Chłopacy (sensacja / kryminał) [fragment]

1
UWAGA! TEKST ZAWIERA WULGARYZMY.


Mam taki pomysł, który za mną chodzi od dłuższego czasu, żeby napisać taki kryminalno-sensacyjny tekścik o grupie ludzi, którzy bawią się w komiksowych mścicieli w polskich realiach. Jak na razie nie mam nawet konkretnego konspektu, spisałem tylko kilka luźnych fragmentów. Poniżej jeden z nich.

WWWByło już po trzeciej w nocy, kiedy w końcu zdecydowałem się ruszyć w drogę powrotną do domu. Do autobusu miałem pieszo jakieś trzy minuty, a przed wyjściem sprawdziłem sobie rozkład jazdy – wyglądało na to, że czeka mnie jeszcze dobre pięć minut oczekiwania na przystanku. Szedłem szybko, szczękając zębami z zimna i klnąc w duchu swoją lekkomyślność, która kazała mi odrzucić propozycję podwiezienia do domu nowym Passatem Marcina. - W dupie mam twojego Passata – pomyślałem, przeskakując nad kałużą, która wypełniała dziurę w chodniku. – Obnosisz się z nim tak, że człowieka cholera bierze, lansiarzu pieprzony. Wolę przejść się kawałek – listopadowy chłód dobrze zrobi mi na ogólne wytrzeźwienie, może kiedy dotrę do domu będę wyglądał na tyle dobrze, że uniknę awantury. Monika ostatnio była bardzo wyczulona na punkcie „spotkań z kumplami”.

WWWW oddali majaczyło już skrzyżowanie i znajome, jasne światła Alej Jerozolimskich, kiedy kilkadziesiąt metrów przede mną od ściany wzdłuż której szedłem oderwały się trzy czarne sylwetki mężczyzn. Musieli wyjść z jakiejś bramy – nie widziałem ich w tym miejscu jeszcze dziesięć sekund temu. Byli za daleko, żeby dojrzeć szczegóły, widziałem tylko, że jeden z nich był naprawdę wysoki – co najmniej o głowę wyższy ode mnie – a wszyscy trzej sprawiali wrażenie pewnych siebie i lekko pijanych - kiedy jeden z nich się odezwał słychać było, że język mu się plącze. Choć nie zrozumiałem słów, mówił zdecydowanie za głośno. Szli w charakterystyczny sposób, typowy dla „szefów chodnika” – kołysząc się z boku na bok, ze zbyt szeroko rozłożonymi ramionami. Mimo woli uśmiechnąłem się – ciekaw jestem, czy ktokolwiek miał odwagę powiedzieć takiemu, że wygląda śmiesznie. Szybko jednak się opanowałem i przyspieszyłem kroku ze wzrokiem wbitym w chodnik, w nadziei, że mnie nie zauważą i po prostu wyminą, zajęci swoją rozmową.
WWW- Ej! – usłyszałem nagle z ich strony, a kiedy podniosłem wzrok zobaczyłem, że zmieniają trasę i rozpraszają się. Jeden z nich podszedł od tyłu, pozostali - w tym ten wysoki - zastawili mi przejście. Nie było dokąd uciekać, pozostało zachować zimną krew.
WWW- Masz może papierosa? – zapytał dryblas, patrząc na mnie jakoś życzliwie. Przez moment byłem przekonany, że tylko o to im chodzi – ale gdy przeniosłem wzrok na jego towarzysza zrozumiałem, że nie wywinę się tak łatwo. Był trochę niższy ode mnie, łysy, zdecydowanie wychudzony („amfetamina” – przemknęło mi przez głowę), a wyraz jego wodnistych, bladoniebieskich oczu nie wróżył nic dobrego. Nie spuszczał ze mnie wzroku, więc szybko odwróciłem głowę z powrotem w kierunku tego drugiego. Ten co prawda też był łysy, ale przy tym taki jakiś misiowaty, a na jego twarzy wyczytałem jakieś zamyślone rozbawienie. Tak, z nim mógłbym się dogadać.
WWW- Jasne – odparłem, sięgając do kieszeni aby wyjąć paczkę, ale w tym momencie ten drugi wypalił, cały czas patrząc tylko na mnie:
WWW- Cosiękurwagapiszcwelu?

WWWSpojrzałem na niego i chciałem coś odpowiedzieć, ale nie zdążyłem - jego ręce nagle wystrzeliły do przodu. Złapał mnie za poły kurtki i szarpnął, pchając na ścianę kamienicy. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ten, który stał za mną przystąpił z drugiej strony i razem z chudzielcem odcięli mi jakąkolwiek drogę ucieczki. Za plecami miałem ceglany mur, a przed sobą dwie buchające wściekłością i wódczaną agresją twarze. Spojrzałem ponad ich ramieniem gdzie podział się ten wysoki, z nadzieją, że przywoła swoich kolegów do porządku i może obróci całą sytuację w „taki mały koleżeński psikus”, ale kiedy go odnalazłem zrozumiałem, że nie ma ratunku: dryblas zrobił kilka kroków wstecz i robił wrażenie jakby obserwował ulicę. – Patrzy, czy policja nie jedzie – olśniło mnie i w tym momencie spadł na mnie pierwszy cios.

WWWWymierzył go ten chudy. Jego kolega, którego twarzy nie zdążyłem nawet zauważyć, nie pozostał długo w tyle – jego pięść zmiażdżyła mi nos i na chwilę odebrała wzrok. Poczułem, jak czyjeś ręce chwytają mnie znowu za kurtkę i szarpią w dół - przewróciłem się, ścierając dłonie do krwi o chodnik. Wtedy posypały się kopniaki - skuliłem się na ziemi, zasłaniając głowę rękami. Nie pamiętam czy coś mówiłem, czy krzyczałem, czy wzywałem pomocy, jedyne co zapamiętałem to moment, kiedy dobiegł mnie głos dryblasa:
WWW- Suchy! Psy! – i zanim zdążyłem się zorientować zostałem sam. Oddalający się tupot trzech par adidasów i silnik nadjeżdżającego samochodu. Krótki wizg syreny policyjnej, szelest opon gdzieś obok i trzaśnięcie drzwiczek kiedy ktoś wysiadł. Potem wszystko odpłynęło w litościwy mrok, gdy moja obolała głowa przypomniała sobie nareszcie ile ma w sobie wódki.

WWWNie zabrali mi absolutnie nic – zostawili portfel wraz z całą zawartością, komórkę, klucze od mieszkania i odtwarzacz MP3. Może ktoś wcześniej ich wkurwił. A może chcieli po prostu się zabawić.
k a ż d y W c z ł o w i e k W m a W s w ó j W c i e ń .

2
Świetnie napisane. Spróbuj napisać coś dłuższego. Jednak to niezwykle krótkie.
Roronoa Zoro: Chcesz mnie zabić?! Nie potrafiłeś nawet zabić mi nudy!

3
Sympatyczny tekścik, ładnie napisany, tylko początek sceny pobicia wyszedł bardzo anemicznie i, w mojej ocenie, dość nieprawdziwie. To szczegół (niezwiązany z techniką i warsztatem pisarskim), ale przykuł moją uwagę:
5666 pisze:Złapał mnie za poły kurtki i szarpnął, pchając na ścianę kamienicy
Wbrew pozorom, bardzo ciężko kogoś złapać za klapy i pchnąć do tyłu - w tym czasie ofiara ma sporo czasu na reakcję (i wolne obie ręce). Takie akcje pamiętam ze starych filmów - dobry hero łapał tego złego za klapy i odpychał do tyłu/wyrzucał z lokalu. Normalnie, przy podobnej masie i wzroście, ciężko taką akcję przeprowadzić - człowiek nie jest manekinem treningowym (potrafi się wykręcić, szarpnąć, zaprzeć, chwycić przeciwnika za ręce, skontrować). Jest to oczywiście możliwe przy dużych dysproporcjach (np ochroniarz vs student), ale na ulicy takie zachowanie jest mocno niepraktyczne (z reguły za takim chwytem idzie cios). Niestety, takie ataki są rzadko sygnalizowane - najpierw są podchody (ktoś zagaduje, ktoś staje z boku, zdarzają się popchnięcia), potem jest niesygnalizowany cios, gleba, dalej tak jak w Twoim tekście. Smutne...
5666 pisze:Poczułem, jak czyjeś ręce chwytają mnie znowu za kurtkę i szarpią w dół - przewróciłem się, ścierając dłonie do krwi o chodnik.


Tu jest już prawidłowo, dalej, niestety, też...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron