16

Latest post of the previous page:

Miejscami chyba troszkę niezrozumiale napisałam...
Szeptun pisze: Szeptun napisał/a:
Chwilę po tym uderzyła w nich falą potęga Czarnej Magii, przypominając straszliwy smród.
Potęga przypominała straszliwy smród i uderzała falą. Chyba czujesz, że to zdanie trochę nie wyszło? ;)

No właśnie chciałem żeby takie było odczucie - smród to cos realnego - a Mrok jest takim właśnie wrednym "uczuciem/siłą/energią"... skojarzyło mi sie właśnie tak...
Hmmm... Chodziło mi bardziej o samą konstrukcję metafory. Że mrok daje się odczuć jak coś ohydnego - smród itp. to ok... Bardziej nie leży mi ta konstrukcja "potęga przypominająca smród". Nie przesłanie fragmentu (że zła moc to coś niemalże namacalnego), tylko konstrukcja zdania.
Szeptun pisze:To krasnolud - nienawidzi wody... to akurat moje własne wyobrażenie - vide Gimli u Tolkiena... etc...
Ależ ja rozumiem. Raczej chodziło mi o "stopień" tych cierpień. Widzę Gimlego sarkającego, wkurzającego się, marudzącego, ale "jęki" kojarzą mi się już bardziej w stronę cierpienia takiego... związanego bardziej ze słabością, fizycznym bólem etc. Stąd moje czepialstwo.
Szeptun pisze:Szeptun napisał/a:
Przycupnęli w półmroku, pod łukiem utworzonym z delikatnego kamienia, zarośniętym ciernistymi krzewami.
Jak wygląda "delikatny kamień"? I to taki który tworzy łuk, na którym nawyrastało aż krzewów...

No taki shaeidański, delikatny :) jak hmm... marmur np. lub wyszlifowany piaskowiec... no taki delikatny :)
No może poszukam zamiennika (gładki etc)
Hmmm... W takim kontekście to tu chyba nie kamień jest delikatny... Wszystko może wygląda delikatnie... Ale sam kamień to kamień. Coś solidnego i do delikatności mu brakuje.
Szeptun pisze:Rozumiem... ale pomyśl sobie że nie każda druzyna (dobrych z natury herosów) jest od razu zdolna zabić uprzednio wynajętych przewodników...
Ale dlaczego zabić? Tak trudno zastraszyć w pięć uzbrojonych osób dwóch typków (ja się dziwię, że im w ogóle przyszło do głowy takiej piątce podskakiwać - w końcu podpisów "dobry heros" raczej nie mieli), siedząc z nimi na łodzi, żeby nie fikali?
Hmmm... Może odruchowo się buntuję, bo nie lubię za bardzo naiwnych postaci (zwłaszcza w dużych ilościach), a Twoich bohaterów polubiłam ;) Oczywiście tutaj fabuła to Twoja kwestia, ja tylko sygnalizuję, że nie bardzo to jako czytelnik kupiłam.

I to chyba tyle z uwag do uwag.
Część trzecią oczywiście w wolnej chwili przeczytam. Bo to całkiem fajne opko jest :)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

KRUCZE UROCZYSKO (Fragment czwarty)

17
Krucze Uroczysko
Autor: Piotr Grochowski

WULGARYZMY

Fragment czwarty

IV – Czas i sen



Nordyjscy kapłani natury, na Południu nazywani druidami, wierzyli, że każde gasnące życie zastępowane jest na świecie przez rodzące się. Nauczali, że wszelki ból i strata stają się początkiem nowego życia i nowej nadziei. Ragnar nigdy nie zastanawiał się, jak może wyglądać Ostatnia Chwila. Choć był w młodości pilnym uczniem, a swą edukację kontynuował później w świątynnej izbie, już u południowych kapłanów, wierzył w słowa doświadczonych wojowników: „Mężczyzna rozmyślający za życia o śmierci jest w istocie martwy”.
A Ragnar chciał żyć. I choć nauki zakonników Bractwa Trzynastu Kamieni wyraźnie opisywały, jak istotna jest służba dla Spętanego o imieniu Cranius i jak ważne są dary mu składane, młodemu szlachcicowi bardziej odpowiadały żołnierskie maksymy niż kult Pana Dobrej Śmierci.
Kiedy jednak przyszła doń chwila śmierci, daleko w głębi cezaryjskiego kraju, tysiące mil od śnieżnych, nordyjskich gór, poczuł strach. Nim zdołał zrozumieć jego naturę, oddać mu się lub go pokonać, ogarnęła go ciemność.
Nie dane mu było doznać wizji Tego, Co Następuje Po Życiu, nie połączył się również z duchami swoich Przodków. Kiedy śmierć go zabrała, wciągnęła w Mrok, Ragnar ze Svero ocknął się po raz kolejny.
Każdy szczegół, który zauważał, miał teraz ogromne znaczenie, każdy zapach był spotęgowany. Jego skóra na przemian płonęła, to znów zamarzała. Kolory, które dostrzegał, raz zdawały się być przytępione, by zaraz potem uderzyć go ze zdwojoną mocą swoim przesytem. Kamienny stół, na którym leżał chwilę przedtem, teraz nie istniał. Ragnar klęczał na podłodze wyłożonej grubym dywanem. Miał na sobie obcą w dotyku, skórzaną zbroję, chociaż wyraźnie pamiętał moment, kiedy plugawe istoty Mroku drapały pazurami jego nagie ciało. Moment ten, wydawałoby się, nie był odległy. Ale w tej chwili Rag nie był niczego pewien. Żyły w jego ciele tętniły, pompowały krew. Życie pulsowało w nim, a przecież śmierć już zamykała za nim bramy Podziemnego Świata.
Z trudem podniósł się, opierając ramieniem o kamienny filar zdobiony shaeidańskimi płaskorzeźbami. Tuż przed rycerzem znajdowały się drzwi, lekko uchylone. Zza nich nie dobiegał żaden dźwięk. Czuć było jednak woń kadzideł, woskowych i łojowych świec oraz słodkawy zapach krwi.
Ragnar zacisnął dłoń na krótkim, szerokim mieczu i wykonał dwa trudne kroki. Zanim wszedł do pomieszczenia, rozejrzał się po długim, pustym korytarzu. Było ciemno, jedynym źródłem światła były dwie dopalające się pochodnie kilkanaście kroków w głębi oraz poświata bijąca od rozwartych drzwi. Gdy mijał portal, dobiegły go odległe odgłosy. Bulgoczące głosy, szczęk broni i dudnienie bębnów. Orczych tarabanów. Coś kazało mu zawrócić. Jakaś myśl próbowała zakazać mu wykonywania kolejnych kroków. Ale Rag szedł. W komnacie było jasno, a źródłem światła nie były świece, ogarki lub pochodnie. Te właśnie ktoś zgasił, jakby potężny podmuch rozrzucił je po sali. Dym bijący od nich wypełniał pracownię, która pełna była ksiąg, książek, fiolek, kufrów i regałów. Kilka stołów, kamienne ławy i półki zapełniały najróżniejsze komponenty, okazy flory i fauny – i sporo rzeczy, których natury szlachcic nawet nie śmiał się domyślać. Ściany obwieszone były arrasami i barwnymi draperiami.
Pośrodku sali, nad wykręconym w nienaturalny sposób ciałem odzianym w czarne szaty, stał chłopiec. Po kilku chwilach rycerz przypomniał sobie jego imię.
– Gaspar... – Ragnar wzdrygnął się na dźwięk własnego głosu. – Żyjesz, chwała niech będzie...
– Nie tym, których masz na myśli – dokończył młodzieniec. – Choć sam w to uwierzyć nie mogę, mości panie. Żyw jestem.
Nord zamrugał, wierzchem dłoni odgarnął włosy z czoła. W dłoni Gaspara jaśniał kryształ, emitując Prawdziwe Światło.
– Co tu się stało? – Ragnar wypowiedział te słowa wolno, próbując zebrać myśli. – Amulet, skąd...?
– Nie wiem, panie, czy sam jestem w stanie sobie wyjaśnić, co tak właściwie uczyniłem. I czy możliwe jest, że zrobiłem to sam.
– Ten człowiek, Ma-Kramma... – Rycerz wskazał na ciało w czerni. – Zabiłeś go?
– Myślę, że zabił się sam, próbując rzucić zaklęcie, to Światło go pokonało. Jego krew... Jego żyły chyba nie wytrzymały.
Istotnie, środek posadzki pokrywała kałuża krwi, a ciało czarnoksiężnika było zmasakrowane, co w pierwszej chwili trudno było dostrzec przez ciemną barwę szat. W sali widać było także kilka innych powykręcanych ciał.
– Jego uczniowie...
Na korytarzu zadudniły kroki. Gaspar znieruchomiał, wyciągając przed siebie trzymany w dłoni artefakt. Ragnar uniósł miecz.
Ciężkie okute drzwi skrzypnęły.
– No, coście tak skamienieli? – Niska i przysadzista postać uśmiechnęła się w głębi bujnej brody, prezentując złote i srebrne zębiska. Krew, pył i posoka, najpewniej orczego pochodzenia, pokrywały każdy fragment ciała Ziggo Bragga. – Ja się wyśmienicie czuję, ale patrzycie na mnie, jakbyście co najmniej ducha zobaczyli.


***


– Bajki mówisz, gówniarzu, ot wszystko. – Krasnolud splunął, poruszając się szybko po komnacie. Zaglądał do kufrów oraz za zasłony wiszące na ścianach i na drewnianych konstrukcjach. Podobnie postępowała reszta kompanii. Poza Ragnarem i Gasparem, którzy nadal stali nad ciałem martwego czarodzieja.
– Nie chciałem wam mówić, i tak byście nie uwierzyli. – Młodzieniec rozglądał się bezradnie. – Ale pan Bragg wyraźnie mnie obraża. No to mówię.
– Acz, jak sam przyznałeś, nie masz pojęcia, jak dokonałeś tego... Jak ty to nazwałeś? – Koryntiasz zwany Szramą przeglądał księgi, zaglądając do regałów. – Zmiany Czasu?
– Śmiejesz się. – Paulus stał w pobliżu drzwi, przyglądając się dwóm szklanym kulom.
– Gdzieżbym śmiał...
– Łże, młokos. Schował się, po tym jak ukradł rycerzowi magiczne świecidełko, a ten mu tak mocno ufał. – Ziggo rzucił złośliwe spojrzenie w kierunku Ragnara. – Potem się zorientował, że to światło jest niezbędne w naszym planie, ale już było za późno, żeby wrócić.
– I zupełnie przypadkowo uratował nas przed czarownikiem. – Paulus wymruczał te słowa, pakując obydwie kule do skórzanej sakwy.
– Czy to było to, o czym ja myślę? – Głos Szramy dobiegał zza rogu, słychać było także charakterystyczny brzęk. – To była ironia? Zaczynasz się rozkręcać, mości magu. Następne muszą być już żarty, anegdoty i złośliwości... Znalazłem złoto!
Rycerz schylił się i przyjrzał dłoniom Ma-Krammy. Słowa wypowiedział wolno:
– Przedostał się do komnaty czarnoksiężnika z łatwością. Ominął strażników. Wiedział, jak użyć Prawdziwego Światła. Za dużo tego jak na przypadek...
Truposz ściskał w jednej z dłoni rękojeść kościanej różdżki, jakby ostatnim gestem, tuż przed śmiercią, chciał jej użyć, a uderzenie serca później próbował ukryć ją w obszernym rękawie. Ragnar nie dostrzegł laski wcześniej. Ostrożnie odgiął zaciśnięte palce i delikatnie uniósł przedmiot.
– Wiedziałem, bo zajrzałem obok, zapytałem... Nie potrafię tego opisać... Inny Ja, ten z drugiej strony, podpowiedział mi, jakiego słowa użyć. Jak się skupić... A amulet zabrałem, mości panie, żebyś go za wcześnie nie użył, jak za tym razem...
Gaspar zamilkł.
– Za którym straciłem nogę, a później także rękę. – Ragnar spojrzał na chłopca uważnie. – Widziałeś także moją śmierć?
Krasnolud zatrzymał się. Szrama wychylił głowę zza kotary. Paulus nasłuchiwał z uwagą.
– I śmierć pana Koryntiasza, i mości krasnoluda też.
Bragg sapnął.
– Gaspar nie kłamie, drodzy kompani. Nie mam pojęcia, jak się to stało, jak to działa i komu mamy poza młodzieńcem podziękować za uratowanie skóry, ale sobie wybierzcie. Pomódlcie się albo nie. Faktem jest, że pamiętam rzeczy, które według waszych słów nie miały miejsca. Przynajmniej w tym świecie. I w tym czasie. – Szlachcic mówił wolno, patrząc na towarzyszy. – Nie pamiętam za to, jakim sposobem znaleźliśmy się w tym miejscu, jaki plan udało nam się wcielić w życie, choć wspominaliście, że to ja wam przewodziłem. To wszystko jednak ma w tej chwili mniejsze znaczenie. Orkowie na jakiś czas dali nam spokój, a my mamy to, po co nas wysłano.
Szrama podszedł do Ragnara i wskazał na trzymany przez niego przedmiot. Rycerz zamyślił się – nie zwracał uwagi na kościaną różdżkę.
– W istocie, Panie Ragnarze, mamy to.
Krasnolud łypnął okiem. Paulus zbliżył się powoli. Gaspar zamyślił się i szepnął:
– Nim skonał, krzyczał coś o artefakcie, wskazywał na mnie, ale nic się nie wydarzyło.
– Bo oszukałeś i jego, i ów przedmiot, z całą pewnością potężny. – Szlachcic przyjrzał się trzymanej lasce. – Był dzięki niemu, jak sądził, władcą czasu, mógł zaglądać w przyszłość. Czuł się bezpieczny. Tyle że nie wiedział, że można tę przyszłość zmienić.
– Nie wspominałem o tym wcześniej, jako że nie było okazji... – Koryntiasz Szrama oblizał wargi. – Wiadomym jest, że za pokonanie czarownika i zapewnienie spokoju płaci Cesarstwo. Także kupcy dorzucą swoje. Za spokojne szlaki. Od Jeremiasza Galbo, którego mieliście sposobność spotkać, wiem także, że są ludzie gotowi zapłacić fortunę za tę kościaną laskę.


***

– Że niby nie ma jednego świata, tylko jest ich kilka? – Krasnolud nie dawał za wygraną. – I ty, taki niedorostek, akurat ty potrafisz tak przejść od jednego do drugiego?
– Jak dla mnie, panie, to są ich setki, albo i więcej... I to wcale nie jest przyjemne. – Młodzieniec drżał pod grubym kocem, próbując schować się przed deszczem.
Nad wyspę czarnoksiężnika nadciągnęła potężna nawałnica. Plany drużyny poważnie się skomplikowały. I bez deszczu mokradła były zdradliwe – teraz rejs w kierunku Ringen byłby szaleństwem. Rycerz rozpiął swój płaszcz w dziwnie powykręcanych, i wystających z ziemi korzeniach potężnego drzewa na wzniesieniu. Tam początkowo schronienie znalazł on, Gaspar i krasnolud. Ragnar szybko jednak wyruszył na zwiady i do tej pory nie powrócił. W konarach powyżej przycupnął Szrama, z łukiem gotowym do strzału, chociaż raczej niewiele widział w ulewnym deszczu. Paulus uparł się i rozpoczął obchód dookoła wzgórza. Chciał być pewien, że jego ziemne pułapki będą niezawodne. Wszyscy mieli nadzieję, że strach na wieść o klęsce czarownika i deszcz skutecznie zatrzymają orczych wojowników. Z każdą chwilą przebywanie na wyspie stawało się coraz bardziej niebezpieczne, kompani nie mieli jednak wyboru.
– Zgadzałoby się to, co mówisz, jeno trudno w coś takiego uwierzyć. – Bragg kręcił głową. – Rycerz wszystko przewidział: i czarnych chudzielców, i to, że orkowie znajdą luki w barierze naszego łysola, wiedział też o tych najmitach z Południa... Tyle że teraz twierdzi, jakoby niczego z tych chwil nie pamiętał...
– Kiedy dokonywałem Zmiany, przynajmniej ja tak to sobie tłumaczę, mogłem przekazać Panu Ragnarowi te wszystkie informacje. Przeżyłem to raz, lub co najmniej raz. W jednej chwili byłem Tutaj, Tam, a na dodatek jakby w różnych momentach czasu...
– Pokręcone to strasznie. Dobrze, żem niewierzący. – Krasnolud uśmiechnął się. – Jakby mi się jeszcze Spętani czy inne bóstwa wmieszali w mój spokojny i prosty żywot, żeby mi tłumaczyć wszelakie cuda i czary, chyba bym rozum postradał. Ważne, że żywi z tego wyszliśmy. I nie chcę już więcej o tym myśleć. Jedno mi tylko w głowie kołacze...
– Mówcież...
– Jak tam „zmieniałeś” to, co trzeba było zmienić, to dużo się „pozmieniało”? – Krasnolud mówił wolno, ostrożnie cedząc słowa.
– Nie spodoba wam się, panie Bragg, to, co powiem.
Krasnolud milczał i patrzył uważnie, wyraźnie spochmurniał.
– Słaby jestem i początkujący, jak idzie o magowskie rzemiosło. A ta Sztuka Czasu to w ogóle rzecz, o jakiej się mało słyszy, nie uczą jej, bo nikt nie potrafi zrozumieć jej natury. Podobno jeślibym zmienił zbyt dużo, czekałaby mnie śmierć. Magia dba o to, by świat zachowywał równowagę. Tacy jak ja, a jest nas pewnikiem bardzo niewielu, psujemy ten ład.
– Więc musimy mieć nadzieję, że „napsułeś” niewiele – mruknął Bragg, ale po chwili klepnął młodzieńca w ramię, mrugnął okiem i rozpromienił się. – Niewiele, ale wystarczająco, by nas przywrócić do życia. I tego się trzymajmy.
Nad mokradłami przetoczył się potężny grzmot, ale deszcz jakby zelżał. Do ukrytych pod rycerskim płaszczem ludzi podbiegł, rozchlapując błoto, Ragnar ze Svero.
– Paulus mówi, że zbliżają się orkowie. Ledwie kilku, ale boję się, że mogą chcieć nas zmylić. – Nord mówił głośno, przekrzykując ulewę. – Potrzebuję cię po południowej stronie wzniesienia, mości krasnoludzie.
Bragg dźwignął się i szybko przygotował ekwipunek. Szlachcic zwrócił się do młodego maga:
– Siedź tutaj i nie próbuj się oddalać. Wrócę po ciebie. Będę krążył w pobliżu...
Odwrócił się bokiem, zadarł głowę do góry i krzyknął:
– Szrama, zejdź niżej!
Przez ramię spojrzał na chłopca.
– Uratowałeś nas lub byłeś narzędziem w planie Spętanych, który miał nas ocalić. Tak czy inaczej, na jeden dzień mogło to być całym dobrem mającym nas spotkać. Pilnuj się. Nie kuś losu.
Mówiąc to, Rag uśmiechnął się i zaczął wspinać po korzeniach, idąc na spotkanie z Koryntiaszem. Tymczasem krasnolud pomknął niezdarnie na drugą stronę wzgórza, dzwoniąc metalowymi łuskami przypiętymi do skórzanej zbroi.
Chwilę później do uszu Gaspara dobiegła głośna rozmowa. Powyżej, rycerz i zwiadowca wymieniali informacje.
W szeleście deszczu i szumie wiatru młodzieniec wyłowił zaledwie kilka słów: „Miej bystre oko...”, „Nie widzę dokładnie...”, „Paulus spróbuje...”, „Pilnuj chłopca...” i coś o strzałach.
Tak, zdecydowanie. To było: „Dużo ich – oszczędzaj strzały”.


***

Trzy kreatury podeszły bliżej. Ragnar śledził wzrokiem najwyższego z wrogów, szerokiego w klatce piersiowej, z ogromnymi, nienaturalnie wydłużonymi ramionami, które przy niezgrabnym marszu w górę wzgórza obijały się o jego ugięte nogi. Tak jak jego pomocnicy nosił zniszczoną skórzaną zbroję z dosztukowanymi elementami z metalu. W dłoni trzymał krótką i szeroką szablę, na plecach przytroczony miał potężny pałasz. Niekwestionowany herszt. Lub prawa ręka wodza, jego emisariusz. Kiedy się odezwał, mężczyźni usłyszeli niski, basowy bulgot, z którego zdołali wyłowić kilkanaście słów w łamanym języku wspólnym .
Konwersacja trwała jakiś czas. Obydwie strony uważnie przyglądały się sobie. Monstra były uzbrojone i czujne. Za plecami rycerza czaił się Paulus, gotowy w każdej chwili zaatakować przeciwników.
Orkowie rozumieli sytuację. Ich szamani pojęli, co się stało. Niepewność dalszego losu w wyniku śmierci ich pana napełniała stwory Mroku przerażeniem. W krótkim czasie z bandy łupieżców wspieranej potężną magią stali się komandem o nieokreślonym celu. Chcieli odejść. Ale stawiali warunek.
– Nie oddawaj im żadnego przedmiotu. – Paulus bacznie obserwował przemawiającego wroga. – Niech cieszą się, że pozwolimy przeżyć pewnej części ich grupy. Nie wiemy, czy poza kontrolą nad nimi ten amulet nie posiada innej mocy.
– Myślisz, że ich szamani mogą użyć go przeciwko nam? – Szlachcic pokiwał ze zrozumieniem głową, nie spuszczając z przeciwników wzroku.
– Sztuka szamańska jest bliska Czarnej Magii, to możliwe.
Ragnar wciągnął powietrze i krzyknął donośnie, bo deszcz padał potężnie, wypełniając okolicę szumem:
– Idźcie precz! Nie musi ginąć już więcej żaden z was. Magia czarownika została zniszczona w całości. Nie ma amuletu. Jesteście wolni!
Wysoki ork słuchał i długo stał w milczeniu, pomrukując w głębi pogiętego, półzamkniętego hełmu z szerokim rondem. Ryknął do towarzyszy, a potem rzucił w kierunku ludzi kilka słów w plugawej Czarnej Mowie. Może była to zgoda na ich warunki, może też przekleństwa mające ich przerazić. Tak czy inaczej, zdawać się mogło, że orkowie dali się przekonać.
Paulus poruszył się niespokojnie i krzyknął do rycerza. Gdy ich spojrzenia spotkały się, mag wskazał wzrokiem na swoją rękę. Na przemoczonym ubraniu, wraz z kroplami deszczu pojawił się zielonkawy nalot. Skórzany kaftan Ragnara także pokrył się osadem.
– Zakryj nos!
Paulus Brega schylił się z zadziwiającą jak na jego masę i gabaryty zręcznością. Nim dotknął dłońmi ziemi, by wzmocnić zaklęcie, tupnął nogą. Ork stojący po prawej stronie warknął, kiedy otwarła się pod nim ziemia. Rycerz zasłonił twarz przedramieniem i skoczył w kierunku wrogów z wyciągniętą klingą. Ten stojący po lewej zdołał wykonać ledwie jeden krok, poślizgnął się i w następnej sekundzie zniknął, pochłonięty przez ziemno-błotną maź. Potężny przywódca nie oglądał się na boki. W dłoniach trzymał już ogromny pałasz i z przerażającym rykiem natarł na Ragnara. Ziemia zadrżała ponownie, nim doszło do zetknięcia się broni. Potworem szarpnęło. Jego ugięte nogi uwięzły w ziemi. Mimo to zdołał wyprowadzić szeroki, zamaszysty cios. Szlachcic uniknął go bez trudu i ciął z ukosa, kończąc uderzenie obiema rękami. Zakuty w żelazo czerep potoczył się po błotnistym zboczu i zniknął w jego dolnej części.
Chwilę później mężczyźni pędzili w kierunku drzewa, na którym siedział Koryntiasz.


[c.d.n.]
Ostatnio zmieniony pn 08 lip 2013, 12:32 przez Szeptun, łącznie zmieniany 1 raz.
Nic nie jest Pewne a Pewne rzeczy moga stać się nieodwracalne...

18
Paulus Brega, nazywany przez przyjaciół z Północnej Marchii Kamienną Głową, zgarnął dłonią garść ciężkiego, mokrego piachu, który zalegał na pokruszonej posadzce. Długo analizował układ terenu, przykładając dłonie do ziemi, badał jej zawartość. Wyczuwał kamienne fundamenty, sieć podziemnych korytarzy, poznawał rozkład skał.
Gdy był już gotowy, wyszeptał kilka pomocniczych słów, skupiając się na istocie czaru, który miał stworzyć.
Uniósł prawą dłoń powyżej ramienia, co pomogło mu zakląć energię Esencji. Z lewej wysypał piach na kamienne płyty
Zwróć uwagę na kolejność opisywanych czynności. Paulus najpierw bierze w łapę garść piachu, a potem obiema dłońmi analizuje długo układ terenu (kładzie dłonie na ziemi). To nie bardzo działa, jeśli między palcami przesypuje ci się piach.
Szeptun pisze:Uformował z nich pewnego rodzaju życzenie. Przykucnął, i dotykając dwiema dłońmi podłoża, bezgłośnie rzucił czar. Wspomniane życzenie zaczęło się spełniać,
Powtórzenie. I to określenie "wspomniane życzenie" zwyczajnie kiepsko brzmi. Jak z jakiejś relacji, nie tekstu literackiego.
Szeptun pisze:Moc niezwykłego czaru stworzyła coś na kształt sfery zamykającej skalistą przestrzeń, odcinając ten teren od reszty wyspy.
Paulus lewą dłonią sterował wysokością bariery. Gdy wzniosła się na wysokość dobrych kilkunastu łokci, pstryknął palcami.
No to sfera czy bariera? Jaki to ma kształt? Bo sfera to coś bardzo konkretnego, nie po prostu ściany sterczące w górę na wysokość X łokci.
Szeptun pisze:Z miejsca, w którym stał, było widać wyraźnie, gdzie ruiny i skały ustępowały miejsca bagnistemu podłożu. Wzdłuż tej granicy cząsteczki i drobinki gleby, kamieni i pyłu uniosły się na wysokość dwóch łokci, wirując. Moc niezwykłego czaru stworzyła coś na kształt sfery zamykającej skalistą przestrzeń, odcinając ten teren od reszty wyspy.
Paulus lewą dłonią sterował wysokością bariery. Gdy wzniosła się na wysokość dobrych kilkunastu łokci, pstryknął palcami. Czar ustabilizował się, a mag ruszył przed siebie, szybko znajdując schronienie na kamiennym postumencie. Wbiegł na schody wyciosane przed wiekami w skalnej bryle i zatrzymał się wyżej, w zniszczonej sali.
Kombinujesz w tym opisie, jak możesz... Mamy skały, ziemię, glebę, podłoże, no po prostu miliard zamienników, ale i tak powtórzeń (skała, kamienie) się nie ustrzegłeś. A i ogólnie to morze bliższych i dalszych synonimów jest trochę irytujące w czytaniu. Może jakieś odpuszczenie detali czy skrócenie tego opisu by tutaj pomogło?
Szeptun pisze:Nordyjski szlachcic wyciągnął miecz o szerokim ostrzu prosto przed siebie, szedł wolno, bacznie rozglądając się na boki. Młody mag szedł trzy kroki z tyłu.
Powtórzenie.
Szeptun pisze:posągami i monumentami.
to zasadniczo synonimy, więc jedno określenie tu z powodzeniem wystarczy
Szeptun pisze:Gdy pierwsza z nich z sykiem skoczyła ku rycerzowi, można było dojrzeć jej oblicze: twarz bladego mężczyzny, szeroko otwarte usta i oczy. Oczy wypełnione szaleństwem. Druga postać rzuciła się na Gaspara. Trzecia przygotowała się do ataku na Ragnara.
Trochę koślawa ta wyliczanka. W tym sensie, że brzmi, jakbyśmy w pomieszczeniu mieli Gaspara, Ragnara i jeszcze jakiegoś rycerza. Ja wiem, że da się wywnioskować, że Ragnar i rycerz to ta sama osoba, ale tak w wydźwięku, w samej konstrukcji ci panowie Ci się rozjechali.

