Nocna panorama Neapolu rozszczepiała się na dwie części. Granicę pomiędzy lądem a Morzem Tyrreńskim wyznaczała stara pinia o rozłożystej koronie, przysłaniająca wygięte w uśmiechu wybrzeże z plażami okrytymi jasnym piaskiem, miłym i bezpiecznym dla stóp turystów, przechadzających się po nich wieczorami.
Na lewo od opadającego z kory pnia, w zgęstniałej miejskiej przestrzeni, paliły się migoczące światła, przysłaniane ruchem samochodów i ludzkich sylwetek, poruszających się w oknach.
Po prawej niewidoczna w ciemnościach tafla morza – spoglądając przez okno, mogłem ją sobie wyobrazić, dobrze znając ten widok, skąpany w świetle dnia – falowała lekko, nieprzerwanie uderzając o linię brzegu, gdzie puste muszle skorupiaków i fragmenty wodorostów zapadały się w wilgotny piasek. Na horyzoncie, nad krajobrazem spotykającego się z morzem kontynentu, czuwał budzący grozę Wezuwiusz.
W mroku spowijającym hotelowy pokój, wyszukałem po omacku włącznik niewielkiej biurowej lampki. Głowa urządzenia błysnęła, rzucając chorowity snop światła.
Kobieta leżąca na boku, poruszyła się niespokojnie. Łóżko zaskrzypiało, a kołdra zsunęła się, odsłaniając nagą pierś. Upewniony, że łuna nie pada na wezgłowie, obojętnie przyjrzałem się brodawce, ciemnej niczym grudka węgla, opadłej poniżej granicy wyznaczającej czas przed i po urodzeniu dziecka.
Łupało mnie w skroniach od nadmiaru wypitego alkoholu. Podczas krótkiej drzemki otrzeźwiałem na tyle, żeby odzyskać władzę nad umysłem, ale ciało nadal poddawało się otępieniu. Westchnąłem świadomy, że łupanie jest tylko przedsmakiem bólu głowy, który dopadnie mnie nad ranem.
Zamrugałem energicznie, odpędzając resztki mgły zasnuwającej oczy i dokładnie obejrzałem naszyjnik, spoczywający na biurku. Miał kształt półkola i przywodził na myśl szerokie kolie w stylu egipskim. Na pierwszy rzut oka wydawał się zrobiony ze złota i szlifowanych turkusów, ale ujęty w dłoń okazał się zbyt lekki. Obróciłem go kilkakrotnie, obserwując, jak odbija światło. Blask był jaśniejszy, pozbawiony iskry. To upewniło mnie, że naszyjnik wykonano z czerwonego mosiądzu. Bezwartościowa błyskotka.
Przeszukałem porzuconą przy drzwiach torebkę. W portmonetce prócz kart kredytowych, znajdowały się pomięte rachunki i nieważny bilet do opery. Nie znalazłem żadnej gotówki. Delikatnie wysypałem zawartość torebki na podłogę: dwie szminki, puder, notatnik w czarnej oprawie oraz jedwabny szal z zaplątanym weń wisiorem. Wysupłałem łańcuszek z materiału i obejrzałem zawieszony na nim krzyż. W miejscu, gdzie zwykle umiejscowiona jest ociekająca krwią głowa Chrystusa, znajdowało się szeroko rozwarte oko.
Wisior, w przeciwieństwie do naszyjnika, był wykonany ze złota i przywoływał mgliste wspomnienia, które uświadamiały mi, że gdzieś już widziałem podobny symbol. W niejasny sposób wiązałem go z okresem swojego dzieciństwa, może wczesnymi latami dorosłości.
Zebrałem resztę rzeczy i z powrotem wrzuciłem do torebki, zabierając krzyż, który postanowiłem zatrzymać. Nagi usiadłem przy biurku i z zamkniętymi oczami dłuższą chwilę masowałem skronie. Nieznośny łupiący ból nie zmniejszył się ani trochę, więc wreszcie dałem sobie spokój. Zastanawiałem się, czy w pokoju jest może butelka czegoś mocniejszego i czy drink uśmierzyłby cierpienie, ale po namyśle zrezygnowałem także z tego pomysłu. Raz jeszcze spojrzałem za okno w nieprzeniknioną czerń, pod którą kryły się ryby i nieodkryte jeszcze stworzenia, pływające w najtrudniej dostępnych głębinach Morza Tyrreńskiego.
„Czy na pewno żyje tam coś, czego jeszcze nie odkryliśmy?”, pomyślałem. „Mam nadzieję, że tak. A co jeśli nie?”. Zasmuciło mnie postrzeganie morza jako czegoś, co przebadaliśmy i zrozumieliśmy.
Postanowiłem na jakiś czas ograniczyć gin z tonikiem i whisky z wodą sodową. Od nadmiaru alkoholu robiłem się miękki.
Patrzenie w ciemność usypiało mnie. Otępienie nasiliło się, więc aby je przezwyciężyć, przeniosłem spojrzenie na rozświetlone zabudowania, ciągnące się wzdłuż wybrzeża i dalej w lewo, gdzie według mojej orientacji, znajdowała się klaustrofobiczna dzielnica hiszpańska.
Rzadko powracałem myślami do Quartiere Spagnoli. Nie odwiedziłem rodziców od blisko trzech lat. Prawie zapomniałem już, jak to jest żyć w czworo w mieszkaniu o metrażu kartonowego pudełka. Spojrzałem na gumkę do włosów, rozciągniętą na nadgarstku i pomyślałem o siostrze. Czy mogła jeszcze żyć? Czy to możliwe po tylu latach?
Kobieta obróciła się na plecy, odsłaniając drugą pierś. Niechętnie otworzyła oczy i z pomrukiem niezadowolenia natychmiast je zamknęła.
Kilkakrotnie zacisnąłem krzyż w dłoni. Jego kanciaste ramiona boleśnie wbiły się w palce, co uznałem za przyjemne, podobne do mocnego masażu tępymi, drewnianymi szpikulcami. Dłonie puchły mi od niesłabnącego śródziemnomorskiego upału, jaki od półtorej tygodnia torturował Neapol oraz całą Kampanię. Swoje robił także codzienny dzbanek kawy, bez którego od dawna nie mogłem się obejść, jeśli chciałem normalnie funkcjonować i nie przesypiać całych dni.
„Nie mam nawet trzydziestu lat, a czuję się zużyty jak podeszwa”, pomyślałem.”Życie zrobiło się takie nudne”.
Wisior budził we mnie ciekawość. Uznałem, że warto byłoby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Powróciłem myślami do dzieciństwa, które we wspomnieniach odnajdywałem jako szczęśliwe.
- Piotr? – wymruczała Camilla. Nie był to jeden z tych seksownych dźwięków budzącej się kotki. Wręcz przeciwnie. Mało kuszący, lekko zachrypły głos oszołomionej i wciąż nietrzeźwej osoby.
Wsparła się na łokciach i mrużąc oczy rzuciła mi skołowane spojrzenie. Odpowiedziałem jej ziemnym uśmiechem. Była w takim stanie, że równie dobrze mógłbym pokazać język. Nawet by się nie zorientowała.
- Masz może papierosy? - zapytałem. - Moje się skończyły.
- Sprawdź w torebce – odpowiedziała. - Co się dzieje? Dlaczego siedzisz nagi przy biurku? Chodź tutaj i przytul mnie.
Noc była gorąca, a pokój nie posiadał klimatyzacji. Poczułem niechęć na samą myśl o wzięciu kogokolwiek w ramiona. Skórę miałem rozpaloną i mokrą od potu. Mimo to położyłem się obok i objąłem ją.
- Sprawdziłem. Nie ma w niej papierosów. Ale znalazłem ten krzyż. Mam wrażenie, że gdzieś go już widziałem.
- Grzebiesz w moich rzeczach? - Oczami pełnymi bólu spojrzała na podrygujący radośnie wisior, który zwisał z mojej dłoni. - Zaschło mi w ustach. Zabiłabym za szklankę wody.
Wstałem i napełniłem kryształową szklankę wodą z karafki. Podałem ją Camilli.
- Co to za symbol? Ten krzyż z okiem – zapytałem, gładząc jej ramię.
- A jakie to ma znaczenie? - odparła sucho.
- Daj spokój.
Zaśmiała się krótko. W jej głosie nie było wesołości, raczej poirytowanie i gorycz.
- Wisior należy do mojego męża.
- W takim razie chciałbym wiedzieć, kto jest twoim mężem, Camil - szepnąłem jej do ucha.
- Cóż... – zrobiła długą przerwę, podczas której spoglądała do wnętrza na wpół opróżnionej szklanki wzrokiem kogoś, komu jest wszystko jedno. - W innych okolicznościach nie pisnęłabym nawet słówka, ale teraz nikt nie potrafiłby zepchnąć go w większe bagno niż to, w którym znajduje się obecnie. Mario Palizzolo. Znasz to nazwisko?
- Ten milioner od maszyn budowlanych?
- Ten bankrut – sprostowała. - Mario Palizzolo tonie w długach. Nie ma nic. Jestem żoną nędzarza. - Powiedziała to z taką odrazą, jakby okazało się, że jej mąż ma czyraki na pośladkach i to ona będzie musiała je wyciskać, bo Mario nie ma na lekarza. - Musieliśmy zastawić moją biżuterię. Zostało mi tylko futro i może dwadzieścia milionów lirów na kartach kredytowych. Żałuję, że urodziłam mu dziecko. Gdyby nie ono miałabym jeszcze figurę. A tak odchodzę z garścią ochłapów i obwisłymi cyckami.
- A krzyż? - naciskałem.
- To znak -wyjaśniła po krótkim namyśle. - Symbol klubu dżentelmeńskiego albo innego stowarzyszenia dla bogatych. Każą nazywać siebie Rycerzami św. Januarego. Słyszałeś kiedyś większą bzdurę? - prychnęła.
- Rycerze św. Januarego? - powtórzyłem. Ponownie mignęło mi przed oczami mgliste wspomnienie. Musiałem gdzieś o nich słyszeć i to w niezbyt dobrym kontekście. Poczułem się nieswojo.
- Mhm – przytaknęła, a później przełknęła ostatni łyk wody, odstawiając szklankę na szafkę przy łóżku - Mario mówił, że to zgraja nawiedzonych świrów, którym od nadmiaru zer na koncie pomieszało się w głowie. Trzyma się ich, bo podobno wiele mogą, ale ze spotkań wraca poddenerwowany i wystraszony, jakby działy się tam jakieś podejrzane rzeczy.
- Gdzie się spotykają?
- Nie wiem. Mario nigdy mi tego nie mówił. Poza tym niewiele mnie to interesowało – powiedziała i ciężko opadła na poduszki. - Muszę się jeszcze przespać. Będziesz tutaj, gdy się obudzę?
- Oczywiście, Camil – skłamałem, gładząc ją po włosach.
Przymknąłem oczy i westchnąłem głęboko. Minęło kilkanaście minut nim zasnęła, a jej oddech stał się spokojny i miarowy. Spędziłem ten czas na rozmyślaniu o krzyżu oraz stowarzyszeniu, którego był symbolem. Później bezszelestnie wstałem, założyłem ubranie i podniosłem z sofy szaro-białe futro z gronostai. Znałem pasera, któremu mógłbym sprzedać je za zadowalającą sumkę.
Camilla odchodząc nie zabrała ze sobą dziecka. Nie wyniosła pod pachą swojego chihuahua. Spakowała futro i karty kredytowe. Bez wyrzutów sumienia zamknąłem za sobą drzwi z krzyżem w kieszeni i znaczną częścią majątku Palizzolo, przerzuconego przez ramię.
Neapolitana: Początek
1
Ostatnio zmieniony pn 10 mar 2014, 22:16 przez chilipouder, łącznie zmieniany 2 razy.
Strona autorska: http://mateuszskrzynski.wordpress.com