Krótki fragment, jeden z ostatnich.
Budzi mnie ból. Inny niż zwykle. Tym razem jest czysto fizyczny, pochodzi z podbrzusza. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo mocno promieniuje. Przez spuchnięte od kurzu oczy, próbuję złapać jakiś obraz. Widzę chłopaków krzątających się po pokoju. Wychodzą i wracają z kanapkami, ręcznikiem, pastą do zębów. Szykują się na zajęcia. Musi być koło siódmej. Zamykam powieki, uspokajam oddech i próbuję jeszcze raz zasnąć. Odpływam. Budzę się znowu, ponownie z bólem. Jest ostry. Zrywa mnie na nogi i prowadzi do kibla. Wymiotuję. Klęczę jeszcze przez kilka minut nad muszlą, żeby mieć pewność, że treść nie cofnie się, kiedy będę wracał do łóżka. Układam ciało na boku i okrywam dokładnie kołdrą. Mam drgawki. Cholera! Przecież wczoraj wyjątkowo nie piłem. Nie wiem co się dzieje. Jestem wystraszony. Nikogo nie ma. Zostałem zupełnie sam. Po pół godziny, mocny ból rozrywający organizm od środka, jakby odpuszcza. To jest moment, żeby przygotować się na następną falę. Idę po wodę, robię herbatę, przynoszę wiadro służące jako śmietnik w łazience. Znajduję u Tomka na półce Ketonal i łykam od razu dwie sztuki. Leszek wróci dziś szybciej, kończy zajęcia koło dwunastej. Wolałbym poprosić o pomoc Tomka, ale on będzie dopiero popołudniu. Póki co, mam jeszcze nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że to tylko jakieś zatrucie, że przejdzie samo. Włączam Radio Centrum i kładę się znowu.
Mam jedną, pierdoloną schizofrenię.
Zaburzenia emocjonalne, proszę puść to na antenie.*
Pierwszy kawałek z listy jeszcze się nie skończył, a mnie zaczyna boleć ponownie. Tak samo. Ostro z podbrzusza. Czuję mdłości i po chwili znów wymiotuję. Tym razem do podstawionego wiadra. Oblewa mnie zimny pot, po czym dostaję napadu ciepła. Chyba wariuję. Trzęsę się, potrzebuję lekarza. Ból staje się bardzo nieznośny, praktycznie nie odpuszcza. Nie wiem co robić. Czekam. Mógłbym napisać do Magdy, może do Elki, ale nie chcę. Nie chcę, żeby dziewczyna widziała mnie w takim stanie. Do lokatorów obok też nie pójdę. Wstydzę się. Pomyślą, że zapiłem i teraz potrzebuję pomocy, że wyolbrzymiam. Już powoli przyklejają mi taką łatkę. Lekkoducha z nadmiarem pieniędzy na alkohol. Pierdolę, poczekam. Nie chcę też robić szopki z karetką. Już widzę ten teatrzyk. Niechby jeszcze przyjechała na sygnale. Poczekam. W międzyczasie piszę do Tomka, wiem, że na niego mogę liczyć. Upewniam się kiedy będzie, ale nie mówię o co mi chodzi. Nie jestem hipochondrykiem, który zrywa kumpla z zajęć, z powodu bólu brzucha. Zresztą, mam wyrzuty sumienia. To przez moją dietę. Piję, palę, jem chemiczne świństwa. Prędzej, czy później musiało mnie coś takiego dopaść. Jestem tak zmęczony, że mimo bólu zasypiam. Po jakiś dwóch godzinach budzę się znowu i od razu rzygam. Nieco chybiam. Ufajdałem część kołdry i kawałek dywanu. Kurwa, to jest jakiś zły sen! Nie, to boli naprawdę i co gorsza nie odpuszcza. Słyszę hałas na klatce. To Leszek, to musi być on. Modlę się o to. Widzę ruch klamki.
- Leszek?
- No, siema.
- Możesz mnie zabrać do szpitala? Potrzebuję lekarza, załatw samochód, proszę.
- Ale co ci jest?
- Stary, boli mnie wszystko, a najbardziej brzuch. Nie ma czasu. Mógłbyś?
- Teraz?
- Już.
- A za godzinę?
Wiedziałem, że tak będzie. Po prostu, kurwa wiedziałem. Czułem to swoim wiecznie zatkanym nosem.
- Leszek, kurwa, za jaką godzinę, ja schodzę, czaisz kurwa, umieram!
- Hehe, ale dramatyzujesz. Pomyślimy za godzinę, bo akurat idę na nieszpory. Trzymaj się.
To nie brzuch mnie wykończy, to ludzie. Zabił mnie, chociaż jeszcze oddycham. Z trudem, ale jednak. Poddaję się. Umrę w pokoju akademika, leżąc w kałuży własnych wymiocin i kału. Już widzę ten żal kolegów na pogrzebie. Zdjęcia w uczelnianej kronice. Minutę ciszy przed wykładami. Dlaczego spotyka mnie taka obrzydliwa śmierć? Już wolałbym zostać plamą krwi na autostradzie A4, gdzieś na wysokości Krapkowic. Byle tylko nie schodzić z tego świata w takim ohydnym pejzażu. To moja wina. Po co mi było to chlanie. Trzeba było nie zaczynać z fajkami. Gdzie są teraz ci koledzy, którzy mnie tak ochoczo częstowali. Masz, zapal, częstuj się, popatrz co mam, Davidoffy. Pierdolę wasze nocki do ósmej rano z Play Station i fetą. Potrzebuję tylko dłoni, która sprowadzi mnie ze schodów i samochodu, który zawiezie na izbę przyjęć. Litra ropy od was, dla mnie. Potrzebuję pomocy! Znowu odpływam. Nie wiem czy schodzę, czy tylko zasypiam. Na pewno nie widzę pierdolonego światełka. Kawałek w radio, zdaje się opisywać mój los. Kurwa, niektórzy piszą uniwersalne teksty.
Żyłem z dnia na dzień, to wszystko było wielką loterią.
Wygrawerowali mi w marmurze - żył pół żartem, pił serio.**
Słyszę stukot. Otwieram oczy. Czy to już piekło? Chyba nie, jest zbyt jasno. Widzę tylko jakąś postać, jest niewyraźna. W oczach czuję drobinki, jakby piasek, uwierają.
- Tomek, to ty?
- No. A co ty taki blady?
- Kurwa Tomek, załatw samochód, muszę jechać do szpitala.
- Co ci jest?
- Proszę.
- Dobra, dzwonię po taksę. Wytrzymasz jeszcze parę minut?
- Muszę.
Jakieś dziesięć minut później taryfa podjeżdża pod akademik. Tomek pomaga mi się ubrać i wyjść. Prawie wszyscy stoją w drzwiach swoich pokojów, komentując całe zajście.
- Co mu się stało?
- Kurwa, jak co? Zapił.
Jest koło siedemnastej, gdy docieramy na izbę przyjęć. Idziemy do okienka, gdzie oddaję babie wszystkie potrzebne dokumenty. Kobieta jest niewzruszona. Straszę ją, że jak za chwilę ktoś mnie nie przyjmie, to zarzygam jej to stanowisko. Jest odporna. Nie takie rzeczy widziała na oddziale. Wiem o tym, więc odpuszczam i siadam na ławeczce dla oczekujących. Zostało ostatnie wolne miejsce, jakby czekające właśnie na mnie. Tomek jeszcze przez chwilę kłóci się z babą, ale też nie daje rady. Mimo wszystko, doceniam jego próby. Mija parę minut, gdy znowu dostaję torsji. Biegnę do kibla. Jest zamknięty. Tylko dla personelu. Szukam klamki dla biedaków i na ostatnią chwilę wymiotuję do umywalki. Wracam. Czekamy. Straciłem poczucie czasu, ale Tomek twierdzi, że minęło już pół godziny. Kurwa! Zbieram ostatnie siły i znów atakuję babę w okienku.
- Czy pani naprawdę jest tak znieczulona, że nie widzi tego, że ja zaraz zejdę?!
- Pan usiądzie.
- Zejdę, kurwa, zejdę! Rozumiesz ty…ty babo!?
- Inni pacjenci też czekają. Zaraz po pana ktoś przyjdzie. Proszę być cierpliwym.
- Z czym czekają?! Z katarem?! Kurwa.
Odpuszczam. Tomek pomaga mi usiąść z powrotem. Czekamy. Kumpel mówi, że minęła już godzina. Czuję, że jest wkurwiony. Mi już powoli wszystko jedno. Trudno, zaraz zemdleję i zesram się w gacie. Trudno. Próbowałem poprosić o pomoc. Przynajmniej próbowałem. Najwyżej dopiero po śmierci, spotkam się z lekarzami, którzy stwierdzą zgon, wedle procedur, błyskawicznie i profesjonalnie. Nagle przed moimi oczami zamiast karawany pojawia się jednak wózek. Za nim stoi pielęgniarka, która zabiera mnie z poczekalni. Przechodzę komplet badań, po czym ląduję na sali tymczasowej. To ogromne pomieszczenie, a poszczególne kozetki oddzielone są od siebie parawanami z białej tkaniny. Jest duży ruch. Co chwilę ktoś wchodzi. Częściej wjeżdżają wózki i łóżka, z kolejnymi pacjentami. Lekarz maca mój brzuch, przy okazji wspominając z pielęgniarką imprezę u Zdzicha. Zadaje serię pytań, które mają pomóc w diagnozie. Odpowiadam szczerze. Mówię o diecie, o piciu, o ćpaniu, o wszystkim. Chcę przeżyć. Nie umrę przez kłamstwo. Podłączają mi przez wenflon jakiś płyn. Chyba chcą mnie nawodnić. Pielęgniarka przyprowadza Tomka. Dziękuję mu i puszczam do domu. Sprawdził się. Jestem wdzięczny. Leżę na sali tymczasowej jakieś kilka godzin. Ból złagodniał, nieco się unormował. Lekarz informuje mnie, że trzeba operować. To ostre zapalenie wyrostka. Istnieje zagrożenie rozlania. Zabierają mnie na salę. Widzę zieloną lamperię. Mrugające jarzeniówki. Jedne drzwi. Kolejne. Winda. Wjeżdżamy na blok. Anestezjolog próbuje żartować. Czerstwo, ale jednak. Dostaję znieczulenie ogólne. Oddycham. Zasypiam.
Otwieram oczy. Za oknem widzę czerwone słońce. Budzi kolejny dzień. Przeżyłem. Lekarz na obchodzie przestrzega przed alkoholem i papierosami. Biorę sobie to do serca. Wszystko mnie jeszcze boli po operacji. Przyrzekam, że nigdy więcej nie doprowadzę się do takiego stanu.
Po trzech dniach wychodzę ze szpitala. Zaprzyjaźniłem się z babciami z mojego pokoju, ale mam już dość tego miejsca. Tu śmierdzi śmiercią. Cuchnie umieraniem wedle procedur. Żegnam się z pielęgniarkami, które nie żałowały mi uśmiechu i już widzę, że na początku korytarza stoi Tomek. Witamy się dość czule. Myślałem, że go już nigdy nie zobaczę. Rodziców nie fatygowałem. Nawet im nie mówiłem co się stało. Mieszkają daleko, a nasz benzyniak dużo spala w trasie. Powiem im jutro. I tak mają dużo swoich stresów. Wracamy z Tomkiem do akademika. Leszek cieszy się, że już jestem.
- Cześć! I jak tam się czujesz, lepiej?
- No, żyję.
- Wiesz, gdybym wiedział, że ty tak na poważnie, to bym olał te nieszpory.
Nie odpowiadam. Tacy ludzie zawsze się na samym początku tłumaczą. Muszą natychmiastowo oczyścić sumienie. Dziwię się, że nie odwiedził mnie w szpitalu. Widocznie, aż tak bardzo nie potrzebował oczyszczenia.
- Artek, ale nie masz żalu?
- Wiesz co?
- No co?
- Spierdalaj.
Podniósł mi ciśnienie już na samym starcie. Jestem kurwa rekonwalescent, mnie nie można denerwować. Kurwa! Biorę plecak i wychodzę z pokoju. Siadam na ławce przy akademiku.
Nie dam się, kurwa nie dam się, nie wykończysz mnie. Prowadzę nierówną walkę, którą nie sposób wygrać. Sięgam po paczkę papierosów, którą rozpocząłem dzień przed atakiem. Leży na dnie plecaka, razem z zapałkami. Jest prawie cała. Brakuje może pięciu. Wyciągam sztukę niebieskich Viceroyów. Stukam sobie po nosie filtrem. Kurwa, dam radę, warto spróbować, pozbawię was tej satysfakcji, przeżyję. Z akademika wychodzi Leszek.
- Artek, no weź się tak nie wkurwiaj. Graba na zgodę?
Nie, jednak nie przeżyję.
Odpalam starannie zapałkę. W usta wkładam fajkę. Podjeżdżam ogniem pod tytoń. Ściągam uczciwego bucha, czuję jak rozchodzi się przez gardło i dalej, aż do płuc. Wypuszczam gęstą chmurę. I wiem doskonale, że to nie papieros mnie zabija.
- Leszek, wiesz co?
- No co?
- Jeszcze dopniesz swego.
* Jestem Bogiem - Magik
** Żył pół żartem, pił serio – Ten Typ Mes
Przestudiowany [obyczaj]
1
Ostatnio zmieniony wt 23 paź 2012, 12:07 przez lamer, łącznie zmieniany 3 razy.