Zefka

1
To pierwsze opowiadanie, jakie w życiu swym napisałem. I nie tylko dlatego jest mi bardzo bliskie, przede wszystkim kiedy je pisałem zdałem sobie sprawę, jak szybko umierają z powodu niepamięci o nich światy, ludzie je tworzący. Miliardy istnień, których losów nie miał kto opisać, a przecież tak ciekawe. Od tego opowiadania rozpoczęła się moja przygoda z pisaniem. Czy bardziej mniej czy bardziej udana - nie wiadomo. Aspiracji do bycia pisarzem nie mam. Aby zapragnąłem przez choćby kilkunastolinijkowe wpisy przeczytane przez iks juzerów forów przedłużyć im życie.




Imię Zefki było w naszym miasteczku synonimem wszystkiego, co nienormalne, bo i Zefka normalna nie jest. Urodziła się taka. Bili ją wszyscy: ojciec pijak, malarz pokojowy, jej trzej bracia, też nienormalni, a potem jej mąż, karzeł prawie. Matka jej nie broniła. Szpetni byli wszyscy.
Zefka zawsze uśmiechnięta była i zaczepiała każdego. Czy wiedziała z kim rozmawia, nie wiadomo.
Nie widziałem jej kilka lat.
Spotkałem się dziś z Zefką.
Uśmiechnęła się na mój widok, ja też się ucieszyłem, że ją widzę.
Ubrana była na czarno.
Chwyciła mnie mocno za rękę i patrząc w niebo, powiedziała, że jej mama zmarła w marcu.
I ja też w niebo popatrzyłem.
To była chwila magiczna.
Przepełniona bólem nienormalna Zefka trzymała za rękę mnie, normalnego, też bólem podobnym przepełnionym, choć był on wspomnieniem sprzed prawie dziesięciu lat.
Staliśmy tak na rozgrzebanym chodniku i trawiła nas rozpacz za utraconymi matkami.
A wokół ludzie byli, z jej i mojego świata.
I dziwiły się dwa światy, świat Zefki i mój: skąd Zefka zna mnie i dlaczego ja się z Zefką w centrum naszego miasteczka nie wstydzę stać i rozmawiać.
W miasteczku remont wszechobecny, fasad budynków, ulic, chodników, nowe sklepy.
A Zefka wciąż taka sama. Brudna twarz i zajady. I tak mi bliska wtedy była, żebym zabił, gdyby ktoś na Zefkę coś powiedział.
I jakby czas się cofnął.
Znów widziałem Zefkę nastoletnią, gdy szła przez nasze zapyziałe miasteczko z butelką żurku, ale wtedy się jej tak nie wstydzili ludzie.
A teraz matką już, ale przecież nienormalna. W mieście tyle zmian i tyle zagranicznych samochodów.
A Zefka wciąż taka sama.
Przez ostatnich kilka lat poszukiwałem w życiu magii, co to ją tylko w ambitnych skandynawskich filmach widziałem.
A ona tuż obok była.
W Zefce.

Zefka

2
@ refluks, masz dobrą historię i wrażliwość. Popracuj na warsztatem, bo Ci się porozłaziła opowieść
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Zefka

3
Dobreee!
refluks pisze: Przepełniona bólem nienormalna Zefka trzymała za rękę mnie, normalnego, też bólem podobnym przepełnionym,
Tu coś nie gra? przepełnionego*?
refluks pisze: I dziwiły się dwa światy, świat Zefki i mój: skąd Zefka zna mnie i dlaczego ja się z Zefką w centrum naszego miasteczka nie wstydzę stać i rozmawiać.
A ten fragment najbardziej mi się spodobał.
;)
..

Zefka

4
Historia rzeczywiście niezła, przynajmniej w założeniu, jako zarys fabuły. Warsztat leży i kwiczy. Brak wrażliwości językowej: tekst stylizowany na opowiadanie prostaka, a z drugiej strony mamy takie określenia jak "synonimy". IMO nie ma za bardzo czego chwalić, bo problem na płaszczyźnie komunikacyjnej (tzn. autor ma coś do przekazania, tylko nie potrafi tego zrobić) przesłania wszystko inne.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

Zefka

5
Żem się zastanowił i przypomniało mię się.
W 2012 roku wrzuciłem to opowiadanie w neta.
Generalnie zachwyt. I że klimat do Schulza podobny.
Rozłożyłem się, nie zdejmując plastykowych klapków, ukontentowany na kozetce na jakieś czterdzieści osiem godzin, a spałem jakby w malignie.
Zerwałem się z barłogu.
Rączo pobiegłem pod prysznic. Zalałem rozpaloną łepetynę zimnością.
Nie może to być!
Dzie ja, dzie Schulz!
Bo mnie interesuje krytyka.
Wrzuciłem dalej, aby „Interpunkcja do poprawy”, „Nie bardzo to rozumiem” „”Nie przemawia do mnie”.
A na tym forum generalnie warsztat do dupencji.
Moje pierwociny z trzewi mych wyszedłsze.
Niedobre.
Bez warsztatu.
Ja nie wiem, czy to przeżyję.
Ból czuję straszny.
Tu oddalił się w kąt i wyczyścił donośnie zatoki w chusteczkę nie pierwszej czystości.

Added in 18 minutes 26 seconds:
mijabi pisze:
refluks pisze: Przepełniona bólem nienormalna Zefka trzymała za rękę mnie, normalnego, też bólem podobnym przepełnionym,
Tu coś nie gra? przepełnionego*?
Tu biję się w pierś zapadłą od bicia się w nią: biernik, dopełniacz - słabość ma ogromna.

Zefka

6
Wszelkie porównania bywają mylące. Van Gogh namalował słoneczniki w wazonie. Ojciec mojej sąsiadki też namalował słoneczniki w wazonie. Tyle go łączy z Van Goghiem.
O podobieństwie może świadczyć temat albo zasób użytych motywów. Jak u Ciebie. Zapyziałe miasteczko, a w nim pokraczna istota, odtrącana i wyśmiewana przez tych, ktorzy wcale tak znowu lepsi od niej nie są. I narrator, który czuje z nią więź. I przyjmuje tę pokraczność jako swoiste objawienie.
To jest rzeczywiście schulzowskie. Ale: takie analogie wskazują na podobny typ wrażliwości i wyobraźni, w żaden natomiast sposób nie określają jakości tekstu. W grupie opowiadań, nazwijmy je umownie schulzowskimi, mogą być utwory i doskonałe, i mierne.
W tej miniaturze niejedno dałoby się zmienić, żeby przybrała lepszą formę. Problem w tym, że, o ile dobrze rozumiem Twoje komentarze (nie tylko pod tym tekstem, pod innymi też), uważasz, że napisałeś dokładnie to, CO chciałeś, i dokładnie tak, JAK chciałeś. Jeśli odbiorcy coś nie pasuje, jest to jego problem, nie autora.
Można i tak. Tyle, że wtedy wszelkie uwagi w komentarzach nie wyjdą poza wskazanie oczywistych błędów gramatycznych, a tych, na szczęście, robisz bardzo mało.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Zefka

7
Rubia pisze:Problem w tym, że, o ile dobrze rozumiem Twoje komentarze (nie tylko pod tym tekstem, pod innymi też), uważasz, że napisałeś dokładnie to, CO chciałeś, i dokładnie tak, JAK chciałeś. Jeśli odbiorcy coś nie pasuje, jest to jego problem, nie autora.

A jak inaczej miałem to uczynić?
Jak inaczej napisać miałem jak to CO chciałem i JAK potrafiłem?? Że walnę kapslokiem.
Rzeknij mnie!
Ja tam zwykły juzer jestem, wklejający swe w prozatorskim stylu utrzymane posty.
A klikając wyślij to mnie ręka drży. Bo będą ludzie czytać.
Czym aby błędu nie popełnił?

Ale nie drży ręka netowym półanalfabetom wysyłającym posty pod tytułem: „Dostojewski pierdzielił przez iks stron na okoliczność psychologicznych rozważań, a przecież można było to skrócić: „Zabił i do ciurmy. I kij mu w nerę.””.
„A ten Kafka to już w ogóle jakiś świr. Wzięli chłopa i aresztowali. Bez dowodów. Tak po prostu. Bes sęsu.”

Nie żebym się z Tymi Dwoma porównywać śmiał się.
To Niedorównywalni.
Wątpię, żeby w ciągu najbliższego stulecia ktoś coś stworzył podobnego.
Ale jeśli, to tylko w Rosji.
Tam przyszłość cywilizacji.

Zefka

8
refluks pisze: A jak inaczej miałem to uczynić?
Jak inaczej napisać miałem jak to CO chciałem i JAK potrafiłem?? Że walnę kapslokiem.
Rzeknij mnie!
Ano, rzeknę:
Zdarza się wśród piszących na Wery - jak sądzę, wcale nierzadko - że autor odczuwa, iż to, co napisał, rozmija się w jakimś stopniu z tym, co chciał osiągnąć. Że jest różnica pomiędzy wersją może nie idealną, lecz najlepszą z możliwych, a tą, którą właśnie widzi na kartce czy ekranie. Te spostrzeżenia mogą dotyczyć różnych aspektów tekstu: języka, fabuły, bohaterów, wiarygodności świata przedstawionego. Bywa i tak, że autor jest zadowolony, lecz chciałby się dowiedzieć, co o jego tekście sądzą inni, gdyż wie, że samoocena może w drastyczny sposób rozmijać się z oceną czytelników.
Komentarze pod tekstami bywają rozmaite: bardziej lub mniej sensowne, przychylne albo nie, merytoryczne, trafnie punktujące rózne słabości, czepialskie, zbyt ogólne - to już zależy od komentujących. Generalnie jednak, jeśli autor ocenianego tekstu się nad nimi zastanowi, może wyciągnąć wnioski, które pomogą mu w doskonaleniu warsztatu. Bo takie są założenia Tuwrzucia.
Zdarzają się jednak i tacy autorzy, którzy na krytyczne komentarze reagują agresją albo przynajmniej odrzuceniem. Chcą pochwał, chcą uznania. To, co napisali, jest doskonałe, i już. Nie przyjmują do wiadomości, że zaprezentowany tekst jest taką sobie, powiedzmy, brulionową wersją, nad którą przydałoby się popracować.
No cóż - trudno.

W Twoim tekście nie pasuje mi nazbyt łopatologiczne podkreślanie "magii". Że chwila była magiczna (to słowo zostało zszargane do cna w reklamach), chociaż mogłaby być np. "przedziwna". I że narrator przez całe życie poszukiwał magii. Wybacz, ale to pójście na łatwiznę. Magia świąt, magia wysp tropikalnych, magia perfum Guerlaina... Komercja, tandeta, tanie wzruszenia - wszystko może być nazwane magią, gdyż tym określeniem szafuje się obecnie ponad wszelką miarę, zwłaszcza w języku popkultury. Więc jednak zastanowiłabym się, czego tak naprawdę szukał narrator, żeby odnaleźć to w Zefce.

Trochę mi zgrzytnęło, że wokół nich dwojga "byli" ludzie. Z kontekstu by wynikało, że przechodzili. Jeśli chodzi o "synonim", to zgodziłabym się z Navajero. Nie pasuje do całości.

Natomiast szyk przestawny mi nie zgrzyta.

A netowi półanalfabeci kompletnie mnie nie interesują. Nie znam, nie czytuję, nie solidaryzuję się. Bądź więc tak miły i w przyszłości nie używaj ich opinii jako argumentu. Nie sprowadzajmy dyskusji do absurdu.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron