Pierwsza sława

1
Kobieta miała co najmniej pięćdziesiąt lat. Usiadła przy stoliku w zewnętrznym ogródku. Czarny kostium, biała apaszka w czarne grochy, do tego ogromny, czarny kapelusz.
- Kto obsłuży nietoperza? – zapytał Szef.
- Rozmawia jeszcze przez telefon, nie chcę jej przeszkadzać.
- To mój lokal. Sam wybieram, czy obsłużyć dziwaków, czy ich wyprosić. Ta ma szansę, jest jeszcze przed południem.
Kamil szybko chwycił za menu. Nienawidził pracować dla tego tyrana. Wypraszał klientów, którzy mu nie odpowiadali, a wieczorami zabierał napiwki, tłumacząc to niskim utargiem, co było niezgodne z prawdą.
Miękkim, elastycznym krokiem podszedł do kobiety.
- To samo, co zwykle! - odgoniła go gestem dłoni.
- Co zamówiła? – zainteresował się Szef. – Nie toleruję picia wódki przed dwunastą. To porządny lokal.
- Powiedziała „To co zawsze”.
Na skroni Szefa pojawiła się mała, pulsująca żyłka, która szybko zniknęła, gdy podjął decyzję.
- Ten twój kolega od garów zna wszystkich. Niech tu zajrzy sprawdzić co to za jedna.
Marek zajmował się szeroko pojętymi „garami”. W kuchni restauracji mył je i gotował w nich posiłki. Poza pracą grał na perkusji. Był małomówny i odpowiadał właścicielowi lokalu tylko zdawkowym „Tak szefie” na wszystkie pytania i teksty, chyba że w grę wchodziło rozpoznanie nowego klienta lokalu.
Na widok kobiety upuścił trzymaną w ręku łyżkę. Dźwięk upuszczanego przedmiotu zginął we wrzawie licealistek, które zajęły dwa stoliki. Był ostatni dzień szkoły.
- To Fiona – zawyrokował Marek.
- Co za Fiona? – głos Szefa wkroczył w wyższe rejestry. Jako choleryk prawdopodobnie był na wstępnym etapie swojego ataku.
- Wyrocznia! – jęknął Marek.
- Tak? Ciekawe czy zgadnie co dostanie do picia. – Szef zdecydowanym ruchem odkręcił likier i zaczął przygotowywać kawę po irlandzku.
- To wyrocznia muzyczna. Błagam szefie, ona jest abstynentką.
- Jaki abstynent rzuca tekst „To co zawsze”? Żaden. Uwierz mi, prowadzę ten lokal od dziesięciu lat.
- No to po nas – powiedział Marek do Kamila. – Mnie nie zauważyła. Ale ty jesteś spalony. Jacek będzie musiał śpiewać wieczorem. Zresztą obydwaj i tak byśmy nie dostali wolnego wieczoru…
- Gotowe! – przerwał im Szef, podając małą zgrabną filiżankę o zapachu sugerującym, że w lokalu „Syrenka” już dawno minęło południe.
Kamil skoncentrował się na oddychaniu przeponowym, jak zawsze, gdy się denerwował.
Fiona, wyrocznia muzyki rockowej, nadal rozmawiała przez telefon. Czy jej przyjazd do ich miasteczka jest przypadkowy, czy też sprawiły to dwie duże imprezy z okazji zakończenia roku szkolnego, jedna organizowana przez władze miasteczka, a druga przez lokalny klub muzyki awangardowej?
Stawiając przed kobietą filiżankę, podsłuchał kilka rzuconych słów.
„Tak, pewnie się tam przejdę wieczorem… Nie liczę na wielkie wow… To lokalna grupa…
Kobieta automatycznie wsypała dwie łyżeczki brązowego cukru i zamieszała napój, wciąż rozmawiając przez telefon. Ładną, chociaż już nieco zniszczoną dłonią wdzięcznie ujęła filiżankę i pociągnęła pierwszy łyk. Jej bazyliszkowate spojrzenie, które spoczęło na Kamilu, powiedziało mu wszystko. Nawet jeśli razem z Markiem urwą się dzisiaj z pracy, aby zagrać na koncercie, to owszem, zostaną dostrzeżeni, ale raczej w negatywnym sensie tego słowa.
- Czy podać coś jeszcze? – do głowy przyszła mu jedynie standardowa formułka.
- Ja tego nie zamawiałam. Proszę to odnieść i przynieść mi sojowe latte.
Coś na dnie tonu głosu kobiety mówiło mu, że to drapieżnik. Nie tylko w branży muzycznej, to było oczywiste.
- Tak, oczywiście. Przepraszam za pomyłkę – odpowiedział, zagłuszony przez chichoty uczennic, które zaczęły obserwować całe zdarzenie.
- Sojowa latte? – Szef lekko stracił rezon. – Była taka jedna, która to zamawiała każdego lata. Ładniejsza niż nietoperz. Niech stracę, zresztą klienci patrzą, musimy dbać o renomę. Podaj jej to latte.
Latte z ozdobnym wzorkiem z czekolady szybko stanęło przed Fioną.
I wtedy nastąpiło coś potocznie zwanego prozą życia. Uczennice zaczęły się filmować ze swoimi napojami, na tle kamienic starego miasta. I w tym kadrze załapała się Fiona, nagły podmuch wiatru i koniec apaszki, lądujący w filiżance sojowego latte.
- Jak ten kelner postawił tę kawę! Przecież tak się nigdy nie stawia kawy! – krzyknęła kobieta.
Może nie zrobiłaby tej awantury, gdyby nie fakt, że świadkami jej upokorzenia, zesłanego przez los, były piękne młode dziewczyny. Na dodatek filmowały wszystko.
- To nie moja wina – powiedział szeptem Kamil do Szefa.
- Jak to nie twoja! – wrzasnął szef. – Tak się nie stawia latte. I to sojowego latte. Idź i przeproś panią.
Czując na sobie mikroskopijny obiektyw kamery telefonu, Kamil stracił nagle swoje kocie ruchy, dzięki którym dostał tę pracę. Pracę, która miała być tymczasową fuchą, pozwalającą na opłacenie części wydatków i rachunków, aby rodzice, z którymi wciąż mieszkał, nie czepiali się jego wielogodzinnej gry na gitarze i prób wokalnych. Potykając się o nagle źle poustawiane krzesła podszedł do Fiony.
Odzywając się do kobiety, starał się myśleć o pierwszym tournée koncertowym, jakie może kiedyś zrobi ze swoim zespołem.
- Bardzo panią przepraszam. Powinienem inaczej postawić te filiżankę.
Kobieta jednak najwyraźniej nie byłą usatysfakcjonowana. W jej oczach wciąż tkwiła uraza, napędzana przez komentarze z dwóch złączonych stolików. Ona także miała świadomość, że scena jest filmowana. Jakim tytułem zostanie opatrzony filmik, gdy trafi do sieci?
- Naprawdę bardzo przepraszam, to wyłącznie moja wina.
- Poproszę o rachunek.
- Niech się pani o to nie martwi – Kamil nie uzgodnił tego z szefem, ale był gotów zapłacić i za latte i za kawę po irlandzku, mimo ze kwota stanowiła sporą cześć jego dniówki.
- Ja zawsze za siebie płacę!
- Oczywiście.
Fiona zdjęła apaszkę, próbując zachować godność, ale zmarszczki na szyi i małe wole pod szyją wywołały niezbyt pozytywne komentarze.
- Popatrz jaka szyja… tego kieliszka – chichotały uczennice, udając, że mówią o drinku.
- No to nam zrobiłeś reklamę! – Szef powiedział to wyjątkowo cicho.
- Czy mogę prosić o wolny wieczór?
- U mnie nie ma wolnych wieczorów.
- Losowa sytuacja.
- A co, może na jakąś uczelnię wieczorową idziesz? Zaoczne liceum? Ja tutaj wolę takich, co uciekają przed kopaniem ziemniaków i się cieszą z pracy, jaką mogę im zaoferować. A nie takich, co bujają w obłokach. Edukacja! W głowach się wszystkim przewraca. Żadne studia nie nauczą cię tego…
- Mimo wszystko…
- Zwalniam cię. Twojego koleżkę od garów też, jesteście siebie warci. Idźcie się cieszyć zakończeniem szkoły.
Kamil zawahał się. Czy to tak na poważnie? Pracowali tu już rok. I tak nagle zostali wykopani? Jak opłacą garaż na próby? Co powiedzą rodzice?
Szef poszedł oznajmić Markowi, że już nie będzie musiał myć garów.
„Tak jest szefie” – usłyszał Kamil z głębi kuchni.
Uśmiechnięty Marek wybiegł z kuchni, zostawiając zdezorientowanego Szefa, który nagle zdał sobie sprawę, że sam będzie musiał obsłużyć pół najbliższego liceum.
- Jest szansa! – krzyczał Marek do telefonu, informując o utracie pracy kolegów z zespołu, licealistów.
Na „Odprawie” – jak nazywali swoje spotkania przed każdym koncertem, wszyscy stawili się w garniturach, z wyjątkiem Marka. Licealiści byli spoza miasta, a jako że za rok mieli zdawać maturę, ubrali się elegancko na zakończenie roku. Kamil był w swojej czarnej, kelnerskiej koszuli i spodniach od garnituru. Marek miał na sobie niebieski T-shirt z logo znanej firmy sportowej i krótkie spodenki khaki.
- Ale obciach będzie – skwitował młody basista. – Wszystko na ostatnią chwilę i jeszcze te nasze mundurki.
- Zawsze możemy udawać, że to nasz styl. Na perkusistów nikt nigdy nie zwraca uwagi, najwyżej ktoś pomyśli, że zgarnęliście mnie z dworca – stwierdził Marek.
Po odejściu z pracy długo debatował z Kamilem, czy wtajemniczyć „młodych” w sprawę Fiony. Uznali, że powinni mieć szansę decydowania o posunięciach zespołu. Teraz siedzieli w garażu, obitym denkami od pudełek po jajkach, co miało w magiczny sposób zapewnić lepszą akustykę i wyciszyć pomieszczenie, z mizernym skutkiem.
- Kto śpiewa? – zapytał Marek.
- Ja odpadam. I tak nie wiadomo, czy ta krowa przyjdzie na nasz koncert – odpowiedział Jacek.
W żałobnych nastrojach, z poczuciem zbliżającej się klęski, udali się w końcu na miejsce koncertu wypożyczonym samochodem.
Mieli grać jako drudzy, co było już pewnym sukcesem w hierarchii występów.
Szybko wkroczyli na scenę i podłączyli gitary do wzmacniaczy. Kamil stroił swoją gitarę solową i lustrował niespokojnie wzrokiem publiczność. Była tam. Posłała mu spojrzenie, którego nie powstydziłaby się meduza. Jego koledzy z zespołu zaczęli grać pierwszy utwór. Kamil automatycznie zaczął wygrywać riffy, ale kiedy przyszła kolej na jego wokal, poczuł, że zaschło mu w gardle i może wydobyć z siebie tylko pisk wiewiórki z przytrzaśniętymi jądrami, który to obrazek ustawił sobie jako tło na pulpicie komputera. Fiona dalej wpatrywała się w niego swoim ludożerczym wzrokiem.
Jacek najwyraźniej zorientował się, że główny wokalista dzisiaj nie zaśpiewa. Niestety, problem z Jackiem polegał na tym, że nie potrafił nauczyć się tekstów na pamięć, za to był dobry w improwizacji. Był też nonkonformistą, więc jego tekst nie zaskoczył nikogo w zespole:
„Oto ona
Fiona
Jak zawsze rozwydrzona
Zamawia sojowe latte
I macza w nim grochową szmatę
W krytyka się bawi
Więc niech się udławi
Sojowym latte
Ouh yeaah, yeaah
Sojowym latte
Oh yeaah, yeah
Sojowym latte
Wszyscy członkowie zespołu zorientowali się, że nie mają już nic do stracenia i przez resztę utworu wyli potępieńczo ten refren. Publiczności najwyraźniej spodobała się muzyka, tekst był łatwy do zapamiętania i po dwóch zwrotkach tłum ryczał:
„W krytyka się bawi
Więc niech się udławi
Sojowym latte
Oh yeah, oh yeah!”
Kamil przyłączył się nieśmiało do śpiewania zwrotki. Trema minęła. Skinął głową Jackowi, że już jest OK.
Długo po swoim występie siedzieli w szatni. Publiczności spodobał się występ i nawet bisowali, niestety „Sojowym latte”, którego domagał się tłum.
Jacek wytrzymał wzrok Fiony i widział ją, jak wymyka się z sali. Tym sposobem żaden z zespołów nie zyskał ogólnokrajowej popularności tego wieczoru.
Przez najbliższy rok mieli liczne występy na lokalnej scenie, ale sławę zdobył jedynie Kamil, w opublikowanym przez nastolatki w Internecie filmiku. Potrącając krzesła i jąkając się przeprasza na nim obrażoną damę. Długo nie mógł znaleźć pracy. Ktoś rozpoznał Fionę i filmik stał się w pewnym momencie dość popularny. Nie o taką sławę Kamilowi chodziło, marzenia lubią się jednak spełniać w dość specyficznych formach, często odbiegających od zakładanych kryteriów.
https://pisarzdowynajecia.com