I dochodzimy do części, które, niestety, w tym tekście wypadają zdecydowanie najsłabiej.
Szeptun pisze:Szybkie pchnięcie zakończyło się przebiciem pierwszego atakującego na wylot. Jelec rycerskiego miecza dotknął ciała. Smród dobiegający od chudzielca był straszliwy. Śmiertelnie ugodzony konał, dygocząc, ale zdołał dwiema dłońmi wpić się w ubranie Norda. Druga istota znalazła się dwa kroki obok.
1. Wprowadzasz tę scenę tak, że nie do końca wiadomo, czyje to pchnięcie i kto atakował (tak, wiem, że dzielisz strony na agresorów i broniących się, ale jednak w walce to już obie te strony mogą być "atakującymi").
2. To "dobiegający" kojarzy mi się bardziej z dźwiękiem niż smrodem, ale to tak na marginesie.
3. Jak śmiertelnie ugodzony, to możemy się domyślać, że umierał. Konstrukcja zdania kiepsko tu wyszła.
4. Powtórzenia.
Szeptun pisze:Odziani na czarno byli niezwykle szybcy, dziwacznie syczeli i ze świstem wciągali powietrze.
Właśnie na takich wstawkach walki w tym tekście bardzo dużo tracą. Czy naprawdę najistotniejsze dla dramatyzmu i dynamiki starcia jest to, jak tamci wciągali powietrze? A że syczą, to już wiemy, bo wprowadziłeś to, gdy pierwszy rzucał się na Ragnara.
Szeptun pisze:Drugi był tuż-tuż. Wtedy przez ciało szlachcica przeszedł niepokojący dreszcz. Zrozumiał, że atakujący szepczą i mruczą jakiś rodzaj zaklęcia. Poczuł nagłe i nadnaturalne osłabienie. Dodatkowo salę zaczęły wypełniać opary ciemnej, magicznej mgły.
– Zbyt wcześnie – westchnął. Zaklął w duchu, słysząc wrzaski Gaspara, który prawdopodobnie także zorientował się w zamiarach istot w czerni.
Ścisnął w dłoni druidyczny medalion i wyszeptał wyuczone słowo. Salę zalało ciepłe, mleczne światło.
I cała dynamika idzie się... Wróg "tuż-tuż", ten dobry z bronią wyłączoną praktycznie z walki, a tu opisy mgły, szeptów, odczucia Ragnara. Dalej facet ma czas westchnąć, zakląć, wyszeptać... A ponoć tamci byli tacy szybcy?

Niestety, ale ta cała scena walki nie ma tempa, nie trzyma w napięciu. Głównie z powodu takich "wypełniaczy", które spowalniają akcję.
Szeptun pisze:Przed nogami miał ustawiony plecak
"Pod nogami" jest chyba bardziej naturalnym określeniem.
Szeptun pisze:Pod nogami rycerza leżał odziany w czarne szaty trup. Nigdzie nie widać było młodzieńca. Z kręgu światła z głośnym sykiem uciekała dwójka ubranych w czarne szaty istot.
Powtórzenie.
Szeptun pisze:Krasnolud rzucił przed siebie ciężki topór, który sunął przed nim po posadzce.
To istotne? Nawet jeśli, to ten aspekt niedokonany kiepsko tu brzmi.
Szeptun pisze: Cios był tak mocny, że mężczyzna obrócił się wokół własnej osi, brocząc obficie krwią.
Rag zblokował jeszcze jeden cios, ale kolejnego nie był w stanie uniknąć. Otrzymał cięcie w udo. Krew chlusnęła na pokruszoną posadzkę. Przewrócił się, zasłaniając przed kolejnymi ciosami.
Powtórzenia.
Szeptun pisze:Krasnolud rzucił przed siebie ciężki topór, który sunął przed nim po posadzce. Jednocześnie błyskawicznym ruchem wydobył z pochwy na plecach krótszy oręż i cisnął nim w przeciwników, nie przestając biec. Topór trafił czarnoskórego w ramię. Cios był tak mocny, że mężczyzna obrócił się wokół własnej osi, brocząc obficie krwią.
Powtórzenie.
Szeptun pisze:Ziggo skoczył z rykiem, w dłoniach ponownie trzymając ciężki topór. Przeciął kij i drugie ramię rannego napastnika. Topór zatrzymał się dopiero na kamiennej podłodze, straszliwie tnąc ciało blokującego.
I znów.
Ale co ważniejsze... Ciął w ramię, a skończył z toporem na podłodze? Brzmi, jakby zupełnie nie panował nad tą bronią. Po cholerę tracić energię i czas na walenie w podłogę? Dla szpanu? Przecież wystarczyło odpowiednio głęboko wbić ostrze, coby dobić delikwenta, czy cokolwiek i zasuwać ratować Ragnara.
Szeptun pisze:Ciemności. Niezwykły wzrok pół-shaeida przebijał się przez mroki nocy, ale mgła stworzona za pomocą Czarnej Magii blokowała go.
Ciemność wpełzała do dużego pomieszczenia wolno, więc Szrama widział jeszcze rozwój wypadków.
wiadomo
Szeptun pisze:Trzech kolejnych orków zdołało się przedrzeć przez magiczną blokadę Paulusa. Magia Kamieni nie była, widać, tak niezawodna jak obiecywał. Trzy monstra biegły wolno, na ugiętych nogach, a ich długie przednie kończyny kołysały się pokracznie.
1. Powtórzenie.
2. Przednie kończyny? To jak ci orkowie wyglądają? Zazwyczaj znałam wersję z grubsza humanoidalną. A o człowieku raczej nie powiesz, że ma kończyny tylne i przednie.
Szeptun pisze:Szabla najwyraźniej nie wyrządziła mu znaczącej krzywdy, bo przyjął obronną pozycję kilka kroków dalej. Bragg zainicjował kilka kolejnych ciosów. Tym razem nie został nawet trafiony.
1. Powtórzenie.
2. Znów tracimy tempo i dramatyzm. Ot tak, kilka byle jakich ciosów po obu stronach... Nie przejmuj się, czytelniku. To się nie kojarzy z prawdziwym starciem szczególnie. Opis nie oddaje klimatu.
Szeptun pisze:wyszarpał z pochwy na plecach mniejszy topór. To właśnie nim zranił poprzedniego przeciwnika.
Miał czas załadować topór do pochwy na plecach? On tam miał jakieś automatyczne zatrzaski czy coś, że to tak błyskawicznie działało?
Szeptun pisze: w którym pod ścianą przycupnął ranny Ragnar.
Facet ma rozcięte udo, uciętą rękę, roztrzaskane kolano i przebite ramię. I sobie podlazł i przycupnął (=przysiadł lub przykucnął) przy ścianie? Tak po prostu? Oj, daleko tej walce do "realistic".
Szeptun pisze:Gdy dosięgła celu, przebijając bok szyi wrogiego
Wystarczy "szyję". Takie niby drobne słówka niepotrzebnie rozpychają tekst i wbrew pozorom naprawdę wpływają na dynamikę.
Szeptun pisze:„Kim jest chłopiec? Dokąd się udał? Jakiej magii użył? Gdzie go poznałeś? Co o nim wiesz?”
To są... dobre pytania ;) Tak, na tym etapie wreszcie i Gaspar mnie zaciekawił.
Szeptun pisze: „Jaki mieliście plan? Kim jest młody czarodziej? Jak silną moc posiada?”
Po każdym z pytań w umyśle nordyjskiego rycerza wzmagała się świadomość, że w istocie nic nie wiedział o pochodzeniu i zdolnościach czarodziejskiego ucznia. Gaspar był na pierwszy rzut oka bardziej pomocnikiem niż czarodziejem.
Powtórzenia.
Szeptun pisze:Czas jakby się zatrzymał, rycerz nie wiedział, gdzie się znajduje, ale czuł wszechogarniający go ból.
Zbędny zaimek.
Szeptun pisze:Sala była pozbawiona naturalnego oświetlenia i posiadała niskie sklepienie, ozdobione starożytnymi płaskorzeźbami i malunkami. Nad głową Ragnara shaeidańscy wojownicy toczyli jedną z bitew z Siłami Ciemności. Na ścianach widać było misterne roślinne ornamenty przeplatane słowami w Dawnej Mowie.
Więc jakie oświetlenie miała, że widział wszystkie misterne cuda tak dokładnie itd.? Bo byle lampa oliwna tego nie załatwi.
Szeptun pisze:kilkoma tatuażami niewiadomego pochodzenia.
"Pochodzenie" tatuażu to akurat dość wiadoma rzecz - ktoś bierze i to dzierga na skórze klientowi. Może bardziej wytatuowane symbole były niewiadomego pochodzenia czy coś... Bo niby wiadomo, o co chodzi, ale jednak zgrzyta.
Szeptun pisze:promień nadziei tlący
promień się nie tli. To płomyk prędzej.

Jak widać, co nieco do wyczyszczenia w tym tekście było. Poza wyłapanymi elementami miałam wrażenie, że jest trochę za dużo przymiotników. Wszystko jakoś dookreślone i to zazwyczaj co najmniej dwoma słówkami - spokojnym opisom to nie szkodzi, ale w trakcie walki zaburza trochę rytm czytania. Jeśli jednak chodzi o sceny walk, to tutaj ogólnie mam największe zastrzeżenia. Jak wspomniałam - brakuje w nich tempa, dynamiki, dramatyzmu. W pewnych momentach sceny rozwlekasz zbędnymi opisami, w innych akcja robi się tak fantastyczno-epicka (walka krasnoluda), że ciężko się przejąć. Myślę, że tutaj wyszedł po prostu brak wprawy. Coś, co jest do wyrobienia oczywiście, ale wymaga jeszcze szlifu. Bo na razie tamte sceny głównie mnie znużyły, zmęczyły, a nie wciągnęły.

Nadal natomiast na plus wypadają dialogi, reakcje postaci na siebie wzajem, na wydarzenia itp. Panowie czarodzieje też nabierają życia. Sama akcja... W tej chwili mnie nie porywa. Ma klimat, ale jest rzeczywiście klasycznie do bólu. Zwłaszcza "ten zły", który jak często nie wiadomo, czego tak właściwie chce i dlaczego. Power, power, more power to... gain more power, more power and more power. Krótko mówiąc jego wielkim tryumfem na razie wydaje się być siedzenie w ruinie na bagnach, w otoczeniu cuchnących stworów i własnego ego i mordowanie w wymyślny sposób każdego ciekawego człowieka, który się przypałęta. No tak też można. Nie takich świrów zna świat. Ale bez jakiegoś głębszego podłoża to już dla mnie trochę nieciekawe.

Niemniej nadal czyta mi się ten tekst nieźle. Wprawdzie ten kawałek jak na razie najmniej przypadł mi do gustu, ale nie zniechęcił do poznania ciągu dalszego. Z przyjemnością dowiem się, co tam dalej z Gasparem i Braggiem. A i o Koryntiaszu chętnie poczytam więcej ;)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

19
Szeptun pisze:Każdy szczegół, który zauważał, miał teraz ogromne znaczenie, każdy zapach był spotęgowany. Jego skóra na przemian płonęła
Z podmiotu domyślnego dostajemy skórę zapachu.
Szeptun pisze:ogarki lub pochodnie. Te właśnie ktoś zgasił, jakby potężny podmuch rozrzucił je po sali.
"Zgasił jakby rozrzucił"? Konstrukcja tego porównania zdecydowanie kuleje.
Szeptun pisze:a ciało czarnoksiężnika było zmasakrowane, co w pierwszej chwili trudno było dostrzec przez ciemną barwę szat.
Co barwa szat ma do dostrzeżenia, że ciało jest zmasakrowane? Na ciemnym ubraniu krew będzie gorzej widoczna, ok, ale zmasakrowane ciało to stan gorszy niż kilka ran, które łatwo ukryć.
Szeptun pisze:Rycerz rozpiął swój płaszcz w dziwnie powykręcanych, i wystających z ziemi korzeniach potężnego drzewa na wzniesieniu.
Rozpiął na, nie w
Szeptun pisze:Szlachcic uniknął go bez trudu i ciął z ukosa, kończąc uderzenie obiema rękami.
A zaczął jedną? O rany, pokręcony ten manewr strasznie.

Językowo zdecydowanie czyściej niż w części trzeciej. Ale też walka nadal trochę chropowata. Co jeszcze mogę dodać do wcześniejszych na jej temat uwag, to pewne "rozbijanie" się walczących na części. Wszystko się zdaje być osobnym bytem. Broń, ruchy, okoliczności - jakbyś wszystkiemu próbował nadać jakąś osobną świadomość niemalże. Chociażby coś w tym stylu.
Szeptun pisze:Ziemia zadrżała ponownie, nim doszło do zetknięcia się broni. Potworem szarpnęło. Jego ugięte nogi uwięzły w ziemi.
Nie ma przeciwników. Są ich części (nogi), broń i zewnętrzna siła (coś szarpnęło). Od czasu do czasu taki zabieg się sprawdza. Ale mam wrażenie, że u Ciebie to za bardzo zastępuje zwykły opis i dostajemy trochę za bardzo taką serię oderwanych od siebie zdjęć.
Pozostawiam do przemyślenia.

Co do fabuły.
O, zaskoczyłeś mnie :) Coś ciekawszego niż ten czarodziej wreszcie się pojawiło. Rola Gaspara nagle zmieniła się o 180 stopni. Fajnie. Na plus też pozostawienie tej tajemniczej nieco sprawy, dlaczego Ragnar niczego nie pamięta. Mam nadzieję, że to dalej jest jakoś sprytnie wykorzystane.
Trochę się zastanawiam nad kompozycją... Do tych najciekawszych fragmentów dochodzimy dopiero teraz i przynajmniej póki co stanowią one dość niewielką część tekstu. Wszystko na razie wrzucone jako "deus ex machina" i wytłumaczone po łebkach. Na razie też trochę te sceny po obudzeniu się Ragnara nie bardzo mi się kleją... Skoro realizował jakiś plan (tę jego "drugą wersję"), to czemu ocknął się akurat gdzieś klęcząc itp. Reakcje Bragga też jakoś mi nie pasują - czepianie się Gaspara o posiadanie amuletu (jakieś zarzucanie "ukradł, a Ragnar tak mu ufał"), jakoś nie widzę do tego podstaw.
No, w każdym razie na razie cicho liczę, że w tej materii jeszcze to i owo się wyklaruje. Chętnie poznam dalszy ciąg.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

20
Adrianna pisze:
Witaj - kajam się za wszelakie pomyłki etc. technikalia... Jedyne usprawiedliwienie to fakt że tekst jest z przed jakiegoś czasu i jak widac (co unaoczniła Twoja analiza) nie odświeżyłem go i moi przyjaciele korektorzy też podeszli zbyt lekko do "czyszczenia" :)
Poprawie go wedle sugestii... Mam nadzieje że bardziej akyualne teksty mają więcej profesjonalizu...



Nadal natomiast na plus wypadają dialogi, reakcje postaci na siebie wzajem, na wydarzenia itp. Panowie czarodzieje też nabierają życia. Sama akcja... W tej chwili mnie nie porywa. Ma klimat, ale jest rzeczywiście klasycznie do bólu. Zwłaszcza "ten zły", który jak często nie wiadomo, czego tak właściwie chce i dlaczego. Power, power, more power to... gain more power, more power and more power. Krótko mówiąc jego wielkim tryumfem na razie wydaje się być siedzenie w ruinie na bagnach, w otoczeniu cuchnących stworów i własnego ego i mordowanie w wymyślny sposób każdego ciekawego człowieka, który się przypałęta. No tak też można. Nie takich świrów zna świat. Ale bez jakiegoś głębszego podłoża to już dla mnie trochę nieciekawe.

Co do samego "złego" jak go okresliłaś - mam niespodziankę która ujawni się w nastepnych fragmentach i pewien "flip" fabularny ale to niebawem :)
nie musze chyba powtarzac że to całe dobro-zło i ramy heroic - fantasy są zamierzone... żeby potem osiągnąc pewien efekt - oby mi sie udało :)


Niemniej nadal czyta mi się ten tekst nieźle. Wprawdzie ten kawałek jak na razie najmniej przypadł mi do gustu, ale nie zniechęcił do poznania ciągu dalszego. Z przyjemnością dowiem się, co tam dalej z Gasparem i Braggiem. A i o Koryntiaszu chętnie poczytam więcej ;)

Nastepny fragment juz podpiąłem, kolejne w drodze... do podłaczenia.



Pozdrawiam,
Ada
Pozdrawiam!
Nic nie jest Pewne a Pewne rzeczy moga stać się nieodwracalne...

KRUCZE UROCZYSKO (Fragment piąty)

21
Krucze Uroczysko
Autor: Piotr Grochowski

WULGARYZMY

Fragment piąty + epilog




V - Zguba


Szrama zawsze liczył strzały. Zawsze. Dzięki temu w tym momencie wiedział już, że nie jest dobrze. Deszcz skutecznie maskował orków nadciągających w grupach po dwóch lub po trzech. Shaeidański dar niezwykłego wzroku powodował jednak, że każdy stwór Mroku widoczny był dla strzelca doskonale. Biegli szybko w górę wzniesienia, a ciepło ciał zdradzało ich położenie. Padali, ale wciąż nadciągali kolejni. To musiało być cholernie duże komando.
Strzelec wyciągnął szyję w kierunku południowego zbocza. Tam, gdzie Koryntiasz nie mógł sięgnąć wrogów tak dokładnie jakby sobie tego życzył, tańczył krasnolud.


***


Bragg dał im się otoczyć. Weszli między trzy obumarłe pnie drzew. Trzy grupki – jakiś tuzin, może mniej. Najpierw, z morderczym furkotem, dwa toporki dosięgły celów. Kiedy orkowie zorientowali się, że jest pośród nich, miał już przewagę. Dwóch mniejszych przewrócił, wpadając na nich. Wysokiego, prawie czterołokciowego, ciął po nogach. I już był przy następnej zasłonie. Cztery kroki dalej dopadł do pierwszego ze swoich przeciwników, w biegu wyrywając z orczej głowy krótki, lekki toporek.
Rzucili się na niego ze wszystkich stron. Jeden niezdarnie się poślizgnął. Dwóch z prawej skoczyło z wyciągniętymi poszarpanymi szablami. Kolejny, wysoki, przeskoczył nad powalonym pniem i odciął mu drogę z lewej.
Krasnolud sapnął i cisnął toporkiem, skręcając ciało. Siła rzutu musiała być potężna. Ogromny bestia dostała w okolice szyi. Broń wbiła się w ciało całym żelazem, a czarna jucha chlusnęła na błotnistą glebę.
Bragg chwycił oburęczny topór w momencie, gdy uderzyły jednocześnie dwie szable. Niski wzrost uratował go przed pierwszym ciosem, metal zazgrzytał o szczyt szyszaka, krzesząc snop iskier. Unikając drugiego, krasnolud wykręcił się nienaturalnie, uciekając w bok. Ork wyprowadził silny cios, szeroko i od dołu. Zardzewiała klinga minęła kości policzka, w powietrze pofrunęły strzępy mokrych włosów. Dumnie noszona krasnoludzka broda, pełna warkoczy, kolorowych ozdób i obrączek, została zniszczona.
Ziggo Bragg zawył w furii. Przeciwnika stojącego za plecami trafił styliskiem topora w brzuch i rzucił się do przodu, wpadając między wrogów zaskoczonych jego mobilnością. Tego po prawej przewrócił barkiem, ciosu wyprowadzonego przez lewego uniknął, przetaczając się po ziemi. I uderzył zamaszyście, będąc w przysiadzie. Jeden z orków stracił ramię, drugi otrzymał paskudną ranę brzucha. Krasnolud był już kilka kroków dalej. Samotnie spotkany przeciwnik nie stanowił problemu, był słaby i unikał walki, wyraźnie przerażony. Bragg dał mu przeżyć na tyle długo, ile potrzebował czasu, by pooddychać w spokoju, odzyskując siły. Potem z rykiem rzucił się na niego, kątem oka dostrzegając dwóch następnych. Trafienie w okolice żeber było celne. Ork przewrócił się jak szmaciana kukła.
Bragg powoli podszedł do rannego. Wycelował w odrażającą twarz i dobił konającego ciosem podkutego buta. Zrobił to wolno, bo dwaj ocaleli z walki zamiast atakować ruszyli w dół, wycofując się. Rozejrzał się i odszukał swoje toporki.
– Jeszcze nie pora, byśmy się rozstawali. – Z lubością pogłaskał ich drewniane, zdobione runicznymi napisami trzonki. Przesunął się na jedną z wybranych wcześniej pozycji do zasadzki. – Jeszcze mi się przydacie… Za kilka chwil przyjdą następni.
W momencie, w którym ich usłyszał, poczuł w ustach dziwny posmak. Do jego nozdrzy dotarł swąd. Powietrze wypełniały zielonkawe opary.
– Niech szlag trafi te orcze pomioty i ich szamańskie zaklęcia.
Krasnolud zaklął, splunął zieloną śliną i pomknął w kierunku centralnego punktu wzgórza.


***


Na górze Koryntiasz Szrama przeklinał orków i wypuszczał z furkotem kolejne strzały. Przez szum deszczu przedostawały się pojedyncze głośne ryki. Ziemia na wzgórzu drżała od zaklęć Władcy Ziemi. Daleko w dole słychać było orcze tarabany. Żaden z wrogów nie dotarł na szczyt wzniesienia. Jednakże powietrze zaczęło przybierać dziwną, zielonkawą barwę. Nisko przy ziemi pełzały opary nienaturalnie wyglądającej mgły.
Gaspar przyglądał się temu z niepokojem. Szrama nadal prowadził ostrzał. Teraz w ciszy.
Wtem z oparów wyłonił się odziany na czarno mężczyzna. Twarz miał obwiązaną jakąś tkaniną. Po mieczu przy pasie, czarnym płaszczu i wysokich, podkutych butach młody mag z ulgą rozpoznał Ragnara. Podniósł się z ziemi i wybiegł mu naprzeciw. Kilka uderzeń serca później znieruchomiał.
Zielonkawy już teraz deszcz spływał strumieniami na ziemię, skapując po ciężkim podróżnym okryciu. To nie był rycerski płaszcz. Chłopak obejrzał się za siebie. Odzienie rycerza tkwiło między korzeniami potężnego drzewa. Gaspar poczuł strach.
Nieznajomy wyciągnął w jego kierunku lewą dłoń, prawą cofnął. Gdy Gaspar obracał się na pięcie, próbując jak najgłośniej krzyknąć, usłyszał dziwny, niepokojący odgłos. Grzechotanie i świst. Do prawego nadgarstka mężczyzny przymocowana była obręcz, połączona długim, cienkim łańcuchem z małą metalową kulką. Kulka, owinięta na tę sposobność skórzanym kapturkiem, trafiła chłopaka w pierś.
Gdy Gaspar się przewrócił, próbując łapać oddech, napastnik dopadł do niego, wylewając mu na twarz dziwną substancję. Świat wyzbył się kolorów, a zaraz po nich i ostrości. Gaspar stracił kontrolę nad odrętwiałym ciałem i wkrótce ogarnęła go ciemność.
W oddali słyszał głosy swoich towarzyszy. Przekleństwa krasnoluda, niski głos Paulusa, krzyki Koryntiasza i nerwowe nawoływania Ragnara ze Svero. Choć właściwie nie był całkowicie pewien, czy je słyszy, czy może już śni.


***


Chusty zarzucone na twarz nie dawały wystarczającej ochrony. Krasnolud, silny jak tur, jeszcze nie odczuwał skutków trujących obłoków. Inaczej Koryntiasz, którego paliła skóra. Gardło płonęło mu żywym ogniem, a oczy łzawiły. Co gorsza, jego shaeidański wzrok odmawiał posłuszeństwa. Pościg prowadzili więc niejako na ślepo. Reszta drużyny też nie czuła się najlepiej. Paulus poruszał się wolno i szybko został w tyle. Ragnar krwawił z nosa i z ust, ale parł do przodu, w ślad za Ziggo Braggiem.
Mężczyzna odziany w czerń był nadludzko silny, choć zapewne niesiony przez niego młody mag nie ważył zbyt wiele. Jednakże szybkość, z jaką poruszał się uciekający, była imponująca.
Kiedy wydawało się, że już na dobre zniknął w zielonkawych kłębach dymu, rycerz i krasnoludzki najemnik dostrzegli go. Zwolnił, a nawet na moment zatrzymał się z prawą ręką wyciągniętą do przodu. Bezwładne ciało Gaspara zwisało na jego lewym ramieniu. Ścigający usłyszeli sekwencję słów wypowiadanych w języku magii.
Przed odzianym w czerń otworzył się zielono-błękitny portal. Magia, która od niego emanowała, wywołała podmuch wiatru. Kłębiące się w tym miejscu opary zawirowały dookoła magicznych drzwi.
W momencie, w którym nieznajomy na chwilę odwrócił twarz w kierunku ścigających go, z lewej strony, dał się słyszeć tupot podkutych butów. Obok portalu pojawiło się czterech orków. Przez krótką chwilę zaskoczone monstra spoglądały to na mężczyznę w czerni, to na podążających za nim ludzi.
Krasnolud nie zawahał się nawet przez moment. Z furią natarł na pierwszego, przewracając go na ziemię. Drugiego ciął na odlew. Odrąbał mu nogi i skoczył dalej. Przewrócony ork potoczył się w dół zbocza. Dwaj następni przygotowali się na odparcie ataku. Nim Bragg zdążył do nich dopaść, obaj zostali trafieni strzałami: w szyję i w głowę.
Rycerz wyminął ich z prawej i skoczył w kierunku portalu, który emanował już taką energią, że trująca mgła został całkowicie odepchnięta. W promieniu kilku kroków powietrze było przejrzyste, a krople deszczu rozpraszały się w delikatną mgiełkę.
Porywacz doskonale rozumiał sytuację i nie czekał dłużej. Rzucił ciało chłopaka przed siebie. Niezwykła, świecąca raz błękitnym, a raz zielonym kolorem powierzchnia pochłonęła Gaspara. Nieznajomy skoczył, unikając szerokiego ciosu nordyjskiej klingi.
Kiedy portal zamykał się za odzianym w czerń, doszło do eksplozji. Całą okolicę zalała fala światła i potężnej energii. Przerażający krzyk bólu dobiegający z wnętrza ucichł nagle, wraz ze zniknięciem magicznego przejścia. Ciałem rycerza rzuciło na dobre kilka kroków. Krasnolud zwinął się na ziemi, z trudem utrzymując w dłoniach oręż. Wybiegającym właśnie z mgły Koryntiaszem szarpnęło. Z oddali dobiegła seria przekleństw, wykrzyczana niskim głosem z wyraźnym nordmaarskim akcentem.
Przez dłuższą chwilę każdy z mężczyzn był oślepiony. Gdy odzyskali już wzrok, okazało się, że magiczne wyładowanie rozwiało mgłę daleko poza wzniesienie. Choć w górze kłębiły się ciężkie, ciemne chmury, z nieba w tej właśnie chwili nie spadła ani jedna kropla deszczu. W zasięgu wzroku członkowie drużyny dostrzegli kilkudziesięciu orków, ogłuszonych i przecierających oczy.
Portal zniknął, a miejsce, w którym się znajdował, było suche i wypalone jakimś rodzajem magii. Widać było też sporo krwi, zniszczoną sakwę, resztki czarnych szat i coś jeszcze. Okrwawione ramię, owinięte skórzanym rękawem.
Tak niespodziewanie jak zniknął, deszcz pojawił się z powrotem. Lunęło ze zdwojoną siłą. To otrzeźwiło także orków. Nie mieli jednak ochoty na kontynuowanie szturmu, większość z przerażeniem rzuciła się do ucieczki. Kilku odważnych lub przesadnie głupich patrzyło jeszcze kilka chwil w kierunku drużyny. Potem oddalili się, śledzeni uważnie wzrokiem przez krasnoluda. Deszcz zmywał już całkowicie trujący osad pozostawiony na odzieniach przez mgłę.
Ragnar pochylił się i przeszukał szaty. Koryntiasz delikatnie i przesunął butem to, co zostało z oderwanej kończyny. Szlachcic zajrzał do podróżnej torby, powolutku wyjmując znajdujące się w środku zawiniątko.
– Obskurant – mruknął podchodzący do nich Paulus Brega, przyglądając się trzymanemu przez rycerza przedmiotowi. – Na pierwszy rzut oka widać, że to artefakt. A nosząc przy sobie takie rzeczy, powinien pamiętać o zagrożeniach. Istnieje sporo zasad korzystania z magicznych przejść.
– Miał kurwi syn szczęście, to tylko ramię. – Koryntiasz zwany Szramą wykrzywił usta w grymasie przypominającym uśmiech i zakasłał potężnie. Po czym splunął.
Ragnar ze Svero trzymał w dłoni niepozorną lunetę ozdobioną pismem shaeidów. Runy właśnie bledły, wcześniej rozpalone do czerwoności. Rycerz czuł silną magię bijącą od przedmiotu.
– Szczęście to miał nasz gówniarz, i to całkiem spore. – Ziggo Bragg uśmiechnął się. – Bo go zamiast na ramieniu nieść Czarny przodem popchnął.
Szrama pokiwał głową z aprobatą.
– Zastanawia mnie tylko jedno... – Krasnolud rozejrzał się. – Gdzie teraz naszego szczęściarza szukać?


Epilog – Co było, a co jest…


Głos nasilał się. Od ledwie słyszalnego szeptu po zrozumiałe słowa.
– Wróć, Fabiusie, wracaj. Zbudź się...
Głos należał do wysokiego, szczupłego mężczyzny o łysej głowie pokrytej tatuażami. Wypowiadał słowa wolno, delikatnie, z wyraźnym południowym akcentem.
Mężczyzna nazwany Fabiusem powoli zsunął się z wyłożonego skórami łoża. Głowę wypełniał mu ból. Poza nim panowała całkowita pustka.
Wiele chwil później, gdy doszedł do siebie, rozejrzał się po bogato urządzonej komnacie. Zaczął przypominać sobie, gdzie się znajduje. Zdał sobie sprawę, kim jest. Zmrużył oczy. Wszystko wracało. Siedział na łożu, wsparty na licznych puchowych poduszkach. Zwrócił twarz w kierunku chudzielca. Ten ruchem ręki odprawił służbę, nalał wina do dwóch czarek i usiadł obok.
– Witaj, wielmożny Tuffnerze, niech złota nigdy nie zabraknie w twych skarbcach. – Mówiąc to, podał trunek. – Czy pamiętasz, co się stało?
Fabius Tuffner, jeden z dziedziców potężnej kupieckiej rodziny, nadal wydawał się rozkojarzony.
– Co mi podałeś, Ismaelu? – Wymownym gestem wylał napój na posadzkę. – I w jakim celu mnie uśpiłeś?
– Zwą to Kanniru Sulza, Łzami Królowej. – Zapytany uśmiechnął się, spoglądając na rozlane wino. – To bardzo drogi specyfik.
Fabiusa zmroziło. Znał tę nazwę. Na szczęście uczył się lata temu, jak nie pozwolić uczuciom ukazywać się na twarzy. A czuł przerażenie zmieszane z niedowierzaniem.
– To starannie przygotowana antyczna trucizna. – Szczupły mężczyzna nazwany Ismaelem mówił spokojnie. – Nie ma znanych przypadków, by ktoś przeżył jej podanie...
Teraz Tuffner mógł wykazać się swoimi zdolnościami aktorskimi. Zbladł, a jego ciało przeszedł dreszcz. Oddychał ciężko. Rola nie była trudna do odegrania. Był prawdziwie przejęty.
– Cóż mówisz do mnie, przeklęty magu? – wychrypiał. Wstając, zatoczył się i natrafił ręką na stojący obok stolik. Pociągnął ręką barwny obrus. Przedmioty leżące na blacie potoczyły się po misternie zdobionych podłogowych kaflach.
Ismael pomógł mu wstać i poczekał, aż się uspokoi. Wtedy przemówił:
– Posłuchaj mnie uważnie, o Złotorządco. Nie przerywaj mi, nawet gdyby słowa moje wydawały się niemożliwością. Nie mając mojej wiedzy, możesz się dziwić, ale pozwól mi rozjaśnić twój umysł i odegnać twoje wątpliwości. Zezwolisz na to?
Tuffner oparł się o łoże i kiwnął głową.
– Mówiłem ci o szczególnym darze, który mam dla ciebie. Dar ów jest niezwykle cenny, zwłaszcza dla człowieka, który trudni się piękną sztuką pomnażania złota i kosztowności. Pragnę ofiarować ci nadzwyczajną moc – w zamian za drobny udział w owym pomnażaniu. Czasy są niespokojne, a na czarnoksiężników lud i możni patrzą nadal podejrzliwie. Mnie nie przeszkadza pozostanie w cieniu, ale do prowadzenie moich badań jest niezbędna fortuna. Będzie dobrze, jeśli ktoś taki jak ty i twoja rodzina będzie prowadzić moje interesy.
Czarodziej wstał i zaklaskał w dłonie. Zza kotar zwiewnie opadających na wszystkie ściany komnaty wyłoniła się młoda kobieta. Ubrana była w miękką i powłóczystą białą szatę, spod której widoczne były zmysłowe kształty pięknych ud i pełnych piersi.
– Znasz to dziecię, o czcigodny – Ismael zwrócił się do Fabiusa. – Służyła w twej alkowie od momentu, gdy zamieszkałeś w mojej rezydencji, dzieliła z tobą łoże... i nie tylko łoże.
Kupiec zmarszczył brwi. Bezimienna półkrwi Sudyjka była oczywistym darem od czarownika. Zabawna, obdarzona czarującym głosem, elokwentna i bardzo zmysłowa. Szpiegowała dla swojego pana, to nie ulegało wątpliwości.
– Ta niewolnica posiada specyficzne umiejętności. Jest od urodzenia obdarzona Mocą. Jak większość mieszkańców południa, wywodzi się od shaeidów. Nie potrafi kreować zaklęć, tworzyć czarów, ale magia wypełnia jej ciało i umysł. I magia pozwala jej dokonywać rzeczy pozornie niemożliwych. Pozornie, gdyż przez wieki kapłani i magowie, przerażeni ową Sztuką, zdołali wmówić wszystkim, że takowa nie istnieje. Młoda kobieta, na którą spoglądasz, włada Czasem. Wiele trudu włożyłem w przygotowanie sposobności, abyś mi uwierzył. Dlatego zdecydowałem się, organizując starannie i odpowiednio długo okoliczności, na wykonanie pewnego planu. Twoi elitarni ochroniarze zginęli szybko. Doradca dbający o twoje bezpieczeństwo podzielił ich los. A ja sam podałem ci truciznę.
Tuffner nie odpowiadał, wpatrując się uważnie w przemawiającego.
– Umarłeś, o panie. Naprawdę. – Czarnoksiężnik westchnął i wskazał na niewolnicę. – Lecz gdy odchodziłeś, a dobra śmierć cię zabierała, ona zaingerowała. Wplotła nową nić odnalezioną w bezmiarze Czasu w twój, wydawałoby się, już przegrany Los. I naprawiła to, co spowodowały Łzy Królowej. Żyjesz. Istniejesz, o czcigodny. Tak po prawdzie, to nigdy nie podałem ci trucizny.
– Jak mam to pojąć? – Teraz umysł Fabiusa był już zupełnie przejrzysty. Pamiętał moment, w którym zorientował się, że trucizna działa. Pamiętał słowa...
– Konając, powiedziałeś: „To niemożliwe, nie masz celu, by mnie zabijać...”
– Tak powiedziałem. Pamiętam to. Ale teraz mówisz mi, że to się nie wydarzyło...
Czarodziej zmarszczył brwi.
– To fenomen, którego natury jeszcze nie zgłębiłem. Dzieje się tak, że po jakiejkolwiek zmianie wprowadzonej przez Prawdziwie Widzącego, jak nazywam moich podopiecznych, osoba mająca z nim silną więź ma świadomość Zmiany. Pamięta poprzednią rzeczywistość. Poprzednią Nić Czasu.
Kupiec skrzętnie zanotował w pamięci wzmiankę o istnieniu podopiecznych, a nie podopiecznej.
– Ty też pamiętasz...
– Zaiste. Ja zainicjowałem cały proces. Widzący są tylko narzędziami. Potrzebny jest mag, aby ukierunkować zmianę.
– Dałeś mi z nią obcować, aby mnie oczarowała. Nawiązała więź.
– Cieszę się, że pojmujesz to, panie. Mam także nadzieję, że przekonałem cię. Zaintrygowałem.
– W pełni. – Fabius sam nalał sobie wina i uśmiechnął się pod nosem. – Dziwny to, daleki od znanych mi sposób zawierania kupieckiej umowy, ale jakże skuteczny.
Mężczyźni roześmiali się, uraczyli winem i podali sobie dłonie. Kupiec spojrzał na stojącą obok dziewczynę.
– Jak rozumiem, nie jest możliwym, byś podarował mi tę kobietę? – rzucił, delikatnie się uśmiechając, a gdy czarodziej odpowiedział mu wymownym uśmiechem, dodał: – Dostaniesz tyle złota i listów kredytowych, ile zapragniesz, to będzie wspaniała współpraca. Mam tylko jedną prośbę.
Ismael sięgnął do stojącego się obok stolika i ze znajdującego się nań kosza wybrał duże, czerwone jabłko. Zagryzł soczysty owoc i spojrzał pytająco.
– Teraz, kiedy mnie już przekonałeś, jaka potęgą władasz, nie musisz mnie, ani nikogo z mojej rodziny, w ten jakże dobitny sposób przekonywać ponownie.
Salę wypełnił serdeczny śmiech obydwóch mężczyzn.


***


Dziesięć dni później w małym portowym miasteczku nieopodal Pergatum mężczyzna nazywający siebie Fabiusem Tuffnerem spotkał się z tłustym, odzianym w czerń nieznajomym. Przekazał mu trzy starannie złożone pergaminy. Siedzieli w przydrożnym zadymionym zajeździe.
– Czas gra tutaj zasadniczą rolę, Periosie. Przekaż moje rozkazy swoim ludziom, zarówno w stolicy, jak i w południowych miastach. Niech szukają. Niech poruszą niebo i ziemię. Przetrząsną sioła i przeszukają miasta. Chcę wiedzieć wszystko na temat ludzi, o których wspominałem. A teraz mów...
– Nie chcieliśmy wierzyć, panie, w to, co prawił nam jeden z luzaków. Wolny strzelec, czasami pracujący dla nas, pojawił się z paskudnie oderwaną ręką w jednej ze świątynnych czatowni. Chciał sprzedać nam informacje. Mówił o chłopcu... Młodym czarodzieju potrafiącym czynić niezwykłe rzeczy. Opis jak nic, pasuje do...
– Obiektów poszukiwań. – Przerwał mu Fabius. – Gdzie teraz jest ten człowiek?
– Trzymaliśmy go przez kilka dni, ale wdało się paskudne zakażenie, a że nie wiedzieliśmy, że mówił cenne rzeczy...
– Żyw?
– Jak tylko dotarły wieści od was, panie, kazałem go ratować. Ale słabo z nim, nie wiem, czy nie sczezł już. Jakem wyjeżdżał na spotkanie, dobrze z nim nie było. Ale gadać więcej nie chciał. Niby nikt znaczący, to się chłopaki nie starały...
– Niech was cholera! – Tuffner zagryzł zęby. – Macie go w Konstanzie?
Gruby mężczyzna przytaknął.
– Poślij im informację, że to nie Trzynastu, ale ja zdecyduję, kiedy ten człowiek zdechnie. – Fabius zebrał się spiesznie, rzucił na stół garść srebrników dla służby i szepnął: – Użyj kuli. Ja znajdę sposób, żeby dotrzeć tam jak najszybciej.
Kilka chwil później wskoczył na konia i pomknął w kierunku murów miejskich majaczących w oddali.
W głowie kotłowało mu się wiele myśli. Wiedział już, że chcąc dotrzeć na miejsce o czasie, będzie musiał złamać kilka zakazów, nagiąć kilka zasad. Ale wydarzenia ostatnich dni utwierdzały go w przekonaniu, że stawka, o którą walczy, jest wysoka. Gra się rozpoczęła.
Pędząc w kierunku bram miasta Pergatum, zastanowił się nad tym, jaką tożsamość ma przyjąć, paktując z czarodziejami. Fabius Tuffner nie był najlepszą opcją. To musi być ktoś mniej znany, ale z zasobnym mieszkiem.
Gdy dotarł do podgrodzia, był średnio zamożnym kupcem sukiennym z Hilden o imieniu Haas. Ćwicząc twardy, nordmaarski akcent, starannie przygotował się do rozmowy. Tak, to brzmiało banalnie, niezbyt interesująco – i powinno wystarczyć.
Użycie magicznego portalu było całkowicie nielegalne, a nawet przeklinane. Było też kosztowne. I niebezpieczne. Ale czasami bywało niezbędne.
Nawet dla cesarskiego szpiega.



[wątki poruszone w opowiadaniu znajdują swoją kontynuację w kolejnym pt. "Krew na złotych maskach".]
Ostatnio zmieniony wt 13 sie 2013, 22:51 przez Szeptun, łącznie zmieniany 1 raz.
Nic nie jest Pewne a Pewne rzeczy moga stać się nieodwracalne...

22
Ze względu na brak czasu i ogólne wykończenie będzie bez łapanki. Mam nadzieję, że wybaczysz.
Zasadniczo wszelkie "przeszkadzajki" miały podobny charakter jak to, co wyłapywałam we wcześniejszych częściach.

Tutaj mniej marudziłabym na walkę - konkretnie na fragment, w którym opisujesz starcie Ziggo Bragga z orkami. Tak, to jest nierealne, fantastyczne. Takie mega erpegowe. Każdy znawca fechtunku złapie się za głowę. Ale mnie się podobało. Miało klimat i dynamikę, której zabrakło opisom walk we wcześniejszych fragmentach. To na plus.

Natomiast na minus sposób opisu sceny z portalem, mgłą, postacią odzianą w czerń. Itd. Zdania tam są toporne, rozepchane i miałam wrażenie, że zakręciłeś się w tym trochę, że w kółko powtarzasz plus minus to samo (a w każdym razie rozwlekasz niemiłosiernie) - postać odziana w czerń odpala zaklęcie i znika z Gasparem. Zabrakło tam lekkości opisu. Chociażby sam porywacz jest w kółko wspominany w ten sam sposób.

A teraz już do samej fabuły.

Trochę mnie rozczarowałeś tym, że opko jest w taki sposób zamknięte. A tak właściwie niezamknięte. Rozumiem, że wątki mają swoją kontynuację i to ok. Ale tutaj zwyczajnie brakuje jakiejś kropki. Bo epilog nie jest zamknięciem tego opowiadania, tylko otwarciem nowego. Wcześniejsze sceny coś tam zamykają (orkowie zwiali, Ragnar i ekipa żyją), ale to mało wyraziste wyszło, a i przez pytanie Ziggo Bragga sugeruje, że zaraz wyjdzie z tego kolejna kabała.

Zasadniczo te otwarte wątki zaciekawiają. Wprawdzie sam sposób wykorzystania motywu kontrolowania czasu (chociażby przez tę dziewczynę) może się wydawać nieco schematyczny, ale na pewno sporo można z niego wyciągnąć. Wprowadzenie Ismaela i Tuffnera też ma swój urok - scena wyszła klimatycznie i daje całkiem interesujący zarys ich charakterków.

Czego mi w tym fragmencie brakowało to zdecydowanie... więcej bohaterów. To, co tworzyło w moich oczach największą wartość Twojego tekstu - reakcje, komentarze i relacji głównych postaci - tutaj zostało potraktowane po macoszemu i ustąpiło miejsca wątkom, w które jeszcze nie miałam się jak zaangażować. Szkoda trochę.

Liczyłam na coś innego. Na jakiś mocny akord na zakończenie. Wyszło inaczej. Według mnie ta wielka tablica z napisem "To be continued" przesłoniła trochę za dużo. Niemniej czytało mi się nieźle. Jedna scena zdecydowanie toporna, poza tym jednak (z dokładnością do różnych drobnych potknięć) to była przyjemna lektura.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”