Wszystkie komentarze sa dla mnie mile widziane, ale te pozytywne są milsze i bardziej mobilizujące.
-------------------------------------------------------------------------------------
„Alfa i Omega”
- Tato, tato! – zakrzyknął chłopczyk – Te łabędzie do nas podpływają. Zobacz! Jeden wyrywa sobie pióra.
Kilka łabędzi, para dorosłych z młodymi niespiesznie odpłynęło zostawiając na wodzie białe pióra z ogona. Falowały i błyszczały w lipcowym słońcu. Chłopiec wszedł do wody i wyjął je wybierając te największe, po czym spojrzał jeszcze w stronę łabędzi, ale blask słońca był zbyt silny żeby je dojrzeć. Kształty ptaków rozmyły się w błyskach słońca na jeziorze.
***
Mistrz Omega przychodził bez zapowiedzi, ale zawsze wczesnym popołudniem. Uważał, że to najlepsza pora do rozmowy. Przesiadywaliśmy w ogrodzie lub w moim pokoju w zależności od pogody. Często powtarzał, że uwielbia naturę i wydaje mi się, że dlatego często milczał. Jak się noszą mistrzowie? Omega preferował niewinność bieli i nadzieję błękitu, więc i tym razem przyszedł w koszulce i dżinsach. Nie ściągał butów, ponieważ także i mnie denerwował ten małostkowy, pozbawiający dostojeństwa zwyczaj.
- Witam, co słychać? – odezwał się Omega. Jego przywitanie zawsze miało metafizyczny wydźwięk. Potoczne zwroty brzmiały autentyczną wibracją, żadnego uczuciowego fałszu.
- Nudzę się i lenię, czekałem... a raczej miałem nadzieję, że przyjdziesz – powiedziałem.
- Słuchaj Alfa, przyniosłem coś. Coś, co ma dla mnie dużą wartość – powiedział i podniósł koszulę. Pod nią miał zatknięte o pas spodni duże białe pióro.
- Pióro? – zapytałem wymownie.
- Tak, pióro. Zwykłe pióro łabędzia – wyjął pióro i wodząc za nim wzrokiem położył na stoliku.
- Hm, i co? No jak ono jest dla mnie to dziękuję – chwyciłem za pióro i spojrzałem z bliska. Było rozklejone i rozczapierzone, zakurzone i właściwie nie białe, a szare.
- Kiedyś opowiem Ci historię tego pióra.
Omega poszedł sobie, ale chcąc być szczery to właściwiej byłoby powiedzieć odszedł. On nie przychodził, ale zjawiał się. Także odchodził, gdy uznawał za stosowne. Nic w nas się nie zazębiało, nie trzymaliśmy się słów. Lotna relacja prowadziła swoją grę krętym szlakiem motywów i sytuacji. Od przypadku do przypadku, lecz była to relacja lustra i obiektu. Gdy ja byłem żwawy to on był nieruchomym lustrem. Ja poruszałem się, ale w nim poruszało się tylko moje odbicie i pomimo takiego stosunku nie mieliśmy wspólnych cech.
Ten dzień nie był taki najgorszy. Bóle nie były nasilone. Natomiast noce były ciemne i wodniste. Ciemność jest wilgotna, a jasność sucha. Nieprzespana noc jest cierniem a słoneczny dzień lotosem nad bagnem. Brzask rozdziera dwa światy zostawiając wąską szczelinę na strach i neurozę. Wąska fuga choroby poszerzała się z każdym dniem. Nie było radości w obserwowaniu jak wszystko, co żyje, budzi się do nowego dnia. Otwierają sklepy, auta hałasują, ptaszki śpiewają, blask świeżości poranka jest także mrugającym oczkiem śmierci. Łagodne przejścia mają tylko ci, co dobrze spali lub ci, którzy mówiąc „jutro”, zaplanowali cały następny dzień, czyli całe swoje życie. Kontinuum osiągane jest olbrzymim energetycznym kosztem, za które nie zapłacisz czekoladą. Sen to najlepsze lekarstwo, ale ja nie chciałem przesypiać życia. Chciałem czuć życie o poranku każdym niewyspanym nerwem i być jak wampir, który patrząc w słońce nie widzi miłości a paraliżujący strach.
Obcość galaktyk.
Mistrz Omega ostatnio przychodził częściej niż można było się tego spodziewać. Tego południa słońce było w zenicie i osuszało mój rozstrojony umysł. Moja solarna połowa kontrastowała z jego, także niewyspaną, księżycową stroną. Dobrze wszystko znosił, dlatego gdy usiedliśmy w fotelach mieliśmy też chwilę na dostrojenie. Po chwili rzekł.
- Jesteś już blisko? – zapytał.
- Nie wiem – odparłem -,wiem, że jestem głęboko. Co mnie tam czeka? – zapytałem.
- Nie powinienem się mylić, tylko, że u mnie To przyszło za dnia. Wkrótce się dowiesz – powiedział Mistrz.
- Wiesz Omega, ja się nie boję, jestem gotowy, już chyba nie długo.
- Nie ma rady ani kierunku, Alfa, tam nie prowadzi żadna droga, ale jest wskazówka.
- Jaka?
- Musisz znaleźć motyw.
Nie każdy zauważa, że kojące słońce szybko kończy swój obieg znikając za horyzontem. Może byłem chory, bo nigdy nie podziwiałem wschodów tylko nostalgiczne, pełne tęsknoty zachody. Lubiłem sytuacje, gdy księżyc i słońce widnieją na niebie jednocześnie. To połączenie dwóch stron, ciemnej i jasnej, niwelacja przeciwieństw. Solarne i lunarne kanały łączy ta szczelina, która daje o sobie znać zaraz po przebudzeniu. Na pewno istnieje coś, co wypełni tę przepaść, tę rozpadlinę.
Tej nocy leżąc na łóżku czułem jakby jedno oko odwróciło się do środka. Obserwowałem serce i nerki. Nerki były puste od żaru. Niesamowita gorączka, płuca ledwo nawilżone, język zaschnięty. Rozumiałem, co mają na myśli Chińczycy mówiąc, że ryż ma głowę w ogniu, a nogi w wodzie. Łóżko falowało jak nagrzane powietrze nie dając zasnąć. Zamiast snów nadciągały duszne fatamorgany. Potrzebowałem Mistrza.
- Mistrzu – pomyślałem - ,mogę stworzyć z tobą wewnętrzny dialog, to nie jest trudne.
- Co tam, Alfo? – odezwał się w moich myślach mistrz.
- Jest jakaś nauka o tym, do czego dążę?
- Ani przez chwilę nie wolno Ci myśleć naukowo, nauka będzie tylko przeszkodą i zatruciem.
Ostatkiem sił podniosłem się z łóżka i usiadłem na jego brzegu. Na stoliku obok spostrzegłem pióro. Było całkiem białe w tym świetle z ulicznej latarni. W oddali świeciło się światło w oknie. Widać ktoś także nie spał. Zmęczony myśleniem wstałem i wolno podszedłem do okna. Nie był to dzień, a także ta noc nie była zwykłą nocą. Zatraciłem się w czasie. Na przemian fale chłodu i przyjemnego ciepła uderzały o brzeg mojego udręczonego ciała. Nagle nie czułem lęku przed nadchodzącym dniem. To był ten moment. Spojrzałem na pióro raz jeszcze i chwyciłem ręką, a wilgotna i ciepła fala wypełniała powoli rozdarte wnętrze. Motyw łabędziego pióra podtrzymał ostatek sił i fala dotarła do głowy i oczu. Strumienie kojące nerwy przepływały od stóp do głowy, z góry na dół i z dołu do góry. Zanurzony w Tym, oddychałem jak ryba w wodzie. Pewnie istnieją ryby świadome oceanu. Ja byłem świadomy Mistrza. Obejmująca nowa forma przybrała świetlistą postać.
- Teraz Cię widzę Mistrzu Omego – pomyślałem w duchu.
Wizyta Mistrza nad ranem nie była dla mnie zaskoczeniem. Powitałem go radośnie i lekko zmęczony.
Usiedliśmy i przez chwilę porozumiewaliśmy się ciszą. Nie czekałem aż coś powie tylko pierwszy zacząłem mówić o swoim doświadczeniu oraz o swoim aktualnym stanie. Mistrz Omega tylko uśmiechał się z zadowoleniem, po czym wolno składał słowa.
- Świetnie, że ci się udało, Alfo – powiedział.
- Co to było? – zapytałem
- Wiesz, dałem Ci to pióro jako symbol, czasem szczegół i zbieg okoliczności tworzą motyw, który na zawsze zapamiętasz. To był dar natury, podarunek tak jak mnie kiedyś łabędzie podarowały swoje pióra.
- To metamorfoza?
- To, co widziałeś, to byłeś ty sam, oglądałeś samego siebie. Ja jestem lustrem, które tylko przechadza się to tu, to tam, a ty się w tym przeglądałeś. Teraz masz spokój i luksus, bo już mnie nie potrzebujesz. Możesz stać o własnych siłach.
***
Na chwilę przed świtem mgła unosi się znad jeziora, pająki i muchy spijają rosę z trzcin nad brzegiem. Coraz głośniej skrzeczą ptaki. Łabędzie wyciągają głowy spod skrzydeł i długim rozpędem zrywają się do lotu. Rechot zimnych żab wychodzi z cienia ogólnej tonacji. Wschodzi ogromne słońce oświetlając dźwięki natury. Fuga snu i jawy zgrzyta w odbiciach fal tworząc niewielką przestrzeń wglądu. Lekki wiatr wnosi niepokój. Podziwiają naturę wszyscy, którym brak było snu. Zawitała dzikość nieukojona, obca i żywa modlitwa do światła i ciepła.
Mały chłopiec z łabędzim piórem w ręku siedzi na osuszanej słońcem trawie. Upuszcza pióro i mówi do swojego taty:
- A dlaczego te łabędzie wyskubały swoje pióra?
Alfa i Omega
1
Ostatnio zmieniony wt 18 mar 2014, 22:21 przez major sedes, łącznie zmieniany 2 razy.