Barrin 4

1
Witam wszystkich serdecznie!

Jako że w dziale pomoc nikt nie śpieszył się z słowem na temat poniższego tekstu postaowłem postraszyć was jego obecną formą :)

Jak napisałem w opisie, jest to pierwszy rozdział z planowanych siedmiu, może dziesięciu. Klimat to typowe SF a sam cykl ma w założeniu miło się czytać, nie zamierzałem wrzucać tu żadnych głębokich przemyśleń... przynajmniej nie w tej części.

Enjoy :)

Na dużym, stalowym okręgu wiszącym w kosmicznej pustce zaczęły migotać lampy ostrzegawcze. Lampy te były jedyną oznaką, że brama wciąż działa. Na mocnym pancerzu z wielowarstwowej kherrańskiej stali widać było wiele wgnieceń i bruzd, jednak skomplikowana elektronika wewnątrz działała bez zarzutu. Po kilku minutach barwnego pokazu przez bramę przedostał się transportowiec kosmiczny klasy Omega. Nie towarzyszyły temu zdarzeniu żadne huki, czy rozbłyski światła tak chętnie pokazywane w starych filmach o kosmosie. Statek po prostu nagle pojawił się, i z wielką prędkością zaczął oddalać się od bramy. Ów transportowiec, o wdzięcznej nazwie „Królowa Andromedy” był absolutnie przeciętnym przedstawicielem swojej klasy. Spory, czarny prostopadłościan opleciony siecią dysz silników manewrowych, z wielkim matowym wizjerem z przodu, i wylotem głównego silnika po drugiej stronie. Miliony takich statków skakały przez dziesiątki tysięcy bram, dostarczając każdy możliwy ładunek w najdalsze zakątki skolonizowanego kosmosu. „Królowa Andromedy” w odrapanym kontenerze przyczepionym pod jej podłogą przewoziła kilka ton narzędzi do nowo powstałej kolonii górniczej znajdującej się na planecie Errada, odległej o dziewiętnaście skoków od Piątej Ziemi. „Królowa” wiozła też pasażera.

Za jakie grzechy, pomyślał Artur Kamasan, świeżo mianowany oficer czwartego stopnia Akademii Kosmicznej. Siedział na koi w zatęchłym wnętrzu „Królowej Andromedy” i patrzył tępo na ekran, w którym leciał jakiś strasznie stary film o robocie mordercy. Artur ziewnął. Kiedy pięć tygodni wcześniej miał wyruszyć w swoją pierwszą podróż poza układ słoneczny, był bardzo podekscytowany. Radość nieco zmalała, gdy pierwszy raz zobaczył statek, który miał go zabrać w długą podróż. „Królowa” miała już swoje lata, i niestety było to po niej widać. Główna dysza była powgniatana, pokrywająca kadłub czerń miała kilka odcieni, sugerujących naprawy poszycia. Obudowy silników pomocniczych były połatane i w oczywisty sposób składane z kilku innych kompletów. Wnętrze było jeszcze gorsze. Zepsuty generator grawitacji, uszkodzony automat do posiłków czy zniszczona regulacja temperatury w kapsule prysznicowej, otwierały listę poważnych usterek. Jednak prawdziwy szok Artur przeżył w momencie, gdy zobaczył swoich towarzyszy podróży. Załogę „Królowej” stanowiło trzech braci, wyglądających jak trojaczki jednojajowe. Wszyscy mieli po prawie dwa metry wzrostu, bujne czarne brody i ogolone głowy. Wszyscy chodzili w brudnych i porozdzieranych kombinezonach roboczych, których nie zdejmowali długie tygodnie. W pierwszej chwili Artur wziął ich za zbiegłych więźniów i chciał dzwonić po ochronę, jednak szybko wyjaśniono mu, z kim ma do czynienia. Przez całą podróż zastanawiał się, dlaczego nikt nie doniósł na tych ludzi do kapitanatu portu kosmicznego. Stan statku naruszał większość przepisów bezpieczeństwa Floty kosmicznej, niechlujny wygląd dokładał do puli kolejne kilkanaście paragrafów. Jednak trójka pilotów nie przejmowała się tym i robiła swoje. Jak to możliwe?
Rozważania Artura przerwało pełne pretensji miauknięcie. Oficer automatycznym ruchem wcisnął guzik znajdujący się na dużym pojemniku zawieszonym w rogu pomieszczenia. W ściance pojemnika otworzyły się drzwiczki, a z wnętrza wypłynął kot. Nie był to jednak zwykły kot. Nazywał się Lord Persival Antonus de Blue III i był jednym z najbardziej utytułowanych championów rasy wschodnioeuropejskiej. Lord Persival spojrzał swoimi żółtymi oczami w stronę Artura i miauknął gniewnie. Kocur nigdy nie przebywał w stanie nieważkości i jeszcze nie za bardzo wiedział jak sobie poradzić z nowym doświadczeniem. W tej chwili wisiał mniej więcej na środku pomieszczenia i nerwowo machał wszystkimi łapkami szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Jego długie jasnoszare futro falowało przy tym i Lord Persival wydawał się znacznie większy niż zwykle.
- O, obiad się uwolnił -zarechotał jeden z braci siedzący na drugiej koi. –Zrobimy z niego pieczeń.
Artur spróbował spiorunować pilota wzrokiem, lecz ten tylko roześmiał się pokazując mocno zepsute zęby. Młody oficer westchnął i zaczął przygotowywać Lordowi Persivalowi posiłek. Była to bardzo skomplikowana operacja, ponieważ kot jadał jedynie naturalne, wołowe mięso, a na pokładzie „Królowej Andromedy” nie było urządzeń do przygotowywania posiłków z naturalnych surowców. Artur otworzył skrzynie ze swoimi osobistymi rzeczami. Większość pojemnika zajmowała lodówka z mięsem i niewielka kuchenka do jego podgrzewania. Poza tym znajdowały się tam trzy mundury i trochę osobistych drobiazgów. Artur wyciągnął porcję wołowiny, przyprawił ją i zaczął podgrzewać. W między czasie wyciągnął niewielkie zdjęcie drobnej, niebieskookiej brunetki o czarującym uśmiechu.
- Mario, niedługo wrócę do ciebie- szepnął.

Kilka godzin po przejściu przez bramę, załoga „Królowej Andromedy” zobaczyła kolejny punkt na trasie swojej wędrówki. Pośrodku kosmicznej pustki wisiała, mrugając różnokolorowymi światełkami, stacja przeładunkowa Barrin 4. Z daleka przypominała ogromny walec, jednak w miarę zbliżania się pojawiało się coraz więcej szczegółów. Najpierw, Artur mógł odróżnić sekcje magazynowe od znajdującej się pośrodku części mieszkalnej. Później zaczął dostrzegać poszczególne kontenery, przycumowane do szyn magazynowych. Na samym końcu dostrzegł śluzy i długie anteny komunikacyjne. Gdy „Królowa” rozpoczęła cumowanie, w pełni dostrzegł rozmiar stacji. Główna część składała się z wielkiego prostopadłościanu, w którym znajdował się terminal przeładunkowy, oraz doczepionej do niego połówki kuli z pomieszczeniami mieszkalnymi. Artur przypomniał sobie, czego uczył się w Akademii o stacjach tego typu.
W połowie wysokości kuli znajdowały się pomieszczenia biurowe, obsługujące stację. Ponad nimi umieszczono kantynę i pomieszczenia dla pilotów czekających na ładunek. Na samym szczycie znajdowała się strefa relaksacyjna, duży ogród, w całości przykryty przeźroczystą kopułą. Poniżej części administracyjnej, znajdowała się obszerna maszynownia.

Artur opuścił „Królową Andromedy” przez jedną ze śluz postojowych, umieszczoną w sekcji administracyjnej. Był szczęśliwy, że w końcu opuścił to zatęchłe, małe wnętrze i brudnych, śmierdzących ludzi. Natychmiast przypomniało mu się stare ziemskie przysłowie „z deszczu pod rynnę”. Korytarz, w którym się znajdował był w opłakanym stanie. Okna były pokryte skorupą brudu, ze ścian zwisały pęki przewodów. Więcej szczegółów nie mógł dostrzec z powodu słabego oświetlenia, świeciła co trzecia lampa. Brakowało jedynie szczurów. Na razie, pomyślał ponuro Artur. Pozbierał swoje bagaże i zrezygnowany ruszył w stronę drzwi. W pierwszych z nich, prowadzących do głównej dyspozytorni, najwyraźniej była uszkodzona foto komórka, gdyż nie otworzyły się przed nim. Coraz bardziej zrezygnowany sięgnął do panelu sterującego. Boże, gdzie ja mam pracować, pomyślał, gdy i ten okazał się zepsuty. Szybko zaczął sprawdzać kolejne drzwi. Sprawne okazały się dopiero prowadzące do sekcji magazynowej. Artur stanął niezdecydowany, patrząc w ciemność po drugiej stronie przejścia. W końcu zdecydował się wejść. W pierwszej chwili poczuł miłe zaskoczenie, ponieważ tu działały fotokomórki i zapalające się kolejno lampy odsłaniały rzędy wielkich kontenerów, wiszących na stelażach nośnych. Artur ruszył raźno przed siebie gdy niespodziewanie poczuł coś zimnego na plecach. Odwrócił się gwałtownie, Lord Persival zamruczał gniewnie w swoim pojemniku. Za nimi był tylko pusty korytarz. Wtem, gdzieś w głębi magazynu rozległ się metaliczny dźwięk. Artur znów się odwrócił i wtedy wydarzyło się nieszczęście. Tym razem ruch był tak zamaszysty że pojemnik z kotem w środku uderzył w stojący obok kontener. Elektronika potraktowała to jako sytuację awaryjną i rozdzieliła pojemnik na cztery części, uwalniając zwierzę. Lord Persival nie namyślał się długo. Z przeraźliwym miauknięciem pognał w głąb magazynu. Artur niewiele myśląc po pobiegł za nim, jednak gdy kot zeskoczył z kładki stracił go z oczu. Długie wołanie nie przyniosło żadnego rezultatu, Lord Persival postanowił zniknąć.
To pewnie ze stresu, pomyślał Artur, szukając wyjścia, by sprowadzić pomoc.

Pierwszym członkiem załogi stacji Barrin 4, którego spotkał był Anton „Ściana” Korolev. Niestety.
Artur biegł korytarzem, gdy zobaczył bardzo wysokiego i chudego blondyna naprawiającego lampę.
-Hej, mógłbyś pomóc mi znaleźć kota? – krzyknął.
Anton spojrzał na niego wzrokiem pozbawionym emocji
- Łajza czy cwaniak? – zapytał.
- Nieważne – odpowiedział Artur. – Pomożesz mi czy nie?
- Łajza czy cwaniak? – chudzielec ani o milimetr nie zmienił pozycji.
- Cholera jasna – zdenerwował się Artur. – Pomożesz mi go szukać czy nie?
- Łajza czy cwaniak?
- Wal się!
Artur pobiegł dalej, a Anton wzruszył ramionami i wrócił do naprawiania lampy.

Po kilku minutach błądzenia brudnymi i ciemnymi korytarzami, dotarł do dyspozytorni. Było to duże pomieszczenie, gdzie załoga stacji sprawdzała dokumentację, nadzorowała magazyny i sterowała przeładunkami statków. W dwóch okręgach stało kilkanaście terminali podłączonych do centralnego komputera, jednak wszystkie były wyłączone. Panującą w sali ciemność rozjaśniał jedynie jeden włączony ekran.
-Halo! – krzyknął Artur - Jest tu kto?
Odpowiedziała mu cisza.
Szlag, pomyślał zaskoczony, ta stacja jest chyba opuszczona, jestem tu tylko ja i ten dziwak z korytarza. O co tu chodzi, do…
Rozważania przerwało Arturowi donośne chrapnięcie. Zaskoczony zaczął iść w stronę migotliwego światła, ostrożnie omijając blaty i krzesła. Był już niemal przy stanowisku, gdy zobaczył że przy stoliku ktoś siedzi, a właściwie leży rozparty na wysokim fotelu. Mężczyzna był szczupły i zarośnięty, ubrany w poplamiony mundur, a w ręku trzymał butelkę jakiegoś cuchnącego płynu. W słabym świetle Artur nie mógł dostrzec nic więcej. Delikatne piknięcie zwróciło jego uwagę na monitor. Leciał na nim film przeznaczony wyłącznie dla dojrzałych widzów. Artur wyłączył go i zobaczył uruchomiony program zarządzający ruchem wokół stacji. W centrum lekko zielonej mapy kosmosu, niebieski punkt pokazywał lokalizację Barrina 4. Wokół niego znajdowało się kilka par wrót, również oznaczonych niebieskimi kropkami. Na mapie znajdowała się też jedna czerwona kropka; Transportowiec „Lancelot”, który powoli zbliżał się do stacji. Piknięcie powtórzyło się i na ekranie pojawił się komunikat:
Okręt klasy Delta, „Lancelot” prosi o podanie numeru śluzy rozładunkowej.
Artur wpadł w panikę. Potrząsnął śpiącym mężczyzną za ramię, ale jedyną reakcją było głośne chrapnięcie i upadek butelki na ziemię. Na monitorze czerwona kropeczka powoli, ale nieubłaganie zbliżała się do bazy. Artur rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz nigdzie nie znalazł czegokolwiek przypominającego interkomu. Znów spojrzał na monitor i podjął decyzję. Uruchomił aplikację komunikacyjną i kazał przycumować „Lancelotowi” do śluzy numer jeden. Już on im wszystkim pokaże, co potrafi absolwent Akademii Kosmicznej.

Wewnątrz sfery tworzonej przez bramy, znajdowała się jeszcze jedna stacja kosmiczna. Od „Barrina 4” dzieliła ją odległość kilkuset kilometrów. Była to bardzo stara konstrukcja, z czasów pionierskich wypraw kosmicznych. Zapewniała miejsce do życia i pracy dla dwudziesto osobowej załogi i pozwalała zmagazynować kilkanaście standardowych kontenerów. W chwili obecnej służyła za sypialnię dla załogi „Barrina 4”.
Ciszę w jednaj z kajut przerwały ciche akordy gitary elektrycznej. Po kilku sekundach dołączyła do niej energiczna perkusja i druga gitara. Gdy wokalista zaczął śpiewać, kapitan Alistair wyłączył budzik. Przeciągnął się, podrapał po bujnej brodzie i sięgnął po terminal. Ziewnął przeciągle przeglądając informacje z sąsiednich stacji, a wstając z koi postanowił rzucić okiem na rejestr cumowań. I obudził się momentalnie.
Na „Królowej” przyleciał nowy, pomyślał, na zmianie są Anton i Flacha. Zaraz przycumuje „Lancelot”. Cholera, jeśli się pośpieszy to może uda się uratować rekruta.
- Kolorek – rzucił w interkom. – Zbieraj macki i za pięć minut widzę cię w transporterze. Mamy kryzys.
- Czy powie pan coś więcej, czy mam się domyślać?- w komunikatorze rozległ się syntetyczny głos.
- Powiem ci jak wystartujemy. Sprężaj się!
Pięć minut później, od niewielkiej stacji odłączył się okręt. Był to zmodyfikowany transportowiec klasy Omega. Dano mu mocniejszy silnik, zdemontowano uchwyty mocujące kontener i skrócono dysze silników pomocniczych. Ta maszyna miała już do końca istnienia wozić załogę pomiędzy sypialnią, a stacją „Barrin 4”. Tym razem w środku znajdowały się dwie istoty. Kapitan Alistair, ze wzrostem dwustu ośmiu centymetrów, był prawdopodobnie najwyższym człowiekiem w kosmosie. Na początku kariery sprawiało mu to masę kłopotów. Do Akademii Kosmicznej zdał za trzecim podejściem, kiedy w końcu udało mu się przekonać komisję, że jest w stanie spać w standardowej koi i korzystać ze standardowego prysznica. Po kilku latach, gdy został kapitanem stacji i jego pensja znacznie wzrosła, kazał sobie zrobić sprzęty wydłużone o trzydzieści centymetrów. Niestety nic nie mógł poradzić na wymiary przejść, więc niemal zawsze chodził lekko zgarbiony, a każde drzwi pokonywał bokiem. Drugą istotą był Kolorek. Kolorek miał niecałe osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, poruszał się na sześciu mackach i był przedstawicielem pierwszej inteligentnej rasy napotkanej przez ludzi w kosmosie. Rasa ta, zwana potocznie Kolorakami, niczym kameleony potrafiła zmieniać barwę całego ciała by wtopić się w otoczenie. Koloraki posiadały również wiele innych zadziwiających cech. Potrafiły zmieniać kształt tułowia, wydłużając go czy spłaszczając, a także regulować długość i ilość kończyn. Były również głuche, a komunikowały się błyskawicznie zmieniając kolor ciała na niewielkim obszarze pomiędzy oczami. Ten sposób komunikacji był niemożliwy do opanowania dla człowieka, dlatego opracowano translator, zamieniający kombinacje kolorów na dźwięki i odwrotnie.

W tym samym czasie, Artur próbował znaleźć drogę do śluzy numer jeden. Co chwilę napotykał na zablokowane drzwi i był coraz bardziej zdenerwowany. Po kilkunastu minutach błądzenia zdołał wrócić do strefy magazynowej,„Lancelot” był dokładnie widoczny w niewielkich wizjerach magazynu. W chwili, gdy zdyszany Artur wbiegł do dyspozytorni, statek rozpoczynał dokowanie. Oficer nerwowo poprawiał mundur, obserwując transportowiec na ekranie. W odróżnieniu od „Królowej Andromedy”, ten był bardzo zadbany. Długi na dwadzieścia metrów statek był ciemno szary, a na frontowej szybie, przy śluzie namalowano ogromny miecz. Artur pierwszy raz widział taki malunek na statku. Kiedy odbywał praktyki na Pierścieniu, olbrzymiej stacji kosmicznej położonej na orbicie ziemskiej, widywał jedynie standardowe jednostki Kompanii Transportowej, do bólu identyczne. Właśnie przypatrywał się szczegółom jelca, gdy usłyszał przeciągłe miaukniecie, mocno zniekształcone przez pogłos panujący na magazynie.
Cholera jasna, pomyślał rozglądając się, przecież się nie rozerwę. Lord Persival musi sam dać sobie radę.
Komputer zakomunikował zakończenie dokowania, Artur ostatni raz sprawdził mundur i zezwolił na otwarcie drzwi.
- Witam na pokładzie stacji przeładunkowej „Barrin 4”, nazywam się Artur Kamasan i będę państwa oficerem prowadzącym podczas pobytu na stacji - wygłosił oficjalnie przywitanie, którego nauczył się jeszcze na pierwszym roku Akademii.
- O ja cię, nowy!- usłyszał w odpowiedzi. Z półmroku śluzy wyłoniło się kilku mężczyzn. Na przedzie stał dość wysoki i przeraźliwie chudy mulat, ubrany w jednolicie czarny mundur z naszywką kapitana na ramieniu. – A gdzie Kameleon?
- Obawiam się, że reszta załogi jest… - Artur zawahał się przez chwilę. –Eee… niezdolna do służby. Dołożę wszelkich starań by państwa pobyt upłynął bez kłopotów i w miłej atmosferze.
- No to mamy szczęście, że na ciebie trafiliśmy.– Reszta załogi zarechotała. – Dobra, koniec żartów. Ja z Amantem zostaję, reszta ma wolne.
Sześciu mężczyzn i jedna kobieta skinęło głowami i ruszyło w głąb stacji. Artur chciał ich zatrzymać, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Po chwili został przy śluzie z chudym oficerem i człowiekiem nazwanym Amantem. Był on całkowicie inny od swojego dowódcy. Niski i mocno zbudowany, z potarganymi, mocno przerzedzonymi włosami. Dawno temu musiał złamać sobie nos, który zrósł się krzywo, tworząc dorodnego garba. Artur zaczynał rozumieć pseudonim kosmonauty. Cała trójka przeszła do znajdującej się poziom wyżej dyspozytorni.
- Dobra mały. – Oficer położył na blacie trzy czerwone karty danych. – Tu masz dokumenty transportowe, numery kontenerów i zapis trasy. Do ściągnięcia jest jedynka i czwórka. Potem potrzebujemy uzupełnienia zapasów.
Artur odwrócił terminal w swoją stronę i uruchomił go.
Żeby tylko nie miał ustawionego hasła, prosił w duchu.
- Szlag – wyrwało się Arturowi, gdy terminal poprosił go o wpisanie hasła.
- Jakieś problemy?- Zapytał Chudzielec pochylając się nad blatem.
- Drobny błąd oprogramowania – szybko odpowiedział Artur. – Chwila cierpliwości i będzie załatwione.
Artur wpisał jako hasło, ciąg cyfr dający dostęp do ustawień systemu. Kolejno otwierał okna szukając opcji, która pozwoliłaby mu wykorzystać sztuczkę z Akademii. Po czterdziestu sekundach znalazł. Wrócił do głównego ekranu, wpisał hasło i zalogował się do systemu. Uśmiechnął się do załogi „Lancelota” i wsadził czerwone karty do odpowiednich czytników. Terminal automatycznie załadował i wyświetlił ich zawartość. Nagle rozległ się dość głośny trzask i przeciągłe miauknięcie. Amant i oficer w ułamku sekundy przylgnęli do ścian dyspozytorni i z ukrytych kieszeni wyciągnęli pistolety termiczne.
- Co to było? - krzyknął oficer.
Artura zamurowało, dopiero po trzech sekundach zdołał wyksztusić:
- To… to… mój kot, uciekł mi i schował się między kontenerami.
Piloci spojrzeli na siebie, kiwnęli głowami i schowali broń. Amant podszedł do okna i obserwował magazyn. Artur przeczytał informacje o ładunku i trasie „Lancelota”. Na jednej karcie zaczął nagrywać dane potrzebne do następnego skoku przez bramę, drugą przełożył do przenośnego terminala.
- Wygląda na to, że wszystko w porządku – przekazał trzecią kartę oficerowi. – Teraz zajmę się rozładunkiem. Przypominam, że na czas wykonywania operacji, grawitacja zostanie wyłączona.- Uruchomił program sterujący robotem do przeładunków, wpisał odpowiednie komendy i zatwierdził. Nic się jednak nie stało.- Czy cokolwiek tutaj działa – mruknął, a głośno powiedział: – Najmocniej przepraszam, mamy kolejną małą awarię. Będę musiał to sprawdzić.
Artur wyszedł z dyspozytorni w poszukiwaniu automatu rozładunkowego. Znalazł go we wnęce przylegającej do zewnętrznej ściany magazynu. Automat przypominał wielkiego humanoida, poruszał się na czterech teleskopowych nogach, a jego ramiona tworzyły wielką ramę, w którą łapał kontenery i ustawiał je w wyznaczonych miejscach. Artur przyglądał mu się zafascynowany. To był Agros, robot drugiej generacji, którego do tej pory widział tylko raz, w muzeum. Zabytek techniki miał jednak jedną zaletę, która w obecnej sytuacji pozwoli Arturowi zachować twarz – sterowanie ręczne. Młodzieniec wdrapał się do kokpitu, dokładnie zamknął za sobą właz i uruchomił konsolę centralną. Niewielką kapsułę wypełniło zielone światło.
Choć jedna rzecz tu działa, pomyślał mocując koła znajdujące się w „stopach” robota w szynach biegnących na zewnątrz stacji i wyprowadzając maszynę w przestrzeń kosmiczną. Przez chwilę sprawdzał jak Agros reaguje na komendy i przystąpił do rozładunku. Odczepienie od statku i przeniesienie do magazynów dwóch kontenerów zajęło mu dwadzieścia minut i kosztowało wiele nerwów. Na szczęście nogi zaczęły mu się trząść dopiero, gdy opuścił maszynę i zamknął za sobą śluzę. Lekko zdenerwowany wrócił do dyspozytorni gdzie dwaj członkowie załogi „Lacelota” nie kryli zniecierpliwienia.
- No wreszcie jesteś –mruknął kapitan. - To teraz jeszcze szybko uzupełnimy zapasy i my też idziemy wypocząć.
- Chwilkę – przerwał mu Artur. – Muszę jeszcze sprawdzić zawartość kontenerów.
- Jesteś tego pewien? – Kosmonauci spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Tak, to standardowa procedura. – Artur minął ich i wyszedł na korytarz.
- Zostaw, jeszcze zdążymy.- Oficer położył dłoń na ramieniu Amanta, który już sięgał po broń.

Kapitan Alistair ze złością rzucił słuchawkami komunikatora o ścianę sterowni.
- Czemu nikt tego nie naprawił?! – krzyknął. – Kolorek, czy ta beczka może lecieć szybciej?
Kolorak na ułamek sekundy zrobił się czerwony, a następnie jeszcze kilkakrotnie zmienił barwę.
- Jeżeli ktoś naprawiłby silnik to mógłby – przetłumaczył translator. – Ale jakoś nikt nie miał czasu, a potem pan kapitan się przyzwyczaił. – Kolorak znieruchomiał na chwilę i znów zamigotał. – Tak samo jak do zepsutego komunikatora, niesprawnej grodzi w…
- Tak, wiem – przerwał mu Alistair. – Tylko że teraz wszyscy możemy za to beknąć.
- Co kapitan mieć na myśli? – Mimo że prace nad translatorami dla koloraków trwały już kilkadziesiąt lat, wciąż zdarzały im się drobne błędy w tłumaczeniu.
- Pamiętasz że na naszej zmianie miał przylecieć nowy rekrut, zaraz po Akademii. – Kapitan oparł głowę na dłoniach.
- Tak – potwierdził kolorak.
- I pewnie wiesz, że zaraz potem miał przylecieć Greviar na „Lancelocie”?
- Tak.
- Problem w tym, że oba statki już wylądowały, a na zmianie są tylko Flacha i Anton.
- Nadal nie rozumiem, w czym problem? – beznamiętnie odpowiedział kolorak.
- Flacha pewnie leży gdzieś nawalony pod korek, a wiesz jakie Anton ma… problemy komunikacyjne. – Kapitanowi odpowiedziało milczenie.- Kolorek, do cholery, ten młody jest jedynym człowiekiem na stacji zdolnym do jakiś działań! I pewnie będzie chciał przeprowadzić procedurę zgodnie z regulaminem!
Kolorak i tym razem nie odpowiedział. Zamiast tego podniósł się z fotela i skierował się do maszynowni.
- Może uda mi się na szybko coś połatać – powiedział mijając Alistaira.
Mimo starań Kolorka statek leciał do stacji jeszcze ponad piętnaście minut. W chwili, gdy śluza została uszczelniona kapitan Alistair wyskoczył z niej, jak z procy i pognał w stronę sekcji magazynowej. Kolorek wyszedł spokojniej i zaczął szukać reszty załogi.

W tym czasie Artur czytał szczegółowy list przewozowy, opisujący zawartość pierwszego kontenera.
- Dobrze- mruknął. – Teraz chcę zobaczyć pojemnik numer dziewięćdziesiąt osiem.
Amant posłusznie wstukał numer na podręcznym terminalu. Po kilkunastu sekundach wewnętrzny system przeładunkowy przesunął żądany pojemnik na przód kontenera. Numer dziewięćdziesiąty ósmy miał standardową objętość jednego metra sześciennego i według dokumentu zawierał olej mirydowy, bardzo drogi i ekskluzywny składnik perfum, modnych wśród ziemskiej arystokracji. Artur podniósł wieko i jego oczom ukazały się rzędy fiolek wypełnionych jasno różowym płynem. Zwykle taka kontrola wystarczała, ale Artur chciał pokazać tym ludziom kosmosu, że poważnie podchodzi do obowiązków. Zablokował klapę w pozycji otwartej i otworzył boczną ścianę pojemnika. Dolne warstwy były również wypełnione tackami pełnymi fiolek. Artur wyciągnął niedużą latarkę i skierował snop światła do środka. Nie zauważył nic podejrzanego. Uspokojony zamknął klapy, a następnie uruchomił podajnik. Sto dwadzieścia litrów oleju mirydowego zajęło z powrotem swoje miejsce w kontenerze. Artur zamknął główne drzwi i starannie je zablombował.
- Czy to już wszystko? – zapytał chudy oficer.
- Tak, ten kontener jest w porządku – odpowiedział Artur i skierował się w stronę schodów. - Teraz sprawdzę wyrywkowo drugi.
Nie zauważył, że Amant znów sięga ręką do kabury, jednak przerywa ten ruch pod wpływem karcącego wzroku swojego kapitana. Pewnie wspiął się na kładkę wiszącą cztery metry wyżej, na poziomie kolejnego rzędu kontenerów. Zrobił kilka kroków gdy usłyszał głos Amanta.
- Młody, jesteś pewien, że nie chcesz porozmawiać z kapitanem tej puszki przed otwarciem kontenera?
- Jestem pewien, – Artur wzdrygnął się na określenie go „młodym”- że kapitan skończył wachtę i nie ma powodu żeby zawracać mu głowę rutynową kontrolą. – Otrząsnął się gniewnie. Jak oni mogą rozkazywać absolwentowi Akademii Kosmicznej? – Mogę panów zapewnić, że wszystko odbędzie się zgodnie z procedurami.
- W to nie wątpię – mruknął Amant wchodząc na pomost. - Powiedz mi, czy to twój pierwszy przydział?
Artur zarumienił się lekko i spuścił wzrok. Na podłodze przed kontenerem, do którego zmierzał, rozlany był jakiś płyn. Kolejny objaw niedbalstwa, którym trzeba będzie się zająć, pomyślał sobie.
- Owszem – odpowiedział nieco niepewnie. – Jednak zostałem starannie przygotowany do pełnienia wszystkich swoich funkcji. – Podszedł do odpowiedniego kontenera i wystukał kod autoryzacyjny na niewielkim panelu. – Znam i przestrzegam wszystkich procedur wymaganych przez prawo kosmiczne. – Położył rękę na uchwycie otwierającym wielkie drzwi, gdy usłyszał ciche kliknięcie. Amant mierzył do niego z pistoletu.
- W to nie wątpię – powiedział spokojnym głosem. – Szkoda że nie zdążysz się nauczyć że w książkach nie ma wszystkiego co potrzebne do życia. Żegnaj mały – rzucił podnosząc broń i ciągnąc za spust.

Alistair dobiegł do głównej bramy sekcji magazynowej, gdy usłyszał stłumiony odgłos strzału.
Cholera, nie zdążyłem - pomyślał zrezygnowany. - Teraz dopiero zaczną się kłopoty. Mimo to otworzył wrota.
- Do ciężkiej cholery – ryknął dając upust frustracji – nie ruszać się kurwie syny! Jeżeli ktoś głębszy oddech weźmie to wyrzucę go na zewnątrz w puszce po akadyrskim serze! – Jego głos jeszcze przez chwilę dudnił w wielkiej, wypełnionej kontenerami hali.
Klnąc pod nosem zaczął się wspinać na platformę przy samym dachu magazynu. Po chwili stanął na najwyższym podeście, odwrócił się i gdy zobaczył trzech skamieniałych z przerażenia ludzi, zaczął się śmiać.

Lord Persival Antonus de Blue II był znudzony. Chodzenie po kładkach i skakanie pomiędzy tymi wielkimi pojemnikami szybko mu zbrzydło. Usadowił się więc na jednym z kontenerów i zapadł w sen. Co chwilę jakiś człowiek hałasował, ale Lordowi Persivalowi nie chciało się zwracać mu uwagi. Kiedy jednak ktoś zaczął chodzić w pobliżu miejsca, w którym drzemał, postanowił zareagować. Podszedł do krawędzi i wyniośle spojrzał w dół. Dostrzegł swojego karmiciela i dwóch obcych ludzi. Jeden z nich trzymał wyciągniętą przed siebie rękę z jakąś błyszczącą zabawką. Lord Persival nie mógł zignorować tak jawnego zaproszenia.

Artur patrzył w głąb lufy wycelowanego w siebie pistoletu i gorączkowo myślał, co ma zrobić. Amant nacisnął spust, pistolet zaczął się nagrzewać a Artur zadziałał instynktownie; z całych sił pociągnął drzwi kontenera, chcąc zapewnić sobie chwilową osłonę. Zapomniał jednak, że stoi w kałuży oleju. Zamiast ukryć się za drzwiami, przewrócił się i zakrył głowę rękami. Padł strzał a Artur ze zdziwieniem stwierdził, że jeszcze żyje. Spojrzał w kierunku klatki schodowej. Amant i stojący za nim oficer leżeli na ziemi i walczyli z Lordem Persivalem! Artur nie zamierzał marnować okazji, podniósł się na kolana i nie bacząc na śliski płyn próbował wstać. Nagle usłyszał świdrujący dźwięk z wnętrza otwieranego kontenera i w tym samym momencie w całym magazynie rozległ się donośny ryk.

- Ależ naprawdę nie musicie wstawać na mój widok. – Alistair podszedł do Amanta walczącego z kotem i podniósł pistolet. – Greviar, wyjaśnij mi proszę, dlaczego strzelasz do mojej załogi?- Zwrócił się do chudzielca.
- Złamał postanowienie układu – syknął oficer. – Miałem prawo go zastrzelić…
- Nie Greviar. – Alistair zabezpieczył broń i wsadził ją za pas munduru. –Przyleciałeś pięć godzin wcześniej, więc miałeś OBOWIĄZEK najpierw zatrzymać procedurę, a potem wezwać mnie. - Kapitan stacji pomógł wstać Arturowi, a następnie błyskawicznym ruchem złapał Lorda Persivala. – To, że wyciągnęliście tu broń, jest jawnym złamaniem zasad układu, wobec – Alistair zamyślił się przez chwilę,– drobnego pogwałcenia przez niewtajemniczonego. Greviar, myślałem, że masz więcej honoru…
- Odwal się od mojego honoru! - Greviar poczerwieniał z gniewu. – Co proponujesz?
Kapitan Alistair już otwierał usta by mu odpowiedzieć, gdy w całym magazynie niespodziewanie zgasło światło.
- Niech nikt się nie rusza – powiedział stanowczym głosem. - Za kilka sekund włączy się oświetlenie awaryjne. – Jednak pierwsze lampy zapaliły się dopiero po minucie, a po dwóch oświetlenie wróciło do normy. -Wracając do tematu, Greviar.- Alistair oparł się o barierkę. – Moja propozycja jest następująca: plombujemy kontener, zapominamy o sprawie, a za milczenie w sprawie złamania zasad dorzucasz nam trzy opakowania, które ja wybiorę.
- Alistair, czy cię pogięło? – skrzywił się Greviar. – Za tę prowokację to powinienem jeden odjąć od normalnej stawki. Poza tym – sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej niewielkiego pilota. – Wiesz, że jeżeli nacisnę ten guzik to moja załoga będzie tu w przeciągu dwóch minut…
- A wiesz że jeżeli ja nacisnę ten guzik – Alistair wyciągnął nieco większego pilota i położył palec na dużym czerwonym przycisku – włączę alarm przeciw pożarowy i przez najbliższe osiem godzin nie opuszczą strefy relaksacyjnej.
Oficerowie zmierzyli się wzrokiem.
- Blefujesz. - Greviar przerwał milczenie.
- Sprawdź mnie. –Wzruszył ramionami Alistair. –Poza tym, co zyskasz, że będzie tu cała twoja załoga? Pozabijasz nas? Obaj wiemy, że to byłby twój koniec.
- Dobra. – Greviar schował pilota do niewielkiej kieszonki przy pasie. – Dwa pojemniki i zapominamy o sprawie.
- Stoi. No młody. – Alistair zwrócił się do Artura. – Wstawaj z tej podłogi. Taka poza nie przystoi absolwentowi Akademii.
Artur zaczerwienił się i pośpiesznie wstał. Próbował stanąć tak, żeby szpecąca jego biały mundur, wielka brązowa plama była jak najmniej widoczna.
- No to skoro sprawa załatwiona. – Alistair spojrzał na niewielki czytnik danych. – Greviar, wyładuj mi siedemnasty i osiemdziesiąty pojemnik, my tymczasem pójdziemy uporządkować mundur naszego nowego towarzysza. – Rzucił z uśmiechem, podając Arturowi wyrywającego się Lorda Persivala.

Zanim Alistair i Artur weszli do brudnego korytarza prowadzącego do głównej dyspozytorni kapitan kroczył dumny i wyprostowany. W chwili gdy zamknęły się za nimi drzwi, odetchnął głęboko i przeczesał długie, siwe włosy. Miały lekko złotawy kolor, który sugerował, że kapitan był w młodości blondynem.
- Młody, muszę przyznać, że masz jaja – powiedział zapalając fajkę. – Zadzierać z najgroźniejszym przemytnikiem w promieniu dziesięciu skoków, choć pewnie nie miałeś pojęcia…
- To byli przemytnicy! – krzyknął nagle Artur, podrzucając Lorda Persivala w powietrze. Kot wylądował zwinnie, miauknął gniewnie i uciekł w głąb korytarza.
- … kim oni są. Owszem, najprawdziwsi – dokończył spokojnie kapitan zapalając fajkę staromodną zapalniczką.
Artur spojrzał na nią z zachwytem. Był to bardzo stary, bogato rzeźbiony model, jeden z ostatnich wykonanych z prawdziwego srebra i zasilanych naturalną benzyną. Takie cacuszko musiało kosztować fortunę.
- Ale przecież – odezwał się Artur, gdy już oderwał wzrok od mechanizmu. – Trzeba to zgłosić!
- Musiałbym zgłaszać niemal każdy cumujący tu statek – mruknął kapitan wypuszczając kłąb dymu.- Przesłanie informacji do najbliższego pnia trwa miesiąc, ze trzy tygodnie na ustalenie faktycznych danych statku i załogi, i kolejny miesiąc na odesłanie odpowiedzi. Ani się obejrzysz, a cała stacja roiłaby się od aresztowanych załóg. A potem ktoś by musiał eskortować ich do pnia.
- Czyli nic pan nie zrobi?
- Zanim odpowiem ci na to pytanie, musisz mi powiedzieć czy jesteś łajzą czy spryciarzem? – Kapitan spojrzał wymownie na Artura.- Choć już raczej znam odpowiedź.
- Ktoś mnie już o to pytał, ale mimo że słyszę to pytanie drugi raz, to nadal go nie rozumiem.
- Jak pewnie zauważyłeś ta stacja leży z dala od głównych tras komunikacyjnych – zaczął kapitan mentorskim tonem. – Generalnie, na służbę trafiają tu dwa rodzaje ludzi. Pierwsi z nich zostają tu wysłani przez przełożonych, jeśli nie wytrzymują tempa na większych stacjach. Mogą też sami prosić o przeniesienie, jeżeli szukają odrobiny spokoju, a nie chcą zmieniać zawodu. Ich nazywamy łajzami. Drugi rodzaj, cwaniacy, chcą tu się dostać za wszelką cenę i rozkręcić mały biznes na kontrabandzie. A więc Arturze, podejrzewam, że jesteś łajzą, czy mam rację? - Artur, po chwili namysłu, smutno skinął głową. Widząc ten gest, kapitan pokręcił głową. – Ależ absolutnie nie ma się czego wstydzić. Każdy dostaje tu czego chce. Mogę cię zapewnić, że jeżeli pragniesz spokoju, to będziesz go miał aż za dużo. Żeby tak się stało musisz zaakceptować jeden fakt; u niemal każdy kapitan staku ma coś na sumieniu. Czasem jest to tylko przemyt, czasem coś poważniejszego. Dopóki przestrzegają zasad nie pytamy o nic i nie zgłaszamy niczego do Pnia. Zasady przybliżę ci w czasie pracy.
Tak rozmawiając doszli do centralnej dyspozytorni. Mężczyzna, którego Artur zobaczył tu wcześniej wciąż spał. Obok niego stał spotkany wcześniej chudy blondyn i…
- Pracuje tu kolorak! - Artur spojrzał zafascynowany na niewielką istotę. – Zawsze chciałem któregoś spotkać!
- To na Akademii żaden nie wykłada?- Kapitan spojrzał zdziwiony na Artura.
- No skąd! Akademia leży ponad czterdzieści skoków od ich rodzinnej planety – Artur spojrzał na kapitana ze zdziwieniem. – A koloraki źle znoszą podróże przez bramy, powinien pan o tym wiedzieć.
- Kolorek, to prawda? – Kapitan podrapał się po głowie. – Bo jakoś nigdy nam o tym nie mówiłeś.
- Ja jestem nietypowy, bo nie choruję po skokach – rozległ się syntetyczny głos Kolorka. – Ale nie lubię latać daleko na urlop.
- No popatrz, człowiek się całe życie uczy! – roześmiał się kapitan. – No to Kolorka już znasz, ten wysoki chudzielec to Anton, nasz mechanik.
Przedstawiony blondyn wstał i podał Arturowi rękę.
- Łajza czy cwaniak?- zapytał kolejny raz.
- I tu muszę dopowiedzieć – wtrącił się Kapitan,– że nasz Anton jest trochę specyficzny. Jeżeli zada ci pytanie, to musisz na nie odpowiedzieć, bo nie powie nic więcej. Ponadto, jeżeli odpowiedzi na kolejne pytania będą sprzeczne, to obrazi się i nie odezwie przez jakiś tydzień.
- Cześć Anton – Artur uścisnął wyciągniętą dłoń – i odpowiedź brzmi: łajza.
Mechanik i kapitan uśmiechnęli się i prezentacja została wznowiona.
- Ten obdartus śpiący na krześle to Flacha. - Wskazał ręką chrapiącego mężczyznę. – Świetny człowiek o ile nie ma kaca albo nie jest pijany. Czyli jakieś trzy dni w roku. Resztę załogi poznasz w trakcie służby. A teraz wybacz, muszę zrobić przekazanie zmiany.
Przez następne kilka minut Kapitan Alistair słuchał, co wydarzyło się przez ostatnie osiem godzin. Flacha się nie odzywał, bo nie udało się go obudzić, więc Anton wyrecytował listę usterek, które udało mu się naprawić, a następnie części, które będzie potrzebował w najbliższym czasie. Po odprawie wspólnymi siłami zanieśli Flachę do transportowca. Dwadzieścia minut później stary statek zmienił się w kolejny jasny punkcik na tle czerni kosmosu, kapitan odwrócił się do nowego podwładnego i zaproponował chwilę relaksu przed pracą. Wsiedli do windy i przejechali dwa piętra, do strefy relaksacyjnej. Przed Arturem otworzyły się drzwi i znieruchomiał z wrażenia. Przed nim rozpościerał się najpiękniejszy ogród, jaki w życiu widział. Pod wielką przeźroczystą kopułą w kształcie ćwiartki sfery odtworzono zbocze wzgórza. Rosło na nim kilkadziesiąt gatunków drzew, od ziemskich sosen karłowatych, po bardzo rzadkie barrińskie igłowce. Pomiędzy drzewami rosło wiele mniejszych krzaków, wśród których ustawiono ławki, altany i marmurowe fontanny. Gdzieniegdzie, ukryty wśród zieleni stał automat z przekąskami lub napojami. Do wszystkich tych miejsc prowadziły wysypane drobnymi kamykami ścieżki, przecinające soczyście zielony trawnik białymi kreskami. Artur nie mógł uwierzyć, że całą, kilkuset metrowa powierzchnię pokrywała naturalna trawa! Do tego w strefie słychać było świergot prawdziwych, żywych ptaków, które wesoło skakały po gałęziach drzew lub latały pod kopułą. To wszystko było wspanialsze i bardziej okazałe niż strefy relaksacyjne na pierścieniu okołoziemskim! Kapitan widząc zachwyt w oczach Artura uśmiechnął się przyjaźnie.
- Chyba ci się tu spodoba.

Tymczasem, w czeluściach sekcji magazynowej myszkowało kilkadziesiąt niewielkich zwierzątek. Podczas zamieszania związanego z chwilowym brakiem światła, uciekły z kontenera przywiezionego przez Greviara i teraz systematycznie szukały przejścia do strefy mieszkalnej.
Ostatnio zmieniony pn 04 sie 2014, 12:15 przez Foalooke, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Hejka, wpadłem zobaczyć z czym tam myszkujesz po kosmosie. Niżej będą uwagi lub myśli, które mi przyszły podczas czytania. Pamiętaj, że i ja jestem amatorem, więc i popełniam błędy. Do uwag podchodź raczej ostrożnie. :)

Przy tak długim tekście bez akapitów mam zawsze ochotę coś popsuć. :evil:
Na dużym, stalowym okręgu wiszącym w kosmicznej pustce zaczęły migotać lampy ostrzegawcze. Lampy te były jedyną oznaką, że brama wciąż działa.
Niepotrzebne powtórzenie. Można zamienić na choćby Była to jedyna...

Drugą bramę też bym skasował.
z wielkim matowym wizjerem z przodu
domyślam się, że chodzi o swoiste szyby. Najsłabszy punkt statku?
W między czasie wyciągnął niewielkie zdjęcie drobnej, niebieskookiej brunetki o czarującym uśmiechu.
w międzyczasie. I niewielkie się powtarza. Tak przypadkiem znalazłem też tekst w sieci z przed roku.
Na samym szczycie znajdowała się strefa relaksacyjna, duży ogród, w całości przykryty przeźroczystą kopułą. Poniżej części administracyjnej, znajdowała się obszerna maszynownia.
W pierwszej chwili poczuł miłe zaskoczenie, ponieważ tu działały fotokomórki
ja bym raczej czuł ulgę, że cokolwiek działa.
Artur ruszył raźno przed siebie gdy niespodziewanie poczuł coś zimnego na plecach.
Przecinek
Tym razem ruch był tak zamaszysty że pojemnik z kotem w środku uderzył w stojący obok kontener
przed że przecinek
Lord Persival nie namyślał się długo. Z przeraźliwym miauknięciem pognał w głąb magazynu. Artur niewiele myśląc po pobiegł za nim, jednak gdy kot zeskoczył z kładki stracił go z oczu. Długie wołanie nie przyniosło żadnego rezultatu, Lord Persival postanowił zniknąć. To pewnie ze stresu, pomyślał Artur, szukając wyjścia, by sprowadzić pomoc.
Skasowałbym jednego z Arturów i pierwszego lorda. Przy dziwnym na czarno zaznaczonym, brakuje przecinka.
Pierwszym członkiem załogi stacji Barrin 4, którego spotkał był Anton „Ściana” Korolev
przed był przecinek

Osobiście nie lubię jak imiona czy nazwy powtarzaja się zbyt często. Drażni mnie to od zawsze. To ad krótkiego dialogu.
gdy zobaczył że przy stoliku ktoś siedz
Przecinek
Leciał na nim film przeznaczony wyłącznie dla dojrzałych widzów
Do jakiej grupy celujesz tekstem i językiem?
Znów masz blisko siebie Arturów
Zapewniała miejsce do życia i pracy dla dwudziesto osobowej załogi
dwudziestoosobowej

Drugiej rzeczy jakiej nie lubię w tekstach jest długi i nużący opis przeszłości. Właściwie to nie lubię zbytnich opisów w większości przypadków, a tu ich masz całkiem sporo. nie komentuje tego, bo są i tacy, którzy w nich gustują. i olbrzymia ilość nazwy rasy, blee.
Artura zamurowało, dopiero po trzech sekundach zdołał wyksztusić:
wykrztusić
Mimo że prace nad translatorami dla koloraków trwały już kilkadziesiąt lat, wciąż zdarzały im się drobne błędy w tłumaczeniu.
Koloraków
Pamiętasz że na naszej zmianie miał przylecieć nowy rekrut, zaraz po Akademii
Przecinek
- Tak – potwierdził kolorak.
Kolorak i powtórzenie zarazem
Artur zamknął główne drzwi i starannie je zablombował.
zaplombował
Szkoda że nie zdążysz się nauczyć że w książkach nie ma wszystkiego co potrzebne do życia
Przecinek i powtórzenie że
- Do ciężkiej cholery – ryknął dając upust frustracji – nie ruszać się kurwie syny!
Na pewno to miał powiedzieć?
- Nie Greviar
po imieniu dałbym przecinek
Poza tym, co zyskasz
a tu zbędny jak dla mnie
Zanim Alistair i Artur weszli do brudnego korytarza prowadzącego do głównej dyspozytorni kapitan kroczył dumny i wyprostowany.
Przed kapitan przecinek
jeden fakt; u niemal każdy kapitan staku ma coś na sumieniu
raczej tu i statku
- A wiesz że jeżeli ja nacisnę ten guzik
Olbrzymia ilość powtórzeń, chyba zwłaszcza "że" bo do tej pory lata mi ono przed oczami. Druga rzecz to interpunkcja.
Sam tekst. Przez jego większość nie umiem się nadziwić, że załogi żyją. Serio, bardziej realny wydaje mi się statek podwodny pełniący normalna służbę, mimo metrowej dziury. Niestety ja w scifi chce mieć realność lub takie jej pozory, bym był wstanie w nie uwierzyć. Oczywiście rozumiem, że ty masz raczej inne zamiary :)
Postacie? Pasują do wszystkiego, łącznie z nierealnością jak dla mnie. Ich zachowanie przyjmuję z lekko kpiącym uśmieszkiem. Pierwsze miejsce ma oczywiście kot. Chyba jedyna postać dla której czytałbym to dalej.
Kolejna uwaga. Z mojego punktu widzenia masz słaby początek. Na tyle, że zastanawiałem się czy dalej czytać. Gdybym nie pisał na bieżąco komentarza, odpuściłbym. Potem się trochę rozkręcasz.
Jak mówiłem nie lubię zbytnio opisowości. Zastanowiłbym się na twoim miejscu, czy wszystkie są niezbędne, czy nie ma takich, co nie dają nawet klimatu. Także informacje jak np: o rasie czy przeszłości bym proponował dzielić, dodawać po trochu.
Sam tekst ma ode mnie jakąś czwórkę na dziesięć. Punkt za kota.

Pozdrawiam i powodzenia :)

Zatwierdzona weryfikacja - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony pn 04 sie 2014, 12:14 przez Thug, łącznie zmieniany 1 raz.
-Może jak będę dużym chłopcem, ludzie będą mnie prosić o pomoc.
-Albo żebyś się przesunął.

3
Dzięki Thug :)

Powtórzenia i przecinki już poprawiam, nie na darmo dostałem pseudonim "morderca przecinków".
co do innych uwag,

- co do tekstu masz rację, o ile mnie pamięć nie myli tu jest nowsza wersja, po interwencji Osobistej Inkwizycji.

Jest jeden aspekt o którego rozwiniecie bym prosił, co sprawia że tekst wydaje się nierealny? Przyznaję że stację Barrin 4 sekundy dzielą od katastrofy ale powody tego stanu zostały podane nieco później.

Co do opisów - przyjrzę się im oczywiście, jednak Osobisty Inkwizytor i tak mnie męczy o każde kilka zdań pomiędzy dialogami.

Jeśli chodzi o kota, to dziękuje bardzo.

ktoś jeszcze ma może jakieś uwagi ??:)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron