„- Chodź tu, cholero!
- Nie będę jadł!
Babka nasmażyła świeżynki. Wczoraj krupnik na króliku był. Pyszna i zupa i mięsko. Zaraz po obiedzie pomagałem dziadkowi bramę malować i zobaczyłem, jak sąsiad królika z klatki wyciąga, zabija i obdziera ze skóry. Zrozumiałem z czego jest rosół i kiełbasa. Postanowiłem przestać jeść mięso. Zjadałem tylko to, co zerwałem z pola i ogrodu i w postaci surowej.
Już na drugi dzień w południe dostałem boleści. Nasmażyła babka kiełbasy, chleba świeżego nakroiła, musztardą sarepską doprawiłem, doszedłem do siebie i przestałem być wegetarianinem.
Dzięki temu od babki nauczyłem się wszelakie rodzaje mięs smażyć i piec. „
Jest scena, ale schematyczna, bez dynamiki i emocji, a tego zdecydowanie tu brakuje. Tu powinno kipieć – sprawa jest poważna, dla dziecka zwłaszcza. Dziecko jest przerażone, zdezorientowane – a w opisie? Nic. Ot i położyłeś tekst.
„Babki pola dzieli wąwóz. Tak we wsi nazywają to wgłębienie w ziemi na dwa metry. Na brzegach rosną drzewa, gdy dobrze napada, to się chłopaki w nim kąpią. Akurat jest sucho. Przejeżdżam na pelikanie i widzę na jego brzegach czerwone kulki. Zsiadam, ostrożnie schodzę, noga mi się zaplątuje w ostrężynę, turlam się na sam dół wąwozu i ląduję w pokrzywach. Wrzeszczę w niebogłosy. Synowie pani D. wyciągają mnie z pokrzyw i wąwozu. Idę do domu rycząc tak, że mnie cała wieś słyszy. I od tej pory nienawidzę jeżyn.”
Znów scena dynamiczna, z humorem – gdyby została ładnie z zawartymi tu emocjami była by perełką opowiadania. A ty? Bez płciowo relacjonujesz fakty.
J tak z dramaturgii fragmentu powyżej i humoru fragmentu poniżej zrobiłeś beznamiętny zapis.
Opis wąwozu – pomieszane z poplątanym, tak do końca nie wiadomo o co chodzi – ma to być opis rowu? Ale co z tego opisu ma wynikać?
„Dojrzewają jabłka. W sadzie chodzę od drzewa do drzewa i zbieram do koszyka leżące pod nimi żółte, czerwone, chrupkie różowate. Obok na łące pani M. pasą się krowy. Jedna na drugą wskoczyła. Biegnę na plac. Babciu, babciu, krowy się biją! Patrzy babka przez płot. Nic se nie zrobią. Gdzie masz jabłka? W koszyku w sadzie zostały. Idź.
Smaży babka racuchy. Babciu, a krówkom nic się nie stało? Nic, jedz.
Ciasto chrupkie, jabłka w nim gorące, cukier puder słodyczą z ich kwaskowością wygrywa.”
Dialog, to dialog. Nie ukrywa się go w tekście o tak.
„Jedziemy żukiem do W. Odpust! Straganów mnóstwo, ale najpierw na mszę. Na dworze upał, a w kościele przyjemnie chłodno, ale wysiedzieć nie mogę. Koniec wreszcie. Wybiegam do raju, o którym ksiądz na kazaniu mówił. Balony, zegarki, wiatraczki, joja ze złotka, riki taki, kalejdoskopy, dla dziewczynek pierścionki i parasolki z bibuły. Małpkę sobie wybrałem, o jej stopy małe zapałki pocieram i się zapalają. W torebkach mam miśki galaretkowe i ciastkowe z kremem w środku.
Biegnę z miśkiem kremistym do Murzynka, kruszy zębami wafla i wylizuje krem. Kury przyszły, ko ko koko, rzucam im resztki. Dziobią, jedzą, zadowolone. Wszystkim się odpust udał.”
Lubię neologizmy, ale muszą mieć rację bytu. „Miśki galaretowe”, „z miśkiem kremistym” – to nie przejdzie to nie ma uroku włochatości brzoskwini.
„Murzyn – który zębami kruszy wafel”- wkrada się w tekst niechlujstwo. Odpuściłeś sobie autorze!
Odpust to na pewno cudo warte barwnego opisu. W miejscach, gdzie pasuje minimalizm – jest ok. Ale na odpuście? Tu wszystko wiruje, mieni się kolorami – i takie powinno być w twoim opisie.
„W sadzie dziadkowie klapsę mieli. Spadały dojrzałe owoce. Zawsze osy były pierwsze. Myślałem, że mam przewagę w postaci patyka, ale były bardzo uparte. Pozostało mi grabiami twardsze owoce z gałęzi zrzucać. Wgryzam się zębami w smaczną niedojrzałość, idę za sad. Z jednej strony pole z ziemniakami i warzywami, z drugiej zboże. Kłują w rękę wąsy kłosów.”
O czym tu mówisz? O osach czy klapsach? Ja nie zrozumiałam…
„Chwaliła się babka, że kiedy na wieś do ośrodka dentystka przyjeżdżała, zawsze do niej na zacierkę przychodziła. Zagniotła babka twarde ciasto. Oddzieram kawałeczki z ciasta i kulkuję w palcach.
Dokłada babka drzewa do pieca, nastawia garnki.
Po kwadransie w głębokich talerzach kluseczki gorącym mlekiem zalane, a na płaskich ziemniaczki ze skwarkami. Pychotka! Moja ulubiona potrawa na zawsze.”
I? Tu nic z niczego nie wynika. Ot zapis dla zapisu.
„Umarł dziadek w listopadzie, wraz z nim cząstka mnie i wakacje na S. już nie były takie same. Na cmentarz jeździłem i mówiłem mu co w domu nowego.”
Na cmentarzu czy nad grobem?
Odejście ukochanej, umiłowanej osoby – a ty piszesz o tym jak o podającym deszczu. Był i go nie ma.
Już nie było wisien, które tak pięknie kwitły i śliw, których owocem najadło się idąc od bramy do domu, bo je mój ojciec piłą wyciął.
Krowy sprzedali, kosztelę wichura złamała, grusza tak zmarniała, że nie rodzi. Jabłonki poumierały. Babka też umarła.
Tylko orzech został.
Gdy przyjeżdżam głaszczę jego korę, on jak i ja pamięta jaki to był wspaniały świat.
I gdy zamknę oczy widzę wszystkich, którzy go tworzyli. Widzę babkę tłuczącą ziemniaki na obiad, dziadka gotującego krupnik, czuję zapach sadów pełnych jabłek, spalin traktorów i gnojówki.
I znów jestem na wakacjach.
I znów beznamiętny opis czegoś co zawiera w sobie tyle dramaturgii!
I teraz podsumowanie: to jest opowiadanie o minionych wakacjach. Ale w drugiej połowie to opowiadanie odsunąłeś od siebie totalnie. Poszedłeś na łatwiznę.
Rubia ma rację, to jest szkic opowiadania a nie opowiadanie.
Oczywiście nie musisz zgadzać z moim zdaniem, ale tak uważam. Czy dobrze czy źle oceń sam.
Ogólnie mi się podoba text , ale jako większą postać bym nie dała rady przeczytać. I tak jak napisał Smoke: etiuda przyciąga uwagę. Ale trzymaj poziom od początku do końca

.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz