Człowiek na nieutartym szlaku [Fantasy] (fragment)

1
Witam wszystkich ponownie. Po ostatnim tekście, który wrzuciłem na wery (moim pierwszym w ogóle) zasiadłem i spróbowałem sił ponownie, zważając na poprawki jakich udzielili mi Milt, czy dorapa. Tak więc starałem się gdzieniegdzie upraszczać zdania, skracać je, panować nad "ortami", no i nie rzucać powtórzeniami w te i wewte. Jak mi poszło, oceńcie sami. Mając te regulaminowe 14 dni na poprawki, przeprawiałem tekst kilka razy, choć jestem pewien, że i tak wyłapiecie błędy. :)
Dodam jeszcze, że póki co, ten fragment może nie wydawać się wam stricte fantasy, ale jest to jedynie część większej całości, nad którą pracuję, a która będzie właśnie fantastyczna.
Miłego czytania!
P.S Prosiłbym, jeżeli ktoś ma czas, na podzielenie się spostrzeżeniami odnośnie tekstu, czy błędami, które wyłapał. Dużo przede mną, więc chciałbym popracować nad tym, co notorycznie robię błędnie.


Śladowe ilości wulgaryzmów!

Piękna kobieta ubrana w biel, przepasana jaśminową wstążką, siedziała właśnie obok mnie na ławeczce z drzewa cedrowego. Jej powabne, pociągające usta uśmiechały się do mojego oblicza. Otoczeni białymi rzędami filarów, mając pod nogami płyty mlecznego koloru, spoglądaliśmy na siebie w milczeniu. Jej aksamitne ramię opierało się o moje, pobudzając we mnie dreszcze. Niebo, czy tak właśnie wygląda ? Po chwili nieznajoma przysuwa się do mnie, muskając moje usta. Czuję, jak z każdą chwilą jej ciało coraz bardziej się napina zachęcając do tego również moje. Przechyla lekko swą długą, smukłą szyję, posyłając mi ten „dwuznaczny” uśmieszek. Zbliża się. Ja również. To ta chwila, zaraz dojdzie do pocałunku.

Piknięcie, gitarowe intro rockowego bandu. Budzik. Zawsze dobijał mnie jego ironiczny wygląd. Był wzorowany na postaci myszki Mickey w niebieskim ubranku, z czarnym, okrągłym noskiem. Niczym klaun z horroru. Mama wiedziała, co mi kupić na ósme urodziny. Miał być moim najgorszym koszmarem. Postacią z kreskówki, która okrutnie będzie mnie budzić o świcie przez najbliższe kilka lat.
- Fuuuck ! – Krótki, donośny wyraz tak świetnie obrazujący moje emocje. No tak, jakże by inaczej być mogło – kolejny sen kolejnego, głupiego nastolatka, czemu to musi być zawsze pieprzony sen! – Wstając z łóżka, stanąłem twarzą w twarz z moim lustrzanym odbiciem. Hmmm, teraz rozumiem dlaczego: rozkopane włosy, twarz wczorajsza, po kolejnej jakże abstynenckiej imprezie. A do tego jeszcze podkrążone oczy. Tak, w pełni się zgadzam, sen to i tak dużo za taki widok.
Nagle do pokoju weszła mama, uruchamiając nieznośny dźwięk skrzypiących zawiasów od drzwi.
- No, wstałeś już. Szykuj się synku, za godzinę musisz być w szkole. Zaraz podam śniadanie – Powiedziawszy to, co miała do powiedzenia, wyszła z pokoju, zostawiając otwarte drzwi. Kiedy już się ogarnąłem porannymi czynnościami, spojrzałem w lustro.
- Po co ten grymas na twarzy, nie wyglądasz tak źle – Siostra właśnie gapiła się na mnie zza progu otwartych drzwi.
- Z pewnością. W poprzedniej szkole tylko ty tak sądziłaś – powiedziałem ze znużeniem akurat kiedy w radiu puścili Bon Jovi z sarkastycznym tytułem „ Keep the Faith.” Anne, tak miała na imię moja siostra, była moim przeciwieństwem. Słuchała popularnych utworów z popowych top list, była duszą towarzystwa, z każdym potrafiła znaleźć wspólny temat. A żeby tego było mało, w poprzedniej szkole, w której spędziliśmy przed przeprowadzką tylko rok pierwszej klasy, zdążyła się na tyle zadomowić, że była przewodniczącą komitetu uczniowskiego. Sukcesywnie wspinała się na szczyt szkolnej popularności, o której marzyło wielu frajerowatych, nastoletnich ludzi, w tym zaliczając jakże nowoczesne feministki, trzymające się od szkolnego, towarzyskiego życia z dala. Ale mimo różnic, świetnie się dogadywaliśmy. Czułem, że mogę jej o wszystkim powiedzieć. W całej rodzinie, to ona była moim jedynym wsparciem. Ja z kolei? Wyrzutek, słuchających starych rockowych/metalowych kawałków. Bez przyjaciół w szkole, bez przyjaciół poza nią. Szary nastolatek, nie zwracający uwagi na trendy w modzie, nie zwracający uwagi na to, jaki samochód wybrać, jak już się wyrobi prawko. Nawet rodzice twierdzili, że jestem aspołeczny, o czym stale przypominał mi ojciec. Cóż, może to i racja. Może to moja wina. Nie ważne, zwisa mi to.

Czas na nowy dramat. Nowa szkoła, w której będę marnym obiektem drugiej klasy liceum. Nowym, którego jak się założę, w dyby wezmą również pierwszoklasiści. Zszedłem mozolnym krokiem na dół, do kuchni. Jak słodko, przede mną rozciągał się mdły widok idealnej rodzinki. Mama latająca wokół stołu z naleśnikami z syropem klonowym, po prawicy ojca siedząca siostra, ubrana w dopasowany, szkolny mundurek, rozmawiająca z nowymi koleżankami, które w ciągu tygodnia od przeprowadzki zdążyła poznać. No i ojciec, głowa rodziny! Z teczką u nóg, popijający małą czarną, w wyprasowanej, białej koszuli, uwieńczonej niebieskim krawatem. Podszedłem powoli do stołu i zająłem swoje miejsce.
- Zamierzasz tak się wybrać do szkoły ? Nic dziwnego, że jesteś pośmiewiskiem – no tak, wlepiając wzrok w gazetę, ojciec usilnie próbował podporządkować sobie mój ubiór – Spójrz lepiej na siostrę, powinieneś brać z niej przykład. Jeśli oczywiście chcesz uchodzić za choć w miarę ogarniętego człowieka.
- Twoja opinia chyba najmniej mnie obchodzi, prawym uchem wchodzi, lewym wychodzi. Nie śpieszysz się może do pracy? Człowiek sukcesu musi być z pewnością bardzo zajęty? – Chciałem jak najszybciej zakończyć tą jakże typową rozmowę.
- Gilbert! Jak ty się wyrażasz do ojca, okaż choć odrobinę szacunku! – włączyła się mama, podając na stół kolejną porcję naleśników.
- oczywiście, mamusiu. Zaraz pójdę po papier i podetrę mu tyłek – rozsiadłem się wygodniej.
Kątem oka dostrzegłem, jak podporządkowana rodzicom Anne, uśmiechnęła się nieznacznie, zasłaniając ręką usta.
- Dość tego! Dla ciebie śniadanie się skończyło. Marsz do pokoju! Za piętnaście minut widzę Cię przy samochodzie! – Ojciec warknął, poczym do dna opróżnił filiżankę.
Wstałem i bez słowa, ostentacyjnie, z uniesioną głową pomaszerowałem do pokoju. Zatrzasnąłem drzwi i usadowiłem się wygodnie na łóżku, przy okazji włączając radio. „A teraz czas na coś starszego, mam nadzieję, że wam się spodoba: „Cats In the cradle”! Usłyszałem głos speakera. W końcu coś w moim klimacie, zapisałem w telefonie nazwę utworu w celu zapamiętania nowej piosenki.
Wsłuchując się w słowa, zdałem sobie sprawę jak bardzo jest realistyczna i jak ważny morał niesie ze sobą w tak zabieganym dwudziestym pierwszym wieku. Pomyślałem wtedy, choćbym miał być największym nieudacznikiem na świecie, to jeżeli kiedykolwiek doznam szczęścia z posiadania potomstwa, ono znajdzie we mnie wsparcie.
- Rusz się! – usłyszałem szczekanie ojca – Albo pójdziesz te czternaście kilometrów do szkoły na piechotę!

No i to by było na tyle, jeżeli chodzi o chwilę ukojenia. Zwlekłem się z łóżka i zarzucając plecak na ramię, poszedłem do samochodu. W środku panowała cisza, w której jedynym echem jakiegokolwiek dźwięku była muzyka dobiegająca z słuchawek Anne. Przejeżdżając przez miasto, spoglądałem na zabieganych ludzi, spieszących do pracy, szkoły czy też w innych celach. Czy tak ma wyglądać życie? ile procent ludzi czerpie z tej monotonii prawdziwą przyjemność? Ciekawość świata została już dawno w nich ugaszona. Została zastąpiona podążaniem za materialnymi błahostkami. Dotarliśmy na miejsce. Zakład karny, pieszczotliwie nazywany szkołą. Udekorowany przymilnie dla oka pochłaniał rzesze młodych ludzi, aby uczyli się nie dla intelektu, zaspokojenia ciekawości, poznawania tajemnic otaczającego nas świata. Ale by osiągnąć status dobrze rokującego pracownika Mc’ Donalds czy świetnej firmy na Wall Street. Wysiadłem razem z siostrą z samochodu. Ojciec odjechał bez pożegnania spiesząc się do pracy, zaś Anne zdążyły już oblec psiapsiółki. Tak, to będzie z pewnością ciekawy dzień.
Udałem się w stronę frontowych drzwi, kiedy usłyszałem jeszcze za sobą pożegnalne „widzimy się na zajęciach!”. Odwróciłem się do niej by odpowiedzieć i zobaczyłem wtedy pogardliwe spojrzenia jej przyjaciółek. Typowe. W sekretariacie, od pani po czterdziestce, wyjątkowo miłej, dostałem plan zajęć.
Niedługo później zaszedłem do klasy, gdzie miałem mieć pierwszą lekcję, biologię. Otworzywszy drzwi i przestąpiwszy próg, zostałem niezwłocznie zaatakowany przez nauczyciela.
- Witaj, nazywam się profesor Neil. Znajdź sobie jakieś wolne miejsce, Gilbercie – wskazał palcem w stronę ławek. Upatrzywszy sobie jedną na samym końcu klasy, ruszyłem w tamtą stronę otoczony ciekawskimi spojrzeniami. Usłyszałem jeszcze za plecami głos nauczyciela.
- To nasz nowy uczeń, przeniósł się do nas z sąsiedniego stanu ameryki. Bądźcie dla niego mili, to jego pierwszy dzień w naszej szkole, ogółem – zakończywszy to żenujące powitanie wrócił do swojego pasjonującego wykładu na temat rozmnażania, przy którym klasowy mięśniak udawał zabawianie się z kobietą, śmiejąc się przy tym raz po raz.
Chociaż tyle, że siedzę na końcu, nie będę celem dla reszty klasy. Przynajmniej nie tak jak w poprzedniej szkole, gdzie regularnie miałem klejone gumy do włosów lub byłem celem dla papierowych kulek, w zależności od upodobań prześladowcy. Rozejrzawszy się po klasie, założyłem słuchawki zdając sobie sprawę, że przez najbliższe kilkadziesiąt minut nie wydarzy się absolutnie nic ciekawego. Tak jak myślałem, cała lekcja spełzła na niczym. Dzwonek! Nareszcie. Wyrwałem się z klasy jako pierwszy i nakładając na głowę kaptur czarnej bluzy ruszyłem na zewnątrz. Upewniwszy się, że jestem z dala od widzów, wyciągnąłem marlboro gold i kiedy końcówka papierosa się zaczerwieniła, zaciągnąłem się długo, powolnie. W końcu chwila ulgi. Coś mi się zdaję, że ta szkoła też mi się z czasem nie poprawi w moim mniemaniu. Chociaż tyle, że nie przypałętał się jeszcze do mnie żaden obcy osobnik. Przez najbliższy miesiąc będę udawał cień. Przynajmniej będę miał spokój. Założyłem słuchawki i zatonąłem w brzmieniach „Have a cigar” Pink Floydów. Niespodziewanie poczułem uderzenie piłki. Zdjąłem słuchawki i rozejrzałem się wokół. Podbiegł do mnie chłopak, ubrany w czerwoną basebollówkę, napakowany, z zarzuconą do tyłu fryzurą.
- Sorry stary, nie chciałem cię uderzyć. Zwykły wypadek. Jestem Jim – Uśmiechnął się i wyciągnął w moją stronę rękę. Spojrzałem na niego i ociągając się podałem mu swoją. Uścisnąwszy ją, wpakował mi drugą w twarz. Upadłem zdezorientowany silnym ciosem, ten tylko stanął nade mną w rozkroku, oparł ręce o biodra i powiedział z szyderczym uśmieszkiem – Jak już wspomniałem, jestem Jim. Zapamiętaj sobie, będziesz wiedział kogo omijać. Poczym zabrał piłkę, odwrócił się i pognał w kierunku swojej paczki, z której dobiegały mnie chichoty i żarty. To tyle jeśli chodzi o chwilę spokoju. Podniosłem się mozolnie z ziemi, otrzepałem się i ruszyłem w stronę Jima. Spojrzałem na twarze otaczających go ludzi, wlepiających we mnie wzrok zażenowania. Jim również musiał to zauważyć, bo odwrócił się w moim kierunku i zdążył się tylko uśmiechnąć kiedy przyłożyłem mu w nos. Oboje wylądowaliśmy na ziemi okładając się raz po raz po twarzy, szamocząc się w kręgu gapiów. Ze szkoły wyleciało troje nauczycieli, którzy chwilę potem rozdzielili nas.
- Będziecie się tłumaczyć w sekretariacie – rzekł tylko jeden z nich.
Na miejscu sekretarka poinformowała nas, że musimy poczekać na dyrektora aż skończy rozmowę z pewnym rodzicem. Wraz z Jimem siedzieliśmy obok siebie czekając. Nie mogąc już wytrzymać, odwróciłem się w jego stronę.
- Czemu mi przywaliłeś? – zapytałem – Co chciałeś udowodnić?
- Hah, jeszcze pytasz? – Spojrzał na mnie jakby zaskoczony pytaniem, śmiejąc się szyderczo. Zbliżył się nieco i spoglądając na mnie spod przymrużonych oczu rzekł – Jesteś nowy, wyglądasz żałośnie i w porównaniu do tej ślicznotki, która jakimś cudem jest twoją siostrą, nie masz przyjaciół. Cóż, uznaj to za ciepłe powitanie.
Rozsiadł się rozkrokiem i nie odezwał więcej. Ja również nie zamierzałem kontynuować tej rozmowy. Hmmm, to chyba koniec, jeżeli chodzi o nie niewychylanie się. Cała szkoła będzie o tym trąbić i chwalić tą kupę mięsa. Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy przemknęła mi myśl o ojcu, kiedy dowie się o tej bójce.
Z pokoju dyrektora wyszła kobieta po trzydziestce, dyrektor z kolei ponaglił nas dłonią, byśmy oboje weszli do jego gabinetu.
- Pan James Karter i nasz nowy uczeń, Gilbert Knowles. Widzę, że zadomowiłeś się już u nas w szkole, Gilbercie.
Zapoznałeś się w ogóle z regulaminem szkoły? Cóż, nawet jeśli nie, to powinieneś się domyślić, że bójki nie są mile widziane, w żadnej szkole – Dyrektor Hale był po czterdziestce. Nietrudno było to zauważyć. Zielony, skórzany fotelik, ekskluzywny samochód na parkingu, drogi garnitur i broda przycięta według obowiązujących trendów. Wyraźnie dało się dostrzec, że facet wchodzi w kryzysowy wiek.
- Pana coś bawi ? – Spojrzałem zdezorientowany. Mówił do Jima. Spojrzałem w bok i ujrzałem jak ten uśmiecha się szyderczo – Widać nadal nie wyrósł pan z takiego zachowania. Nie wiem nawet, czy odpowiednim poczynaniem jest zwracać się do ciebie per pan. Z tego co zauważyłem, nie dorosłeś jeszcze intelektualnie do tego. Ile razy mam cię pouczać? Twój ojciec jest moim przyjacielem jeszcze z czasów liceum, ale to nie znaczy, że będę ci zawsze pozwalał na takie incydenty. Co do ciebie – Spojrzał na mnie wymownie – Jesteś tu kilka dni, więc tym razem dam ci spokój, ale jeżeli jeszcze raz zauważę u któregoś z was takie zachowanie, to nie będę rozdawał taryfy ulgowej. Rozumiemy się? – Kiwnęliśmy głowami – Dobrze, w takim razie jesteście wolni. Pamiętajcie, nie chcę w mojej szkole takich wybryków.
Kiedy wychodziliśmy z gabinetu, Jim zatrzymał mnie jeszcze i powiedział:
- Nie wchodź mi w drogę, ty mała pizdo! Jeżeli jeszcze raz mi się postawisz, to będziesz miał problem tam, gdzie nauczyciele ci nie pomogą – Po czym oddalił się w przeciwnym kierunku korytarza.
Resztę lekcji, spędziłem na zapoznawaniu się z regulaminami pracowni szkolnych, spisywaniu do zeszytów potrzebnych książek, czy błąkaniu po pustych korytarzach szkoły, gdzie poszukiwałem swojej klasy. Typowe pierdoły początkujące rok szkolny. Lekcje się skończyły. Znużony dotychczasową częścią dnia, wychodząc, ujrzałem czekającego przy samochodzie ojca. Zdaje się, że cały dzień zapowiada się na destrukcję. Niespodziewanie z tyłu pojawiła się Anne, chwytając mnie pod rękę.
- Gotowy na kazanie? – Uśmiechnęła się szczerze.
- Powiedzmy, że się przyzwyczaiłem – Zakończywszy na tym, razem poszliśmy w kierunku samochodu.
- Wsiadać – rzekł tylko ojciec, siadając za kierownicą.
Ruszyliśmy do domu. Przynajmniej pogoda była ładna. Po pięciu minutach zmagania się w ciszy, ojciec już najwyraźniej nie mógł wytrzymać.
- Co ty wyprawiasz, głupcze!? – Zapytał podniesionym tonem – Wiesz, dlaczego się przenieśliśmy? Żeby zacząć od nowa, świeży start. Wiesz dzięki czemu? Mojej pracy. Mogliśmy się przenieść, dzięki mojej harówie, którą ty zaprzepaszczasz w tym momencie! Ledwo minął tydzień, a ty już zabierasz się za bójki!
- Wybacz mi ojcze, że zgrzeszyłem i zbeształem twoją nieskalaną opinię – Zaśmiałem się. Choć nieco inaczej yobrażałem sobie u dyrektora spotkanie z ojcem, to jednak nie odstawało tak bardzo od schematu, który ułożyłem.
- Oh, oczywiście. Masz to gdzieś, ale tak się składa, że twoje głupkowate wybryki, mogą wpłynąć na moją pracę! Nie obchodzi mnie co o tym wszystkim myślisz. Masz się wziąć w garść! A najlepiej będzie, jak weźmiesz przykład ze swojej siostry.
- Tato, odpuść mu. To tamten chłopak zaczął, nie Gilbert.
- Oh, to z pewnością go usprawiedliwia. Jakby po prostu nie mógł odpuścić.

Dojechaliśmy właśnie do domu. Wysiadłem jak najprędzej z samochodu i ruszyłem do mojego pokoju, lekceważąc przy tym powitanie mamy. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i w końcu nie musiałem udawać, że mnie to nie rusza. Byłem wściekły, nie tyle z powodu ojca, co przez moje zachowanie. Powinienem zachować spokój, bójka nic mi nie dała, prócz rozgłosu, który i tak zwróci się przeciwko mnie, kiedy Jim rozpowie jaki to łomot mi spuścił. W dodatku zaliczyłem naganę od dyrektora. Trzeba będzie popracować nad sobą. Usiadłem na łóżku i włączyłem album „Return Of The Killer A’s” zespołu Anthrax. Sprawdziłem jeszcze na wszelki wypadek drzwi i otwarłem okno. Rodziców nie ma, pojechali do znajomych, ale zawsze lepiej się ubezpieczyć. Chwilę później, gdy miałem wszystkie składniki, kręciłem już blunt’a. Przyjrzawszy się z zachwytem gotowemu wyrobowi, zacząłem opalać końcówkę i zapaliłem, mocno się zaciągając. Niedługo po tym spoglądając na tlącego się gęstym dymem skręta, oddałem się jego działaniu. Poczułem rozpływające się po całym ciele mrowienie i ulgę na myśl, że przez chwilę nie muszę spoglądać pesymistycznie na burdel, jaki mam w życiu. Pomimo odrętwienia czułem emocjonalne pobudzenie. Oddając się refleksjom, myślałem o tym, jak powoli oddalam się od społeczeństwa, co z pewnością, przynajmniej po części było moja zasługą. Pesymistyczne nastawienie do szkoły, marny kontakt z rodzicami, brak jakichkolwiek przyjaciół, no i ta przeprowadzka po której mam kłopot z przystosowaniem się do nowego otoczenia. Jedyną podporą była Anne, oby i to nie minęło. Niczym na zawołanie za drzwiami, z których dochodził odgłos stukania, usłyszałem głos mojej siostry.
- Nie wygłupiaj się Gilbert, otwórz te drzwi – wołała. Nie byłem pewien czy otworzyć. Ostatnim razem, dokładnie trzy lata temu, kiedy zobaczyła mnie ze skrętem, zbluzgała mnie i doniosła rodzicom. Zaryzykowałem.
Wyczekiwałem, aż coś powie, gdy zobaczyłem jak ściąga twarz po wyczuciu aromatycznego, ulatniającego się za okno dymu. Anne jednak wprawiając mnie w lekkie osłupienie, uśmiechnęła się tylko do mnie i wziąwszy ode mnie skręta, zaciągnęła się. Po chwili dodała tylko.
- Czasami trzeba – Spojrzała na mnie wypuszczając powolnie dym – Nieźle zacząłeś ten nowy etap braciszku – zaśmiała się przyjaźnie szturchnąwszy mnie ramieniem – Wiesz, może cię to zdziwić, ale kilku osobom zaimponowałeś dzisiejszym przedstawieniem. Mało kto odważył się postawić temu osiłkowi.
- Nie dziwię się, koleś ma biceps jak moja łydka – uśmiechnąłem się nieznacznie – Anne, ja naprawdę nie chciałem tego, sam do mnie podszedł.
- nie tłumacz mi się, co było, minęło – zaciągnąwszy się ponownie, kontynuowała – Wiesz, moja koleżanka, Caroline chciałaby się z tobą spotkać. Myślę, że powinieneś to rozważyć. Przydałoby ci się towarzystwo.
- Anne, bez obrazy, ale wątpię żebym był dobrym towarzystwem dla twojej koleżanki – spojrzałem na nią porozumiewawczo – Po prostu nie pasuję do twojej ekipy i nie wiem czy tym bardziej chcę się teraz z kimś wiązać.
- Daj spokój Gilbert! Ty nigdy nic nie chcesz. Musisz się otworzyć na ludzi, i nie mówię tu tylko o dziewczynach. Przemyśl to chociaż. Okej? – spojrzała na mnie tym słodkim, proszącym wzrokiem.
- Dobrze, pomyślę nad tym – uśmiechnąłem się do niej, kiedy wstała i ruszyła w stronę swojego pokoju. Gdy minęła próg mojego, rzuciłem jeszcze przez ramię – Czym ją przekupiłaś, że się na to zgodziła?
Anne zaśmiała się tylko i rzuciła – Wież mi lub nie, ale tym razem nie musiałam, poczym zniknęła za rogiem korytarza.
Położyłem się na wznak, dokończyłem blunta i zasnąłem.
To będzie ciężkie spotkanie.

Obudził mnie dochodzący z dołu dźwięk kłótni. Spojrzałem na zegarek, okazało się, że spałem dwie i pół godziny. Był późny wieczór. Słońce powoli chowało się za horyzontem. Wstałem, obmyłem twarz i sprawdziłem jeszcze czy wszystkie dowody dotyczące palenia, zostały zlikwidowane. Zszedłem na dół i pokierowałem się w stronę wyjścia.
- Idziesz gdzieś Gilbert? – usłyszałem głos mamy dochodzący z kuchni.
- Tak, chcę poznać okolicę – odrzekłem zakładając szarą bluzę.
- Uważaj na siebie i nie wracaj za późno! – zawołała.
Wyszedłem na zewnątrz. Było chłodno i na dodatek niebo kłębiło w sobie szare chmury. Ruszyłem przed siebie, nie wiedząc nawet, dokąd zmierzam. Kroczyłem tak chodnikiem z betonowych płyt, smagany chłodnym, porywistym wiatrem. Miasto było całkowicie ciche, żadnych dźwięków, żywego ducha w pobliżu. Niczym martwe. Słońce schowało się za chmurami, a widok rozciągającej się przede mną przestrzeni stawał się chłodny, szarawy, pozbawiony ciepła. Coraz bardziej dało się dostrzec dumne kołysanie koron drzew. Rozejrzałem się wokół i dostrzegłszy wąską, kamienną dróżkę, nad którą leniwie zwisały łukowate lampy, udałem się w tamtym kierunku. Oddalając się coraz bardziej od głównej ulicy miasta, którą niedawno kroczyłem, zauważyłem jak roślinność wokół coraz bardziej się zagęszcza. Po niespełna dziesięciu minutach, szedłem już leśną ścieżką, coraz bardziej żałując, że postanowiłem iść w tym kierunku. Ciekawość wzięła górę i myśli o zawróceniu, które kłębiły mi się w głowie od pewnego czasu, zostały rozwiane. Po około dwudziestu minutach, wyszedłem z gęstwiny. Było już ciemno, spojrzałem na zegarek. Słońce już ukryło się za horyzontem. Spojrzawszy przed siebie, momentalnie poczułem szybki podskok adrenaliny, oraz panikę.
Przede mną rozciągał się widok starego cmentarzyska.

O kurwa! Co ja sobie do cholery myślałem, wybierając się w taką pogodę, późnym wieczorem na przechadzkę po mieście. Wzrastający niepokój wprowadzał chaos w myślach. Usiadłem na pobliskim pniu. Boże, co ty sobie wyobrażasz!? Nic dziwnego, że tak mało dzieci chodzi do kościoła. Nawet ksiądz by się bał, mając przed sobą taki widok jakże religijnego miejsca! Wstałem pośpiesznie, udając pewnego siebie, wziąłem głęboki oddech. Chcąc jak najszybciej znaleźć się w moim ciepłym pokoiku, postanowiłem niezwłocznie zawrócić tą samą drogą. Odwróciłem się.
- W mordę! – krzyknąłem donośnie, jeszcze zanim poczułem jak zaciska mi się gardło. Cofnąłem się automatycznie do tyłu, potykając się przy tym. Chwilę potem leżałem na ziemi z przytkniętym do mojej szyi sztyletem. Otworzyłem nieznacznie oczy i ujrzałem postać niczym z horroru. Przygniatając mnie ciężarem swojego ciała, szarymi oczami wpatrywał się we mnie jakby chciał przeszyć spojrzeniem moją duszę. Nie byłem pewien nawet, z kim lub z czym kojarzy mi się napastnik. Nosił wytarty płaszcz z brązowej skóry. Potargane, długie, kruczoczarne włosy przysłaniały jego oblicze. Twarz miał poharataną, brudną, twardo ociosaną. Na obydwóch policzkach miał symetryczne blizny, chyba po przecięciach ostrzem. Na dodatek, ten paskudny wizerunek zwieńczony został groźnym uśmieszkiem, zza którego wyłoniły się żółte zęby. Byłem totalnie przerażony i zdezorientowany. Nie miałem odwagi nawet się odezwać, w czym wyświadczyło mnie to monstrum.
- Cóż my tu mamy!? – zapytał powolnie, chrapliwym głosem, jakby sam siebie – chyba masz dzisiaj pecha młodzieniaszku!
Podniósł mnie z ziemi szarpiąc za bluzę. Przyglądał mi się uważnie zaciskając zęby, a potem z rozmachu uderzył mnie w lewy policzek pięścią, w której ściskał nóż. Gdyby nie to, że ten człowiek ciągle mnie podtrzymywał, runąłbym na ziemię niczym kłoda. Policzek pulsował niemiłosiernym bólem. Czułem jak puchnie. Spojrzałem tylko, jak nieznajomy szykuje się do kolejnego ciosu, kiedy nagle cała scena niespodziewanie zastygła. Rozejrzałem się wokół zdezorientowany, nie wiedząc co się dzieje. Drzewa, trawa, wszystko wokół zamarło. Jedyną rzeczą , w jakiej dało się odczuć ruch, było niebo po którym kruki mozolnie zataczały kręgi. Spojrzałem niepewnie na człowieka, który jeszcze minutę temu górował nade mną. Już nie. Zamarł wraz z całym otaczającym mnie światem. Wyciągnąłem ostrożnie w jego kierunku dłoń i zwolniłem uchwyt. Spojrzałem jeszcze na chwilę, aby bliżej mu się przyjrzeć. To z całą pewnością nie był normalny człowiek. Całkowicie szare oczy, blizny na policzkach i uszy. Teraz, gdy dokładniej mogłem się przyjrzeć, dostrzegłem ich dziwny kształt. Co najmniej o połowę większe niż powinny być, niemal okrągłe, zaś wewnętrzna membrana była cała pofalowana. Odsunąłem się machinalnie, próbując złapać oddech. Nogi miałem niczym z waty, toteż usiadłem niezwłocznie na pniu, który już wcześniej mi posłużył. Powoli starałem się uporać z tym zjawiskiem i uspokoić. Co teraz? Co ja mam, do cholery zrobić!?
Po kilku głębokich wdechach, postanowiłem poukładać myśli. Chwilę później nieco bardziej zdecydowany, uznałem, że najlepszym wyjściem będzie po prostu jak najszybciej się stąd ulotnić. Wtedy zauważyłem jak sceneria się ożywia, łącznie z napastnikiem, który poruszył się nieznacznie, niczym w spowolnieniu. Jakby wszystko budziło się ospale po śnie zimowym. W tej samej chwili zauważyłem, jak z krzaków wyłania się postać. To była kobieta. Wysoka, chuda, z czarnymi, wyprostowanymi włosami. Była młoda, może nawet w moim wieku. Albo tylko wyglądała na młodą. Ubrana była w obcisły skórzany, czarny strój, skryty pod ciemną peleryną, która w tym momencie łopotała na wietrze, zaś sceneria cmentarzyska po zmierzchu tylko natężyła jej przyciągający, mroczny urok. Ruszyła pewnie, pośpiesznie do człowieka, który niedawno chciał mnie najprawdopodobniej zabić, co by mu się udało, gdyby nie to dziwne zjawisko. W tym momencie zaczął być coraz bardziej ruchliwy, starając się jak najszybciej obrócić w moim kierunku. Przerażenie znów powracało, kiedy ni stąd ni z owąd kobieta w czerni wbiła mu sztylet w kark, powodując przy tym obfity wyprysk o dziwo nie krwi, lecz czarnej mazi, która zaczynała pokrywać ciało martwego. Miałem już wymiotować, kiedy zabójczyni spojrzała ostro w moją stronę.
- Spieprzaj stąd! – powiedziała z przymrużonymi oczyma. Ja z kolei czując bezwład w nogach, spoglądałem na nią żałośnie, cały się trzęsąc. W jednej chwili stanęła pół metra ode mnie i szarpnęła za włosy, zmuszając do powstania.
- Jeśli chcesz żyć – kontynuowała powoli, wyraźnie – To oddalisz się jak najszybciej od tego miejsca, nigdy tu nie wrócisz, ani nie powiesz o tym nikomu. Zakop to wspomnienie w pamięci jak najgłębiej potrafisz. A teraz idź. Już!
Pokiwałem nerwowo głową, dając do zrozumienia, że słyszałem. Puściła mnie, a ja jak najprędzej pobiegłem, niczym galopem. Pędziłem, ile sił w nogach, przez ciemność, która otulała las. Chwilami czułem, jak gdyby coś mnie goniło, podążało za mną. Nie odwróciłem się jednak. Nie miałem odwagi. Nie miałem już sił. Wybiegłem z za zakrętu i ujrzałem jak w oddali pada światło rzucane przez uliczną lampę. Już prawie, jeszcze tylko trochę. Zacisnąłem zęby i zmusiłem nogi odmawiające posłuszeństwa, do ostatniej prostej. Żebym tylko dobiegł.

Znalazłem się na ulicy. Oszołomiony stanąłem podpierając się rękoma o kolana. Ziałem ciężko, kłębiąc przed sobą obłoki pary niczym koń po wyścigu. Było zimno. Potarłem rękawy bluzy i otuliłem się nią mocniej. Byłem niczym na wpół przytomny. Nagle z wąskiej uliczki, którą uciekałem, usłyszałem trzask łamanej gałęzi. Tym razem powstrzymałem ciekawość i nie zwlekając dłużej, pobiegłem do domu. Dotarłem na miejsce. Wszyscy już musieli spać, bo światła były pogaszone. Przetrząsnąłem kieszenie spodni i wyciągnąłem kluczyk. Ostrożnie, powoli uchyliłem drzwi i wszedłem do środka zatrzaskując za sobą każdy zamek, jaki znalazłem w drzwiach. Chwilę później, nie obudziwszy nikogo, znalazłem się w swoim pokoju. Siedząc na łóżku, otulony mrokiem wnętrza, próbowałem wszystko sobie poukładać. Nie wiedziałem co się dokładnie stało. Czułem się tak, jakbym ostatnie godziny przeleżał na ziemi nie kontaktując, widząc tylko jak urywki obrazów przelatują mi przed oczyma. Kim był ten facet? Kim była kobieta? Nagle przemknął mi obraz czarnej mazi tryskającej z przeszytej szyi. Nie wytrzymałem. Rzuciłem się w stronę łazienki i zwymiotowałem. Głowa cały czas pulsowała. Zapewne uderzyłem się upadając, już nie wspominając o policzku. Chwiejnym krokiem wróciłem do siebie. Powoli zaczynałem splatać ze sobą fragmenty pamięci, niczym odłamki puzzli. Nadal jednak jedno wspomnienie, prawdziwe, czy też nie, nie dawało mi spokoju. Czemu świat się zatrzymał, gdy padłem ofiarą tego monstrum? A może to tylko wyobraźnia pobudzona adrenaliną robiła sobie żarty. Kurwa, co się do cholery stało!? Cały obraz sytuacji, który splotłem urywał się gdy na myśl przychodziło mi to wspomnienie. Niczym łańcuch, który przez jedno rozerwano ogniwo szlak trafia. Chwyciłem za laptop. Nie będąc pewnym, czy czasem nie jestem obłąkany, wpisałem w wyszukiwarce hasło „magia”. Przeglądałem chwilę tematy, nie natknąwszy się na żadne informacje, które wydawałyby się choć odrobinę podobne, lub chociaż nie wyssane z gier RPG, czy też książek, zacząłem szukać pod innymi hasłami. Nic. Po dwóch godzinach bezowocnych poszukiwań, znużony spróbowałem jeszcze ostatniej szansy. Począłem przeglądać lokalne strony, w tym oficjalną Toluca Lake, miasta do którego musiało mnie przywiać. Przetrząsałem każdy zakamarek, każdy temat, forum, zdjęcia. Co tylko się dało. Poddałem się, nie ma nic, tak jak przypuszczałem. Musiało mi się tylko wydawać. Nic dziwnego, kiedy niespodziewanie widzi się stare cmentarzysko, a chwilę potem ma się przystawiony nóż do gardła. Facet musiał być zwykłym rzezimieszkiem, który wybrał się na cmentarz, w poszukiwaniu zakopanych dóbr materialnych, które chciał na swój łup. Miałem już wyłączyć laptop, kiedy na otwartej jeszcze stronie miasta, dostrzegłem zdjęcie założycieli. Rok 1789. Przyjrzałem się uważniej. Dreszcze i atak paniki rozlały się gwałtownie po całym ciele. Gardło gwałtownie zacisnęło się do granic możliwości. Oto w brązowym płaszczu, tym samym, który odziewał faceta z cmentarzyska, dostojnie pozował barczysty, hardy mężczyzna. z cylindrem na głowie, drewnianą fajką w ustach, podpierał się o lasce. Zrobiłem zbliżenie. Teraz byłem pewny, to On!
Boże, jak to możliwe!? Chodź fikcyjny, bóg wydawał się jedyną, odpowiednią osobą do wytłumaczenia tej całej zgrozy. Szkoda tylko, że nie przemówi. Byłem szczerze zdezorientowany. Jak dziecko, które minutę temu przyszło na świat. Zaśmiałem się sam do siebie. Śmiechem szaleńca. Bo tak się właśnie czułem w tym momencie. Myśli, które wędrowały po głowie, zdawały się totalną oznaką psychicznej zguby. Myśli, poruszające się po obszarze fikcyjnego świata magii, potworów, wampirów, wilkołaków, demonów… nekromantów.
- Jak się czujesz? – doszedł do mnie nieznany mi dotąd głos – Słyszysz mnie? Widzisz?
Otworzyłem ociężale oczy. Poczułem, że otworzyłem. Jednak widziałem tylko ciemność. Co jest grane?
- Hej, słyszysz mnie? Wiesz co się dzieje? Zamknąłem oczy jeszcze raz, otworzyłem ponownie. Nic. Jakby cały obraz przesłaniałem otaczająca wzrok smoliście czarna kurtyna.
- Hej! Wiesz gdzie jesteś? Kontaktujesz? dolega ci c…
- Co się, dzieje? Czemu, dlaczego, ja… Ja kurwa nic nie widzę! – wrzasnąłem w konwulsyjnym ataku paniki.
- Musisz się uspokoić, jesteś w szpitalu – doszedł mnie głos, wciąż tej samej osoby – nocą przywieźli cię tu twoi rodzice. Straciłeś przytomność, prawdopodobnie po uderzeniu w głowę. Masz duży obrzęk w tylniej części czaszki. Uderzenie musiało być silne, bo doznałeś poważnego wstrząsu, przez co możesz mieć, możesz nie widzieć, przez jakiś czas. Na razie nic więcej nie mogę ci powiedzieć.
- Jak to nie możesz mi powiedzieć! Co się stało z moimi oczami!? Dlaczego nic nie widzę!? – wrzeszczałem żałośnie.
- Nie wiemy jeszcze nic na pewno. Twój wzrok, cóż. Doznałeś najprawdopodobniej uszkodzenia płata ciemieniowego i obrzęku mózgu. Jak już wspomniałem, nie wiemy jeszcze jak poważny jest uraz. Na pocieszenie mogę ci tylko powiedzieć, że wzrok po jakimś czasie, bardzo często wraca. Zdarzają się nawet przypadki, kiedy poszkodowany w pełni odzyskuje wzrok bez żadnych ułomności pod tym względem. Musisz odpocząć. Dostałeś środki uspokajające i usypiające. Prześpij się. Za kilka godzin zostaniesz poddany kontroli. Zaś twoi rodzice zajrzą do ciebie wieczorem.
Usłyszałem stukot, kobieta, najprawdopodobniej pielęgniarka, wyszła. Zostałem sam. Chyba.
Za jakie grzechy? Co takiego do cholery zrobiłem? Poczułem, jak ciało ogarnia strach, zaś mózg, nieczuły na moje błagania, jakby Tartar, chaotycznie wirował najmroczniejszymi myślami. Co się teraz ze mną stanie? Czy odzyskam wzrok? Jak będzie wyglądać moje życie, jeżeli zostanę ślepy!? Zacząłem łkać, gardło zacisnęło mi się boleśnie, niczym wokół zaostrzonej klingi miecza. Poczułem na policzkach ciepłe, spływające łzy. Zasnąłem.
Ostatnio zmieniony pt 23 maja 2014, 09:30 przez m16Martin, łącznie zmieniany 2 razy.
– Może byś się tak wykąpał? – ryknął Bruenor.
Usłyszawszy ten rozkaz, Pwent zatoczył się do tyłu i zaczął krztusić. Według niego krasnoludzki król, rozkazujący swojemu poddanemu, by wziął kąpiel, był mniej więcej odpowiednikiem ludzkiego króla, mówiącego swoim rycerzom, by poszli zabijać niemowlęta. Istniały pewne granice, których władca po prostu nie mógł przekraczać.

