Nawiedzony fortepian
- Tylko uważaj, ten dom jest trochę dziwny... – stwierdziła nieśmiało Lasare, kiedy przekraczałyśmy kutą bramę prowadzącą do dworu.Uśmiechnęłam się półgębkiem. Co ona mogła wiedzieć o dziwnych miejscach? Była zwykłą dziewczyną – może wrażliwą i inteligentną, ale po prostu pianistką, grającą w pałacach możnych przy okazji ceremonii rodzinnych, spotkań politycznych i ślubów. Udzielała też lekcji szlacheckim dzieciom. I tylko tyle.
- Nie kpij – podjęła, widząc moją minę. – To bardzo stary dwór.
- Widzę.
Zamilkła, urażona. Spojrzałam na nią z ukosa. W ciemnoróżowej sukni i czarnych rękawiczkach wyglądała niestosownie, wręcz wulgarnie. Długie, czarne włosy rozpuściła i pozwoliła im opaść na ramiona. Te przynajmniej przykryła szalem. Trudno było uwierzyć, że ktoś na poziomie chce ją widzieć na salonach, ale niestety podejście możnych w ostatnich czasach się zmieniało. Odruchowo poprawiłam kapelusz i upewniłam się, że żadne kosmyki nie wyswobodziły się z ciasnego koka. Towarzystwo Lasare i tak rzutowało na opinię o mnie, tym bardziej nie chciałam dopuścić, by można było mi zarzucić jakiekolwiek uchybienie dobrym obyczajom. Ostatecznie na tę jedną rzecz nie miałam wpływu – nawiedzone przedmioty znajdowałam u najróżniejszych ludzi – stary kredens w domu Lasare był pod tym względem tak wyjątkowy, że nie mogłam sobie pozwolić na zerwanie tej znajomości.
- Pani Deleiv, mam rację? – Skinęłam głową. – Zapraszam, zapraszam. Panno Lasare, w salonie już wszystko na panią czeka. Proszę się przygotować, goście zaczną się schodzić za dwie godziny. A panią jeśli mógłbym prosić...
Mężczyzna, który powitał nas w holu – Ariax – zgodnie z moją wiedzą dobiegał dopiero czterdziestki. Ciągnęła się za nim kiepska opinia, ale w pierwszej chwili jego pełne galanterii zachowanie mnie uspokoiło. Jednak gdy tylko zamknęły się za nami drzwi gabinetu, odrzucił maskę, postawił z trzaskiem na stole dwa kielichy z rżniętego szkła i podjął:
- Pani wybaczy ten anturaż i strój jak z pogrzebu. Ważni goście i tak dalej...
- Doskonale rozumiem.
- Niestety, nie mogłem znaleźć innej okazji, by panią zaprosić. Zresztą... spadła mi pani z nieba. Ach, proszę wybaczyć, niech pani usiądzie i napije się! Na pewno się z Lasare zmęczyłyście...
Usiadłam sztywno na fotelu, który mi wskazał, starając się spojrzeniem i postawą dać mu do zrozumienia, że przyjął nieco nieodpowiedni ton, ale zdawał się tego nie zauważać. Dwór, choć drewniany i powoli niszczejący miał w sobie tę szczególną aurę, którą mogła docenić tylko wiedźma. Nieco sfatygowane meble pokrywała ledwie wyczuwalna, miękka pajęczyna przeszłości. Odruchowo pogładziłam ją palcami i uśmiechnęłam się lekko, przymykając oczy. W tym miejscu było coś więcej. Głębia – teraz pusta i trochę przerażająca – kiedyś zapewne zapełniona duszą tego miejsca. Temu trudno było się oprzeć. Westchnęłam i zapadłam się głębiej w fotel i w przeszłość. Przez moje ciało przeszła przyjemna fala dreszczy. I nagle niepokój. Otrząsnęłam się gwałtownie. Ariax patrzył na mnie ponad brzegiem swojego kielicha. Jego jasne oczy uśmiechały się figlarnie. Poczułam wstyd i złość. Nie musiałam nawet sprawdzać, by wiedzieć, że misterna fryzura zdołała się rozpaść, a i makijaż zapewne mam rozmazany.
- Przepraszam najmocniej – wyszeptałam.
Jeszcze przed chwilą to ja chciałam go strofować w kwestiach kultury... Ale natura znów przypomniała mi, że jestem ostatnią osobą, która może służyć na wzór.
- Nic nie szkodzi, proszę się nie krępować. Zresztą miło mi widzieć, że mam do czynienia z prawdziwą wiedźmą, nie jakimś medium czy innym oszustwem – odpowiedział spokojnie.
Zacisnęłam zęby. Nie po tym chciałam być rozpoznawana. Fama wiecznie pobudzonych i zmysłowych Opiekunek Duchów ciągnęła się za mną właściwie od wczesnej młodości – jeszcze zanim przystąpiłam do zgromadzenia. I choć zawsze dbałam, by jak najmniej z tych cech dotyczyło właśnie mnie, tego jednego – stanu w czasie transu – nie dało się opanować. Wyjęłam z atłasowej torebki sole trzeźwiące i powąchałam je. Resztki oszołomienia odpłynęły, jedynie odległy dźwięk fortepianu rozbijał się irytującym echem po głowie i utrudniał skupienie.
- Cieszę się, że pan to docenia. Ale koniec pokazu – stwierdziłam oschle.
Upewniłam się jeszcze, że suknia nie spłatała mi w tej chwili psikusa. W młodości jeszcze byłoby to do pomyślenia. Ale teraz...? Stara Wiedźma – jak przezywano mnie w zgromadzeniu – miałaby się ośmieszyć?
- Powinna pani nieco się rozluźnić. Nikt tu pani nie będzie oceniał – podjął jeszcze pojednawczo mężczyzna i choć jego słowa były co najmniej niezgrabne, to postanowiłam odpuścić.
- Rozumiem, dziękuję. Cóż, to miejsce ma bardzo szczególną atmosferę.
- Wiem. Kiedyś było nawiedzone...
- Kiedyś? – podchwyciłam.
- Tak. Niestety, do tego stopnia, że tylko ja byłem w stanie tutaj wytrzymać. – Roześmiał się gorzko. – A że obowiązki rzucały mnie po frontach i dalekich krajach, to bywałem tu rzadko i w końcu rodzina wymogła na mnie sprowadzenie egzorcystów.
- Kościelnych? – rzuciłam nerwowo. Nie lubiłam dotykać miejsc, w których przemianie maczali palce księża. Z drugiej strony nie czułam w aurze niczego tak drastycznego.
Uśmiechnął się krzywo i potarł bliznę biegnącą od prawego kącika ust.
- Myślę, że gorzej – westchnął. – Mój stryj był blisko związany z Kolekcjonerami. Niektórzy nawet mówili, że poświęcił im przed śmiercią swoją duszę. – Machnął ręką. - To akurat pewnie brednie, ale fakty są takie, że to właśnie magów z tego zgromadzenia wezwaliśmy.
Zrobiło mi się zimno. Stąd ta pustka. Pozabierali ich stąd. Nie uśpili, nie zniszczyli, lecz wyrwali z miejsc, które podtrzymywały ich naturę. O tym, co Kolekcjonerzy robili dalej z pochwyconymi duchami krążyły legendy. Prowokowanie opętań było wśród nich najmniej gorszącym mitem. Niejednokrotnie Opiekunki próbowały rozwikłać tę zagadkę, ale jedyne, czego się zdołały dowiedzieć, to to, jak paskudny los Kolekcjonerzy gotują szpiegom w swoich szeregach. Sama w młodości byłam bliska bezpośredniego poznania ich praktyk w tej materii.
- Dwór więc został wyegzorcyzmowany...
- To złe słowo na tę praktykę – wtrąciłam, ale tym razem uciszył mnie ręką.
- Rodzina jednak nie chciała zabić jego wyjątkowości, więc wciąż jest żywy...
- Żywy? Pozostawiono tutaj zdepersonalizowaną esencję duchów?
Rozłożył ręce.
- Jestem laikiem, ale wydaje mi się, że tak właśnie było.
Pociągnęłam solidny łyk wina, by stłumić słowa, które obijały mi się po głowie w pierwszej chwili. Myśl o tym, że cała ta wyjątkowa otoczka jest tylko pustą skorupą, zdobnym ornamentem, by jakiś szlachcic mógł się chwalić nawiedzonym zegarem, doprowadzała mnie do szału. Wyczułam, że moje zęby zmieniły się w drobne, ostre igiełki, a paznokcie skryte w jedwabnych rękawiczkach zaczęły zamieniać się w szpony. Wzięłam głębszy oddech. Ostatnie, czego potrzebowałam, to pokazać, jak wygląda rozgniewana Opiekunka Duchów. Wypuściłam powietrze i na wszelki wypadek oparłam dłonie na kolanach tak, by blat biurka nieco je zasłaniał.
- Panie Ariax – wycedziłam. – Jeśli więc w tym momencie jest z domem problem, to nie jestem tutaj właściwą instancją. W tym domu nie ma duchów. Jest esencja magiczna, której kontrolowaniem zajmują się członkowie innych zgromadzeń. Tracimy czas.
- Tylko że to właśnie nie tak. Myślę, że jakiś duch albo pozostał, albo powrócił...
- Więc proszę go zostawić w spokoju! Jeden krzywdy nikomu nie zrobi. To ostatecznie tak samo jego dom jak pański. Albo może i bardziej, bo to on w przeszłości budował wielkość pańskiego rodu – odwarknęłam, wstając z miejsca.
- Kiedy właśnie nie mogę. Chciałbym go pozostawić, ale nie mogę. Zagraża gościom, którzy tu bywają.
Ariax również się podniósł i zdecydowanym krokiem obszedł biurko. Zatrzymał się tuż przy mnie i nachylił nieco, jakby chciał mi coś powiedzieć do ucha.
– Mogę wezwać znów Kolekcjonerów, ale nie chcę. Wierzę, że pani zdoła tego ducha opanować albo chociaż podpowie mi, jak chronić ludzi, którzy tu bywają.
Odsunął się. Obróciłam głowę i zmierzyłam długim spojrzeniem swoje odbicie w kryształowym lustrze. Patrzyła na mnie zmęczona pięćdziesięciolatka z twarzą zaczerwienioną od gniewu (żaden puder nigdy nie był w stanie tego ukryć), z rozrzuconymi luźno, bujnymi falami czarnych włosów i jednolicie czarnymi oczami – pozbawionymi białek i tęczówek - w których migały co chwila czerwone iskry. Oznak bycia wiedźmą nie dało się ukryć. Z trudem uśmiechnęłam się do siebie. Po coś przecież znosiłam całe życie szykany, dwuznaczne propozycje i przede wszystkim tę walkę z własną naturą, by nie skończyć jako miotająca się na uroczysku wiła. Nie po to, żeby teraz trzasnąć drzwiami. Ariax chyba dostrzegł moją rezygnację, bo zobaczyłam w lustrze, że się uśmiecha.
- To gdzie jest ten duch? – spytałam.
- To fortepian. Zaraz panią zaprowadzę. Tylko proszę uważać. Widziałem już raz, że i osobę obcującą z magią potrafi łatwo skołować.
Wyszedł z gabinetu, a ja ruszyłam za nim. Wsłuchałam się w muzykę płynącą w powietrzu. Zamknęłam oczy i powąchałam ją.
- Nie... W fortepianie nie ma nic dziwnego. Ta muzyka może jest tro...
- Nie, nie... Ta muzyka, którą pani słyszy, to muzyka domu. Tak śpiewa sypialnia mojej prababki. Niestety, strasznie zniszczona. To ściany dają ten popis...
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami salonu, za którymi ktoś obłąkańczo, choć pięknie, śpiewał.
- To nie jest tak, że coś się dzieje, gdy ktoś dotknie klawiatury, ani że muzyka płynie sama z siebie. Problemem jest to, że czasem to on... gra na ludziach.
Popchnął białe, zdobione złoceniami drzwi.
Obszerna sala ozdobiona była właściwie wyłącznie lustrami. Freski pokrywające sufit zdołały już zblaknąć, a zakurzone kotary zwieszające się przy oknach raczej szpeciły pomieszczenie niż dodawały mu uroku. Większość przestrzeni zajmował stół i otaczające go krzesła. Dalej zaś, w głębi pomieszczenia, na podwyższeniu, stał fortepian. Lasare siedziała przy nim z włosami odrzuconymi na plecy i wzrokiem wbitym w sufit. Jej chude, długie palce pianistki uderzały w zapamiętaniu w zamknięte wieko kryjące klawiaturę, a śpiewała tak opętańczo i gwałtownie, że w kącikach jej ust pojawiły się krwawe pęknięcia. Słowa zdawały się nie mieć sensu. Były zlepkami sylab z najróżniejszych języków duchów, jakby istota tłukąca się wewnątrz fortepianu sama nie wiedziała, czym jest.
- Nie zbliżaj się – rzuciłam ostrzegawczo do Ariaxa, ale nie usłuchał i ruszył równo ze mną. - Lasare! – spróbowałam bez większych nadziei.
- Pomagają sole trzeźwiące – podpowiedział szybko szlachcic. – I ból... – dodał mniej pewnie. – Czasem nic się nie dzieje, ale czasem trans wraca po jakimś czasie. Raz znalazłem ją na drodze - jak już stąd wyszła – znów śpiewała.
Machnęłam ręką, by nie przeszkadzał. Z pewną satysfakcją zauważyłam, że wzdrygnął się na widok długich szponów, którymi zakończona była teraz moja dłoń. Podeszłam do fortepianu. Powoli przejechałam palcem wskazującym po uniesionym skrzydle instrumentu, pozostawiając grubą bruzdę. Dusza, tłukąca się między fortepianem a Lasare, nieco przycichła, spłoszona. Ku mojemu zdziwieniu zareagował jednak dom. Pozbawiony osobowości i woli mógł tylko zalać mnie dźwiękami i fantastycznymi obrazami przetaczającymi się po sali. Nie było to więc groźne, ale fakt, że odpowiedział na wezwanie ducha zaciekawił mnie. Zerknęłam na Ariaxa. Wizje go pochłonęły - stał z szeroko otwartymi oczami i wyrazem zachwytu na twarzy. To była chwila dla mnie. Oparłam całe dłonie na starannie pomalowanej powierzchni fortepianu i zaczęłam wsłuchiwać się głębiej w rytm przeszłości pulsujący w nim. Zamknęłam oczy, by zwykłe obrazy mnie nie rozpraszały. Iskry, strzelające pod powiekami zaczęły się układać w jakiś kształt. Obrys był wyraźny – sylwetka przypominała ludzką – ale wnętrze składało się z tylu krzyżujących się linii, że nie byłam w stanie pojąć, na co patrzę.
Kim jesteś? – Powtórzyłam pytanie w każdym z dziewięćdziesięciu dziewięciu języków duchów. Odpowiedziała mi chaotyczna kakofonia dźwięków – podobna tej, która wylewała się z ust Lasare. Wychwytywałam pojedyncze charakterystyczne dźwięki, ale nic nie składało się w całość.
Zapadłam się jeszcze głębiej w przeszłość. Linie zaczęły się rozdzielać, zarys sylwetki rozmazywać. Wyglądało to, jakby upływ lat zmieszał wiele dusz w jedną. W miarę, jak sięgałam dalej, przed moimi oczami rysowały się kolejne sylwetki, których symbolika stawała się wreszcie zrozumiała.
Jak wielu was jest? – spytałam.
Cały dom – odpowiedział mi jeden z nich.
Dlaczego krzyczycie ustami ludzi?
Pieczęcie. Strzegą nas i więżą. Ale ich czas dobiega końca.
Szarpnięciem ciała oderwałam się od fortepianu. Czułam jak wewnątrz mnie pulsuje przyjemne gorąco. Włosy tańczyły przy twarzy, szarpane niewidzialnym wiatrem, suknia zsunęła się z ramienia, niemalże odsłaniając pierś, a po brodzie płynęła strużka krwi z pogryzionego języka i warg.
- To niewiarygodne. Nie widziałam jeszcze czegoś takiego. Najwyraźniej wśród Kolekcjonerów była zdrajczyni – możliwe, że Opiekunka Duchów – uchroniła je przed pochwyceniem – mówiłam pospiesznie, nawet nie obracając się do Ariaxa.
Lasare cały czas tłukła w wieko fortepianu. Miała pokrwawione palce, a kilka już chyba nawet wyłamanych. Musiałam się spieszyć.
- Duchy tego domu wciąż tu są, ale związane. Mogę je teraz ukoić, a potem spróbować powoli, po kolei, odnaleźć przedmioty i miejsca, z którymi...
- A możesz też złamać pieczęć... – odezwał się za mną zimny, nieludzki głos.
Poczułam, że ktoś przyciska mi ostrze noża do pleców na wysokości serca.
- Złamać pieczęć strzegącą ich, ale nie tykać ich więzi z fortepianem. Naprawić to, co zepsuła kiedyś wiedźma z twojego zgromadzenia.
Wstrzymałam oddech i obróciłam lekko głowę. Kątem oka widziałam za sobą wysoką sylwetkę szlachcica i jego twarz. Była ludzka, ale wyglądała jakby ktoś wprawił posągowi obce oblicze i uczynił to raczej niezdarnie. „To nie jest zwykłe opętanie” – przebiegło mi przez myśl.
- Działaj! – warknął, dociskając ostrze do mojej skóry. – Albo wezmę sobie również twojego ducha, gdy będzie wyciekał spomiędzy flaków.
Choć jego słowa były wyzywające i spłycały rytuał potrzebny do uwięzienia ducha, czułam, że wie, o czym mówi. I że nie jest to niczym niepoparta groźba. W jakiś sposób przez ciało Ariaxa przemawiał do mnie Kolekcjoner. „Czemu nie wprost? W obecności Opiekunki Duchów bezpieczniejszy byłby we własnym ciele. Łatwiej mi walczyć z duchem niż z silnym mężczyzną. Więc dlaczego?” – spytałam się w myślach. I nagle słowa Ariaxa o jego stryju – które przyjęłam nazbyt obojętnie – odbiły się w mojej głowie głośnym echem. – „Bo już nie ma własnego ciała. Nie żyje. Może być już tylko duchem”. Na języku usłyszałam pogłos krwi łączącej ród i wraz z tym odczuciem przypłynęła bezradność. To był rodzaj opętania, na który, jako Opiekunka Duchów, nie miałam wpływu. Pojmowały go tylko Matki Krwi i z nikim nie dzieliły się swoimi sekretami. Nie mogłam więc wygnać Kolekcjonera z ciała Ariaxa. Gdybym miała czas, mogłabym go obłaskawić, przelać w inne naczynie niż człowiek, ale on też to wiedział i nie zwlekał.
- Słyszysz, co do ciebie mówię? – spytał, nachylając się nad moim uchem. – Chyba nie chcesz zginąć, prawda, Deleiv?
Potrząsnęłam głową.
- Zrobię, co mi każesz – wyszeptałam z rezygnacją.
- Tylko ostrzegam cię... Widzę cię i po tej i po tamtej stronie... – dodał cicho.
Zamknęłam oczy i znów zaczęłam odpływać. Tu, w teraźniejszości, spojrzałam jeszcze na niego przez zaciśnięte powieki. Dwie sylwetki z iskier nakładały się na siebie wręcz idealnie, ale tylko jeden z symboli był wyraźny. Spróbowałam wyczuć zapach zepchniętej gdzieś w pustkę duszy Ariaxa, ale pokutował wcześniejszy pośpiech – nie znałam jej, nie wiedziałam, czego szukam. Zresztą szlachcic wciąż żył – był więc dla mnie za daleko. Nie miałam wyboru.
Zapadłam się jeszcze głębiej. Przyklękłam na podłodze przy fortepianie i przytuliłam się do niego. Znów dostrzegłam chaos ściśniętych wewnątrz niego dusz, które powoli, stopniowo rozdzielały się na pojedyncze byty. Przyglądałam się im i szukałam symboli pieczęci, która kiedyś obroniła je przed magami. Cały czas podążał za mną wzrok Kolekcjonera, nie ważyłam się więc zbliżać szponów do więzów żadnej z istot.
Pieczęć była potężna, starannie zbudowana z tysięcy małych iskierek, tańczących po klawiszach fortepianu. Unieruchamiała je, tworzyła jednolitą zaporę przed jakąkolwiek interwencją. Do klawiszy sięgały także więzy uniemożliwiające duchom wychylenie się poza nawiedzony instrument. Łączyły się z pieczęcią w tak zmyślny sposób, że nieostrożne jej naruszenie mogło je przerwać. Dlatego Kolekcjoner nie odważył się zniszczyć jej sam. Gdyby popełnił błąd, uwolniłby rozwścieczone dusze, równocześnie będąc wciąż ograniczony magią, która nie pozwalała mu ich dotknąć. Patrząc na dzieło jednej z moich poprzedniczek czułam dumę. Nie, nigdy bym czegoś takiego nie dokonała, ale współtworzyłam zgromadzenie, które odkrywało podobne drogi. To mi wystarczyło.
„Pora na ostatni oddech” – pomyślałam. Wciągnęłam głęboko powietrze, by usłyszeć i posmakować wszystkiego, co miała w sobie aura tej przeszłości. Zbliżyłam szpony do pieczęci i połączonych z nią splotów.
Pamiętaj, obserwuję cię – ostrzegł raz jeszcze w języku duchów, a ja nagle zdałam sobie sprawę, że nie usłyszałam w tym więzów krwi.
Spojrzałam na ducha. Sylwetki przestały się nakładać. Dusza Ariaxa była ledwo co dostrzegalna, ale niewątpliwie oddzielona od odrzucających symboli Kolekcjonera. Więzy krwi rozpłynęły się w nicość. Co w teraźniejszości było kłamstwem tak mocno zakorzenionym, że stawało się idealną iluzją, przeszłość bezwzględnie demaskowała. Ariaxa i jego stryja nie łączyło pokrewieństwo. W jednej sekundzie wróciła mi nadzieja. On musiał poczuć, że na niego spojrzałam, a nie było wątpliwości, że zna prawdę. Mógł pojąć, co się dzieje. Miałam tylko chwilę na decyzję.
Zaatakowałam.
On też, ale tego w pierwszej chwili nie widziałam...
Z moich ust popłynęły najpotężniejsze egzorcyzmy, jakie znałam. W komnacie, pod zalewanym barwami sklepieniem, wybrzmiewały przekleństwa w każdym z dziewięćdziesięciu dziewięciu języków duchów. Dławiłam się nimi, krztusiłam, ale powtarzałam rozpaczliwie, równocześnie szarpiąc szponami pieczęć i więzy. Kolekcjoner chciał mi uciec do teraźniejszości, by zespolić się znów z człowiekiem, którego opętał, ale tu i teraz był podległy mojej mocy. Zerwałam się na nogi i uderzyłam z całej siły w wieko zakrywające klawiaturę. Lasare też uderzyła. Więzy rozpadły się, pieczęć prysła. Wyzwolone duchy rozlały się po domu, tratując słabnącego Kolekcjonera.
Posłałam go na powrót do grobowca, by połączył się ze swoim gnijącym ciałem.
- Deleiv! – Nigdy bym nie przypuszczała, że brzmienie głosu Ariaxa przyniesie mi taką ulgę.
Podniosłam powieki. Stałam ramię w ramię z Lasare. Dłonie miałyśmy pokrwawione i połamane – wbite w potrzaskane wieko klawiatury. Dookoła wszystko szeptało, śpiewało, podłoga i ściany drżały.
- A więc... – zaczęłam, ale zabrakło mi tchu.
Z ust popłynęła krew. Dopiero wtedy dostrzegłam, że Ariax, podtrzymuje mnie ostrożnie pod ramiona. U naszych stóp leżał zakrwawiony sztylet. Lasare spojrzała na mnie i wydała z siebie rozpaczliwy skowyt.
- Nie płacz! Biegnij po pomoc! – warknął na nią.
- Nie ma sensu... – wydukałam. – I tak umrę...
- Niemożliwe! – Mężczyzna patrzył na mnie z napięciem. Przemiótł bezradnym spojrzeniem po swojej zakrwawionej dłoni, układając mnie na ziemi. – Co się...? Jak to się...? Nie, nie pozwolę na to!
Chciałam się zaśmiać, ale ból nie pozwalał.
- Dość... bzdur – wyjęczałam. – Umieram. Kiedyś trzeba. Uwolniłam... je...
Ciepło wróciło. Moja dusza była spokojna, pogodzona z losem, z tym miejscem.
- Jeśli będziecie chcieli wiedzieć... Zagrajcie kiedyś na tym fortepianie. Ja włożę wam wtedy słowa pieśni w usta.
Potem był jeszcze tylko jeden, smutny akord i drżenie murów ucichło. Duchy w nawiedzonych domach szaleją i płatają psikusy, ale i wiedzą, kiedy umilknąć. Lasare starała się nie patrzeć jak Ariax zamyka oczy Deleiv. Zamiast tego powtarzała w myślach akord, który usłyszała, by pamiętać, w jakie klawisze uderzyć, gdy już będą gotowi obudzić ducha fortepianu.