16

Latest post of the previous page:

Niekoniecznie trzeba zmieniać narrację, jest kilka innych opcji, ale długo by stukać w klawisze, a ja jestem zmęczony i po paru piwach :) Jak będziesz chciała o tym pogadać, to możemy kiedyś na skype.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

17
Usłyszałem, siedź, tu, na dupie.
Pomyślałem warto.

Wczoraj Przeczytałem teksty.
"Zastanów się. Zrażasz do siebie wszystkich."

Dziś wróciłem:

Georg był inny. Szczupły i niewysoki, cały w czerni rozjaśnianej połyskiem ćwieków i łańcuchów, spoglądał na nas z pobłażliwym uśmiechem lekko podbarwionym ironią.

"Czerń rozjaśniona. Ćwiekami i łańcuchami. Pobłażliwym uśmiechem. Podbarwionym ironią."

***

Moje wyobrażenie o profi-portalu. I weryfikatorach.
Rubia, wybacz, trafiło na Ciebie, ale nie o Ciebie chodzi, a tym bardziej Twój tekst.
A o, takie tam...

Dlaczego sobie to robię?

Bo mi nie zależy.

EDIT: Nie wulgaryzujemy. Twój post nigdy nie leżał koło czegoś, co można nazwać "konstruktywną krytyką". Po co piszesz, skoro Ci nie zależy? Nam nie zależy na rozszyfrowywaniu Twoich wywodów, o! Proszę o ogarnięcie własnych myśli. - Er.
Ostatnio zmieniony pt 29 lis 2013, 23:39 przez Gość, łącznie zmieniany 2 razy.

18
Navajero: bardzo chętnie się dowiem, jak włożyć strój maskujący kobiecość, bo już myślałam, że będę musiała przybrać męski pseudonim. Wtedy zostałabym zaliczona do grupy Jacyków, Zień & consortes i nie wiem, jakby to wpłynęło na moją tożsamość. Dzięki :)

Gebilis: jeśli chodzi o to, co nazwałaś erudycją, to ja z tego nie zrezygnuję. Sorry, ale nie. Kiedy czytam literaturę hiszpańską, niemiecką czy jakąkolwiek inną, też trafiam na informacje o ludziach i wydarzeniach, o których nie mam pojęcia. I wcale nie rzucam się, żeby sprawdzać, przyjmuję, że bohaterowie żyją w świecie, który nie jest mi znany w 100%, i tyle. Moi bohaterowie mają określoną profesję, to narzuca pewien krąg odniesień, żyją między Wiedniem a Rzymem, nie jest to wielka egzotyka, jak trzeba będzie, to można dodać przypisy do pewnych nazw czy pojęć (protesty przeciw balom w Operze), ale davula i portatywu nie zamienię na gitarę i perkusję, bo nie widzę powodu.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

19
Niezupełnie się zrozumiałyśmy, albo niezbyt jasno wyłożyłam, co myślę.
Nie chodziło mi o zlikwidowanie "trudnych słów" - a o ich dopasowanie do poziomu czytelnika. Podanie ich w formie łatwej do przyswojenia. Przypisy, nawiasy czy inne wyjaśnienia, ale ułatwienie czytania a nie stawianie zapory. Opowiadanie to nie ksiazka naukowa - lepiej spłycić niż utrudnic odbiór = ale to uwaga tylko na marginesie, a nie zarzut.
Druga sprawa Jacyków - jestem po lekturze "Magla towarzyskiego" i takie porównanie, co nie oznacza nic innego jak = zniewieściały facet, bez podtekstów :)
Co do spraw męsko - damskich także chciałam polecić ci "Navajero", ale nie chciałam pchać się przed szereg - on ma w tych sprawach świetne wyczycie - w stronę męską, jak by co.
A poza tym chciałam pomóc, a nie ganić :(
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

20
gebilis pisze:A poza tym chciałam pomóc, a nie ganić :(
Ależ gań, ile chcesz, przecież teksty wrzuca się nie tylko po to, żeby przeczytać coś miłego :)

Dla mnie rzeczywistą zagwozdką jest to pogodzenie narracji w pierwszej osobie z męskim punktem widzenia, do którego nie mam wrodzonych predyspozycji.

A jeśli chodzi o czytelników - można napisać na tylnej okładce, że bohaterowie ukończyli Konserwatorium Wiedeńskie. Wtedy ci, których to nie odstraszy, będą mieli pretensję, że nie piszę o Wiedeńskich Filharmonikach. W końcu, pierwsza orkiestra symfoniczna na świecie ;)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

21
Dorzucę się do puli. Przede wszystkim – i to będzie tłustym drukiem - dajesz, rubio przyjemność obcowania z porządnym, porządnie napisanym tekstem. Do diabła z artyzmem, tu jest uczciwe rzemiosło, co stanowi wartość autoteliczną, trzygwiazdkowy rarytas w barze z fastfoodem. Zawodowo napisane – tak! tak chciałoby się (nieco kolokwialnie) powiedzieć.

Zatem można prześliznąć się nad podstawami warsztatowymi, jest maleńki ortograf, jakieś przecinki, niepotrzebna kombinacja z czasami, gdzieniegdzie szyk, drobniutkie – a brakujące tu i ówdzie - dopowiedzenia zaimkiem, w gruncie rzeczy daje się przyjąć, że nawet korektor na chleb by nie zarobił.

Pozostają te wyżej numerowane poziomy oceny, oparte w dużej mierze na indywidualnych odczuciach, wrażeniach, smaku, gdyby dało się je ubrać w jakieś zalecenia (nie przewiduję, żebym potrafił), to mielibyśmy do czynienia z robotą redaktorską i to przyzwoitego kalibru.

1.Rzecz jest napisana niezwykle klasycznie, gdyby określenie „oldskulowy” było w powszechnym użyciu względem Prousta, Manna czy Flauberta, pasowałoby jak ulał i do Ciebie. To taki sposób pisania: szeroki, z oddechem, z namysłem, z tłem, szczegółami w kolorach, dźwiękach i zapachach. Epicki – tym razem poza jakąkolwiek ironią.

Sam w sobie niezwykle urodziwy, rzecz w tym, że mnie nie bardzo pasuje do tematyki i czasu – opisu młodości i to młodości targanej wielkimi namiętnościami, z tymi związanymi z muzyką na czele.

Oczywiście, mam do czynienia ze wspomnieniem, snutym z jakiejś perspektywy czasowej i ludzkiej, która pozwala inaczej widzieć wydarzenia składające się na własne życie, towarzyszące im okoliczności i całe tło, jednak pierwszoosobowa narracja w rzeczywistości nigdy nie jest tak uporządkowana, chronologiczna, odmierzana metronomem czasu.

Z ciekawości obejrzałem sobie, co ma do powiedzenia Milo Kurtis o „Osjanie”. Wiem, nie ten kraj, nie ci bohaterowie, nie ten ustrój, nie te czasy, ale…cóż, istota przeżywania młodości i spojrzenie na świat przez pryzmat granej, robionej muzyki (jak ona by nie była) pozostają podobne, niezależnie od epokowego kostiumu. A narracja Mila ma ten walor autentyczności, jest pełna pętli czasowych i dygresji.

Co zresztą jest charakterystyczne dla wszelkich opowieści o czasach wzrastania, emocje przebijają się przez bagaż lat, indywidualna pamięć porządkuje po swojemu, to powoduje, że jedne wydarzenia są przez narratora omawiane szczegółowo, inne kwitowane zdawkowym napomknięciem, a całość nie układa się równomiernie na osi czasu.

U Ciebie wszystko jest po kolei, szczegółowo, ze sporym nadmiarem w opisach. Mam podobne wrażenia, co gebilis, ich część dałoby się wyciąć, skrócić, zagęścić – bez szkody dla całości, za to z innym sposobem konstrukcji opowieści.

2.Odkobiecość narracji. Ona się jakoś wiąże z tym, co napisałem powyżej o klasyczności.

Wcale (moim zdaniem) nie tu:
„Wreszcie za pieniądze zarobione na festynach kupiłem sobie we Flexie skórzaną kurtkę i parę podkoszulków z nadrukami Agnostic Front.”
gdzie pojawia się charakterystyczny dla młodego człowieka motyw wyrażania tożsamości (najczęściej powiązanej z przynależnością gdzieś, do czegoś) za pomocą ubioru.

I nie w opisie miłości Georga i Renaty, ten fragment balansuje na granicy postrzegania świata przez obie płci i jest po prostu ładny.

Ale na przykład tu:
„…cały w czerni rozjaśnianej połyskiem ćwieków i łańcuchów”, (gdzie jest ZA ładnie, zbyt poetycko),

tu:
„…który na ciemnobłękitny podkoszulek założył rozpiętą srebrzystą koszulę z wywijanymi rękawami”, (na Boga, przypominam o teorii dotyczącej postrzegania barw przez facetów – są trzy kolory: czarny, fajny i pedalski – i dotyczy to całego podgatunku, również tych wrażliwych :-) )

tu:
„…przyniosły w rezultacie całość spójną i czystą, jak pierścień toledańskiego złotnika”, (zgoda, MÓGŁBY tak powiedzieć, opisując zachwyt nad obrazem w muzeum – artysta przecież – ale nie w odniesieniu do roboty, którą wykonuje)

czy tu:
„Tego jeszcze nie widziałeś, spójrz, te lśniące ścieżki na policzkach to na twój benefis” (rany, gość po prostu płacze!)

I na pewno tu:
„Pił niewiele piwa, dużo więcej wódki, zamiast skrętów ze słodkawo pachnącym zielem wyjmował – już tylko dla siebie – lufkę z drobniutkimi bryłkami, białymi albo barwy karmelu”,
(gdzie odkobiecość łączy się z epickością, facet by to skwitował krótko – zamiast jarać razem z nami marychę, zaczął indywidualnie pobierać hasz, używając do tego wygiętej fantazyjnie fifki. Czy jakoś tam, ale bez zbędnych kwiatostanów :-) )

3. Emocje. A właściwie ich brak. A właściwie to nawet nie to – raczej sposób, metoda, w jaki się z nimi obchodzisz . Znowu powołam się na gebilis – napisała o kolorowych bańkach, mnie czytanie Twojego tekstu od samego początku kojarzy się ze spacerem po francuskim ogrodzie.

Piękne formy, regularne, symetryczne kształty, wymyślne labirynty z żywopłotów i alabastrowy chłód posągów o klasycznych proporcjach, podziw, ale żadnego drgnięcia serca, zaangażowane tylko – oczy i umysł. Emocjonalności w narracji tyle, co kot napłakał, a jeśli jest, to skonwencjonalizowana do bólu, zamknięta w ramy konstrukcji.

Tam, gdzie narrator komentuje squot i muzyczne zainteresowania Georga, nie pojawia się zjadliwa ironia, choć się o nią prosi, jest co najwyżej delikatne odęcie ust, „spierdalaj” Renaty na tle wcześniejszej opowieści razi sztucznością, scena stypy zmienia się w podręcznikowo steatralizowane, romantyczne „Dziady”.

Dramatyczny potencjał rozmywa się w literackiej kreacji, w majestatycznym przesuwaniu się postaci i wygłaszanych przez nie – śmiertelnie poważnych – kwestiach, młodzieńczy bunt opisany jest, jak w sprawozdaniu z socjologicznej obserwacji uczestniczącej, gdzieś uciekły, schowały się: radosne rozhukanie, wygłupy, sięganie gwiazd czy pseudointelektualne rozmowy w pijanym widzie na dogorywającej imprezce po udanym koncercie.

Żadnego kontrapunktu do powagi narracji, choćby w postaci otrzeźwienia, które uzyskuje się po latach, a który pozwala wygłosić tekst – „Aaaa, młody był człowiek i głupi, to i głupoty się robiło”.

To wszystko ma swoje konsekwencje po stronie czytelnika. Zamiast się cieszyć, wkurzać, kląć, zastanawia się, jakiego narzędzia używa ten cholerny ogrodnik, żeby poprzycinać tuje w formę tak regularnych ostrosłupów. Chłód. Zimno. Nie jestem pewien, czy na pewno o to chodziło.

rubio, uważnie czytam wszystkie Twoje komentarze, oraz posty w werowych tematach i według mnie pod względem filtrowania emocji przez umysł jest dużo wspólnego między nimi a Twoim osobistym, literackim wcieleniem.

Przez to mam nieodparte wrażenie, że w niniejszym tekście jest co najmniej tyle bohatera, co Ciebie. Z jednej strony – źle, bo wypadałoby nadać osobny, indywidualny rys temu, co się pisze (bo pisze się o różnych rzeczach), z drugiej – dobrze, bo jest spójność i stylistyczna podstawa, zatem coś, za czym gonią – na ogół bez powodzenia - różni pisarczykowie (copyrights Filip).

Tak więc w odniesieniu do tego aspektu pozostaję w niejakim dylemacie, jego rozstrzygnięcie pozostawiając na czas, kiedy będzie można wziąć do ręki Twoją – już wydaną – książkę.

Zatwierdzam jako weryfikację. :) dorapa
Ostatnio zmieniony sob 28 gru 2013, 16:44 przez Leszek Pipka, łącznie zmieniany 2 razy.

22
Auć... Iluż to rzeczy można dowiedzieć się o sobie, wrzucając taki kawałek na Wery... Nie spodziewałam się, naprawdę ;)
Leszku - bardzo dziękuję, że tak uważnie przeczytałeś mój tekst. Dziękuję za uwagi miłe, a za te krytyczne - tym bardziej.
I parę takich uwag do uwag - nie będę pisała szczegółowej polemiki, chociaż krytykę traktuję poważnie.
Leszek Pipka pisze:(na Boga, przypominam o teorii dotyczącej postrzegania barw przez facetów – są trzy kolory: czarny, fajny i pedalski – i dotyczy to całego podgatunku, również tych wrażliwych )
Przypominam, że są jeszcze malarze :)
Mój narrator nim nie jest, zgoda, lecz kiedy się gra muzykę średniowieczną i renesansową, to trzeba mieć rozeznanie w obrazach. To są faceci, którzy mogą wyglądać TAK:

Bo się wzorują na minnesingerach. O, takich:
http://commons.wikimedia.org/wiki/File: ... uselang=pl
Nie da rady, będzie trochę o strojach, kolorach, detalach typu połysk brokatu. Tworzenie pewnych eskapistycznych iluzji (a my będziemy taką grupą dworskich szpilmanów) ma swoje konsekwencje. Oni się nie buntują, tylko kreują siebie.
Ale to, mam nadzieję, ujawni się w całości.
Gorzej z inną Twoją obserwacją. To znaczy, gorzej dla mnie:
Leszek Pipka pisze:Emocje. A właściwie ich brak. A właściwie to nawet nie to – raczej sposób, metoda, w jaki się z nimi obchodzisz .
To jest podobna kwestia, jak z tą "odkobiecą" narracją. Emocje przeżywają mężczyźni, ale autorka jest kobietą... I znowu będzie problem niemęskich, za bardzo (albo w niewłaściwy sposób) emocjonalnych mężczyzn.
Dlaczego, do czorta, mało kobiecym bohaterkom wykreowanym przez mężczyzn uchodzi płazem ich brak kobiecości? Czy w ogóle ktoś się zetknął z takim zarzutem wobec jakiegoś autora, że jego bohaterki cierpią na niedostatek cech kobiecych? I że to jest jego błąd, nieumiejętność ukształtowania przekonującej postaci płci przeciwnej? Że autorowi wychodzą mężczyźni, tyle, że w damskich fatałachach?
Jakby taką sytuację, jak ja tutaj, opisywał mężczyzna, to jego bohater mógłby się na ścieżce na cmentarzu w prochu tarzać i głową w lastrykowy nagrobek tłuc, i nikt by mu nie zarzucał braku męskości, co najwyżej nadmierną emocjonalność, ale wiadomo, artyście wolno... A ja tu się zastanawiam, na ile mogę sobie pozwolić, żeby nie było nazbyt emocjonalnie, ergo - kobieco.
Chyba sobie pozwolę i wydam pod pseudonimem. Męskim. I zostanę tajemniczym autorem, który nigdy nie ujawni swej twarzy :D
Bo jakoś nie chce mi się pisać o dwóch dziewczynach z zespołu, choć wtedy nawet histeria byłaby jak najbardziej na miejscu.
Tak więc, dotknąłeś tutaj czegoś, co dla mnie samej jest kłopotem.
Ale pisanie jest w ogóle tworzeniem iluzji, więc może jednak jakoś sobie poradzę.
Leszek Pipka pisze:uważnie czytam wszystkie Twoje komentarze, oraz posty w werowych tematach i według mnie pod względem filtrowania emocji przez umysł jest dużo wspólnego między nimi a Twoim osobistym, literackim wcieleniem.
Się nie da wykluczyć, ale tutaj już trochę tak bardziej offtopowo:
W komentarzach staram się zawsze odwoływać do tego, co racjonalne, gdyż o tym można w miarę sensownie dyskutować: konstrukcja, fabuła, akcja, spójność wewnętrzna świata przedstawionego albo jego zgodność z rzeczywistym (kiedy trzeba). Środki takie czy inne, których warto użyć (także na poziomie czysto językowym), żeby osiągnąć zamierzony efekt. Gorzej z bohaterami, bo cóż ja właściwie mogę doradzić autorowi? Jakieś lekkie korekty wizerunku, jeśli postacie są już w miarę wyraziste. A jeśli przypominają jednobarwne wycinanki? Sugerowanie, co można by zrobić, żeby zyskały trzeci wymiar i może jeszcze jakąś twarz, leży raczej poza moim zasięgiem. To jest taka najbardziej osobista, jak sądzę, sprawa każdego autora: kształtowanie bohaterów wraz z ich emocjami i całym światem wewnętrznym. Wchodzenie w tę sferę wymagałoby zupełnie innego podejścia, niż to jest możliwe w Tuwrzuciu.

Tak czy siak - jeszcze raz dzięki za materiał do przemyśleń. Poważnych :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

23
Z maniackim zapewne uporem powracam do tekstu, bo wart jest uwagi. Choć przeczytałem go dość uważnie, to nie dość dogłębnie przemyślałem wnioski, co uświadomiła mi Twoja odpowiedź. Zastanawianie się nad nią zajęło mi kolejnych kilka dni, tym się tłumaczy żółwie tempo i tak długa przerwa..

Najpierw to:
rubia pisze:Auć... Iluż to rzeczy można dowiedzieć się o sobie, wrzucając taki kawałek na Wery... Nie spodziewałam się, naprawdę ;)
Oj tam, oj tam, tak mi się – pewnie niezręcznie – osobiście napisało, ale ja tylko dywaguję sobie, bez pretensji do racji za wszelką cenę, a tematem dywagacji jest to (i tylko to), co przewija mi się na ekranie monitora, czyli teksty. Ani bym śmiał, ani potrafił na ich podstawie wiarygodnie wnioskować o przymiotach autora.
Rubio, na Wery piszesz po prostu poważnie, rzetelnie, erudycyjnie, rzadko pozwalając sobie na wesołość, o źrebięcym rozbrykaniu nie wspominając :-P i takie też cechy zauważam w Twojej twórczości.

Ostatnio na Wery prowadzone były dyskusje na temat płci narratora i relacjach między autorem i stworzonymi przez niego postaciami. Nasza rozmowa – na kanwie „Georga” – jakoś wpisuje się w te wątki.
Oni się nie buntują, tylko kreują siebie.
No tak. Mnie ucieka często ten aspekt kreacyjny (w sensie próby budowania przez twórcę swojej własnej tożsamości i swojego własnego świata), przypisany niejako z definicji do działalności artystycznej, bowiem sama możliwość skonstruowania wypowiedzi innej, niż mówiona wydaje mi się tak wspaniałym darem, że skupiam się na samym komunikacie, podświadomie – zwłaszcza, jeśli chodzi o ludzi młodych – szukając w nim jakiejś niezgody na rzeczywistość zastaną. Na ogół pewnie jest to błąd (nie widzę lasu), ale unikam w ten sposób rozczarowania, kiedy rozdmuchana kreacja unosi się powietrzu, oparta głównie o imponujące ego artysty, bo komunikat jest mizerny pod każdym względem.
rubia pisze:Przypominam, że są jeszcze malarze :)
Mój narrator nim nie jest, zgoda, lecz kiedy się gra muzykę średniowieczną i renesansową, to trzeba mieć rozeznanie w obrazach. To są faceci, którzy mogą wyglądać TAK:

Bo się wzorują na minnesingerach. O, takich:
http://commons.wikimedia.....jpg?uselang=pl
Nie da rady, będzie trochę o strojach, kolorach, detalach typu połysk brokatu. Tworzenie pewnych eskapistycznych iluzji (a my będziemy taką grupą dworskich szpilmanów) ma swoje konsekwencje.
Pewnie, że ma. A materializując się w Twojej prozie owe konsekwencje budzą pewne wątpliwości. Na przykład co do warsztatu – choćby u Navajero, który patrzy z pozycji człowieka piszącego, znającego arkana sztuki. O tym nie bardzo mam prawo się wypowiadać, jednak o recepcji tekstu – jak najbardziej, korzystając z (ograniczonej co prawda) perspektywy w miarę zaangażowanego czytelnika. Poniekąd malarza, ale niestety – pokojowego :-)

No więc takiego czytelnika, jak ja - ci kolesie najnormalniej irytują, bowiem wspomniana wrażliwość na detale sytuuje ich w okolicach artystów przesadnie przejętych formą, opakowaniem komunikatu, przez to niebezpiecznie igrających z archetypem męskości. Przenosząc ową diagnozę na zjawiska popkultury, są jak Marylin Mason z makijażem, George Michael w skórzano – lateksowych wdziankach, czy Boy George w sukience. Jako człowiek i czytelnik nie potrafię ogarnąć rozumem, ani tym bardziej doświadczeniem tego rodzaju kreacji, być może dlatego są one dla mnie wkurzające.

Czyli tak: mamy do czynienia z grupą specyficznych, perfekcyjnych, nastawionych na kreowanie artystów, dla których (może poza Georgiem) podstawową wartością w życiu jest robienie takiej, a nie innej muzyki, do czego podchodzą niezwykle poważnie.

Obarczeni tą powagą przesuwają się sztywno, z kijem od szczotki w przełyku, przez scenę wydarzeń, nie poświęcając uwagi innym, mniej poważnym (nawet wręcz głupim, już o tym pisałem) zajęciom, czy zainteresowaniom, które budują młodych (to ważne!) mężczyzn.

Zignorowałaś je (może oni zignorowali? przecież możliwe, że żyją własnym życiem), powstałą dziurę wypełniając miękkim, „kobiecym” w charakterze poszanowaniem dla estetycznych szczegółów, przeżycia, uczuciowego niuansu, zatem nic dziwnego, że kiedy pojawiają się emocje związane ze sprawami ostatecznymi, na tak nakreślonym tle sprawiają wrażenie steatralizowanej histerii.
rubia pisze:Jakby taką sytuację, jak ja tutaj, opisywał mężczyzna, to jego bohater mógłby się na ścieżce na cmentarzu w prochu tarzać i głową w lastrykowy nagrobek tłuc, i nikt by mu nie zarzucał braku męskości, co najwyżej nadmierną emocjonalność, ale wiadomo, artyście wolno...
Przyszła mi na myśl równie steatralizowana wizja Wajdy z „Popiołu i diamentu”. Płonące kieliszki i powolna agonia na śmietniku historii same w sobie byłyby nieznośne, jednak w towarzystwie wojny, niemożliwej miłości, czarnych kurtek i rycerskich dylematów moralnych między życiem i śmiercią nie rażą, są akceptowalnym uzupełnieniem męskiego świata.

Idźmy tropem podsuniętych przez Ciebie linków. Widzę faceta, który rekonstruuje jakiś rodzaj sztuki muzycznej i ubioru. Ma starodawny instrument i odpowiedni do epoki strój, lecz nie mam problemu z wyobrażeniem go sobie, jak uwolniony z przebrania ogląda z kumplami mecz Bayernu w knajpie, sącząc browara z wielkiego kufla, tańczy pogo na koncercie jakiejś lokalnej punkowej załogi, czy grzebie w swoim ukochanym Oplu Mancie rocznik ’75.

Takie myślenie o Twoich bohaterach byłoby świętokradztwem, oni cały czas znajdują się na Parnasie, oddychając wielką Sztuką. O to mi chodziło, kiedy pisałem o braku kontrapunktu, czy dystansu, który skutkuje sympatią, a przynajmniej zainteresowaniem ludźmi, którymi przecież są.

W tym braku równowagi między barwowymi składnikami Twojej kreacji tkwi chyba źródło problemu, to jest coś, co pozostawia mnie na zewnątrz opowieści, z podziwem dla pisarskiego kunsztu, ale z obojętnością emocjonalną przełamaną co najwyżej lekkim zirytowaniem - spowodowanym kombinacją „artystyki”, jednowymiarowości i „odkobiecości”.

Z ważnym zastrzeżeniem.
Wszystko, co tu napisałem odnosi się do tego i tylko tego tekstu. Z jakichś powodów nie wszedł do pisanej przez Ciebie powieści, traktuję go zatem jak autonomiczną całość, być może powyższe uwagi w kontekście całości nie mają zastosowania.

Ale jeśli mają?
Przedstawiony świat – sam w sobie – jest równie interesujący, jak świat badaczy atomu, kaskaderów czy ludwisarzy. Opisany na Twój sposób będzie prawdopodobnie w pełni wciągający dla osób o pokrewnej bohaterom wrażliwości, zaryzykuję twierdzenie, że głównie dla kobiet, lecz ja takiej wrażliwości nie mam. Jeśli zrezygnujesz ze mnie, jako potencjalnego psychofana całości (do czego masz jak najbardziej prawo), to teraz będziesz musiała to zrobić świadomie :-P

Chociaż ja i tak przeczytam, nawet chętnie, choćby z ciekawości tego, czym do czytelnika strzela Werowa ekscelencja.

Gdybyś natomiast – przewinęła się gdzieś po drodze taka myśl - zmieniła tu narrację na trzecioosobową (nie daj Boże z narratorem wszystkowiedzącym), pozostawiając styl i konstrukcję bohaterów bez zmian, śmiechom a krotochwilom prawdopodobnie nie byłoby końca. Pewnie dotyczyłyby płci, a co najmniej orientacji seksualnej narratora :-)

Nie zazdroszczę Ci rozterek, towarzyszących tworzeniu iluzji, dla wzięcia w nawias straszliwej powagi dotychczasowych rozważań zwrócę uwagę na to, że najcwaniej genderowe wiraże daje się pokonać tak, jak zrobiła to Annie Proulx pisząc „Brokeback Mountain”.

Geje nie mogli zaprotestować, bo by sobie strzelili w kolano, reszta ewentualnych krytyków siedziała cicho, przytłoczona wizją infamii, grożącej tym, którzy łamią zasady political correctness. Tak więc wszyscy byli urzędowo zachwyceni i orzekli zgodnie, że powstało Dzieło. Epokowe.

No i nie byłbym oczywiście sobą, gdybym przy okazji nie wspomniał dyskusji z Baśką Sęk na temat narracji odkobiecej. Do dzisiaj setnie mnie bawi to, że panie (sic!) zgodnie, kompetentnie i autorytatywnie oświadczyły mniej więcej tyle, iż bohater-narrator jest kompletnie niemęski i nie ma prawa istnieć – ani w przestrzeni realnej, ani literackiej. Dziwne a ciekawe rzeczy czasem się na Wery zdarzają :-P
rubia pisze:Dlaczego, do czorta, mało kobiecym bohaterkom wykreowanym przez mężczyzn uchodzi płazem ich brak kobiecości? Czy w ogóle ktoś się zetknął z takim zarzutem wobec jakiegoś autora, że jego bohaterki cierpią na niedostatek cech kobiecych? I że to jest jego błąd, nieumiejętność ukształtowania przekonującej postaci płci przeciwnej? Że autorowi wychodzą mężczyźni, tyle, że w damskich fatałachach?
Nie no, tak dobrze to nie ma. Nawet wypowiadający się na temat nowych książek innych mężczyzn krytycy (mężczyźni oczywiście) zostali nauczeni, że przyjrzenie się postaciom kobiecym to najważniejszy nakaz dla recenzenta i zajmują się owym zagadnieniem na wyprzódki. Powszechna jest świadomość faktu, iż zaniedbanie obowiązkowej frazy typu: „sylwetki kobiece, naszkicowane – niestety – przez autora bardzo powierzchownie służą wyłącznie do dekoracji supermęskiej osoby głównego bohatera…etc” niesie groźbę cywilnej śmierci na kulturalnych salonach.

Natasza, Thana czy Sep bankowo i od ręki wymieniliby kilkunastu autorów, których spotkał zarzut odmęskiego konstruowania kobiecych bohaterek.

No i to by było na tyle.
Co na przedzie :-P

Wesołego Już-Po-Świętach.

24
Georg był inny.
jeśli wziąć na poważnie teorię o wadze pierwszego zdania (a jej zwolennikiem jest choćby Andrzej i na forum podawał konkretne przykłady) to strzeliłaś sobie w kolano, co prawda grochem ze świstuły, ale jednak, bo w połączeniu z
Szczupły i niewysoki, cały w czerni rozjaśnianej połyskiem ćwieków i łańcuchów, spoglądał na nas z pobłażliwym uśmiechem lekko podbarwionym ironią.
przypomina to blogowe wynurzenia o sobie samym uskuteczniane przez podekscytowanego sobą samym gimnazjalistę.
taaak, szczupły i niewysoki to rzeczywiście inność, a z łańcuchem to już insza inszość. Idąc tym tropem, każdy (prawie) jest inny; pojechałaś więc najzwyklejszym truizmem już na starcie.
Owszem, to nie błąd, bo to przecież subiektywna opinia, wspomnienie bohatera- narratora, ale nie o błędy tu chodzi, a o to czy wciągniesz czytelnika w opowieść, czy zaintrygujesz postacią.
Nabijane ćwiekami czarne kurtki i pasy Georga budziły we mnie nieprzyjemną myśl, że sam wyglądam straszliwie pospolicie, prawie jak pomocnik kucharza w knajpie na przedmieściu.

Czy aby napewno pomocnik kucharza w knajpie na przedmieściu uosabia pospolitość? a nawet jeśli, to przecież nie tylko on- porównianie jest przez to miałkie, nijakie, niby dobre, ale zgrzyta.
Gorzej jest z nieprzyjemną - to słowo uniwersalne jak apap- aplikować można w połowie przypadków, de facto nic jednak to nie daje. Tak na szybko mogę zaproponować choćby deprymującą (osłabioną przez np nieraz, niemal).
Wreszcie za pieniądze zarobione na festynach kupiłem sobie we Flexie skórzaną kurtkę i parę podkoszulków z nadrukami Agnostic Front. To z kolei nie była moja bajka, lecz wzory wpadły mi w oko.
Tu obnażona jest słabość narracji pierwszoosobowej, która powinna być podszyta czymś. W momencie tego zakupu, bohater nie miał świadomości- samoświadomości, że postępuje trochę wbrew sobie, byle zniwelować swą nijakość, że nosi to tak, jak idoci noszą Che. Z perspektywy czasu trochę inaczej się na to patrzy, powinno być to właśnie podszyte choćby autoironią, lekką drwiną. Bez ustosunkowania się do tego, bohater zwyczajnie opowiada o swoich ciuchach- i jest to bardzo dobre! ale ktoś złośliwy rzekłby, że bardzo dobre jak na modowy blog.
Narracja pierwszoosobowa to nie tylko przekaz wprost- jak ulotka, ale i owo podszycie. Jak z kimś rozmawiasz to słyszysz co mówi, ale ¾ przekazu odbywa się przez mowę ciała. I tu zabrakło tej mowy ciała. Ok, takie mogło być założenie, ale wykonanie czegoś zgodnie z planem nie jest sukcesem, jeśli plan nie był... najlepszy.
Właśnie, Renata. Znów pojawiła się w naszym życiu, tym razem w zaskakującej kombinacji, jako dziewczyna Georga. Nie wiadomo dokładnie, jak to się stało. Może podszedł do niej po tym koncercie szkolnym, gdy obróciła się na pięcie i wyszła z gmachu nie czekając na rodziców? Albo trochę później, kiedy my już byliśmy w konserwatorium, a oni oboje ciągle jeszcze jeździli na Favoriten? Okazji w szkole nie brakowało. Może zresztą wyglądało to zupełnie inaczej. Początków nikt nie dostrzegł. Dopiero kiedy zaczęliśmy występować w pierwszym stałym składzie, na widowni zawsze siedziała Renata, zapatrzona w Georga. A pomiędzy koncertami wszędzie widywało się ich razem.
Dość było na nich spojrzeć, żeby od razu nabrać pewności, że to jest miłość. Renatę rozjaśniało jakieś utajone, wewnętrzne światło, które dodawało głębi oczom i podkreślało łagodność rysów. Z kącików ust Georga zniknął ironiczny uśmieszek, a z gestów – tłumiona niecierpliwość. Na próbach w czasie przerw siadywali na podłodze, ciasno do siebie przytuleni i przeplatali dłonie. Nikt nie widział, żeby się całowali. Ruchy Renaty nabrały tanecznej płynności. Kiedy stawiała przed Georgiem tacę z colą i frytkami, robiła to z gracją odaliski, która przynosi swemu władcy napój miłosny.
Wszystko razem niczym nie przypominało śmiechów, przekomarzań i wzajemnych docinków Armina i Lidii, którzy przy nich wydawali się parą hałaśliwych kumpli na wycieczce.
Oddzieleni od nas niewidocznym kokonem, Georg i Renata w milczeniu wpatrywali się w siebie. Ich miłość była cicha i promienna, oczywista dla postronnych, a jednak pozbawiona czułostkowej ostentacji. Patrząc na oboje, zacząłem pojmować wagę spojrzeń i drobnych gestów, tych nieomylnych wskaźników temperatury uczuć; bardziej wymownych, niż hałaśliwe deklaracje.
Charlekin.
Ze szczególnym wskazaniem na:
Renatę rozjaśniało jakieś utajone, wewnętrzne światło, które dodawało głębi oczom i podkreślało łagodność rysów.
Choć teraz (dopiero) koresponduje to z ćwiekami, w kontekście miękkości bohatera.

planach sprowadzenia ofiary miłosnego obłędu na właściwe tory
to semantyczne nadużycie; poprostu masz zabujaną małolatę i tyle, miłosny obłęd bardziej pasuje do Krodiana czy Wokulskiego, zbyt napompowane? to.

Muszę przyznać, że dalej historia nabiera tempa, coś się dzieje i przeczytałem do końca bez żadnego zgrzytu.
Tam, gdzie akcja jest gęsta i dotyczy konkretnego zdarzenia, jest dobrze. Tam, gdzie wspomnienia opisują ogólną historię, jest gorzej. Może pomogłoby dodanie chórku do pierwszoosobowego solisty, by czytelnik wiedział, że to stan przejściowy i czuwasz nad nim.

Jeśli chodzi o fabułę- klasyk; historia setek zespołów wygląda podobnie, więc nie ma tu nic, czego bym nie znał, ale napisałaś to ciekawie, czyta się gładko (poza wskazanymi momentami). Umieszczasz akcję we właściwych momentach i nie zanudzasz zbędnymi historiami.
Jeśli chodzi o styl- trochę za miękki, zbyt szczegółowo opisujący zdarzenia np trzaśnięty szew rękawa (aż) i wiele podobnych.

25
Leszek Pipka: no to najpierw o sprawie, która przewija się w niejednym Twoim poście:
Leszek Pipka pisze: No i nie byłbym oczywiście sobą, gdybym przy okazji nie wspomniał dyskusji z Baśką Sęk na temat narracji odkobiecej. Do dzisiaj setnie mnie bawi to, że panie (sic!) zgodnie, kompetentnie i autorytatywnie oświadczyły mniej więcej tyle, iż bohater-narrator jest kompletnie niemęski i nie ma prawa istnieć – ani w przestrzeni realnej, ani literackiej. Dziwne a ciekawe rzeczy czasem się na Wery zdarzają :-P
Jako jedna z pań biorących udział w tej dyskusji: dla mnie ów bohater był infantylny, co też i napisałam. Refleksje na temat zamożności i uczciwości miał jak mój syn w wieku gimnazjalnym, i podobny sposób reagowania, czyli jak-ty-mnie-tak-ja-tobie. Infantylizm nie odbiera bohaterom literackim prawa do istnienia, a w realu całkiem dobrze współistnieje z cechami uważanymi za typowo męskie. Potwierdzam autorytetem własnym, jako żona jednego męża i matka dwóch synów :P

Wracając do mojego Georga, a właściwie jego kumpli: to był fragment o tym, jak się im rozpadła pierwsza kapela. Nie portret artystów z czasów młodości, więc różnych elementów tu zabrakło. Chociaż, przyznaję uczciwie, w innych częściach też rozbrykani nie są :) Raz im tylko zafundowałam wakacje w Amsterdamie, takie ciut bardziej rozrywkowe.
Leszek Pipka pisze:kiedy pojawiają się emocje związane ze sprawami ostatecznymi, na tak nakreślonym tle sprawiają wrażenie steatralizowanej histerii.
Sprawa pomiędzy Georgiem i resztą pozostała nie zamknięta. Oni mu nie nawrzucali, nie dokopali, w żaden sposób nie odreagowali tego, co im zrobił. Armin nie otworzył drzwi, i tyle. Georg też im nie powiedział nic. Więc kiedy wiadomo, że już nigdy niczego sobie nie powiedzą, widziałam dwie możliwości: albo takie odreagowanie (zgoda, że histeryczne, takie miało być; gorzej z tą teatralizacją), albo obnoszenie się z tym przez długie lata. Bohater pielęgnujący w sobie poczucie winy za coś, co być może i tak by się zdarzyło bez jego udziału, wydał mi się jednak... no, nie na miejscu. Lepiej się upić, poryczeć, szkłem z rozbitego kieliszka pokaleczyć paluchy, ale nie wlec tego w przyszłość. Dziady mogą służyć również do zamykania spraw między żyjącymi i umarłymi.
Leszek Pipka pisze:Gdybyś natomiast – przewinęła się gdzieś po drodze taka myśl - zmieniła tu narrację na trzecioosobową (nie daj Boże z narratorem wszystkowiedzącym), pozostawiając styl i konstrukcję bohaterów bez zmian, śmiechom a krotochwilom prawdopodobnie nie byłoby końca. Pewnie dotyczyłyby płci, a co najmniej orientacji seksualnej narratora :-)
E, tam. Niezależnie od typu narracji, Till (narrator) i Armin zostają kochankami. Nie od razu, dużo się zdarzy po drodze, ale jednak. Nawet pomyślałam, żeby wrzucić na Wery fragment, który by o tym mówił wprost, lecz ja wrzucam coś własnego raz na pół roku albo i rzadziej, więc Georg wraz z rozważaniami na temat płci narratorów zdążą do tego czasu zatonąć w otchłaniach niepamięci :D Niedobrze natomiast, że kwestia tożsamości seksualnej narratora (Twoje skojarzenia z Boy Georgiem czy to, co mi Navajero powiedział o "różowej poświacie") wypływa również tam, gdzie nie powinna, jak choćby w tym fragmencie. Bo to jednak niedostatek warsztatu.

No i to by było na tyle.
Dzięki.
Ostatnio zmieniony pt 27 gru 2013, 13:51 przez Rubia, łącznie zmieniany 1 raz.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

26
Smoke: przestań mi wypisywać w każdym poście, w którym się ze mną nie zgadzasz, że strzelam sobie w kolano, bo jeśli tak dalej pójdzie, to tych kolan będę musiała sobie zgromadzić pokaźną ilość, na zapas, żeby zniwelować skutki tej autodestrukcji i jako-tako egzystować :D
Poszperaj w zasobach standardowych zwrotów retorycznych.

Za komentarz pięknie dziękuję.

Taka tylko uwaga:
planach sprowadzenia ofiary miłosnego obłędu na właściwe tory
to semantyczne nadużycie; poprostu masz zabujaną małolatę i tyle, miłosny obłęd bardziej pasuje do Krodiana czy Wokulskiego, zbyt napompowane? to.
A, nie. Tu jest przemycony punkt widzenia matki, czy dwóch matek. Za pośrednictwem chłopaków, ale jednak. A matki tak właśnie potrafią widzieć zadurzenie córek.
- Przecież to jakiś obłęd, mówię ci, czysty obłęd, ona kompletnie rozum straciła!
To nie ma nic wspólnego z literaturą wysoką :D
Ostatnio zmieniony pt 27 gru 2013, 21:11 przez Rubia, łącznie zmieniany 1 raz.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

27
ależ zgadzamy się tu wyjątkowo; oboje mamy mieszane uczucia wobec tego tekstu, poza tym Kartagina musi zginąć.

28
rubia pisze:Smoke: przestań mi wypisywać w każdym poście, w którym się ze mną nie zgadzasz, że strzelam sobie w kolano, bo jeśli tak dalej pójdzie, to tych kolan będę musiała sobie zgromadzić pokaźną ilość, na zapas, żeby zniwelować skutki tej autodestrukcji i jako-tako egzystować :D
Znaczy za bardzo eksponujesz kolanka, proszę nosić się skromniej :P
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

29
Skromne kobiety nie pisują powieści, ostatnią z takich była może Jane Austen, a może siostry Brontë, choć też nie wiadomo, czy na pewno :P
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

30
Rubia pisze:To jest podobna kwestia, jak z tą "odkobiecą" narracją. Emocje przeżywają mężczyźni, ale autorka jest kobietą... I znowu będzie problem niemęskich, za bardzo (albo w niewłaściwy sposób) emocjonalnych mężczyzn.
Pamiętam poprzednie fragmenty tej opowieści i uderzającą kobiecość narratora. Tylko, że dla mnie, po momencie szoku oraz przyswojeniu fabuły, to stanowi o uroku tej opowieści. Taki plus - przypadkowo postaci zyskują dodatkowy poziom odczytu, który razi, bo w jakiś sposób "zmiękcza" mężczyzn. To niepoprawne politycznie w pewnych kulturach europejskich ;)
Nie wiem, co na to przyszły redaktor twojej książki, ale ja chętnie przeczytałbym opowieść widzianą przez pryzmat twojego, kobiecego pióra. Mam wrażenie, że w jakiś sposób to wzbogaca moją percepcję...

Tym razem minus za fabularny schematyzm. Głównym problemem tego fragmentu (jeśli zapomnieć o jego stylistycznych zaletach) jest to, że jest on po prostu zbędny. Historia, jakich wiele, klasyk. Brak nowej interpretacji, autorskiego komentarza. Uszedłby pewnie w całości jako fragment rozwijający portret głównego bohatera, ale sam z siebie broni się słabo.

Pozdrawiam
http://ryszardrychlicki.art.pl

31
smtk69 pisze:Tym razem minus za fabularny schematyzm. Głównym problemem tego fragmentu (jeśli zapomnieć o jego stylistycznych zaletach) jest to, że jest on po prostu zbędny. Historia, jakich wiele, klasyk. Brak nowej interpretacji, autorskiego komentarza.
No i jednak okazał się zbędny, gdyż wypadł z tekstu... Ostateczna wersja tej historii to kilkanaście zdań, napisanych z zupełnie innej perspektywy - pierwszej porażki, jaką chłopaki poniosły jako dzieci astrologicznego Marsa :)
Ale co się tutaj naczytałam w komentarzach, to moje - dziękuję, smtk!
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”