Pierwsza sława

2
katamorion pisze: - Rozmawia jeszcze przez telefon, nie chcę jej przeszkadzać.
Kto? Klientka?
katamorion pisze: Sam wybieram, czy obsłużyć dziwaków, czy ich wyprosić.
TO mnie zaskoczyło. Nic nie sugerowało, że ktoś ma dziwaczkę wypraszać.
katamorion pisze: Wypraszał klientów, którzy mu nie odpowiadali, a wieczorami zabierał napiwki, tłumacząc to niskim utargiem, co było niezgodne z prawdą.
Długie zdanie - warto by podzielić - zwłąszcza to końcwoe "co było niezgodne z prawdą" niezbyt mi pasuje - bo to jedno zdanie mówi o kilku rzeczach naraz.
katamorion pisze: Niech tu zajrzy sprawdzić co to za jedna.
przecinek
katamorion pisze: Był ostatni dzień szkoły.
Po co to zdanie?
katamorion pisze: Ciekawe czy zgadnie co dostanie do picia.
przecinek.

Trochę tych "był" gdzieś tam wcześniej było...
katamorion pisze: „Tak, pewnie
Zniknął zamykający cudzysłów.
katamorion pisze: nie byłą
była.
katamorion pisze: Jakim tytułem zostanie opatrzony filmik, gdy trafi do sieci?
A co, lubi być filmowana? Nie pysknęła licealistkom?
katamorion pisze: Mieli grać jako drudzy, co było już pewnym sukcesem w hierarchii występów.
Ja rozumiem sens i zamiar, ale to zdanie średnio skonstruowane.

A teraz uwagi ogólne:
Scenka obyczajowa nawet fajna. Liczne potknięcia warsztatowe, czasami brak płynności tekstu, niektóre zdania koślawe, samo zakończenie też takie sobie, ale ... Ja nie lubię obyczajówek, a tutaj mimo tych wszystkich potknięć czytało mi się dość miło. Nie piszę, że to genialne, super - ale całkiem w porządku.

Zatwierdzam jako weryfikację - B16
http://radomirdarmila.pl

Pierwsza sława

3
Zaczynam.
katamorion pisze: To samo, co zwykle! - odgoniła go gestem dłoni.
Pojawia się tam pierwszy raz i oczekuje, że będą wiedzieli co chce? Rozumiem, że miało pokazać jak gwiazdorzy, ale bez przesady. Nie ma czegoś takiego jak "gest dłoni". "Gest" z założenia dotyczy dłoni.
katamorion pisze: Marek zajmował się szeroko pojętymi „garami”. W kuchni restauracji mył je i gotował w nich posiłki. Poza pracą grał na perkusji. Był małomówny i odpowiadał właścicielowi lokalu tylko zdawkowym „Tak szefie” na wszystkie pytania i teksty, chyba że w grę wchodziło rozpoznanie nowego klienta lokalu.
Nie podobają mi się tak wplecione opisy postaci. Powinny być bardziej naturalne, wynikające z sytuacji lub rozmowy. Ten mógłby przeczytać lektor z "Trudnych spraw".
katamorion pisze: Dźwięk upuszczanego przedmiotu zginął we wrzawie licealistek, które zajęły dwa stoliki. Był ostatni dzień szkoły.
O tych licealistkach napisałabym na początku jako wprowadzenie do sytuacji i scenerii. Zaskakujące jest wprowadzenie postaci pobocznych, które później okazują się kluczowe w tak banalny sposób. Tak jakbyś NAGLE postawiła stół, bo był ci potrzebny.
katamorion pisze: Ale ty jesteś spalony. Jacek będzie musiał śpiewać wieczorem. Zresztą obydwaj i tak byśmy nie dostali wolnego wieczoru…
Trochę taki zespół Touretta. Przypadkowe myśli rzucone od czapy.
katamorion pisze: Czy jej przyjazd do ich miasteczka jest przypadkowy, czy też sprawiły to dwie duże imprezy z okazji zakończenia roku szkolnego, jedna organizowana przez władze miasteczka, a druga przez lokalny klub muzyki awangardowej?
Okropnie skonstruowane zdanie.
katamorion pisze: Coś na dnie tonu głosu
Dno tonu głosu?
katamorion pisze: Może nie zrobiłaby tej awantury, gdyby nie fakt, że świadkami jej upokorzenia, zesłanego przez los, były piękne młode dziewczyny. Na dodatek filmowały wszystko.
"Piękne młode dziewczyny" brzmi jakby fakt, że są piękne i młody był istotny. Czy ona jest homoseksualna? Uznałabym, że filmowanie jest istotniejsze niż sama obecność licealistek, a tutaj umniejszyłeś to dając ten argument jako drugorzędny.
katamorion pisze: Kamil stracił nagle swoje kocie ruchy, dzięki którym dostał tę pracę.
CHRYSTE XD Padłam ze śmiechu. Tańczył obsługując klientów?
katamorion pisze: Potykając się o nagle źle poustawiane krzesła
Krzesła pojawiły się, żeby dodać dramatyzmu sytuacji! Magiczne krzesła!
katamorion pisze: - No to nam zrobiłeś reklamę! – Szef powiedział to wyjątkowo cicho.
- Czy mogę prosić o wolny wieczór?
Przed chwilą zawalił sytuację z klientką, więc spyta o wolny wieczór. Bo dlaczego nie? Chociaż ja wolałabym, żeby się oświadczył. Zero płynności w dialogu.
katamorion pisze: - Mimo wszystko…
- Zwalniam cię. Twojego koleżkę od garów też, jesteście siebie warci. Idźcie się cieszyć zakończeniem szkoły.
Co tu się stało? Pozytywne pozdrowienie po bezpodstawnym zwolnieniu?
katamorion pisze: Licealiści byli spoza miasta, a jako że za rok mieli zdawać maturę, ubrali się elegancko na zakończenie roku.
Brzmi jakbyś mówił o całkiem innych osobach, a nie chłopakach z zespołu.
katamorion pisze: denkami od pudełek po jajkach
Wytłaczanka.
katamorion pisze: Kamil automatycznie zaczął wygrywać riffy, ale kiedy przyszła kolej na jego wokal, poczuł, że zaschło mu w gardle i może wydobyć z siebie tylko pisk wiewiórki z przytrzaśniętymi jądrami, który to obrazek ustawił sobie jako tło na pulpicie komputera.
Co to w ogóle za zdanie? Nie umiem się do tego odnieść w żaden sposób.
katamorion pisze: Przez najbliższy rok mieli liczne występy na lokalnej scenie, ale sławę zdobył jedynie Kamil, w opublikowanym przez nastolatki w Internecie filmiku.
I żyli długo i szczęśliwie. Chryste, jak beznadziejnie to zakończyłaś.

Ok, więc opowiadanie jest bardzo słabe. Historia nie jest interesująca. Ok, obyczajówka, ale i one potrafią zainteresować lub chociaż zapewnić rozrywkę. Brak płynnego przejścia między wydarzeniami. Postacie mają imiona, ale w ogóle nas nie interesują. Widać, że pisałaś i wpadałaś na pomysły w trakcie, ale zamiast cofnąć się dopasować całość do konceptu pisałaś dalej dorzucając licealistki czy krzesła od ręki. Moim zdaniem fair byłoby podejść do tego opowiadania jeszcze raz i napisać je porządnie, po czym przeczytać, poprawić i dopiero publikować.

Pierwsza sława

4
katamorion pisze: Czarny kostium, biała apaszka w czarne grochy, do tego ogromny, czarny kapelusz.
czarny, czarny, czarny :)
katamorion pisze: - To samo, co zwykle! - odgoniła go gestem dłoni.
może: zamaszystym ruchem, machnięciem?
katamorion pisze: - Gotowe! – przerwał im Szef, podając małą zgrabną filiżankę o zapachu sugerującym, że w lokalu „Syrenka” już dawno minęło południe.
Bellissima! Piękne zdanie!
katamorion pisze: Fiona dalej wpatrywała się w niego swoim ludożerczym wzrokiem.
a nie lepiej "jadowitym" lub "krwiożerczym"?
Pomysł ciekawy, ale, niestety, wykonanie "nie porwało". Czegoś mi w nim brak, tekst nie płynie, jak powinien. Wiem, że to mało konkretna uwaga, ale nie wiem, na co dokładnie zrzucić ten brak płynności.
Za to "Sojowe latte" jest piękne, ładnie oddana atmosfera. :)
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron