Pogrzeb Mikołaja Nosińskiego

1
XXXPogrzeb Mikołaja Nosińskiego odbył się w Warszawie. Stanisław liczył, że ci z krewnych i przyjaciół ojca, którzy jeszcze pozostali, zjawią się, by go po raz ostatni pożegnać. Zawsze łatwiej wybrać się do nieodległego kościoła na Powązkach, niż fatygować żałobników na odległą prowincję, gdzie nie wiadomo, jak dojechać i czy w ogóle da się przedostać przez wiosenne błota. Niestety, ta reszta znajomych, której ostatni pan na Nosinach nie zraził do siebie hulaszczym trybem życia, której nie był winien pieniędzy, ani która nie zstąpiła do grobu wcześniej od niego, była widać zajęta innymi nie cierpiącymi zwłoki sprawami, bo poza synem zmarłego na nabożeństwie nie pojawił się nikt. Mogło być i tak, że wstyd było przyznawać się do pokrewieństwa z gałęzią rodziny, od której los się tak nagle odwrócił. I o ile zubożeć zdarzało się w tym czasie najlepszym, to stracić majątek – nie w represjach porewolucyjnych, nie dla świętej miłości ojczyzny – ale w długach karcianych, nie mieściło się porządnym ludziom w głowach.

XXXTak więc kiedy zawodzący pieśni kościelny ruszył przodem z krzyżem i wyniesiono prostą, malowaną niebieską farbą trumnę z kościoła, za nią szedł już tylko młody Stanisław Nosiński. Kto by obserwował z boku ten niewesoły pochód, mógłby z samego wyglądu wywnioskować nieco o charakterze i upodobaniach dziedzica.

XXXWysoki i szczupły, dodawał sobie jeszcze wzrostu czarnym szapoklakiem. Ten element, jak również pewna ekstrawagancja w kroju półwojskowego płaszcza sugerowały albo, że żałobnik jest niecodziennego gustu elegantem, albo że wrócił z okolic, gdzie paryski styl przyjmuje się szybciej, niż w Kongresówce. Jednak jakkolwiek naturalnie wiotka, niewymagająca gorsetu wąska talia oraz wypukła, muskularna pierś poddawały się dyktaturze mody, to wymykały jej się już ramiona. Obojczyki zamiast opadać spadziście ku niskim ramionom zgodnie z kanonem, leżały płasko między szeroką szyją a muskularnym barkami. Fakt ten, w połączeniu z napięciem sylwetki, energicznymi ruchami i widocznymi w opiętych nogawkach muskułach nóg znamionował typ sportsmana nawykłego do wysiłku. Mimo przykrych okoliczności, mężczyzna co i rusz obracał głowę, obserwując życie stolicy z widocznym zainteresowaniem. Na jego jasnej, młodzieńczej twarzy prócz powierzchownego wyrazu smutku nie było widać głębszego bólu, jakby ze zmarłym nie łączył go szczególnie bliski związek uczuciowy.

XXXJak powiedziano, za trumną szedł tylko jeden żałobnik. Gdyby jednak ktoś zamiast odprowadzić kondukt, zaczekał kilka minut w kościele, zauważył by nadzwyczaj interesujące zjawisko. Otóż z chwilą, gdy Nosiński opuścił progi świątyni, w najciemniejszym kącie za konfesjonałem nastąpiło poruszenie. Wysunęła się stamtąd wysoka postać, od stóp do głów okryta ciemnym, pospolitym odzieniem. Człowiek ów cicho przeszedł przez pustą nawę i wyjrzał na ulicę. Obserwował ją dłuższą chwilę, po czym bezszelestnie wysunął się z budynku. Gdyby w okolicy znajdował się akurat znudzony stójkowy, raczej nie zainteresowałby go lekko zgarbiony, nijaki jegomość w niemodnym płaszczu spieszący widać za sprawunkami w kierunku Letnich Baraków. Tak się jednak złożyło, że żadnego policjanta przed kościołem nie było. Nikt też nie zwrócił uwagi na człowieka, który podążył krok w krok za trumną i samotnym Nosińskim aż do kwatery cmentarnej, w takiej wszakże odległości, by pozostać niezauważonym dla uczestników konduktu.

XXXSkoro śmiertelna powłoka nieśmiertelnej duszy Mikołaja Nosińskiego opuszczona została do ziemi, kapłan pokropił trumnę wodą, rzucono na nią garść ziemi i odśpiewano pieśni, nie pozostało już nic do zrobienia dla żałobników. Młody dziedzic wręczył zatem kilka monet kościelnemu i księdzu oraz grabarzom. Z wymienionych dwaj zaraz odeszli, pozostali zaś skwapliwie zabrali się do zasypywania dołu, by tym prędzej skończyć pracę.

XXXNosiński stał jeszcze długo, przypatrując się mogile. Nie modlił się chyba, chyba nawet nie widział tego, na co patrzył, a przed oczyma musiały przesuwać mu się inne obrazy, bo trwał nieruchomo, odległy myślami od wiosennego poranka. Zza sporego pomnika z piaskowca obserwował mężczyznę śledzący go od kościoła jegomość. Czekał cierpliwie, aż Nosiński skończy dumać. Kiedy to nastąpiło i dziedzic ruszył alejką, szpieg skierował się w ślad za nim do furty w murze. W chwili, gdy młodzieniec wychodził na ulicę, prześladowca przyspieszył kroku, minął go, potrącając, i pobiegł dalej przed siebie, nie tracąc czasu na przeprosiny.

- Uważaj pan, jak chodzisz! – krzyknął za nim Stanisław. Zapobiegliwie włożył rękę do kieszeni, sprawdzając obecność pugilaresu i zegarka. Ze zdziwieniem spostrzegł, że nie tylko nie poniósł straty, ale w kieszeni pojawiło się coś, czego wcześniej tam nie mogło być. Wyjął złożoną i zapieczętowaną ćwiartkę papieru. Zmarszczył brwi, coraz bardziej zaskoczony, spostrzegłszy adres: Pan Nosiński, Nosiny, do rąk własnych.

- Jaki diabeł? – Uniósł brwi, obracając kopertę w dłoniach. W końcu zdecydował się ją otworzyć, ale obejrzawszy pieczęć aż syknął z niezadowolenia.

- Orzeł i Pogoń pod koroną, diabli nadali awanturę. Im dalej się od tego trzymać, tym bezpieczniej. – Pomyślał. Nagle poczuł, jakby grunt palił mu się pod nogami. Kark mrowił, czyżby świdrowany czyimś wzrokiem? Sztywno, starając się wyglądać naturalnie, Nosiński rozejrzał się dookoła. Nie odnotowawszy niczego podejrzanego, schował list z powrotem do kieszeni, postanawiając przeczytać go w bezpieczniejszych okolicznościach. Ruszył w stronę miasta, czując w kieszeni obecność notatki stucetnarowym ciężarem.

- Niedobrze. – Przystanął, spocony jak mysz. – Na Starym Mieście pełno policji, jak to przy mnie znajdą… - Urwał myśl, głowiąc się, co począć z trefnym fantem. W końcu podjął decyzję. Skręcił w pierwszą z brzegu bramę i szybkim ruchem wydobył list. Złamał pieczęć i pokruszył starannie na pył, by nie dała się w żaden sposób rozpoznać. Rozłożył pismo i odczytał, co następuje:

Ukochany Kuzynie
Piszę do Ciebie w pośpiechu, nie wiem, czy nie ostatni raz w życiu. Wiem, że nie popierasz naszej Sprawy, ale przecież nie podepczesz braterskich więzów krwi naszych Rodzicieli. Dlatego zaklinam Cię na wszelkie świętości, pomóż mi ochronić moich najbliższych. Gonią mnie paskiewiczowe psy, zabrali majątek w Sandomierskiem, zostaliśmy w tym, co na grzbiecie. Dobrzy przyjaciele, którzy Ci ten list dostarczą, przechowali mnie, ale nie będzie to długo trwać i lada dzień może się wszystko wydać. Dlatego trzeba mi uciekać w lasy, a dalej – zobaczymy. Nie mogę jednakże wziąć z sobą dam: szwagierki mojej, panny Natalii wraz z panią do towarzystwa, sierot nieszczęśliwych. Stąd prośba moja: ugość je w Nosinach, przyjmij, póki odmiana losu nie pozwoli mi odwdzięczyć się. A gdybym i zginąć miał na carskich bagnetach albo na katordze zgnić – Bóg ci za opiekę nad nimi nagrodzi.
Z wyrazami braterskiej miłości
K. O.


XXXDo listu włożona była luźna kartka, zapisana widać inną ręką, mniej wprawnym i ozdobnym charakterem skreślono tylko kilka słów: JMP Natalia Okrzelszczanka wraz z JMPMatyldą Płonczyńszczanką przyjadą w tę niedzielę pociągiem popołudniowym na stację w Słowiku. Proszę przysłać z końmi kogo zaufanego.

- Zaufanego! – parsknął śmiechem, zapominając o, wydumanym czy prawdziwym, niebezpieczeństwie, Nosiński. – To mi wyborny dowcip, przecież ja tam z dziesięć lat nie byłem! Nie pamiętam nawet, czy to daleko od dworu, ten Słowik!

XXXPrzeczytał list jeszcze raz i drugi, wzruszył ramionami i porwał oba świstki na drobne kawałeczki. Rozsypawszy je w kałuży, dla pewności zamieszał w błocie butem i mrużąc oczy, wyszedł z cuchnącej kapustą, cienistej bramy, na słoneczny chodnik.
Szedł w kierunku Starego Miasta, więc ulice robiły się coraz tłoczniejsze. Obok pieszych przekup i starozakonnych handełesów, dźwigających na sobie cały kram obwoźny, a to dzbanków z mlekiem, a to zwojów sznurów konopnych przyczepionych do pasa na kształt spódnicy, pojawiło się elegantsze towarzystwo, panowie z laseczkami, damy ukryte zapobiegliwie pod parasolkami, obok fur wyładowanych rzepą, słomą do sienników i czym tylko, nurzały się w marcowym błocie fiakry i kryte powozy.

XXXNosiński dotarł na Krakowskie Przedmieście i sprawdził godzinę. Do południa zostało jeszcze dobrych parę minut. Przespacerował się w tę i z powrotem, kupił numer „Kuriera” i przekartkował machinalnie. Przewrócił ostatnią stronę i mimowolnie wyłowił swoje nazwisko w rubryce „Przyjechali do Warszawy”.

- Do restauracji przy Królikarni przywieziono wina francuskie, burgundzkie w najlepszym gatunku, w cenach bardzo przystępnych – przeczytał półgłosem z „Doniesień”. – No to chyba wiem, gdzie się wybiorę na obiad. – Uśmiechnął się, gładząc z zadowoleniem wąsa. W tejże chwili odezwały się dzwony oznajmiające nadejście godziny dwunastej. Nosiński złożył gazetę pod pachę i szybkim krokiem skierował się pod adres radcy Metelickiego.
Ostatnio zmieniony czw 24 wrz 2015, 20:08 przez Carewna, łącznie zmieniany 1 raz.
And the world began when I was born
And the world is mine to win.

Re: Pogrzeb Mikołaja Nosińskiego

2
Czytało się gładko i wartko jak nożem po maśle, tylko bez większego zainteresowania niestety. Szkoda też że obyło się bez dialogów.

Poza tym nie wiem do czego się przyczepić. Według mnie bardzo ładnie i zgrabnie piszesz, oczywiście domyślam się że masz znacznie lepsze historie ukryte w rękawie, toteż tylko czekać aż wyłożysz asy na stół, bo warsztatowo nieźle. Tak mi się wydaje.

Poza tym:
sportsmana nawykłego do wysiłku
Sportsman raczej z reguły wykonuje wysiłek, w końcu jest sportsmanem jak go określiłaś. Może warto by tu dopisać że podnosił ciężary? Choć nie wiem czy to pasuje do epoki do której się odnosisz.
zauważył by
Razem
Nie modlił się chyba, chyba nawet nie widział tego, na co patrzył
Te dwa chyba, chyba mi tam nie pasują. Chyba...


EDIT: dopiero teraz doczytałem że jest to fragment :P

3
„[...] by go po raz ostatni pożegnać” – wiem, że chodzi o ostatnie pożegnanie, ale to brzmi, jakby oni go już wcześniej żegnali, a teraz robili to po raz kolejny.

„Zawsze łatwiej wybrać się do nieodległego kościoła na Powązkach, niż fatygować żałobników na odległą prowincję” – nie wiem, jak to właściwie określić, ale jakoś to zdanie mi nie gra; wydaje mi się że albo „wybrać się ...., niż fatygować się”, albo „pogrzeb odbył się na Powązkach, by nie fatygować żałobników”.

„[...] pan na Nosinach” – jakoś tak patetycznie; poza tym jeśli on był ostatnim dziedzicem, bo jak zrozumiałam, roztrwonił majątek, to dlaczego dalej piszesz, że młody Nosiński był dziedzicem?

„[...] reszta znajomych, której nie zraził do siebie hulaszczym trybem życia, której nie był winien pieniędzy, ani która nie zstąpiła do grobu wcześniej od niego, [...]” – nie jestem pewna, czy tu zaimki powinny się odnosić do „reszta” (tak, jak to jest w tekście) czy może lepiej do „znajomych”? Pytanie zostawiam otwarte, może ktoś mądrzejszy się wypowie :)

„Tak więc kiedy zawodzący pieśni kościelny...” – nie lubię „tak więc”; „kościelny” jakoś tu nie pasuje, brzmi, jak przymiotnik; poza tym śpiewa przeważnie organista.

„[...] ruszył przodem z krzyżem i wyniesiono prostą, malowaną niebieską farbą trumnę z kościoła, za nią szedł już tylko młody Stanisław Nosiński...” – jak dla mnie bardzo to zdanie skomplikowane, nie mogłam się w nim odnaleźć; za dużo przymiotników, poza tym: tu ruszył, tu wyniesiono, a tu szedł.

„Kto by obserwował z boku ten niewesoły pochód, mógłby z samego wyglądu wywnioskować nieco o charakterze i upodobaniach dziedzica” – orszak pogrzebowy z natury rzeczy jest niewesoły; wynika z tego zdania, że można było wnioskować o upodobaniach dziedzica-zmarłego.

„Wysoki i szczupły, dodawał sobie jeszcze wzrostu czarnym szapoklakiem.” – kto? tamten dziedzic – zmarły, czy młody dziedzic (ale dziedzic czego – j.w.)

„Ten element, jak również pewna ekstrawagancja w kroju półwojskowego płaszcza sugerowały albo, że żałobnik jest niecodziennego gustu elegantem, albo że wrócił z okolic, gdzie paryski styl przyjmuje się szybciej, niż w Kongresówce” – za długie, zbyt zawiłe; jednak - jakkolwiek – to samo znaczenie; „sugerowały, że albo to... albo to”.

„ naturalnie wiotka, niewymagająca gorsetu wąska talia oraz wypukła, muskularna pierś poddawały się dyktaturze mody, to wymykały jej się już ramiona” – brzmi jakoś mało płynnie.

„Obojczyki zamiast opadać spadziście ku niskim ramionom” – co to w ogóle znaczy; jeśli coś opada, to najczęściej jest spadziste :)

„ zgodnie z kanonem, leżały płasko między szeroką szyją a muskularnym barkami” – sama już nie wiem, gdzie te obojczyki leżały :/

„Fakt ten” – jaki fakt? że obojczyki leżały w tym dziwnym miejscu? trudno to nazwać faktem

, w połączeniu z napięciem sylwetki, energicznymi ruchami i widocznymi w opiętych nogawkach muskułach nóg znamionował typ sportsmana nawykłego do wysiłku" – słowo sportsman w narracji, która, jak zrozumiałam, ma nieco oddawać klimat epoki, brzmi zbyt współcześnie; gdy czytałam opis tych muskuł i sylwetki, miałam wrażenie, że ten facet jest nagi i widać wszystkie najmniejsze jego mięśnie :)

„Na jego jasnej, młodzieńczej twarzy prócz powierzchownego wyrazu smutku nie było widać głębszego bólu” – styl padł już zupełnie; co to jest powierzchowny wyraz smutku? albo smutny wyraz twarzy, albo powierzchowny smutek; poza tym ten powierzchowny smutek i to, że nie było widać głębszego bólu, to jedno i to samo.

Wybacz, że nie skończę się „pastwić” nad Twoim tekstem, ale dalej jest podobnie. Wiele zdań jest niespójnych gramatycznie, zbyt długich, za dużo informacji, i to informacji często odnoszących się do różnych zdarzeń i różnych podmiotów.
Co do szczegółów gramatycznych i stylistycznych, pewnie wypowiedzą się bardziej kompetentni czytelnicy.
Co ciekawe, mam zupełnie odwrotne wrażenia, niż Kreator :) Pomysł na tekst mi się podoba, jeśli ma prowadzić do dalszych wydarzeń, ale język nie. Bardzo ciężko mi się to czytało.
Zatem sama widzisz, że każdy ma własny punkt widzenia :)
Pozdrawiam.
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

4
Carewna, zapowiada się całkiem, całkiem, chociaż nie mogę powiedzieć, że czytało mi się gładko. Ale to są takie potknięcia do wyczyszczenia. Merytorycznie tylko jedna uwaga:
Carewna pisze:Tak więc kiedy zawodzący pieśni kościelny ruszył przodem z krzyżem i wyniesiono prostą, malowaną niebieską farbą trumnę z kościoła, za nią szedł już tylko młody Stanisław Nosiński.
Carewna pisze:Mimo przykrych okoliczności, mężczyzna co i rusz obracał głowę, obserwując życie stolicy z widocznym zainteresowaniem.
W owym czasie Powązki to było miejsce u czorta na Kuliczkach, zostały włączone w granice Warszawy dopiero w 1916 r. Dalekie przedmieścia i życie do nich dopasowane, żadna stolica.
A jeśli pogrzeb odbywał się po roku 1837, to żałobnicy wychodzili z kościoła wyjściem wprost na cmentarz, z pominięciem ulicy.

A poza tym, standardowo:
Carewna pisze: ta reszta znajomych, której ostatni pan na Nosinach nie zraził do siebie hulaszczym trybem życia, której nie był winien pieniędzy, ani która nie zstąpiła do grobu wcześniej od niego, była widać zajęta innymi nie cierpiącymi zwłoki sprawami,
Humor zamierzony, czy tak samo wyszło?
Carewna pisze:I o ile zubożeć zdarzało się w tym czasie najlepszym, to stracić majątek – nie w represjach porewolucyjnych, nie dla świętej miłości ojczyzny – ale w długach karcianych, nie mieściło się porządnym ludziom w głowach.
Czas był najlepszy? Może zwyczajnie: I chociaż nawet najlepsi wówczas ubożeli, to jednak porządnym ludziom nie mieściło się w głowach, że można stracić majątek nie w represjach...
Carewna pisze:Ten element, jak również pewna ekstrawagancja w kroju półwojskowego płaszcza sugerowały albo, że żałobnik jest niecodziennego gustu elegantem, albo że wrócił z okolic, gdzie paryski styl przyjmuje się szybciej, niż w Kongresówce.
Sugeruje się, że... a nie sugeruje się albo (chyba że się albo sugeruje, albo mówi wprost). Czyli: ...sugerowały, że żałobnik albo jest niecodziennego gustu elegantem, albo wrócił z okolic...
Carewna pisze:Obojczyki zamiast opadać spadziście ku niskim ramionom zgodnie z kanonem, leżały płasko między szeroką szyją a muskularnym barkami.
Carewna, ja dużo rzeczy dostrzegam, ale jak można zobaczyć układ obojczyków pod płaszczem, zwłaszcza że młodzian musiał mieć pod nim jeszcze przynajmniej koszulę?
Pomijam już fakt, że "niskie", czyli - jak rozumiem - spadziste ramiona były kanonem kobiecej urody czasów romantyzmu, u mężczyzn natomiast, cóż, szerokie ramiona zawsze były pożądane...
Carewna pisze: jakkolwiek naturalnie wiotka, niewymagająca gorsetu wąska talia oraz wypukła, muskularna pierś poddawały się dyktaturze mody
Pozostawiłabym jedynie wąską talię. W zestawieniu z wypukłą, muskularną piersią "wiotkość" sprawia wrażenie trochę karykaturalne, gdyż jest to określenie odnoszące się zazwyczaj do całej sylwetki.
Carewna pisze:Fakt ten, w połączeniu z napięciem sylwetki, energicznymi ruchami i widocznymi w opiętych nogawkach muskułach nóg znamionował typ sportsmana
widocznymi [...] muskułami

Jeszcze tu wrócę...

[ Dodano: Śro 23 Wrz, 2015 ]
Sprawdziłam: jeśli kolej, to po 1845 roku. Nie to, żebym się czepiała, ale chciałam jakoś sobie ten fragment umieścić w czasie, gdyż noc paskiewiczowska trwała długo. Już kojarzę, co mógł nosić ten elegant :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

5
Dziękuję Wam bardzo za uwagi.

@ Kreator & iris:
No właśnie, ciężko mi przewidzieć, co się będzie czytało lekko, a co jak po grudzie. Jeden powie, że przyjemny styl, drugi - że ciężki. Ciekawa jestem, od czego to zależy. :)

@ iris:
Bardzo łatwo być zarazem dziedzicem i synem utracjusza: wystarczy, że przepuścił wszystko, prócz samego dworu z przyległościami (co zamierzam zresztą wykorzystać w dalszej części fabuły).
"Kościelny" - to funkcja, taka sama jak organista, kapelista czy mansjonariusz. Na pogrzebach często mógł pełnić rolę prowadzącego śpiew. W kondukcie nie ma organów. Niby mogę go zamienić na "zakrystianina", ale nie czuję tego.
Z obojczykami czuję, że jest problem. Nie bardzo mam pomysł, jak to poprawić, że nie miał modnych mocno spadzistych ramion.
Dziękuję Ci za resztę uwag, dały mi do myślenia i generalnie wskazały, że im prościej, tym lepiej.

@Rubia:
Normalnie kocham Cię. :lol: Powązki lokalizowałam z archiwalnego planu Warszawy i nie skojarzyłam, że to już zapupie, dziękuję!
Cieszę się, że moja ironia bawi kogoś, oprócz mnie. ;)
Z obojczykami, jak mówiłam, mam problem. Chyba najlepiej będzie prosto z mostu, że nie ma spadzistych ramion. (Modne nie tylko u kobiet! Z tym się nie zgadzam absolutnie: sylwetka romantyczna męska i kobieca baardzo się do siebie upodobniły, zobacz na ryciny chociażby z La Mode Illustree; mężczyźni już od lat 20 mają talię, którą w połączeniu z okrągłymi biodrami określiłabym właśnie jako wiotką i mocno opadające ramiona!).
Rany, jaka ze mnie trąba. Celowałam w czasy tuż po zakończeniu wojny, a tu taki babol z koleją wycięłam. Jak się zmieni na stację pocztową i konie pocztowe, powinno być ok, nieprawdaż?

[ Dodano: Czw 24 Wrz, 2015 ]
Wait. To chyba nie mogła być Moda Ilustrowana, tylko jakiś wcześniejszy tytuł, może Journal des Dames et des Modes, nieważne. Wiadomo, o co chodzi. ;)
And the world began when I was born
And the world is mine to win.

6
Domyśliłam się, że coś z majątku zostało, ale wydaje mi się, że musisz to bardziej zaakcentować. I to miejsce:

Kto by obserwował z boku ten niewesoły pochód, mógłby z samego wyglądu wywnioskować nieco o charakterze i upodobaniach dziedzica.

XXXWysoki i szczupły, dodawał sobie jeszcze wzrostu czarnym szapoklakiem"

jest mało czytelne. Dokładnie chodzi o to, że jeśli piszesz ze obserwujący pochód mógł się zorientować w upodobaniach dziedzica, to wskazujesz że te upodobania widać po samym pochodzie, a Tobie chodzi o charakter i ubiór Stanisława.

A co do tych obojczyków :) może po prostu napisze, że nie miał idealnej figury, ale doskonale to tuszował ubiorem.

Wiesz, ja o tych skomplikowanych zdaniach piszę też z własnego doświadczenia, bo sama mam tendencje do takiego pisania. Wiem tez, że wracając do tekstu po jakimś czasie, sama widzę problem i jestem w stanie go usunąć. Tylko ciągle muszę sobie powtarzać, że mniej znaczy więcej i po prostu wyrzucać informacje, które nie są absolutnie konieczne, albo które można zapisać inaczej.

Tak, czy siak, sama widzisz, że Rubia ma podobne odczucia.

Gdybyś kiedyś zdecydowała się wrzucić poprawioną wersję, chętnie zaglądnę :)
„Styl nie może być ozdobą. Za każdym razem, kiedy nachodzi cię ochota na pisanie jakiegoś wyjątkowo skocznego kawałka, zatrzymaj się i obejdź to miejsce szerokim łukiem. Zanim wyślesz to do druku, zamorduj wszystkie swoje kochane zwierzątka.” Arthur Quiller-Couch

FB - profil autorski

Re: Pogrzeb Mikołaja Nosińskiego

7
Zdanie są skomplikowane, ale stylizacja a la Józef Korzeniowski (ten to dopiero sadził kwiatki!) tego wymaga. Mnie to nie razi. I fragment jest bardzo interesujący. Czytam i chcę więcej!

Jednak to:
Carewna pisze:Jednak jakkolwiek naturalnie wiotka, niewymagająca gorsetu wąska talia oraz wypukła, muskularna pierś poddawały się dyktaturze mody, to wymykały jej się już ramiona. Obojczyki zamiast opadać spadziście ku niskim ramionom zgodnie z kanonem, leżały płasko między szeroką szyją a muskularnym barkami.
zdecydowanie do zmiany. Usunąć tę "wiotką" (absolutnie nie, zwłaszcza zestawieniu z tymi muskułami itd: wąska, proszę bardzo) i te opadające obojczyki też, bo tworzą wrażenie jakiejś anomalii ortopedycznej. Może:

"]Jednak jakkolwiek naturalnie wąska, niewymagająca gorsetu talia oraz wypukła, muskularna pierś zgodne były z kanonem mody, to wymykały mu się już znacznie szersze, niż on nakazywał, ramiona."

Odnośnie realiów: elagancko ubrany człowiek nigdy nie wybrałby się z Powązek na Krakowskie Przedmieście na piechotę, zwłaszcza w marcu. Piszesz o błocie, ale chyba nie wyobrażasz sobie, jakie to błoto było (i na co bardziej ruchliwych ulicach koński gnój). Daj mu pojechać dorożką, bo do tego radcy dotrze wyglądając jak nieboskie stworzenie. Poważnie się obawiam, że na Powązkach nie było chodników. A Stare Miasto to były slumsy.

8
Andreth pisze: A Stare Miasto to były slumsy.
Z tymi slumsami byłabym ostrożna, to mogło dotyczyć zabudowy poniżej skarpy wiślanej, ale na pewno nie bezpośredniego zaplecza zamku królewskiego, który po powstaniu listopadowym był siedzibą namiestnika carskiego, Iwana Paskiewicza. Zresztą nieco wcześniej, bo w 1826 r. ukończono tam eleganckie arkady Kubickiego. Katedra warszawska, było nie było, najważniejszy kościół w mieście - o parę kroków; na pobliskiej Miodowej - eleganckie pałace. Stare Miasto było wówczas dzielnicą rzemieślniczo-kupiecką, czasy świetności miało za sobą, ale od tego do slumsów - daleka droga, Krakowskie Przedmieście nie kończyło się w dzielnicy nędzy.
Ale na Powązkach, rzeczywiście, chodników nie było.

Carewna, w kwestii mody na spadziste ramiona męskie nie będę się upierać, kostiumologię i historię ubioru miałam na studiach, lecz od tego czasu trochę lat minęło. Z polskich autorów o modzie XIX w. dobrze pisze Anna Sieradzka, warto sięgnąć po jej książki, ona zajmuje się się też wyposażeniem dworów i dworków, całym "kobiecym" zapleczem gospodarstwa domowego, można poczytać.
A jeśli to lata trzydzieste, to nie masz wyjścia - szykuj dyliżans pocztowy. Niektóre zabierały nawet 12 osób plus bagaże, a wszystkie miały stałe stacje i cenniki opłat. Można było podróżować :)

Aha, i na kopercie nie może być Pan Stanisław... JW Pan, albo przynajmniej Wielmożny Pan.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

9
Pozwolę sobie dyskusję o stroju podsumować obrazkiem: "Ach, te przystojniaki Romantyzmu":
Obrazek
:D
Albo:
Obrazek

I powiedzcie, że nie są karykaturalni.
And the world began when I was born
And the world is mine to win.

10
No, trzeba by jeszcze wziąć poprawkę na umiejętności rysownika :D Taka talia osy, jak u tego młodzieńca pośrodku na górnym rysunku, chyba byłaby niemożliwa do uzyskania nawet przy pomocy gorsetu... Ten dolny też proporcje ma zaburzone w wielu miejscach, gdyby tak starać się odtworzyć sylwetkę pod warstwami odzienia :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

11
Rubia pisze:Z tymi slumsami byłabym ostrożna, to mogło dotyczyć zabudowy poniżej skarpy wiślanej
A, słusznie. Bohater przemieszczał się od przeciwnej strony. Wycofuję uwagę.

Jeszcze jedno teraz mi wpadło w oko:
Carewna pisze: starozakonnych handełesów
Jednak "żydowskich". Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że "starozakonny" to był początkowo grzeczny (politically correct :wink: ), a później żartobliwy, od początku niezbyt popularny i raczej późniejszy termin.
Rubia pisze: Taka talia osy, jak u tego młodzieńca pośrodku na górnym rysunku, chyba byłaby niemożliwa do uzyskania nawet przy pomocy gorsetu
Przy pomocy gorsetu można było osiągnąć potworne rzeczy. Co prawda to przykład żeński, ale Polaire wyglądała tak.

12
Z taliami playgirl z lat 1900 bym nie szarżowała. W wielu przypadkach jest to manipulacja fotografią przy pomocy pędzelka. De facto talie nie bywały tak wąskie.
And the world began when I was born
And the world is mine to win.

13
Carewna pisze:Z taliami playgirl z lat 1900 bym nie szarżowała. W wielu przypadkach jest to manipulacja fotografią przy pomocy pędzelka. De facto talie nie bywały tak wąskie.
W wielu przypadkach tak, ale jej była. 14 cali podobno. Są liczne przekazy pisemne. (To była przyjaciółka Colette i bardzo znana aktorka.) Retuszowane jej zdjęcie wygląda tak.

14
No, to jeszcze trochę:
Carewna pisze:w najciemniejszym kącie za konfesjonałem nastąpiło poruszenie. Wysunęła się stamtąd wysoka postać, od stóp do głów okryta ciemnym, pospolitym odzieniem.
Nastąpiło poruszenie albo zapanowało poruszenie odnosi się raczej do grupy, wprowadzonej czymś w stan owego poruszenia. Tu by wystarczyło: z najciemniejszego kąta za konfesjonałem wysunęła się wysoka postać...
I jeśli od stóp do głów okryta, to płaszczem albo peleryną. W odzienie - tak ogólnie - była raczej ubrana.
Carewna pisze:Nosiński stał jeszcze długo, przypatrując się mogile. Nie modlił się chyba, chyba nawet nie widział tego, na co patrzył, a przed oczyma musiały przesuwać mu się inne obrazy, bo trwał nieruchomo, odległy myślami od wiosennego poranka.
Oj, tutaj coś nie tak jest z narratorem. Zajmuje pozycję obserwatora, który nie do końca ma wgląd w psychikę bohatera (nie modlił się chyba, coś przypuszcza (przed oczami musiały mu się przesuwać), a już w następnej chwili znakomicie się odnajduje w jego skórze (trwał nieruchomo, odległy myślami od wiosennego poranka). W jednym zdaniu, tuż po sobie, to trochę zgrzyta. No i dwa razy chyba, chyba to zabieg średniej jakości, chociaż celowe powtórzenia nieraz mają sens. Zamieniłabym drugie na może.
Carewna pisze:pojawiło się elegantsze towarzystwo, panowie z laseczkami, damy ukryte zapobiegliwie pod parasolkami, obok fur wyładowanych rzepą, słomą do sienników i czym tylko, nurzały się w marcowym błocie fiakry i kryte powozy.
Ale to elegantsze towarzystwo nie mogło przechadzać się w marcowym błocie. Jechało w powozach, na sto procent.

Podoba mi się, że zdecydowałaś się na powieść historyczną. To jest akurat taki okres, o którym sporo wiadomo, jest wiele źródeł, również ikonograficznych, różne wątpliwości można rozwiać po poszukiwaniach niezbyt uciążliwych.Masz oko do detali, to widać. Stylizacja językowa na powieść z epoki też ma szanse powodzenia, może poczytanie jakichś pamiętników by tu pomogło? Korzeniowski, o którym wspomniała Andreth, też byłby całkiem dobrą lekturą, jeśli tylko nie odrzuci Cię moralizatorstwo, cokolwiek już natrętne.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

15
Narracja przyciężkawa, ale nie można powiedzieć, że zła, bo idealnie dostosowana do tekstu i go upgraduje. Żeby odrobinę ułatwić odbiorcy, tzn. żeby mógł zebrać wszystkie informacje, pociachałabym kilka podrzędnych zdań.

I na początku... "który" odmieniony na wszelkie możliwe sposoby. To razi. Może dałoby się w ogóle ten wstęp do akcji (choć jest klimatyczny - trzeba przyznać) trochę skrócić. Albo przynajmniej uczynić bardziej klarownym. Zbitka kilku, kilkunastu informacji w jednym zdaniu powoduje, że stają się równorzędne, żadna z nich nie ma większej wartości. Kiedy nie zastosuje się hierarchii, wszystkie umkną.

Ale dostosowanie narracji do tekstu - miodzio. Cóż, nie wszystko musi się łatwo czytać, ważne, żeby dobre było. To jest co najmniej całkiem niezłe. A biorąc pod uwagę trudność napisania takiego tekstu... Nooo, szacuneczek!
SĘK w tym, aby pisać tak, żeby odbiorca czytał trzy dni, a myślał o lekturze trzy lata.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron