A.
Czyn w życie wprowadzony, plan się dopełnia. Dodatkiem stu talarów wspomóc mnie musisz, porozumienie przeczytaj raz jeszcze. W dniach najbliższych, przyjaciel Twój zajęcie straci. Żonę w sercu na zawsze, dzieci ostatni raz widzieć będzie. Tylko wybierz, na Święty Płomień, tak cenny dla Ciebie ciała kawałek. Ucho czy nos?
G.
●Rozdział 2 
	
	{Annały przedstawicielstwa} 
	Gdybym na chmurze usiadła, w dół spojrzała, a czystą kartę papieru biorąc,wielkie koło w odcieniu brązu wymalowała, to na pergaminie mapa murów co miasto okalają się pojawi, a do puzderek i puderniczek figury podobne, czarną kredką w środku wyrysowała, budynki z tej wysokości widziane uwiecznię. I tak dostojny władco, wyobraźnią na rysunek winieneś po prośbie mojej spojrzeć. A ludzie stąd wygląd małych robaków mają, i dla jaskółki co wiosnę ma przynieść i po niebie fruwa, pożywieniem podobne, więc różowymi plamkami rysunek upstrzyłam. Rysikiem dalej już czarnym kreśląc, kolistych dziewięć placów, wielkością jednakowych, wpasowałam bardzo równo, po trzy w trzech rzędach, po trzy w kolumnach trzech, szczęśliwe to liczby w Langocji. Liniami dwiema następnie każdy z nich złączyłam, ulice to główne, niby trzciny przekrój, zakrętów żadnych nie mające, a inne, wąskie już, pojedynczą kreską pisane i krzyżujące, sieć o okach nierównych nam na planie tworzą. I dalej, na kartce tuszem barwy tej samej końce ich w poprzek pociągnąć trzeba mi było, aby bramy, co nimi wjazd i wyjazd jest, na obrzeżach rynków i murów zewnętrznych zaznaczyć. Przed wojskiem wrogim fosa głęboka chroni, co jak obwarzanek pędzlem z farbą niebieską otoczyć malowidło nie omieszkałam. 
	Dzielnic żadnych nie ma, co rzemiosło mieszczańskie ze szlachtą nobliwą oddzielają, ale i biedy również ni żebractwa dostrzec nie podobna. Straż miejska z gońców złożona jest, i pomysłem tym pocztę również tworzy, to kropki są czerwone. Pamiętać trzeba, że chłopu zakazane jest by miasto zwiedzał, dostojności jego nie brudził, z gębą rozdziawioną nie chodził. Park niby jeden jest tylko, z drzewami smukłymi, jednak niczym mech co kamień obrasta, zielenią wypełnia wszelkie miejsca w stolicy, a kolorem zielonym rysunku kartę. Rezydencje, domy i kamienice, na parterach miejsca pod sklepy, kawiarnie i szynki mają, te paletą farbników całą oznaczyłam, opis do wglądu na marginesie umieszczając.  Ścieki odprowadza do rzeki środkiem płynącej i błękitem jasnym na karcie maźniętej, kartę pod światło wziąć możecie, na drugiej stronie rury odpływu zobaczyć zaznaczone możecie.
	Gdybym rysunek skończywszy, z nieba w sam środek rynku zeskoczyła, trzy ważne budowle zobaczę. Na wprost patrząc Pałac Królewski ujrzę, a ręce podnosząc obie, sylwetka moja niby krzyż utworzy, prawica akademię co oficerów przyszłych szkoli wskazywać będzie, lewa zaś dłoń, Katedrę Nadziei, nieukończoną wprawdzie jeszcze i w budowie, z rusztowaniem stojącą, jednak już strzeliście wzniosłą. I dalej, jakby budynki te niczym wierzchołki liną napiętą połączyć, równy trójkąt stworzę, w okrąg placu głównego wpisany. Figura taka, jeno z lwem wymalowanym, znak Kościoła przypomina, co za króla Lagrange'a nową religią został i nadzieję na potęgę wielką państwa przywraca. Wojskowa Akademia Królewska zaś egzaminy zimowe właśnie toczy, żołnierzy przyszłych szkoli, co w armii dowodzić będą, a pałac jak pałac, domem dla króla jest, a dla dworu do popisu polem. 
	I tak stolica Langocji, Gremdge, której nazwa szlachetność oznacza, dziw przynosi architekturą swoją.
	{Sekretarz Karolina Horzenna}
	{groszowej powieści wojennej, całości część, na prawdzie oparta}
	Przebierał się strojnie, ubranie poprawiał, Karolem z imienia zwany. SkrytychInaczej szpiedzy Robdanu przywództwem się szczycił, Praski godnością się mienił. Żabot założył w turkusu kolorze, czarne galoty pasując. A dla ozdoby jedwab dołożył, uszyte zeń rękawiczki. Do lustra zaś mrugnął, odbicia swojego, kobietom podobać się zdawał. Charyzmę miał wielką i posłuch ogromny, posiadał u wszystkich szacunek. 
	Gabinet opuścił, kluczem go zamknął, nie spiesząc się zszedł po schodach. Mijając recepcję, ze strażą przywitał, wartą z Gwardii złożoną. Wszedł do jadalni, głośno tam było, w porze tej wieczorowej. Większość obsady przedstawicielstwa, właśnie kończyła kolację. Podszedł do krzesła gdzie zawsze siadał, przywitał z pracownikami. 
 	Przyjaciół para czekała na niego, zaczął spożywać wieczerzę. Nic nie mówili, jedli w milczeniu, czekali na panią sekretarz. Minęła chwila, zjawiła się ona, to Karolina Horzenna. Piękna kobieta, w pracy pisarzem, w Gardzie szkolona od dziecka. Kark może złamać, oko wyłupić, kości przetrącić potrafi.
	Siedzieli już w czterech, rozmowę zaczęli, odezwał się najpierw alchemik.
 - Strażnik złożony, pieczęć ma moją. Urządzenia sprawdzone, zadziałają – nazywał się Bargasz, herbu Kraweczek, Mistrz Mikstur tytuł był jego. Z łysiną na głowie, stary już wiekiem, zawsze dwornie obrany.
 - Wilhelm chustkę ma i Marzannie przekaże. Tym tropem do zabójcy hetmana dojść możemy. Złapiemy psa i ugotujemy we własnej krwi – pomysł przedstawił, Hugo Korona, doradca do spraw czarownych. W mieczu wprawiony, o ufnej twarzy i włosach w kolorze czarnym.
 - Wypytamy i o niego. Teatr wystawiają, karoca będzie lada chwila. Jedziemy w czwórkę, tyle dostaliśmy biletów, będzie cały dwór langocki. Sprawę dekretu przekazać trzeba, ostrożnością dużą wykazać – Praski to słowa, wielce roztropne, rozmowy miał zamiar prowadzić - ruszajmy. 
	Powóz wystawny po nich przyjechał, stangret im drzwi otworzył. A Karolina, Karol i Hugo, z Bargaszem w karecie usiedli. Jechali w ciszy, każdy rozmyślał, księżyc oświetlał im drogę.
Nie przeczuwali planów Langotów, w nocy się wiele wydarzy.
	I tak zajechali pod dworek łowiecki, Pałacem Myśliwskim zwany. Lokaj w liberii i futrze z niedźwiedzia, drzwi do powozu otworzył. Chwytając za rękę, pomagał wysiąść, pierwszej pani sekretarz. Drugi wyskoczył alchemik Kraweczek a za nim Korona i Praska. 
 - Ve ftaymyon du gala'. Plassou, dretege du hacWitamy na przedstawieniu. Proszę, wejdźmy do środka – W pas się kłaniając, służący przywitał skrytych z przedstawicielstwa.
	Podziękowali i przeszli przez bramę, żywopłot okalał posiadłość. Sprawdziwszy bilety straż ich wpuściła, grano już takty walca. Szatniarz zabierał wierzchnie ubrania, odkryto stroje galowe.  W świetle świeczników i kandelabrów przeszli do dużej bawialni. Skinieniem głowy witali się z każdym, odwzajemniając uśmiechy.
	A w sali władca, imieniem Lagrange, dworem się swoim otaczał. Wybornie bawiąc, wódkę zlizywał, z piersi młodej kurewki. Była nią Luda, „krwawą” przezwana, dawała wszystkim w okresie. Co król nie wiedział, Robdanką była, skrycie w stolicy działając. Stała też Iwa, nadworna wróżka, z tytułem Gwiazdowiedzącej. Błazen Królewski bawił się czapką, nie wesół, zupełnie poważny. Panowie i damy zajęci sobą, ściskali się, całowali. Zabawa trwała, muzyka grała, czuć było zapach potu. I dym z papierosów, cygar brązowych, dym z lulek, tutek i skrętów.
	Uchwałę Praska taktownie przedstawił, zdziwiony odpowiedzią.
Wiele nas łączy, dzieląc równocześnie, Wangocja tylko przykładem. Zakaz wwozu tytoniu naszego przez granice nowy podział stworzy. Wiem ja o postanowieniu tym od dawna. Zabawcie się teraz, sztukę obejrzyjcie, rozmowy w przerwie ciągnąc dalej będziemy – rozmowę szybko zakończył król, Langotów wszystkich władyka. 
	Karol do tańca sekretarz zaprosił, w miłości żyli od dawna. Bo przeznaczony Prasce z Horzenną był związek do późnej starości. Małżeństwo stworzą bardzo udane choć dzieci nie będą mieć wcale. 
	Pod ścianą stanęli, Bargasz i Hugo, obok zdobionej spluwaczki. Obserwowali, komentowali, jedząc krewetki z talerzy. 
	Podeszła do nich Iva Giselle co z gwiazd przepowiada przyszłość. O ślicznej twarzy i pięknych dłoniach to jednak z ciałem przy tuszy. W lewej ręce trzymała nahajkę, w prawej kieliszek z winem.
 - U presse! Galoun'!Za pokój! Zdrowie! - toast ten wzniosła, łyczek upiła, kompletnie już była pijana. Szpicrutą dotknęła policzka Kraweczka, przyznała swą niechęć do mężczyzn - Nay fanhagye qi lemme budra en lomme.Ni wyobrażam sobie co kobiety widzą w mężczyznach
 - Coś, czego ty nigdy nie widziałaś i nie zobaczysz. Prawdziwa magia skrywa się nam między nogami – ciężką flegmą splunął alchemik, spluwaczka była już pełna. 
	Gwiazdowiedząca zwęziła oczy, czyżby ją obrażono? 
 - Lestye gala'.Miłego przedstawienia - skończyła szybko tą krótką rozmowę, z powrotem wróciła do króla.
	Błazen Królewski obchodząc salę, dzwonkiem głośno wydzwaniał.
 - Jacqes ou oublities! Gala'!Panowie i panie! Przedstawienie!
	Król wraz z małżonką opuścił pokój, za nimi szedł dwór i strażnicy.
Krzyczał panowie pierwsze, nie panie. To właśnie świadczy o tym narodzie – skrzywił się Hugo niemiłosiernie, za ramię Bargasza chwytając.
 - Gala'! Gala'!
	W sali teatru usiedli goście, usiedli i gospodarze. Para królewska, później widzowie, na końcu skryci z Robdanu. 
	Kolumny z marmuru, z podobiznami, słynnych langockich aktorów, stały przy scenie, między krzesłami, podtrzymywały strop. Okien nie było, lecz było jasno, ze świateł żyrandoli.
	Wyszedł na środek aktor zza kulis, członek Trupy Królewskiej:
 - Jacqes ou oublities! J'ev sataragye' ftaymion cen Lagrange, can Monique ou gye druga' az galla' „Mortuas Rytgraf”. Grengye, lav vendor sataragya' Gremme Karol Praska, galla' montag. Ftaymion du gala'!Panowie i panie! Mam zaszczyt zaprosić króla Lagrange'a, królową Monique i ich gości na spektakl „Śmierć Rytgrafa”. Ze względu, że naszą obecność zaszczycił Przedstawiciel Karol Praska, będzie ono wystawione w oryginale. Zapraszam na przedstawienie!
	Zgaszono świece, pokój pociemniał, rozległy się zewsząd brawa.
	Inscenizacja była oszczędna, biały parawan i lampa. A nad nim kukiełki, orszaku i świty, konne szmatki rycerzy.
	Zaczął Chór:
                                                            Już zmierzcha na polami Robdanu
                                                            Granica tak wąska, przełęcz już blisko
                                                            O rycerze, o damy w orszaku
                                                            Czy na wesele czy na zgubę do zamku zmierzacie?
                                                            Panno Gizeldo, księżniczko o jasnym licu
                                                            Niech twarz owa smutku nie gości
                                                            Uczta przed tobą!
                                                            Hrabia Rytgraf mężem twym będzie!
                                                            Jednak miłość innego jej przeznaczona
                                                            Zdrada, krew i czarostwo
                                                            Już ptaki śpiewają, już dziki ryją
                                                            Las oznajmia – Gizelda afekcji żadnej do Rytgrafa nie czuje!
                                                            Uczucie zrodzone do rycerza kiełkuje
					                    Niczym maki na łące polnej
                                                            I jak kwiaty czerwone, lica się rumienią
                                                            Lilian do karocy podjeżdża!
	Lalka rycerza o żółtej zbroi zrównała się szybko z powozem. Zadudnił aktora głos:
                                                             Księzno Gizeldo, protektorko Wangocji
                                                             Miast i wsi z trudem Ojczyźnie odzyskanych
                                                             Rządzisz tam sprawiedliwie i rozumnie
                                                             Langocji odebranym co je bezprawnie łupili!
                                                             Przydajesz blasku temu urzędowi
                                                             Urodą, wdziękiem i powagą
                                                             Twoim rycerzem chcę zostać
                                                             I po ślubie do straży twojej wstąpić
                                                             Bronić cię będę przed zwierzem na polowaniu
                                                             Złym słowem na naradzie
                                                             Złym okiem czarownic
                                                             I złym podszeptom dworu
                                                             Jam twój woj obrońca
                                                             Żonkilowy Rycerz z otwartą przyłbicą
                                                             I na znak mojego postanowienia
                                                             Kwiat żółty oddaje w Wangocji wyrosły
                                                             Mąż twój przyszły Rytgraf
                                                             Moim seniorem jest i dowódcą
                                                             Żal i smutek me myśli całunem przykrywa
                                                             Kir to jest mój żałobny!
                                                             Ach, ileż bym dał księżniczko Gizeldo
                                                             By ten płaszcz 
                                                             W małżeńską szarfę się przemienił
                                                             Szarfę co Rytgrafowi nie mnie przeznaczona!
	Głos pełen smutku wypełnił salę, wdzięczny, dziewczęcy głos:
                                                             Nie wypowiadaj takich przysiąg pochopnie
                                                             Smutek nasz razem dzielić po wieki nam przyjdzie
                                                             Z innym dzielić łoże będę, rządy i posiłki
                                                             Z innym wieść życie mi przyjdzie
                                                             Widok twój codzienny i uśmiech skrywany
                                                             Bólem i męką życie me przyprawi
                                                             Lecz niczym w gorzkiej potrawie
                                                             Miłość twa strawę tę osłodzi
                                                             Przyjmuję twoje śluby Żonkilowy Rycerzu
                                                             Kwiat ten nosić przy sercu będę
                                                             Suknię na ślubie nim ozdobię
                                                             Zapach jego me myśli ku tobie skieruje
                                                             Bywaj teraz, do świty z powrotem dołącz
                                                             Niech nie domyśla się nikt
                                                             Czym nasza rozmowa była
                                                             Dla nas wspólną uciechą, dla innych pogawędką
	I rozległ się głos obozowej ciury, to aktor z tyłu sali siedzący:
                                                             Na popas! Na popas!
                                                             Noc blisko, konie zmęczone
                                                             W południe jutro do zamku dotrzemy
                                                             Ogniska zapalać, namioty rozstawiać!
	Wniesiono „płomień” z tektury zrobiony, wniesiono drewniane bale. Zmieniono parawan na kolorowy, z Robdanu herbem wyszytym. A lampę zaś przeniesiono by cienie na płótnie zobaczyć.
 - Powinien być jeszcze herb Wangocji – zauważyła pani sekretarz i zdanie swe wyraziła – ale chyba im to przez gardło nie przejdzie. Typowe.
	Sylwetkę kobiecą dało się widzieć, lusterko co w ręku trzyma. Dołączył kształt drugi, rycerza znanego, to Lilian zaczyna rozmowę:
                                                            O Giseldo, urocza pani
                                                            Żonkilowy Rycerz Lilian progi przestępuje
                                                            Smakołyków, zamorskich owoców
                                                            Ślicznej białogłowie nie trzeba?
                                                            Sen mnie nie morzy, ani drzemka krótka
                                                            Myśli me zaprzątuje twa nóżka
                                                            Twe usta, oczy i kosmyki włosów
                                                            Na twe rozkazy jestem!
	Gizelda pytaniem odpowiedziała:
                                                            O Lilianie, uroczy panie
                                                            Księżniczka Gizelda zapytuje
                                                            Pocałunków i pieszczot namiętnych
                                                            Pięknemu rycerzowi nie trzeba?
	A Lilian rzekł:
                                                            Nie przystoi rycerzowi by innemu w oddanie
                                                            Kobietę pieścił, choć sercu bliska
                                                            By całował jej usta
                                                            Łoże dzielił, o innemu przeznaczone!
	Wyszli oboje zza parawanu, wyszeptała Gizelda:
                                                            Rada na moje zaślubiny być może
                                                            Pomysł mam na noc poślubną
                                                            Pierwsza chcę z tobą łoże dzielić
                                                            I dziewictwo me stracić  
                                                            Przyjdź o północy do komnaty mojej
                                                            Co na mękę z Rytgrafem przygotowano
                                                            A męka ta w uciechę się zmieni
                                                            Ni Rytgraf ni człek żaden, przeszkadzać nam nie będzie!
	Wyszeptał i rycerz:
                                                            Nie, nie, po trzykroć nie
                                                            Nie godzi się panno moja
                                                            By prawy rycerz seniora swego zdradził
                                                            I hańbą się okrył na wieki
                                                            Opuszczę cię teraz bo senność mnie naszła
                                                            Niechybnie nieprawe myśli by wyrzucić
                                                            I rankiem po śnie błogim
                                                            Kochać cię! Ale w myślach jeno...
	Zgasła latarnia, krzyknęła księżniczka:
                                                             Lilianie! Patrz mój miły!
                                                             Na skraju puszczy płaszcz powiewa!
                                                             Niczym duch czy zjawa
                                                             Ta postać czarna co na uboczu stoi!
	Lilian puścił dłoń Gizeldy i odrzekł:
                                                              Nie widzę ni ducha czy zjawy
                                                              Jeno liście podmuchem targane
                                                              Przywidzenie niechybne
                                                              Co nocą na zmęczonych nachodzi
                                                              Zaraz spać nam trzeba
                                                              Namiot twój ma miękkie posłanie
                                                              Na twardym spać jednak dzisiaj będę
                                                              Snem lekkim i czujnym jak na żołnierza przystało
                                                              Śpij dobrze i odpoczywaj
                                                              Dzień wielki jutro
                                                              Ślub twój z Rytgrafem na wieki!
                                                              Bywaj Gizeldo!
	W ciemnościach, na scenie, kroki słychać było. I okrzyk:
Żegnaj Lilianie!
	Świece zapalono, „ognisko” zabrano, wniesiono naczynia i stoły. Krzesła i ławy postawiono w środku, a z boku schodki z podestem. Wyrecytował Chór:
                                                            Już południe w zamku barona
                                                            Orszak książęcy do bram zawitał
                                                            Wielka uczta wieczorem się szykuje
                                                            Zaślubiny Rytgrafa i Gizeldy!
                                                            Wniesiono już stoły i krzesła
                                                            Lampiony wiszą pod stropem
                                                            Najlepsze odzienie podaje mu służba
                                                            Rytgraf szykuje się dla Gizeldy!
                                                            Wniesiono już picie i jadło
                                                            Kokardy wiszą przy ścianach
                                                            Najlepsze odzienie podaje jej służba
                                                            Gizelda szykuje się dla Liliana!
                                                            Wniesiono już pochodnie i lampy
                                                            Kwiaty rozsypano na podłodze
                                                            Najlepsze odzienie podaje mu służba
                                                            Lilian szykuje się dla Rytgrafa!
                                                            O nastał ten dzień!
                                                            O wybiła ta godzina!
                                                            Rytgraf zgodnie z wolą bierze małżonkę!	
                                                            Gizelda wbrew swej woli wychodzi za mąż!
	Pojawił się Lilian razem z Gizeldą a z nimi reszta aktorów. Rytgraf z księżniczką stanęli na schodach, kapłan udzielał im ślubu:
                                                            Z woli Ognia i Płomienia
                                                            Z woli niebos i chmur
                                                            Z woli rosy i morskich fal
                                                            Z woli mojej zaślubiam Gizeldę i Rytgrafa!
                                                            Z woli praw natury
                                                            Z woli wielkiego cudu
                                                            Z woli darów ziemi
                                                            Oddaje Gizeldzie Rytgrafa i Rytgrafa Gizeldzie!
                                                            Niech rządzą roztropnie
                                                            Niech ich plony będą obfite
                                                            Niech ich wojowie dzielni
                                                            Niech obdarzą nas potomstwem!
	Dłonie przepasał im lnianą szarfą, małżonka wypowiedziała słowa:
                                                            Jam już Twoja Pani
                                                            I Ty Mój Pan
                                                            Twoją żoną będę
                                                            Nim świat obróci się w popiół
	Odpowiedział Rytgraf:
                                                             Jam już Twój Pan
                                                             I Ty Moja Pani
                                                             Twoim mężem będę
                                                             Nim świat obróci się w pył
	Zawołał tłum:
                                                             Wiwat młoda para!
                                                             Wiwat księżna i baron!
                                                             Wiwat Gizelda i Rytgraf
                                                             Wiwat! Wiwat! Wiwat!
 - Zawsze Rytgrafa gra jakiś gruby, brodaty typ. A Liliana młody przystojniak. Mogłoby być chociaż raz na odwrót. A Gizelda wygląda jakby nie miała jeszcze pierwszej miesiączki – skomentowała z przekąsem Horzenna zwracając się do Karola.
	Usiedli za stołem, wpierw młoda para i rozpoczęła się uczta.
 - A gdzie jedzenie na stołach? Będą jeść powietrze? I gdzie te kokardy i lampiony?Rozumiem oszczędną wystawę tej sztuki ale bez przesady... - stwierdziła sekretarz a Praska się w końcu uśmiechnął.
	Kontynuował Chór:
                                                             I ucztowano świętując ślub
                                                             Wszyscy pili i jedli
                                                             Wszyscy bawili się przednio
                                                             Poza Gizeldą i Lilianem
                                                             I kiedy trunek zmącił głowy
                                                             I dodał wigoru
                                                             Dawny rywal Rytgrafa
                                                             Graf  Dormund podniósł się z miejsca
	Wstał aktor, grając pijanego i palcem wskazał barona:
                                                            Niech mnie gromy strzelą!
                                                            Niech mnie konie stratują!
                                                            Niech mnie Mortuas pochłonie!
                                                            Za stary jesteś dla Gizeldy!
	Lilian się zerwał, do grafa doskoczył i krzyknął w wielkim zapale:
                                                            Nie trudź się regencie!
                                                            Nie trudź się mój seniorze!
                                                            Ja twój wasal powinności dopełnię!
                                                            W pojedynku zabiję tego zuchwalca!
	Wyjął miecz z pochwy, na środku stanął, czekał na Grafa Dormunda. Ten dobył oręż i zaatakował, padł szybko, zagrał zmarłego.
	Przemówił Rytgraf:
                                                             Dzielny mój Lilianie!
                                                             Od tej pory na mą i Gizeldy ochronę cię biorę
                                                             Do straży wcielam
                                                             Rycerzu co czci naszej bronisz!
	Odezwał się Lilian:
                                                             Śluby tobie czynię panie
                                                             I tobie panno Gizeldo
                                                             Strzegł was będę nim świat się w popiół obróci
                                                             Jako Żonkilowy Rycerz!
	Zakrzyknął Chór:
                                                             I tak śluby poczyniła para
                                                             I tak śluby poczynił Lilian
                                                            Ale Gizelda na uboczu staje
                                                            Na drzwi do komnaty wskazuje!
	Stanęła Gizelda razem z Lilianem, przy schodach i na uboczu:
                                                            Radość tej chwili przyćmiewa gorycz ślubu mego
                                                            Mąż mój dokonał tego co skrycie nie chciałam
                                                            To mnie zaślubiony prawdziwie jesteś
                                                            Plan mój wypełnię prędko!
	Zapytał Żonkilowy Rycerz:
                                                            Jakiż to plan skrywasz
                                                            O piękna Gizeldo?
                                                            By nie obrócił się przeciwko tobie
                                                            Byś hańbą się nie okryła
	Odpowiedziała mu prędko:
                                                             Kwiat twój na sukni cały czas noszę
                                                             W moździerz wsadzę i sproszkuję
                                                             Do wody wsypię
                                                             Przybądź o północy
                                                             Ale co to?
                                                             Ten sam płaszcz widzę
                                                             Co na skraju lasu powiewał
                                                             Zjawa lub duch nas znowu nawiedza!
	Lilian rozejrzał się dookoła:
                                                             To napitek mąci ci umysł
                                                             Żadnego Zwidu nie widzę
                                                             Wrażeń w głowie twojej w nadmiarze
                                                             Przywidzenie zwykłe to jeno!
                                                             Plan twój śmiały i skryty
                                                             Lecz ja teraz poczyniłem śluby
                                                             Strzec was muszę
                                                             Przed tym właśnie czego sam ustrzec się nie mogę!
	Księżniczka chwyciła Liliana  za ramię i pocałowała:
                                                             Pieszczoty i pocałunki twoje są teraz
                                                             Kiedy spać wszyscy będą
                                                             O północy przyjdź mój kochany
                                                             Żonkilowy Rycerzu!
	Zgaszono światła, nastała ciemność, gong zabił dwanaście razy. Gdy znów było widno wniesiono dwa krzesła, prócz nich scena była pusta. Nadzy aktorzy grający kochanków, zjawili się, na nich zasiedli.
 - To ma być niby łóżko? - to Karolina spytała kwaśno i głośno by wszyscy słyszeli.
 - Ale przynajmniej są nadzy – skwitował Bargasz, odpowiadając szybko, a Praska się znowu zaśmiał – Masz tą swoją oszczędną wystawę. 
	Kolejny aktor wyszedł na środek, w robdanskim zwrócił do skrytych:
 - Panie Karolu Praska. Ponieważ zaszczycił pan nas swoją obecnością, w imieniu nadwornej Trupy Królewskiej prosimy byś zagrał hrabiego Rytgrafa.
	Rozległy się brawa, langocki król klaskał najgłośniej.
 - Idź, nie możesz odmówić. Pamiętaj, że też spałeś nago – przypomniała ze śmiechem, już z dobrym humorem, Horzenna Karolina.
 - No i masz swojego przystojnego Rytgrafa – Korona zaś dodał i klepnął w plecy Karola.
	Rozebrał się całkiem i wszedł na scenę robdanski Przedstawiciel. I spytał:
 - Rytgraf zawsze spał z bronią. Czy można wasza wysokość?
Lagrange się żachnął, uśmiechnął krzywo i rzucił ceremonialną szpadę. Praska ją chwycił i usłyszał słowa, monarcha dodał od siebie:
 - I tak rozbroiłeś najważniejszą osobę w państwie, mości Przedstawicielu.
	Z pamięci wyrecytował Praska:
                                                              Czemuż to Gizeldo zamykasz podwoje?
                                                              Mąż Twój powinność swą wypełni
                                                              Kruchego wiana pozbędzie
                                                              Noc cała przed nami!
	Podszedł do pary, zagrał zdziwienie i dodał celując w nich szpadą:
                                                               Żonkilowy Rycerzu!
                                                              Nie stróżem a zdrajcą jesteś!
                                                              Zabiję cię kochanku niewiernej
                                                              Żony co jej cześć skradłeś!
	Trzech gołych aktorów wybiegło na scenę i razem zakrzyknęli:
                                                              Stój Rytgrafie, panie nasz!
                                                              Nie okryj się piętnem mordu
                                                              Z urwiska zrzucimy Liliana
                                                              Razem z żoną twoją co innemu wiano oddała!
	Pod ramię chwycili parę kochanków, zniknęli za kulisami. A Praska wiedział co zaraz nastąpi, zabójca go zamorduje. Upuścił szpadę, zakrył twarz dłońmi i wypowiedział te słowa:
                                                              Cóż to się dzieję z mym ciałem?
                                                              Nie widzę!
                                                              Nie słyszę!
                                                              Niechybnie trucizna me żyły toczy!
	Błysnęło ostrze.
					
															
																				
					
					
																													Podróżny - drugi rozdział powieśći fantasy
2Zerknęłam szybko na pierwszą część i wydaje mi się, że jest nieco lepiej. Przynajmniej tutaj nie umyka mi kto i co zrobił. Nie mniej nie odpowiada mi do końca stylizacja, przez nią czyta się monotonnie i z nikłą immersją. 
Dodatkowo - czy treść całego przedstawienia o Lance Diarmu Trist Żonkilowym Rycerzu ma jakieś większe znaczenie w dalszej części opowieści? Bo imho mógłbyś to swobodnie skrócić - wstawić jakieś charakterystyczne/ładne fragmenty, które utrwaliłyby się w pamięci, a resztę treści pokrótce przemycił w opisach. A tych trochę by się przydało, żeby doprecyzować świat, bo jest mi bardzo ciężko określić w jakich klimatach się znalazłam - obyczajność pozwalająca królowi przy małżonce i jakiś zagranicznych reprezentantach lizać dziewczynę po piersiach, ostry handel i użytkowanie tytoniu na każdy sposób (wnosze po spluwaczkach), jakaś polityka w tle. To są rzeczy, o których wolałabym poczytać.
Ciężko mi oceniać styl, bo przez archaizację część zdań brzmi przedziwacznie. Stopień archaizacji wydaje mi się dość nieadekwatnie intensywny, utrudnia odbior zamiast go ubarwić - a jak wspomniałam na początku są w Twoim świecie elementy, które możnaby wyeksponować bardziej i wykorzystać (także magię, na czymkolwiek ona polega), a toną przykryte falą inwersji i opisów omijających sprawnie sedno sprawy (to zwłaszcza pierwsza część, był tam całkiem ciekawy przedmiot wykonany bodaj przez alchemika a potraktowany po macoszemu).

Tak, przepraszam, wiem. Jestem niedojrzała. Ale musiałam.
					
															
																				
					
					
																																																			
					Dodatkowo - czy treść całego przedstawienia o Lance Diarmu Trist Żonkilowym Rycerzu ma jakieś większe znaczenie w dalszej części opowieści? Bo imho mógłbyś to swobodnie skrócić - wstawić jakieś charakterystyczne/ładne fragmenty, które utrwaliłyby się w pamięci, a resztę treści pokrótce przemycił w opisach. A tych trochę by się przydało, żeby doprecyzować świat, bo jest mi bardzo ciężko określić w jakich klimatach się znalazłam - obyczajność pozwalająca królowi przy małżonce i jakiś zagranicznych reprezentantach lizać dziewczynę po piersiach, ostry handel i użytkowanie tytoniu na każdy sposób (wnosze po spluwaczkach), jakaś polityka w tle. To są rzeczy, o których wolałabym poczytać.
Wywaliłabym 1 lub 2 (preferowane 2). Masło maślane, w informacja przekazana w dialogu poprzedzona dokładnie tą samą informacją w didaskaliach. Zachęca do czytania po łebkach.U presse! Galoun'!Za pokój! Zdrowie! - toast ten wzniosła, łyczek upiła, kompletnie już była pijana. Szpicrutą dotknęła policzka Kraweczka, 1 przyznała swą niechęć do mężczyzn - 2 Nay fanhagye qi lemme budra en lomme.Ni wyobrażam sobie co kobiety widzą w mężczyznach
Ciężko mi oceniać styl, bo przez archaizację część zdań brzmi przedziwacznie. Stopień archaizacji wydaje mi się dość nieadekwatnie intensywny, utrudnia odbior zamiast go ubarwić - a jak wspomniałam na początku są w Twoim świecie elementy, które możnaby wyeksponować bardziej i wykorzystać (także magię, na czymkolwiek ona polega), a toną przykryte falą inwersji i opisów omijających sprawnie sedno sprawy (to zwłaszcza pierwsza część, był tam całkiem ciekawy przedmiot wykonany bodaj przez alchemika a potraktowany po macoszemu).
To zdanie brzmi poprostu źle, gramatycznie mi zgrzyta, może forma "jak obwarzankiem" (bo "otoczyć") by trochę złagodzła efekt, ale wątpię - gryzło by się w tedy z tym "pędzlem z farbą".Przed wojskiem wrogim fosa głęboka chroni, co jak obwarzanek pędzlem z farbą niebieską otoczyć malowidło nie omieszkałam..
Automatycznie szukam dalszej części zdania, które by mi dopowiedziało co z tym lusterkiem.Sylwetkę kobiecą dało się widzieć, lusterko co w ręku trzyma.
Niezgrabne, "zaś" na siłę i do niczego się nie odnosi, inwersja brzmi fe.Do lustra zaś mrugnął, odbicia swojego, kobietom podobać się zdawał.
Życzenie dziedzica jak najbardziej, ale to "nas" nie pasuje. Para królewska to raczej nie obdarza potomstwem ludu... Takie sformułowanie pasuje do Boga obiecującego potomstwo Abrahamowi albo poprostu żony obdarzającej potomstwem męża.Niech obdarzą nas potomstwem!
które monarcha dodał do siebie. Inaczej brzmi to trochę jakby Praska najpierw coś usłyszał, a potem król jeszcze dodał parę słów do siebie.Praska ją chwycił i usłyszał słowa, monarcha dodał od siebie
Gay plot twistNajlepsze odzienie podaje mu służba
Lilian szykuje się dla Rytgrafa!

Tak, przepraszam, wiem. Jestem niedojrzała. Ale musiałam.
Podróżny - drugi rozdział powieśći fantasy
3Dzięki Soark za komentarz i za wszelkie rady w nim zawarte. Pozdrawiam  
					
															
																				
					
					
																																																			
					