Dzień dobry.
Jako, że wszystkie wymagania odnośnie wrzucenia czegoś do "Tu wrzucia..." spełniłem, takoż tu wrzucam. :>
Umoczył gęsie pióro w inkauście i na kartach rozwartej księgi zaczął powoli kreślić:
WWWBył wtedy środek dnia i słońce, wisząc wysoko na niebie, żar swój lało na ziemię. Na szczęście chłodny wiatr przybywał z pomocą niczym rycerz na białym koniu. Właściwy moment na krótką przerwę w trakcie pracy, by posłuchać wspaniałej historii, czy odrobiny muzyki. Najlepiej w idealnym połączeniu cudownej ballady.
WWWDwóch bardów na placu miejskim stało, w dyplomatycznej odległości między sobą, i swe umiejętności starało w monety zamienić. Jeden dosyć znany już, z reputacyją w zalążku. Drugi zaś młody, nowicjusz. Jednakowoż urodziwy nie lada i z talentem jak smok wielkim. O głosie słowiczym, przepełnionym uczuciem. Materiał na arcymistrza, chciałoby się rzec. Niestety pechem okrutnym był przeklęty, który sukcesu odnieść nie zezwalał. Tedy też po placach grywał, a nie w przybytkach rzeką alkoholu płynących. A i tu powodzenia nie uświadczył.
WWWTakże i tym razem publika nie dopisała. Jeno starowinka jaka, z chustą na głowie i sękatym kijem w ręku, przystanęła by posłuchać. Nawet miedziaka do kapelusza, u stup muzykanta ległego, wrzuciła. Jednak czymże jest miedziak, jak pajda chleba trzy kosztuje? Niczym! Tako też nad biednym bardziną widmo głodu wisiało, gdyż kiesa coraz mocniej pustką świeciła.
WWWPoddawać się jednak nie zamierzał. Gdyż marzenie miał, by swym talentem podbić serca ludzi z całego kontynentu. Tedy grał dalej, licząc, że dźwięki jego lutni zwabią kolejnych słuchaczy. Takich co monety w kiesach maja i chętni są dzielić się nimi.
WWWCzas mijał i słońce po nieboskłonie przelatywało coraz bardziej ku zachodowi. Zaprzestał swej gry, gdyż grać już nie było komu. Ludzie coraz rzadziej pojawiali się na placu. Drugi bardzina w jego ślady ruszył od razu. Szybciej, jednakoż, zdążył swoje rzeczy wyzbierać, ale miast do karczmy się udać, wcześniej upatrzonej, podszedł doń i przez zęby kilka słów wycedził.
- Słuchaj no chłystku kaprawy, co kaleczysz ludzkie uszy swym jazgotem i strun szarpaniem. Nie pokazuj mi się tu więcej, w innym wypadku gorzko pożałować ci przyjdzie.
WWWNie czekał na odpowiedź zaskoczonego młodziana. Na pięcie się okręcił i odszedł. Pozostawiony sam sobie chłopak szybko otrząsnął się z szoku. Czapkę z ziemi dźwignął i garść miedzi z niej do sakiewki przesypał. Ku gospodzie ruszył żwawo.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW****
WWWWrzawę i ryki, rozochoconych alkoholem pijaczyn, świetnie słychać było nawet poza gospodą. Pewien młody bard, dobrze już wam znany, odznaczający się niezwykłym urokiem osobistym i z, niestety, niezbyt chwalebną reputacją, wszedł do środka. Nikt nie zwrócił nań uwagi. Nie znalazł się tam jednak aby zarobku szukać. Przygrywać ludziom na instrumencie i śpiewać, czy bajania opowiadać. Z resztą od ręki przegnanym precz zostałby, gdyż tu kto inny uwić gniazdo swe zdążył.
WWWZupełnie odmienny interes przywiódł go. Albowiem po miasteczku wieść się niosła, jakoby pewien dziwny podróżnik, w tym przybytku właśnie, za sztukę miedzy opowiastki sprzedawał. Ta jedna nowina zwabion zjawił się, by inspiracji szukać i – być może – skraść kilka z jego bajań dla siebie, żeby wydatek odzyskać.
WWWWypatrzył ów osobnika od razu, gdyż przy stoliku, w kącie ustawionym, sam siedział, wolno sącząc piwo z drewnianego kubka. Dzieliło ich wiele kroków przez obficie wypełnioną ludźmi gospodę, gdzie wiele nóg się plątało, pod które wejście oznaczało mnóstwo nieprzyjemności. Szczególnie dla kogoś o jego reputacyji i posturze. Musiał się postarać i wielce wysilić, aby ominąć tych wszystkich zwalistych chłopów, pijanych i kuflami swymi wymachujących. Trunek rozlewając, w niepowtrzymanej euforii przygnanej jakimś głupawym żartem jednego z przyjaciół, z którym właśnie raczyli się chrzczonym wodą ale, potocznie zwanym też sikiem. Była to sztuka nie lada, zakrawająca na profesję akrobaty, jednakoż wprawy nabrał już lata temu. Ktoś, kogo kłopoty same się czepiają z natury ich unika. A młodzian ten wykrzywione szczęście posiadał, więc i kłopoty imały się go jak rzepy psiego ogona.
WWWZasiadł przy stoliku podkradłszy po drodze stołek.
- Wita szanowny bajarzu. Przygnany dobrym słowem o twych opowieściach, przybyłem by ucha nadstawić – powiedział z podnieceniem wibrującym w głosie i z trzaskiem umieścił sztukę miedzi na blacie. Uśmiech nań twarz wstąpił szeroki.
WWWTyp w czarny płaszcz z kapturem odzian, poszarpany w dodatku nie lada. Jednym słowem – jak łachman zwykły, żebraczy, wyglądał. Owinięty weń tak, że jeno brodę zarośniętą i usta widać było. Palec swój na monecie położył i szurnięciem długim przesunął ją blisko siebie.
- Garść miedzi za opowieść, to dobra cena. Dostaniesz czego chcesz – rzekł.
WWWBardzina oparł łokcie na stole i pochylił się do przodu, aby każde słowo z warg jego móc spijać. By wyryć je wewnątrz swej czaszki, albowiem nadziei na swą przyszłość w nich upatrywał.
- Opowiem ci o człowieku. Młodzianie wizjami nękanym. Żył on daleko stąd, w kraju pustynnym i bardzo ludnym. Mężczyzna, być może dwudziestoletni, choć możliwym jest, że lat miał i więcej. Od młodości wizjami nękan. Wpierw delikatnie, ledwie zauważalnie, owe widzenia w rzeczywistość się wpasowywały. Lecz z czasem coraz mocniej i mocniej zaczęły od niej odbiegać. Pierwej bał się opowiadać o tym swym znajomym, rodzinie. Jednak gdy refleksja naszła go, że poradzić sobie z nimi nie może, przyznał się wszystkim. Niektórzy sądzili, że to demony nawiedzają go i złośliwymi szeptami w głowie mącą. Inni zaś twierdzili z przekonaniem, że to mądrość wielka w jego głowie zrodzona, zbyt silna jest aby mógł sobie z nią radzić. Bowiem za inteligentnego uchodził w towarzystwie i wielu o radę doń od najmłodszych lat przychodziło. Najpierw rówieśnicy, rady nie dawszy sobie z własnymi problemami, jego o nią prosili. Później i starsi wiekiem zaczęli to czynić, widząc, że on drogę potrafi odszukać tam, gdzie oni sami polegli – urwał na chwilę by gardło zwilżyć.
WWWBard obeznany w bajaniach od razu wyczuł, że ów człek zna się na tej sztuce. Głos moduluje i milknie gdy potrzeba, odpowiednio nastrój tworząc.
- Z czasem sprawy ku gorszemu mieć się zaczęły – rozbrzmiały na nowo słowa z ust bajarza. – Wzrok stracił i siły wszelakie poczęły uchodzić z niego. Trud wielki zwykłe sprawy niosły ze sobą. Aż w końcu we wszystkim pomocy potrzebował. I tak upływał czas, a z nim opinie ulegały zmianie. Niegdysiejszy mędrzec, dziś za szaleńca uchodził. Dnia pewnego, gdy słońce od wielu dni grzało z całych swych sił, na spacer wyszedł. U boku mając jednego z przyjaciół. Podczas przechadzki na ziemie padł, w proch. Wyjątkowo silną wizją atakowany. Mówił rzeczy dziwne i wił się w piasku, a wszyscy wokół patrzyli. Nikt z pomocą nie ruszył. Ni jego opiekun, z którym to na przechadzkę wyruszył, ni nieznajomi, tłumnie obok przechodzący. Nawet ci, którzy dobrem swego serca szczycili się wśród ludzi. Nikt bowiem nie chciał mieć nic wspólnego z szaleńcem, gdy tak wiele oczu nań patrzyło. I w owym czasie, gdyż los tak zechciał, wielu z przyjaciół jego w okolicy swe kroki stawiało, w różnych celach i sprawunkach. Często pośpiechem gnanych. I choć widzieli, z pomocą nie ruszyli. Ni Durzan z klanu kowali, za odważnego uważan. Któremu to ponoć ani szlachetności, ani dobroci nie brakło. Choć krasnoludzkie prawo wiązało i hańbą dlań było niewymowną nie ruszyć z pomocą kompanowi. Ni Najna, córa świątynna, za czystą i jak śnieg białą uważana. Wielu inkarnacji bóstwa jakiegoś, w niej dopatrywał się. Był tam też Torjil, cieśla. Krzepki lekkoduch, wedle ludzi godzien zaufania. I jeszcze wielu innych, których opowieść ta nie wymienia. Jednakoż wszyscy oni, jak jeden, wzrok odwracali. Zdawali się nie widzieć sceny upokorzenia tego, który onegdaj tak bliski im był, i u którego rady szukali w potrzebie. Jak sądzisz, co się wtedy stało?
- Nie wiem – odparł bard po chwili, gdy wyrwał się z transu, w który opowieść go wprowadziła.
WWWBajarz w tym czasie znów z kubka się uraczył, gardło zalewając chłodnym płynem. Chciałoby się dołożyć, że szlachetnym, jednak jak napisano wcześniej – był to zwykły sik.
- W takim razie powiem ci. Spośród tej rzeki obojętnych ludzi wynurzył się On. Różne imiona nosił i jeszcze większą ilość nadali mu inni. Nie był w żadnej mierze jego przyjacielem, o nie. Wrogiem, czy przeciwnikiem nawet, nazwać go szło prędzej. Głosił bowiem inne spojrzenie na świat i innych rad udzielał. Jak on, podobnym poważaniem wśród ludzi się cieszył i gdy zbliżał się, lud patrzył i szeptając między sobą. Jednak ten uwaginie zwracał. Stanął tuż przed mężem wizjami targanym, pochylił się rękę doń wyciągnąwszy. A potem przemówił: „Czy nie widzisz, że w prochu leżysz i proch zjadasz?” Dodał jeszcze: „Chwyć mą dłoń i wstań.” I tamten chwycił. Wstał, dzięki Jego pomocy. Oczy mu się otworzyły i od tego czasu widział. Zaczął rozumieć też i lepiej pojmować swoje wizje. Przestały one ciężarem dlań być, stały się natomiast czymś niebywałym. Furtą do wiedzy, o której nawet nie marzył. Na powrót zasiadł na piedestale mędrców. A lud, jak i przyjaciele jego, przepraszać przybył, że zwątpił w niego. A on im wybaczył.
WWWBajarz zamilkł i po kubek sięgnął, żeby wargi swe zwilżyć jak i gardło.
- Czy to koniec opowieści? – spytał bard, gdyż spodziewał się dłuższego bajania wysłuchać.
- Tak, to jest jej koniec. Uważasz, że za krótka, aby na sztukę miedzi zarobić? W takim razie opowiem ci jeszcze jedną. Czy to cię zadowoli?
- Przywykłem do dłuższych historyj za taką cenę, to prawda. Choć widzę, że w twojej kryje się coś więcej. Nie wiem jednak czy ten morał wart jest swej ceny. Z chęcią więc posłucham kolejnej.
- Morałów w niej wiele. Wybierz ten, który najbardziej ci odpowiada. Ja w tym czasie gardło przepłucze i nowe bajanie zacznę.
Młodzian kiwnął głową i myśli skupił na morału szukaniu. Pierwszy znalazł od razu, a im głębiej się zamyślał, tym więcej wyszukiwał, aż w końcu głos bajarza wyrwał go z zadumy.
- Było to kawał drogi stąd, za Czarnymi Górami i wielką pustynią, Morzem Piachu też zwaną. W królestwie, które cieszyło się wielką liczbą znamienitych rzemieślników, mistrzów swego fachu. Żył tam człek ubogi, w wieku tobie podobny. Wszyscy uważali go za nieroba, gdyż nie chciał on zajmować się tym, czego swym sercem nie kochał. Jego miłością okazało się budownictwo. Stawiał więc szopy, wychodki, stodoły i wreszcie kilka domów zbudować mu się udało. Dzięki temu wyzbył się oskarżeń o lenistwo. Serce jednak pozostawało puste, nienasycone. Bo biedak ten, pragnął wielkości. Chciał być jak rycerze z legend, którzy smoki pokonują, królewny z wieży wyciągają, czy wiedźmy zabijają. Albo wielcy generałowie, którzy sławę w bitwach zyskują i na kartach księgi „Historia” zatytułowanej, zdobywają. Jednym słowem, pragnął aby ślad po nim pozostał. Jednak jak mógł go po sobie pozostawić, będąc jedynie marnym budowniczym? Długo nad tym rozmyślał i wiele nocy nie przespał, żeby w końcu odkryć jak zdobyć to, czego pragnął tak bardzo. Każdego dnia, po pracy, przez trzy klepsydry kopał dół na fundamenty. Trwało to długo, bo i budowla miała być solidna. Później rozpoczął murowanie. Najpierw dwa kamienie, później cztery i osiem. Tak to trwało i trwało, a ludzie zaczęli uważać, że szaleństwo go dopadło. Gdyż co innego mogło się stać z człowiekiem, który w dziurze ze sobą kilka kamieni łączy zaprawą, często przy pochodni świetle? Nic tylko szaleństwo. Śmiali się z niego, że głupi. W głowy się stukali gdy przechodził. A on dalej robił swoje. I gdy po czasie znad linii gruntu wyłaniały się pierwsze fragmenty wieży kamiennej, wiele się nie zmieniło. Jeno śmiechy głośniejsze się stały i częstsze. Bo przecież jak człowiek może wybudować coś tak wielkiego? Budowniczy, wizją wielkości ogarnięty, nie zwracał na to uwagi. Chodził dalej i robił swoje. – Cisza chwilowa zapadła, gdy bajarz gardło znów wilżył trunkiem.
WWWI choć przełknął już, a kubek odstawił, nadal trwała. Az wreszcie zniecierpliwiony bard zapytał:
- Co dalej było?
- A jak myślicie panie bardzie? Co dalej było?
- Zbudował wieże i zapisał się w historii, tak?
- Nie mości bardzie. Umarł na długo nim budowa się skończyła. Tyle, że umarł z uśmiechem na ustach, a wiecie dlaczego?
- Nie, pojęcia bladego nie mam.
- Bo jego idea przetrwała i wieże wybudowano, a on w kartach historii się zapisał. Dlatego. Znany jest w świecie jako Georg z Sashwilu, ten który kamień węgielny pod donżon Unii Sześciu Kręgów postawił.
- Przecież Harothep na pustyni, więc jakże to możliwe, że wieża za pustynią?
- Donżon na pustyni, bo go tam magowie przenieśli, żeby w piaskach Morza Piachu się skryć od zbyt wścibskich oczu. A dopiero potem Harothep wokół Donżonu wyrósł, gdy więcej magów się zebrało.
- Rozumiem. Ciekawa historyja, tylko co mi po niej? Krótka i jakoś nie sadze, żeby wielu słuchaczy przyciągnęła. Już ta pierwsza lepszą była.
- Być może – zgodził się bajarz i zaraz łyka pociągnął solidnego. – Następnej jednak nie opowiem. Dostałeś dwie za cenę jednej, raduj się więc. Bo to interes dobry.
- Co mi z tego?
WWWBajarz w odpowiedzi ramionami wzruszył, ale chwile później dodał jeszcze:
- Powoli swoją wieżę buduj, żeby fundamenty miała solidne.
WWWMłodzian prychnął i wstał od stołu, stołek przewracając. Zły na siebie i cały świat wyszedł z gospody. Sztukę miedzy stracił na coś, czego nawet za bardzo wykorzystać nie mógł. Może dzieciakom opowieść podobna by się spodobała, jednak one groszem nie rzucą, a jeść trzeba.
WWWZeźlony jak osa, na spoczynek w podnajętym pokoiku się udał.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW****
WWWJeno pierwszy kur zapiał, a on zerwany z lóżka pospiesznie kalesony swe wdziewał. Na nie spodnie naciągnął. W koszulinę i kubrak prędko się wsunął. Czapkę z haka, do ściany przygwożdżonego, zerwał i lutnie porwawszy wyskoczył z pokoiku. Torby swej z resztą dobytku zapomniał, więc wrócić się musiał. Chwile później gnał brudną uliczką ku placowi, starając się nadrobić zwłokę.
- Hej, ty tam! – Dosłyszał z boku, jednakoż wyhamować nie zdążył.
WWWCofnął się prędko, aby zobaczyć o co chodzi. Zza rogu wychylił się w uliczkę, z której wołanie doszło. Stał tam kawał chłopa i kiwał na niego ręką.
- Chono, chono.
- O co chodzi wielmożny panie?
- Pomocy mi trza – powiedział i głębiej się cofnął, nie zaczekawszy nawet na odpowiedź.
WWWA bard, jako że wielkim sercem odbarzon i w młodości przez matkę przyuczon, co by tym w potrzebie pomagać wedle możności swojej, ruszył za nim. Spłoszon z początku i zaskoczon, zlękniony kroczył z tyłu o kroków kilka. Chłop za następnym zakrętem zniknął, w inną uliczkę wszedłszy, a on jego śladem podążył, by od razu, gdy twarz swą zza winkla wychylił, oberwać w nią sztachetą ze płota. Siłą ciosu do przysiadu zmuszony, klapnął na gołą ziemię. Krew z nosa się mu puściła, plamiąc kaftan kroplami kilkoma. Łzy do oczu naszły i twarz grymas bólu wykrzywił.
- Powiedziałem już, co byś nie kręcił się po moim placu i ludzi nie nękał swoją kakofoniją. A tyś nie posłuchał. Już o świcie, co koń wyskoczy, pędził żeś na plac. A on mój jest, więc lepiej tam swojej gęby nie pokazuj więcej! – wyszło z cienia i wyłonił się zeń jego kompan po fachu. Ten sam, z którym już od kilku dni przygrywał ludziom.
WWWPodszedł zaraz i srebrnika złożył na wyciągniętej łapie osiłka. Ten skinieniem łba głupawego podziękował i polazł gdzieś, kopniaka nie szczędziwszy na odchodnym biednemu bardzinie, swoja parszywą nogą – oby mu odpadła od ciężkiej choroby. W jego ślady zaraz ruszył niecny łachudra o fałszywym języku.
WWWCierpiący biedak pozostał sam w ciemnościach zaułka. W myślach pragnąc odejść jak najdalej, od tego okropnego miasteczka, gdzieś gdzie doceni lud jego kunszt i talent.
WWWŁzy i krew otarłszy dźwignął się i powłócząc nogami, na ulicę wkroczył. W stronę przeciwną do placu się skierował i szedł. Szedł i szedł, skręcając gdy naszła go ochota. Wewnątrz besztając tych, co go w tak potworny sposób potraktowali. Miotając przekleństwa w stronę losu, który sprawił, że wszystko potoczyło się w tym kierunku. I cała winę za każde niepowodzenie swe spychając na kark mitycznej istoty zwanej pechem.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW****
WWWSłońce, w zenicie prawie, nad głową jego ciążyło. Nogi, pozostawione bez nadzoru woli, zaprowadziły go pod drzwi gospody. Tej samej, w której swego zbawienia upatrywał, w postaci bajań wędrowca. Lecz ta nadzieja ułudą się okazała. Mimo to dechy pchnął zdecydowanie i wkroczył do środka, pewnie kroki stawiając, jakby nie bał się nikogo. Jednakoż i to prysło, gdy dwaj postawni mężowie, o mordach szkaradnych, przeleźli tuż przed nim. Po trzy kufle w dłoniach swych ściskawszy. Czmychnął tedy ukradkiem i przemknął się jak mysz, albo skrzat jaki. Bajarza zastał tam gdzie ostatnio, w pozycji takiej jak ostatnio. Stołek porwał i przysiadł przy stoliku.
- Chyba szczęścia nie macie panie bardzie – powiedział łachmaniarz na dzień dobry. – Chybaście zderzenie zaliczyli.
- Tak, ze sztachetą, czy dechą inną.
- Rozumiem. Kiesy wam przy tym też skradli?
- Nie. To był napad na tle muzycznym. Taki z ostrzeżeniem, co by nie grać tam, gdzie inni już grają.
- Ah, konkurencyja. No tak, jak o złoto chodzi to człek człekowi wilkiem. – Pokiwał głową na chwilę odpłynąwszy myślami. – Ale podejrzewam, że nie przybyliście tutaj, mości bardzie, by o swoich nieszczęściach prawić, prawda? Po bajanie przyszliście jak mniemam?
WWWUrodziwy pieśniarz nie odparł od razu, gdyż sam pewności nie posiadał. Tylko co do stracenia pozostało, skoro wszystko już i tak przepadło? Kiwnął głową.
- Tedy miedzią sypnijcie, a ja opowiem.
WWWI sypnął garścią monet drobnych z sakiewki, ze siedem sztuk tego było na oko, bajarz zagarnął je przysunąwszy bliżej siebie. Potem za pazuchę sięgnął i kule ze szkła wydobył. Na stole postawił i szlachetnemu bardowi spojrzenie rzucił długie. Pieśniarz w tym czasie chustę wyjął z kieszeni i oba rogi w nos sobie wepchnął, żeby krwawienie zatamować, przez co niczym tancerka z pustynnych krain wyglądał. Taka, co sponad chusty twarz przysłaniającej spogląda swymi pięknymi oczami.
- Wiecie co to jest panie bardzie? – zapytał bajarz, zmiany w aparycji zignorowawszy.
- Śniegówka, kula śniegowa czy też śnieżynka. Gnomia zabawka, z wodą w środku i jakimi opiłkami, co jak potrzęsiesz niby śnieg opadają.
- Nie, choć zgodzić się muszę, że podobne oba przedmioty. To mój drogi panie jest Equlibrum Znerol’a Drawde. Maga o wielkiej reputacyji, który swego czasu wykładał w Harothep. To ustrojstwo ma rzekomo odzwierciedlać świat. Jak widzisz panie bardzie, nie trzeba potrząsać, żeby się te drobinki, niby płatki śniegowe, poruszały. Ale! Miałem bajanie opowiadać, więc opowiem. Bajanie o Znerol’u Drawde.
WWWMłodzian, dotychczas zatroskany własnym losem, teraz minę wielce dziwną posiadał. Jednakoż świadczącą definitywnie, że zmartwienia z myśli jego przegnane zostały. Był to eksperyment wielki: mieszanina zdziwienia z ciekawością, doprawiona szczyptą uśmiechu i kpiny.
- Krótko bardzo, po objęciu przez Znerol’a zwierzchnictwa nad kręgiem magii wieszczenia, działo się to. Jak wiecie doskonale, ów zaszczyt otworzył przed nim moc możliwości, niedostępnych wcześniej. Mógł przeca angażować cały krąg w interesujące go eksperymenta. Jednakoż nie uczynił tak wcale. Swe obowiązki na asystenta przerzucił, a sam zaszył się głęboko w piwnicach, aby badania prowadzić. Ciekawiło go bardzo, jakimż to sposobem możliwym jest los przewidywać, skoro cały czas to my sami decyzję podejmujemy w swym życiu. Nie mówi się wszako: „zostań kowalem własnego losu”? Zastanawiał się długo i do wniosku doszedł, że być może wszystko to, świat cały, zostało z góry zaplanowane. Każdy ma, z nas, przeznaczoną ścieżką, którą iść musi. I choćby nieważne jak starał się, nie zboczy z tej trasy. To by przecież tłumaczyło, jakim sposobem można przyszłość przewidzieć. Wyjaśniałoby działania wieszczycielskich czarów. A jak ty myślisz panie bardzie?
- Marne to bajanie – stwierdził artysta, miast odpowiedzi udzielić.
- Jeszcze nie skończone, więc swą ocenę wstrzymaj. Odpowiedzi udziel wprzódy, bym kontynuować mógł.
- Głupota to, tak myślę. Ileż to razy słyszało się o herosach, co swój los zmieniali? Rycerzy z wieśniaków wywiedzionych, co królewny przed złym losem ratowali? Albo o takich, którym przepowiednie marny żywot obwieściły, a oni, nie poddawszy się, szczęście osiągnęli? Jak więc prawdą może być jego teoryja, skoro tyle przykładów jej przeczy? Marny z niego uczony być musiał, kiedy nie pomyślał o tym.
- I tu się mylicie aspirujący poeto. Pomyślał o tym, ba, mnóstwo czasu na owych rozmyślaniach spędził. Siedem dni i siedem nocy na rozważania poświęcił. W przerwach skomplikowane sploty zaklęć wieszczących badał. Każdą, nawet najdrobniejszą, strukturę wszelakich, znanych mu, czarów wieszczycielskich. I nadal rozwiązania się nie mógł odszukać. Aż dopiero, rankiem, dnia ósmego, odwiedził go sługa. Śniadanie przyniósł, lecz nie tylko jemu. Miał i posiłek dla innego badacza, w komnatach obok skrytego przed światem. Stanąwszy przed Znerol’em powiedział: „Wybierz mistrzu, który posiłek wolisz”. I Znerol wybrał, od niechcenia, gdyż jedzenie obojętnym mu się stało już dawno temu. A wtedy snop światła padł na niego.
- Snop światła w piwnicach? – wtrącił się bard ze zdziwieniem.
- To przenośnia taka panie bardzie, nie trzeba wszystkiego dosłownie przyjmować. Toż to tylko opowiastka. Tylko i aż. Ale powróćmy do tego, co właściwe. Więc oświecon światła snopem, Znerol znalazł odpowiedź. Wygnał prędko sługę i w rozważaniach się pogrążył, zupełnie zapomniawszy o śniadaniu. W ten sposób swoją teoryję ulepszył. Selectiocentryzmem ją nazwał, z wyborem w centrum. Gdyż wedle niego to wybory największą rolę znaczyły. Wskazując, że p aredescynowana ścieżka nie jest jedyną możliwością, jak wielu sądziło i dalej uważa. Bo kto niby miałby zabronić ci zajść z tej ścieżki? Nikt. Niema takiego. Nawet bogowie sami tego nie mogą. Bo przecież któżby im zabronił szczęście zsyłać na wyznawców tylko swoich, aby mogli ich wolę bez przeszkód wypełniać? Przecież tedy ci, co Velrata Tyrona wyznają, świat w wojnie pogrążyliby. Tedy co z innymi bogami, którym wojna znienawidzona? Co z ich możnością wpływania na ludzki los? Znerol stwierdził, że tak to działać nie może, że to wybory kluczowymi są. Twa ścieżka, jak i moja, i wszystkich innych, wyborami stoi. Nawet gdy nic nie robisz wybierasz swe nieróbstwo. Wybór lub jego brak. Wszystko to wybory, takie czy inne. I dalej stwierdził, że przeznaczenia nie ma, że jest jedynie najprawdopodobniejszy wybór twój. Droga, którą najpewniej podążysz. I to ona ukazuje się wieszczycielom. Ubogi wieśniak, wór złota znalazłszy, weźmie go, tylko po to by dzień później pan, który ów wór zgubił, oskórować go kazał za kradzież. Takowy przykład sam Znerol obmyślił i wówczas stworzył również swoje Equlibrum, jako model rzeczywistości. Wszystkie te płatki, które tu widzisz, te które kotłują się w środku, niby rój rozeźlonych os. To wszystko co żywe. Gdy kroczy przez życie i podejmuje wybory. Czasem dwa z nich zderzą się i kolizja ta sprawi, że oba poleca w innych, niż dotychczas kierunkach. Czasem jeden porwie drugiego, aby tamten podążał jego ścieżką. Innym razem odbiją się od siebie i zawrócą skąd przybyły. Tak i teraz my, siedzimy tu sobie i rozmawiamy, gdyż nasze płatki zderzyły się ze sobą. Jak myślisz panie bardzie, co z tego wyniknie?
- Zwrócić wam honor musze bajarzu, bo opowiastka nienajgorszą się okazała. A co wyniknie? Tego nie wiem, okaże się dopiero.
- Dobra odpowiedź. Zaś co tyczy się opowiastki, to jeszcze nie jej koniec, ale resztę opowiem innym razem. Teraz czas na mnie przyszedł, bym do innego miasta wędrówkę rozpoczął i tam opowieści swe snuł.
WWWBard zasępił się i po chwili głos zabrał.
- Czy tak godzi się, żeby miedź brać, a opowiastki nie dokończyć? Skąd pewność, że jeszcze przyjdzie nam się spotkać kiedykolwiek?
- Tedy chodźcie zemną, a w odpowiednim czasie opowieść będę mógł dokończyć. Przy okazji na świat spojrzycie i więcej inspiracji zaczerpniecie, co waszym utworom na dobre wyjdzie. Lub też i podkraść co komu się uda. Z tego co widzę tu szczęścia nie macie. Co więc wam szkoda?
- Chcecie bajarzu żebym za wami podążał? Ucznia szukacie, któremu wiedzę przekażecie?
- Nic nie chcę. Jedynie wybór przed tobą stawiam, lecz dokonać go musisz sam, mości poeto.
WWWMłodzian zamyślił się chwilę, z powagą słuszną do propozycyji podchodząc.
- Mam iść za wami, a nawet imienia waszego nie znam. Jakże to tak, za obcym podążać?
- Hah, imion wiele mi nadano, a z czasem wszystkie zostały zapomniane. Kiedyś ktoś krukiem mnie nazwał, możecie tego miana używać.
- Tedy niech będzie. Prowadźcie, panie kruku.
WWWI zabrawszy wszystko co mieli, czyli to, co pod ręką leżało, ruszyli w świat.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW****
- No, no – padło zza pleców. Prędko więc obrócił się by spojrzeć któż to.
WWWZanim stał bajarz, zwany krukiem. Opatulony swym poszarpanym i miejscami dziurawym płaszczem, czarnym jak noc.
- Całkiem ładna opowieść. Choć kilka faktów się nie zgadza. Na przykład, nie przypominam sobie abym to ja tobie proponował wspólne podróżowanie. Z tego co mnie pamięć nie myli sam wpadłeś wtedy do gospody skomląc, żebym zabrał cię z tego miasta. Jak to wtedy ująłeś? Ah, pamiętam. Zabierz mnie z tego przeklętego miejsca, gdzie ludziom uszy brudem zarosły i głusi pozostają na wspaniałą sztukę. Tak, coś takiego.
WWWBard dźwignął się z ziemi, razem z opasłym tomiszczem, w którym to właśnie zapisywał opowieści.
- Pewne fakty wymagają lekkiego ubarwienia – odparł i sklapnął z trzaskiem księgę.
- Jak na przykład… jak to ująłeś? Wielce urodziwy bard? Z tego co widzę, wcale nie jest tak urodziwy, ale niech ci będzie. Choć ta maniera, którą spisałeś całość wielce mi na nerwy działa – zakpił bajarz. – Sądzę, że również u czytelników innych wybuchy gniewu wywołać może.
- Nie znasz się na nowoczesnym pisarstwie! Tak się teraz pisze i na dworach, wśród szlachetnie urodzonych, wysławia!
- Skoro tak twierdzisz, to musi tak być, ale chodźmy już, czas w dalsza drogę ruszać…
Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
2rycerz na białym koniu to raczej kobieca fantazja, choć częściej jest książę, a może miało chodzić o poleganiu jak na Zawiszy? fatalna więc to metafora, zdradzająca nie eksperymentowanie, a nieporadność
rzucasz kostką i w zależności od tego ile wypadnie oczek po tylu wyrazach stawiasz kropkę? czy masz jakiś inny algorytm, bo z pewnoścą nie decydują o tym względy literackie
aha, widzę, że to jednak celowe, że jest w tymś jakaś metoda - ale takie zabawy obce są literaturze głównego nurtu, zarezerwowane będąc dla fantastów, więc dalej nie czytam i musisz poczekać na kogoś z branży
Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
3Witaj
WWWCzas mijał i słońce po nieboskłonie przelatywało coraz bardziej ku zachodowi.[/quote]
Nie ma co takich sadzić takich oczywistych oczywistości. Po co info, że ku zachodowi sunie? Bo gdzie ma sunąć?
Chyba za dużo tutaj przecinków. Acz mogę się mylić.
Wszak dopiero popołudnie, a już tak karczma nabita? Męczą te opisy, ciężko przez nie przebrnąć.
Dotarłem do miejsca, jak mędrzec padł w piach i nikt mu nie pomógł. Dalej już nie podążam, bo ten tekst strasznie mnie męczy. Nie lubię tego stylu, a ty go jeszcze potęgujesz rozwlekłymi kwestiami, dziwaczną kolejnością zdań i brakiem ciekawego wątku, który by kazał brnąć w ten gąszcz. Może jeszcze wrócę i doczytam, kto wie.
Tak na przyszłość, zrób te akapity po ludzku, bo teks zWWWwowało.
To w końcu szyk przestawny, czy nie? Bo w jednym zdaniu tak, w drugim normalnie (sam kiedyś coś tym stylem pisać próbowałem, wyszło jak wyszło).
Czy chodziło może o stupę? Taką świątynię? I co to jest muzykant legły?
Na takie pytania nie trzeba odpowiadać. Od kiedy to chleb na pajdy sprzedają?
Nie rozumiem, gra na placu, babinka mu kasiorę to trzosa dorzuca, a jemu kiesa przez to mocniej pustką świeci?
WWWCzas mijał i słońce po nieboskłonie przelatywało coraz bardziej ku zachodowi.[/quote]
Nie ma co takich sadzić takich oczywistych oczywistości. Po co info, że ku zachodowi sunie? Bo gdzie ma sunąć?
.
Chyba za dużo tutaj przecinków. Acz mogę się mylić.
Nie rozumiem początku tego zdania, kto i co robi, i po co. W ogóle dziwny ten bohater, najpierw się martwi, że nie będzie miał na pajdę chleba, a teraz idzie kasę wydać na jakieś opowiastki. Nie zgłodniał po tym całodziennym występie?
Chyba "owego".
.
Wszak dopiero popołudnie, a już tak karczma nabita? Męczą te opisy, ciężko przez nie przebrnąć.
Garść? Przecież to jedna moneta, do tego miedziak, to pewnie niewielka. W ogóle, co to za pomysł, by za opowieść pieniędzmi płacić, zwykle się po prostu takiego bajarza dobrze gości, jadło dostaje, napitek i za to opowiada.
Dotarłem do miejsca, jak mędrzec padł w piach i nikt mu nie pomógł. Dalej już nie podążam, bo ten tekst strasznie mnie męczy. Nie lubię tego stylu, a ty go jeszcze potęgujesz rozwlekłymi kwestiami, dziwaczną kolejnością zdań i brakiem ciekawego wątku, który by kazał brnąć w ten gąszcz. Może jeszcze wrócę i doczytam, kto wie.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie
Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
4Bardzo dziękuję a odpowiedzi.
To Smoke:
Co do metafory, to wydaje mi się dobra taka jaka jest, gdyż tu nie chodzi o jej trafność czy też eksperymentowanie, a o coś odrobinę innego. Szkoda, że nie doczytałeś do końca. Myślę, że ostatni fragment rozjaśnił by trochę zarówno tę kwestię, jak i późniejszą, dotyczącą kropek.
Niemniej jednak, jak wyżej, bardzo dziękuje za odzew.
To Namrasit:
Tobie również bardzo dziękuję za odzew.
Jeżeli chodzi o formatowanie, to starałem się żeby wyglądało to jak najlepiej. Próbowałem znaleźć inny sposób na tabulatory, ale niestety nic nie działało w bbcode.
W pierwszym zdaniu, które zacytowałeś chodzi o kapelusz legły u stóp muzykanta. Tam ort. jest (word mnie oszukał :( ) i podczas ręcznego sprawdzania tekstu zwyczajnie nie zauważyłem. Moja wina.
Co do monet miedziak x10 = sztuka miedzi. Mój własny system monetarny. Rozumiem twoje zmieszanie.
Co do pomysłu to tutaj, myślę, nie ma o czym dyskutować. Jak ktoś za swoje usługi chce kurę, a nie pieniądze, to się mu daje kurę, prawda?
Co do stylu polecam zajrzeć na ostatni fragment, tam leżą odpowiedzi 'dlaczego'.
Bardzo wam dziękuję panowie. Szkoda, e nie doczytaliście do końca, ale i tak jestem wdzięczy za odzew.
To Smoke:
Co do metafory, to wydaje mi się dobra taka jaka jest, gdyż tu nie chodzi o jej trafność czy też eksperymentowanie, a o coś odrobinę innego. Szkoda, że nie doczytałeś do końca. Myślę, że ostatni fragment rozjaśnił by trochę zarówno tę kwestię, jak i późniejszą, dotyczącą kropek.
Niemniej jednak, jak wyżej, bardzo dziękuje za odzew.
To Namrasit:
Tobie również bardzo dziękuję za odzew.
Jeżeli chodzi o formatowanie, to starałem się żeby wyglądało to jak najlepiej. Próbowałem znaleźć inny sposób na tabulatory, ale niestety nic nie działało w bbcode.
W pierwszym zdaniu, które zacytowałeś chodzi o kapelusz legły u stóp muzykanta. Tam ort. jest (word mnie oszukał :( ) i podczas ręcznego sprawdzania tekstu zwyczajnie nie zauważyłem. Moja wina.
Co do monet miedziak x10 = sztuka miedzi. Mój własny system monetarny. Rozumiem twoje zmieszanie.
Co do pomysłu to tutaj, myślę, nie ma o czym dyskutować. Jak ktoś za swoje usługi chce kurę, a nie pieniądze, to się mu daje kurę, prawda?
Co do stylu polecam zajrzeć na ostatni fragment, tam leżą odpowiedzi 'dlaczego'.
Bardzo wam dziękuję panowie. Szkoda, e nie doczytaliście do końca, ale i tak jestem wdzięczy za odzew.
Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
5fakt, nie doczytałem dalej - to oczywiste - lektura i analiza wszystkich textów na forum wymagałaby pełnego etatu, a na taką marnację czasu nikt przy zdrowych zmysłach nie może sobie, za darmo, pozwolić, dlatego też nikt tego nie robi - co widać w ilości komentarzy. sam nigdy nie ukrywałem, że czytam z każdego textu max 10 zdań, bo tyle wystarczy, by wiedzieć z czym się ma doczynienia i myślę, że to dobra metoda - ok, ale do rzeczy: wobec powyższego powinienieś zadbać o przyciągnięcie uwagi, i nie chodzi o to, że w pierwszym zdaniu, a najlepiej w tytule, ma być sex, ale świadomość, że nikt, poza litościwym weryfikatorem (ale on to robi z obowiązku) nie będzie ślęczał nad całym ekranem jakiegoś średniowiecznego bajdurzenia.
wystarczyłoby, gdybyś w pierwszym zdaniu:
w tym dziale to wstawiający musi się wykazać, a co do samego textu, to tak jak mówiłem, jakiś fantasta musi to obadać, bo macie tam inne standardy
wystarczyłoby, gdybyś w pierwszym zdaniu:
upchnął informację, że kreślił tę historię jakimś charakterystycznym dla bajarzy stylem, czy coś - wtedy przeczytałbym trzy zdania, potwierdził, że to fantastyczny paździerz i skierowałbym się do tekstu pod gwiazdką, by przekonać się jaki jest poziom bez stylizacji - to przykładowa opcja
w tym dziale to wstawiający musi się wykazać, a co do samego textu, to tak jak mówiłem, jakiś fantasta musi to obadać, bo macie tam inne standardy

Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
6Za drugim czytaniem zrozumiałam, o co chodzi. Imo do przeredagowania.
Niezbyt szczęśliwe sformułowanie i razi w stylizowanym tekście.
Ał ał ał ał ał.
Czy to się na jakiejś pustyni dzieje, że chleb sprzedają na kromki i drogo?
Odznaczający się z niezbyt chwalebną reputacją?
Owego.
Spacja poszła w las!
Czytałam uważnie do pewnego momentu, potem już mniej, bo się nie da po prostu. Napisałeś opowieść w opowieści w opowieści i to byłaby fajna konstrukcja, gdyby któraś z tych opowieści miała jakiekolwiek znaczenie. Kruk tymczasem mógł równie dobrze pocisnąć bajkę o Czerwonym Kapturku, a Cierpienia Młodego Barda są na tyle nużące, że puenta nijak nie rekompensuje dłużyzn, z jakich w znacznej mierze opowiadanie się składa.
Problemem jest według mnie głównie styl, bo całość oparto na fundamencie stylizacji - a ten fundament jest do... no. Na jakiej gwarze się opiera ta stylizacja? Na jakich pismach średniowiecznych czy barokowych? Na jakim nowatorskim, językowym zamyśle? Bo widzi mi się, że na żadnym - i taka nachalna, z palca wyssana, wciskana czytelnikowi w gardło z każdym zdaniem stylizacja nie należy do rzeczy, które wartość tekstu podnoszą.
Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
7Twardej spacji używaj, dużo ładniej wygląda:
Np tutaj (4 twarde spacje na początku)
Shift+Ctrl+Spacja we Writerze (czy tam czego używasz) - dostaniesz taką szarą spację, ją kopiujesz ile razy chcesz i jest. W poście co prawda nie widać różnicy między twardą, a normalną spacją, ale działa.
Coś w tym jest, bo ja przy próbach używania też nie za dobrze sobie poradziłem (jest na wery, jak ktoś chce się wyżyć

Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie
Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
8To jeszcze ja wrzucę kamyczek do Twojego ogródka 
Odnoszę wrażenie, że pisząc w "ten" sposób, robisz sobie straszną krzywdę - jeżeli na początku zabawy w pisanie nabierzesz złych nawyków, to potem nie będziesz umiał ich wyplenić. A widzę, że również w postach stosujesz tę nowomowę, która, wybacz, brzmi komicznie. Nie idź tą drogą
Stylizacja językowa nie polega na zmianie szyku wyrazów, tylko złapaniu pewnego sposobu wyrażania myśli, który w przekonaniu czytacza brzmi archaicznie - robi klimat i takie tam
W żadnym wypadku nie ma to związku z językiem stosowanym w dawnych wiekach (który współcześnie byłby niemal niezrozumiały), a jedynie na stworzeniu takiego wrażenia. Zerknij na dzieła klasyków: pana Henryka, K.Bunscha, B.Prusa, nawet J.Kraszewskiego (którego osobiście nie lubię i nie cenię zbyt wysoko); zobacz, jak mistrzowsko ci panowie "robili klimat".
Ogólnie, cała literatura przedwojenna i kawał powojennej to bezcenna lekcja stylizacji językowej. Bo dla nas język, który był naturalny dla Arcta i Meissnera, jest już stylizacją. Smutne, ale prawdziwe. Tylko jest jedna uwaga: czytając - nasiąkasz tym językiem, czyli jednak robisz sobie krzywdę. Bo tak już się nie pisze.
Dlaczego?
Bo już tak się nie potrafi. Umiejętność klejenia zdań na poziomie naszych dawnych prozaików już dawno wymarła, tak jak wymiera umiejętność pisania odręcznego. Powtarzając za Cormacem McCarty: Całkiem niekiepscy z nich byli kamieniarze, trzeba przyznać. Te czarnuchy, co nastali teraz, nie dorastają im do pięt.
Dlatego podtrzymuję tezę, że powyższy tekst nie jest stylizowany. Bo przypadkowo wrzucone archaizmy gramatyczne i niegramatyczny styl pisania nie tworzą stylizacji.

Odnoszę wrażenie, że pisząc w "ten" sposób, robisz sobie straszną krzywdę - jeżeli na początku zabawy w pisanie nabierzesz złych nawyków, to potem nie będziesz umiał ich wyplenić. A widzę, że również w postach stosujesz tę nowomowę, która, wybacz, brzmi komicznie. Nie idź tą drogą

Stylizacja językowa nie polega na zmianie szyku wyrazów, tylko złapaniu pewnego sposobu wyrażania myśli, który w przekonaniu czytacza brzmi archaicznie - robi klimat i takie tam

Ogólnie, cała literatura przedwojenna i kawał powojennej to bezcenna lekcja stylizacji językowej. Bo dla nas język, który był naturalny dla Arcta i Meissnera, jest już stylizacją. Smutne, ale prawdziwe. Tylko jest jedna uwaga: czytając - nasiąkasz tym językiem, czyli jednak robisz sobie krzywdę. Bo tak już się nie pisze.
Dlaczego?
Bo już tak się nie potrafi. Umiejętność klejenia zdań na poziomie naszych dawnych prozaików już dawno wymarła, tak jak wymiera umiejętność pisania odręcznego. Powtarzając za Cormacem McCarty: Całkiem niekiepscy z nich byli kamieniarze, trzeba przyznać. Te czarnuchy, co nastali teraz, nie dorastają im do pięt.
Dlatego podtrzymuję tezę, że powyższy tekst nie jest stylizowany. Bo przypadkowo wrzucone archaizmy gramatyczne i niegramatyczny styl pisania nie tworzą stylizacji.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!
Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
9Dziękuję za wszelaki odzew.
Filipie: Tak, tekst nie jest stylizowany.
Namrasit: Dzięki za podpowiedź odnośnie spacji.
Sęk w tym, że to miało brzmieć źle. Taki był zamysł od samego początku. Nawet wytknąłem to palcem w tekście.
Filipie: Tak, tekst nie jest stylizowany.
Namrasit: Dzięki za podpowiedź odnośnie spacji.
Sęk w tym, że to miało brzmieć źle. Taki był zamysł od samego początku. Nawet wytknąłem to palcem w tekście.
Uczniak pisze: - Pewne fakty wymagają lekkiego ubarwienia – odparł i sklapnął z trzaskiem księgę.
- Jak na przykład… jak to ująłeś? Wielce urodziwy bard? Z tego co widzę, wcale nie jest tak urodziwy, ale niech ci będzie. Choć ta maniera, którą spisałeś całość wielce mi na nerwy działa – zakpił bajarz. – Sądzę, że również u czytelników innych wybuchy gniewu wywołać może.
- Nie znasz się na nowoczesnym pisarstwie! Tak się teraz pisze i na dworach, wśród szlachetnie urodzonych, wysławia!
- Skoro tak twierdzisz, to musi tak być, ale chodźmy już, czas w dalsza drogę ruszać…
Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
10No to w takim razie, cel osiągnięty. Gratulacje

Tyle, że informację tę należało zawrzeć we wprowadzeniu. Z tym że wtedy to nie wiadomo, czy ktokolwiek by silił się na coś więcej, niż tylko stwierdzenie, że jest źle.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie
Za kilka sztuk miedzi [Całe opowiadanie, fantastyka]
11Według mnie tak mocna archaizacja nie jest potrzebna, ciężko się czyta takie utwory (ja zrezygnowałem tak po jednej trzeciej całego fragmentu). Wielu ludzi sięga po książkę po to, aby się zrelaksować lub odpocząć. W tym wypadku czytelnik musi bardzo gimnastykować swój mózg, żeby zrozumieć to co się dzieje.