2
Wspomniałeś mnie we wstępie, poczułam się zobowiązana do naskrobania paru słów ;)
m16Martin pisze:Jej powabne, pociągające usta uśmiechały się do mojego oblicza.
Zdanie do uproszczenia. Wystarczy napisać, że uśmiechała się do niego. Po co tak udziwniać?
m16Martin pisze:Otoczeni białymi rzędami filarów, mając pod nogami płyty mlecznego koloru, spoglądaliśmy na siebie w milczeniu.
Pewnie zdążyli te detale zauważyć wcześniej, ale w scenie którą opisujesz patrzą na siebie, więc raczej są one zbędne.
m16Martin pisze:pobudzając we mnie dreszcze
Przyprawiając mnie o dreszcze?
m16Martin pisze:Piknięcie, gitarowe intro rockowego bandu.
Gitarowe intro rockowego bandu coś mi nie pasuje do piknięcia... Można by je wyrzucić.
m16Martin pisze:Krótki, donośny wyraz tak świetnie obrazujący moje emocje.
m16Martin pisze:stanąłem twarzą w twarz z moim lustrzanym odbiciem
m16Martin pisze:uruchamiając nieznośny dźwięk skrzypiących zawiasów od drzwi.
Wiadomo, że językiem warto się pobawić, ale tu budujesz bardzo złożone odpowiedniki prostych czynności i reakcji. Zakląłem, spojrzałem w lustro, drzwi zaskrzypiały...
m16Martin pisze:Powiedziawszy to, co miała do powiedzenia,
To jej standardowa kwestia co rano? Może warto o tym wspomnieć?
m16Martin pisze:tylko rok pierwszej klasy
Tylko pierwszą klasę... Nie łatwiej?
m16Martin pisze:Wyrzutek, słuchających starych rockowych/metalowych kawałków.
Rockowych albo metalowych Takich znaków lepiej unikać.
m16Martin pisze:Nowa szkoła, w której będę marnym obiektem drugiej klasy liceum.
W moim odczuciu ten "obiekt" brzmi trochę niezręcznie.
m16Martin pisze:popijający małą czarną, w wyprasowanej, białej koszuli, uwieńczonej niebieskim krawatem.
Brzmi jakby ta mała czarna miała na sobie białą koszulę i krawat :D
m16Martin pisze:w miarę ogarniętego człowieka
Nie jestem pewna czy ojciec- jak się domyślam- poważny człowiek użyłby takiego określenia.
m16Martin pisze:usłyszałem szczekanie ojca
Szczekanie tak mi do człowieka nie pasuje...
m16Martin pisze: ile procent ludzi czerpie z tej monotonii prawdziwą przyjemność?
Zgubiło Ci dużą literę ;)
m16Martin pisze:z sąsiedniego stanu ameryki.
AMERYKI
m16Martin pisze:Coś mi się zdaję
Literówka.
m16Martin pisze:Coś mi się zdaję, że ta szkoła też mi się z czasem nie poprawi w moim mniemaniu.
To zdanie brzmi niezręcznie. Do przeredagowania, uproszczenia.
m16Martin pisze:Przez najbliższy miesiąc będę udawał cień. Przynajmniej będę miał spokój.
Powtórzenia.
m16Martin pisze:Podniosłem się mozolnie z ziemi, otrzepałem się i ruszyłem w stronę Jima. Spojrzałem na twarze otaczających go ludzi, wlepiających we mnie wzrok zażenowania. Jim również musiał to zauważyć, bo odwrócił się w moim kierunku i zdążył się tylko uśmiechnąć kiedy przyłożyłem mu w nos. Oboje wylądowaliśmy na ziemi okładając się raz po raz po twarzy, szamocząc się w kręgu gapiów.
Siękoza.
m16Martin pisze:Jesteś nowy, wyglądasz żałośnie i w porównaniu do tej ślicznotki, która jakimś cudem jest twoją siostrą, nie masz przyjaciół. Cóż, uznaj to za ciepłe powitanie.
Po wyglądzie łatwo ocenić, ale po jednym dniu w szkole od razu wysuwać opinię, że nie ma przyjaciół? A może dopiero się musi zaaklimatyzować?

m16Martin pisze:przemknęła mi myśl o ojcu, kiedy dowie się o tej bójce.
Można wyrzucić.
m16Martin pisze:ponaglił nas dłonią, byśmy oboje weszli do jego gabinetu.
Pogrubione można wyrzucić.
m16Martin pisze:Choć nieco inaczej yobrażałem
Głodny byłeś? ;)
m16Martin pisze:ruszyłem do mojego pokoju, lekceważąc przy tym powitanie mamy.
Pogrubione do wyrzucenia.
m16Martin pisze:- nie tłumacz mi się,
Zabrakło dużej litery.
m16Martin pisze:– Wież mi lub nie, ale tym razem nie musiałam,
ORT!
m16Martin pisze:Coraz bardziej dało się dostrzec
Brzmi niezręcznie. Może Coraz wyraźniej dostrzegałem...? Chociaż zauważyłam, że dalej już używasz tego sformułowania. Może by jakoś uprościć ten fragment i w niektórych miejscach to napisać inaczej?
m16Martin pisze:Cofnąłem się automatycznie do tyłu, potykając się przy tym.
Nie da się cofnąć do przodu ;) Pogrubione do wyrzucenia.
m16Martin pisze:Na dodatek, ten paskudny wizerunek zwieńczony został groźnym uśmieszkiem,
Zwieńczył groźny uśmieszek... O ile uśmieszek może być groźny.
m16Martin pisze:Byłem totalnie przerażony i zdezorientowany.
Pozwól to jakoś odczuć czytelnikowi.
m16Martin pisze:Po kilku głębokich wdechach, postanowiłem poukładać myśli. Chwilę później nieco bardziej zdecydowany, uznałem, że najlepszym wyjściem będzie po prostu jak najszybciej się stąd ulotnić.
Życie kolesia wisi na włosku. Czas staje, a on dopiero po zebraniu myśli orientuje się że powinien wiać?!
m16Martin pisze:Wysoka, chuda, z czarnymi, wyprostowanymi włosami.
Prostymi jak już.
m16Martin pisze:wbiła mu sztylet w kark, powodując przy tym obfity wyprysk o dziwo nie krwi, lecz czarnej mazi, która zaczynała pokrywać ciało martwego.
Przy pogrubionym ciśnie mi się na myśl perwersyjne skojarzenie. Może leć od nowego zdania, że z karku wytrysnęła dziwna maź... Coś w tym stylu.
m16Martin pisze:Było zimno. Potarłem rękawy bluzy i otuliłem się nią mocniej. Byłem niczym na wpół przytomny. (...) Wszyscy już musieli spać, bo światła były pogaszone. (...) Chwilę później, nie obudziwszy nikogo, znalazłem się w swoim pokoju. Siedząc na łóżku, otulony mrokiem wnętrza, próbowałem wszystko sobie poukładać.
Powtórzenia. Zauważyłam, że lubisz słowo "otulać" ;)
m16Martin pisze:Co się teraz ze mną stanie? Czy odzyskam wzrok? Jak będzie wyglądać moje życie, jeżeli zostanę ślepy!?
Nie pamiętam dokładnie, ale w jakimś serialu zawsze na koniec były podobne pytania (dotyczące akcji). Może zamiast pytań jakoś inaczej to napiszesz?

POZOSTAŁE KWESTIE

1. Te relacje ojca i syna... Uważam, że syn powinien odczuwać choć minimalny szacunek, a jego odzywki brzmią jak do kolegi w szkole. A ojciec sobie na takie coś pozwala i jedynie wyprasza syna z kuchni. Na jego miejscu posunęłabym się do najgorszej kary i odcięła mu neta i kieszonkowe na miesiąc :P
2. Wnioskuję, że akcja dzieje się w USA, więc porządnie zadbaj o szkolne realia amerykańskiej szkoły.
3. Reakcja dyrektora na bójkę... Skoro jeden z uczniów ciągle je prowokuje i się wdaje, powinien dostać jakąś karę (zbieranie śmieci po lekcjach- Amerykanie mają tego sporo), zostawać po lekcjach. Słowne upomnienie to jak widać niewiele, skoro nadal bywa agresywny...

Łapankę zrobiłam pobieżną i... znowu sporo złapałam, nawet jak na pobieżną.
Co do samej fabuły... Zbuntowany, aspołeczny nastolatek i nieziemska przygoda. Trochę tego było. Pierwsza część dość oklepana, ale potem zaczyna robić się ciekawie. Mam nadzieję, że część związana z "fantasy" pozytywnie zaskoczy jakimś nowym światem, stworzeniami etc..
Tyle ode mnie.

Pozdrawiam :)

B16 - zatwierdzam
Ostatnio zmieniony wt 01 kwie 2014, 09:03 przez Milt, łącznie zmieniany 1 raz.

3
Przede wszystkim, dzięki wielkie za łapankę. Popoprawiam wyłapane błędy, szczególnie to zbędne upiększanie i powtórzenia. Moja pięta achillesowa, jak widzę. :)

Co do budzika, może źle skonstruowałem zdanie. W filmach często są takie budziki z radiem(albo na odwrót), że jest właśnie dźwięk budzika, po czym włącza się losowy utwór.

"Powiedziawszy to, co miała do powiedzenia"
"Byłem totalnie przerażony i zdezorientowany"
W następnej części postaram się bardziej opisywać takie sytuacje.

No i rozwinę wątek z OJCZYMEM! Mój błąd, za co przepraszam. Nie chodzi o takiego biologicznego ojca. Chciałem ich relacje przedstawić w złym świetle, gdzie syn nie ma pozytywnego nastawienia, ojczym z kolei, zapracowany, nie ma czasu ani nerwów na dyskusję z synem.

Co do spotkania Jima z Gilbertem. Chciałem to przedstawić jako właśnie wysunięcie opinii o głównym bohaterze, po wyglądzie. Wcześniej starałem się nałożyć nacisk na tą różnicę pomiędzy siostrą a bratem, gdzie Anne(siostra) momentalnie się zaaklimatyzowała, on z kolei nie i szczerze nawet nie chciał.

"Życie kolesia wisi na włosku. Czas staje, a on dopiero po zebraniu myśli orientuje się że powinien wiać?! " Cóż, może nie udało mi się tego napisać w taki chaotyczny sposób. Może rzeczywiście taka powinna być jego pierwsza reakcja, ale nogi miał z waty, nie wiedział co się wokół dzieje, no i w dodatku wygląd przeciwnika go ciekawił. Po resztą, czas się zatrzymał wokół, więc uznałem, że taka byłaby logiczna reakcja.

Tak, lubię słowo "otulać". :D

"Co się teraz ze mną stanie? Czy odzyskam wzrok? Jak będzie wyglądać moje życie, jeżeli zostanę ślepy!?" - poprawiłem na zdanie oznajmujące

Jeszcze co do Jima, również mój błąd, nie napisałem tła. Jego ojciec(przyjaciel dyrektora) jest bogaty i daje dotacje na szkołę, więc Jim (rozpieszczony dzieciak), ma pewne "luzy" w szkole, choć rzeczywiście może przesadziłem.

"Co do samej fabuły... Zbuntowany, aspołeczny nastolatek i nieziemska przygoda. Trochę tego było. Pierwsza część dość oklepana, ale potem zaczyna robić się ciekawie. Mam nadzieję, że część związana z "fantasy" pozytywnie zaskoczy jakimś nowym światem, stworzeniami etc.." - Jeśli chodzi o fantasy i oklepany początek. Generalnie mam pomysł na kilkadziesiąt stron, a przynajmniej na tyle póki co mam mniej więcej zarysowany plan fabuły, więc nie chciałem z nagła rozpisywać się o tym, stawiając na typową historyjkę nastolatka, żeby czytelnika, powoli wdrożyć w ten "nowy" świat. A to co zaplanowałem, wydaje mi się dość oryginalne, ale bez spoilerowania. ^^
Myślę, że na najbliższych stronach już zacznę "oswajać" bohatera ze światem fantastycznym. Jak to wyjdzie? To się okaże.
Pozdrawiam. :)
– Może byś się tak wykąpał? – ryknął Bruenor.
Usłyszawszy ten rozkaz, Pwent zatoczył się do tyłu i zaczął krztusić. Według niego krasnoludzki król, rozkazujący swojemu poddanemu, by wziął kąpiel, był mniej więcej odpowiednikiem ludzkiego króla, mówiącego swoim rycerzom, by poszli zabijać niemowlęta. Istniały pewne granice, których władca po prostu nie mógł przekraczać.

4
Ja bym się przyczepił samego wstępu - nie powinno się używać sformułowania "póki co" w zastępstwie "na razie". "Póki co" to rusycyzm i lingwiści nawołują, by się ich wystrzegać.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

5
Niewiedza, w każdym razie słowo już zanotowane na czarnej liście.
– Może byś się tak wykąpał? – ryknął Bruenor.
Usłyszawszy ten rozkaz, Pwent zatoczył się do tyłu i zaczął krztusić. Według niego krasnoludzki król, rozkazujący swojemu poddanemu, by wziął kąpiel, był mniej więcej odpowiednikiem ludzkiego króla, mówiącego swoim rycerzom, by poszli zabijać niemowlęta. Istniały pewne granice, których władca po prostu nie mógł przekraczać.

6
m16Martin pisze:No i rozwinę wątek z OJCZYMEM! Mój błąd, za co przepraszam. Nie chodzi o takiego biologicznego ojca. Chciałem ich relacje przedstawić w złym świetle, gdzie syn nie ma pozytywnego nastawienia, ojczym z kolei, zapracowany, nie ma czasu ani nerwów na dyskusję z synem.
No właśnie zabrakło napomknięcia, że to ojczym. W takich przypadkach część dzieci/ nastolatków nie ma pozytywnego nastawienia do "nowych" rodziców. Mimo wszystko trochę szacunku mu się należy ;)

m16Martin pisze:Jeszcze co do Jima, również mój błąd, nie napisałem tła. Jego ojciec(przyjaciel dyrektora) jest bogaty i daje dotacje na szkołę, więc Jim (rozpieszczony dzieciak), ma pewne "luzy" w szkole, choć rzeczywiście może przesadziłem.
Tej informacji również zabrakło, ale prowadzisz narrację pierwszoosobową, co wiąże Ci ręce- bo niby skąd główny bohater ma wiedzieć, że tak jest. Tylko w tym wypadku czytelnik też tego nie wie i może go zastanawiać, dlaczego dyrektor potraktował ich tak ulgowo.

7
Ojczym we fragmencie, który obecnie piszę już naprostowałem, co do Jima myślę, że znalazłem odpowiedni pomysł akurat zgadzający się z planami fabuły. :) Wszystko wyjdzie w praniu.
– Może byś się tak wykąpał? – ryknął Bruenor.
Usłyszawszy ten rozkaz, Pwent zatoczył się do tyłu i zaczął krztusić. Według niego krasnoludzki król, rozkazujący swojemu poddanemu, by wziął kąpiel, był mniej więcej odpowiednikiem ludzkiego króla, mówiącego swoim rycerzom, by poszli zabijać niemowlęta. Istniały pewne granice, których władca po prostu nie mógł przekraczać.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron