XXXPogrzeb Mikołaja Nosińskiego odbył się w Warszawie. Stanisław liczył, że ci z krewnych i przyjaciół ojca, którzy jeszcze pozostali, zjawią się, by go po raz ostatni pożegnać. Zawsze łatwiej wybrać się do nieodległego kościoła na Powązkach, niż fatygować żałobników na odległą prowincję, gdzie nie wiadomo, jak dojechać i czy w ogóle da się przedostać przez wiosenne błota. Niestety, ta reszta znajomych, której ostatni pan na Nosinach nie zraził do siebie hulaszczym trybem życia, której nie był winien pieniędzy, ani która nie zstąpiła do grobu wcześniej od niego, była widać zajęta innymi nie cierpiącymi zwłoki sprawami, bo poza synem zmarłego na nabożeństwie nie pojawił się nikt. Mogło być i tak, że wstyd było przyznawać się do pokrewieństwa z gałęzią rodziny, od której los się tak nagle odwrócił. I o ile zubożeć zdarzało się w tym czasie najlepszym, to stracić majątek – nie w represjach porewolucyjnych, nie dla świętej miłości ojczyzny – ale w długach karcianych, nie mieściło się porządnym ludziom w głowach.
XXXTak więc kiedy zawodzący pieśni kościelny ruszył przodem z krzyżem i wyniesiono prostą, malowaną niebieską farbą trumnę z kościoła, za nią szedł już tylko młody Stanisław Nosiński. Kto by obserwował z boku ten niewesoły pochód, mógłby z samego wyglądu wywnioskować nieco o charakterze i upodobaniach dziedzica.
XXXWysoki i szczupły, dodawał sobie jeszcze wzrostu czarnym szapoklakiem. Ten element, jak również pewna ekstrawagancja w kroju półwojskowego płaszcza sugerowały albo, że żałobnik jest niecodziennego gustu elegantem, albo że wrócił z okolic, gdzie paryski styl przyjmuje się szybciej, niż w Kongresówce. Jednak jakkolwiek naturalnie wiotka, niewymagająca gorsetu wąska talia oraz wypukła, muskularna pierś poddawały się dyktaturze mody, to wymykały jej się już ramiona. Obojczyki zamiast opadać spadziście ku niskim ramionom zgodnie z kanonem, leżały płasko między szeroką szyją a muskularnym barkami. Fakt ten, w połączeniu z napięciem sylwetki, energicznymi ruchami i widocznymi w opiętych nogawkach muskułach nóg znamionował typ sportsmana nawykłego do wysiłku. Mimo przykrych okoliczności, mężczyzna co i rusz obracał głowę, obserwując życie stolicy z widocznym zainteresowaniem. Na jego jasnej, młodzieńczej twarzy prócz powierzchownego wyrazu smutku nie było widać głębszego bólu, jakby ze zmarłym nie łączył go szczególnie bliski związek uczuciowy.
XXXJak powiedziano, za trumną szedł tylko jeden żałobnik. Gdyby jednak ktoś zamiast odprowadzić kondukt, zaczekał kilka minut w kościele, zauważył by nadzwyczaj interesujące zjawisko. Otóż z chwilą, gdy Nosiński opuścił progi świątyni, w najciemniejszym kącie za konfesjonałem nastąpiło poruszenie. Wysunęła się stamtąd wysoka postać, od stóp do głów okryta ciemnym, pospolitym odzieniem. Człowiek ów cicho przeszedł przez pustą nawę i wyjrzał na ulicę. Obserwował ją dłuższą chwilę, po czym bezszelestnie wysunął się z budynku. Gdyby w okolicy znajdował się akurat znudzony stójkowy, raczej nie zainteresowałby go lekko zgarbiony, nijaki jegomość w niemodnym płaszczu spieszący widać za sprawunkami w kierunku Letnich Baraków. Tak się jednak złożyło, że żadnego policjanta przed kościołem nie było. Nikt też nie zwrócił uwagi na człowieka, który podążył krok w krok za trumną i samotnym Nosińskim aż do kwatery cmentarnej, w takiej wszakże odległości, by pozostać niezauważonym dla uczestników konduktu.
XXXSkoro śmiertelna powłoka nieśmiertelnej duszy Mikołaja Nosińskiego opuszczona została do ziemi, kapłan pokropił trumnę wodą, rzucono na nią garść ziemi i odśpiewano pieśni, nie pozostało już nic do zrobienia dla żałobników. Młody dziedzic wręczył zatem kilka monet kościelnemu i księdzu oraz grabarzom. Z wymienionych dwaj zaraz odeszli, pozostali zaś skwapliwie zabrali się do zasypywania dołu, by tym prędzej skończyć pracę.
XXXNosiński stał jeszcze długo, przypatrując się mogile. Nie modlił się chyba, chyba nawet nie widział tego, na co patrzył, a przed oczyma musiały przesuwać mu się inne obrazy, bo trwał nieruchomo, odległy myślami od wiosennego poranka. Zza sporego pomnika z piaskowca obserwował mężczyznę śledzący go od kościoła jegomość. Czekał cierpliwie, aż Nosiński skończy dumać. Kiedy to nastąpiło i dziedzic ruszył alejką, szpieg skierował się w ślad za nim do furty w murze. W chwili, gdy młodzieniec wychodził na ulicę, prześladowca przyspieszył kroku, minął go, potrącając, i pobiegł dalej przed siebie, nie tracąc czasu na przeprosiny.
- Uważaj pan, jak chodzisz! – krzyknął za nim Stanisław. Zapobiegliwie włożył rękę do kieszeni, sprawdzając obecność pugilaresu i zegarka. Ze zdziwieniem spostrzegł, że nie tylko nie poniósł straty, ale w kieszeni pojawiło się coś, czego wcześniej tam nie mogło być. Wyjął złożoną i zapieczętowaną ćwiartkę papieru. Zmarszczył brwi, coraz bardziej zaskoczony, spostrzegłszy adres: Pan Nosiński, Nosiny, do rąk własnych.
- Jaki diabeł? – Uniósł brwi, obracając kopertę w dłoniach. W końcu zdecydował się ją otworzyć, ale obejrzawszy pieczęć aż syknął z niezadowolenia.
- Orzeł i Pogoń pod koroną, diabli nadali awanturę. Im dalej się od tego trzymać, tym bezpieczniej. – Pomyślał. Nagle poczuł, jakby grunt palił mu się pod nogami. Kark mrowił, czyżby świdrowany czyimś wzrokiem? Sztywno, starając się wyglądać naturalnie, Nosiński rozejrzał się dookoła. Nie odnotowawszy niczego podejrzanego, schował list z powrotem do kieszeni, postanawiając przeczytać go w bezpieczniejszych okolicznościach. Ruszył w stronę miasta, czując w kieszeni obecność notatki stucetnarowym ciężarem.
- Niedobrze. – Przystanął, spocony jak mysz. – Na Starym Mieście pełno policji, jak to przy mnie znajdą… - Urwał myśl, głowiąc się, co począć z trefnym fantem. W końcu podjął decyzję. Skręcił w pierwszą z brzegu bramę i szybkim ruchem wydobył list. Złamał pieczęć i pokruszył starannie na pył, by nie dała się w żaden sposób rozpoznać. Rozłożył pismo i odczytał, co następuje:
Ukochany Kuzynie
Piszę do Ciebie w pośpiechu, nie wiem, czy nie ostatni raz w życiu. Wiem, że nie popierasz naszej Sprawy, ale przecież nie podepczesz braterskich więzów krwi naszych Rodzicieli. Dlatego zaklinam Cię na wszelkie świętości, pomóż mi ochronić moich najbliższych. Gonią mnie paskiewiczowe psy, zabrali majątek w Sandomierskiem, zostaliśmy w tym, co na grzbiecie. Dobrzy przyjaciele, którzy Ci ten list dostarczą, przechowali mnie, ale nie będzie to długo trwać i lada dzień może się wszystko wydać. Dlatego trzeba mi uciekać w lasy, a dalej – zobaczymy. Nie mogę jednakże wziąć z sobą dam: szwagierki mojej, panny Natalii wraz z panią do towarzystwa, sierot nieszczęśliwych. Stąd prośba moja: ugość je w Nosinach, przyjmij, póki odmiana losu nie pozwoli mi odwdzięczyć się. A gdybym i zginąć miał na carskich bagnetach albo na katordze zgnić – Bóg ci za opiekę nad nimi nagrodzi.
Z wyrazami braterskiej miłości
K. O.
XXXDo listu włożona była luźna kartka, zapisana widać inną ręką, mniej wprawnym i ozdobnym charakterem skreślono tylko kilka słów: JMP Natalia Okrzelszczanka wraz z JMPMatyldą Płonczyńszczanką przyjadą w tę niedzielę pociągiem popołudniowym na stację w Słowiku. Proszę przysłać z końmi kogo zaufanego.
- Zaufanego! – parsknął śmiechem, zapominając o, wydumanym czy prawdziwym, niebezpieczeństwie, Nosiński. – To mi wyborny dowcip, przecież ja tam z dziesięć lat nie byłem! Nie pamiętam nawet, czy to daleko od dworu, ten Słowik!
XXXPrzeczytał list jeszcze raz i drugi, wzruszył ramionami i porwał oba świstki na drobne kawałeczki. Rozsypawszy je w kałuży, dla pewności zamieszał w błocie butem i mrużąc oczy, wyszedł z cuchnącej kapustą, cienistej bramy, na słoneczny chodnik.
Szedł w kierunku Starego Miasta, więc ulice robiły się coraz tłoczniejsze. Obok pieszych przekup i starozakonnych handełesów, dźwigających na sobie cały kram obwoźny, a to dzbanków z mlekiem, a to zwojów sznurów konopnych przyczepionych do pasa na kształt spódnicy, pojawiło się elegantsze towarzystwo, panowie z laseczkami, damy ukryte zapobiegliwie pod parasolkami, obok fur wyładowanych rzepą, słomą do sienników i czym tylko, nurzały się w marcowym błocie fiakry i kryte powozy.
XXXNosiński dotarł na Krakowskie Przedmieście i sprawdził godzinę. Do południa zostało jeszcze dobrych parę minut. Przespacerował się w tę i z powrotem, kupił numer „Kuriera” i przekartkował machinalnie. Przewrócił ostatnią stronę i mimowolnie wyłowił swoje nazwisko w rubryce „Przyjechali do Warszawy”.
- Do restauracji przy Królikarni przywieziono wina francuskie, burgundzkie w najlepszym gatunku, w cenach bardzo przystępnych – przeczytał półgłosem z „Doniesień”. – No to chyba wiem, gdzie się wybiorę na obiad. – Uśmiechnął się, gładząc z zadowoleniem wąsa. W tejże chwili odezwały się dzwony oznajmiające nadejście godziny dwunastej. Nosiński złożył gazetę pod pachę i szybkim krokiem skierował się pod adres radcy Metelickiego.
Pogrzeb Mikołaja Nosińskiego
1
Ostatnio zmieniony czw 24 wrz 2015, 20:08 przez Carewna, łącznie zmieniany 1 raz.
And the world began when I was born
And the world is mine to win.
And the world is mine to win.