Zawsze lubiłam czytać i oglądać kryminały. Pierwszy raz piszę coś takiego i mnie to od początku tygodnia bardzo cieszy, ale jestem ciekawa, czy da się to w ogóle czytać. Tytuł mógłby być tytułem całości, uprzedzam, bo to co jest, na razie go nie wyjaśnia. Objętościowo zapowiada się na coś większego, wstawiam początek i życzę miłego czytania. I uwaga! WULGARYZMY
1. 5 lutego
Tej nocy nie padał śnieg. Cały zeszły tydzień był wyjątkowo bezśnieżny i słoneczny. Cały zeszły tydzień pan Albert Wierzchowski oglądając prognozę pogody po wieczornym dzienniku, wieszczył swojej żonie Alicji fiasko ich zbliżającego się wypadu na narty. Co gorsza, dwójka ich wnuków zaczynała wchodzić w wiek, w którym spędzenie paru dni z dziadkami przestaje być świetną zabawą. W przeddzień wyjazdu, który nieubłaganie się zbliżał pani Alicja postanowiła, że wyruszą o szóstej rano, żeby uniknąć korków.
Teraz wszyscy krzątali się wokół wysłużonego volkswagena, upychając torby wypełnione rzeczami, które i tak im się nie przydadzą.
- Może zjemy dziś na obiad pizzę? – zaproponowała rozespanym wnukom Alicja, wpychając do bagażnika ostatnią torbę.
- Czy wy codziennie tak wcześnie wstajecie? – zapytał w odpowiedzi trzynastoletni Kamil, mocując się już z pasami młodszego brata.
- Babcia tak, ja wstaje godzinę później – odparł pan Albert z uśmiechem, odpalając samochód. Kamil westchnął i założył słuchawki. Osiedle dziadków o tej porze wydawało mu się wyjątkowo ożywione. Emeryci wyruszyli już na poranne spacery ze swoimi kuśtykającymi, grubymi pieskami.
Samochód miarowo toczył się przez budzące się powoli miasto. Pan Albert musiał jak zwykle przyznać rację swojej żonie, wylotowa droga z miasta była o tej porze niemal pusta.
- Widzisz, o siódmej już zaczęłyby się korki – pani Alicja chciała przypieczętować swój sukces logistyczny, mąż tylko przytaknął, skupiony na drodze, prawdę mówiąc powinien już zacząć ograniczać długie podróże samochodem, choć i tak spokojna jazda pozamiejską szosą nie była tak dużym wyzwaniem jak przebijanie się przez wąskie, pełne pieszych, rowerów i samochodów uliczki w centrum miasta.
Z radia sączył się przebój She lost control Joy Division. Państwo Wierzchowscy wśród znajomych uchodzili za prawdziwych melomanów, choć ich zdolność do przyswajania nowości zatrzymała się na latach 90., to i tak kolekcja płyt, gromadzona przez trzydzieści sześć lat ich wspólnego życia, zawstydziłaby niejednego abonenta Spotify.
Płynącego z głośników klasyka zimnej fali nie docenił najmłodszy uczestnik wycieczki. Bartek, młodszy z braci, obudził się z myślą zburzenia spokojnej atmosfery w samochodzie, która może przyjść do głowy tylko sześciolatkowi tracącemu właśnie swoje ostatnie mleczaki.
- Chce mi się siku – oznajmił kategorycznym tonem, marszcząc przy tym czoło.
- Za jakiś czas powinniśmy mieć jakąś stację – odparł spokojnie pan Albert i jednocześnie pomyślał: „Zaczyna się”.
- Ale ja chcę teraz! – krzyknął na cały głos chłopiec, na co wszyscy, oprócz brata zareagowali zaskoczeniem.
- On tak ma, psycholog mówi, że to za niedługo przejdzie, ale lepiej zjedźmy na pobocze, bo zacznie wariować.
- Dobrze, już zjedziemy… – pan Albert w tym momencie miał już stuprocentową pewność, że w tym roku należało zostać w domu. Włączył kierunkowskaz i zjechał na pobocze. Las ciągnący się wzdłuż szosy składał się głównie z wysokich świerków i innych iglaków, więc ziemia nie była pokryta grubą warstwą śniegu. Bartek, gdy tylko samochód zatrzymał się, wyskoczył z niego, trzaskając drzwiami i wbiegł między drzewa.
- Idę z nim! – zawołał brat, widząc oburzoną i przerażoną minę babci.
Śnieg chrupał pod butami. Słońce zaczęło wstawać dopiero kilkanaście minut temu. Niebo nad lasem było jeszcze żółto-pomarańczowe. Gdy Kamil zobaczył brata, kucającego między drzewami, jeszcze przez chwilę myślał, że wszystko jest w porządku.
- Dziadku! Chodź tu szybko!
Śnieg był w tym miejscu czerwony od krwi. Pan Albert przybiegł zły i zadyszany, widok krwi zszokował go ale jako emerytowany chirurg po chwili odzyskał spokój i wysapał:
- Boże święty, może to jakieś zwierzę wpadło we wnyki. Idźcie gdzieindziej.
- Co się dzieje!? – zawołała z szosy pani Alicja. Nie usłyszała odpowiedzi, bo Kamil zauważył coś jeszcze. Parę metrów dalej, między drzewami leżało nagie ciało kobiety, całe we krwi.
- Patrz tam… - wydusił z siebie chłopiec i zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się, słysząc głos dziadka.
- Zabierz małego do samochodu! – rozkazał pan Albert.
Sam ostrożnie podszedł do ciała. Widok z bliska większość ludzi mógłby przyprawić o mdłości. Pan Albert podczas trzydziestu lat pracy w szpitalu widział w życiu wiele poturbowanych ciał, ofiar wypadków, pożarów, ale nie robiły one tak wstrząsającego wrażenia jak widok ciała, które zostało skatowane. Dziewczyna miała wyrwane włosy, każdy centymetr jej skóry pokrywały siniaki albo ślady po oparzeniach. Krew sączyła się z jeszcze świeżych ran. Przeszedł go zimny dreszcz. Ktoś kto to zrobił mógł jeszcze być w pobliżu. Gdzieś po lewej stronie trzasnęła gałąź. Szybko odwrócił głowę i wytężył wzrok. Trzy sarny mignęły mu w oddali między drzewami. Odetchnął z ulgą.
Drżącą ręką wymacał tętnicę na jej szyi. Po chwili odetchnął z ulgą po raz drugi. Jeszcze żyła.
2. 11 lutego
Czuje się jak stary człowiek, czuję się jak pacjent, czuję się jak martwy, nieruchomy punkt. Sufit wisi nade mną, ale jest coraz niżej. Obudzę się, gdy poczuję zapach starej farby i tynku. Zostanę tu najwyżej miesiąc. Za miesiąc znowu będę nerwowo obgryzać paznokcie. Kombinować, obmyślać plany, spisywać niekończące się listy rzeczy do zrobienia.
Zrobię nowy film, i to będzie taki film, w którym słyszy się myśli głównego bohatera, a myśli innych postaci trzeba odczytywać z opisów ich twarzy i słów, których wypowiadają za dużo albo za mało. Czasem wcale się nie odzywają, a czasem mówią tyle ile trzeba, ale to się nie zdarza. Czasem też nie widzi się nawet ich twarzy. Tylko się je pamięta albo po prostu schowane są w mroku.
Słyszę dzwonek do drzwi i sufit przestaje spadać. Wstaję z łóżka, w którym od dwóch godzin leżę w czarnym płaszczu Weroniki. Zaglądam przez wizjer. Przed drzwiami stoi starsza pani w beżowym sweterku. Lux podnosi głowę ze swojego legowiska, on na pewno wie, co zrobić, otworzyć czy nie. Otwieram.
- Oo, dzień dobry, ja jestem właścicielką mieszkania i sąsiadką Weroniczki, naszej biednej świętej pamięci – wyrzuca z siebie jednym tchem i od razu badawczym spojrzeniem obrzuca mieszkanie.
- Dzień dobry.
- Widziałam panią dziś na pogrzebie, mogę wejść? Amelia Potoczek – podaje mi rękę, ściskam ją i przechodzi mnie dreszcz, jest zimna jak lód.
- Tak, tak, proszę – dopiero kiedy przepuszczam ją w drzwiach, widzę, że ma ze sobą tekturowe pudełko zaklejone czarną taśmą, które odkłada na komodę w przedpokoju. Przechodzi do kuchennej wysepki wydzielonej z otwartej przestrzeni dziennego pokoju, dalej uważnie lustrując mieszkanie i moją osobę. Zaczynam myśleć, czy zrobiłam coś, co mogłoby ją zaniepokoić. Nie zdążyłam niczego przestawić ani w ogóle naznaczyć swoją obecnością. Wielki stół i wszystkie wolne przestrzenie na szafkach i pod ścianami wypełniały zaschnięte farby, pędzle, pocięte tkaniny, rysunki i obrazy. Weronika malowała swoje koszmary. W wielu pojawiał się Lux w otoczeniu małych dziewczynek bez twarzy, organów bez reszty ciała, wesołych miasteczek, bagien, gabinetów dentystycznych. Żółte światło zimowego popołudnia zalewające mieszkanie sprawiało, że nie wydawały się ani trochę straszne.
Z Warszawy zabrałam tylko plecak z laptopem i najpotrzebniejszymi rzeczami, który leżał teraz na kanapie. Klucze dostałam dziś rano w prokuraturze. Weronika nie miała żadnej rodziny, dorastała w domu dziecka, była człowiekiem bez korzeni. W szpitalu zdążyła podać mój numer.
Starsza pani bez pytania otwarła jedną z kuchennych szafek i wyjęła z niej pudełko z herbatą. Lux dalej leżał przy drzwiach, nie okazując zainteresowania gościem, czyli możliwe że sąsiadka często tu bywała.
- Taka tragedia, to była taka miła dziewczyna – westchnęła, nalewając wodę do czajnika.
- Pani ją dobrze znała? – zapytałam, siadając przy stole.
- Bardzo dobrze, pomagała mi, zakupy zrobić, okna wymyć, zostawiała u mnie czasem Luksika – biały owczarek Weroniki na dźwięk swojego imienia podniósł głowę – bardzo była dobra, tylko te rysunki takie mroczne, ech…
Siadła obok mnie, kładąc między wyrwanymi ze szkicownika kartkami dwa kubki z herbatą.
- Pani jest tą jej przyjaciółką z Warszawy, tak? Pani się teraz wszystkim zajmie? – pokiwałam głową. Popijałam herbatę, parząc sobie usta, ale to było coś, czego potrzebowałam od początku tego dnia. Pani Amelia mówiła dalej – dużo mi o pani opowiadała, była pod wrażeniem tych pani sukcesów i chyba z panią była najbliżej, chociaż miała tu tylu znajomych – staruszka zamilkła i dodała po chwili - ja myślę, że to któryś z tych jej kolegów jej to zrobił.
- Jakich kolegów? – zapytałam, wbijając w nią wzrok.
- Ja nie chcę nikogo oskarżać, ale do niej tu różni przychodzili. Zresztą już wszystko opowiedziałam policji...
- Ona nie chciała powiedzieć w szpitalu, kto jej to zrobił albo nie wiedziała. Kiedy odzyskała na kilka godzin przytomność była pewna, że przeżyje, tak mi powiedzieli – odłożyłam pusty kubek i wlepiłam spojrzenie w panią Amelię, która wyraźnie posmutniała po moich słowach. Pokręciła głową, jakby miała za chwilę ciężko westchnąć: „ O boże, boże”, jak to miała w zwyczaju moja matka. Przypomniałam sobie, że muszę zadzwonić do Karoliny, córki byłego prokuratora okręgowego, którą znałam z czasów liceum.
- Tak jak mówię. Wszystko opowiedziałam policji, ale jedno musiałam zachować dla pani – zniżyła głos. Poczułam, że poci mi się kark, jak zawsze kiedy zaczynam się nagle denerwować.
– Jakiś czas temu przyszła do mnie i powiedziała, że wyjeżdża i chce u mnie coś zostawić – spojrzałam na paczkę, która leżała na komodzie, pani Amelia szybko pokiwała głową i mówiła dalej – mówiła, że są tam bardzo ważne rzeczy i woli zostawić je u mnie i poprosiła mnie, żebym pod żadnym pozorem nikomu tej paczki nie pokazywała, zdziwiłam się, ale wzięłam.
- A mówiła dokąd wyjeżdża? Na jak długo? – zimny dreszcz przebiegł mi pod plecach. Może Weronika uciekała, może miała wyjechać z kimś?
- Ale oczywiście, mówiła że jedzie malować fiordy w Norwegii. Może to nie ma nic wspólnego z tym wszystkim? – zapytała, chcąc sama siebie uspokoić. Pani Amelia na pewno nie jest osobą, która chce pakować się w jakieś kryminalne afery.
- Bardzo możliwe, że to zbieg okoliczności – odpowiedziałam, starając się zabrzmieć uspokajająco – dlaczego daje pani mi tę paczkę zamiast policji? – Pani Amelia zamyśliła się.
- Weronika miała swoje tajemnice jak każdy – stwierdziła i wstała od stołu, żeby pogłaskać Luxa, który dalej nie opuszczał swojego legowiska - dobrze, to w takim razie już pani nie przeszkadzam. Gdyby coś było potrzebne, to jestem pod siódemką – wychodząc rzuciła jeszcze okiem na mieszkanie – Ech, trzeba będzie komuś wynająć. Ale co z tymi wszystkimi rzeczami?
- Nie mam pojęcia na razie – odpowiedziałam cicho.
- Do końca miesiąca jest zapłacone już, może tu pani zostać, a potem pomyślimy. Do widzenia – podziękowałam jej i pożegnałam się, ale jak tylko wyszła, przytknęłam oko do wizjera. Podeszła do drzwi naprzeciwko, rzeczywiście z numerem siedem, dotknęła klamki, ale rozmyśliła się i zaczęła wspinać się schodami na wyższe piętro.
To już paranoja, staruszka za chwilę też trafi na listę podejrzanych, a wydaje się całkiem miła.
Paczka na komodzie wygląda niewinnie. Ciasno owinięta czarną taśmą zawiera na pewno coś, czego nie chciałabym zobaczyć. Mały kuchenny nóż szybko poradził sobie z zabezpieczeniami. W środku były wyłącznie zdjęcia. Nie miały charakteru artystycznego, raczej reporterski, jeśli można to tak określić. Większość była zrobiona polaroidem. Zdjęcia na samej górze miały najwcześniejsze daty. Zrobiono je 26 stycznia. Piłam wtedy wino na festiwalu filmowym za granicą. Weronikę znaleziono piątego lutego przy wylotówce z miasta. Jej ciało było zmasakrowane. Umarła w szpitalu szóstego lutego. Dziś mamy jedenasty i siedzę w jej mieszkaniu i przeglądam zdjęcia, które na mnie nie robią żadnego wrażenia, ale gdyby pani Amelia otworzyła pudełko, mogłoby się to skończyć zawałem, a nawet jeśli nie, byłaby bardzo oburzona.
Na kilku z nich jest Weronika. Na jednym ma związane w przegubach uda i dwóch mężczyzn polewa jej piersi rozgrzanym woskiem, na drugim ze związanymi z tyłu rękami ssie porządnie zbudowanemu facetowi w średnim wieku, na innym całuje się z krągłą, młodziutką dziewczyną z burzą blond loków. Ostatnie zdjęcie powoduje u mnie dziwne ukłucie, które na pewno nie jest ukłuciem zazdrości, ale to dziwne ukłucie w okolicach żołądka. Odkładam zdjęcia. Siadam na parapecie i zapalam papierosa. Wszyscy ludzie na dole wydają się podejrzani, normalni ludzie wracający z warzywniaka, z selerem na zupę w siatce. To co „normalne” zawsze było dla nas najbardziej podejrzane.
Mówiła mi, że też z tym skończyła, zarzekała się, że już od dwóch lat tego nie robi, że przestało ją to bawić, a poza tym, kiedy ja przestałam, całkowicie straciło to sens. Wiedziała, że mimo wszystko dalej nie zmieniłam poglądów, i nie widzę w orgiach BDSM niczego złego, więc dlaczego kłamała?
Wróciłam do zdjęć z pudełka. Tej zabawie zawsze towarzyszył jakiś rodzaj niebezpieczeństwa. Umawianie się z anonimowymi facetami z portali dla miłośników pejczy i rażenia prądem na randki w parkach z definicji jest ryzykowne, ale każdy kto wystarczająco długo był „w klimacie” wierzył, że inni kierują się jednak jakimiś zasadami. To właściwie tak samo jak w każdej innej społeczności.
Poza tym większość z tych mężczyzn była dokładnie taka jak ci ze zdjęć Weroniki. Mili panowie w średnim wieku, często z brzuszkami, z niczego nieświadomymi żonami u boku, jeżdżący od piętnastu lat tą samą Skodą do tej samej pracy. Piszący pod stołem na rodzinnym obiedzie sprośne sms-y do swoich suczek z internetu.
Ewentualnie szaleni, samotni biznesmani, skaczący na bungee miłośnicy adrenaliny, lubiący sikać na swoje partnerki. To były dwa najczęściej spotykane typy osobowości, ale oczywiście zdarzały się też zupełnie unikalne wyjątki.
W pewnym momencie obie straciłyśmy instynkt samozachowawczy. Lubiłyśmy to tak bardzo, że stało się to naszym uzależnieniem. Inni brali narkotyki a my oddawałyśmy się najgorszym zboczeniom, ale nigdy żadnej z nas nie przytrafiło się ze strony żadnego z tych mężczyzn nic złego. Wydawało mi się, absurdalne to, że któryś z nich mógł być bardziej podejrzany niż chociażby kolega z pracy Weroniki, z klubu, z uczelni, skądkolwiek.
Zastanawiające było jednak to, że zdjęcia zostały zrobione kilka dni przed jej śmiercią. Zawartość pudełka świadczyła o tym, że Weronika już od roku dokumentowała orgie. Zestawów zdjęć było dokładnie czternaście, z okresu mniej więcej dziesięciu ostatnich miesięcy. Na zdjęciach z kilku poprzednich spotkań rozpoznałam Słonecznego, naszego wspólnego znajomego ze starych czasów, który wprowadził nas do tego towarzystwa zboczeńców. Oprócz tego trzech innych mężczyzn, z którymi spotkałam się raz albo dwa, ale nic między nami nie było.
Na samym dnie były też zdjęcia o innym charakterze zrobione prawdopodobnie lustrzanką z dobrym zoomem. Znowu usiadłam na parapecie. Weronika fotografowała okna kamienicy naprzeciwko. Zdjęcia były niepokojące, ale nie w jednoznaczny sposób. Te zrobione w dzień przedstawiały głównie trzech mężczyzn w średnim wieku, w eleganckich koszulach albo marynarkach, jeden z nich był łysy. Mężczyźni powtarzali się w różnych konfiguracjach na zdjęciach z różnych kondygnacji kamienicy. Zerknęłam przez okno. Cały budynek wydawał się opuszczony. Elewacja była brudna, okna miały stare drewniane ramy, gdzieniegdzie ze ścian wystawały nieużywane kable. Na wszystkich zdjęciach mężczyźni ustawieni byli profilem, oprócz jednego. Na jednej z fotografii najniższy z nich, ten łysy, patrzył prosto w obiektyw aparatu. Weronika została przyłapana na podglądaniu. Nocne zdjęcia przedstawiały tylko zasłonięte okna świecące słabym światłem. Nie było na nich wydrukowanych dat. Właściwie nie było w nich nic specjalnego. Obie prowadziłyśmy taki podglądacki cykl w miejscach, w których mieszkałyśmy. Może Weronika wcale nie wpadła na trop jakiejś kryminalnej afery, co od razu zaczęła podsuwać mi wyobraźnia. Ale w takim razie, dlaczego ukryła akurat te zdjęcia? Może obawiała się, że w czasie jej nieobecności ktoś mógłby włamać się do mieszkania i znaleźć zdjęcia, a może po prostu zaprosiła tu kogoś na czas swojej nieobecności i nie chciała, żeby przypadkowo je zobaczył? Możliwe, że wcale nie są ze sobą powiązane. Policja przeszukała już mieszkanie. Aparatów, komputera, telefonu, notesów nie było nigdzie.
Okna kamienicy naprzeciwko dalej były puste. Zsunęłam się z parapetu i sięgnęłam po telefon leżący na stole. Zadzwonić do Karoliny. Jak rozmawiać z ludźmi, o których zapomniało się wiele lat temu?
- Cześć – ton jej głosu zdradzał, że domyśla się, dlaczego dzwonię. Nie znała Weroniki osobiście, ale wiedziała, że jest moją przyjaciółką.
- Cześć! Dawno się nie widziałyśmy, na pewno słyszałaś o tym, co się stało...
- Straszna sprawa – weszła mi w słowo – chcesz się spotkać?
- Ale wiesz, dlaczego dzwonię? To była moja przyjaciółka. Właściwie nic nie chcieli mi powiedzieć…
- Rozumiem, ale nie mogę ci pomóc. Nie chcemy żeby wszystko wyciekło do mediów.
- Przecież ja nie polecę z tym do gazet! Chcę po prostu wiedzieć. Nie zamierzam też bawić się w jakieś własne śledztwa – skłamałam – To po prostu dla mnie bardzo ważne…
- Jestem na aplikacji w prokuraturze. Mogę za to wylecieć.
- Rozumiem, że nie chcesz ryzykować. Nie będę cię do niczego nakłaniać, ale daj mi znać, co da się zrobić.
Zamilkła na chwilę i przez chwilę pomyślałam, że się rozłączyła.
- Dobra, a co chcesz zobaczyć? – w końcu zapytała z niechęcią.
- Właściwie to wszystko, co macie. Całą dokumentację, zeznania świadków, zdjęcia z sekcji, z miejsca, w którym ją znaleziono, wszystko, co macie.
- Dam ci znać, co mogę zrobić, cześć – odpowiedziała i rozłączyła się. Odłożyłam telefon. Karolina nie była nigdy typem osoby, która robi cokolwiek bezinteresownie, a jeśli już robi, to ostentacyjnie demonstruje, że jest to z jej strony wyjątkowym aktem łaski.
Wróciłam na parapet i zapaliłam kolejnego papierosa. Bezczynność zniszczy kompletnie moje płuca. Zdałam sobie sprawę z tego, że dalej mam na sobie czarny płaszcz Weroniki. Jeszcze pachniał jej perfumami. Poszłam na jej pogrzeb w jej własnym płaszczu. Tak chyba nie powinno się robić. Dlaczego właściwie nic nie zabrałam z Warszawy? Głupie decyzje, podejmowane szybko i bez zastanowienia. Między innymi to nas łączyło. Niedopatrzenia, które często kończyły się jakimś małym pożarem w sypialni, zagubionymi dokumentami, zniszczonym obrazem, niedogonionym pociągiem.
- Jesteśmy jak muchy owocówki – powiedziała mi w zeszłe lato, kiedy umierałyśmy z gorąca w jej kuchni nad kieliszkami jakiegoś taniego, białego wina.
- Dlaczego? – zapytałam i wiedziałam, że czeka mnie jakaś poetycka, mniej lub bardziej trafiona metafora.
- Wszystko chciałybyśmy mieć na już. Nie umiemy na nic cierpliwie czekać. Jakbyśmy myślały, że życie trwa tylko dwadzieścia cztery godziny – wtedy się zaśmiałam.
Zdjęłam płaszcz i odłożyłam go do drewnianej szafy, na drzwiach której sama wycięła kwiatowe wzory. Wszystko w tym mieszkaniu było przesycone nią. Przywiązywała się do miejsc. Gromadziła wokół siebie mnóstwo rzeczy, wszystko ozdabiała, zmieniała. Ja nigdy nie miałam takiej potrzeby. W moim mieszkaniu na Pradze, które wynajmuję od czterech lat, dalej stoi na parapecie jakaś uschnięta roślina, którą zostawili poprzedni lokatorzy.
Lux podniósł głowę na dźwięk przychodzącego sms-a. Ten pies już nigdy chyba nie ruszy się z tego legowiska. Zresztą kto się nim zajmował przez ostatnie dni? Może pani Amelia? Na pewno ma swoje zapasowe klucze do tego mieszkania.
Sms od Karoliny:
Przyjdź dzisiaj o 19:00 do Ambasady.
Szybko odpowiedziałam. Może spodobała jej się ta konspiracja. Ktoś kiedyś powiedział mi, że z Karoliną można konie kraść, wtedy mu nie uwierzyłam i pewnie zaśmiałam się złośliwie.
Założyłam swoją skórzaną kurtkę z kożuchem, po chwili zastanowienia schowałam zdjęcia kamienicy do torby. Stwierdziłam, że pies i tak nie ruszy się z miejsca, więc najlepiej będzie zostawić go w spokoju.
Wychodząc z mieszkania, pomyślałam, że zapytam panią Amelię o opuszczoną kamienicę. Zadzwoniłam pod siódemkę, nikt nie podchodził do drzwi, więc jeszcze raz nacisnęłam dzwonek. Zerknęłam na schody prowadzące na górę.
- Pani tu zostaje? – usłyszałam nagle za plecami chrapliwy głos. Odwróciłam się gwałtownie. Z mieszkania obok wyglądał staruszek po tracheotomii, przez jego nogi w skórzanych kapciach mały, czarny piesek-ochydek usiłował przecisnąć się na korytarz.
- Przepraszam, może pan powtórzyć?
- Pytam, czy pani będzie wynajmować teraz to mieszkanie?
- Możliwe – odpowiedziałam wymijająco – a mogę zapytać, ile tu jest jeszcze pięter? – wskazałam głową na klatkę schodową.
- To jest ostatnie, na górze jest tylko strych – odpowiedział i przyblokował nogą wyrywającego się pieska – ale jak pani chce wynajmować, to niech pani lepiej dzwoni do syna pani Potoczek.
- Dlaczego?
- Ma Alzheimera, wszystko jej się już miesza. Ta, co tu mieszkała wcześniej to była latawica, to się doczekała – dodał jeszcze po chwili. Zacisnęłam zęby i nacisnęłam przycisk wzywający windę.
- Do widzenia – rzuciłam sucho i szybko wcisnęłam się do staroświeckiej windy z drewnianymi drzwiczkami. Zjechałam na dół i wyszłam na spokojną, boczną ulicę.
Po chwili zastanowienia przeszłam na drugą stronę. Lista lokatorów była niekompletna i stara jak cały budynek, teraz zauważyłam, że na drzwiach ktoś sprejami graffiti namalował jakieś symbole, przypominające dwie celtyckie runy.
Zadzwoniłam pod pierwszy numer. Nikt się nie zgłosił. Dopiero pod ostatnim numerem ktoś podniósł słuchawkę.
- Dzień dobry, poczta! – zawołałam, używając swojego wypróbowanego sposobu na wchodzenie do obcych kamienic. Drzwi nie otworzyły się, ale ktoś rzeczywiście był na górze i teraz w głośniku domofonu słyszałam jego oddech.
Kolejny raz tego dnia poczułam zimny dreszcz i pot na karku.
- Halo? – zapytałam, starając się, żeby mój głos brzmiał pewnie. Odpowiedział mi tylko ten sam oddech i inny zniekształcony przez stary domofon dźwięk, który był brzmiał dla mnie tylko jak nie dające się zidentyfikować buczenie. Przeszłam na drugą stronę ulicy i zadarłam głowę do góry. Okna na ostatnim piętrze nie były zasłonięte, ale tak samo puste jak wszystkie inne nie zdradzały śladu czyjejkolwiek obecności. Zaczął zapadać zmrok, a w żadnym z nich nie świeciło się światło.
Jadąc tramwajem układam sobie zeznania, które pójdę jutro złożyć. Staruszka, podobno z Alzheimerem, wręczająca mi pudełko z właściwie nic nie mówiącymi zdjęciami okien, oddech w głośniku domofonu.
Miasto, w którym się wychowujesz jest jak ludzie, których znasz od dzieciństwa. Mogą kompletnie zmienić swój wygląd, ale dalej pozostają tacy sami. Z rogu placu Inwalidów zniknęła uliczna kwiaciarka i sklep ze sprzętem medycznym, a w jego miejscu wyrosła kolejna hipsterska kawiarnia. Tramwaj sunął szybko po odremontowanym torowisku, otwarto park, który od kilku lat straszył, szczelnie odgrodzony aluminiowym murem, miałam dziwne uczucie, jakbym nigdy stąd nie wyjechała.
Wysiadłam pod Teatrem Bagatela. Niebo było jeszcze ciemno-granatowe ale powietrze w okolicach rynku, przesycone zapachem papierosów i kebabu, zaczynało już gęstnieć od wieczornej mgły i smogu. Zdobione, mosiężne latarnie tliły się mdłym światłem. Ludzie wyłaniali się z mgły i znikali w niej, goniąc odjeżdżające tramwaje. Kraków nocą przez większą część zimy przypomina lokacje wiktoriańskiego horroru, a nie nowoczesne miasto edukacji i kultury z zapętlających się filmów w tramwajach.
Idąc przez Planty, mijam Bunkier i jak tylko skręcam w prawo w Plac Szczepański, dopada mnie chęć nagłej ucieczki. Na chodniku pod inną knajpą, kilka metrów dalej stoi Słoneczny, z jakąś dziewczyną. Rozmawiają o czymś, gwałtownie gestykulując. Słoneczny odwraca się, żeby zapalić papierosa i widzę, że już mnie zauważył.
- Mery Malinowska! – woła i podchodzi do mnie, zostawiając towarzyszkę, całkiem ładną nastoletnią brunetkę z okrągłym kolczykiem w przegrodzie nosowej. Dziewczyna idzie za nim, mierząc mnie niechętnym spojrzeniem. Słoneczny ściska mnie i całuje w policzek.
- Cześć – rzucam lekko rozbawiona, jak zawsze kiedy go spotykam. Słoneczny to człowiek, który od lat stara się być charyzmatyczną duszą towarzystwa, pisarzem buntownikiem w stylu bitników. Podejrzewam, że dalej czyta w knajpach fragmenty swojej jedynej, dalej niewydanej, dziewięćset stronnicowej powieści, będącej właściwie niegramatycznym zapisem wszystkich anegdot z jego życia.
- To Mery, moja przyjaciółka – przedstawia mnie dziewczynie, która nie wydaje się tym zainteresowana. To na pewno jakaś jego nowa kochanka, ich wielka miłość polegająca na ruchaniu jej w dupę, bo prezerwatywy są przecież takie drogie, trwa już od miesiąca. Pewnie uczennica liceum plastycznego, która przed chwilą groziła mu, że popełni jutro samobójstwo, jeśli nie pójdzie z nią na popijawę w internacie.
- Jak się trzymasz? – pyta, zmieniając ton.
- Jestem wkurwiona – odpowiadam zgodnie z prawdą i przypominam sobie, że przecież już go dziś widziałam. Na pogrzebie Weroniki i na zdjęciach z tekturowego pudełka.
- Może się spotkamy jakoś na dniach? – pyta, widząc zniecierpliwione spojrzenie nastolatki. Myślę przez chwilę o zdjęciach i ostrożnie zaczynam mówić:
- Wiesz, właściwie to chętnie. Znalazłam zdjęcia – przez chwilę nie wie, o czym mówię – zdjęcia dość prywatne, które nie wiem, czy mogę przekazać policji…
- O kurwa, nie rób tego. To znaczy wiesz, tam nie przychodzą jacyś bandyci, to są spoko ludzie, ale większość trzyma to w tajemnicy. Gdyby ktoś się dowiedział, kurde, wiesz, ludziom czasem odpierdala, kiedy wali się ich uporządkowany światek – Słoneczny powiedział coś, o czym właściwie nie pomyślałam. Wcześniej myślałam tylko o tym, że przekazanie tych zdjęć policji może być złym posunięciem głownie dlatego, że skieruję uwagę śledczych tylko na środowisko BDSM. Zboki wydają się naturalnymi podejrzanymi. Do tego na pewno przeciekłoby to do mediów i jedyne, co mogłoby z tego wyniknąć, to komentarze na portalach internetowych w rodzaju: „szmata sama się prosiła”.
- Na razie tego nie zrobię, ale mógłbyś pogadać z paroma osobami? Zorientować się, czy Weronika nie weszła z kimś w jakiś konflikt? Ostatnie zdjęcia zrobiła 26 stycznia, właściwie tydzień przed tym…
- O kurwa, racja. Było coś wtedy, ale ja byłem we Wrocławiu – odpowiada jakby przedstawiał mi swoje alibi. Nastolatka zaczyna przebierać nogami w miejscu, wieczór robi się coraz zimniejszy – dobra, lecę. Odezwiesz się do mnie, jutro? – kiwam głową i patrzę jak znika w knajpie, wracając do dyskusji z dziewczyną.
3. Sny
Miałem sen. Znowu mam sny. Gram w grę. To idzie za tobą i chce cię zabić. Zabij to, zanim zabije ciebie. Pojawia się nagle, wyskakuje z plamy krwi na podłodze. Któreś z nas zaraz zginie. To jest gra i jest kolejna szansa. Zapomnij o tym, że masz kolejną szansę inaczej znowu przegrasz. Ona wyskakuje z plam krwi na podłodze. Ma długie włosy, które zakrywają jej twarz. Ma oczy zaklejone jak ślepy koń w kopalni. I nie ma ust, bo też ma zaklejone. Nie ma już twarzy. Mogła mieć, ale nie chciała. Zapytałem ją: czy chcesz mnie widzieć? Czy chcesz na mnie patrzeć? Wiesz, że muszę zrobić ci to wszystko, to dla twojego dobra. Czy chcesz na mnie patrzeć? Nie chciała. Trzeba omijać plamy krwi na podłodze, bo ona z nich wyskakuje. Chodzi po ścianach jak pająk, ma sześć nóg. Boi się ognia. Można ją spalić, ale jak już cię dopadnie to giniesz. Trzeba ją oblać benzyną i spalić. Kiedyś była ładna i miła, śmiała się tak ładnie, ale zamknęli ją w stodole i spalili. A teraz wraca i nie rozumie, że ja nie chcę zrobić jej krzywdy. Ja chcę jej tylko pomóc.
- Halo?
- Ty głupi skurwielu.
- Nie dzwoń do mnie.
- Jak się rozłączysz to cię znajdę i wsadzę ci ten telefon w dupę.
- Po co dzwonisz?
- Jak nie wiesz, po co dzwonię, to czemu kurwa nie odbierasz od tygodnia?!
- Dostałeś pieniądze. Czego jeszcze chcesz?
- Chcę cię tylko poinformować uprzejmie, że już nie żyjesz, kurwa.
- Nie obchodzi mnie to.
- Ty jesteś skończonym pojebem. Mówiłeś, że ją zajebiesz, jak skończysz się zabawiać, taka była umowa. Ona mnie widziała.
- Umarła.
- I co kurwa, że umarła. Umarła w szpitalu. Zdążyła sobie pogadać z pałami, na pewno. Myślisz, że jak masz kasę, to jesteś nie do ruszenia, co? To się kurwa, mylisz, gówniarzu. Halo! Nie rozłączaj się! Lepiej nie wychodź z domu skurwielu. Halo!
4. Ambasada
Choć był to zbieg okoliczności, właściwie nie zdziwiło mnie to, że Karolina na miejsce naszego spotkania wybrała moją ulubioną knajpę. Ona i jej prawniczy znajomi chyba raczej rzadko tu bywali. Ambasada w prawdzie nie zasługiwała jeszcze na miano meliny, ale jak każdy lokal otwarty całą dobę przyciągała ćmy barowe i dziwaków. Często przychodząc na śniadanie o dziewiątej, spotykało się przy barze zalanych, smutnych facetów, którzy wisieli nad ostatnim piwem zeszłej nocy i jednocześnie pierwszym w nowym dniu.
Było to właściwie jedyne miejsce, które zawsze odwiedzałam, będąc w Krakowie. Dalej spotykałam tu trzech stałych bywalców, do których należał między innymi wyglądający jak menel pan Lesław, który nosił okulary o grubości den od słoików i grał na flecie pod Kerfem za rogiem. Za zebrane pieniądze kupował czarną kawę i przez resztę dnia czytał gazety.
Był też Niemiec, blondyn w czarnym golfie, około czterdziestki, który przychodził wypić jedno piwo i wypalić kilka papierosów. Często czytywał ambitne lektury, w rodzaju poezji Celana i delektował się nimi jak prawdziwy smakosz. Czytał fragment, odkładał książkę i zastygał w skupieniu, przyglądając się innym gościom albo ulicy za oknami.
Ostatnim z wiecznych strażników Ambasady była owinięta w szale, chusty i paciorki emerytowana wróżka, jeśli wróżki w ogóle przechodzą na emeryturę. Też przeważnie czytała gazety i paliła papierosy przy dużej herbacie albo soku pomarańczowym. Często opowiadała klientom o swoich ręcznie malowanych złotymi pisakami kartonikach, czasem je sprzedawała, ale przeważnie rozdawała je jako prezenty.
Zdarzało się, że w różnych konfiguracjach siadali razem przy stoliku. Byli wysłannikami z innego wymiaru i musieli raz na jakiś czas odbyć naradę. Dzięki temu, że kiedy wszyscy gdzieś biegają i machają rękami oni pozostają nieruchomi jak głazy, Ziemia nie wypadła jeszcze ze swojej orbity.
- Kawę mrożoną, poproszę – złożyłam zamówienie przy barze. Zawsze, niezależnie od pory roku, zamawiam w Ambasadzie kawę mrożoną. Jestem prawie jak podstarzali detektywi z wielotomowych kryminałów. Zaraz zacznę odgryzać filtry i wypluwać je na podłogę, przeklinając byłą żonę i polski wymiar sprawiedliwości. Karolina czekała już na mnie w drugiej sali dla palących. Wybrała stolik na samym końcu w najciemniejszym kącie. Wstała, żeby mnie przywitać.
- Jak mnie wyleją za to, że wtajemniczam świadków do akt sprawy... – zaczęła z ironią w głosie i wyciągnęła z paczki cienkiego papierosa. Prawie nie zmieniła się od czasu, kiedy ostatni raz ją widziałam. Szczupła blondynka z ładnym nosem. Dobre nazwisko, dobre ciuchy, wszystko dobre. Wymieniamy jeszcze kilka grzecznościowych zdań. Po chwili ciszy, którą wykorzystuję, żeby zapalić kolejnego papierosa, Karolina przechodzi do sedna naszego spotkania.
- Nie mogłam ci skopiować wszystkiego, bo zgromadzono już dwa tomy akt.
- Czyli ile to jest?
- Jakieś czterysta stron.
- To chyba dużo…
- Nie, to znaczy, że nic nie mają. Zacznijmy od początku – wzdycha i mówi dalej – Mniej więcej około 06:30, za miastem, w lesie przy wylotówce w stronę Zakopanego znaleźli ją jacyś starsi ludzie, jadący na urlop z wnukami.
- Masz współrzędne tego miejsca? A ich dane, adres? – musiałam zapytać, choć wiedziałam, jak zareaguje Karolina.
- Kurwa mać. Naoglądałaś się chyba jakichś seriali. To nie jest zabawa! A poza tym wpierdalając się w śledztwo, tylko wszystko utrudnisz.
- Nie chcę robić żadnego śledztwa. Chcę zostawić znicz w tym miejscu i porozmawiać z ludźmi, którzy ostatni raz widzieli ją żywą. Tylko tyle – nie uwierzyła mi, to było słabo zagrane.
- Nie wierzę ci – odpowiedziała, potwierdzając moje myśli i wyrwała z notesu kartkę, na której zapisała obie informacje.
- Sprawca przywiózł ją tam quadem, przyjechał nie od strony szosy, tylko od strony przecinki znajdującej się kilka kilometrów w głąb lasu. Na miejscu, oprócz śladów pojazdu, które urywają się przy zjeździe na drogę powiatową na wysokości Skawiny, nie znaleziono nic. Ciało ofiary przed porzuceniem zostało dokładnie wyczyszczone z jakiegokolwiek materiału genetycznego sprawców– prąd przebiegł mi po plecach, kiedy nazwała Weronikę „ofiarą” – na miejscu nie znaleziono kompletnie nic. Żadnych rodowych sygnetów, żadnego lakieru samochodowego za paznokciami, nic. Żadnych poszlakowych dowodów.
- Tak, zrozumiałam – przerwałam jej ze zniecierpliwieniem.
- Jej stan od początku był bardzo ciężki. Obudziła się tylko na kilka godzin i złożyła bardzo krótkie, podstawowe zeznania. Sprawców było dwóch. Jeden z nich w połowie stycznia nawiązał z nią kontakt mailowy. Twierdził, że jest biznesmenem i koneserem sztuki, że chce otworzyć galerię w Krakowie. Zaprosił ją do współpracy. Umówili się na kolację w Malinie na Kazimierzu. Zgodziła się na to, żeby podwiózł ją do domu swoim samochodem… Nie potrafiła powiedzieć, ile ją przetrzymywano. Sekcja później wykazała, że było to pięć dni. Od pierwszego lutego do nocy piątego lutego.
- Mówiłaś, że sprawców było dwóch – gardło miałam prawie zupełnie ściśnięte.
- Tak, tak. Porywacz nie uczestniczył w znęcaniu się nad Weroniką, to był ktoś inny, co świadczy o tym, że nie była przypadkową ofiarą, to było zaplanowane. Weronika podała tylko krótki opis porywacza – Karolina chyba zauważyła jak zareagowałam na słowo „ofiara” – ale pasuje on do tysięcy mężczyzn w tym kraju. Wysoki brunet, po czterdziestce, z siwiejącą brodą. Nie zdążyli zrobić portretu pamięciowego. Tego drugiego nie widziała, nie wie też, gdzie była. Przez cały czas miała oczy i usta zaklejone taśmą. Podawał jej coś dożylnie. Mówiła, że na pewno były to też narkotyki, co potem wykazała sekcja. Powiedziała, że kojarzyła skądś jego głos. Próbowała sobie przypomnieć skąd, ale zmęczona zasnęła. Powiedziała jeszcze, że na pewno sobie przypomni, jak się obudzi…
- Czyli to był ktoś kogo znała?
- Możliwe, ale na pewno nie ktoś, kogo znała dobrze. Z psychologicznego punktu widzenia, mógł to być nawet ktoś z kim rozmawiała tylko raz w ciągu ostatniego roku czy nawet dłuższego okresu czasu. W kolejce w sklepie, barman w kawiarni, znajomy znajomych na imprezie. To jest jakąś poszlaką, ale nie zawęża kręgu podejrzanych.
- A ten który się podawał za konesera sztuki?
- Podał fałszywe nazwisko, już to sprawdzili i nic.
- A co znaleźli w mieszkaniu?
- Też nic przydatnego. Telefon i komputer najprawdopodobniej miała w torbie, którą zabrała na kolację. Mówiłam ci, że nic nie mają – westchnęłam i zerknęłam do pustej paczki papierosów, Karolina podała mi jednego ze swoich slimów i też zapaliła kolejnego.
- Widzisz, to nie jest jak w filmach – zaczęła mi tłumaczyć, trochę protekcjonalnym tonem – nie ma psycholi, którzy zostawiają policji trop z okruszków i wycinają w polu kukurydzy swój herb rodowy. To byli zwykli skurwiele, a nie wyrafinowani miłośnicy kultury antycznej czy matematycznych łamigłówek.
- A ta restauracja? Nie robił rezerwacji?
- Znowu myślisz jak w tanim kryminale. W Malinie nie trzeba robić rezerwacji. Wchodzi się, zamawia makaron z kurkami za trzydzieści złotych i się wychodzi, a kelner po pięciu dniach zwyczajnie ma prawo nie pamiętać każdego klienta. Może myślisz, że tam pójdziesz i akurat spotkasz tę samą kelnerkę, a ona zrobi: „taaak, widziałam tutaj taką dwójkę, mężczyzna dziwnie się zachowywał, był zdenerwowany, wie pani co, teraz sobie przypomniałam, że wyrzucił do kosza w toalecie świstek papieru, o proszę, tu mam wszystkie śmieci z zeszłego tygodnia, to ten świstek, jest na nim napisane „chata w lesie, obok przystani dla jachtów, nad zalewem Szczecińskim”. Pojedziesz tam, znajdziesz super dowody i wsadzisz do więzienia trzech zboczeńców. Nie, stara, to tak nie działa. Oczywiście, obsługa została przesłuchana – dodała, żebym nie pomyślała, że krakowska prokuratura już zamiotła sprawę pod dywan.
- Wszystko zostawia ślady – rzuciłam patetycznie, marszcząc brwi.
- Oczywiście, że tak, ale takie sprawy mogą ciągnąć się latami. To może być jakakolwiek najmniejsza pierdoła, która nas do nich doprowadzi. Nawet jakiś obraz z monitoringu, do którego dokopią się za pięć lat. Powiązanie dwóch przypadkowych rzeczy. Mogą ich znaleźć równie dobrze za tydzień, a równie dobrze za 20 lat, ale to nie jest zabawa w skakanie po dachach, to jest mrówcza robota, a ja nie mogę ci zapewnić pełnego dostępu do akt.
- A moje zeznania coś wniosły do sprawy? – zapytałam cicho, pokręciła głową.
- Ze wszystkich zeznań osób, które ją znały, otrzymaliśmy tylko obraz osoby, która nie miała wrogów, była powszechnie lubiana, a z byłymi partnerami rozstawała się w pokojowych relacjach, co wcale nie ułatwia śledztwa.
- A czy ktoś zeznał, że miała w planach jakiś wyjazd?
- A miała? – zapytała w odpowiedzi, lekko zdziwiona.
- Bo mam coś nowego - oświadczyłam, sięgając do swojej torby, a Karolina spojrzała na mnie z miną: „chyba żartujesz” – Weronika zostawiła te zdjęcia jakiś czas temu u sąsiadki, Amelii Potoczek. Powiedziała jej, że wyjeżdża i nie chce ich nikomu pokazywać.
- Zaraz, zaraz. Potoczek? Tej z Alzheimerem? – zdziwiła się - rozmawiali z nią, nie jest z nią jeszcze tak źle, ale ma poważne luki w pamięci – Karolina powiedziała mi dokładnie to samo, co sąsiad z pieskiem-ochydkiem.
- To w takim razie możliwe, że podczas rozmowy z policją zapomniała o tym. Patrz, na tych zdjęciach też pojawia się trzech mężczyzn. Weronika te zdjęcia ukryła, musiała się czegoś obawiać z ich strony.
- Żaden nie pasuje do rysopisu, ale to może być ważne. Zaniesiesz te zdjęcia jutro do prokuratury i jutro zobaczę je po raz pierwszy – powiedziała z naciskiem na ostatnią część zdania.
- Ja próbowałam dziś wejść do tej kamienicy. Tylko na ostatnim piętrze ktoś podniósł słuchawkę domofonu.
- I co?
- Usłyszałam tylko oddech i jakiś szum – Karolina zmarszczyła brwi i po chwili wyciągnęła telefon z torebki.
- Co robisz?
- Dzwonię do szefa.
5. Prokurator Remigiusz Huk
Szklanka brandy z lodem zawsze pomagała na wieczorny ból głowy i karku. Pół butelki usuwało go zupełnie. Pięćdziesięcioletni prokurator Huk w samotności swojego odziedziczonego po babce mieszkania przy Rynku Podgórskim kończył właśnie kolację. Paluszki rybne, buraczki ze słoika i frytki smakowały całkiem nieźle z brandy.
Tego wieczoru wypił odrobinę więcej. Od dobrych paru lat nie przydarzyła mu się taka sprawa. Ostatni raz miał z czymś takim do czynienia jeszcze w Kielcach, zanim po śmierci babki przeniósł się do Krakowa, ale nawet tamta sprawa miała inny charakter. Sprawców było wtedy czterech, przez tydzień przetrzymywali dziewczynę w piwnicy, pod nieobecność żony jednego z nich. Ofierze udało się uciec, ale nie zmarła z powodu odniesionych obrażeń, tylko popełniła samobójstwo pół roku później. Wszystko właściwie było od początku jasne. Sprawcy byli znani i szybko postawiono zarzuty, dwóch z nich odpowiadało później z wolnej stopy.
Tutaj nic nie było wiadome i Huk obawiał się, że ta sprawa może ciągnąć się latami. Męczyły go myśli, które do tej pory nigdy nie pojawiły się w jego racjonalnym umyśle. Każdego dnia prześladowała go jej udręczona twarz. Myśl o tym, że był ostatnią osobą, z jaką rozmawiała. I to uczucie bolesnego zaskoczenia, kiedy na zdjęciach zobaczył jak piękną była kiedyś dziewczyną.
Brandy pomagało na wszystko. Pomagało usiąść przed telewizorem i sięgnąć po pilot. W tym momencie ciszę salonu, w którym od czasu śmierci poprzedniej właścicielki nie zmieniono PRL-owskiego wystroju, przerwał dzwonek służbowego telefonu.
Huk ciężko westchnął, gdy zobaczył na wyświetlaczu imię i nazwisko Karolina Kłos. Nienawidził tych przemądrzałych pizd z prawniczych rodzin.
- Tak słucham – zagrzmiał do słuchawki.
- Panie prokuratorze, musi pan zlecić przeszukanie kamienicy – wyrzuciła jednym tchem Kłos.
- Całej kamienicy? Na jakiej podstawie? Poza tym, najwcześniej jutro rano, kogo ja teraz wezmę.
- Otrzymałam nowe dowody w sprawie Weroniki Podolskiej. Na ich podstawie podejrzewam, że mogą się tam ukrywać sprawcy.
- Jakie dowody? I czy może pani mówić normalnie?!
- A jak ja mówię? – oburzyła się Karolina. Huk ciężko westchnął i zamilkł na najbliższe pięć minut.
- Dobrze, dobrze, ale to nie jest właściwie żaden dowód – orzekł bez zastanowienia. – Jeśli kamienica jest opuszczona, na zdjęciach mogli być deweloperzy z jakimś urzędnikiem z miasta. A na ostatnim piętrze mogą koczować bezdomni albo jacyś hippisi, którzy robią sobie żarty – Huk oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że kamienicę należy sprawdzić, nie chciał jednak wprost przyznać, że jego zdaniem może to zaczekać do jutrzejszego poranka.
- W sytuacji, w której nie mamy nic, uważam, że jakakolwiek zwłoka jest bulwersująca – oburzyła się Kłos.
- Dobrze, spotkamy się na miejscu! Będę tam za jakieś dwadzieścia minut – wyrzucił z siebie zdenerwowanym tonem, rozłączając się.
Zaklął w duchu i porwał kluczyki swojej renault laguny. Remigiusz Huk w ciągu ostatnich dziesięciu lat do perfekcji opanował sztukę prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu, inaczej jakieś sześć lat temu musiałaby przerzucić się wyłącznie na taksówki.
Dziwka (fragment kryminału)
2Tak na szybko, recenzja tylko I części, "piątego lutego": trochę za dużo tytułowania panem i panią. Zdania zdecydowanie za długie:
- Widzisz, o siódmej już zaczęłyby się korki – pani Alicja chciała przypieczętować swój sukces logistyczny, mąż tylko przytaknął, skupiony na drodze, prawdę mówiąc powinien już zacząć ograniczać długie podróże samochodem, choć i tak spokojna jazda pozamiejską szosą nie była tak dużym wyzwaniem jak przebijanie się przez wąskie, pełne pieszych, rowerów i samochodów uliczki w centrum miasta.
albo tu:
Państwo Wierzchowscy wśród znajomych uchodzili za prawdziwych melomanów, choć ich zdolność do przyswajania nowości zatrzymała się na latach 90., to i tak kolekcja płyt, gromadzona przez trzydzieści sześć lat ich wspólnego życia, zawstydziłaby niejednego abonenta Spotify.
- Widzisz, o siódmej już zaczęłyby się korki – pani Alicja chciała przypieczętować swój sukces logistyczny, mąż tylko przytaknął, skupiony na drodze, prawdę mówiąc powinien już zacząć ograniczać długie podróże samochodem, choć i tak spokojna jazda pozamiejską szosą nie była tak dużym wyzwaniem jak przebijanie się przez wąskie, pełne pieszych, rowerów i samochodów uliczki w centrum miasta.
albo tu:
Państwo Wierzchowscy wśród znajomych uchodzili za prawdziwych melomanów, choć ich zdolność do przyswajania nowości zatrzymała się na latach 90., to i tak kolekcja płyt, gromadzona przez trzydzieści sześć lat ich wspólnego życia, zawstydziłaby niejednego abonenta Spotify.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług
Dziwka (fragment kryminału)
3Z tym nadmiarem tytułowania "pan, pani" to się zgadzam, jak teraz na to patrzę, ale co do za długich zdań, to muszę się zastanowić;) Myślę, że o ile są dobrze zbudowane i wyważone w całości (krótkie zdanie, dłuższe), to nie jest to problem, ale pomyślę nad tym. Dzięki!
Dziwka (fragment kryminału)
4Sam pomysł nie jest zły: mamy śmierć dziewczyny, zdjęcia, które wskazują, że prowadziła się dosyć swobodnie, przyjaciółkę, która chce poprowadzić prywatne śledztwo oraz znajomą, która w razie potrzeby może podrzucić jej trochę informacji ze śledztwa oficjalnego. No i ten drugi wątek, w postaci rozmowy telefonicznej dwóch mężczyzn. To dobre składniki, jak na początek. Fabularnie na razie wszystko gra.
Językowo natomiast tekst jest bardzo nierówny. Rozmowa telefoniczna - sugestywna i naturalna, natomiast w narracji sporo potknięć rozmaitych, łącznie z nieprawidłowymi zapisami dialogów. Nie mam w tej chwili czasu na dokładniejsze wyjaśnianie, ale jeszcze do Twojego tekstu wrócę.
CDN
Językowo natomiast tekst jest bardzo nierówny. Rozmowa telefoniczna - sugestywna i naturalna, natomiast w narracji sporo potknięć rozmaitych, łącznie z nieprawidłowymi zapisami dialogów. Nie mam w tej chwili czasu na dokładniejsze wyjaśnianie, ale jeszcze do Twojego tekstu wrócę.
CDN
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
Dziwka (fragment kryminału)
5Dobre i dobrze się czytało. Może po kolei.
1. 5 lutego - Początek jakbyś się dopiero wprawiała (brakuje melodyki w czytaniu, zdania trzeba chyba połączyć w złożone), kręciłem nosem.
Plus za Joy Divison.
2. 11 lutego i dalsze - tu już zdania złożone i melodycznie z rytmem czytania, jest w porząsiu. Plusy za wulgaryzmy, papierosy i BDSM. Za wstawki ze snem.
Czyli jest nieźle, to fragment, przewiduję że sprawców tak łatwo nie znajdą w kamienicy, za szybko by się skończyło. Z drugiej strony bardzo szybko dajesz trop domniemanych bandytów. No to czekam co dalej, albo może coś w innej tematyce (średnio lubię kryminały).
Pozdrawiam.
1. 5 lutego - Początek jakbyś się dopiero wprawiała (brakuje melodyki w czytaniu, zdania trzeba chyba połączyć w złożone), kręciłem nosem.

2. 11 lutego i dalsze - tu już zdania złożone i melodycznie z rytmem czytania, jest w porząsiu. Plusy za wulgaryzmy, papierosy i BDSM. Za wstawki ze snem.
Czyli jest nieźle, to fragment, przewiduję że sprawców tak łatwo nie znajdą w kamienicy, za szybko by się skończyło. Z drugiej strony bardzo szybko dajesz trop domniemanych bandytów. No to czekam co dalej, albo może coś w innej tematyce (średnio lubię kryminały).

Pozdrawiam.
Dziwka (fragment kryminału)
6Dzięki za opinię:) Początek może być też przyciężkawy dlatego, że napisałam go mniej więcej w połowie pisania 2. 11 lutego 

Dziwka (fragment kryminału)
7Ok, zlekturowałem całość.
Z jednej strony Bohaterka nie ma nic przeciw orgiom BDSM i chyba to ją wręcz fascynuje - z drugiej porównuje to do narkotyków i używa pejoratywnych określeń "zboczenie", "zboczeńcy". To jest zamierzony obraz ambiwalencji czy tylko tak przypadkowo wyszło?
A Park Krakowski to dopiero niedawno obstawili blachami.
I na koniec: sprawca (?) przejechał z ciałem na wylot przez cały las i ukrył je tuż na skraju. Czemu nie w środku lasu? Tak by logika podpowiadała, mniejsza szansa na znalezienie. Ma to jakieś uzasadnienie, czy tak wyszło?
Added in 48 minutes 2 seconds:
I tak jeszcze, po zastanowieniu - trójka (Sny) rozbija akcję i napięcie siada. Wydaje mi się, ze lepsze byłoby bez tej wstawki.
Z jednej strony Bohaterka nie ma nic przeciw orgiom BDSM i chyba to ją wręcz fascynuje - z drugiej porównuje to do narkotyków i używa pejoratywnych określeń "zboczenie", "zboczeńcy". To jest zamierzony obraz ambiwalencji czy tylko tak przypadkowo wyszło?
A Park Krakowski to dopiero niedawno obstawili blachami.
I na koniec: sprawca (?) przejechał z ciałem na wylot przez cały las i ukrył je tuż na skraju. Czemu nie w środku lasu? Tak by logika podpowiadała, mniejsza szansa na znalezienie. Ma to jakieś uzasadnienie, czy tak wyszło?
Added in 48 minutes 2 seconds:
I tak jeszcze, po zastanowieniu - trójka (Sny) rozbija akcję i napięcie siada. Wydaje mi się, ze lepsze byłoby bez tej wstawki.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług
Dziwka (fragment kryminału)
8Witaj Rozental!
Mnie bardzo się spodobało! Postacie, styl, intryga, klimat - bardzo na plus, uwielbiam kryminały i nie mogłam się oderwać. Przy "5 lutego" trochę raziło mnie zbyt małe napięcie, przy fragmencie, gdzie dziadek z wnukiem odkryli ciało. Krew i bam! Naga kobieta :) Myślę, że fragment mógłby dużo zyskać na zbudowaniu większego napięcia w tym punkcie. Fragment "Sny" - cudo! choć po przeczytaniu opinii poprzednika zastanawiam się, czy faktycznie nie zdradza zbyt wiele - być może zostawić tylko fragment snu, a telefon zachować na później? Przy "11 lutego" dużo fajnych opisów, dobry język, ale też bardzo dużo się dzieje, jak na początek kryminału - podejrzani sąsiedzi, przeszłość ofiary, relacja ofiary z główną bohaterką, tajemnicza kamienica z naprzeciwka, telefon do dawnej znajomej i zagadkowy domofon.. kwestia gustu, ale być może całość zyskałaby na rozbiciu tego fragmentu na dwa rozdziały, tak aby czytelnik mógł się bardziej wczuć w każdą z tych sytuacji (wszystkie elementy wydają się ważne dla śledztwa i są niezmiernie ciekawe) i miał czas "po-domyślać się", pozastanawiać nad każdą z tych kwestii i delektować suspensem. Trochę zaskoczyła mnie też w "Ambasadzie" nagła zmiana postawy Karoliny z pasywnej na nagły telefon do szefa wieczorową porą, zwłaszcza że przecież tak bardzo jej zależało by o spotkaniu nikt się nie dowiedział. Czy samo "dyszenie" w domofonie wywołało taką reakcję? Czy wywołało to skojarzanie, o którym czytelnik dowie się w swoim czasie? Jeśli tak to super, jeśli nie może warto zastanowić się nad dodatkowym wyjaśnieniem takiej zmiany podejścia.
Całość bardzo mi się podobała, wydała bardzo profesjonalna i niewątpliwie zaintrygowała - aż chce się więcej! Trzymam kciuki i pozdrawiam serdecznie, 8)
Mnie bardzo się spodobało! Postacie, styl, intryga, klimat - bardzo na plus, uwielbiam kryminały i nie mogłam się oderwać. Przy "5 lutego" trochę raziło mnie zbyt małe napięcie, przy fragmencie, gdzie dziadek z wnukiem odkryli ciało. Krew i bam! Naga kobieta :) Myślę, że fragment mógłby dużo zyskać na zbudowaniu większego napięcia w tym punkcie. Fragment "Sny" - cudo! choć po przeczytaniu opinii poprzednika zastanawiam się, czy faktycznie nie zdradza zbyt wiele - być może zostawić tylko fragment snu, a telefon zachować na później? Przy "11 lutego" dużo fajnych opisów, dobry język, ale też bardzo dużo się dzieje, jak na początek kryminału - podejrzani sąsiedzi, przeszłość ofiary, relacja ofiary z główną bohaterką, tajemnicza kamienica z naprzeciwka, telefon do dawnej znajomej i zagadkowy domofon.. kwestia gustu, ale być może całość zyskałaby na rozbiciu tego fragmentu na dwa rozdziały, tak aby czytelnik mógł się bardziej wczuć w każdą z tych sytuacji (wszystkie elementy wydają się ważne dla śledztwa i są niezmiernie ciekawe) i miał czas "po-domyślać się", pozastanawiać nad każdą z tych kwestii i delektować suspensem. Trochę zaskoczyła mnie też w "Ambasadzie" nagła zmiana postawy Karoliny z pasywnej na nagły telefon do szefa wieczorową porą, zwłaszcza że przecież tak bardzo jej zależało by o spotkaniu nikt się nie dowiedział. Czy samo "dyszenie" w domofonie wywołało taką reakcję? Czy wywołało to skojarzanie, o którym czytelnik dowie się w swoim czasie? Jeśli tak to super, jeśli nie może warto zastanowić się nad dodatkowym wyjaśnieniem takiej zmiany podejścia.
Całość bardzo mi się podobała, wydała bardzo profesjonalna i niewątpliwie zaintrygowała - aż chce się więcej! Trzymam kciuki i pozdrawiam serdecznie, 8)
Dziwka (fragment kryminału)
9Ja tam się nie nadaję na weryfikatora i korektora.
Na szczęście 99% czytelników nimi nie jest, więc mogę tylko, jako literacki motłoch, powiedzieć - bardzo mi się podoba styl, język i konstrukcja.
Nie gadaj, że to pierwsza próba pisania, bo zniszczysz moje ego.
Na szczęście 99% czytelników nimi nie jest, więc mogę tylko, jako literacki motłoch, powiedzieć - bardzo mi się podoba styl, język i konstrukcja.
Nie gadaj, że to pierwsza próba pisania, bo zniszczysz moje ego.
