bohater. Żeby być bohaterem warto przejść piekło.

Matka zadzwoniła na pogotowie.
- Siadaj – rzekła, przytknąwszy mi ligninę do nosa.
- Nie będziesz już sobie nikogo sprowadzała? – spytałem.
- Milcz, bo ci jeszcze poprawię – warknęła.
- Zrobiłabyś to? Mówi się, że kobiety nie mają jaj, ty masz ich więcej od wszystkich facetów – stwierdziłem, chcąc wyraźnie ją wkurzyć, zaciekawiony, czekając na reakcję.
- Milcz, powiedziałam! – wściekła się i chwyciwszy mnie za ramiona, gwałtownie potrząsnęła, niczym kukłą. Poczułem okropny ból w żebrach, ale zacisnąwszy zęby, wycedziłem:
- Od tej pory będę tępił wszelkie kurestwo, to będzie moja misja. No co, nie przylejesz mi? Może będziesz trochę mniej niewyżyta?
Usłyszawszy dźwięk karetki pod naszym domem, chciała coś do mnie szepnąć, ale ją uprzedziłem.
Tak, wiem, napadły na mnie zbiry, pewnie to z jakiejś obywatelskiej bandy.

*
- Gdzie idziemy? Wybieramy się do sklepu z dziewczyńskimi ciuchami? – spytałem, będąc gotowy tam iść. W końcu stara rozpromieniała się, gdy nakupiła mi tego badziewia i pod nieobecność starego kazała przymierzać, nazywając mnie swoją piękną córeczką.
- Nie – odparła.
- To gdzie?
- Zobaczysz.
- Ale… Nie chcesz mnie oddać? Nie chcesz mnie porzucić? – spytałem nagle, sam będąc zaskoczony, czemu wymyśliłem aż tak straszną rzecz.
- Chciałabym, ale niestety nie mogę cię porzucić – stwierdziła oschle.
Popatrzyłem na nią teraz, w oczach stanęły mi łzy.
Jak mogłaś powiedzieć coś takiego?! Wolałabym już żeby mnie połamano żywcem! Wolałabym umrzeć niż usłyszeć coś podobnego!
- No choć, co się patrzysz jak cielę? Nie udawaj takiego aniołka.
Poszliśmy do „jakiejś pani lekarki”. Aczkolwiek nie sprawdzała, czy złamany nos i żebro się dobrze zrastają. Zadawała mi ciągle jakieś idiotyczne pytania. Cukierków też już mi nie dawała, bo pewnie byłem za duży.
- Czy jest ci chociaż trochę przykro, gdy kogoś uderzysz? Nie boisz, się, że zrobisz komuś poważną krzywdę?
- Nie, a dlaczego miałoby być? Niektórym poważna krzywda się należy.
(...)
- A… czy zadawanie innym bólu sprawia ci przyjemność? Odpowiedz szczerze, na to pytanie nie ma dobrych i złych odpowiedzi.
- A dostanę cukierka, a może buziaka? Bo na cukierki jestem za duży. Tak, chciałbym buziaka, przypomina mi pani nauczycielkę od biologii, a tam teraz takie rzeczy przerabiamy… - rzekłem bezczelnie, w duchu ciesząc się niesamowicie.
- Proszę wybaczyć, on jest… - wtrąciła się stara, będąc czerwona niczym burak.
- Nie szkodzi, to taki wiek, zaczyna dorastać. Dam ci buziaka w czółko, jak odpowiesz mi na pytanie.
- Sprawia, ale jeśli chodzi o tych, który są dla mnie źli.
- A kto jest dla ciebie zły?
- Wszyscy. A gdzie buziak?
Cmoknęła mnie, jak obiecała – zaczynałem ją lubić.
- Może moja stara się tak nauczy, bo pocałować syna nie potrafi, ale za to umie idealnie pieprzyć się z obcymi fagasami – odparłem.
Matka złapała się za głowę, nerwowo przytupując, ale nic nie odpowiedziała.
- No dobrze, jesteś szczery chłopak aż do bólu, ale powiedz mi, nie boisz się kar, prawda? Jeśli inne dzieci za coś oberwą, one już więcej tego nie zrobią, ale ty masz inaczej.
Wreszcie jakaś babka mnie docenia. Wreszcie. Zaczynało mi się coraz bardziej tu podobać, może zamieniłbym starą na nią? Gdyby to było tylko możliwe.
Nie boję się, niczego się nie boję, jestem inny – rzekłem z dumą.

*
Był oddanym współpracownikiem jej mężulka, na nią pozornie
nie zwracał uwagi, a stara z żalu zaczęła skakać na boki. Umarł niedawno, zabierając ze sobą liczne PRL-owskie tajemnice szarej eminencji, nie zdradził ich nikomu. Jego trzecia profesja najbardziej mu odpowiadała. Zabawne... Początkowo milicjant, później płatny zabójca, a na końcu detektyw.

*

- Drawski to kanalia, rozumiesz? Ci wszyscy ludzie, których chce oszukać... On nie może tego zrobić! Moja żona się w grobie przewraca. Ja chciałbym coś dla niej...
- Wstyd mi, że mam takiego syna, bocian, kurwa, zabłądził, załatwiłem ci tam robotę, a ty co? Chcesz ujebać mojego kolegę?! Miał cię mianować swoją prawą ręką!
- W dupie mam to, sam do wszystkiego dojdę, założę swoją firmę bez żadnych przekrętów, ciężką pracą wszystko osiągnę, odchodzę.
- Ty, kurwa, na innym świecie żyjesz, w innym wymiarze… Obudź się lepiej! Tydzień temu zrobiłeś cyrk na pogrzebie własnej żony, z kim ja w ogóle dyskutuję?! Masz dwadzieścia sześć lat, a głupi jesteś jak…
Może mam dwadzieścia sześć lat, ale nie zmieniaj tematu, wiem jak Drawski przeprowadza prywatyzację zakładu. Wykupuje od pracowników akcje, strasząc ich, że za jakiś czas nie będą nic warte. Starszych natomiast, którym należy się więcej udziałów, dobrotliwie wysyła na emerytury, żeby nic nie dostali. Tym sposobem cały zakład niedługo będzie w jego rękach, a on go wtedy sprzeda i dziesiątki tysięcy ludzi stracą pracę! Tylko jakim prawem się pytam?! Ten pierdolony kraj cały funkcjonuje na tej zasadzie, będziemy mieli nową komunę, tyle że w prywatnym wydaniu, to poronione! Moja żona… Moja żona marzyła o innej wolności!

*

Przyszła moja kolej. Czując się, delikatnie mówiąc, niekomfortowo, podszedłem do tablicy i zacząłem wypisywać dane i szukane. Ręka lekko mi się trzęsła, pisanie sprawiało wyjątkową trudność; a może jednak starałem się tylko spowolnić je, żeby móc pojąć o co chodzi w zadaniu? Bezskutecznie.
- Wolniej się już nie da?! Do jutra tak będziesz się grzebał?! Ale pisać chyba umiesz, bo to matematyka, a nie polski!
W klasie zrobiło się głośno od uśmieszków. Nikt mnie nie lubił, choć do tej pory nikogo nie zaczepiałem, nie atakowałem, po prostu byłem sobie tak jakoś na uboczu, nie dostosowując się, ale i nie wadząc. Najwyraźniej niektórym to przeszkadzało.
- Umiem, proszę pani - odparłem.
W tym momencie nauczycielka nerwowo pokręciła się na krześle, po czym oznajmiła, że na chwilę wychodzi, a jak przyjdzie, zadanie ma być rozwiązane.
Opuściła klasę, a ja stałem przy tablicy, gapiąc się jak kretyn w te swoje „dane i szukane”.
Nagle poczułem ból z tyłu głowy. Obok upadł jakiś długopis.
Odwróciłem się, spojrzałem na klasę, ale nie wykrywszy winowajcy, znowu skierowałem wzrok na tablicę. Chciałem już coś zacząć pisać, gdy nagle, znowu poczułem ból, tym razem piórnik leżał pod moimi nogami. Odwróciłem się.
- Kto to?
Zaległa cisza.
- Kto to?! – powtórzyłem głośniej.
Wreszcie doczekałem się odpowiedzi.
Z trzeciej ławki wyszedł Konrad. Najwyższy i najpostawniejszy chłopak w klasie.
- Ja. Mój ojciec twierdzi, że twój jest komunistyczną gnidą… - odrzekł.
- To może w niego sobie rzucaj! – Zdenerwowałem się, ale czułem, że coś we mnie pęka, że nigdy więcej nie chcę być uprzejmy, czekałem jeszcze na tylko jedno podłe zagranie z jego strony.
- Jesteś imbecylem, Xsowski! – stwierdził nagle.
- Może ty sam jesteś imbecylem... – odgryzłem się.
- Taki jesteś mocny w gębie? – powiedział i ni stąd ni zowąd podbiegł i kopnął mnie w brzuch.
Byłem zaskoczony, złapałem się z bólu, ale szok zaraz przeszedł, przecież nie takie rzeczy już znosiłem, poczułem nagły impuls i...oddałem mu.
Dostrzegłem teraz, że bardzo zdziwiła go moja reakcja. Nie dowierzał, czyżby wydawało mu się, że tak silnie mnie kopnął, że padnę na podłogę i będę jęczeć? Czułem co prawda cały czas ból, ale miałem wrażenie, że to nie ciało, a umysł mnie najbardziej boli.
Niewiele myśląc, zanim zdążył się zasłonić, kopnąłem go tak samo. Upadł na podłogę, kurcząc się z bólu.
Nie wstał? – Zdziwiło mnie to. Leżał i płakał. Przyjrzałem się mu ze szczerym zdziwieniem.
Jak to? Jedenastolatek i płacze? Ja nawet jak miałem dwa lata, to już nie płakałem.

Poczułem się dziwnie, uświadomiwszy sobie, że taki sam cios przyjmuję bez większych kłopotów. Poszedłem do niego i poprawiłem, ale tym razem w głowę, czułem, jak jego nos chrupnął o mój but. "Dołożyłem" jeszcze kilka razy w brzuch. Nie ruszał się. Z nosa i warg, strumieniem ciekła krew. Był nieprzytomny.
- Przestań! – krzyknęło dwóch chłopaków z pierwszej ławki.
Wy też chcecie tak skończyć? Ja nie boję się bólu, ale wy jesteście miernotami, żałosnymi beksami! - krzyknąłem, kierując się ku nim. Widziałem przerażenie w ich oczach, pierwszy raz był to gigantyczny strach, a nie pogarda okazywana bogu ducha winnemu synowi „komunistycznej gnidy”.

- Na miłość boską, co tu się dzieje? Kamil! – Nauczycielka właśnie upuściła kubek z kawą, który rozbił się z brzękiem o podłogę, pozostawiwszy na niej wielką, nieestetyczną brązową plamę.

O fe, ale spaskudziłaś dywan kobieto… Czy wiesz, ile pani woźna będzie miała roboty przez taką głupią belferzycę, jak ty? - pomyślałem sobie.

*
Nagle wyszła i zadziwiająco szybko wróciła, trzymając jakąś sukienkę w dłoniach.
- Kupiłam dla ciebie – stwierdziła z dumą.
- Nie chcę - odpowiedziałem z trudem powstrzymując łzy.
- Ale kochanie, mamusia wie, że ty lubisz się stroić – stwierdziła, ignorując to, co do niej powiedziałem.
- Nie lubię – odparłem, zaciskając zęby.
- Jaki ty jesteś śliczny, kochanie, żebyś ty miał siostrzyczkę… Ona byłaby najpiękniejszą dziewczynką w szkole, wszystkie koleżanki by mi zazdrościły, załóż, cudownie będziesz wyglądał.
- Mamo, proszę… - jęknąłem.
- Przestań mały gnoju! Wiesz przecież, że przez ciebie prawie nie umarłam i nie mogę już mieć więcej dzieci!
- Przepraszam mamo, bardzo przepraszam... – odpowiedziałem, z gigantycznym trudem powstrzymując łzy.
- Nie denerwuj mnie, tylko załóż tę sukienkę! Będziesz ślicznie w niej wyglądał. Boże, jaki ty jesteś uroczy! Te oczka, usteczka, ta buziunia… Mój śliczny synuś! Mamusia przyniesie jeszcze trochę kosmetyków, i nawet od córki tej głupiej Nowakowskiej będziesz ładniejszy, ba, sto razy ładniejszy! Ona powinna się wstydzić, że taką brzydką krowę na świat wydała… Jak ta dziewucha wygląda! Nos - jak świnia, oczy jakby zeza miała! Nie wiem, co producenci tych durnych reklam w niej widzą… Boże, żebyś ty był dziewczynką, to byś wszystkie castningi wygrał, no, taki śliczny synuś mi się trafił… Jakiś ty ładny, moje piękności – stwierdziła, rozpływając się w zachwytach, z lubością rozpuściła mi włosy, których kategorycznie zabroniła ścinać. Wyglądałem jak nieuczesany, poobijany, przestraszony pudel, ale matka chyba uparcie dopatrywała się czegoś innego.
Przytulisz mamusię? - spytała nagle.

*

Wezbrała we mnie jakaś dziwna frustracja. Czułem się skrajnie opuszczony i porzucony. Przecież oprócz mojej Krysieńki nikogo nie mam. Wszedłem na górę i zapukałem. Zdawałem sobie sprawę, że tak naprawdę będę szukał zaczepki, ale jakaś dziwna siła pchała mnie ku temu i nie mogłem się jej przeciwstawić.

- A posiedzieć ze mną to co?! Uciekłaś tu na górę, jak złodziej.
- Tato, sorry, jestem trochę zmęczona.
- Sorry- srory, po polsku to już nie umiesz? Myślisz, że ta głupia psychologia coś ci pomoże? Pomogła? Lepiej byś w firmie pod moim okiem... to jacyś ludzie by z ciebie byli, a tak przynosisz tu całe torby tych kretyńskich książek. I co? Panią umysłów się stałaś?!
- Nie bądź obłudny ojciec! Sam chętnie pożyczasz je ode mnie!
- No może ze dwie sobie czytałem, ale... z nudów.
- Dosyć tego! Nie będziesz mnie obrażał, myślisz, że nie czuję alkoholu?

Miałem wrażenie, że dopiero teraz "poraził" mnie wcześniej wypity trunek, chyba traciłem panowanie nad sobą.

- Wiesz co? Jesteś głupia jak twoja matka - durna chłopka, co to myślała, że zawojuje świat! Działaczka polityczna, ha, ha! A ja jej życie zniszczyłem, nigdy mnie nie chciała, więc przywiązałem do siebie jak psa, trzymałem pod kluczem!
- Wiem, nieraz to mówiłeś, ale zawsze z żalem i smutkiem, a teraz jesteś z siebie dumny - stwierdziła.
Co jest? Nie mogę jej sprowokować? To już nie działa! - pomyślałem.

Postanowiłem przejść do rzeczy.
- Przyłóż mi, zlej mnie! Przecież obraziłem ciebie i nie tylko ciebie.
- Wyjdź!

Nie posłuchałem. Krysia próbowała wypchnąć mnie przez drzwi, ale zaparłem się. Zrezygnowała. Stała tak przez chwilę patrząc na mnie, z oczu popłynęły jej łzy.
- No na co się gapisz kretynko?! Zlej mnie, wiem, że lubicie lać mężczyzn, wy głupie suki, was to kręci, bo ptaszków nam zazdrościcie! - darłem się pijany.

No i doczekałem się.
- Mocniej! Lejesz jak baba, no tak, w końcu nią jesteś...

Widziałem, że trzęsie się ze zdenerwowania i płacze, ale uznałem przecież, że to ja odgrywam rolę ofiary, więc o co tyle tego cholernego, histerycznego babskiego hałasu?!

Zasikałem sobie spodnie, a może nie zasikałem, tylko co innego - mądre dziecko, wiedziała, kiedy przestać.

*

- To miejsce jest w porządku, przyłażę tu czasem trochę się zaciągnąć, nikt mnie jeszcze nie przyłapał, chcesz? – odparłem.
Wzięła. Czułem się jak dżentelmen z filmów, który zapala swojej damie papierosa.
- Fajna zapalniczka, ale trochę zboczona – rzekła.
- Ojcu ukradłem, wszystkie tak wyglądacie bez ubrania – rzekłem, uśmiechnąwszy się. Widząc jej trwogę, dodałem – ale ty na pewno ładniej. Zarumieniła się.
- Dasz mi buziaka? – spytałem. Znowu się trochę speszyła – Może być cmok w czółko, nie wiem dlaczego, ale je lubię – odparłem.
Po chwili wahania, zgodziła się.
Gdy mnie pocałowała, przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem, nagle czując, że chce mi się płakać, wręcz skomleć w niebogłosy. To było tak silne, że nie potrafiłem się powstrzymać. Kurczowo tuląc się do niej, wyłem. Chyba się porządnie wystraszyła, bo zaczęła próbować wyszarpywać się z moich objęć. Nie dawała rady. Tuliłem ją do siebie, niemal dusząc i wyjąc w nią, jak w poduszkę.
- Zostaw mnie, proszę! – powiedziała płaczliwym i przerażonym głosem.
- Nie zrobię ci nic złego – rzekłem. Nie wyglądało, jakby mi uwierzyła.
- Pomocy! – zaczęła krzyczeć, wypuściłem ją. Uciekła.
Usiadłem, oparłszy się o śmietnik. Zaciągnąłem się. Jakoś tak płacz szybko przeszedł. Wszystko przeszło. Znowu byłem opoką, której nic nie wzrusza.

*
- Opowiadaj, jak było?
- Obleci, wszyscy mocno spragnieni cierpieliśmy na odwodnienie. Życie zatruwał nam wścibski i upierdliwy psychoterapeuta. Siedzieliśmy tam jak w więzieniu, nawet metr za bramę nas nie puszczali. Chodzili za nami niemal do toalety. W sumie dla mnie to było skądś znajome – stwierdziła, patrząc mi w oczy.
Dobrotliwość personelu chwyciła mnie za serce. Nie mogli znieść, jak się niektórzy męczą i za dyskretną dopłatą śpieszyli potrzebującym z pomocą. Ja nie skorzystałam, ale już ci się chwaliłam silną wolą, przecież codziennie dzwoniłeś do mnie. Nie piję, nigdy nie wrócę do tego gówna.
- Tak, tak, chciałem się tylko upewnić – odparłem.
- Czy ty jesteś jeszcze chudszy niż byłeś, czy mi się wydaje? – zmierzyła mnie wzrokiem.
- Jestem na diecie kawowej, bo tylko ona mi smakuje.
Popatrzyła się na mnie krzywo, ale zaraz potem jej twarz rozpogodziła się.
- Wiem! Pójdę do sklepu i kupię owoce, mąkę, jajka i drożdże. Zrobię pyszne placki z jabłkami!

*
Urocze miejsce, wygląda jak pokój bez okien, mniej więcej cztery metry kwadratowe. Z sufitu sterczy żarówka, bez żadnych ozdobników, jedynie w drucianym „kasku” – pewnie po to żebym broń Boże nie rzucił w nią butem i nie rozbiła się. Pali się non stop. Nie wiem ile to już - dwie, trzy doby? Ściany zacnie pomalowane – coś jak brudny żółty przechodzący w brąz, ale takie z wzorkami: do pewnej wysokości, co parę centymetrów, pięć lub cztery pionowych kresek, białych. W środku nich wapno.
Podłoga - jakby się ze mnie naśmiewała, wyszczerza płytki w kolorze ściany. Już mnie głowa przestała boleć, ale zimno mi się zrobiło.
Drzwi są metalowe, bez klamki, w nich, przy podłodze jest taka mała, w zasadzie – klapka, żeby się przez nią zmieścił plastikowy talerz i nic więcej. Żadnego nie wziąłem jak dotąd, wszystkie, kolejno, natychmiast wypchnąłem na zewnątrz.
W jednym z rogów stoi miska. A niech stoi. Nie patrzę w tamtą stronę.
Siedzę. Kładę się. Wstaję. Siadam. Kładę się. Siadam. Wstaję. Zastanawiam się. Przyłożyłem rękę do ściany, drapnąłem paznokciem. Żółta farba odpryskuje. Może jednak znalazłbym zajęcie. Ten sraczkowaty kolor mi się nie podoba. Biel, kolor aniołów – to jest to! Zabieram się do pracy, mam swój cel i już czuję się lepiej. Tak niewiele trzeba, żeby człowiek zwariował. Czy jakakolwiek komisja uznałaby mnie za poczytalnego? Zdrapuję i chichram się sam do siebie. Chichr przechodzi w płacz, płacz przechodzi w chichr, chichr przechodzi w płacz, płacz przechodzi w chichr. Cholera! Opuszki palców mi krwawią. A co tam, prawdziwy facet nie przejmuje się drobnymi skaleczeniami. Drapię dalej. W końcu coś słyszę. Jakieś kroki zmąciły panującą tu idealną ciszę.
- Proszę natychmiast przestać drapać te ściany! – słyszę zza drzwi.
- Nie, nie podoba mi się ten sraczkowaty kolor.
- Ostrzegam, będziemy zmuszeni zastosować specjalne środki…
- Macie tu kamerę? – pytam nagle. – Mogę wam pomachać? – dodaję wyciągając rękę i chichrając się niczym obłąkaniec.
Ktoś otwiera drzwi.
No i niestety, film znowu mi się urywa.

Budzę się. Leżę w jakiejś obskurnej sali. Ale przynajmniej ma biały kolor. Mam swoje niebo. A w zasadzie to nie – bo niebo jest niebieskie. Jestem przywiązany do łóżka, nie mogę się ruszyć. Wcześniej chociaż moje ręce czuły się wolne, drapiąc tą ścianę, a teraz co? Teraz to nawet nie mogę się podrapać nawet po… nosie. W nosie mam to!
- Rozwiążcie mnie! – krzyczę.
Nic.
Drę się dalej, głośniej, nachalniej, wścieklej. Tak chyba już z godzinę. Gardło mnie boli, czuję, że zaraz ochrypnę. To nic.
Ktoś idzie po korytarzu. Zamilkłem.
To pielęgniarka.
- Proszę, niech mnie pani rozwiąże – odzywam się błagalnie.
Ona nic nie mówi, podchodzi do mnie, spogląda gdzieś na ścianę i... zakleja mi usta jakąś taśmą, po czym wychodzi sobie, jakby nigdy nic.
Co mi jeszcze zostało? Oczy? Niedobrze. Nimi nie można drapać, nimi nie można krzyczeć. Wymyśliłem. Kreślę kółka, kwadraty, trójkąty, deltoidy. Piszę litery. Ale po jakimś czasie mam dosyć tej zabawy. Chyba robię się senny. Nie myślę już o niczym, po prostu zasypiam.
Śni mi się dzień mojego ślubu.
Jesteśmy jeszcze w mieszkaniu moich rodziców.
- Masz tu kwiatki, no i nie wyj, to twój najszczęśliwszy dzień – wciskam Danusi bukiet, chusteczkę i rzucam zjadliwy uśmieszek.

Idziemy wreszcie. Jakoś ma ten welon tak zarzucony na twarz, że nic chyba nie widzi, cud, że się nie potyka. Stajemy przed ołtarzem. Postanawiam odgarnąć toto z jej twarzy, ale co ja spostrzegam??? Krysia!
Nie! Nie! Ciebie tu nie powinno być, czasy pomyliłem! – krzyczę przez sen i budzę się cały spocony.

*
Przecież mówiłem, że chcę się widzieć z dyrektorem szpitala i dopóki go tu nie przyślecie…
- Ja jestem dyrektorem – mówi, rzucając mi przelotny uśmieszek.
- Ty?! Chcę stąd wyjść! To pomyłka, ja nie mogę tu być.
- Widzę, że nadal bardzo lubisz słowo „kurwa”, zdefiniuj mi je, proszę.
Patrzę się na nią i nie wiem co powiedzieć.
- Kim dla ciebie jest kurwa?! - jej opanowany i pozornie pozbawiony emocji ton przybiera teraz na sile.
- To kobieta, puszczająca się z facetami, których nie kocha, dla pieniędzy, władzy, sławy…
- A może jednak z kimś puściłaby się z miłości?
- Jak kurwa może kogoś kochać? Wszyscy faceci to dla niej zwyczajny zarobek i jeśli któryś tego nie zrozumie, to musi być skończonym frajerem – odpowiadam.
- Niektórzy rodzą się kurwami bez etatu, a inni muszą sobie na to wszystko zapracować – cedzi przez zęby.
- Nie porównuj mnie do siebie! Myślisz, że ja nie pracowałem? Był czas, że nawet bez urlopów, a do tego dzieciakiem sam się zajmowałem.
A twoja cudowna ukochana, prawdziwa miłość, gdzie jest? Wszystkie kobiety twojego życia pragną jedynie uwolnić się od ciebie. - Stwierdziła. - A kaftanik cię nie uwiera tam na dole?
Nie dotykaj mnie suko! Poczekaj, aż odwiedzi mnie córka!
Oj, chyba nieprędko. Mówiła, że właśnie zaczęła się jej sesja zimowa.

*
Przyjrzałem się uważniej. Głaskała ją po włosach i kołysała, trzymając na rękach. Po chwili wyszła, by wrócić z jakimiś ciuszkami i przebierać ją.

Po dłuższym czasie odłożyła lalkę i podeszła do telefonu.
- Rysiek, może byś wpadł? Waldzio jest na delegacji.
Słuchała jakiś czas uważnie. Za chwilę rzekła:
- Żałuj.
Odłożyła słuchawkę. Zrezygnowana, poszła do swojej sypialni. Wkrótce zgasiła światło. Zastanawiałem się dlaczego ta lalka tak się mamie podoba.
Może jest zaczarowana. Umie mówić? A może schodzi z regału jak nikt nie widzi i tańczy po pokoju? Musi się jej tam nudzić jeszcze bardziej niż mnie.
Będę obserwował, nie zasnę. Lala nic nie ukryje przede mną.
Zrobiłem się już strasznie senny, bardzo długo wytężałem wzrok.
niech to! Ona pewnie wie, że ją podglądam, dlatego nie chce nawet drgnąć..

Siedziałem jeszcze chwilę na schodach, ale za moment po cichuteńku zszedłem na dół. Zbliżyłem się do regału na którym siedziała owa lala.
- Cześć, jestem Kamil – rzekłem.
Milczała, ale nie dałem się zmylić:
- Wiem, że jesteś zaczarowana, tylko udajesz normalną lalkę.
Też nic.
- Co ty sobie myślisz?! - oburzyłem się.
- Kamil, z kim ty rozmawiasz?!
Słysząc rozgniewany głos, jak najszybciej zwiałem na górę i wskoczyłem do łóżka. Miałem nadzieję, że mama zajrzy do pokoju, ale się nie doczekałem. W dalszym ciągu nie mogłem zasnąć. Znowu wylazłem z łóżka. Szedłem policzyć się z lalą. Myślałem, że tym razem nakryję ją, jak biega po pokoju.
Co za pech! Ta porcelanowa kukła jest sprytniejsza niż myślałem!
Po cichutku zbliżyłem się do regału. Stanąłem na paluszkach i wyciągnąłem rękę po lalę. Jednak było trochę za wysoko. Bezszelestnie przytaszczyłem więc stołek z kuchni. Dorwałem lalę i pobiegłem z nią na górę. Chciałem dać jej klapsa, za to że nie chciała przyznać się do bycia zaczarowaną.
Ale mnie pewnie też zaczarowała. Pachniała perfumami mamy. Byłem już bardzo zmęczony i przytuliłem się do lali i nawet nie wiem kiedy zasnąłem

*

W tamtych czasach, władze bardzo ceniły i gloryfikowały, że tak się wyrażę, "lojalność obywatelską". Doniesienie na kogoś, (nie zawsze prawdziwe) w szczególności z rodziny, mogło przemienić oskarżyciela w bohatera narodu i oznaczało zapowiedź fantastycznej kariery w MSW. Wystarczyło tylko złożyć podanie do Komendanta Milicji, po drodze trzeba było przejść jeszcze szkolenie, w międzyczasie dostając dwa etaty – jawny i niejawny. Mój ojciec, gdy byłem młodszy, nieraz chwalił się o tym, jak bardzo „gotów był poświęcić, nawet więzy krwi” ( wydał własnego brata), by służyć „wolnej” Polsce Ludowej. Niedługo potem zamilkł, gdyż zauważył, że nie chcę kontynuować jego kariery, a nawet… mogę być źródłem kłopotów. Po naciskach, przysiągłem, że nigdy nie przyniosę wstydu, co miało znaczyć, że nigdy nawet nie spróbuję się zbratać z ”wrogimi Polsce Ludowej siłami” . Czułem się rozdarty pomiędzy solidarnością wobec rodziny i wobec kraju, ale dla dobra obu – postanowiłem się nigdzie nie wtrącać i zostać bezpańskim.
Któregoś razu, już w klasie maturalnej, Bronek zaprosił mnie na imprezę u niego. Odmówiłem, domyślając się o co może chodzić. On jednak nalegał, mówiąc, że chciałby tylko coś pokazać i że mi ufa. Wreszcie zgodziłem się przyjść, ale jednak zastrzegłem, że w charakterze kogoś postronnego.
W mieszkaniu było kilkoro chłopaków i dziewczyn. Wyciągnęli jakieś patriotyczne książki. Czytaliśmy. Zwierzyli się, że planują powypisywać z nich sprejem hasła na budynku naszego liceum. Zachęcali mnie do wzięcia w tym udziału. Odmówiwszy stwierdziłem, że bez względu czy im się uda, czy nie, ja o niczym nie wiem. Podali nawet czas planowanej – „akcji” – pojutrze, w nocy. Starałem się ich odwieść od tego szaleńczo zrywu, ale nie dali się przekonać.
Tej październikowej nocy, chodziłem zdenerwowany, w tę i z powrotem po pokoju, usilnie pragnąc, by się im powiodło.
Nazajutrz, przed liceum zastałem milicję, woźny uporczywie ścierał niedokończone „wolna Po…”
Próbowałem skontaktować się z Bronkiem, ale on mnie unikał.
Dwa tygodnie później spotkałem na ulicy, jego oraz poznanych wtedy w mieszkaniu, znajomych. Natychmiast postanowiłem zapytać, co się stało, ale ten napluł mi w twarz. Myślisz, że was wydałem?! Nie odpowiedzieli ani słowem, odchodząc, jakby nigdy nic.
Mój kolega, rzecz jasna wyleciał ze szkoły, teraz, po korytarzach snułem się już zupełnie sam.
Dowiedziałem się, że wszyscy uczestnicy tego „szczeniackiego, perfidnego wybryku przeciwko naszemu państwu”, codziennie przymusowo sprzątają ulice oraz skwerki.

Jakże byłem zaskoczony, gdy już po latach odkryłem, że Bronek był współpracownikiem... mojego starego.

*

Ja już od dawna nie jestem dobrze poinformowany i żaden ze mnie kapuś, w przeciwieństwie, do co niektórych dobrze sytuowanych…
- Uważaj na słowa, bo jakby było tak jak mówisz, to byś gnił wiadomo gdzie i nie o to chodzi.
- Dobrze, ja nie wnikam, czego chcesz?
- Gdzie to schowałeś? Wiesz, Co.
- Aha… Musiałem mieć jakieś zabezpieczenie, nie wierzę w idealną wierność podwładnych, żon, wykonawców, czy kogo tam jeszcze. Ale wiesz, że największe tajemnice zabiera się do grobu?
- Trudno, nie będzie śledzenia, znajdź sobie chłopca na posyłki, synku.
Przecież powiedziałem. Do grobu się zabiera...

*

Wsiedliśmy do samochodu, już miała ruszać, spojrzała w lusterko (cmentarz był rozlokowany na sporym wzgórzu) i nagle powiedziała:
- Tam ktoś idzie. Ktoś idzie do mamy.
- Co ty, moje dziecko, bredzisz? A nawet jeśli, co cię to obchodzi?
- Mógłbyś mi nie "dzieckować"? Mam dwadzieścia pięć lat – powiedziała, wychodząc z samochodu.
- Gdzie idziesz? Krysiu! – krzyknąłem za nią, chcąc już jechać do domu, dziwnie mi było w tym miejscu. Czułem JEJ obecność, nie potrafiąc tego wytłumaczyć logicznie.
Wysiadłem, rozejrzałem się i zamurowało mnie.
/A więc wróciłeś? Po tylu latach.../
Wszędzie i zawsze bym go poznał. Coś we mnie drgnęło – dawna zazdrość i zawiść.
- Proszę pana! – Gówniara krzyknęła do niego, a tamten… zerwał się jak z procy.
- Dlaczego pan ucieka? Chcę tylko porozmawiać – darła się na tym cmentarzu, goniąc za nim.
- Kryśka, natychmiast wracaj tu! – krzyknąłem, ale na próżno - w tej kwestii nic się nie zmieniło.
Nie minęło dziesięć sekund, jak dorwała tamtego i załapała za płaszcz.
Ledwo zipiąc, podbiegłem do nich.
- Proszę! Ja mam rodzinę! – krzyknął tamten, a ona, wtedy spojrzała na niego i zbladła niemiłosiernie, widząc z bliska jego twarz.
/To jednak za granicą się urządziłeś? A już myślałem - że na tamtym świecie. Ktoś cię, szkarado jedna, zechciał?/
- Czy zna pan mamę?
W tym momencie, ten łachmaniarz wlepił wzrok w moją córkę, a potem spojrzał na mnie i zaczął dygotać.
Krysia popatrzyła jeszcze raz na niego i potem na mnie.
- Mój ojciec coś panu zrobił? - spytała nagle.
- Proszę mi pozwolić iść – odparł bojaźliwie.
Uśmiechnąłem się, a tamten, na sam widok, zaczął dygotać jeszcze bardziej.
Kryśka uważnie popatrzyła na niego, ale po chwili, podeszła do mnie i schwyciła za kurtkę.
- Co ty wyprawiasz, durna gówniaro?! – krzyknąłem, nie mogąc się wyplątać. Co za wstyd, upokorzyła mnie przed tym nędznikiem.
- Co to ma znaczyć? O co tu chodzi?! – dopytywała się.
Tamten cofnął się i oddalił, a moje niegrzeczne dziewuszysko, delikatnie mówiąc, wykazywało dezaprobatę dla mojego milczenia, szarpiąc mnie i domagając się natychmiastowej odpowiedzi.
- To ty mu to zrobiłeś? Ty?!
- Opanuj się ze swoimi chorymi domysłami. Co takiego miałbym zrobić jakiemuś obcemu facetowi?
- Jego twarz, ona jest…
- Uspokój się, nie znam go, to chyba jakiś obłąkaniec, ale ty też nie zachowujesz się normalnie. Jesteś upaprana jak czteroletnie dziecko! – stwierdziłem, patrząc na Moje Nieszczęście.
- Nie zmieniaj tematu. Chcę wreszcie poznać prawdę, choćby była najstraszniejsza, nie mogę ciągle snuć mglistych domysłów, zaczynam przez to wariować, a może podoba ci się to?
- Chcesz poznać prawdę? Idź do wróżki, a teraz poważnie: nie widzisz, że przestraszyłaś obcego faceta, drąc się, goniąc go po cmentarzu i rzucając się na niego? Jesteś niezrównoważona.
Spuściła uszy po sobie, ale po chwili odgryzła się:
- To wszystko przez ciebie!
- Jasne, przeze mnie przecież masz to życie, a uważasz, że lepiej byłoby ci istnieć w świecie platońskich ideii.
- Gdybyś nie był moim ojcem... - warknęła, naburmuszona.
- Ale jestem - rzekłem, uśmiechnąwszy się.

Spojrzałem - tamten już zniknął za bramą cmentarza. /No co, biedaczku? Buźka cię już nie boli? Zabawy z ogniem źle się kończą, zwłaszcza wtedy, gdy nie chce się wyśpiewać, dokąd świętej pamięci Danusia przede mną uciekała. Pewnie za tę cierpiętnictwo tak się jej podobałeś./

*Złapaliśmy tych nieszczęsnych bandytów, w tym twojego... "wroga publicznego".
- Naprawdę? – spytałem, niemal podskakując z radości.
Popatrzył na mnie krzywo.
- Synku, to nie jest zabawa.
- Przestaniesz z łaski swojej nazywać mnie synkiem?! O ile mi wiadomo, nie mamy wspólnej genealogii. Przesłuchiwaliście ich już?
- Twoją ukochaną zostawiam tobie. Jaki wyroczek byś jej sypnął?
- Nie zdrabniaj tak wszystkiego, to irytujące.
- Mamy fajną metodusię - zamykamy działaczy politycznych ze zbrodniarzami i psychopatami. Ostatnio zapuszkowaliśmy takiego jednego wojaczka z gościem, który miał dwa tygodnie do wyroku i musiał spędzić jakoś intensywniej te ostatnie chwile. Wiesz jak to na nich działa? Drą się, żeby ich wypuścić, wariują, wyrywają sobie włosy, gryzą się i... do wszystkiego przyznają.
Patrzyłem teraz na Koterskiego ze zgrozą, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
- Czyżbyś miał jakiś problemik? Nie o to ci chodziło, co? A może zaniesiesz jej Mickiewicza do poczytania?
(...)
Sztapler stał z boku i łapał się za głowę, mając na twarzy wyraz głębokiego niesmaku.
Czekałem z niecierpliwością na odpowiedź Danusi, będąc przekonany, że jestem dla niej prawdziwym wybawieniem. Wstrzymałem oddech, serce waliło mi niczym oszalałe. Wreszcie czułem się kimś ważnym.
- Idź do diabła – odparła.
Zrobiłem zdziwioną minę, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.
- Dosyć tego… „przesłuchania”, chłopcze, idziemy – rzekł, mimo moich oporów, wyprowadzając mnie z celi i zamykając na klucz pomieszczenie.
- Zaczekaj! Musimy ją stąd jakoś wydostać.
- A czy nie przyszło ci do głowy, że ona woli zostać tu, niż być z tobą?

*
W drodze, zadała mi pytanie, czemu uparłem się na miejski park. Mieszkamy przecież we wsi i zieleni posiadamy pod dostatkiem. Wyjaśniłem jej, że mam osobisty sentyment do tego miejsca. Dotarliśmy po dwóch godzinach.
Wzięła mnie pod rękę, a ja wtedy pogrążyłem się w innym świecie, by choć przez chwilę móc uwierzyć, że znowu jestem chłopakiem, który ma mnóstwo marzeń, całe życie przed sobą i jeszcze niczyjego nie spieprzył. Nawet w głowie przestało mi szumieć, poczułem przypływ energii. Zachwalałem park, że dużo się tu nie zmieniło, że wiosna co roku budzi uśpione wspomnienia. Wskazałem jej nawet miejsce, gdzie kiedyś mieszkaliśmy z Danką.
- O, zobacz, tam, ale ty nie pamiętasz, a dla mnie - to jakby wczoraj. - Rozmarzyłem się.
- Tam? Tam jest więzienie – odparła.
- Obok, Moje Maleństwo.
- Jakie maleństwo?! Wróć że na ziemię, mam dwadzieścia dziewięć lat! Powinniśmy już wracać.
Dla mnie zawsze będziesz moim, tylko moim maleństwem – stwierdziłem, przesadnie akcentując wyraz „moim”.
- Proszę przestań.
-No usiądź, zaraz opowiem ci, jak to było ze mną i mamą.
Z niechęcią, wykonała moje polecenie.
- Tu się spotykaliśmy. Pewnego razu, gdy czytała książkę, przyszedłem, przywitałem ją, usiadłem obok i podarowałem jej naszyjnik, a potem pocałowała mnie, objęła, promieniała ze szczęścia. Cóż to były za piękne chwile. - Widząc sceptyczny wyraz twarzy córki, dodałem: Wiesz... Na początku ona bardzo mnie kochała.

Saga rodu Xsowskich/tytuł roboczy (zbiór fragmentów)

2
Bardzo to egzaltowane, a przez to niestrawne.

"przelicza już tylko paprochy zawieszone na smudze światła." - próbowałeś kiedyś? Ilu się doliczyłeś?

Jeśli miało to ukazać statykę, która chwile potem jest burzona przez:

"Powietrze wypełnia się garnuszkami, szklaneczkami, talerzykami – ot, typowymi zabawkami dla małej damy. "

To wyszło strasznie sztucznie i przerysowanie. Nie trzyma się zresztą kupy, bo ileż by musiało być tych garnuszków itd by wypełnić powietrze?

Pierwszy fragment i reakcja (dialog) bohaterów jest oderwana od rzeczywistości, a przez to nie angażuje w żaden sposób.

"Od razu dostałem wysokie stanowisko. Starsi o kilkanaście lub więcej lat „koledzy” patrzyli na mnie jak na głupiego gówniarza. W domu czułem się nierozumiany, ale w pracy jeszcze bardziej, byłem tak żałośnie osamotniony, jeśli nie liczyć Malwiny – starszej ode mnie, ale całkiem urodziwej, ze strasznie rozbuchanym libidem."
I na tym nieporadnym fragmencie kończę czytanie.

Przemku
Widzę, że masz pomysł, widzisz go w głowie, ale nie potrafisz jeszcze namalować słowami, urealnić w taki sposób, aby zadrgał na uczuciach czytelnika.
Podejrzewam, że jesteś młodym człowiekiem, który popełnia błąd próbując pisać o rzeczach które są dla niego jeszcze zbyt niezrozumiałe, a przynajmniej niezrozumiałe na tych płaszczyznach na jakich będą za kilka/kilkanaście lat.
Samo w sobie nie jest to oczywiście złe, bo autor powinien podejmować próby wychodzenia poza swoje doświadczenia, ale powinien robić to na tyle ostrożnie, by nie doprowadzać do sytuacji w której jeden błąd generuje kolejne i w efekcie tworzy coś niestrawnego dla czytelnika.

Powyżej podejmujesz próbę, która kończy się fiaskiem. Twój opis "pracy" przedstawiony tak infantylnie od razu Cię zdradza. A to ma być inaczej: Ty masz przekonać czytelnika, sprawić, aby on poczuł te emocje, frustrację i samotność.

Sugerowałbym Ci pisanie o rzeczach, które lepiej znasz, które lepiej rozumiesz i potrafisz opisać w sposób, by czytelnik nie poczuł się oszukiwany. Pisz, ćwicz, ucz się i rozwijaj. Nie próbuj na siłę iść tam, gdzie się nie odnajdujesz, a wykorzystaj jak najlepiej to, co znasz i rozumiesz. Gdy dojdziesz do wprawy wtedy dopiero ostrożnie wykraczaj poza ramy. Powoli, krok za krokiem a na pewno będzie dobrze.
Powodzenia!
Zapraszam: http://www.jacek-lukawski.pl

Saga rodu Xsowskich/tytuł roboczy (zbiór fragmentów)

3
O tym, czy pomysł dobry czy nie, można by powiedzieć dopiero po przeczytaniu większej części niż ty zadeklarowałeś. Po tych kilku zdaniach nie można nic takiego określić, ale można np. mieć zastrzeżenia do stylu.
Egzaltowany prolog to chyba kwestia gustu.

W pierwszym fragmencie z dialogiem jest np. za dużo zaimków osobowych.
W fragmencie o pracy bohatera, który zaledwie zacząłeś czytać, jak byś czytał dalej, można by mieć zastrzeżenia nie tyle do niewciągającego opisu uczuć głównego bohatera, co do zachowania jego sekretarki. Dostrzegam to, bo tekst kilka lat odleżał np. mógłbym(powinienem nawet) zaznaczyć, że przekręciła klucz w gabinecie młodego, że chłopaka najpierw zamurowało, gdy zaczęła się przed nim rozbierać, ale aż cała naga to nie musiałaby przed nim stanąć. (Marzenie każdego gówniarza, prawda? A wredny gówniarz to jeszcze chciałby taką ośmieszyć) Jeśli z mojego, w tamtym momencie dziewiętnastoletniego, bohatera jest mały sadysta psychiczny nie lubiący kobiet (dlaczego – to jest wyjaśnione później) to są dwa rodzaje kobiet do „gnębienia”, pierwsze czują się zranione od nachalności, a drugie od obojętności na ich wdzięki oraz ich „usłużność”. Sekretarka oczywiście należy do tych drugich, ale to jej zachowanie jest tu przerysowane.

Tak czy tak, dzięki za poświęcony czas.

Saga rodu Xsowskich/tytuł roboczy (zbiór fragmentów)

4
przemek pisze:
jacek pisze:Przemku
Widzę, że masz pomysł, widzisz go w głowie, ale nie potrafisz jeszcze namalować słowami, urealnić w taki sposób, aby zadrgał na uczuciach czytelnika.
O tym, czy pomysł dobry czy nie, można by powiedzieć dopiero po przeczytaniu większej części niż ty zadeklarowałeś.
Zabawne, Jacek słowem nie wspomniał, ze uważa pomysl za dobry.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Saga rodu Xsowskich/tytuł roboczy (zbiór fragmentów)

6
ravva pisze: O tym, czy pomysł dobry czy nie, można by powiedzieć dopiero po przeczytaniu większej części niż ty zadeklarowałeś. Zabawne, Jacek słowem nie wspomniał, ze uważa pomysl za dobry.
No i?
Gdybyś przeczytała uważniej, wiedziałabyś, że chodzi mi o to, że z tak małego wyrwanego z kontekstu fragmentu nie da się ocenić, czy ktoś w ogóle miał jakikolwiek pomysł, czy też nie miał pomysłu na książkę, bo nawet nie wiadomo o czym właściwie jest utwór.
Jacek Łukawski pisze: Przemku, Brawo!Jednym wpisem udowodniłeś dwie kwestie:1) Nie umiesz czytać ze zrozumieniem.2) Zmarnowałem czas próbując dać Ci dobrą radę. Trudno, bywa i tak.Powodzenia!
Z pewnością powodzenie mi się przyda. Dziękuję.

[W]Saga rodu Xsowskich/tytuł roboczy (zbiór fragmentów)

7
Hej,
Mama lubiła brać życie garściami z dużo młodszymi. Na mojej własnej studniówce spotkałem ją w dwuznacznej sytuacji z kolegą, w toalecie. Wybiegłem zniesmaczony. Później znalazła mnie, podeszła i powiedziała:
- No nie obrażaj się na mnie, życie jest takie krótkie, trzeba z niego korzystać. Co byś chciał dostać na dziewiętnaste urodziny?
- Nie zmieniaj tematu.
Matka nie zmienia tematu, bo ten nie został podjęty. Raczej stara sie wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
- Nie zmieniaj tematu. Twoje życie jest puste, ojca zresztą też. Oszukujecie się, wymyślacie różne sztuczki. Jeśli ja będę miał jakąś bliską osobę, to nigdy, przenigdy nie posunę się do kłamstw, manipulacji i dwuznaczności. Będę ją szanował, u mnie będzie normalnie, a nie tak jak u was.
To jedno z egzaltowanych przemówień bohatera, które powinny wywołać u czytelnika powagę, a wywołują (przez swoją formę) uśmiech.
A przecież poruszają rzeczy ważne.
Ty lepiej martw się, żebyś nam wstydu nie przyniósł – warknęła.
Zapis dialogowy.
Od razu dostałem wysokie stanowisko. Starsi o kilkanaście lub więcej lat „koledzy” patrzyli na mnie jak na głupiego gówniarza. W domu czułem się nierozumiany, ale w pracy jeszcze bardziej, byłem tak żałośnie osamotniony, jeśli nie liczyć Malwiny – starszej ode mnie, ale całkiem urodziwej, ze strasznie rozbuchanym libidem.
Libido się nie odmienia – "ze strasznie robuchanym libido".
Opis jest skrótowy i niejasny dla czytelnika.
Jeśli wyjątkiem w osamotnieniu bohatera jest Malwina, to rozumiem, że są ze sobą blisko, inaczej jej obecność nie zmieniłaby poziomu "osamotnienia". A dalsza cześć tekstu pokazuje, że nie są, raczej wprost przeciwnie.
Któregoś dnia przyszła do mojego gabinetu i tak po prostu zrzuciła z siebie wszystkie ubrania, pochyliła się i oparła o biurko.
- Nie robiłeś jeszcze tego z kobietą? Nauczę cię wszystkiego – szepnęła zalotnie, widząc moje zakłopotanie i bez żadnego onieśmielenia przyciągając do siebie.
Długo zrzuca się "wszystkie ubrania". Jeśli bohaterowi się to nie podoba, to ma mnóstwo czasu, żeby coś zrobić.
- Wiem, że z ojcem też kręcisz i z połową zarządu.
Wiem, że kręcisz też z ojcem i połową zarządu.
Cenię tylko rzeczy rzadkie i cenne.
W tej sytuacji, to naprawdę brzmi sztucznie. I egzaltowanie ponad miarę.
Któregoś dnia śpieszyłem się do pracy. Niestety, samochód się popsuł. Zawsze uważałem, że fiat to okropna marka.
Jeśli dobrze wywnioskowałem to rodzina jest majętna. Bohater kupił fiata chociaż uważa "że to okropna marka" ?
Czasy były mocno chybotliwe.
Zbawa związkami frazeologicznymi jest fajna, jednak nie należy przesadzać.
Bywał nerwowy, nawet bardzo.
Nerwowym się jest albo nie. Oczywiście to sie może uzewnętrzniać tylko czasami, jednak nerwowym nie można bywać.
- Przepraszam za moją nieuwagę, nic się pani nie stało? – spytałem, pomagając jej wstać.
- W porządku, ale wie pan gdzie tu jest fabryka włókiennicza? Podobno gdzieś w pobliżu, nie mogę się odnaleźć w tak wielkim mieście.
Całkowicie nienaturalny dialog, co bardzo sie rzuca w oczy.
A… umówiłaby się pani ze mną? – wypaliłem nagle.
Zapis dialogowy.
- Ciebie nie trzeba ośmieszać, bo już jesteś niepoprawnym nieudacznikiem. W kogo ty się wrodziłeś?! Bocian cię podrzucił, czy co?
Wściekły ojciec (który jest bardzo nerwowy) podczas kłótni z synem rzuca tę wstawkę o bocianie? To też wyszło nienaturalnie.
W tym momencie ojciec nagle ściągnął obrus razem z zastawą i wszystko znalazło się na podłodze.
- Teraz to wszystko będzie dla psa - westchnęła mama.
Chcą zabić psa? Bo jeśli zje to razem z kawałkami rozbitych naczyń... A rozdzielanie jedzenia od rozbitej zastawy to robota dla Kopciszka.
- Ty, to syn Iksińskiego.
Przypominam, sagę masz rodu Xsowskich.
Jednak zdążyłem jeszcze dostrzec, że wyłożyli dosłownie cały stół cudzymi dokumentami.
Dostrzec opisuje sytuację kiedy bohaterowi udaje się zobaczyć coś, co zobaczyć trudno. "Dosłownie cały stół wyłożony dokumentami" do trudno dostrzegalnych nie należy.
Zgodziła się. W drodze napomknęła mi, że wie dlaczego chcieli się nas pozbyć.
- Więźniowie polityczni – odparła krótko.
Nie "odparła" ponieważ bohater nic nie powiedział.
Nie zauważyłem nawet, jak schodzę z drogi, której zawsze hołdowałem. Właśnie ten dziwny dzień o tym przesądził.
Hołdowanie drodze to kolejny przykład zbytniej poetyckości i nieudanej zabawy związkami frazeologicznymi.
Wydawało się, że pogoda przyjęła rolę płaczki.
I kolejny.
Spojrzałem na zegar ścienny. Już czas. Podszedłem do dziecięcego łóżeczka. Berbeć spał, delikatnie szturchnąłem go. Mała obudziła się i ze spokojem otworzyła swoje śliczne, zaspane oczka, które skierowała na mnie. Były takie same, dosłownie identyczne, przypominały mi... Nie wiem jak to się stało, ale dorosły mężczyzna zaczął płakać jak bóbr. Jeszcze bardziej nietypowy był fakt, że dzieciak przyglądał mi się uważnie i z zadziwieniem, a sam miał raczej ubawiony wyraz buziulki. Osunąłem się na podłogę, skuliłem i oparty o pręty łóżeczka, wyłem dalej.
- Ba, pa, ba-pa!
- Gadasz? - odwróciłem się.
Mała wyciągnęła rączki do góry.
- Co tak tymi kończynami wymachujesz? - roześmiałem się przez łzy. – Dobra, pośpieszmy się, muszę cię jeszcze przebrać, bo zaraz się spóźnimy.
A ten fragment jest dobry, tylko przeskok narracyjny jest niepotrzebny.
Z parasolem w jednym ręku i dzieckiem w drugim, właśnie zbliżałem się do nielicznej gromadki ludzi.
Nieliczna gromadka jest do zmiany.
Cofnąłem się o krok niczym poparzony, ale to nie był koniec.
Poparzony odskakuje, a nie cofa się, to zupełnie inna dynamika ruchu.
- Jesteś kurwą! – wykrzyczałem.
- Co tu się dzieje?! – Tłuk wymamrotał.
Nienaturalność dialogu powodują nieumiejętnie użyte didaskalia.
- Naucz go, nie mogę dać sobie z nim rady – odpowiedziała do tamtego, wychodząc w popłochu z sypialni jakby śpieszyła się wyłączyć czajnik.
Znowu. Wstawka o czajniku zabija powagę sytuacji i wprowadza groteskowość.
Fakt, dotychczasowi kochasie starej, na podobną prośbę odmawiali, tłumacząc, że cudzych dzieci bić nie będą. Teraz widać było, że znalazła sobie jakiegoś oprycha, pewnie z kryminału go wzięła.
Po tym co chłopak powiedział i jak sie zachowuje, dziewięćdziesiąt procent znanych mi mężczyzn dałaby mu w twarz, albo po prostu zlała tyłek pasem.
Zdziwiony tłuk był pewien, że po takim czymś już się nie podniosę.
Bohater może być twardy ale na fizykę i anatomię nie ma rady, a zdziwiony tłuk jest postawny i z kryminału.
Moja filozofia nabrała jeszcze większych barw: bohater ledwo żywy to wciąż bohater.
Znowu frazeologia i poetyckość.
Dostrzegłem teraz, że bardzo zdziwiła go moja reakcja. Nie dowierzał, czyżby wydawało mu się, że tak silnie mnie kopnął, że padnę na podłogę i będę jęczeć? Czułem co prawda cały czas ból, ale miałem wrażenie, że to nie ciało, a umysł mnie najbardziej boli.
Niewiele myśląc, zanim zdążył się zasłonić, kopnąłem go tak samo. Upadł na podłogę, kurcząc się z bólu.
Nie wstał? – Zdziwiło mnie to. Leżał i płakał. Przyjrzałem się mu ze szczerym zdziwieniem.
Jak to? Jedenastolatek i płacze? Ja nawet jak miałem dwa lata, to już nie płakałem.
Ten kawałek po szlifie też byłby dobry.
Mój ojciec, gdy byłem młodszy, nieraz chwalił się o tym, jak bardzo „gotów był poświęcić, nawet więzy krwi” ( wydał własnego brata), by służyć „wolnej” Polsce Ludowej.
Nie można poświęcić "więzów krwi" bo te mają związek z genealogią i tu nie da się mimo szczerych (a raczej w tym wypadku nieszczerych) chęci nic zrobić. Ojciec może działać na przykład "nie zważając" na więzy krwi.


Przemku,

Ten tekst jest pełny błędów. Od prostych - interpunkyjnych, literówek, zapisów dialogowych, po związki frazeologiczne z kosmosu, używanie słów bez znajomości ich znaczenia itd.
Konstrukcji nie da się ocenić, bo w takiej formie to są strzępki wspomnień z historii rodziny. Z fabułą tak samo, mamy jakieś rozsypane puzzle (z których zresztą ciężko wywnioskować kogo konkretny fragment dotyczy) więc trudno się odnieść do czegoś, co nie tworzy spójnej całości.
Dialogi niestety leżą i kwiczą, są bardzo nienaturalne.
Problemem jest też nieumiejętne i zupełnie niepotrzebne przepoetyzowanie tekstu, co nadaje mu groteskowego charakteru, dodatkowo wyniosłe, egzaltowane przemówienia jednego z bohaterów są dziwne - wywołują uśmiech zamiast powagi.

Tak zupełnie ode mnie.

Lubię złych chłopaków. Czasem myślę, że fajnie byłoby, gdyby wpadł do nas ktoś, kto ze złośliwym uśmiechem albo wyszczerzonymi zębami pitbulla spojrzy po forumowych nickach, a potem położy nas na kolana tekstem.
Tylko za tą buńczuczną postawą musi stać talent, bo na Wery siłą szczęki pitbulla są język i słowa.

Czytałeś teksty Jacka? Innych pisarzy z forum? Bez urazy, ale deprecjonowanie ich umiejętności, kiedy te faktycznie stoją o niebo wyżej od Twoich, wydaje się być nie na miejscu. A jesteś na początku swojej pisarskiej drogi, ponieważ nie masz świadomości popełnianych błędów. Tych pisarskich i tych będących zwykłymi faux pas.

Pisarskie pitbulle są fajne. Natomiast jeśli za postawą walecznego pita nie stoi talent i umiejętności, to w konfrontacji tekstu z czytelnikami, na obiektywnym gruncie rzeczy, kiedy opadnie już kurz, pozostaje warczący wściekle pekińczyk i podarty strój pitbulla, w który był przebrany.

Szczerze życzę Ci pracy i powodzenia na pisarskiej drodze.

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

[W]Saga rodu Xsowskich/tytuł roboczy (zbiór fragmentów)

8
Przemek pisze: To nie jest poważne traktowanie. Powtórzę: to nie jest poważne traktowanie.
Wydaje mi się, że na tym portalu, znajdują się osoby umiejące czytać.
Ocena Twojego tekstu jest jednoznaczna. To nie jest ani dobre, ani mądre a zawiera tysiące błędów.
Czemu przed opublikowaniem w tym miejscu, nie dokonałeś stosownej korekty, by pokazać nam tekst dojrzałej osoby a nie pokrzywdzonego przez życie nastolatka?
Brniesz w mgłę, a pod stopami bagno, uważaj - R.Pawlak 28.02.2018

[W]Saga rodu Xsowskich/tytuł roboczy (zbiór fragmentów)

12
Przemek pisze: To nie jest książka nad którą pracuję, nagryzmoliłem ją kilka lat temu, ale nie dopracowałem. Jednak ta tematyka wydaje mi się mocno niepopularna, ale może kiedyś?
Czy analizę tekstu, jak sam piszesz, nagryzmolonego i niedopracowanego, mamy kierować do Ciebie sprzed kilku lat?

Tematyka, którą się zająłeś, nie jest "mocno niepopularna", lecz wyświechtana do granic możliwości. Nieudane życie małżeńskie rodziców, nieudane relacje rodzice - syn, nieudane związki tegoż syna z kobietami i potem z własną córką - takie kwestie pojawiają się w tysiącach książek wydawanych co roku i to nie tylko w Polsce. Żeby dało się którąś z nich przeczytać bez natychmiastowego stwierdzenia, że wszystko już znamy, do tego w znacznie lepszej wersji - potrzeba jakichś konkretów, niebanalnych postaci, dobrego zakotwiczenia ich w realiach codzienności, która też powinna byc przedstawiona plastycznie, gdyż jedynie wówczas jest szansa na to, że taka powieść da się zauważyć. Tymczasem u Ciebie postacie są płaskie, ledwie zarysowane, konflikty - oczywiste, a realia PRL - sztampowe. Do tego drętwe dialogi.
Niestety, nie widzę w tych fragmentach niczego, co by przyciągnęło moją uwagę. Poza ściągnięciem obrusa z zastawionego stołu. Pomysł, że pies będzie miał śniadanie w postaci jedzenia wymieszanego ze skorupami, naprawdę pobudził moją wyobraźnię.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

[W]Saga rodu Xsowskich/tytuł roboczy (zbiór fragmentów)

13
Rubia pisze: mamy kierować do Ciebie sprzed kilku lat?
Możecie do mnie sprzed kilku lat, wrzuciłem to żeby zobaczyć ogólne wrażenia i zastanowić się, czy to kiedyś warto dopracować, bo szkoda byłoby mi pracy na marne poświęcać. Jak nie warto to może nie będę dopracowywał i wracał.

Że postacie są płaskie, to bym się nie zgodził, ale szanuję Twoją opinię,
że wszystko już było - to chyba należałoby pisać samą fantastykę.
Rubia pisze: Niestety, nie widzę w tych fragmentach niczego, co by przyciągnęło moją uwagę. Poza ściągnięciem obrusa z zastawionego stołu. Pomysł, że pies będzie miał śniadanie w postaci jedzenia wymieszanego ze skorupami, naprawdę pobudził moją wyobraźnię.
Matka bohatera o tym mówi, wykrzykuje dość spontanicznie, ale nie jest napisane, że wprowadza swoje słowa w czyn: "a teraz synku pomóż mi to wszystko zebrać i siup wrzucamy do psiej michy, zgarniaj, nie ociągaj się, o zobacz jak Burek żre, a co on tak krwawi z pyska?" To tak jakby powiedzieć: "Zobacz, co narobiłaś?! Teraz szlag trafi twoje racje." I tu wyobrażamy sobie "szlaga" trafiającego nasze racje.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”